- promocja
- W empik go
Klub pani M. - ebook
Klub pani M. - ebook
Kontynuacja gorącego erotyku Klub pana G.
Milena nie jest już ani znudzoną, ani zahukaną nudną mężatką.
Po gorących przygodach w Klubie Nieziemskich Doznań i burzliwym zakończeniu przygody z Gabrielem Milena wpada na szalony pomysł założenia własnego ekskluzywnego klubu. Wspiera ją w tym przyjaciółka. Kobiety będą w nim mogły spełniać swoje najdziksze seksualne fantazje. Zapowiada się, że będzie jeszcze bardziej gorąco niż w Klubie Nieziemskich Doznań.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-9515-1 |
Rozmiar pliku: | 351 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Zobacz, jaka jesteś piękna. Widzisz to? Jesteś olśniewająca. Doprowadzasz mnie do obłędu – słyszę głos Gabriela.
Odwracam się do niego i zaczynam go łapczywie całować. Tak bardzo za nim tęskniłam. Pragnęłam go każdą komórką mojego ciała. Bywały dni, że czułam wręcz palący ból w piersi i w brzuchu na samą myśl o nim. Mój organizm błagał o niego, wołał, chciało mi się wyć. A teraz jest tutaj, czuję jego zapach, smak i ogarnia mnie błogi spokój. Jest wreszcie tak, jak powinno być. Całuję Gabriela coraz zachłanniej – usta, twarz, uszy, szyję, ramiona. Biorę do ust jego palce. I nagle zaczyna się dziać coś dziwnego. Pod wpływem dotyku mój kochanek znika kawałek po kawałku, zupełnie jakbym go zjadała. Chcę znowu przywrzeć do jego warg, ale z przerażeniem odkrywam, że już ich nie ma. W końcu cała twarz Gabriela znika jak para wodna. Wyciągam dłoń, żeby chwycić go za rękę, i trafiam w pustkę. Silne, bardzo realistyczne kłucie w sercu wyrywa mnie ze snu.
Poranek jest pochmurny, w szyby wali deszcz, ale przez uchylone okno napływa wiosenne powietrze zwiastujące ciepły dzień. Kłucie w sercu znika, jakby zupełnie nic się nie stało, jednak przysięgłabym, że czułam je naprawdę, nie tylko we śnie. Powraca odrętwienie, które stało się moim codziennym towarzyszem. Jakby po rozstaniu z Gabrielem ktoś uderzył mnie mocno w głowę, a ja wciąż się z tego nie otrząsnęłam. Jestem otumaniona, zdezorientowana, ale mimo wszystko jakoś funkcjonuję. Miewam lepsze i gorsze dni.
Udało mi się bez większych perturbacji przejść przez rozwód z Adamem. Nie kłóciliśmy się, nie zrzucaliśmy jedno na drugie winy za rozpad naszego małżeństwa. Co więcej, wciąż opiekuję się czasem jego synami, a Adam wspaniałomyślnie zostawił mi tiguana w prezencie rozwodowym. Kiedy nie chciałam go przyjąć, nalegał i przekonywał, choć nie przyznał, dlaczego tak mu na tym zależy. Moja przyjaciółka Agata stwierdziła, że obudziło się w nim poczucie winy. Tyle lat traktował mnie jak gosposię, wydzielał pieniądze, nie doceniał, że nawet rolls-royce nie wynagrodzi mi straconego czasu i urazów psychicznych.
Oczywiście nie było tak, że Adam od razu wspaniałomyślnie zgodził się na rozwód. Jednak już po miesiącu od mojej wyprowadzki do mamy pocieszył się recepcjonistką ze swojej kliniki. Powiedział mi nawet, że przypomina mu mnie z początków naszej znajomości. Biedna dziewczyna, od razu zrobiło mi się jej żal. Ten pseudokomplement oznaczał tyle, że za kilka miesięcy całkiem urocza recepcjonistka rzuci pracę, wdzieje dres i podobnie jak ja kiedyś zamieni się w „myszę”, a do ręki przyrośnie jej mop.
– Milenko! – Z kuchni dobiega głos mamy. – Zrobiłam jajecznicę. Zjedz, bo wystygnie i będzie niedobra.
