- W empik go
Klejnot z Bizancjum - ebook
Klejnot z Bizancjum - ebook
Dynastia rzymskich jubilerów, sycylijska arystokratka, która... uciekła z domu, polski żołnierz z 2 Korpusu, młoda archeolog z Krakowa… A w ich losy wpleciony należący do ostatnich bizantyjskich cesarzy z dynastii Paleologów niezwykły klejnot, który ostatnio widziany był w 1453 roku, w pamiętną noc upadku Konstantynopola.
Co się z nim działo przez 500 lat? Czy wciąż istnieje? A jeżeli tak – to gdzie jest ukryty?
Czy dawna miłość pomoże odkryć tę tajemnicę?
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66332-94-2 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
I
– Prossima fermata – Spagna – Ambra Azzurri usłyszała zapowiedź najbliższego przystanku, na którym miała wysiąść. Wracała do domu metrem z ostatnich przed jej wielkim dniem zajęć na wydziale historii sztuki rzymskiego uniwersytetu La Sapienza. Wstała z miejsca i trzymając się poręczy, patrzyła na swoje odbicie w szybie drzwi, które miały się za chwilę otworzyć. Przedstawiało atrakcyjną dwudziestopięciolatkę w dżinsach i białej batystowej koszuli z drugiej ręki kupionych za kilka euro na bazarze przy Porta Portese oraz... naszyjniku z opracowanych w formie kaboszonów ametystów, szmaragdów i szafirów oprawionych w 24-karatowe złoto o szacowanej wartości trzech milionów euro. Uśmiechnęła się. Wiedziała, że nie powinna tego robić! Wsiadać do rzymskiego metra z kilkoma milionami na szyi – to nieodpowiedzialne, ale biżuteria jest w końcu po to, by ją nosić, a nie trzymać w sejfie! Zresztą kto by pomyślał, że mogłaby wyjść na miasto z takim majątkiem na szyi? Żaden kieszonkowiec nie wpadłby na to, że tak masywny i rzucający się w oczy naszyjnik jest wykonany z kamieni szlachetnych i litego złota! Samej Ambrze niejednokrotnie zdarzyło się, że ktoś próbował ją okraść z portfela z kilkudziesięcioma euro, kompletnie ignorując miliony w biżuterii, którą miała na sobie. Większość osób bierze tak bogatą biżuterię za sztuczną. Trzeba być prawdziwym znawcą, by rozpoznać oryginał i poznać się na jego wartości.
Członkowie rodu Azzurrich posiedli tę umiejętność. Biżuterią zajmują się od pokoleń. Byli złotnikami jeszcze w Konstantynopolu, przyjechali do Rzymu zaraz po tym, jak stał się stolicą utworzonego właśnie państwa włoskiego. Azzurri mieli pochodzić z Genui, nad Bosfor przenieśli się w średniowieczu. Pierwsi z rodu, o których zachowały się wzmianki, mieli być złotnikami pracującymi na potrzeby dworu bizantyjskich cesarzy. I również patrząc na współczesne projekty firmy Azzurri Gioielli, można zauważyć nawiązania do tej świetnej tradycji. Kolorowe kamienie w formie kaboszonów, złoto najwyższej próby, bogate formy – ten bizantyjski przepych charakteryzuje markę. Po upadku Konstantynopola w 1453 roku Azzurri zamieszkujący leżącą na północnym brzegu Złotego Rogu dzielnicę Galata pozostali w mieście, które od tego momentu zmieniło nazwę na Istambuł. Jak przystało na Lewantyńczyków, związanych już bardziej z Orientem niż z ojczystą Europą, dostosowali się do nowej rzeczywistości. Szybko nawiązali kontakty z przedstawicielami Imperium Osmańskiego i dali się poznać jako wybitni specjaliści w swojej dziedzinie. Pozwoliło im to dostać się w orbitę samego sułtana, dla którego zaczęli pracować. Pracy nie brakowało. Prezenty dla kolejnych mieszkanek haremu, oficjalne dary dla przybywających do Istambułu zagranicznych gości – warsztat Azzurrich działał bez wytchnienia, realizując coraz bardziej skomplikowane zlecenia. Oczywiście styl się zmienił. Trzeba było dostosować się do orientalnej estetyki. W projektach Azzurrich dla sułtana i jego najbliższego otoczenia zaczęły dominować formy geometryczne, różnego rodzaju plecionki, arabeski i motywy roślinne. W zapomnienie odeszły zakazane przez islam wizerunki postaci. Choć... nie do końca! Rodzina Azzurrich jak oka w głowie strzegła swojego tajnego archiwum projektów, jeszcze z czasów przed zdobyciem Konstantynopola przez Turków. Niektóre z rysunków miały po kilkaset lat! To nie zgromadzone przez rodzinę złoto niezbędne do realizacji zleceń, nie szlachetne kamienie były ich najcenniejszym kapitałem, ale właśnie archiwum ukrywane przed całym światem. Nawet zaufani pracownicy, zatrudnieni przez Azzurrich od lat, nie mieli pojęcia o jego istnieniu. Fakt, że rodzina zachowała zakazane przez Koran wizerunki mógłby okazać się niebezpieczny nie tylko dla firmy, ale nawet dla życia jej właścicieli. Zachowując go, Azzurri ryzykowali, ale zapewniali sobie jednocześnie najsilniejszą kartę przetargową – dowód na swoje umiejętności i kopalnię pomysłów, które mogli jeszcze wykorzystywać również poza Imperium Osmańskim. Gdy w 1871 roku prapradziadek Ambry Giovanni Azzurri zadecydował o powrocie do Włoch, archiwum było tym, co wiózł ze sobą najcenniejszego, poza ukochaną żoną Galateą oczywiście. Powrót do Włoch stał pod znakiem zapytania do ostatniego momentu. Sułtan Abdulaziz nie chciał pozbyć się tak cennych dla siebie artystów, którzy nigdy go nie zawiedli, wykonując nawet najbardziej wymyślne zlecenia, również te, których realizacji nie podejmował się nikt inny. W końcu jednak sułtan zgodził się na wyjazd. Pod jednym wszakże warunkiem. Przed tym Azzurri mieli wykonać ostatni projekt – monumentalną kolię dla nowej żony sułtana. Naszyjnik miał być oczywiście darem firmy Azzurri. Nie była przewidziana za niego żadna zapłata. Układ był jasny – kolia miała wykupić Azzurrich spod władzy sułtana. Choć stawka była niesłychanie wysoka, Giovanni przystał na tę ofertę. Wiedział, że cena naszyjnika jest ceną wolności jego rodziny. W Imperium Osmańskim działo się coraz gorzej. Pięć lat później sułtan Abdulaziz został znaleziony martwy w swojej sypialni. Oficjalnie popełnił samobójstwo. Nawet najostrzejsza turecka cenzura nie zdołała jednak powstrzymać krążących po Istambule pogłosek o morderstwie. Ale w tym czasie rodzina Azzurrich była już w Rzymie, bezpieczna i pełna nadziei na przyszłość, która rysowała się w barwach tak pięknych jak kolorowe kamienie z tworzonych przez nich arcydzieł sztuki jubilerskiej.
Patrząc na naszyjnik, Ambra przypomniała sobie swoją pierwszą podróż z rodzicami do Azji południowo-wschodniej w poszukiwaniu idealnych kamieni szlachetnych do nowej kolekcji biżuterii rodzinnej firmy. Od tego czasu do Jaipuru, Bangkoku, Hongkongu, Colombo wracała regularnie, z roku na rok pełniąc w czasie tych wypraw coraz bardziej odpowiedzialną rolę. W czasie ostatniej, którą odbyła z ojcem, sama wybrała wszystkie kamienie. Tegoroczna kolekcja biżuterii ich firmy miała być jej pierwszą autorską. Ojciec pozostawił jej w związku z tym wolną rękę w wyborze surowców. Nie obawiał się, że córka popełni błąd. Już od lat służyła mu radą, bo w kwestii kamieni mimo młodego wieku mogłaby rywalizować wiedzą z niejednym zawodowym gemmologiem.
