- promocja
Klub czytelniczy dla samotnych serc - ebook
Klub czytelniczy dla samotnych serc - ebook
Ciepła, wzruszająca i podnosząca na duchu powieść o sile tkwiącej w książkach.
Wdowiec Mukesh prowadzi spokojne życie w londyńskiej dzielnicy Ealing. Nie jest mu łatwo po stracie żony. Czuje się stary i samotny. Bardzo zależy mu na nawiązaniu relacji z wnuczką, która miała dużo lepszy kontakt z babcią – obie łączyła miłość do książek.
Aleisha spędza lato, pracując w lokalnej bibliotece. Pewnego dnia w jednej z książek odkrywa tajemniczy liścik. To lista powieści opatrzona dopiskiem „Przeczytaj w razie potrzeby”. Zaintrygowana postanawia, że przeczyta je wszystkie. Po kolei. Opisane w nich historie przenoszą ją w niezwykłe światy – z dala od rzeczywistości i codziennych problemów.
Kiedy do biblioteki trafia Mukesh, mający nadzieję, że książki pomogą mu nawiązać kontakt z wnuczką, Aleisha przekazuje mu znalezioną listę. Chciałaby, żeby pomogła mu w tym, z czym Mukesh się zmaga.
Powoli lista zaczyna spełniać swoje zadanie. Bo nigdy nie jest za późno, żeby zacząć czytać, kochać i marzyć.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8321-392-7 |
Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
SPIS LEKTUR
2017
Drzwi są obecnie inne, automatyczne. Taka nowinka. Drugie, co Aidan zauważa, to, że półki z książkami wydają mu się teraz mniej imponujące. Kiedyś, gdy był młodszy – gdy był mały – sprawiały wrażenie nieskończonych, uginających się pod tomami wszelkich formatów i kolorów. Nawet w czasach, gdy był nastolatkiem i pracował tu w wakacje, traktował to miejsce jak swoje sanktuarium i choć nigdy nie przyznałby tego przed kolegami, uwielbiał buszować wśród regałów z publikacjami encyklopedycznymi. A może tylko patrzy wstecz przez różowe okulary i wyobraża sobie magiczny książkowy raj, który nigdy nie istniał. W każdym razie dziś, w wieku dwudziestu dwóch lat, już nie jako chłopiec, lecz jako mężczyzna, pojawia się tu znowu, by szukać ucieczki – od świata, od znajomych, od rodziny.
Przekraczając próg, widzi, że bibliotekarka podnosi na niego spojrzenie i posyła mu uśmiech. Wita go jednak cisza. Tymczasem w jego wspomnieniach to miejsce nigdy nie było ciche. Tak, to biblioteka, zawsze więc obowiązywało tu milczenie, ale dał się słyszeć charakterystyczny szum: szuranie stóp, szepty dzieci, szelest kartek, skrzypienie krzeseł, pokasływania, a nawet sapanie. Dziś jednak nie słychać prawie nic. Ktoś pisze esemesa, bibliotekarka stuka w sfatygowane klawisze. Nic poza tym. Ostatnio Aidanowi rzuciły się w oczy plakaty wzywające do ocalenia miejscowych bibliotek – widział je w różnych miejscach Wembley¹: w supermarkecie, na siłowni, nawet w stacji metra. Część informowała o organizowanych w bibliotekach kiermaszach dobroczynnych, kółkach zainteresowań, protestach i petycjach. Ani przez moment nie sądził, że biblioteka przy Harrow Road, jego biblioteka, może wymagać ocalenia. Zawsze przewijały się przez nią tłumy, miała wręcz swoich miłośników, a przynajmniej taką ją zapamiętał. Obecna wizyta sprawia jednak, że zaczyna w nim umierać nadzieja. Nie da się wykluczyć, że i ta placówka zostanie zamknięta.
Aidan przechodzi do działu literatury pięknej, odnajduje sekcję kryminału i sunąc palcem po grzbietach książek, wybiera _Czarną wodę_, którą napisała Attica Locke. Czytał ją już wcześniej, lata temu. Może nawet więcej niż raz. Wystarczy, że szukając ucieczki, przekartkuje początek, a momentalnie zalewa go fala wspomnień… przedstawione oczami autorki Houston, miasto pełne życia, energii, swoistego mroku, sprzeczności i kontrastów. Dziś Aidan potrzebuje tego, co jest mu dobrze znane; pragnie wkroczyć do świata skomplikowanego, nawet przerażającego, ale takiego, który oferuje znane zakończenie.
Chce się upewnić, że zakończenia w ogóle są możliwe.
Stolik, nad którym garbił się jako dzieciak, zniknął. Wszystko uległo przemeblowaniu. Nic nie pozostaje takie samo, by sprawić mu przyjemność. Ani tutaj, ani w prawdziwym życiu. Jeszcze jedno kiepskie lato. Lecz gdy słowa powieści go opływają, gdy śledzi palcem zdania na stronie i stara się odtworzyć to uczucie bycia zakorzenionym, przyspawanym do miejsca, jeśli chodzi o ciało, w odniesieniu do ducha jest wręcz przeciwnie: słowa pozwalają swobodnie wędrować jego umysłowi, historia go pochłania, porywa, spycha jego własne myśli i troski gdzieś na skraj świadomości, zamieniając je w biały szum.
Kiedy był młodszy, mama przyprowadzała go tutaj razem z jego młodszą siostrą Aleishą, którą bardziej niż książki interesowała zabawa, przez co marudziła i kopała w nogę od krzesła, aż Leila musiała ją wynosić na zewnątrz. Tym sposobem Aidan dostawał tylko parę minut wytchnienia, ale to wystarczało, aby się uspokoił, wyciszył umysł, wyrównał oddech, oderwał się od rzeczywistości… czy cokolwiek innego, czego akurat potrzebował.
Głośne _trach!_ uzmysławia mu, że obok niego ktoś się pojawił. Unika tej osoby wzrokiem, wpatruje się w tekst, przynajmniej na razie niechętny pozwolić, aby nieznajomy przełamał czar. Kątem oka dostrzega wysoki stos książek. Barykadę.
Nogi krzesła szurają na podłodze, rozlega się szelest wyciąganych z torby papierów, wśród których znajdują się pomięte paragony, karta biblioteczna, krzyżówka – wszystko rosnące stertą bieli na blacie tuż koło niego.
