Klub Opiekunek. Dawn i nieznośne dzieciaki - ebook
Klub Opiekunek. Dawn i nieznośne dzieciaki - ebook
Na podstawie serii powstał serial Netflixa.
Poznajcie cykl książek opowiadających o przygodach przyjaciółek, które wspólnie zakładają Klub Opiekunek. Bestsellerowa seria autorstwa Ann M. Martin sprzedała się w 176 milionach egzemplarzy i wciąż inspiruje kolejne pokolenia czytelniczek na całym świecie.
Dawn jest najnowszą członkinią Klubu Opiekunek i musi się wykazać. Kiedy zatem na horyzoncie pojawia się trudne zadanie, Dawn wie, że powinna świetnie sobie z nim poradzić. Ale pilnowanie dzieci pani Barrett to niełatwa sprawa! W domu panuje bałagan, dzieciaki są nieznośne, a na ich mamie w ogóle nie można polegać. Dawn wie jedno – dziewczyny z Klubu Opiekunek nigdy się nie poddają!
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66750-66-1 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Klub jest najważniejszą rzeczą w moim życiu. Gdyby nie on, nie jechałabym w tym momencie rowerem na kolejne zlecenie. A z kolei gdyby nie wszystkie zlecenia związane z opieką nad dziećmi, nie poznałabym tylu ludzi w Stoneybrook.
Wiecie, mieszkam w Connecticut dopiero kilka miesięcy. Do stycznia mieszkałam w Kalifornii z moimi rodzicami i młodszym bratem Jeffem. Jednak jesienią mama i tata się rozstali, a mama postanowiła wrócić do miejsca, w którym dorastała. Nadal mieszkają tu zresztą jej rodzice. Tym sposobem po świętach Bożego Narodzenia wywieziono mnie i mojego brata z gorącej, słonecznej Kalifornii prosto do zimnego, nieprzyjemnego Connecticut, gdzie (jak dotąd) nigdy nie było mi wystarczająco ciepło.
Nie znoszę, kiedy jest zimno. W dni, kiedy temperatura spada o kolejne kilka stopni, wrzeszczę na gościa od prognozy pogody. W dniach, kiedy rośnie, gratuluję mu i przepraszam za to, że wcześniej się na niego wydzierałam. Nadal nie mam pojęcia, o co to całe halo z zimami w Nowej Anglii. W Kalifornii mieliśmy tylko jedną porę roku: lato. Jak dla mnie – ekstra. Uwielbiałam plażę, słońce i 26 stopni na Boże Narodzenie. Po co komu trzy dodatkowe pory roku, skoro można mieć jedną ciepłą przez cały rok?
Tego popołudnia pracowałam akurat u Pike’ów, którzy mają ósemkę dzieci, w tym trojaczki! Jednak tym razem nie musiałam zajmować się wszystkimi. Trojaczki, dziewięcioletni chłopcy, miały być na treningu hokejowym (razem z moim bratem Jeffem), a ośmioletnia Vanessa powinna mieć w tym czasie lekcję skrzypiec. W takim razie trzeba się było zająć: Nickym, który ma siedem lat, sześcioletnią Margo, czteroletnią Claire i dziesięciolatką Mallory, która zawsze jest bardzo pomocna.
Kiedy dojechałam do domu Pike’ów, zaparkowałam mój rower obok podjazdu i zadzwoniłam do drzwi.
– Ja otworzę! Ja, ja! – dobiegło zza drzwi.
Po chwili drzwi na oścież otworzyła najmłodsza pociecha, czteroletnia Claire, która najbardziej na świecie uwielbia otwierać drzwi i odbierać telefony.
– Cześć, Claire! – zawołałam wesoło.
Mała nagle straciła rezon. Wsadziła kciuk do buzi i wbiła wzrok w podłogę. – Hej – odpowiedziała cicho.
– Jestem Dawn. Pamiętasz mnie?
Claire pokiwała głową.
– Czy mogę wejść?
Pokiwała jeszcze raz.