Jutrzejszy dzień miał zadecydować, czy jest godna funkcji dyrektora kreatywnego rodzinnej firmy. W rzeczywistości już od lat miała wpływ na kształt kolekcji, po raz pierwszy jednak podpisywała ją swoim imieniem i brała za nią pełną odpowiedzialność. Co więcej, pokaz był zaplanowany dokładnie w jej urodziny – to dodatkowo podkreślało autorski charakter projektów. Ciekawe, jak zareagują stali klienci i media na to, co przygotowała? Tak naprawdę najbardziej zależało jej na opinii tylko jednej osoby. Jeszcze tego samego dnia miała się z nią spotkać i nie mogła się tego doczekać.
Azzurri od lat praktykowali bezkompromisową zasadę – każdy członek rodu wyrażający chęć pozostania w rodzinnym biznesie do dwudziestych piątych urodzin musiał dowieść, że nadaje się do tej pracy. Otrzymywał wszystkie środki potrzebne do stworzenia swojej pierwszej kolekcji, musiał ją też zaprojektować. Mógł przy tym liczyć na wszelką pomoc i radę ze strony starszyzny i najwybitniejszych zatrudnionych przez nią specjalistów. Organizowany był później wielki pokaz, na który zapraszano najlepszych klientów, krytyków sztuki i media. Ten dzień decydował, czy przedstawiciel kolejnego pokolenia Azzurrich przejmie rodzinny interes, czy będzie zmuszony się z nim pożegnać i poszukać innej zawodowej drogi. Takie sytuacje w przeszłości miały już miejsce. Między innymi z tego powodu Azzurri przykładali tak olbrzymią wagę do formalnego wykształcenia, na najwyższym możliwym poziomie. Świadomi, że nie dla każdego znajdzie się miejsce w rodzinnej firmie, dbali, aby ci, którzy nie weszli w skład zespołu zajmującego się projektowaniem i produkcją biżuterii, otrzymali edukację pozwalającą zająć się czymś innym, wcale nie mniej fascynującym. Dzięki tej zapobiegliwości i odpowiedzialnemu podejściu do życia wśród Azzurrich znaleźli się przedstawiciele rzymskiej palestry, świata medycyny czy literatury.
Również Ambra, gdyby nie zdała jutro swojego najważniejszego egzaminu, wciąż mogłaby liczyć na karierę uniwersytecką. Profesor Tomaso Montanari, pod opieką którego kończyła właśnie pisać pracę magisterską poświęconą sycylijskiemu barokowi, zachęcał ją do kontynuacji studiów i rozpoczęcia prac nad doktoratem, co otworzyłoby jej drogę do asystentury i kariery naukowej.
Azzurri wiedzieli, że chociaż taka weryfikacja może wydawać się okrutna, jest niezbędna dla zachowania najwyższych standardów, od wieków decydujących o sukcesie firmy. Klienci Azzurri Gioielli są przyzwyczajeni do jakości – nie ma tu miejsca na kompromisy. Kamienie wykorzystane do produkcji mają zawsze certyfikaty, a złoto jest najwyższej próby. Ale to nie wystarcza. Tym, czego wyrafinowani klienci szukają i dotychczas znajdowali w wyrobach Azzurri Gioielli, jest zaskakujące w każdej nowej kolekcji wzornictwo, czerpiące inspirację ze źródeł, do których inni projektanci biżuterii nigdy nie odważyli się sięgnąć. To połączenie nowych idei z tradycją wyraża się w haśle reklamowym firmy: „Dove l’idea incontra la tradizione”, czyli „Gdzie pomysł spotyka tradycję”. Również Ambra postanowiła pozostać wierna przyświecającej firmie dewizie, która dotychczas nie zawiodła. Czy jednak jej pomysł okaże się wystarczająco dobry? Czy spodoba się klientom? Czy zostanie zrozumiany przez krytyków? Wszystko będzie wiadomo już jutro.
– Spagna – uscita lato destro – rozbrzmiała jeszcze raz zapowiedź przystanku na placu Hiszpańskim, przy którym stoi kamienica Azzurrich. Mieszkają tu od samej przeprowadzki Giovanniego z rodziną do Rzymu.
– Samolot z Palermo jeszcze nie wylądował – Ambra sprawdziła w telefonie rozkład lotów na lotnisku Fiumicino. Mam trochę czasu – pomyślała.
