Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Klejnoty elfów - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 kwietnia 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Klejnoty elfów - ebook

Cztery stożki popiołu czerniły się na wyłożonej drewnem podłodze. Stanął na środku pokoju, czując wzbierającą w nim wściekłość. Jedyne, co pozostało po jego braciach, to dym i delikatny swąd spalenizny. […] Bezwiednie zacisnął pięści. Nadchodził czas zemsty.

Od setek lat toczy się walka między dwiema organizacjami skupiającymi nadnaturalne istoty: służącą dobru Gwardią i opowiadającym się po stronie zła Zakonem, które pragną posiąść kamienie dające potężną moc. Gdy jeden z nich dostaje się w ręce Zakonu, staje się jasne, że Gwardia musi zrobić wszystko, by odnaleźć ten drugi, od dawna zaginiony. Czas ucieka, a stawka jest wysoka...

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7942-229-6
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Spojrzał na zegarek. Do wschodu słońca została godzina.

Przez wysokie okna umieszczone na półpiętrz, sączyła się do holu szarość świtu. Delikatna poświata spełzała w dół schodów i zaczęła wydobywać z mroku kontury drewnianych, wijących się ku wysokiemu sufitowi kolumn. Marmurowa posadzka bieliła się niczym ogromna kałuża świetlistej jasności, splamiona jedynie pięcioma dziwnymi stożkowatymi kupkami niby-popiołu. Pył, wciąż unoszący się w powietrzu, błyszczał jakby zawierał drobinki kolorowego szkła.

Przeszedł kilka bezszelestnych kroków. Dwuskrzydłowe drzwi prowadzące do salonu skrzypnęły, gdy je pchnął i wszedł do środka. Tutaj aura była silniejsza. Pomyślał, że to tu wszystko musiało się zacząć.

Wnętrze spowijał gęsty mrok. Zasłony zostały szczelnie zaciągnięte, odcinając dostęp światłu z zewnątrz. Mimo tego chłopak widział doskonale. Niestety. Cztery stożki popiołu czerniły się na wyłożonej drewnem podłodze.

Stanął na środku pokoju, czując wzbierającą w nim wściekłość. Jedyne, co pozostało po jego braciach, to dym i delikatny swąd spalenizny. Mówi się, że tacy jak on nie potrafią zdobyć się na uczucia wyższe. Jednak czy ta zimna furia, która go przepełniała, to nie było coś więcej?

Jeszcze raz ogarnął wzrokiem wnętrze. Salon wyglądał jak pobojowisko. Niektóre meble powywracano, tapicerka na fotelach była lekko nadpalona, ściany nosiły ślady fluidów. Podłogę zaściełały drzazgi i odłamki szkła. „A więc walczyli” – pomyślał.

Odetchnął głęboko i skupił się na śladach aury, które jeszcze nie zdążyły się ulotnić. Wyczuł słabnącą energię swoich unicestwionych pobratymców i… czyjąś jeszcze.

Bezwiednie zacisnął pięści. Już wiedział, kto był odpowiedzialny za śmierć jego braci. Wystarczyło tylko go wytropić, a to nie będzie wcale takie trudne. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie podobnym do uśmiechu. Nadchodził czas zemsty.Rozdział 1

Cathy wbiegła pędem po schodach, złorzecząc pod nosem. Czemu sala matematyczna musiała znajdować się na drugim piętrze?! Było dwanaście minut po dzwonku. Wszelkie nadzieje na spóźnienie nauczycielki zniknęły bezpowrotnie.

Wpadła do klasy jak burza, nawet nie pukając. Wszystkie twarze zwróciły się w jej stronę. Na kilku pojawiło się zdziwienie.

– Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie – wyrzuciła z siebie, idąc do ławki. Odprowadziły ją uważne spojrzenia kolegów. Kilkoro z nich zaczęło szeptać między sobą.

Nauczycielka zsunęła okulary na czubek nosa i zmierzyła ją wzrokiem.

– Cieszę się, że zaszczyciłaś nas swoją obecnością, Montmaire… – odpowiedziała, cedząc słowa. – Zdążyłaś na sprawdzanie pracy domowej. A klasa ciszej! – nakazała, spuszczając wzrok na leżący przed nią zbiór. – Zadanie trzynaste.

Cathy zajęła swoje miejsce obok Amelii Soller, jedynej dziewczyny w klasie, która nie uważała jej za dziwaczkę – a przynajmniej nie okazywała tego w tak otwarty sposób jak cała reszta – i zaczęła mocować się ze swoją torbą.

Amelia pochyliła się nad nią i pomogła jej rozsunąć suwak.

– Co ci się stało? – spytała szeptem, wskazując obandażowaną rękę Cathy.

Dziewczyna spojrzała na swoją rękę, po czym wzruszyła ramionami.

– Byłam na lodowisku – skłamała gładko, nawet nie zastanawiając się nad tym, co mówi. Jednak gdzieś w środku znów zatliło się w niej poczucie winy. Lubiła Amelię, więc oszukiwanie jej było ostatnią rzeczą, na którą miałaby ochotę. Jednak nie mogła powiedzieć koleżance prawdy. Nie chciała, by jedyna osoba, której ufała, uznała ją za wariatkę.

Amelia zmrużyła swe błękitne oczy, przytrzymując torbę, podczas gdy Cathy wyjmowała z niej zeszyt i piórnik.

– Rozumiem… – mruknęła. – Mogłabyś zacząć na siebie uważać. Prawie nie ma tygodnia, żebyś nie przychodziła poturbowana.