Kiedy otwierałam drzwi, ze schodów zbiegała już pani Pike. – Och, to ty, Dawn. Fantastycznie! Punktualna co do minuty. Jak się masz?
– W porządku, dziękuję – odparłam.
Bardzo lubię panią Pike. Jest pełna energii i uwielbia dzieci (zresztą chyba nie ma wyboru). Jest cierpliwa, ma poczucie humoru i prawie nigdy nie podnosi głosu. Państwo Pike’owie okazali nam bardzo dużo serdeczności po tym, jak się tu przeprowadziliśmy.
– Wybieram się na spotkanie zarządu biblioteki. Numer do budynku jest na tablicy obok aparatu. Jeśli będziesz chciała się ze mną skontaktować, poproś o połączenie z salą Prescott i dodaj, że jestem na posiedzeniu zarządu, dobrze?
– Oczywiście.
(Pani Pike jest tak wspaniale zorganizowana. Taki rodzic to marzenie każdej opiekunki).
– Numery alarmowe są tam gdzie zawsze, a dzieciom można dać coś małego do zjedzenia, jeśli będą głodne. Będę w domu chwilę po piątej. Może być?
– Idealnie. Spotkanie klubowe mamy o wpół do szóstej.
Nasz klub działa bardzo profesjonalnie. Spotykamy się trzy razy w tygodniu, żeby przedyskutować wspólne tematy i odbierać telefony w sprawie zleceń (mamy ich całe mnóstwo). Przewodniczącą klubu jest Kristy Thomas – to ona wpadła na pomysł jego założenia.
Wiceprzewodniczącą jest Claudia Kishi, która przywiązuje dużą wagę do swojego wyglądu i jest bardzo wyrafinowana. Mieszka dosłownie naprzeciwko Kristy. Spotykamy się u Claudii, ponieważ ona jako jedyna z nas ma telefon w swoim pokoju. Claudia jest z pochodzenia Japonką i nie da się ukryć – jest po prostu prześliczna. Nie cierpi szkoły, ale uwielbia sztukę i kryminały. Trochę trudno jest ją rozgryźć.
Klubową skarbniczką jest Stacey McGill. Stacey przeprowadziła się do Stoneybrook zaledwie kilka miesięcy przede mną, więc mamy ze sobą trochę wspólnego. Stacey mieszkała wcześniej w Nowym Jorku i wiem, że było jej trudno przyzwyczaić się do życia w małym miasteczku. Czasami o tym rozmawiamy.
No i mamy Mary Anne Spier. To ona przedstawiła mnie Kristy, Claudii i Stacey. Jest naszą sekretarką i prowadzi klubową księgę zleceń, w której odnotowujemy wszystkie przyjęte zlecenia, numery telefonów i adresy klientów, ogólnie wszystkie potrzebne informacje (zapisujemy tam też, ile zarobiłyśmy, ale tą sekcją zajmuje się Stacey).
Oprócz księgi mamy klubowy zeszyt, który jest trochę takim naszym pamiętnikiem. Kristy nalega, żebyśmy opisywały w nim WSZYSTKIE podjęte zlecenia, a do tego regularnie, co kilka dni, nadrabiały czytanie wpisów innych klubowiczek. Dzięki temu wiemy, co nas może czekać przy kolejnej wizycie u danej rodziny.
Najważniejsze w przypadku Mary Anne (przynajmniej dla mnie) jest to, że jest moją nową najlepszą przyjaciółką (kiedyś, jeszcze w Kalifornii, za swoją najlepszą przyjaciółkę uważałam Sunny Winslow). Mary Anne mieszka tuż obok Kristy Thomas, która przez długi czas była jej jedyną najlepszą przyjaciółką. Teraz musi dzielić tę rolę ze mną.
Kiedy tylko się poznałyśmy z Mary Anne, wydarzyło się coś niesamowitego. Okazało się, że jej tata i moja mama chodzili razem do liceum. Co więcej, byli wtedy PARĄ, i to przez dość długi czas. Mieli wobec siebie naprawdę poważne zamiary. W starych kronikach szkolnych znalazłyśmy z Mary Anne ich romantyczne dedykacje.