Aidan stara się stłumić własny oddech, gdy jego sąsiad zaczyna mamrotać coś ledwie słyszalnie. Nie sposób powiedzieć, czy to melodia, piosenka czy słowa bez ładu i składu. Nieznajomy unosi długopis nad pierwszym skrawkiem, po czym następuje miarowe skrobanie po papierze.
Nie przestając się wpatrywać w tekst przed sobą, Aidan czyta kolejne zdania, chłonie je, próbuje przywołać to samo uczucie, które towarzyszyło mu, kiedy czytał je w tej kolejności ostatnim razem.
Przez ileś minut koncentruje się na przemian to na treści książki, to na wnętrzu biblioteki, to znów na Harrow Road, która biegnie aż do Wembley. Zastanawia się, co w tej chwili robi mama. I czy Aleisha spostrzegła jego zniknięcie. Wraca myślami do biblioteki, do tej sali, do osoby, która siedzi obok niego, bazgrząc, jakby zależało od tego jej życie.
Znienacka ów ktoś podnosi się raptownie, zostawiając na blacie stosik schludnie złożonych karteluszków. Wciąż tylko zerkając z ukosa, Aidan widzi, że karteluszki układają się w równą linię, jakby w zwolnionym tempie, po czym każdego dotyka opuszką palec wskazujący, odliczając: jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem… Na koniec wszystkie trafiają do książki leżącej na szczycie – jak się okazuje, jest to _Zabić drozda_.
Bezczynna znowu dłoń spoczywa na moment na okładce. Aidan uświadamia sobie, że od pewnej chwili nie przewrócił kartki. Zastanawia się, czy osoba obok niego wie, że on się jej przygląda. Zastanawia się, dlaczego w ogóle obserwuje jej poczynania. Nagle ramiona nieznajomego, obleczone w rękawy grubego czarnego swetra, sięgają przed siebie i przyciągają stos książek bliżej. Aidan słyszy ciche stęknięcie, po którym książki znikają z jego pola widzenia. Moment później rozlegają się kroki mlaszczące po tandetnej bibliotecznej wykładzinie. Nieznajomy najwyraźniej zmierza do punktu wypożyczeń. Aidan pozwala sobie na powrót myślami do czytanej historii.
Gdy wreszcie wstaje z krzesła, z zewnątrz przez okna wpada wieczorny blask, a biblioteka wygląda dokładnie tak, jak ją zapamiętał. Znów wydaje mu się magicznym miejscem. Zakrawa to na cud, choć dotąd nigdy nie wierzył w cuda. Rzucające długie cienie słońce spowija wszystko ciepłym bursztynem albo jak kto woli, płynnym złotem. Aidan wsuwa krzesło pod blat, unosząc je przy tym, aby nie narobić hałasu, mimo że w środku nie ma już praktycznie nikogo, komu mógłby przeszkodzić.
To wtedy zauważa samotny karteluszek na blacie.
Krzyżówka.
Rozgląda się w lewo i w prawo, po czym dla pewności rzuca jeszcze dyskretne spojrzenie przez ramię. Nikt go nie obserwuje. Sięga ręką, przysuwa skrawek do siebie i rozkłada go powoli, delikatnie, gdyż papier jest niewiele grubszy od bibułki papierosowej. Nie chce go zniszczyć. Ma w pamięci nieznajomego, to, z jakim natężeniem coś przedtem skrobał.
Rozprostowuje karteluszek i równocześnie zagadka się wyjaśnia. Pismo jest staranne, opatrzone zawijasami, przesycone ciepłem. Zapraszające.
Na wypadek, gdyby okazały się potrzebne:
_Zabić drozda_
_Rebeka_
_Chłopiec z latawcem_
_Życie Pi_
_Duma i uprzedzenie_
_Małe kobietki_
_Umiłowana_
_Pretendent do ręki_
_Zabić drozda_ – pierwsza książka z wysokiego stosu. Aidan przebiega wzrokiem resztę listy. Tytuły nic mu nie mówią, ot, słowa bez znaczenia nabazgrane na kawałku papieru. Przez moment rozważa, czyby nie zabrać listy, nie włożyć jej do kieszeni. Powstrzymuje się jednak. Ten karteluszek, tak schludnie złożony, to nic innego jak czyjś spis lektur. Na co mu on?
Odkłada kartkę na blat, zabierając z niego swoją książkę. W skrytości ducha dziękuje autorce _Czarnej wody_, po czym odkłada powieść na półkę z kryminałami, aby kto inny mógł się nią nacieszyć. Gdy wychodzi z biblioteki, drzwi zamykają się za nim automatycznie. Obraca się i nawet z tej odległości widzi karteluszek leżący w tym samym miejscu, w którym go zostawił. Teraz dzieli Aidana od niego cała biblioteka; barierę stanowią książki przeczytane i nieprzeczytane. Oddalając się ulicą, czuje, jak spokój i cisza go opuszczają w miarę zagłębiania się w światła i dźwięki miasta, które nazywa domem.
¹ Wembley – północno-zachodnie przedmieście Londynu.ROZDZIAŁ 1
Mukesz
2019
_Pi-ip._
– Cześć, tato. Tu Rohini. Przepraszam, naprawdę przepraszam, że znowu dzwonię, ale sam wiesz, jak się martwię, kiedy nie odbierasz ani nie oddzwaniasz. Wpadniemy w piątek z wizytą, ja i Prija, więc daj mi znać, co ci kupić z jedzenia i picia. Nie wydaje mi się, aby posiłki, które sobie sam przyrządzasz, były zbilansowane. Powinieneś jeść coś poza fasolką mung². I pamiętaj, że jutro odbierają śmieci. Tylko czarne worki na razie. Zielone w przyszłym tygodniu. Jeśli nie dasz rady, poproś o pomoc Parama spod numeru osiemdziesiąt siedem, dobrze? Wiem, że kręgosłup ci doskwiera.
_Pi-ip_.
– Tato, tu Dipali. Rohini chciała, żebym do ciebie zadzwoniła, bo się nie odzywasz. Kazała ci przypomnieć, że jutro odbierają śmieci, więc żeby nie było tak, jak ostatnim razem, kiedy z samego rana musiałeś wybiec w szlafroku. Zadzwoń do mnie później, dobra? Lecę do pracy. Pa. Bliźniaki też mówią pa. Pa, dziadku.
_Pi-ip_.
– Cześć, tato. Tu Wrytti. Wszystko u ciebie dobrze? Tylko sprawdzam, jak się miewasz. Daj znać, jeśli czegoś potrzebujesz. Mogę niedługo zajrzeć, tylko powiedz, kiedy znajdziesz czas. W najbliższych tygodniach będę mocno zajęta, ale coś wykombinujemy, zgoda?