Cathy zaśmiała się cicho, próbując zakryć nerwowość rozbawieniem. Wiedziała, że Amelia ma rację. Nie było takiej misji, z której nie wyszłaby z paroma siniakami – w najlepszym razie. Była świadoma ryzyka, jakie niosło za sobą współpracowanie z Gwardią.

Rozejrzała się w zamyśleniu po sali. Twarze wszystkich wyrażały największe skupienie, jakby naprawdę słuchali tego, co mówiła do nich pani Woods. Cathy domyślała się jednak, że świadomość większości dryfuje daleko poza murami szkoły, krąży wokół ich ziemskich marzeń i problemów, jakie mogli mieć tylko licealiści z maturalnej klasy.

Westchnęła. Dużo by dała, aby dzielić je z nimi jako zwykła osiemnastolatka. Ona jednak zwykłą nazwać się nie mogła. Była nie tylko człowiekiem. Ona była centuri. Czarownicy, wiedźmy – tak ludzie zwykli określać członków jej rasy. Jednak moc, jaką dysponowali, daleka była od szeroko pojętej magii.

Zamyślona, nagle napotkała wzrok Danielle. Jadowicie zielone oczy blondynki wpatrywały się w nią z sąsiedniego rzędu. Gdy tylko ich spojrzenia się skrzyżowały, usta Danielle wykrzywiły się w fałszywym uśmieszku. Catherine poczuła chłód na karku i natychmiast odwróciła wzrok, by wbić go w leżący przed nią zeszyt.

Danielle – jedna z najbardziej próżnych driad, jakie kiedykolwiek chodziły po ziemi – była przyjaciółką Cathy od czasu, gdy dwanaście lat wcześniej dziewczyna przeprowadziła się razem z babką do Belford. Szybko znalazły wspólny język i wiedziały, że mogą na sobie polegać. Cathy łudziła się, że ten stan będzie trwać nieprzerwanie, jednak od czasu, gdy kilka miesięcy temu zaczęła chodzić z Kennethem, wszystko się zmieniło. Danielle pokazała swoje prawdziwe, podłe oblicze. Nie było dnia, w którym nie podarowałaby dawnej przyjaciółce sprośnego żartu, a co kilka tygodni ich klasą wstrząsała jakaś nowa, ośmieszająca Cathy plotka.

„Wszyscy ludzie są egoistami” – pomyślała dziewczyna. Z tym, że dzielą się na dwie grupy. Tych nieszkodliwych i tych, którzy skoczą do gardła każdemu, komu tylko zacznie się powodzić lepiej niż im. Gdyby nie Amelia – jedyna osoba, która zdawała się nie wierzyć Danielle – Cathy z pewnością by się załamała.

Jednak obecne zachowanie driady zaczęło ją lekko niepokoić. Dziewczyna wyraźnie się uspokoiła i przestała wycinać swej ofierze głupie kawały. A to nie mogło wróżyć nic dobrego…

Nagle Cathy poczuła palec wbijający się między jej żebra. Zaskoczona prawie podskoczyła, ledwie powstrzymując się przed krzyknięciem. Spojrzała z urazą na Amelię.

– Co do…?

– Woods zadała ci pytanie. Co to są liczby zespolone? – szepnęła, kiwając głową w stronę nauczycielki.

***

Cathy z ulgą powitała dzwonek na długą przerwę. Od dobrych dwóch godzin siedziała na lekcjach, starając się jak tylko mogła, by nie ziewać. Albo przynajmniej to zamaskować, co nie przychodziło jej łatwo, bo wciąż miała wrażenie, że nauczyciele patrzą prosto na nią.

Teraz stała w kącie korytarza, gdzie znajdował się automat z kawą, i czekała, aż plastikowy kubek wypełni się parującym cappuccino. Jego upajający aromat już zaczął unosić się w powietrzu. Cathy od razu poczuła się lepiej. Po chwili chwyciła kubek i ruszyła ku schodom.

Jej celem było pierwsze piętro, gdzie pod oknami stał rząd zielonych stolików. Jej ulubiony, ten opatrzony starannym napisem Kennetha: „Zło czai się wszędzie xd”, jak zwykle był już zajęty przez grupę uczniów.

Cathy rozpoznała wśród nich swojego chłopaka i jego siostrę Susanne. Oprócz nich przy stoliku siedziało również dwoje nastolatków. Podobne rysy twarzy wskazywały na ich pokrewieństwo.

– Cześć wam! – rzuciła, podchodząc bliżej. Oczy całej czwórki spoczęły na niej. Naraz rozległo się chóralne mruknięcie, które miało zapewne oznaczać powitanie.

Kenneth wstał z krzesła i podsunął je Cathy.

– Dzięki. – Dziewczyna uśmiechnęła się do niego.

Chłopak odchrząknął, po czym odezwał się, oficjalnym tonem:

– Och, to nic takiego. Ja tylko spełniam obywatelski obowiązek, ustępując miejsca niepełnosprawnej…

Cathy zmierzyła go wzrokiem, mrużąc przy tym oczy. W jego własnych znalazła iskry rozbawienia.

– Uważaj, bo sprawię, że zaraz ty będziesz niepełnosprawny – odcięła się, składając usta w charakterystyczny dzióbek.

Kenneth zaśmiał się tylko i poczochrał jej czarne włosy, choć dobrze wiedział, że tego nie lubiła. Cathy przygładziła je nerwowym ruchem.

– Wielkie dzięki. I bez twojej pomocy wyglądają jak sterta chwastów – jęknęła. Uświadomiwszy sobie, że reszta znajomych przygląda się jej i Kennethowi z widocznym rozbawieniem, odchrząknęła.

