Kłopoty intelektu - ebook
Kłopoty intelektu - ebook
Kłopoty intelektu. Między Comte'em a Bergsonem pierwotnie wydane w 1975 roku to pierwsza książka Skargi, w której na horyzoncie jej zainteresowań sytuują się zagadnienia formacji intelektualnych oraz mechanizmów, które kierują myślą ludzką na polu problemów teoretycznych. Jest to książka tyleż o „kłopotach intelektu”, co o „kłopotach rozumu”, czy raczej „kłopotach z rozumem”.
Kłopoty intelektu to nie tylko pierwsze sformułowanie koncepcji formacji intelektualnych, lecz także wzorcowy przykład zastosowania jej w pracy z zakresu historii filozofii. Można rzec, że mało inspirujący, wręcz kłopotliwy materiał badawczy przyczynił się do sformułowania bardzo inspirującej metody czy idei z zakresu historii filozofii (a nawet szerzej: historii myślenia, albo wręcz: teorii myślenia), której zastosowanie zaprowadziło Skargę na zupełnie inne obszary tematyczne.
Bartosz Działoszyński
Barbara Skarga (1919-2009); wybitna filozof i badaczka filozofii; historyk idei. Absolwentka filozofii na Uniwersytecie Wileńskim, profesor Instytutu Filozofii i Socjologii PAN (związana z nim przez kilka dziesięcioleci), nauczyciel kilku pokoleń filozofów. W czasie wojny działała w podziemiu, była łączniczką AK. W 1944 roku została aresztowana przez bolszewików; trafiła do łagru. Do kraju wróciła w 1955 roku. Był to również powrót do pracy naukowej.
Badaczka filozofii pozytywistycznej, dwudziestowiecznej filozofii francuskiej, szczególnie zainteresowana problematyką metafizyczną i etyczną. Wychowawczyni kilku pokoleń filozofów w Polsce.
Autorka wielu prac naukowych o polskiej i francuskiej myśli filozoficznej, także eseistka publikująca w Znaku i Tygodniku powszechnym. Redaktor naczelny Etyki, członek Komitetu Redakcyjnego Biblioteki Klasyków Filozofii, inicjatorka i redaktor naukowy 5-tomowego Przewodnika po literaturze filozoficznej XX wieku.
Kategoria: | Filozofia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-01-19142-9 |
Rozmiar pliku: | 765 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jest rzeczą oczywistą, że historyk, patrząc wstecz, ma tendencje do ujmowania przeszłości z punktu widzenia teraźniejszości, że chwila obecna służy mu jako kryterium wyodrębnienia i oceny poszczególnych nurtów myślowych i systemów. To ona decyduje o tym, co się uważa w odległej epoce za najważniejsze, co tylko za marginesowe. Chcemy dojść do własnych źródeł i jesteśmy skłonni zajmować się pracami innych autorów, o ile antycypują one nasze własne poglądy lub też przeciwdziałały takim antycypacjom. Szukamy tradycji i jednocześnie konstytuujemy tę tradycję wciąż na nowo, odgrzebując w stosownej chwili coraz to inne a nieraz dawno zapomniane postacie. Kto się zajmował Kierkegaardem, gdy nie było egzystencjalistów, kto zwracał uwagę na Brentano przed pojawieniem się fenomenologii, kto pamiętał o Maine de Biranie, zanim Bergson nie uznał w nim swego protoplasty, czy kariera socjalistów utopijnych byłaby tak wielka, gdyby nie marksizm? Lubimy kreślić wielkie linie rozwoju, biegnące ku nam, pomijając wszystko to, co pozostało gdzieś poza nimi. Patrząc zaś z takiej perspektywy, gotowi jesteśmy traktować historię nie jako przedmiot sam dla siebie, w swej autentyczności ważny, lecz jako pokarm dla własnych naszych rozważań. Toteż śledzimy problemy, które i dziś uważamy za doniosłe, pytając, czy już wówczas nie padły jakieś ziarna prawdy, które można teraz wykorzystać. Resztę usuwamy z pola widzenia, jako to, co nieistotne, co nie miało znaczenia dla rozwoju myśli ludzkiej. I właśnie w tym względzie się mylimy. Inne bowiem problemy zajmowały naszych przodków. Co więcej, chociaż wydają się nam dzisiaj anachroniczne, często one właśnie powodowały największy ferment w myśli. Patrząc zatem wstecz, pytając o kłopoty, jakie myśl ludzka miała w swoim rozwoju, trzeba zejść z owych linii wyznaczonych przez najwyższe szczyty, rozejrzeć się dokoła i zbadać, czy czasem tam, na dole, przy okazji problemów zgoła już nam obcych i dziwnych, nie działy się rzeczy najważniejsze. Oto dlaczego w tej książce znajdzie czytelnik niekiedy mało pasjonujące rozważania wokół takich kategorii, jak: „konkret”, „abstrakcja”, „nieskończoność”, „ciągłość”, „zmienność” i „stałość”, nimi bowiem właśnie zajmowali się pisarze XIX wieku.