Wiecie, co jest w tym wszystkim najbardziej zaskakujące? Fakt, że nasi rodzice po latach znowu zaczęli się spotykać! (Mama Mary Anne zmarła, kiedy ona była malutka). To dla nas wprost nie do uwierzenia, że oni chodzą na randki! Ach, jakie to ekscytujące! Pan Spier jest nieco surowym, samotnym gościem, który naprawdę potrzebuje jakiejś odmiany w swoim życiu (i czegoś, co pomoże mu oderwać myśli od Mary Anne, która jest jego jedynym dzieckiem). A moja mama była taka smutna od czasu rozwodu. Ona też potrzebuje nieco się rozerwać.
Pani Pike wkładała płaszcz i kapelusz, jednocześnie wrzucając do torebki najpotrzebniejsze rzeczy. – Mallory jest na górze i odrabia zadanie domowe, ale niedługo zejdzie, bo już nie może się ciebie doczekać – powiedziała. – Margo jest w bawialni, a Nicky siedzi u Barrettów i bawi się z Buddym. Kojarzysz Barrettów?
Potrząsnęłam głową.
– Mieszkają kilka domów dalej, patrząc w twoją stronę. Nasze i ich dzieciaki ciągle do siebie biegają. W którymś momencie Nicky pewnie wyląduje tutaj z Buddym. Nie musisz wtedy dzwonić do pani Barrett. Ona jest bardzo wyluzowana i na pewno się domyśli, że jej syn jest u nas.
– Okej – powiedziałam.
– To chyba wszystko. – Pani Pike pochyliła się, żeby pocałować Claire. – Do widzenia, słonko – powiedziała. – Załóż kurtkę, jak będziesz wychodzić na dwór. Chłodno dzisiaj – (no jakby!). Dała jeszcze znać Mallory na górze i Margo na dole, że właśnie wychodzi, i już jej nie było.
Spojrzałam na Claire. – Sprawdzimy, co robi Margo?
Claire kiwnęła głową, więc zaprowadziłam ją na dół do bawialni.
Margo bawiła się w występowanie na scenie. Założyła duży, słomkowy kapelusz, a do tego długą, zwiewną suknię z koralikami i szalikami, i tańczyła do puszczonego na cały regulator „Puff, the Magic Dragon”, w niektórych momentach udając, że również śpiewa.
Klapnęłyśmy z Claire na kanapę i zaczęłyśmy udawać, że jesteśmy publicznością. Kiedy piosenka dobiegła końca, Margo się ukłoniła, a Claire i ja głośno zaklaskałyśmy.
– Brawo! – wołałam.
– Brawo! – dołączyła Claire.
Margo ukłoniła się jeszcze raz.
Usłyszałam tupot małych stóp w kuchni, a po chwili głos Mallory: – Cześć, Dawn. Ile jest osiem razy siedem?
– Cześć, Mal – odparłam. – Na pewno znasz odpowiedź.
– Pięćdziesiąt sześć? – zapytała.
– Dokładnie! – odpowiedziałam.
– Dzięki!
Mallory wróciła do siebie robić dalej zadanie domowe.
Tymczasem Margo włączyła „Stary Donald farmę miał” i zaczął się kolejny występ. Claire dołączyła do niego w momencie, kiedy trzeba było udawać zwierzątka. Akurat kończyły, kiedy znowu usłyszałam Mallory w kuchni.
– Skończyłam już zadanie – ogłosiła. – Czy mogę teraz coś zjeść?
– Jasne – odparłam. – Claire i Margo dołączą do nas, prawda?
Usiadłyśmy we czwórkę w kuchni i zabrałyśmy się za jedzenie zbożowych batoników.
– Dawn – zaczęła Mallory – jak tam twój staro-nowy dom?