– Taak… a zatem… o czym debatowaliście, zanim przyszłam?

Rudowłosy chłopak o imieniu Euros uśmiechnął się filuternie, mrużąc powieki.

– O tobie, skarbie. Jak tam twoja rączka? – spytał, naśladując głos zatroskanej o dziecko matki.

Cathy zignorowała jego ton i wzruszyła ramionami.

– Nie jest źle. Sira powiedziała, że kość szybko się zrośnie. Hmm… zrobiła mi pięciominutowy wykład na temat bezpieczeństwa…

– Z taką wiedzą powinna rzucić szamaństwo i zostać instruktorką BHP. – Euros zaśmiał się.

Cathy uśmiechnęła się nikle, przyglądając się jemu i jego bratu Zefirowi. Mieli jeszcze dwójkę rodzeństwa – Boreasza i Notosa, przywódców lokalnego oddziału Gwardii. Byli sidhe, elfami. Dziewczyna znała ich od dwunastu lat. Od dnia, w którym spotkała ich po raz pierwszy, ani trochę się nie postarzali. I o ile pod względem wyglądu byli do siebie uderzająco podobni, o tyle ich charaktery skrajnie się różniły.

Czasem Cathy zastanawiała się nad tym, dlaczego Euros i Zefir chodzą z nią do szkoły i bawią się w nastolatków, podczas gdy ich dwaj bracia dźwigają na swoich barkach odpowiedzialność za Gwardię. Znajdowała tylko jedną odpowiedź – chcieli jej pilnować.

Catherine należała do Gwardii od niedawna. Utworzona tysiące lat temu przez Wielkie Elfy miała swoje siedziby na całym świecie. Skupiała w swych szeregach nadnaturalne istoty, chociażby takie jak centuri. Do jej zadań należało pilnowanie, by prawa zawarte w Kodeksie były przestrzegane przez wszystkie rasy.

– Caths. – Kenneth pochylił się nad nią, odwracając jej uwagę od dyskutujących przyjaciół. – Posłuchaj… wiem, że umówiliśmy się dzisiaj wieczorem, ale… – Widząc, jak uśmiech ucieka z twarzy dziewczyny, westchnął. – Nie dam rady. Muszę załatwić coś ważnego na mieście i obawiam się, że nie zdążę się z tobą spotkać. – Spojrzał na nią ze smutkiem. – Ale wynagrodzę ci to, obiecuję.

Cathy kiwnęła głową. Kenneth musnął wargami jej policzek.

– Świetnie. A teraz wybaczcie, muszę załatwić coś ważnego. – Skinął przyjaciołom ręką na pożegnanie, po czym oddalił się szybkim krokiem. Catherine odprowadziła go wzrokiem, dopóki nie zniknął za rogiem korytarza.

– Musi załatwić coś ważnego? – powtórzyła, spoglądając na Susanne. – Zwykle, gdy tak mówi, ma na myśli, że załatwi kogoś – zaśmiała się cicho.

Rudowłosa dziewczyna wzruszyła ramionami.

– Nie wiem, o co mu chodzi – westchnęła. – Od jakiegoś czasu zachowuje się dziwnie, ale nie chce powiedzieć, co się dzieje.

– Może dojrzewa? – zasugerował Euros rozbawionym tonem. – Najwyższy czas.

Cathy roześmiała się. Spojrzała na Zefira, który do tej pory siedział zamyślony obok.

– Zefir, zajęliście się wczorajszym zamieszaniem? – spytała, mając na myśli misję zakończoną fiaskiem, po której została jej bolesna pamiątka w postaci pękniętej kostki w nadgarstku.

Szatyn przytaknął. Cathy zauważyła jednak zmianę na jego twarzy, cień, który sprawił, że zalała ją fala niepokoju.

Wspomnienia z zeszłego wieczoru powróciły.

***

– Czego więc od nas oczekujecie? – w głosie mężczyzny brzmiało pogardliwe rozbawienie.

Catherine zerknęła kątem oka na Eurosa siedzącego obok niej przy szerokim stole. Duży salon, w którym się znajdowali, urządzony był w stylu wiktoriańskim. Grube zasłony w wysokich oknach zostały szczelnie pozaciągane. Jedynym źródłem światła w pomieszczeniu był ogień trzaskający w kominku. Płomienie nie zdołały jednak rozświetlić całego salonu. W kątach pokoju błąkały się cienie.

Dziewczyna spojrzała na mężczyznę siedzącego naprzeciw niej. Musiał być przywódcą klanu. Za nim stało dwóch jego towarzyszy. Pozostałych pięciu siedziało przy stole. Ich oczy były utkwione w Cathy. Odchrząknęła.

– Znacie zasady, wynikające z Kodeksu. – Widząc kpiący uśmiech, który zaczął wykwitać na twarzy jej rozmówcy, dodała nieco twardszym tonem. – Fakt, że jako rasa Cieni podlegacie bezpośrednio Władcy Mroku, czy jakkolwiek go nazywacie, nie zwalnia was z obowiązku przestrzegania prawa.

Zielone oczy Cienia, odbijające migoczące płomienie, pociemniały. Zacisnął usta w wąską kreskę.

– Gwardia nie może nami rządzić – wycedził po chwili milczenia.

– Macie zupełną rację, nie możemy wami rządzić – zgodziła się Cathy. – Ale naszym zadaniem jest pilnowanie, by nadnaturalne rasy przestrzegały Kodeksu. Prosimy tylko i wyłącznie o tę małą rzecz. Jeden z artykułów mówi, że żerowanie na ludziach jest surowo zabronione, a za jego złamanie grozi sąd parów. – Dziewczyna odchyliła się na oparcie krzesła. – Dostaliśmy informację, jakoby wasza grupa miała być odpowiedzialna za ostatnie ataki.