W książce operuję terminem „pozytywizm” w znaczeniu szerszym, aniżeli czyniłam to w poprzednich moich pracach. Chodzi mi tym razem o charakter całej epoki, o dominujący w epoce tej styl myślenia. Mówię więc czasem o pozytywistycznym światopoglądzie, o pozytywistycznym sposobie myślenia, o pozytywistycznej formacji umysłowej. Być może, termin „formacja umysłowa” jest najodpowiedniejszy. Światopoglądy bowiem w danej epoce spotkać można rozmaite, podczas gdy formacja jest zasadniczo jedna. Podkreślam słowo „zasadniczo”, nie ulega bowiem wątpliwości, że się zawsze znajdą autorzy ocenieni przez innych im współczesnych jako przestarzali, nienowocześni, żyjący jeszcze atmosferą zwiędłej już przeszłości; znajdą się także i inni, niezrozumiani, często niedocenieni, których my z kolei bylibyśmy skłonni potraktować jako wybitnych, wykraczających poza świadomość możliwą własnej epoki. Na ogół jednak rozmaite nurty, systemy, teorie naukowe zdradzają między sobą wyraźne podobieństwo, które pozwala nam bezbłędnie daną pracę do tejże epoki odnieść. Styl wypowiedzi, mimo indywidualnych różnic między autorami, jest jednolity. Co o nim decyduje? Po pierwsze, problematyka, choć w jej ramach mogą być proponowane rozmaite rozwiązania. Po drugie, aparatura pojęciowa, używana przez większość wykształconych ludzi. Po trzecie, zespół tez o charakterze epistemologicznym i ontologicznym, które wyznaczają horyzont badawczy, określają nieprzekraczalne progi dla myśli ludzkiej i stanowią fundament przy opracowywaniu reguł postępowania naukowego; też w zasadzie niepodważalnych, przyjmowanych za takie przez ludzi reprezentujących często nurty opozycyjne, też nie zawsze do końca uświadamianych. Dopiero one tworzą system wyjściowy, w którym modyfikacja jednej z nich może pociągnąć za sobą modyfikacje pozostałych. One też wyznaczają, jak na to zwracał uwagę na przykład Th.S. Kuhn, zakres możliwych do przyjęcia problemów. Jest rzeczą oczywistą, że dla człowieka, który myślał zgodnie z takim podstawowym systemem tez, które prowadziły do odkrycia elementarnych praw arytmetyki, pojęcie „pierwiastek z minus jeden” wydawało się absurdalne. Te zasady myślenia, które stosował Arystoteles do swego świata rzeczy skończonych, nie mogą służyć jako podstawa w badaniach nad nieskończonością w matematyce. Historyk średniowieczny, który szukał autorytatywnego świadectwa potwierdzającego domniemany przebieg wydarzeń, działał w dobrej wierze, będąc przekonany, że odwołanie się do autorytetu raz na zawsze rozstrzyga wszelkie w tym względzie wątpliwości. Pozytywista, który sądzi, że każda całość jest redukowalna do swych elementów, uzna twierdzenie, że całość dana jest pierwotnie i jako taka musi być badana, za metafizyczne, pozbawione naukowych racji.
Używając terminu pozytywizm w takim szerokim znaczeniu (niejednokrotnie przyjdzie mi mówić o nurcie pozytywistycznym w tradycyjnym znaczeniu, to znaczy o tych autorach, których mianem tym określa się w każdym podręczniku filozofii – zaznaczam wtedy, że chodzi o pozytywistów w wąskim tego słowa znaczeniu), będę musiała czasami wchodzić na tereny nauk przyrodniczych i matematycznych. Niemal wszyscy bowiem badani przeze mnie autorzy nawiązywali do konkretnych odkryć i teorii naukowych i nad nimi debatowali. Interesowały mnie one jednak wyłącznie z punktu widzenia dyskusji filozoficznych, a nie ich własnych naukowych racji. Niech zatem historycy nauki wybaczą mi tę śmiałość.