Tym sposobem kolejny dzień życia Mukesza rozpoczął się jak niemal każda środa: trzema identycznymi wiadomościami głosowymi, które jego trzy córki – Rohini, Dipali i Wrytti – zostawiły mu o nieludzkiej porze, za jaką uważał ósmą rano, kiedy to nawet nie zdążył jeszcze otworzyć oczu, mimo że one już biegły do pracy.
W inny dzień tygodnia być może oddzwoniłby do nich po kolei, zapewniając, że dobrze wie, kiedy odbierają śmieci, nawet jeśli tak naprawdę wcale nie miał o tym pojęcia, i dziwiąc się, kim też jest Param spod numeru osiemdziesiąt siedem, choć przecież zna go doskonale – ot tak, żeby nie traciły czujności. Dzisiaj jednak nie miał na to czasu.
Był dzień zakupów. Najna zawsze robiła zakupy we środy. Odejście od tej rutyny zdawało mu się niewłaściwe. Zaczął od podstaw, mianowicie od sprawdzenia lodówki i szafek, zorganizowanych dokładnie tak, jak lubiła Najna – czyli w ogóle. Przeczucie go nie myliło: zabrakło okry³ i fasolki mung. Przepadał za fasolką mung i nieważne, co o tym myślała Rohini. Za życia Najny niewiele gotował, może tylko w ostatnich miesiącach przed jej śmiercią, znał jednak kilka przepisów. To dzięki nim zdołał przetrwać. Pomijając wszystko inne, na co mu w jego wieku zbilansowane posiłki?
Ledwie wyszedł z domu, zatrzaskując drzwi za sobą, poczuł, jak oblepia go śródletni gorąc. Znowu włożył na siebie za dużo rzeczy! A przecież ciągle było mu zbyt gorąco. Inni staruszkowie z mandiru⁴ wiecznie się z niego śmieli: kiedy im było zimno, on skarżył się na upał. Martwiło go, że spoci się pod pachami, na co często odpowiadali:
– _Bhai_, po co zawracasz sobie tym głowę? Wszyscy jesteśmy starzy, nie przeszkadza nam to.
Mukesz jednak nie chciał być stary. Bał się, że jeśli przestanie się przejmować rzeczami takimi, jak pocenie się pod pachami i bekanie w miejscach publicznych, równie dobrze będzie mógł postawić krzyżyk na wszystkim innym.
Poprawił kaszkiet, który od półwiecza wkładał bez względu na pogodę, aby chronić oczy przed słońcem – tak za nim przepadał. Nakrycie głowy było już wyraźnie sfatygowane i powoli przestawało się nadawać do noszenia, ale Mukesz o to nie dbał. Przetrwało jego małżeństwo i gdyby je teraz utracił, odebrałby to jako runięcie drugiej fundamentalnej podpory życia.
Z każdym tygodniem spacer pod górkę z domu na główną ulicę sprawiał mu coraz więcej trudności. Chwytając łapczywie każdy oddech, Mukesz zdawał sobie sprawę, iż niebawem przyjdzie mu wzywać taksówkę, aby dostać się w miejsce oddalone o pięć minut drogi pieszo. Gdy wreszcie pokonał pochyłość, wsparł się o słupek, zaczerpnął głęboko tchu, poprawił na ramieniu ześlizgującą mu się ciągle płócienną torbę z nadrukowanym konturem mandiru, po czym odwróciwszy się w lewo, ruszył w stronę swojego ulubionego sklepiku przy Ealing Road.
We środy na Ealing Road panował mniejszy ruch, co zapewne było powodem, dla którego Najna robiła zakupy właśnie w ten dzień tygodnia, twierdząc, że to zmniejsza ryzyko wpadnięcia na kogoś znajomego. Chciała tylko w parę minut załatwić sprawunki, a nie wdawać się w godzinną rozmowę mającą na celu nadgonienie zaległości towarzyskich.
Rzeczywiście, tylko garstka ludzi kręciła się między sklepami, na których wystawach stały w nęcących pozach manekiny przystrojone biżuterią i jaskrawymi tkaninami. Większość osób odwiedzała stragany owocowo-warzywne albo wystawała pod lokalnym meczetem. Mukesz pomachał swojemu sąsiadowi Nasimowi i jego córce Nurze, którzy siedząc na murku, podjadali chipsy z manioku. Od śmierci Najny nie zamienił z nimi więcej niż parę słów, lecz ich widok zawsze podnosił go na duchu.
W końcu dotarł do sklepiku, który pod osłoną markizy oferował wszelakie warzywa, zawsze świeże i pachnące. Tu kupujących było znacznie więcej, a wśród dorosłych znalazło się też sporo dzieci, w tym w wózkach. Mukesz poczuł, że rodzi się w nim panika. Nikhil stał w drzwiach, jakby czekał specjalnie na niego.
– Witaj, Mukesz! – zawołał na powitanie sklepikarz, syn znajomego Mukesza z mandiru.
Miał zaledwie trzydzieści lat, zatem powinien się do Mukesza zwracać per wujku, co byłoby oznaką szacunku, Mukesz jednak nie przywiązywał wagi do konwenansów i często zwyczajnie machał ręką na to uchybienie. Nie chciał być wujkiem dla tego młodego mężczyzny, który wciąż miał wszystkie włosy i zęby i któremu nadal daleko było do gabarytów Mukesza, od dekady coraz krąglejszego dzięki diecie złożonej z ryżu, fasolki mung i kadhi⁵. Wolał czuć się kolegą Nikhila niż jego stetryczałym wujem.
– _Kem czo_⁶, Nikhil – odparł Mukesz. – Poproszę fasolkę mung, tylko dużo, i może trochę okry.
– Ciekawe, co też dzisiaj upichcisz…
– Dobrze wiesz!
– Żartowałem. Ale fasolka mung i okra nie idą ze sobą w parze. Mógłbyś ugotować coś innego. Choć raz, Mukesz. – Sklepikarz dobrotliwie przewrócił oczami i wyszczerzył wszystkie zęby w uśmiechu.
– A ty mógłbyś do mnie mówić jak należy. „Wujku”! Będę musiał powiedzieć twojej matce, jaki jesteś niegrzeczny.