Śmieję się w duchu i robi mi się trochę raźniej. Zupełnie jakbym znowu była nastolatką i szykowała się do szkoły. Dobrze, że przynajmniej w moim starym pokoju nie ma już plakatów z Bradem Pittem i Johnnym Deppem, bo naprawdę poczułabym się jak w wehikule czasu. Zamiast tego w każdym możliwym miejscu mam poprzyklejane żółte karteczki przypominające o postępkach Gabriela. „Okłamywał cię wiele miesięcy”, „Upolował cię jak łanię”, „Chciał zrobić z ciebie ofiarę”, „Uwiódł cię z premedytacją”, „Miałaś być trofeum złożonym u stóp innej kobiety”, „Nigdy nie będziesz pewna, czy mówi prawdę”. Patrzę na nie w chwilach słabości. Usłyszałam o tym sposobie w jakimś programie o toksycznych relacjach.
Plakatów z idolami młodości już nie ma, za to śpię w tej samej pościeli w koniki co kiedyś, zostało też parę maskotek, w które wypłakiwałam łzy, gdy po raz pierwszy nieszczęśliwie się zakochałam. Cóż, minęło dwadzieścia lat, a ja wciąż popełniam ten sam błąd – lokuję uczucia w niewłaściwych mężczyznach. Tyle że przynajmniej zdaję sobie z tego sprawę. To podobno pierwszy krok do uzdrowienia.
– Milenko!
Mama się niecierpliwi, więc nie każę jej już czekać. Dopiero teraz, po doświadczeniach z moimi pasierbami, doceniam jej starania i cierpliwość. I to, że kiedy nalega, abym zjadła ciepłe śniadanie, naprawdę zależy jej na moim komforcie, a nie na wkurzeniu mnie.
Wchodzę do kuchni.
– Jak się dziś czujesz, mamo? – pytam i całuję ją w czoło.
– Dobrze, córeczko, dobrze… – uspokaja mnie i podaje kromkę posmarowaną masłem.
– Może jednak pójdziemy do lekarza, co? Nie podobają mi się te twoje zasłabnięcia. Gdyby to było zwykłe nadciśnienie, to chyba po lekach powinno się ustabilizować.
– Och, nie strasz mnie.
– Nie straszę, tylko wolę działać profilaktycznie.
– Nic mi nie jest.
– Mamo… – Biorę ją za rękę. – Po prostu się o ciebie martwię. Tak jak ty o mnie, kiedy byłam mała, pamiętasz? Też prowadzałaś mnie do lekarza z byle katarem.
– No wiesz! – obrusza się. – Na pewno nie byłam taka nadgorliwa. Jeśli już, to stawiałam ci bańki, gotowałam mleko z masłem i miodem…
– I czosnkiem! Fuj!
– Chciałam dobrze.
– Wiem, a teraz ja chcę dobrze dla ciebie. Co w tym dziwnego?
Mama uśmiecha się łagodnie i wzrusza ramionami.
– Nie przywykłam do tego, żeby to mną się zajmowano.
– Wiem. I najwyższy czas to zmienić. Zapiszę cię dziś do kardiologa – postanawiam. – Prywatnie. Bo w naszej przychodni to z pół roku czekania.
– No nie wiem, Milenko, prywatnie? Trochę żal mi pieniędzy…
– Na własne zdrowie? – Gromię ją wzrokiem. – Chyba żartujesz. Poza tym ja za to zapłacę.
– Wykluczone. I tak masz niewiele zleceń.
– To wezmę więcej. Proszę, pozwól mi to dla siebie zrobić. Poza tym nie mam za wiele wydatków. Nie pozwalasz mi płacić za czynsz, kupuję tylko jedzenie. Ubrania mam z poprzedniego życia.
– Przecież odkładasz na szkołę. Miałaś iść na studia podyplomowe.
– Mamo… – przerywam jej, bo widzę, że ta rozmowa donikąd nie zmierza. – Studia nie uciekną od jednej wizyty u lekarza. Umówię cię i już. Postanowione.
Zawieszam głos, bo nagle zaczyna dzwonić mój telefon, który leży między nami, obok kubka z kawą. Obie spoglądamy na ekran. Zamiast imienia wyświetla się hasło „Nie odbieraj!”. Tak wpisałam Gabriela, gdy zerwaliśmy na dobre. Przełykam ślinę, ale nie reaguję, tylko patrzę w okno, jakby nic się nie działo, i dalej pałaszuję jajecznicę. Gdy kończę, mama zabiera talerz.