Barbara SkargaRozdział I Fakt
Kłopoty związane z określeniem faktu
Nauka opiera się na faktach – tak brzmi główny postulat uczonych i filozofów XIX wieku, powtarzany do znudzenia we wszystkich historiach filozofii charakteryzujących myśl pozytywistyczną. Banalność tego sformułowania zniechęca do jego analizy. Jednakże analiza taka jest konieczna, jeżeli chce się zrozumieć perypetie myśli tego okresu. Pojęcie faktu nie jest bowiem jednoznaczne. Jaki zaś sens należy nadać wyrażeniu „opiera się”, stanowi problem tak poważny i trudny, że ci, którzy go podjęli, musieli uznać postulat za niedający się zrealizować.
Kłopoty, których nastręczało filozofom pojęcie faktu, dadzą się ugrupować następująco:
Pierwsze z nich pojawiają się przy próbach bliższego określenia tego pojęcia; przy próbach ustalenia, czym jest fakt jako podstawowy element badania naukowego, oraz przy próbach wyznaczenia sposobów jego weryfikacji. Są to zatem kłopoty natury metodologicznej.
Drugie wiążą się bezpośrednio z pierwszymi, pojawiają się jednak wówczas, gdy pytania zostały postawione inaczej. Fakty są dane. Oto ich podstawowa właściwość. Ale co to znaczy, że coś jest dane, i co jest dane? W tym miejscu rodziły się kłopoty epistemologiczne.
Obie te kwestie – metodologiczna i epistemologiczna – łączyły się z jawnymi bądź ukrytymi przekonaniami dotyczącymi świata, jego praw i miejsca, jakie w nim zajmuje istota ludzka. Pojawiały się zatem także kłopoty natury ontologicznej.
Separacja owych kłopotów jest zabiegiem sztucznym, jedne bowiem pociągały za sobą drugie. Niemniej jednak niektórzy z autorów koncentrowali się na kwestiach metodologicznych, jak to czynił Claude Bernard. Inni powątpiewali, aby te ostatnie można było opracować bez odpowiedzi na podstawowe pytania gnoseologiczne. Trzeba podkreślić, że nawet pozytywiści ze szkoły Comte’a interesowali się teorią poznania, tylko bowiem ona, jak sądzili, mogła pomóc w określeniu granic wiedzy ludzkiej. Krytycy poznania natomiast nie stronili od zagadnień czysto metodologicznych. Dlatego też, mówiąc o owych kłopotach u poszczególnych autorów, wszystkie ich rodzaje należy mieć stale na uwadze.
Fakt i jego określenia
Słowniki francuskie podają najrozmaitsze znaczenia wyrazu „fakt”. Dictionnaire de l’académie Française z 1644 r. zebrał ich kilkanaście. Encyklopedia Diderota nie mniejszą ilość. W dziełach tych są wymienione typy faktów, fakty naturalne i nadprzyrodzone, spostrzegane i przekazywane na przykład przez historię, fakty doniosłe i fakty drobne itd., itd. Chodzi tam w gruncie rzeczy o kwestie czysto językowe, o prawidłowe używanie wyrazu w najrozmaitszych kontekstach. Definicję natomiast znajdujemy u Condillaca. Dla niego faktem jest „wszystko, co zachodzi; wszystko, co się dzieje. Oto wasz fakt, oto, co zdaje się faktem dla was”. Fakt zatem ma tu charakter subiektywny. Rzecz jasna, że Comte nie taki sens nadawał temu wyrazowi, formułując swój pozytywistyczny postulat. Ale i on używał go w jego obiegowym, potocznym sensie, niesprecyzowanym, niezdefiniowanym. W pierwszej połowie wieku XIX nikt się nie zastanawiał nad tym, co to jest fakt, i Słownik języka francuskiego Littrégo nie stanowi pod tym względem postępu. A przecież „fakt” stawał się ważną kategorią filozoficzną i w pozytywizmie podstawową.