Mukesz uśmiechał się pod nosem. Doskonale wiedział, że jakkolwiek by się starał, nigdy nie zdobędzie szacunku, jakim cieszyła się Najna. To ona z nich dwojga reprezentowała ich na zewnątrz. Przewodniczyła sobotnim sesjom satsang⁷ w mandirze i śpiewała bhadżany⁸. I młodsi od niej, i jej rówieśnicy darzyli ją równym poważaniem.
Wdowiec teraz się przyglądał, jak Nikhil uwija się przy zatłoczonym straganie, po czym w końcu podaje mu niebieską foliówkę wypełnioną zieleniną. Oczywiście znalazła się wśród nich okra i fasolka mung, ale też inne produkty gratis. Nad sklepikiem nie na darmo wisiał szyld: „Rozmaitości”. Mukesz podziękował cicho i przepchnąwszy się przez ciżbę, wyszedł z powrotem na ulicę, gdzie jezdnią pędziły trąbiące auta z pootwieranymi oknami, przez które wylewała się muzyka wszelakiego rodzaju.
Gdy dotarł do swojej uliczki, zaczął iść żwawiej – a to za sprawą korzystnej teraz dla niego odwróconej pochyłości – po czym szybko otworzył drzwi do domu, pokuśtykał prosto do kuchni i tam wypakował zakupy. (Okazało się, że w gratisie otrzymał szpinak, kolendrę i parę bułek, z czego byłoby świetne paw bhadżi⁹, gdyby tylko wiedział, jak je przyrządzić). Później mógł wreszcie zasiąść przed telewizorem.
Zazwyczaj we środy rozpakowywał zakupy i rozsiadał się w swoim fotelu, by wypić filiżankę gorącej i słodkiej w sam raz herbaty, takiej, jaką przyrządzała Najna (z tym że obecnie parzył ją z gotowych saszetek, zwykle przesłodzonych), oglądając Zee TV¹⁰ albo wiadomości, cokolwiek, byle nie zwracać uwagi na stojący obok niego pusty fotel – fotel Najny. Przepełniał uszy dźwiękami i śmiechami, poważnymi rozmowami i informacjami ze świata, żeby tylko nie myśleć o ogłuszającej ciszy, która witała go codziennie w domu od dwóch długich lat.
Miesiącami po śmierci żony Mukesz nie był w stanie spać we własnym łóżku, gdyż spanie tam w pojedynkę przepełniało go uczuciem, że jest w obcym domu.
– Tato, daj sobie czas – powiedziała mu wtedy Rohini, a Wrytti pościeliła mu w salonie.
– Nie może wiecznie spać na kanapie, załatwi tym sobie kręgosłup – szepnęła do sióstr Dipali, kiedy już go umościły do snu.
Było to dziwne odwrócenie ról, coś, co go zawstydzało. Jak niby miał się poczuć normalnie, skoro cała normalność go opuściła?
– To tylko przejściowe – odszepnęła Rohini. – Tato jest w żałobie. Sama ledwie potrafię przekroczyć próg sypialni, ale będziemy musiały uprzątnąć rzeczy po mamie. Straszny miała bałagan!
Leżący na rozkładanej kanapie Mukesz zamknął oczy w nadziei, że uda mu się odciąć od ich uśmiechów, spoglądały bowiem na niego miękkim wzrokiem i uśmiechały się pokrzepiająco. Tymczasem to on, jako ich ojciec, powinien nieść im pociechę. Nie był jednak w stanie. Nie wiedział, jak poradzi sobie bez Najny.
Po roku, gdy dla Mukesza Patela rozpoczął się okres wiecznego milczenia, ów cichy i samotny etap żałoby, w czasie którego wszyscy z wyjątkiem niego wrócili do swoich spraw, Rohini, Dipali i Wrytti stwierdziły, że nadeszła pora na zrobienie porządków w sypialni małżeńskiej.
– Tato, nie pozwolimy ci tego dłużej odkładać. Nie możesz żyć ciągle przeszłością.
Zajęły się segregowaniem drobiazgów pozostawionych przez ich matkę, przeorganizowując zorganizowany chaos, w którym Najna czuła się w swoim żywiole. Dipali, szczęśliwie mająca alergię na kurz, postanowiła przygotować lunch dla nich wszystkich. Przez ten jeden dzień dom Mukesza znów był pełen życia – chociaż z niewłaściwych powodów. Nasłuchując odgłosów dobiegających z kuchni, gdzie urzędowała Dipali, Mukesz stał w progu sypialni i obserwował pozostałe dwie córki. Wrytti i Rohini, zaabsorbowane pracą, nawet go nie zauważyły. Był niewidzialny we własnym domu, duch samego siebie.
Dowodzenie przejęła Rohini, która kazała Wrytti powyciągać kartony spod łóżka, podczas gdy sama uwijała się po całym pokoju, a to odkładając grzebień na miejsce, do pudełka po butach stojącego na szafie, a to składając szale i umieszczając je w ogromnej walizce na kółkach, a to znów usuwając z widoku kolejne bransolety. Mukesz przyglądał się w milczeniu, jak rozprawiają się z kolejnymi pudłami wyciągniętymi spod łóżka. W końcu Wrytti uklęknęła na podłodze, przycisnęła policzek do dywanu i zaczęła macać na oślep pod łóżkiem.
W pewnym momencie rozległ się dźwięczny brzęk.
– Co znowu zrobiłaś? – jęknęła Rohini, posyłając siostrze spojrzenie z góry.
Wrytti wyciągnęła karton i otworzywszy go, pokazała skrywający się wewnątrz kamionkowy garnek, obecnie tylko do połowy wypełniony niesparowanymi kolczykami, których reszta walała się na dnie. Następne było pudełko po butach marki Clarks, pełne fotografii zapewniających im wszystkim rozrywkę, kiedy były jeszcze małe i siedząc na kolanach matki albo ojca, wypytywały o barwne stroje i noszące je osoby. Mukesz zawsze był zdania, że krewni prezentowali się niezwykle modnie. Córki tylko się z tego śmiały.
W dalszej kolejności na dywanie pojawiło się kilka pustych plastikowych pojemników z pokrywkami. I na koniec – samotna zakurzona książka z biblioteki.
Wrytti przerwała wygarnianie przedmiotów spod łóżka i przytrzymała książkę w ręku dłużej, dając Rohini czas na ukucnięcie tuż obok.
– Tato! – zawołały chóralnie, wciąż nieświadome, że stoi zaledwie kilka metrów od nich.
Do sypialni wpadła również Dipali.
– Książka mamy… cóż, raczej książka wypożyczona przez mamę z biblioteki – oznajmiła Rohini. – Myślałam, że wszystkie zwróciłam, ale najwyraźniej ta jedna mi umknęła.