– To ten tajemniczy mężczyzna, o którym nie chcesz rozmawiać?
– Najwyraźniej. I nadal nie chcę o tym rozmawiać – stwierdzam lekko i chowam telefon do kieszeni. – Ogarnę się, a potem skoczę po zakupy, bo widzę, że wszystko nam się pokończyło.
Pod prysznicem czeka na mnie przykra niespodzianka, tym bardziej że zamierzałam umyć włosy, które błagają już o szampon i sporą ilość odżywki. Przyznaję, że po rozstaniu z Gabrielem znowu trochę się zapuściłam i wykonuję przy sobie minimum czynności, których wymagają moje sporadyczne kontakty z ludźmi. Dbam o siebie na tyle, żeby nie straszyć innych. Niestety dzisiaj nawet to jest utrudnione, bo ze słuchawki za nic nie chce polecieć ciepła woda. Zaciskam zęby i myję włosy pod lodowatym strumieniem. Przynajmniej nieco się orzeźwię.
* * *
Stojący pod blokiem tiguan jest obecnie jedynym wspomnieniem luksusu, w jakim kiedyś żyłam. W ogóle za tym nie tęsknię, zwłaszcza kiedy przypomnę sobie o kosztach, które mimo wszystko ponosiłam za taki stan rzeczy. Z samochodu dzwonię do prywatnej przychodni i umawiam mamę do kardiologa. Wolny termin jest jeszcze w tym tygodniu, więc nieco oddycham z ulgą. Wciąż jestem przekonana, że to nic poważnego, ale wolę dmuchać na zimne.
Czterdzieści minut później, obładowana zakupami, wychodzę z supermarketu i układam wszystko w bagażniku. Kiedy ruszam z parkingu, po drugiej stronie ulicy zauważam znajomą postać. To Darek, mąż Agaty. Jest z jakąś kobietą, niską szatynką w długim płaszczu, uczesaną we francuski kok. Sama się dziwię, że do głowy od razu przychodzą mi bezeceństwa. To przecież może być znajoma, nawet krewna albo koleżanka z pracy. Zwykłe służbowe spotkanie. Tyle że sposób, w jaki on się pochyla, żeby usłyszeć, co ona do niego mówi, jej rozanielony uśmiech, który rozświetla ulicę w promieniu kilku metrów, jego dłoń odruchowo, ale niby przelotnie dotykająca jej lędźwi – to wszystko mi nie gra. Albo właśnie gra, w dodatku pewną dobrze znaną melodię. Nikną za zakrętem, a ja automatycznie wdeptuję gaz i jadę za nimi. Serce mi wali, jakbym nakryła na zdradzie co najmniej własnego męża. Jakiej zdradzie, co ja wymyślam?! Przez ten swój galimatias uczuciowy i trudne przejścia mierzę ludzi jedną miarą. A Darek to oddany, czuły, opiekuńczy i kochający mąż. Od czasu studiów wierny Agacie jak pies…
– I właśnie całuje na ulicy obcą babę! – mówię zaskoczona sama do siebie, gdy wyjeżdżam zza zakrętu.
Nawet specjalnie się nie kryją. Tak ich przypiliło w biały dzień, w środku miasta. Szatynka stoi przyklejona do ściany kamienicy, a Darek napiera na nią całym ciałem i całuje ją z taką zachłannością, jakby od tego zależało jego życie. Nasz – bo nagle poczułam się do niego uprawniona – nasz Darek wkłada rękę pod płaszcz baby i przysięgłabym, że nurkuje nią między jej udami. Mam ochotę trąbić, podjechać i na nich nakrzyczeć, po prostu rozgonić to towarzystwo. Zanim jednak cokolwiek postanawiam, z budynku wychodzi starszy pan i to nieco ochładza spragnionych kochanków. Zaśmiewają się do siebie i znikają za drzwiami kamienicy, zapewne w celu skonsumowania łączącej ich relacji. Przynajmniej wiem, gdzie ta flądra mieszka. Zawsze możemy przyjechać tu z Agatą i obrzucić jej okna jajkami. O raju, jak ja to powiem Agacie?