– Jakoby? – Cień zaśmiał się. – Spróbujcie nam coś udowodnić. Życzę powodzenia.

– Możecie być pewni, że to nie będzie takie trudne. – Cathy wysunęła wyzywająco brodę. – Jesteśmy skłonni zapomnieć o wszystkim, ale będziecie musieli zmienić dietę. A jeśli tego nie zrobicie… porozmawiamy inaczej.

Twarz Cienia wykrzywiła się w grymasie gniewu. Podniósł się z krzesła.

– Śmiesz nam grozić? – warknął. Palce jego dłoni, które trzymał oparte o blat stołu, wydłużyły się i nienaturalnie wyostrzyły. Cathy zauważyła to. Ta zmiana nie znaczyła nic dobrego.

– Skoro tak to odbieracie… – odparła, wzruszając lekceważąco ramionami. To było jak dolanie oliwy do ognia.

Z gardła przywódcy wydobył się głuchy warkot. Czerń jego źrenic zalała tęczówki, cienkie bransolety blizn na jego nadgarstkach pociemniały, a znaki o wymyślnych kształtach zaczęły piąć się w górę jego ramion.

Cathy i Euros podnieśli się z krzeseł, szykując się na przyjęcie ataku. Pozostałe Cienie też zaczęły się zmieniać; ci, którzy siedzieli przy stole, wstali. Z ich pleców wyrosły hebanowe, błoniaste skrzydła przywodzące na myśl nietoperze.

– Świetnie – mruknął stojący u boku Cathy Euros. – Tak się kończy dawanie ci pozwolenia na poprowadzenie negocjacji.

Przywódca Cieni zmierzył ich spojrzeniem, które mroziło krew w żyłach.

– Już wychodzicie? – spytał, przekrzywiając głowę w bok. Jego głos ociekał sarkazmem. – Jaka szkoda. Pozwólcie, że odprowadzimy was do wyjścia. – Usta wykrzywiły mu się w diabolicznym uśmiechu, ukazując ostre jak szpile zęby.

Cathy nawet nie zauważyła, kiedy pierwsza kula fluidów poleciała w ich stronę. Euros odciągnął ją w bok w ostatnim momencie, tak że kula minęła jej twarz o milimetry i uderzyła w ścianę, zostawiając po sobie osmalony ślad.

– Zmywamy się stąd! – zarządził elf, popychając ją do drzwi salonu. Cienie miały znaczną przewagę. Sytuacja, delikatnie mówiąc, nie wyglądała zbyt dobrze.

Powietrze wypełniło się słodkawym zapachem ozonu, gdy strumienie czystej energii i fluidów starły się ze sobą z ogłuszającym hukiem. Delegacja Gwardii wycofywała się, torując sobie drogę do wyjścia.

Cathy szła na końcu, umiejętnie odpierając kolejne ataki rozwścieczonych Cieni. Nim się zorientowała, jej towarzysz już był w holu głównym.

– Catherine! – krzyknął Euros. – Zjeżdżaj stamtąd, słyszysz?!

– Próbuję! – odkrzyknęła, posyłając strumień energii w stronę jednego z Cieni.

Niestety, decydując się na ofensywę, nie miała dość czasu, by obronić się przed kolejnym atakiem. Uderzenie pozbawiło ją równowagi, zapamiętała tylko piekący ból, który rozchodził się po jej ciele, gdy runęła z impetem na coś twardego. Głośny niczym eksplozja brzęk tłuczonego szkła wgryzł się w jej uszy. Potem ogarnęła ją ciemność.

***

Cathy wzdrygnęła się na wspomnienie tamtego wieczoru. Ocknęła się w jednej z komnat w skrzydle szpitalnym Pałacu Eola – lokalnej siedziby Gwardii. Okazało się, że Euros, ryzykując własne życie, wrócił po nią, by wyciągnąć ją z salonu. Nie było to łatwe zadanie, ale w końcu wyszli z tego żywi.

– Zefir? – Cathy spojrzała wyczekująco na przyjaciela. Znała go na tyle długo, by wiedzieć, kiedy coś go dręczy. Nawet, gdy próbował to ukryć. – Powiedz, o co chodzi.

Elf westchnął. Przeczesał palcami nieco przydługie, kasztanowe włosy i podniósł na nią wzrok.

– Chodzi o Cienie – odezwał się w końcu. – Po tym, jak wasza delegacja wróciła, Boreasz postanowił wysłać większą grupę, by pojmać członków klanu. To było już nad ranem. Oddział dotarł na miejsce, ale nie znalazł tam żadnego Cienia. A przynajmniej żadnego żywego. – Zefir westchnął. – Zginęli prawie wszyscy. Najdziwniejszy jest fakt, że nie znaleziono żadnych śladów wskazujących na to, kto mógłby ich unicestwić.

Oczy dziewczyny rozszerzyły się ze zdziwienia.

– Zginęli prawie wszyscy? – powtórzył Euros. On też wyglądał na zdziwionego, widocznie brat jak dotąd nie podzielił się z nim tymi rewelacjami. – Ale kiedy my uciekaliśmy, wszyscy mieli się dobrze. Aż za dobrze.

– Tutejszy klan Cieni liczył dziesięcioro osobników – wtrącił Zefir. W jego oczach błyszczał niepokój. – Ślady, jakie znaleziono, świadczą o tym, że zginęło dziewięcioro spośród nich…

– A to oznacza, że jednego nie było w domu podczas rzezi. Szczęściarz – skwitował Euros.