Gdy ją podniosła, Mukesz postąpił parę kroków naprzód, nie wierząc własnym oczom. Jakby ta wymiętoszona, niechlujna książka była czymś w rodzaju fatamorgany. Na widok innych pamiątek po żonie nie czuł prawie nic, lecz teraz, mając przed sobą zakurzoną biblioteczną obwolutę, odniósł wrażenie, że Najna jest w tym pomieszczeniu razem z nimi. Równocześnie w obecności trzech córek i jednej z ulubionych książek Najny ogarnęło go – choć tylko na moment – uczucie, że nie jest sam.
Nie tak dawno na szafce nocnej jego żony piętrzył się zawsze wysoki stos książek z biblioteki. Dotrzymywały jej też towarzystwa w ostatnim roku jej życia. Liczne czytała raz po raz. Swoje ulubione. Mukesz pożałował w tej chwili, że nigdy Najny nie zapytał, o czym opowiadają, co takiego w nich uwielbia, dlaczego czyta je wielokrotnie. Było mu żal, że nie przeczytał ich wszystkich razem z nią.
Teraz została mu z nich tylko ta jedna: _Miłość ponad czasem_.
Tego samego wieczoru, w sypialni ogołoconej z rzeczy żony, Mukesz rozwarł okładki, czując się jak intruz. To nie była jego książka, nie została dla niego wybrana. Być może Najna wcale by nie chciała, aby poznał jej treść. Zmusił się do przeczytania jednej strony, ale szybko musiał przerwać. Słowa nie układały się w logiczny ciąg. Próbował przemienić czarne litery i pożółkłe kartki w list od Najny do niego, żadna taka wiadomość jednak nie istniała.
Kolejnej nocy podjął drugą próbę. Włączył lampkę Najny i ponownie przeczytał pierwszą stronę. Prześlizgnął się wzrokiem po następnych, starając się z całych sił, by nie odcisnąć na nich swojego śladu. Chciał, aby ta książka należała do Najny i tylko do niej. Niczym detektyw szukał tropu – uwagi na marginesie, plamy po herbacie, zaschniętej łzy, wypadniętej rzęsy… czegokolwiek. Powiedział sobie, że pewnego dnia będzie musiał zwrócić książkę do biblioteki, ponieważ tego życzyłaby sobie Najna. Na razie jednak nie był w stanie się na to zdobyć. Jeszcze nie teraz. Otrzymał przecież wyjątkową szansę na sprowadzenie żony z powrotem.
Chłonął tekst strona po stronie, rozdział po rozdziale. Poznał Henry’ego, protagonistę zdolnego do podróży w czasie. Dzięki tej umiejętności Henry mógł spotykać dowolnie przeszłą bądź przyszłą wersję siebie samego, a także – co ważniejsze – w ten właśnie sposób spotkał Clare. Przeniósł się do czasów, gdy była zaledwie dziewczynką, i na przestrzeni lat regularnie wracał do niej. Do miłości swego życia. A Clare, nie mając wyjścia, pokochała go, był bowiem wszystkim, co znała.
Mukesz zaczął postrzegać obie postacie nie jako Henry’ego i Clare, ale jako uosobienie miłości – ten jej rodzaj, który jest pisany, nieunikniony. Takie samo uczucie połączyło jego i Najnę. Ostatecznie w książce Henry przenosi się w przyszłość, gdzie dowiaduje się, że umrze. Mówi Clare, że wie, kiedy to się stanie, wie, kiedy zostaną na zawsze rozdzieleni.
Właśnie czytał o tragedii Clare i Henry’ego, gdy rozdzwonił się jego telefon. Na drugim końcu linii odezwała się Dipali. Z początku Mukesz nie mógł mówić, dławiony wciąż wzruszeniem. Tylko płakał.
– Wiedziałem, że ona umrze – powiedział, gdy w końcu odzyskał głos. – Tak samo jak w książce Clare wiedziała, że umrze Henry. Ich wspólne dni były policzone. Tak jak nasze. Ale czy uczyniłem dość? Czy jej ostatnie miesiące były szczęśliwe?
– Tato, o czym ty mówisz?
– Książka mamy… _Miłość ponad czasem_.
– Tak? Co z nią? – Ton jej głosu zmiękł, rozległy się w nim nutki współczucia.
– Henry i Clare… no wiesz… pokochali się bardzo młodo, całkiem jak mama i ja. I oboje wiedzieli, kiedy on umrze. Mimo to żyli dalej pełnią życia, nie tracąc ani jednego dnia. Nie jestem pewien, czy z nami było tak samo.
– Tato. Mama cię kochała i wiedziała, że ty ją kochasz. To wystarczy. A teraz daj już spokój, dobrze? Połóż się spać. Nie myśl o tych rzeczach. Mama miała dobre życie u twojego boku, tak samo jak ty miałeś dobre życie u jej boku.
Najna nie żyła. Ale ta książka zdawała się Mukeszowi okazją, aby wejrzeć w jej duszę, w ich miłość, we wspólne życie. Była obrazkiem z początków ich małżeństwa, gdy ledwie się znali. Wzięli ślub, nie mając pojęcia, jakie naprawdę jest to drugie. Najna robiła wszystko: gotowała, sprzątała, śmiała się, płakała, szyła, cerowała, a pod koniec każdego dnia – czytała. Kładła się ani trochę niezmęczona, jakby miała za sobą najbardziej relaksujący dzień w życiu, i sięgała po książkę. Już w pierwszych tygodniach zrozumiał, że ją kocha i że zawsze będzie kochał.
„Nigdy mnie nie stracisz, Mukesz”, powiedziała do niego, kiedy zacisnął mocniej dłonie na okładce. Usłyszał jej słowa. Jej głos. Ta książka… ta książka sprowadziła ją z powrotem, nawet jeśli tylko na moment.
Mukesz sięgnął po pilota, aby oddać się zwykłej ostatnio dla niego rutynie, i przy tym trącił ręką książkę. Ze stolika spoglądała na niego _Miłość ponad czasem_. „Pora pójść do biblioteki, koniec z wymówkami”, szepnęła do niego głosem zadziwiająco podobnym do głosu Najny. Była pora zostawić tę książkę za sobą, ruszyć dalej. Tak, ta pora nadeszła. Odetchnąwszy głębiej kilka razy i rozprostowawszy nogi, Mukesz wstał, włożył książkę do płóciennej torby, sprawdził kieszenie w poszukiwaniu karty pasażera i wyszedł z domu. Pokonał to samo wzniesienie co przedtem i przeciął ulicę na pasach, by zatrzymać się dopiero na najbliższym przystanku autobusowym, gdzie czekając, z trudem odcyfrowywał rozkład jazdy.