Jakiś niecierpliwy człowiek za mną napastliwym klaksonem sugeruje, że nie powinnam dłużej tarasować przejazdu. Ciekawe, co on by zrobił na moim miejscu. Macham do niego w lusterku i w końcu ruszam. Po chwili dzwoni mama.
– Córeczko, no więc był elektryk i powiedział, że to bojler. Zepsuł się. Niestety. Nigdy go nie wymienialiśmy, więc i tak długo wytrzymał.
– Szlag – rzucam.
– Nie wiem, jak szybko da się kupić nowy, ale do tego czasu musimy poradzić sobie z czajnikiem i miednicą. Jak za dawnych czasów.
– Dobrze, mamo, damy radę, nic się nie martw. Jestem akurat niedaleko sklepu budowlanego, więc przy okazji zapytam, co i jak. Może uda mi się od razu coś kupić i zamówić montaż.
– Dziecko, ale ja za to zapłacę.
– Wykluczone. Mam oszczędności.
– Na szkołę.
– Mamo, muszę kończyć, bo prowadzę. Do zobaczenia w domu, pa.
Kończę rozmowę i z rozpędu wybieram numer Agaty. Odzywa się swoim zwykłym wesołym tonem i łamie mi tym serce.
– No dzień dobry. Czemu zawdzięczam ten poranny telefon? – pyta.
– A nic. Tak chciałam tylko cię usłyszeć.
– Coś się znowu stało?
– Och, a musiało coś się stać, że do ciebie dzwonię?
– O tej porze tak. – Jej strzał jest celny. Zwykle rano pracuję nad redakcją albo załatwiam sprawunki.
– Nooo… dawno się nie widziałyśmy. Pomyślałam, że może skoczymy gdzieś na wino.
– Niech sprawdzę… Zaczekaj… – mówi Agata. Mam wrażenie, że ze mnie żartuje, ale po chwili stwierdzam, że naprawdę szuka dla mnie miejsca w swoim grafiku. – Mam wolny wieczór w przyszły czwartek. Pasuje ci?
– Tak – odpowiadam bez namysłu, bo mam ostatnio wolny każdy wieczór. – A co ty taka zajęta?
– Aaaa… opowiem ci, jak się zobaczymy. – Agata śmieje się trochę zalotnie, trochę złowieszczo, a ja ciężko wzdycham.
Nie wiem, jak mam jej przekazać hiobową wieść, ale jestem pewna, że muszę to zrobić.
* * *
Zarzucam na ramię dwie płócienne torby z zakupami, w jednej ręce trzymam butlę z płynem do prania, a w drugiej zgrzewkę z wodą mineralną, brodą przyciskam do piersi opakowanie papieru toaletowego. Brakuje mi trzeciej ręki, którą mogłabym otworzyć drzwi do klatki, udaje mi się tylko wcisnąć palcem guzik domofonu z nadzieją, że mama szybko mnie wpuści, bo za moment zakupy polecą na chodnik. Niestety odpowiada mi cisza. Z ciężkim westchnieniem odkładam pakunki na ziemię i wygrzebuję z torebki klucze, otwieram, przytrzymuję drzwi nogą, po czym znowu układam piramidkę w ramionach. Po wdrapaniu się na drugie piętro zdesperowana naciskam dzwonek czołem. Znów cisza. Że też mama musiała wyjść z domu akurat teraz. Ponownie odstawiam wszystkie zakupy, wyjmuję klucze i wreszcie udaje mi się dostać do mieszkania. W środku jest jakoś dziwnie głucho, to wrażenie dopada mnie od razu po przekroczeniu progu, choć w pierwszej chwili staram się je zignorować. Wchodzę do kuchni i wszystkie toboły wypadają mi z rąk na ziemię.
– Mamo! – doskakuję do niej i odruchowo, nie wiem czemu, klepię ją w policzek.
Mama leży na kafelkach w dziwnej, wykręconej pozie. Zaczynam płakać, a jednocześnie próbuję ją ocucić. Ręce drżą mi tak bardzo, że nie wiem, jakim cudem udaje mi się wydobyć telefon z torebki i wystukać numer 112. Wyrzucam z siebie zdania jak automat.
– Nieprzytomna kobieta, lat sześćdziesiąt, choruje na nadciśnienie.