Ówcześni myśliciele używali wyrazu tego w kilku przynajmniej znaczeniach. Po pierwsze, faktem jest to, co rzeczywiste, a więc przeciwstawia się wszystkiemu, co pozorne, urojone, chimeryczne, co jest tylko wymyślone, fikcyjne. Należy zatem odróżnić fakt od błędnych spostrzeżeń spowodowanych iluzją zmysłów, urojeń chorych itp. Po drugie, fakt jest jednostkowy i konkretny w przeciwstawieniu do pojęć ogólnych i abstrakcyjnych. Po trzecie, fakt jest dany w doświadczeniu zmysłowym, a zatem jest przeciwieństwem idei racjonalnej i wszelkiego konstruktu czystego rozumu. Po czwarte, faktem jest to, co zostało stwierdzone, co jest pewne, bez względu na to, czy chodzi o stwierdzenia empiryczne, czy matematyczne, logiczne. Faktem jest, że dwa razy dwa jest cztery. I wreszcie, po piąte, spotyka się jeszcze takie rozumienie tego pojęcia, które pochodzi, jak się zdaje, z innej epoki, które z tym wyrazem zostało związane wcześniej i przetrwało siłą tradycji, a wedle którego faktem jest to, co dane jest pierwotnie. Istnieją po prostu fakty pierwsze, faits primitifs , które stanowią fundament dla wiedzy ludzkiej.
Wystarczy przyjrzeć się tym określeniom, aby się zorientować, do jakich nieporozumień mogły prowadzić. Zwłaszcza że często na kartach jednego dzieła pojawiał się wyraz „fakt” w rozmaitych znaczeniach. Niech przykładem tu będą rozważania Comte’a. W jego terminologii faktami były rozmaitego typu zjawiska świata przedmiotowego. Treści intelektualne, psychiczne faktami nie są, a w każdym razie za takie uznane być nie mogły, introspekcja bowiem nie jest metodą naukową. Ale faktem jest zarówno to, że ciało ciężkie spada, jak i to, że altruizm zwycięża egoizm, że społeczeństwo jest całością organiczną, że nie może rozwijać się bez kierownictwa duchowego itd. Dla Comte’a wszystko to są fakty, które dadzą się zaobserwować i stwierdzić, choć należy zastosować inne metody ich ustalenia. W tej filozofii, w której „metoda obiektywna”, a zatem metoda nakazująca uczonemu iść od szczegółów ku stopniowym uogólnieniom, została podporządkowana „metodzie subiektywnej”, czyli metodzie postulującej rozpatrywanie każdej kwestii, każdego zjawiska z punktu widzenia całości systemu wiedzy, a także z punktu widzenia ludzkości, jej praw rozwoju i jej interesów, fakt utożsamiał się z wartością i wykraczał poza świat empirii. Ale nieporozumienia mogły powstawać nie tylko na skutek podobnych wieloznaczności, mających zresztą dla systemu Comte’owskiego istotne znaczenie. Wynikały one nie z braku precyzyjnych definicji, lecz z przyczyn głębszych. Okazją do ujawnienia się tych przyczyn były próby dokładniejszego zdefiniowania pojęcia faktu. Nie można było bowiem wówczas pominąć dwóch pytań podstawowych: jednego o charakterze semantycznym, drugiego o charakterze pragmatycznym. Nie było oczywiste, jakie zjawiska mogą zostać objęte kategorią faktu, lub lepiej, co stanowi desygnat tego pojęcia. Paul Janet, dowodząc istnienia przyczyn celowych, trzymał się w swym przekonaniu wyłącznie faktów. Niebezpieczeństwo tkwiło w wyrażeniu: fakty są dane. Otóż dla rozmaitych filozofów w różnych czasach fakty te były inne. Dla Kartezjusza dana była tylko myśl, dla Maine de Birana – Ja ujawniające się w zmyśle wewnętrznym, dla sensualistów – czucie itd.