Obok niego stała młoda kobieta z włosami upiętymi w niechlujny kok i z ogromnym telefonem komórkowym, który musiała trzymać oburącz.
– Przepraszam, ale do licha, gdzie znajduje się biblioteka i którym autobusem tam dojadę?
Kobieta westchnęła i zaczęła stukać paznokciem w ekran telefonu. Zirytował ją tylko, będzie musiał znaleźć inny sposób, aby znaleźć odpowiedź na swoje pytanie, lecz im bardziej mrużył oczy, tym mniej wyraźnie widział mapkę. Będzie tu sterczał w nieskończoność!
– Pojedzie pan stąd numerem dziewięćdziesiąt dwa – oznajmiła znienacka kobieta, sprawiając, że Mukesz aż podskoczył w miejscu – i wysiądzie w centrum.
– O, nie! Musi być jakaś inna. W centrum roi się od ludzi. Boję się tłumów. Mogłaby pani sprawdzić jeszcze raz?
Kobieta poruszyła żuchwą, ze zniecierpliwieniem obracając w ustach gumę do żucia. Opuściła spojrzenie na komórkę.
– No nie wiem. Wszystkie w okolicy się zamykają, mam na myśli biblioteki. – Wciągnęła głośno powietrze i moment później dodała: – Ale tak, ma pan rację. Ta przy Harrow Road jest wciąż otwarta. To będzie w tamtą stronę. – Machnęła ręką w przeciwnym kierunku. – Musi pan przejść przez jezdnię, ale numer autobusu pozostaje bez zmian.
– Dziękuję, dziękuję. Tak się cieszę.
Uśmiechnął się do swojej wybawczyni, która o dziwo odpowiedziała tym samym. Zszedł z krawężnika, w podekscytowaniu zapominając, jak wolno się porusza, i nagle poczuł kłujący ból w kolanie. Kobieta schwyciła go za rękę, łagodnie, lecz zdecydowanie.
– Hola. Najpierw trzeba spojrzeć w obie strony! – Rozejrzała się teatralnie, po czym uznała, że niebezpieczeństwo mu nie grozi, i pchnęła go lekko.
Znalazłszy się po drugiej stronie ulicy, odwrócił się z uniesioną na pożegnanie dłonią, lecz autobus kobiety zdążył nadjechać i właśnie znikała w środku, nie pamiętając o nim wcale.
Gdy autobus numer dziewięćdziesiąt dwa zatrzymał się przed nim, wgramolił się do środka i zaraz przyłożył kartę pasażera do czytnika.
– Przepraszam – zwrócił się do kierowcy. – Czy może mi pan powiedzieć, gdzie powinienem wysiąść, jeśli chcę się dostać do biblioteki przy Harrow Road?
Ostatnie słowa wymówił z taką intonacją, jakby chodziło mu o szczególnie interesującą atrakcję turystyczną. Kierowca autobusu rzucił mu znudzone spojrzenie.
– Przystanek przy Ealing Road – odparł po chwili milczenia.
– Dziękuję, kolego, bardzo dziękuję. To dla mnie ważny dzień.
² Fasolka mung – odmiana fasoli o małych żółtych nasionach i jasnozielonych strąkach, uprawiana zwłaszcza w Indiach; też: nasiono tej fasoli.
³ Okra – in. piżmian jadalny, roślina warzywna uprawiana w krajach tropikalnych.
⁴ Mandir – w hinduizmie: obiekt sakralny, w którego obrębie jest sprawowany kult bóstwa; świątynia.
⁵ Kadhi – potrawa w postaci gęstego sosu lub zupy na bazie mąki z ciecierzycy, zaprawiona jogurtem i podawana z ryżem lub plackami roti.
⁶ _Kem czo _– Witaj! (dosł. Jak się masz?).
⁷ Satsang – praktyka duchowa w hinduizmie.
⁸ Bhadżan – religijna pieśń hinduska.
⁹ Paw bhadżi – potrawka warzywna (bhadżi) na ostro ze słodkawą bułką (paw). Potrawka składa się z posiekanej cebuli wymieszanej z ciastem z mąki cieciorkowej oraz z przyprawami i smażonej w głębokim tłuszczu.
¹⁰ Zee TV – indyjska stacja telewizyjna, która rozpoczęła nadawanie w październiku 1992 roku (nadaje w Indiach, Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii).ROZDZIAŁ 3
Mukesz
Mukesz czuł na sobie świdrujący wzrok dziewczyny, kiedy zmierzał w stronę regałów. Nie miał pojęcia, od czego zacząć poszukiwania powieści – różnobarwne grzbiety książek zlewały mu się w jedną rozmytą plamę. Zaczął wodzić po nich dłonią, wyczuwając różne faktury, przeważnie gładkie, a nawet jedwabiste. Lśniące. Przywiodły mu na myśl schludne sari Najny, których nadal nie pozbył się z domu. Wyrazy biegnące w dół grzbietów rozstępowały się przed nim, umykały mu, natrząsały się z niego, jakby wiedząc, że tu nie przynależy. Czy ta dziewczyna nadal go obserwowała? Zagłębił się między regały, próbując zejść z linii jej wzroku.
Usłyszał czyjś szept. Nie wiedział, skąd dochodzi, ale czuł, że ktoś szepcze o nim. Policzki zaczęły go palić. Chcąc się ukryć, złapał pierwszą książkę z brzegu.
_Kodeks drogowy i egzamin teoretyczny na prawo jazdy_. Cóż, na pewno nie tego szukał. Nie była to nawet powieść, choć książka mogła się przydać jego wnuczce Priji za sześć lat, kiedy będzie podchodziła do testu. Niechętny przyznać się do porażki, zdecydowany udawać, że jednak nie potrzebuje pomocy bibliotekarki, usiadł przy stoliku i zaczął czytać: „Wstęp – kodeks drogowy obowiązkową lekturą dla wszystkich”.
– Och, Najna – jęknął na głos. – Co ja tutaj robię?