– To z kolei źle dla nas. Bo jeśli wrócił i zobaczył, co się stało z jego pobratymcami… – Zefir pokręcił głową. – Cienie mają swoje zasady. Jeśli jeden z nich ginie z ręki brata, karę wymierza Edimm, ich władca. Jeśli natomiast dopuści się tego ktoś, kto nie należy do rasy, Cienie mają obowiązek same odpłacić mu tym samym.

– To chore – mruknęła Suse.

– Czyli istnieje ryzyko, że Cień, który przeżył, będzie szukał zemsty? – spytała Cathy.

– Na to wygląda – odparł Euros. – Cienie to mściwe gady.

Cathy zmarszczyła brwi.

– Ale skąd będzie wiedział, kto zabił jego braci? Przecież Zefir powiedział, że nie znaleziono żadnych śladów. Nawet my nie wiemy, kto za tym stoi.

– Rasa Cieni jako jedyna może wyczuwać aurę innych istot i tropić je z jej pomocą – podjął rzeczowym tonem Zefir. – Zatem jeśli nasz szczęściarz wrócił do domu dzisiejszej nocy, ślad energii mógł być na tyle wyraźny, że go wyczuł i będzie mógł to wykorzystać.

– Ale skoro ktoś był w siedzibie Cieni po waszej ucieczce… – odezwała się Susanne, spoglądając raz na Cathy, raz na Eurosa – i wybił wszystkich członków klanu, to czy jego aura też nie powinna być wyczuwalna?

Wszyscy spojrzeli na nią z konsternacją. Żadne z nich nie pomyślało o takiej możliwości.

Euros klasnął w dłonie.

– Czyli nie mamy się czym martwić – rzekł radośnie.

– Nie zgodzę się z tobą – odparł Zefir. Jego twarz wciąż ściągnięta była w wyrazie zaniepokojenia. – Pozostaje jeszcze kwestia tego, kto unicestwił cały, a raczej prawie cały klan. I dlaczego?

– Stawiam na Zakon – rzuciła Susanne. – Ta sprawa cuchnie Mistrzem. Tylko on mógłby pokusić się o coś takiego. Przypuśćmy, że dotarła o niego informacja o uczestnictwie Cathy w negocjacjach z Cieniami. Unicestwienie klanu nie stanowiłoby problemu dla Zakonników. – Dziewczyna odchrząknęła, po czym kontynuowała: – Wszyscy wiemy, że Mistrz chce śmierci Cathy. Może celowo kazał zamordować prawie cały klan, mając nadzieję, że ostatni ocalały będzie pragnął się zemścić i na nią skieruje swój gniew. – Wzruszyła ramionami.

Zefir zmarszczył w zamyśleniu brwi.

– Tak, to by do niego pasowało – stwierdziła z niesmakiem Cathy. – Nie może mnie zabić na własną rękę, więc postanawia zamordować całą rodzinę najbardziej mściwego stworzenia tego świata, by w odwecie załatwił mnie… zaskakująco sprytne jak na niego.

– Ale nikt z Zakonu nie mógł wiedzieć, że akurat wczorajszej nocy będziemy prowadzić negocjacje – stwierdził z zamyśleniem Euros. – Chyba, że… – zerknął na Zefira. – Myślisz o tym samym, co ja?

Zefir skinął głową.

– Wtyka – westchnął. – Teoria logiczna jednak nie bierze pod uwagę tego, że Zakonnicy też zostawiliby po sobie widmo energii. A to sprawia, że atak Zakonu nie miałby najmniejszego sensu, bo Cień miałby trzy cele do wyboru: ich, Eurosa i Catherine.

– A może i ma to sens. – Susanne pochyliła się w ich stronę. – Gdybyście w pojedynkę planowali zemstę, mając, jak Zefir powiedział, trzy cele, który z nich wybralibyście najpierw? Dużo potężniejszych Zakonników, efla – członka Gwardii czy dziewczynę, która praktycznie nie ma ochrony? Gdyby to rzeczywiście była sprawka Mistrza, może kierował się podobnym rozumowaniem.

Susanne spojrzała kolejno na swoich towarzyszy. Milczeli zaskoczeni taką argumentacją.

– Wszystko możliwe – szepnął Zefir. – Jednak w tej historii wciąż zbyt wiele elementów mi nie pasuje. Będę musiał pomówić na ten temat z Boreaszem – westchnął cicho, po czym spojrzał na Cathy. – A tobie, moja droga, trzeba będzie dać ochronę.

Oczy dziewczyny rozszerzyły się.

– Co? Ale… nie! To nie będzie potrzebne, przecież sama doskonale sobie poradzę!

Elf zmierzył ją wzrokiem. Jego twarz wyrażała śmiertelną powagę.

– Tu chodzi o twoje życie, Catherine. Istnieje realne zagrożenie. To konieczne, chociaż na jakiś czas. Jesteś jeszcze zbyt niedoświadczona.

– Zefir… – jęknęła. – Przestań mnie traktować jak małe dziecko!

– Co jest dla ciebie ważniejsze? – spytał. – Poczucie dorosłości czy własne życie? – spojrzał na nią ostro.

Cathy westchnęła. W głębi duszy wiedziała jednak, że przyjaciel ma rację. Rzeczywiście mogła sobie nie poradzić.

– No dobra – rzuciła z rezygnacją. – Widzę, że nie ustąpisz. – Zastanowiła się chwilę. – Ale poczekaj… do ferii zimowych został tydzień. Zróbmy tak… będę miała obstawę na najbliższe siedem dni, a jeśli do tamtej pory nic się nie wydarzy, spakujecie manatki i dacie mi spokój. Stoi?