Odczuwała lekkie napięcie przed wielką próbą i zamiast udać się prosto do domu, postanowiła nadłożyć drogi i przespacerować się Via Condotti, przy której mieści się główny sklep rodzinnej firmy. Było tuż przed osiemnastą, gdy stanęła przed drewnianą dziewiętnastowieczną witryną Azzurri Gioielli, świadectwem mistrzostwa ówczesnych snycerzy. Na intarsjowanej ramie okna wystawowego widniała data: „Anno 1871” – „Rok 1871”. Firma Azzurrich była świadkiem prawie całej historii zjednoczonych Włoch. Patrząc na tę datę, Ambra poczuła dumę i respekt.
– Tradycja zobowiązuje – powiedziała do siebie. Nie rozczaruję was i przede wszystkim... nie rozczaruję samej siebie – zadecydowała.
Sklep jak zawsze prezentował się idealnie. Zarówno Giovanni Azzurri po przeprowadzce do Rzymu, wybierając to miejsce na pierwszy salon swej firmy, jak i jego następcy nigdy nie żałowali środków i uwagi, aby najmniejszy szczegół wystroju sklepu przedstawiał się nienagannie. Zewnętrzna fasada prezentowała się bardzo klasycznie, co wpisywało ją w charakter całej ulicy najbardziej ekskluzywnych sklepów w Rzymie. Wnętrze zaskakiwało jednak klientów nowoczesnym wystrojem – choć w rzeczywistości było dziełem słynnego architekta Carlo Scarpy jeszcze z lat sześćdziesiątych. Mozaikowa posadzka, charakterystyczne „lewitujące” schody, surowy beton połączony z najszlachetniejszymi marmurami, miedziane listwy gablot, w których eksponowana jest biżuteria – każdy znawca architektury, przekraczając próg tego sklepu, od razu rozpoznawał styl mistrza. Azzurri, inwestując w projekt przebudowy, wiedzieli, co robią. Mimo że wydatek był ogromny, zwrócił się bardzo szybko. Do dziś wnętrze sklepu Azzurrich prezentowane jest w magazynach i programach poświęconych architekturze wnętrz, przyciągając z całego świata kolejnych klientów. Trudno wyobrazić sobie lepszą reklamę! Zamykający właśnie salon pracownicy zauważyli stojącą po drugiej stronie idealnie czystej szyby wystawowej Ambrę. Pozdrowiła ich uśmiechem, za co odwzajemnili się, pokazując skrzyżowane palce – na znak trzymania kciuków za sukces jutrzejszego pokazu. Ambra poczuła się silniejsza. Przed nią wielka próba, ale wiedziała, że przystępuje do niej przygotowana, że zrobiła wszystko co w jej mocy, aby pierwsza autorska kolekcja nie rozczarowała odbiorców. Wiedziała też, że jest otoczona kochającą rodziną i oddanymi pracownikami, na których może liczyć. To zawsze dodawało jej skrzydeł, ale na razie „na skrzydłach” prosto z Sycylii, specjalnie na jutrzejszy pokaz miał przylecieć ktoś bardzo ważny w jej życiu – przyspieszyła kroku i czym prędzej skierowała się do domu. Stojąc w zachodzącym majowym słońcu u stóp Schodów Hiszpańskich, zaczerpnęła jeszcze głęboko powietrza. Otworzyła drzwi rodowej kamienicy i przeskakując po dwa stopnie, wbiegła na taras znajdujący się na dachu Palazzo Azzurri. W całym Rzymie nie było drugiego takiego miejsca! Widok z góry zapierał dech – było widać całe miasto! Wzdłuż otaczającej go balustrady stały terakotowe donice z drzewkami owocowymi. A pośrodku pod przykrytą ażurowym zadaszeniem z drobnych gałązek altaną, wokół niskiego stolika rozstawione były kanapy z poduchami obitymi białą egipską bawełną. Wielu w Rzymie chciałoby choć raz doznać zaszczytu wypicia aperitifu na tym tarasie!
Na jednej z kanap siedziała starsza kobieta ubrana w nieskazitelny letni kostium ze spodniami z białego lnu. Przód bluzy zdobił bogaty haft z wizerunkiem owoców pomarańczy wśród soczyście zielonych liści. Na stopach miała złote płaskie sandały idealnie komponujące się z resztą stroju. Złote były również kolczyki w kształcie małych pszczół, kontrastujące ze szlachetną siwizną jej krótkich włosów. Sveva Leonforte była jedną z tych kobiet, które jako pierwsze wylansowały przed laty modę na niefarbowanie włosów, zasługując sobie tym na miano pierwszej „srebrnej pantery” Włoch.