Ktoś czający się w rogu syknął karcąco, na co Mukesz poderwał głowę z przestrachu. Jak długo będzie musiał tu tkwić, aby nie wyszło, że popełnił głupi błąd? Dla każdego było jasne, że w przewidywalnej przyszłości na pewno nie czeka go egzamin na prawo jazdy! Ale co by ludzie powiedzieli, gdyby się domyślili, że tak spanikował? Przeczytał więc cały spis treści, a nawet początek wstępu, który okazał się interesujący, choć nie miał żadnych punktów stycznych z jego codziennym życiem. Mukesz już dawno zrezygnował z prowadzenia auta. Córki się o to postarały.
Siedząc tam, nieomal czuł, jak _Miłość ponad czasem_ wypala dziurę w jego płóciennej torbie, domagając się uwagi. Kiedy przyszło co do czego, nie był w stanie oddać książki. Nagle bowiem zrozumiał, że gdyby ją teraz zwrócił, miałby poważne kłopoty z powodu tego, że tak długo ją przetrzymał. Może powinien zagłębić się w jej treść, żeby przestać się zamartwiać tą idiotyczną, niezręczną, żenującą eskapadą…
Usłyszał kroki za sobą – jedyny odgłos, który zakłócał wszechobecną ciszę – i zamiast sięgnąć po _Miłość ponad czasem_, wsadził z powrotem nos w _Kodeks drogowy_. Coś – _stuk, stuk_ – stukało mu za plecami, obrócił się więc przez ramię, starając się zrobić to dyskretnie, i natychmiast otworzył oczy szerzej z przerażenia, widząc przed sobą tę dziewczynę. Bibliotekarka trzymała w ręku książkę, zapewne by z niego zakpić. Paznokciami, długimi i spiczastymi – _puk, puk_ – pukała w okładkę.
– Proszę pana? – odezwała się do niego. Tym razem była uprzejma, ale nie mógł jej ufać. Pochylił się nad _Kodeksem drogowym_. Czemu wszyscy nie odczepią się od niego? Chciał tylko w spokoju poczytać. – Proszę pana – powtórzyła dziewczyna. – Szukał pan może czegoś takiego? – Staruszek dalej czytał _Kodeks drogowy_, dodała więc: – Gdyby pan mi tylko powiedział, podałabym go panu.
– Nie mów do mnie per pan! Nie jestem twoim panem! – Mukesz wstał, trzęsąc się z gniewu i zawstydzenia.
Zabrał _Kodeks drogowy_ i wymaszerował na zewnątrz tak szybko, jak zdołał, po drodze naciskając guzik otwierający automatyczne drzwi (automatyczne, akurat!). Trzymając głowę wysoko, nie zwrócił uwagi na piski urządzenia informujące, że wynosi z biblioteki ukradzioną książkę.
W domu powitała Mukesza pustka. Choć do tej pory zdążył się uspokoić, oczy wciąż piekły go od łez, a uszy paliły od wstydu. Zdjął buty tuż za progiem, rzucił z impetem płócienną torbę na fotel w salonie, po czym sprawdził automatyczną sekretarkę. Rohini zostawiła mu kolejną wiadomość, która kończyła się słowami:
– Tato, oddzwoń po odsłuchaniu. Musimy wiedzieć, co ugotować w piątek, bo chcę jutro zrobić zakupy. Mam nadzieję, że odżywiasz się lepiej.
Mukesz opadł na kanapę. Wiadomość od córki sprawiła tylko, że serce w jego piersi znów się rozszalało. W zeszłym tygodniu Prija błagała go, aby jej poczytał. Zapomniała zabrać z domu własną książeczkę i nie miała nic do roboty. Kiedy zaproponował, by obejrzeli razem _Błękitną planetę_, tylko jęknęła.
– Szkoda, że nie ma już babci. Ona miała tyle książek!
Prija i Najna wiecznie siedziały z nosem w książkach. Ilekroć wnuczka ich odwiedzała, jego żona zajmowała sypialnię i budowała tam z dziewczynką fort z prześcieradeł i poduszek, gdzie potem siedziały, czytając. Słyszał, jak rozmawiają o postaciach książkowych, jakby to były żywe osoby. Uważał to za fanaberię, ale nie miał nic przeciwko temu. Z podobną namiętnością oglądał filmy i programy dokumentalne. Też wiele z nich wynosił, a przynajmniej nie nadwerężał oczu. Bardzo chciał, aby Prija pokochała Davida Attenborough równie mocno jak on.
– Mam książkę – odparł wtedy na prośbę wnuczki i pobiegł na górę do pakamery. Na samotnym regale stała w zakurzonej bibliotecznej obwolucie _Miłość ponad czasem_.
Gdy zniósł egzemplarz na dół i podał wnuczce, ogarnął ją gniew.
– Przestań, Prija. Nawet ja to przeczytałem. Urocza historia.
– Dziadku, to dorosła książka! – Policzki dziewczynki poczerwieniały z frustracji. – Szkoda, że babci już nie ma… Ty się nie znasz na książkach. – Dolna warga zaczęła jej drżeć, po czym mała płaczliwie wyrzuciła z siebie: – Ciebie po prostu nic nie obchodzi!
Prija wytrąciła mu egzemplarz z rąk i wpadła w nietypową dla swojego wieku histerię.
Serce mu stanęło, jakby ktoś uderzył go z całych sił w pierś. Patrzył przed siebie nieobecnym wzrokiem, żałując, że nie może zniknąć, rozpaczliwie pragnąc usłyszeć znów głos żony, poczuć jej obecność koło siebie.
Nie. Nie zniósłby, gdyby to się powtórzyło. Było mu tak wstyd, czuł się taki bezużyteczny… Najna byłaby nim rozczarowana.
– To co mam zrobić?! – wykrzyknął w głąb pustego domu.
„Nie czas się poddawać, Mukesz”.
Mukesz zamarł, wiedząc, że własny umysł, własne rozczarowanie płata mu figla, ale naprawdę miał takie wrażenie, jakby Najna powiedziała do niego te słowa.
„Każdy z nas potrzebuje niekiedy pomocy, Mukesz”.
Słysząc znów jej głos, poczuł, że włoski na karku stają mu dęba. Najna miała rację; jak zawsze miała rację.
Zrobiło mu się smutno na myśl o wnuczce siedzącej w fotelu czy leżącej w łóżku z książką – całe kilometry od niego. Takiej niedosiężnej…
– Czy odwiedziny u mnie sprawiają jej chociaż przyjemność? – zapytał na głos.
Czekał w nadziei, że Najna do niego wróci, że zapewni go, iż wszystko będzie dobrze, ale odpowiedziała mu tylko cisza.