Można powiedzieć za Paulem Ricoeurem, że termin „fakt” nie wyszedł jeszcze poza słownik, że należał do czystego schematu językowego bezosobowego i ahistorycznego. Ale oto sytuacja uległa zmianie i termin ten stał się konstytutywną częścią dyskursu ludzi określonej epoki. Dopiero teraz jego wartość semantyczna zaczęła się wzbogacać. Nie jest rzeczą obojętną, kim byli autorzy dyskursu, ani również, dlaczego ten wyraz właśnie został wybrany, gdy inne jednocześnie uległy wyłączeniu jako nieprzydatne dla wyrażenia tendencji ożywiających rozmówców. Stopniowo stawało się jasne, że przytoczone tu określenia nie mogą być uznane za wystarczające, gdyż każde z nich zawierało pojęcia wymagające dalszego sprecyzowania. Nie było też co do nich zgody, ponieważ wskazywały nie tylko na różnice zachodzące w warstwie językowej, lecz także w stanowiskach filozoficznych, chociaż nie mogły służyć za jednoznaczne wyznaczniki ich podziałów. Sens pierwszego określenia na pewno jest zależny od koncepcji rzeczywistości, ale ta mogła być różna; sens drugiego – od ujęcia stosunku między konkretem i abstrakcją, także tym, co szczegółowe, i tym, co ogólne. W tej sprawie zachodziły jednak różnice zdań. Powstało nawet pojęcie „faktu ogólnego”, które lansował Mill. Sens trzeciego określenia nie był jasny, dopóki nie rozwikłało się skomplikowanej sprawy dotyczącej obecności czynników apriorycznych w poznaniu i ich charakteru; sens czwartego zależał od poglądu na źródła pewności, z czym się wiązało wielkie zagadnienie kryterium prawdy, piąte na ogół myśl pozytywistyczna odrzucała jako metafizyczne. Ale i ono wymagało uściślenia, nie było bowiem kwestią błahą, jakiego typu fakty są fundamentalne dla poznania. W połowie więc XIX wieku rozpoczyna się wielka dyskusja wokół tego pojęcia, rozliczne próby jego uściślenia. Mówi się też zazwyczaj, że podjęcie pytania, czym jest fakt, prowadziło wprost do jego detronizacji. Jest w tej opinii, jak się wydaje, ziarno prawdy, profil epistemologiczny bowiem pojęcia – jeśli użyć określenia Bachelarda – przy kolejnych jego konceptualizacjach wyraźnie się zmieniał. Można by zadać sobie pytanie, w jakim kierunku zmiany te następowały. Trzeba jednak poznać dokładniej punkty wyjścia i w nich samych szukać tych, które uświadomiono sobie jako wymagające korektury. Chodzi tu o takie korektury, które były faktycznie dokonywane, bez względu na to, czy rezultaty ich były udane, to znaczy mogły służyć dalszym rekonstrukcjom.
Fakt u Claude’a Bernarda
Klasyczne są już dzisiaj teorie Claude’a Bernarda. Zdawał on sobie doskonale sprawę, idąc zresztą tu za Comte’em, że fakt nagi, fakt nawet prawidłowo zaobserwowany, nie jest jeszcze materiałem dla nauki. Między poznaniem zmysłowym a poznaniem naukowym istnieje przedział. Stąd słabości naiwnego empiryzmu, który rejestrował fakty, ale który nie potrafił ich zinterpretować, włączając w pewien system teoretyczny. Claude Bernard ostro występował przeciwko fanatyzmowi niektórych współczesnych mu uczonych, żądających całkowitego podporządkowania rozumu faktom. „To fakt, fakt nagi, powtarza się jakże często, nie ma co roztrząsać, trzeba mu się poddać. Bez wątpienia, przyznaję, że tylko z realnych faktów rodzi się idea eksperymentalna i tylko one są jednocześnie jej sprawdzianem, ale pod jednym warunkiem: fakty te muszą być zaakceptowane przez rozum”. Ileż bowiem razy źle zaobserwowane fakty lub też źle zinterpretowane stawały się powodem odrzucenia słusznej teorii. To rozum fakty kontroluje i wiąże z sobą. Nauka zaczyna się wówczas, gdy człowiek, zwracając się ku faktom, zaczyna je wyjaśniać i wyciąga z nich wnioski. Fakt naukowy zatem nie jest pasywną rejestracją spostrzeżenia, lecz zinterpretowaną obserwacją, której reguły także są naukowo opracowane. „Sam przez się – pisał Bernard – fakt jest niczym; swą wartość zawdzięcza on tylko idei, która się z nim łączy lub dowodowi, jakiego dostarcza. Powiedzieliśmy gdzie indziej, że gdy nowy fakt określa się mianem odkrycia, to odkryciem nie jest sam fakt, lecz właśnie nowa idea, która zeń płynie”.