– Nonna! – zawołała od progu Ambra, wybiegając na spotkanie babci.
– Carissima nipotina! – odpowiedziała Sveva, tuląc ukochaną wnuczkę w ramionach.
– Babciu, nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo się cieszę, że tu jesteś! Dziękuję, że przyleciałaś!
– Nie mogłoby mnie zabraknąć. W takim dniu moje miejsce jest przy tobie.
Po długim, intensywnym uścisku Ambra i Sveva, trzymając się za ręce, nie mogły przestać wpatrywać się w swoje oczy – identyczne, o dokładnie takim samym odcieniu błękitu. Od zawsze wystarczyło im spojrzenie, by wyrazić wszystko, co czuły. Rozumiały się bez słów. Na całym świecie nie było nikogo bliższego Ambrze niż babcia. Niewątpliwie miała na to wpływ przedwczesna śmierć mamy, gdy Ambra miała zaledwie kilka lat. Od tego momentu babcia przejęła po części rolę synowej, opiekując się wnuczką jak własną córką.
– Jak minął lot?
– Start – jak przystało na Palermo – energiczny, a reszta lotu aż nazbyt spokojna!
Sveva Leonforte nie przestała korzystać z transportu powietrznego nawet teraz, po osiemdziesiątce. Zawsze lubiła latać. W powietrzu czuła się wolna i... bliższa tym spośród najbliższych, którzy już odeszli... Miała wrażenie, że przez tę chwilę w chmurach jest z nimi – to dawało jej wewnętrzny spokój. To również na wysokości dziesięciu tysięcy metrów przychodziły jej do głowy najlepsze pomysły na kolejne kolekcje biżuterii, które zawsze później okazywały się sukcesem. Nigdy się nie bała. Do legendy przeszła jej zimna krew w czasie lotu małą awionetką pomiędzy Bali a Dżakartą, w samym środku burzy. Wracając z krótkich wakacji na zakończenie kolejnej rodzinnej wyprawy w poszukiwaniu szlachetnych kamieni – tym razem do Indonezji, Svevę, jej jedynego syna Ladislao, Ambrę i kilku innych pasażerów zaskoczyła burza, której nie przewidywały żadne prognozy pogody. W czasie gdy pilot bohatersko walczył o utrzymanie maszyny w powietrzu, to Sveva rozdawała wszystkim na pokładzie kamizelki ratunkowe, pomagała je założyć, uspokajała przerażonych współpasażerów, wskazywała, gdzie znajdują się wyjścia ewakuacyjne na wypadek wodowania. Całe szczęście pilotowi udało się w końcu wyprowadzić samolot ze strefy burzy i bezpiecznie dolecieć do lotniska. Bohaterska postawa Svevy tego dnia przeszła do historii rodziny, choć tak naprawdę syn i wnuczka z niezwykłej odwagi nestorki rodu zdawali sobie sprawę dużo wcześniej.
– Mamo, już jesteś! – na taras wszedł wysoki mężczyzna w średnim wieku.
– Tak, wylądowaliśmy kilka minut przed planowanym czasem. Potem Carlo sprawnie przywiózł mnie do domu – Sveva krótko zrelacjonowała synowi drogę z lotniska w towarzystwie zaufanego szofera.
– Pięknie wyglądasz, jak zawsze – skomplementował mamę Ladislao Azzurri.
– Ty też trzymasz się całkiem nieźle – zrewanżowała się Sveva, czyniąc aluzję do zbliżających się urodzin syna, który za kilka tygodni miał skończyć 61 lat. Ladislao Azzurri odziedziczył po rodzicach urodę, wzrost i charme. Wciąż uważany był za jednego z najbardziej atrakcyjnych mężczyzn rzymskiej śmietanki towarzyskiej.
– To prawda – do wymiany komplementów dołączyła Ambra – babcia zawsze pozostanie najszykowniejszą kobietą, jaką znam.
– Tobie, moja droga, również niczego nie brakuje – odpowiedziała Sveva, patrząc z podziwem na ukochaną wnuczkę. Te spodnie, które masz na sobie...
– Te jeansy...? – zdziwiła się Ambra. Kupiłam je niedawno na bazarze za kilka euro. Wiesz babciu... Przy Porta Portese jest takie stoisko ze strojami vintage – kiedyś cię tam zaprowadziłam. To tam je znalazłam, ale to przecież zwykłe jeansy!
– Czy nad prawą kieszenią z przodu wyhaftowany jest mały łabędź?
– Tak! Skąd wiedziałaś?
– Bo to nie są wcale zwykłe jeansy. To kultowy model Glorii Vanderbilt – nowojorskiej dziedziczki i celebrytki. Poznaliśmy ją z dziadkiem przed laty w Nowym Jorku. Mieliśmy sąsiadujące miejsca na „Eugeniuszu Onieginie” w Metropolitan Opera – kiedyś ci opowiem o tym dniu, bo jest co opowiadać! Ile mówisz, że za nie zapłaciłaś?
– Kilka euro... pięć, może sześć... Na pewno nie więcej.
– Dobry interes! One są warte majątek. Sveva po raz kolejny stwierdziła, że wnuczka miała dobry gust. I nawet gdy nie znała historii ubrania czy dodatku, intuicyjnie rozpoznawała jego wartość. Z taką zdolnością albo się człowiek rodzi, albo nie...
– Wiedziałem! Nie zapomniałaś! – wzrok Ladislao padł na leżącą na stoliku złotą tackę wypełnioną najlepszej jakości cannoli siciliani. Od dziecka przepadał za tymi słodkościami. W czasie wakacji na Sycylii mógłby żywić się tylko nimi. Od razu chwycił rurkę wypełnioną słodką ricottą posypaną pistacjami. – Jestem w siódmym niebie!
– Wujek Palmiro z ciocią Lucią nie zdecydowali się z tobą przyjechać? – spytała babcię Ambra.
– Znasz ich... Wiesz, że nie lubią całego tego rzymskiego zamieszania. Woleli zostać na Sycylii, szczególnie że akurat ma się pojawić jakiś nowy strategiczny klient. Ale prosili, żeby cię pozdrowić i zapewnić, że trzymają kciuki!
Palmiro – bratanek Svevy – wraz z żoną Lucią, wspierani przez studiujących teraz w Stanach Zjednoczonych synów rozwinęli z sukcesem na rodzinnych terenach dobrze prosperujące gospodarstwo rolne. Zajmują się ekologiczną uprawą cytrusów. Pomarańcze firmy Caruso-Leonforte w charakterystycznych skrzynkach artystycznie dekorowanych motywami zaczerpniętymi z sycylijskiego teatru marionetek – Opera dei Pupi – trafiają na stoły koneserów na trzech kontynentach! A Palmiro, dbając zarówno o najwyższą jakość swoich owoców, jak i o piękne i oryginalne opakowanie dowiódł, że również reprezentowaną przez niego rolniczą gałąź rodu Leonforte, a właściwie Caruso-Leonforte, wyróżnia dobry gust oraz zamiłowanie do piękna.
Dalsza część wieczoru upłynęła na rozmowach o wielkim pokazie. Gala była planowana od wielu miesięcy. Wszystko było więc zapięte na ostatni guzik. Ambra mimo to zdradzała pewne oznaki niepokoju. Od tego jednego dnia miało zależeć tak wiele. Dla rozluźnienia atmosfery ojciec i babcia starali się skierować rozmowę na inne tematy.
– Moja droga, jak tam na uniwersytecie? – spytała Sveva.
– Wszystko dobrze, babciu. Jeszcze tylko dwa egzaminy, a po nich obrona pracy.
– Wybrałaś już, o czym będziesz pisać?
– Oczywiście! Praca jest już prawie gotowa. Od dawna nie miałam wątpliwości, czego będzie dotyczyć. Praca poświęcona jest sycylijskiemu barokowi, a dokładniej elementom kultury ludowej w siedemnastowiecznej architekturze miast w dolinie Noto.