Podaję adres i błagam, żeby karetka przyjechała jak najszybciej.
* * *
Dźwięk budzika świdruje mi w uszach. Nie znoszę tych chwil po przebudzeniu, gdy wraca świadomość przygnębiającej rzeczywistości. Wolałabym wziąć pigułkę, która pozwoliłaby mi spać spokojnie przez co najmniej trzy miesiące, odciąć się od uczuć. Tak, wiem, nie powinnam uciekać, lepiej skonfrontować się z własnym mrokiem. Niestety nic nie poradzę, że na razie nie mam na to siły. W moim pokoju jest ciemno, ale tylko dlatego, że na czas popołudniowej drzemki po męczącym dniu zaciągnęłam zasłony. Nawet przez nie przebija mocne wiosenne słońce.
Nie zdążyłam jeszcze zająć się zepsutym bojlerem, więc z ciepłego prysznica nici. Pod zimną wodą wytrzymuję minutę, ale przynajmniej wraca mi jasność umysłu. Patrzę w lustro i widzę bardzo bladą i zmęczoną kobietę z podkrążonymi oczami. Tuszuję cienie korektorem, nakładam grubszą niż zwykle porcję podkładu i oprószam to wszystko bronzerem, żeby nie wyglądać jak upiór. Jeszcze muśnięcie rozświetlaczem, trochę koloru na powieki, obowiązkowy grafitowy tusz i można wyjść do ludzi. Włosy upinam w luźny koczek na czubku głowy, wkładam czarną bokserkę, ciemne dżinsy z podwyższonym stanem i luźnymi nogawkami odsłaniającymi kostki. Do tego trampki i ramoneska.
Agata siedzi w naszej ulubionej knajpce przy stoliku pod oknem. Zauważam ją z przeciwnej strony ulicy, kiedy stoję na przejściu i czekam na zielone światło. Moja przyjaciółka z apetytem, którego jej zazdroszczę, pałaszuje wielkie ciacho z kremem. Ja wciąż odmawiam sobie takich łakoci, mimo że mam na nie ochotę.
„Zasługujesz na same smakołyki, dziewczyno. Nigdy nie myśl inaczej” – dzwonią mi w uszach słowa Gabriela. Kiedyś to wspomnienie sprawiało, że momentalnie zalewała mnie błogość, teraz cierpnie mi skóra na karku. Gdyby mówił to szczerze, a nie po to, żeby mnie uwieść, może nie czułabym się jak taka straszna idiotka. Chce mi się śmiać z samej siebie, gdy pomyślę o tym, jak łatwym byłam dla niego celem. Zakompleksiona, zahukana, zaniedbana przez męża, przytłoczona sprzątaniem, praniem, gotowaniem i usługiwaniem dwójce dorastających pasierbów. Tak długo nikt mnie nie doceniał i nie zauważał, że jeden głupi komplement od razu wywołał poruszenie w moim sercu. Kretynka.
Jakby na potwierdzenie tych myśli przejeżdżający ulicą SUV ochlapuje mnie brudną wodą z kałuży. Wszyscy przechodnie oprócz mnie zdążyli się cofnąć, a ja stoję i nie mogę uwierzyć w swojego pecha. Z kostek ścieka mi szara woda. Dobrze, że przynajmniej ubrałam się na czarno. Agata macha do mnie przez szybę i zaśmiewa się z mojego gapiostwa. Jej uśmiech z uroczymi dołeczkami w policzkach zawsze mnie rozbrajał i wprawiał w lepszy nastrój; nie inaczej jest tym razem. Szkoda tylko, że za chwilę obie najprawdopodobniej będziemy płakać.
Agata przytula mnie mocno, gdy tylko wchodzę do kawiarni.
– Co u mamy? – pyta.
– Odzyskała przytomność. Może jutro będę ją mogła zobaczyć.
Od razu zaczynam chlipać i nie przestaję przez dłuższą chwilę, a Agata trzyma mnie w ramionach, dopóki się nie uspokoję. Jakby cały stres nagromadzony przez ostatnie dni dopiero teraz znalazł ujście. Łkam, aż trzęsą mi się ramiona; nie zważam na to, że prawdopodobnie robię sensację w lokalu. Mam to gdzieś.
Wreszcie się uspokajam i ocieram opuszkami załzawione oczy.