Claire i Margo zachichotały. Mallory ochrzciła nasz dom „staro-nowym”, co bardzo śmieszy młodsze dziewczynki, ale w gruncie rzeczy Mallory ma rację. Mieszkam właśnie w takim staro-nowym domu. Jest zupełnie nowy dla mnie, mojej mamy i mojego brata Jeffa, ale zbudowano go w 1795 roku. Strasznie mi się tu podoba, chociaż w środku jest dosyć ciemno, korytarz jest wąski, a wchodząc do każdego pomieszczenia, trzeba się schylić. Wygląda na to, że w 1795 roku ludzie byli wyraźnie niższego wzrostu. Lubię myśleć o tym, że mieszkam w domu, który miał przede mną tak wielu mieszkańców – ludzi, którzy byli świadkami wojny w 1812 roku, wojny secesyjnej, zniesienia niewolnictwa, pierwszego lotu samolotem, Wielkiego Kryzysu czy momentu, kiedy pierwsza rakieta wystartowała w kosmos. To naprawdę ekscytujące.
Założę się, że w naszym domu ukryte jest gdzieś wejście do sekretnego korytarza. Kto wie, może była to nawet część Kolei Podziemnej. Razem z Mary Anne zamierzamy którego dnia zbadać temat. Ostukamy ściany, sprawdzimy wszystkie deski podłogowe, mając nadzieję, że w pewnym momencie coś wyskoczy albo się otworzy. Chcemy też przejrzeć dokładnie poddasze. Może znajdziemy tam jakiś stary pamiętnik albo coś w tym stylu.
Uśmiechnęłam się do własnych myśli, bo pomyślałam, że mama na pewno chciałaby wziąć udział w takich poszukiwaniach. Ona uwielbia takie rzeczy. Uważa, że są romantyczne, a mama jest bardzo romantyczną osobą. To właśnie z tego powodu tak bardzo spodobała się panu Spierowi, kiedy byli w szkole średniej. Wiecie, co zrobiła moja mama? Trzymała przez te wszystkie lata różę z białą wstążką, którą dostała od pana Spiera na balu maturalnym. Włożyła ją między kartki albumu swojego rocznika, zresztą nadal tam jest. Znalazłyśmy ją razem z Mary Anne.
– W staro-nowym domu wszystko jest w porządku – odpowiedziałam.
Mallory uśmiechnęła się do mnie i uniosła brwi. – A jak tam twoja MAMA? – zapytała znacząco. Mallory wie o mojej mamie i panu Spierze, uwielbia słuchać opowieści na ich temat. Najbardziej lubi słuchać o tym, jak byli w sobie zakochani w szkole średniej i co sprawiło, że podjęli decyzję o rozstaniu. Opowiedziałam jej wszystko, co wiedziałam, czyli w gruncie rzeczy niewiele. Kilka razy zapytałam mamę, dlaczego ona i tata Mary Anne zakończyli swój związek. Miało to coś wspólnego z tym, że rodzice mamy nie akceptowali rodziny Spierów, która była biedna (a moi dziadkowie mieli MNÓSTWO pieniędzy), ale nie znałam całej historii.
– Kochanie – powiedziała wtedy – nie ma w tym nic specjalnie interesującego.
– Ja tam uważam, że jest. Byliście szaleńczo w sobie zakochani, ale poszliście do college’u i już więcej się nie spotkaliście. Myślę, że to takie romantyczne… a jednocześnie smutne.
– Po prostu nasze drogi nigdy więcej się nie spotkały. Wakacje mieliśmy w różnych terminach, do tego ja latem zostawałam w Kalifornii i pracowałam. Z kolei na Boże Narodzenie z babcią i dziadkiem lecieliśmy na Bahamy.
– Naprawdę nigdy o nim nie myślałaś?
– Czasami tak, ale byliśmy wtedy tacy młodzi. Mieliśmy nowe życia i nowe zainteresowania. Szkoła zabierała nam mnóstwo czasu. A potem ja poznałam twojego tatę, a pan Spier mamę Mary Anne – resztę historii już znasz.