– Noo… – Zefir zaczął kręcić się na krześle.

– Jeśli ten Cień rzeczywiście mnie namierzył, to zaatakuje w ciągu kilku dni. Poza tym zawsze mogę was wezwać, jeśli coś będzie nie tak – spojrzała na niego błagalnie.

– No, dobrze, już dobrze – westchnął. – Tydzień. Ale obiecaj, że nas zawiadomisz, jak tylko coś cię zaniepokoi…

– Spokojnie – spojrzała na niego z uśmiechem. – Nie martw się. Zależy mi na własnym życiu.

Zefir wyglądał, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, ale w tym momencie zadzwonił dzwonek.Rozdział 2

Szła szybko korytarzem. Od kilku minut szukała Amelii i była już nieco poirytowana. Na rogu skręciła w prawo, w boczny segment i… aż zatoczyła się, gdy z impetem na kogoś wpadła.

– Och, przepraszam… – mruknęła odruchowo. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, kto przed nią stoi. – Kenneth! – spojrzała na niego z zaskoczeniem. – Nie widzieliśmy się od zeszłego tygodnia! Myślałam, że coś się stało.

Cathy przyjrzała się uważnie swojemu chłopakowi. Nie wiedziała, że był dzisiaj w szkole. A skoro był, to czemu ani razu do niej nie wpadł, jak to zawsze robił?

Stał przed nią nieruchomo. Dziewczyna wyraźnie wyczuwała jego napięcie. Wydawał się przy tym zmieszany i wystraszony, jakby spotkanie Cathy było ostatnią rzeczą, jakiej pragnął.

– Ja… nie było mnie w mieście przez jakiś czas. Polowanie i te no, wiesz… – zamilkł na chwilę, po czym dodał przyciszonym głosem tak, by tylko ona mogła go usłyszeć. – Sprawy wilkołaków – wzruszył ramionami, próbując przybrać nieco bardziej rozluźnioną postawę.

Cathy pokiwała głową ze zrozumieniem, choć naszły ją pewne wątpliwości. Poczuła ścisk w sercu, po raz pierwszy nie wiedziała, co ma mu powiedzieć. Kenneth jednak wyręczył ją.

– Wybacz, ale pójdę już. Muszę kupić coś Suse w sklepiku…

I już go nie było.

– On coś kręci – odezwał się głos zza pleców Cathy.

– Wiem – odparła ze smutkiem, odwracając się do Amelii. Nie była pewna od jakiego czasu przyjaciółka stała obok niej. – Przez ostatnich kilka dni nie odebrał ani jednego mojego telefonu, nie odpisywał na wiadomości, a do tego nie widziałam go ani razu… a dzisiaj… tylko czemu miałby mnie unikać i kłamać?

– Pytałaś Suse? Może ona coś wie? – Amelia spojrzała na Cathy z wyraźnym współczuciem.

Dziewczyna w odpowiedzi pokręciła głową.

– Sama nie wiem, co się z nim dzieje. – Zamyśliła się. Jej błękitne oczy pociemniały, jak zawsze, gdy się czymś martwiła. Siostra Kennetha też zaczęła się zastanawiać, co się z nim dzieje. – To znaczy, że Kenneth ma coś na sumieniu, albo… – urwała. Nie chciała kończyć tego zdania.

– Chodźmy – rzuciła Amelia ze zdecydowaniem i pociągnęła ją za rękę w stronę klasy fizycznej. – Nie przejmuj się. Faceci już tak mają. Na pewno niedługo wszystko się wyjaśni.

Cathy odwzajemniła jej uśmiech, wdzięczna za słowa pociechy. Co prawda i tak była niespokojna o Kennetha, ale postanowiła, że pójdzie za radą Amelii i choć przez chwilę spróbuje się nie przejmować.

Nagle przed nimi rozległo się wołanie.

– Hej, dziewczyny! – w ich stronę pędził Chris, kolega z równoległej klasy. Machał do nich ręką.

Stanął przed nimi zdyszany i jak zawsze uśmiechnięty od ucha do ucha. Trzymał w ręku zwitki papieru.

– Mam coś dla was! – oznajmił ze szczerym entuzjazmem, podając im karteczki.

– Co to? – spytała Amelia.

– Zaproszenia na imprezę w ferie zimowe. U mnie, za tydzień – mrugnął do nich. – Mam nadzieję, że przyjdziecie…

– Ja nie mogę. – Amelia ze smutkiem pokręciła głową. Przez twarz Chrisa przemknął cień zawodu. – Wyjeżdżam na ferie. Wrócę na kilka dni przed końcem. Przykro mi.

– Noo, mnie też. – Chris spojrzał na nią z uwagą. – Ale mam nadzieję, że następnym razem się uda – puścił do niej oko, a Cathy z trudem powstrzymała śmiech na widok zmieszanej miny przyjaciółki.

Chris tymczasem spojrzał na Cathy.

– A ty? Będziesz? – spytał.

Amelia odchrząknęła.

– To wy się tu sami dogadajcie, a ja już idę pod klasę – powiedziała, po czym oddaliła się od nich szybkim krokiem.

Chris odwrócił głowę i odprowadził ją wzrokiem.

– No i skutecznie ją wypłoszyłeś – stwierdziła Cathy. – Wiesz, jak łatwo ją zawstydzić.

Chłopak machnął ręką, z powrotem przenosząc wzrok na towarzyszkę.