Svevę przepełniała duma z wnuczki. Ambra nie tylko dowiodła, że daje radę pogodzić wszystkie obowiązki: uniwersytet, pracę w rodzinnej firmie, liczne w ich branży podróże biznesowe, ale też, że nigdy nie zapomina o swoim pochodzeniu – tym sycylijskim, po babci również. Odkąd po śmierci męża Sveva zdecydowała się powrócić na rodzinną Sycylię, wnuczka była u niej częstym gościem. To w czasie tych wspólnych dni spędzanych na wyspie Svevie udało się zaszczepić w Ambrze miłość do Sycylii. Teraz słysząc, że wnuczka podjęła sycylijski temat również w swojej pracy naukowej, odczuwała ogromną satysfakcję, nie bez racji sądząc, że jest w tym także i jej niemała zasługa.
– Babciu – pamiętasz, jak w czasie remontu pozwoliłaś mi wybrać ceramiczne głowy?
Ambra przypomniała epizod sprzed lat, gdy w czasie kompleksowego remontu rodzinnego pałacu na Sycylii Sveva zdała się na wybór wnuczki w kwestii charakterystycznych, często wykorzystywanych w dekoracji architektonicznej kolorowych majolikowych maszkaronów wytwarzanych według historycznych wzorców przez tradycyjne warsztaty w Caltagirone. To pewnie już wtedy musiała się zrodzić fascynacja Ambry sycylijską sztuką.
– Przecież miałam wtedy najwyżej dziesięć lat! A ty zdałaś się na mnie! To było szaleństwo! Głowy zostały wykonane na podstawie moich rysunków! Rysunków dziecka!
– Szaleństwo? W tym szaleństwie jest metoda – zaśmiała się Sveva. Wiedziałam, co robię! Twoje głowy przyniosły mi szczęście. Odkąd zdobią posiadłość, to miejsce nareszcie wróciło do życia.
To wszystko było prawdą. Po latach popadania w ruinę dzięki remontowi pałac odżył. Renowacja pochłonęła jednakże fortunę. Sveva przeznaczyła na nią całą wartość udziałów Azzurri Gioielli, zarówno własnych, jak i tych, które przypadły jej w udziale po śmierci męża, gdy postanowiła, przynajmniej z finansowego punku widzenia, opuścić rodzinną firmę. Decydując się na remont, Sveva była bezkompromisowa. Przeprowadziła go pod nadzorem lokalnego konserwatora zabytków, stosując materiały najwyższej klasy i korzystając z doświadczenia lokalnych rzemieślników: kamieniarzy, malarzy, snycerzy, sztukatorów. Artyści ceramicy z Caltagirone odrestaurowali, a tam gdzie było to potrzebne uzupełnili błękitno-żółtą majolikową posadzkę na tarasie pałacu. To również oni wykonali zgodnie z rysunkiem dziesięcioletniej wówczas Ambry dwie ceramiczne głowy witające teraz przybywających do posiadłości. Ich kształt jest zresztą znany praktycznie wszystkim Włochom, nawet tym, którzy nigdy nie zawitali na Sycylię. Najazd kamery na nie otwiera bowiem czołówkę serialu, który od lat kręcony jest w sycylijskiej posiadłości Svevy. Odrestaurowany pałac zwrócił też uwagę fotografów, coraz chętniej wybierających to miejsce na sesje zdjęciowe, a później reżyserów, którzy zaczęli w nim kręcić filmy reklamowe i inne mniejsze produkcje. W końcu pojawiła się propozycja serialu. Dochody z tej działalności pozwalają Svevie spać spokojnie. Fundusz dzięki nim zgromadzony zapewnia środki finansowe na konserwację budynku na długie lata. Pałac jest bezpieczny, a regularne wizyty ekipy filmowej zapewniają jej kontakt ze światem show-biznesu, który przecież nie jest jej tak do końca obcy...
– Babciu, wracając do jutrzejszego pokazu. Miałabym do ciebie prośbę... – Ambra spojrzała wymownie na ojca.
– Rozumiem – uśmiechnął się Ladislao. Jakaś wasza tajemnica. W takim razie zostawiam was same. Pod jednym warunkiem... Cannoli są moje!
Cała trójka parsknęła jednocześnie śmiechem! Gdy ojciec, niosąc tackę z ulubionymi słodkościami, oddalił się, Ambra mogła przejść do przedstawienia babci szczegółów swojego planu na jutro – planu, w którym Sveva miała do odegrania pewną rolę...
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------