To prawda. Dalej historia wyglądała tak, że moi rodzice zostali małżeństwem, byli w tym małżeństwie nieszczęśliwi, a w końcu się rozwiedli. Zwyczajnie do siebie nie pasowali. Tata jest doskonale zorganizowany. A mama jest trochę szalona – nie że jest jakąś wariatką, raczej typem szalonej, zakręconej profesorki, zawsze z głową w chmurach.
Przyzwyczailiśmy się już z Jeffem do tego, że odkładamy za nią rzeczy na miejsce albo odkrywamy, że zacerowała nam ubrania, z których wyrośliśmy dwa lata temu. Chociaż mieszkamy tutaj od kilku miesięcy, nasz salon nadal jest zawalony stosem nierozpakowanych pudeł. Zawsze kiedy zabieram się za rozparcelowanie któregoś z nich, wpada mama i mówi: – Dawn, nie przejmuj się nimi. Ja się tym zajmę. – A potem nic nie robi.
Moja mama jest naprawdę świetna, ale to jej nawyki przyczyniły się do rozpadu jej małżeństwa. Nie chodzi mi o to, że rozwód był tylko z jej winy. Mam raczej na myśli fakt, że ona jest kompletnie niezorganizowana, a mój tata na dłuższą metę nie mógł tego znieść.
Jednak nie powiedziałam tego wszystkiego Mallory. Rzuciłam tylko: – Z mamą wszystko okej. Dalej chodzi na randki z panem Spier.
– O jeju! – zawołała Mallory.
– Do tego zaczęła szukać pracy. Co chwilę jeździ na jakieś rozmowy…
Przerwał nam huk, a po nim zawodzenie, które zdawały się dobiegać z werandy. Spojrzałyśmy na siebie z Mallory. – Co to było? – zapytałam.
Rzuciłyśmy się obie do drzwi. Za nimi stał Nicky Pike z chłopcem mniej więcej w jego wieku i pyzatą dziewczynką z warkoczem, która zalewała się łzami.
– Suzi! – wykrzyknęła Mallory. – To Suzi Barrett! – poinformowała mnie. – A to jej brat, Buddy.
– Przewróciła się, wchodząc po schodach – powiedział Buddy. – Chyba zdarła sobie kolano.
Zdecydowałam się stawić czoła zimnej pogodzie i wypadłam na zewnątrz, żeby podwinąć spodnie Suzi i ocenić rozmiar szkód. Rzeczywiście, z jednego kolana leciała krew, ale nie wyglądało to źle. – Może wejdziesz do środka? Przemyję ci ranę i znajdę jakiś plaster.
– Dziękuję – powiedziała Suzi ze łzami w oczach.
– Mamy plasterki z dinozaurami, wiesz? – pospieszył z pomocą Nicky.
Znaleźliśmy pasujący plaster, który następnie przykleiłam delikatnie na ranę. Suzi tak się spodobał plaster w dinozaury, że paradowała przez resztę dnia z podwiniętą nogawką, aby każdy mógł go zauważyć.
Suzi i Buddy spędzili u Pike’ów resztę popołudnia. Suzi oglądała z Margo i Claire „Ulicę Sezamkową”, a Mallory pomogła Nicky’emu i Buddy’emu zbudować wioskę dinozaurów (nie udało mi się rozgryźć, co w tym takiego fajnego).
Kiedy pani Pike wróciła do domu, była już 17:15 i najwyższa pora, żeby udać się na zebranie Klubu Opiekunek. Pożegnałam się z dziećmi, wsiadłam na rower i pośpiesznie odjechałam, decydując w ostatniej chwili, że jeszcze wpadnę do Mary Anne i zgarnę ją w drodze na zebranie.
Kiedy dotarłam do domu Spierów, skierowałam rower na podjazd i tam się zatrzymałam. W chwili kiedy męczyłam się z podpórką, Mary Anne wypadła przez frontowe drzwi i puściła się do mnie pędem przez trawnik.
– Cześć, zgadnij, co się stało! – zawołała. – Mam wspaniałe wieści!