– Jasne. A ja i tak uważam, że za mną nie przepada. Ale nieistotne. Będziesz czy nie? Przychodzą wszystkie wyrzutki z tej budy.

Cathy popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Miał oczywiście na myśli wszystkich przedstawicieli nadnaturalnych ras uczęszczających do ich szkoły.

– Wszyscy? – powtórzyła Cathy. – I zaprosiłeś Amelię? Chyba na głowę upadłeś! Jak to sobie wyobrażałeś, gdyby się zgodziła?

Amelia żyła w błogiej nieświadomości tego, że poza rasą ludzką po ziemi stąpają też inne. Cathy była przekonana, że tak jest dla niej lepiej.

– Wciąż jej nie powiedziałaś, co? – Chris uniósł brwi. – To chyba twoja przyjaciółka, nie? Zdaje się, że przyjaciółki nie mają przed sobą sekretów? Czy może źle rozumiem te wasze niepisane dziewczyńskie prawa?

Cathy zacisnęła usta w wąską kreskę i milczała przez chwilę.

– Tak, to prawda. Ale nie mogę jej powiedzieć o tym wszystkim… – pokręciła głową. – Może jakoś zniosłaby wiadomość o tym, że istnieją wampiry, wilkołaki i tego typu stworzenia, ale wątpię, czy zaakceptowałaby fakt, że ja należę bardziej do świata nadnaturalnego niż tego, w którym ona żyje. A nie chcę jej stracić. – Ostatnie słowa wypłynęły z jej ust ciche, w ogóle nieplanowane.

Chris wpatrywał się w nią przez dłuższy czas, po czym skinął głową.

– Okey, rozumiem. Jeśli nie chcesz, nie będę więcej prowokował takich sytuacji.

Cathy uśmiechnęła się z wdzięcznością.

– Dzięki, Chris. – Wyminęła go i już ruszyła w stronę klasy, gdzie czekała na nią Amelia, gdy przypomniało jej się, że nie powiedziała chłopakowi, czy będzie na jego imprezie. – A! Właśnie… przyjdę.

W odpowiedzi Chris wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu, po czym machnął jej ręką na pożegnanie.

Cathy westchnęła cicho, schowała zaproszenie do torby i skierowała się pod klasę na ostatnią w tym semestrze lekcję. Był piątek po południu, a za czterdzieści pięć minut miały zacząć się ferie.

***

Witam wszystkich słuchaczy w pierwszy poniedziałek ferii zimowych. Matka natura postanowiła zrobić prezent wszystkim dzieciakom i dzisiejszej nocy w końcu sypnęła śniegiem. Na zegarach ósma rano, a my proponujemy na początek programu coś, co na pewno was rozbudzi.

Głęboki i dziwnie kojący głos spikera lokalnej rozgłośni wypełnił kuchnię. Chwilę po jego obiecującej zapowiedzi z głośników starego radia ustawionego na parapecie popłynęła skoczna melodia jakiegoś hitu.

Cathy uśmiechnęła się, włączając czajnik. Kierowane jej myślami szafki kuchenne otwierały się i zamykały. Chwilę potem na bufecie znalazła się miska płatków. Pozytywna nuta z samego rana to było coś, czego potrzebowała. Poza tym nie lubiła, gdy w domu było cicho. Czuła wtedy jeszcze większą pustkę z powodu nieobecności ciotki.

Co prawda Lucinda nie była jej rodziną, tylko córką przyjaciółki Margaret, babci Cathy. Od śmierci staruszki Lucy przejęła nad dziewczyną prawną opiekę. I wkład własny w jej wychowanie rzeczywiście ograniczał się tylko do słownego zapisu na urzędowym dokumencie. Cathy nie miała nic przeciwko temu, jednak czasem zastanawiała się, czy nie lepiej by było, gdyby zamieszkała sama. Różnica w sumie i tak nie byłaby znacząca, bo Lucy rzadko dało się zastać w domu.

Lucinda Mayer pochodziła z rodziny centuri, jednak nie posiadała mocy. Miała do czynienia z nadnaturalnymi istotami zawsze, gdy wyjeżdżała w delegacje. Należała do grupy Ambasadorów Gwardii wymieniających informacje pomiędzy poszczególnymi siedzibami oraz negocjujących z przedstawicielami innych ras. Często nie było jej w domu przez całe tygodnie.

Cathy zjadła nieśpiesznie śniadanie, wstała z krzesła i wstawiła pusty talerz do zlewu, gdzie zajęła się nim samo myjąca gąbka. Karma dla Fiory, jej kota, sama nasypała się do miseczki. Cathy lubiła swoje moce. Szczególnie psychokinezę, dzięki której mogła robić wiele rzeczy naraz.

Babcia opowiedziała jej wiele rzeczy o umiejętnościach, które sama posiadała. Pomogła jej również nauczyć się kontrolować cztery żywioły – wyjątkowe moce, których nie posiadał żaden inny centuri. Stanowiły nieocenioną pomoc, szczególnie w trakcie walki, jednak miały jedną wadę – były zależne od faz księżyca. W czasie nowiu zanikały, natomiast najsilniejsze były podczas pełni.

Cathy weszła do przedpokoju, zarzuciła na siebie swój biały płaszcz, chwyciła torbę na ramię i wyszła z domu. Za niecałą godzinę miały zacząć się pierwsze w te ferie zajęcia taneczne.