Zagłębił się w fotelu przed telewizorem i włączył _Błękitną planetę_. Zazwyczaj głos Davida Attenborough, niebieszczyzna oceanu, śmieszne odgłosy wydawane przez zwierzęta pomagały mu się zrelaksować. Dziś jednak nie był w stanie ani się odprężyć, ani na niczym skupić. W końcu sięgnął do torby po _Miłość ponad czasem_ i przycisnął książkę do piersi. Przeszedł do sypialni i rzucił się na łóżko. Pozwolił okładkom się rozchylić, a sobie wrócić znów do świata Clare i Henry’ego, którzy zostali zawczasu ostrzeżeni o śmierci Henry’ego, co jego zdaniem było zarazem błogosławieństwem, jak i przekleństwem. Ostateczność takiego ostrzeżenia nie mieściła mu się w głowie. Oboje wiedzieli, że ich wspólne dni są policzone, i mogli tylko czekać, aż koniec nadejdzie.
Mukesz z własnego doświadczenia wiedział, że żadne ostrzeżenie nie stanowi pociechy, sprawia jedynie, że strach przebija ze wszystkich chwil – nie tylko tych złych, ale i dobrych. Równa się tykającej bombie. Do dziś pamiętał, jak po przeprowadzeniu ostatniego badania lekarz posadził ich dwoje w swoim gabinecie.
– Przykro mi, pani Patel – powiedział niby pewnie, a jednak z zauważalnym drżeniem.
Doktor nosił okulary, których nie musiał poprawiać na nosie, tak idealnie na nim spoczywały. Tak by wyglądał ich syn, gdyby się go dochowali. To poczucie bliskości uczyniło sprawy jeszcze trudniejszymi. Od zawsze marzyli o lekarzu w rodzinie, choćby przez wzgląd na chwile takie jak ta. Żeby ktoś zaufany, ale i znający się na rzeczy mógł im powiedzieć: „Nie martwcie się, medycyna często się myli”.
Najna i Mukesz wiedzieli, że to nie ten przypadek.
Rohini odebrała ich ze szpitala. Przez całą drogę zarzucała oboje faktami z ostatniego wydania wiadomości, próbując przegonić smutek. Mukesz i Najna siedzieli milcząco. Była to ich chwila – chwila odpowiadająca tej, gdy Henry przeniósł się w przyszłość i zobaczył własną śmierć, po czym tylko mógł się zastanawiać, ile czasu im zostało, jemu i Clare.
Później całymi tygodniami, gdy Najna spała obok niego, Mukesz w środku nocy odtwarzał w pamięci tamte słowa: „Przykro mi, pani Patel”.
– Najna – szeptał do niej. – Powiedz, jak mogę zająć twoje miejsce? Jak przekonać Boga, aby zabrał mnie zamiast ciebie?
Mukesz wiedział, co nastąpi. Tak jak Henry, tak jak Clare. Nie dopuszczał jednak tej myśli do siebie.
– Mukesz… – zwróciła się do niego Najna pewnego ranka. – Powinniśmy porozmawiać o tym, co będzie… potem.
Odezwała się cicho, lecz głos miała rzeczowy. Zraniła go. Henry nie pozwalał Clare roztrząsać swojej śmierci, prawda? Mukesz nie był już niczego pewien; wspomnienie przeczytanej historii i własnego życia zlało się w jego umyśle w jedno. Henry to Najna, a Mukesz to Clare. Ten, który został.
– Najna – odparł wtedy z uśmiechem. – Nie zaprzątaj sobie tym głowy. Lepiej cieszmy się pięknym dniem.
Przy innych okazjach powtarzał to samo bez względu na to, czy była burza, czy było słońce.
– Powinniśmy porozmawiać o naszych córkach, czego będą potrzebowały. I o tym, czego będą potrzebowały nasze wnuczęta: Prija, Dżaja i Dżajeś. Są rzeczy, które chcę im przekazać, aby je miały, kiedy dorosną. Muszę ci wydać instrukcje…
Mukesz tylko kręcił głową, popijając herbatę.
– Najna, wszystko jest dobrze. Powinnaś wypoczywać. Załatwimy to innego dnia. Pooglądajmy coś, jeden z twoich ulubionych filmów, jakiś zabawny… – wyrzucał z siebie szybko słowa, byle uciec przed praktycyzmem żony.
– Mukesz. – Najna przybierała bardziej stanowczy ton głosu. Wracała do tematu co parę dni, a on co parę dni lekceważył jej plany.
– Dano nam czas. Wykorzystajmy go.
Mimo całego swojego praktycyzmu Najna ani razu nie poruszyła kwestii tego, co on powinien czuć po jej śmierci, co powinien zrobić dla siebie, żeby ją odzyskać. A tylko tego pragnął się dowiedzieć.
Toteż nadal był sam i nadal nie miał pojęcia, co mógłby uczynić po jej odejściu – w tym pozbawionym życia, duszy i książek budynku, który niegdyś był ich domem. To Najna go ożywiała, jego serce kryło się pomiędzy jej sari, jej drobiazgi zdobiły każdą powierzchnię: szale i swetry na oparciach krzeseł, książki w każdym kącie, biżuteria w najdziwniejszych miejscach.
Odłożył _Miłość ponad czasem_ i wyskoczył z łóżka, by pootwierać szuflady kryjące wciąż sari zmarłej żony. Robił to bardziej gwałtownie, niż zamierzał. Powtarzał sobie, że szuka książek, czegoś, co mogłaby czytać Prija, ale tak naprawdę miał nadzieję, że w ten sposób sprowadzi Najnę z powrotem. Pośród lecących na ziemię strojów unosił się rozgrzewający piżmowy zapach perfum. Spowijał go niczym welon. Przez moment Najna znów tu z nim była. Była wszędzie.
Katował się bez powodu. Rohini chętnie by nim potrząsnęła, mówiąc: „Tato, musisz żyć swoim życiem. Mama chciałaby tego dla ciebie”.
Położył się na łóżku, wpatrzył w sufit i zaraz się zastanowił, czy aby to była dobra decyzja. Czy kiedykolwiek zdoła jeszcze wstać? Na jego oczach pęknięcia tynku się rozszerzały, pajęczyny obejmowały coraz większe połacie kątów, a przez okna wpadały cienie przypominające gęste atramentowo czarne smugi. Mukesz czekał, aż ten atrament go zaleje, unicestwiając całkowicie. Wrócił myślami do Henry’ego, do Clare, do czasów, gdy jego żona leżąca obok niego była czymś więcej niż tylko życzeniem pogrążonego w żałobie mężczyzny.