Dzień był wyjątkowo ponury. Chłód przenikał aż do kości, Cathy mocniej opatuliła się szalikiem. Para wodna krystalizowała się w powietrzu przed nią z każdym jej oddechem. Mimo że ziemię pokrywała biała warstwa świeżego śniegu, gdy tylko Cathy znalazła się na zewnątrz, otoczyła ją gęsta, szara mgła. Ciężkie chmury przesłaniały słońce. Ale nie przez to dziewczyna tak nieswojo się czuła. Dziś był nów.

***

Wieczorem Cathy siedziała w salonie przy fortepianie i próbowała grać. Nie szło jej dobrze. Ciągle miała wrażenie, że instrument jest rozstrojony, choć poprawiała napięcie każdej struny z chirurgiczną precyzją. W końcu dała sobie spokój. Wstała ze stołka i obeszła fortepian, przesuwając palcami po czarnym, lakierowanym drewnie. Pamiętała czasy, w których ojciec dla niej grał. Uśmiechnęła się na to wspomnienie.

Kiedyś cała jej rodzina, którą stanowiła babcia i ojciec, mieszkała w Castle Port. Matka zmarła kilka dni po narodzinach Cathy. Gdy dziewczyna miała sześć lat, straciła ojca, a ona i jej babcia Margaret przeprowadziły się do Belford. Pamiętała dokładnie tamtą noc, podczas której zginął Arthur Montmaire. Przez dwanaście lat wspomnienia nie rozmyły się ani odrobinę, choć Cathy tak bardzo tego pragnęła…

Ciszę w salonie przerwał dochodzący z dworu szum. Cathy, wyrwana z zadumy, podeszła do okna i odsunęła żaluzje. Na zewnątrz szalała zamieć. Porywisty wiatr niósł ze sobą kotłujące się śnieżne kryształki i z furią rzucał nimi o szyby.

Westchnęła i pomyślała: „Nie ma to jak spędzać zimowe wieczory w samotności”. Odsunęła się od okna, spuszczając z powrotem żaluzje. Podeszła do kominka, chcąc dorzucić drewna do paleniska. Ogień trzaskał wesoło, a płomienie tańczyły swój hipnotyzujący taniec. Cathy usiadła na podłodze przy kominku, chcąc się trochę ogrzać. Wpatrzyła się w ogień, mrużąc lekko oczy.

Chwilę nicnierobienia przerwał rumor dochodzący z góry. Cathy drgnęła. Przestała być chroniona przez Gwardię kilka dni wcześniej. Od tamtej pory nie działo się nic niepokojącego, więc powoli zaczęła zapominać o zamieszaniu z Cieniem. Teraz jednak poczuła się nieswojo.

Chwilę później hałas powtórzył się. Dziewczyna zerwała się z podłogi. „Spokojnie” – pomyślała. – „To pewnie tylko Fiora”.

Weszła po schodach na piętro. Rozejrzała się wokół.

– Fiora! – zawołała. Już miała zajrzeć do pokoju gościnnego, gdy zauważyła, że drzwi na poddasze były lekko uchylone. Zmarszczyła brwi.

Weszła na kładkę, zamknęła je za sobą i ruszyła powoli po skrzypiących schodach. Ostrożnie stawiała kolejne kroki. Ciemność na poddaszu rozpraszał jedynie mały, tlący się ogarek waniliowej świeczki, którą zapomniała zgasić. Oświetlał on migotliwym blaskiem stół stojący na końcu pomieszczenia wśród wysokich regałów z książkami. Na środku pokoju majaczyły inne meble: fotele i sofy obite skórą. Wysoki, belkowany sufit ginął w mroku.

Cathy stanęła na szczycie schodów i rozejrzała się uważnie. Wszystko było w porządku, sprzęty stały na swoich miejscach. Nawet przeszklone kredensy z ziołami stały nieruszone.

„To co to był za hałas?” – zastanowiła się.

Podeszła do stolika. Dopiero po chwili wyczuła w powietrzu jakiś dziwny zapach przebijający się przez ostrą woń wanilii. Nie potrafiła go jednak rozpoznać. Był dziwnie świeży i słodki…

Nagle jej uwagę przykuł ruch w kącie. Odwróciła się błyskawicznie, unosząc ręce w gotowości do odparcia ataku. Wtedy rozległ się cichy trzask i kształt czający się w kącie runął w stronę Cathy. Odskoczyła wystraszona, a z jej gardła wyrwał się cichy okrzyk. Postać upadła na ziemię tuż przed jej stopami.

W tym momencie Cathy parsknęła śmiechem. Napastnikiem okazała się jej kotka zaplątana w płaszcze wiszące na wieszaku w kącie. Cały przybytek leżał teraz w bezładzie przed dziewczyną.

– Biedna kicia… – mruknęła pieszczotliwie, podchodząc do kupki ubrań i biorąc kotkę na ręce. – Wystraszyłaś się pewnie bardziej niż ja…

Fiora nie dała się nosić dłużej niż pół minuty. Potem zaczęła się wyrywać, prychać i drapać pazurami. Cathy jęknęła i puściła ją. Kotka wylądowała na podłodze i zaczęła wydawać z siebie pojedyncze, zirytowane fuknięcia skierowane w stronę dziewczyny.

Cathy zmarszczyła brwi, zastanawiając się, co to miało znaczyć. Fiora nie należała do zwykłych kotów. Potrafiła wyczuć obecność nadnaturalnych stworzeń. W ten sposób reagowała tylko na obcych.

Cathy zmartwiała. Lodowata dłoń niepokoju przesunęła się po jej karku. Przełknęła ślinę i odwróciła się powoli. Ogarnęła wzrokiem wnętrze. Większość strychu spowijał mrok, cienie tańczyły na ścianach i podłodze.

– Witam piękną panią… – odezwał się ktoś z ciemności.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: