Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Klub samotnych serc - ebook

Data wydania:
5 października 2022
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Klub samotnych serc - ebook

Inspektor Konrad Simonsen wraca do wydziału zabójstw po zawale. Ze względu na stan zdrowia zostaje mu przydzielona sprawa o niskim priorytecie. Pewien nawrócony na katolicyzm listonosz spadł ze schodów i wszystko wskazuje na to, że był to wypadek. Z czasem jednak okazuje się, że mężczyzna mógł zostać zamordowany, a sprawa łączy się ze zniknięciem młodej Angielki jeszcze w latach, gdy listonosz uczęszczał do liceum. Kiedy na jaw wychodzi, że na strychu denata znajduje się osiemnaście zdjęć zaginionej dziewczyny, wszystkie w rozmiarze plakatu i w ramach, sytuacja zaczyna się komplikować.

„Klub Samotnych Serc” to trzeci tom serii duńskiego rodzeństwa o inspektorze Konradzie Simonsenie. Cykl ukazał się w ponad dwudziestu krajach, zdobywając rzeszę oddanych wielbicieli.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-0235-159-0
Rozmiar pliku: 6,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 2

Od­kry­cie zdjęć na stry­chu było oczy­wi­ście ważne dla Kon­rada Si­mon­sena w kon­tek­ście jego śledz­twa w spra­wie li­sto­no­sza – bo tak je co­raz czę­ściej na­zy­wał. Jed­no­cze­śnie ob­raz tej nie­zna­nej dziew­czyny przy­niósł oso­bi­sty po­zy­tywny sku­tek uboczny, gdyż za­czął wy­pie­rać inny wi­dok, który od czasu ope­ra­cji prze­śla­do­wał in­spek­tora bar­dziej, niżby sam tego chciał.

Jego córka Anna Mia i Hra­bianka to­wa­rzy­szyły mu, gdy ob­ser­wo­wał na mo­ni­to­rze, jak rurka pro­wa­dzona ręką re­zy­denta, dok­tora She­ara, po­sze­rza jego mocno zwap­nione tęt­nice wień­cowe. To było jak film, któ­rego po­wtórki nie chciał oglą­dać: ciało obce grze­biące w jego sercu, pro­wa­dzone ob­cymi dłońmi – cał­ko­wita utrata kon­troli. Miał szczerą na­dzieję, że na­stępny za­wał okaże się szybki i na­dej­dzie bez ostrze­że­nia. Bum, ko­niec i po wszyst­kim. To o wiele lep­sze, niż po raz ko­lejny po­czuć w so­bie in­stru­menty dok­tora She­ara.

Kilka dni póź­niej ten sam le­karz do­kład­nie omó­wił stan zdro­wia Si­mon­sena, wspie­rany ha­słami rzu­ca­nymi przez Hra­biankę i Annę Mię. Ca­łość wy­wodu gdzieś ule­ciała, ale do in­spek­tora przy­lgnęły dłu­gie, nie­przy­jemne okre­śle­nia: „uszko­dze­nie tyl­nej ściany”, „za­paść tęt­nicy ser­co­wej”, „po­sze­rze­nie ba­lo­nem”, „pro­blemy z krą­że­niem”, „płuca pa­la­cza”, „zdia­gno­zo­wana cu­krzyca”, „do­zo­wa­nie le­ków”, „okres re­kon­wa­le­scen­cji”. Li­czył, że usły­szy od le­ka­rza obco brzmiącą ła­cinę, ale tak się nie stało. Anna Mia za­no­to­wała te wszyst­kie okro­pień­stwa, Hra­bianka dys­ku­to­wała z le­ka­rzem, po­ta­ku­jąc z po­ważną miną i za­da­jąc ko­lejne, istotne py­ta­nia. On sam się nie od­zy­wał. Sie­dział w szla­froku na wózku. Kto by umiał za­cho­wy­wać się ra­cjo­nal­nie w szla­froku? Poza tym po­trze­bo­wał czasu, żeby oswoić się z dia­gnozą. Pod wa­run­kiem, że tego czasu mu jesz­cze zo­stało.

Jako pre­zent po­że­gnalny otrzy­mał nad wy­raz po­glą­dowe ko­lo­rowe zdję­cie, przed­sta­wia­jące jego fa­tal­nie znisz­czone tęt­nice. Le­karz ocho­czo wska­zy­wał dłu­go­pi­sem, co jest żywą tkanką, a co mar­twą. Ob­raz: kiep­sko po­skła­dana mo­za­ika w czer­wono-czar­nych bar­wach z licz­nymi ma­łymi nie­bie­skimi plam­kami ozna­cza­ją­cymi zdra­dziec­kie krysz­tałki wap­nia, które na­bu­do­wy­wały się war­stwa po war­stwie, żeby któ­re­goś pięk­nego dnia za­blo­ko­wać żyły na do­bre.

Od tego czasu ob­raz mo­za­iki na­wie­dzał go re­gu­lar­nie, wpra­wia­jąc w po­nury na­strój. Naj­go­rzej było tuż przed za­śnię­ciem i mu­siał zwal­czać chęć, by zejść na dół i po­roz­ma­wiać o tym z Hra­bianką. Jed­nak zde­cy­do­wał się za­cho­wać ten nie­po­kój dla sie­bie – ostat­nia rzecz, o ja­kiej ma­rzył, to żeby uznała go za ża­ło­snego – a poza tym co zmie­ni­łaby taka roz­mowa? A te­raz pro­blem sam się roz­wią­zał. Nie za­sy­piał już z ob­ra­zem mo­za­iki na siat­kówce, tylko z wi­ze­run­kiem dziew­czyny z lu­strza­nej ga­le­rii li­sto­no­sza, za­sta­na­wia­jąc się, kim była i co mu chciała prze­ka­zać. To ozna­czało sporą po­prawę.

Je­śli cho­dzi o po­stępy w śledz­twie, to sprawa stała w miej­scu. Fakt, że Nie­lsen pła­cił mło­dym dziew­czy­nom za cho­dze­nie nago po miesz­ka­niu i zbu­do­wał na stry­chu dziwną lu­strzaną ga­le­rię, wy­da­wał się wy­star­cza­ją­cym po­wo­dem, by na ra­zie wstrzy­mać się z od­da­niem ra­portu. Ale od tej de­cy­zji jesz­cze da­leka droga do tego, aby po­pro­sić o do­dat­kowe środki, które mógłby spo­żyt­ko­wać na włą­cze­nie do śledz­twa in­nych funk­cjo­na­riu­szy. Na­dal nie mieli nic, co wska­zy­wa­łoby na to, że śmierć li­sto­no­sza na­stą­piła w wy­niku prze­stęp­stwa. Si­mon­sen mu­siał po­cze­kać na wy­niki ba­dań kry­mi­na­li­stycz­nych i ocenę zdjęć z te­le­fonu, do­ko­naną przez Kurta Me­slinga, a to mo­gło jesz­cze po­trwać. Jego sprawa nie otrzy­mała wy­so­kiego prio­ry­tetu, co sta­no­wiło dla niego pewne no­vum. Nie­ustan­nie so­bie po­wta­rzał, że to bar­dzo zdrowa sy­tu­acja, co nie zmie­niało faktu, że uwa­żał ją za nie­zwy­kle iry­tu­jącą. Raz je­den spró­bo­wał przy­spie­szyć sprawę, gdy przy­pad­kowo wpadł do biura Pe­der­sena, za­mie­nił z nim luźno parę zdań i od nie­chce­nia za­py­tał:

– Słu­chaj, nie mógł­byś za­dzwo­nić do Me­slinga i prze­ko­nać go, żeby sku­pił się tro­chę bar­dziej na mo­jej spra­wie? Do­póki nie do­stanę od niego od­po­wie­dzi, nie ru­szę da­lej.

Pe­der­sen naj­pierw go wy­śmiał, po chwili zaś po pro­stu od­mó­wił.

– A ty byś to zro­bił na moim miej­scu?

Si­mon­sen po­szedł so­bie wku­rzony i roz­draż­niony. A co gor­sze, na­tknął się jesz­cze na ko­ry­ta­rzu na za­ga­nianą Hra­biankę. Za­czął na­rze­kać, choć nie miał ta­kiego za­miaru. Za­chę­ciła go, aby zro­bił so­bie parę dni wol­nego, i po­spie­szyła da­lej.

Dzień upły­nął na prze­słu­cha­niu Gorm­sena, co za­jęło kwa­drans i nie dało żad­nych po­zy­tyw­nych re­zul­ta­tów, bo oka­zało się, że te­le­fon, któ­rym Gorm­sen sfo­to­gra­fo­wał mar­twego li­sto­no­sza, padł po przy­pad­ko­wym wy­lą­do­wa­niu w muszli klo­ze­to­wej. Wy­dział tech­niki ope­ra­cyj­nej mu­siał się więc za­do­wo­lić pa­pie­ro­wymi od­bit­kami, które zresztą już po­sia­dał. Ze­zna­nia po­li­cjanta po­kry­wały się z ze­bra­nymi przez Si­mon­sena ze­zna­niami in­nych świad­ków. Jed­no­cze­śnie Gorm­sen oka­zał się nie­zno­śnie iry­tu­jący i zda­niem Si­mon­sena był zde­cy­do­wa­nie prze­mą­drzały, więc gdy oka­zało się, że funk­cjo­na­riusz nie może wnieść nic no­wego do sprawy, in­spek­tor po­że­gnał go bez en­tu­zja­zmu i miał na­dzieję nie spo­tkać go ni­gdy wię­cej.

Póź­niej za­dzwo­nił do Berg. Zle­cił jej ze­bra­nie ogól­nych in­for­ma­cji na te­mat wi­ze­runku Nie­lsena, po­zo­sta­wia­jąc swo­bodę w do­bo­rze szcze­gó­łów. Przy­naj­mniej miała ja­kieś za­ję­cie. Przy­znała, że jest jesz­cze ze swoim za­da­niem da­leko w polu, ale ucie­szyła się, że za­dzwo­nił. Po­czuł ulgę, bo oba­wiał się, że funk­cjo­na­riuszka za­re­guje ina­czej. Spoj­rzał na ze­ga­rek i stwier­dził, że zo­stały mu dwie go­dziny, za­nim ktoś od­wie­zie go do domu.

*

W so­botę wy­brał się na swoją co­dzienną prze­chadzkę, tym ra­zem w to­wa­rzy­stwie córki. Anna Mia była w zna­ko­mi­tym hu­mo­rze. Oboje mieli na so­bie spor­towe ubra­nie i buty do bie­ga­nia, kro­pił wrze­śniowy cie­pły desz­czyk, a dziel­nica wil­lowa, którą po­dą­żali, zda­wała się po­grą­żona we śnie. Mi­nął ich wy­słu­żony che­vro­let z czwor­giem mło­dych lu­dzi w środku, a okrzyki na mo­ment za­kłó­ciły pa­nu­jącą wo­kół ci­szę. Anna Mia po­ma­chała im z za­do­wo­le­niem, a oni od­wza­jem­nili gest, po czym do­dali gazu.

– Miło się tre­nuje w twoim to­wa­rzy­stwie. Od dawno się na to cie­szy­łam.

Jej na­strój oka­zał się za­raź­liwy i Si­mon­sen się uśmiech­nął. On też co­raz bar­dziej lu­bił te swoje spa­cery, choćby dla­tego, że był to je­dyny czas w ciągu doby, gdy nie tę­sk­nił za pa­le­niem. Na­wet gdy za­sy­piał, na­cho­dziła go ochota na pa­pie­rosa, w każ­dym ra­zie tak to od­bie­rał.

– Dla cie­bie to prze­cież żadne wy­zwa­nie, je­steś młoda, sprawna i roz­sądna.

– Li­czy się każda drobna zmiana. Za­uwa­ży­łeś, że ruch przy­cho­dzi ci z co­raz więk­szą ła­two­ścią?

– Nie, w za­sa­dzie nie.

– Gdy za­czy­na­łeś, nie po­tra­fi­łeś iść i mó­wić jed­no­cze­śnie i już nie rżysz jak świ­nia.

Miała ra­cję. Nie po­my­ślał o tym.

– Świ­nie nie rżą, ro­bią to ko­nie, ewen­tu­al­nie krowy i je­le­nie, ale nie świ­nie.

– I sze­fo­wie wy­działu za­bójstw.

– Ale nie ten.

– Po­cze­kaj, aż za­czniemy ra­zem bie­gać. Przyj­dzie na to czas. Po­wiedz mi, jak ci idzie w pracy? Do­brze było wró­cić? Lu­dzie są dla cie­bie mili? Czy na­sza ozię­bła sze­fowa dała ci już ja­kąś sprawę?

Dla za­sady upo­mniał ją, aby wy­ra­żała się przy­zwo­icie o ko­men­dantce, a po­tem bez więk­szego en­tu­zja­zmu zre­fe­ro­wał jej sprawę li­sto­no­sza.

– Za­bój­stwo, no pro­szę, pro­szę. Są­dzi­łam, że za­czniesz od cze­goś lżej­szego. Uka­zało się coś na ten te­mat w pra­sie?

– Do zda­rze­nia do­szło po­nad pół roku temu i li­sto­nosz praw­do­po­dob­nie nie zo­stał za­bity, ale to wła­śnie mam wy­ja­śnić, je­żeli zdo­łam.

– A te­raz zbie­rasz do­wody, żeby go eks­hu­mo­wali?

– To nie­zu­peł­nie tak działa. A poza tym zo­stał skre­mo­wany.

– Za­da­nie wy­daje się nie­wy­ko­na­lne. Co chcesz zro­bić?

– Pró­buję so­bie wy­ro­bić ogólny ogląd sy­tu­acji.

– Tato, kim jest Rita?

Ty­powe za­gra­nie Anny Mii – zmie­niała te­mat bez żad­nego wstępu. Jej matka miała tę samą ce­chę, którą uwa­żał za po­twor­nie iry­tu­jącą, ale w przy­padku córki tak bar­dzo mu nie prze­szka­dzała.

– Dla­czego o to py­tasz, dzie­ciaku?

– Naj­wyż­szy czas, byś prze­stał mnie tak na­zy­wać. Po pro­stu mów do mnie po imie­niu.

Miała ra­cję, nie była już dziec­kiem. Trzeci rok w szkole po­li­cyj­nej, a do tego sporo kur­sów za­li­czo­nych na pra­wie, ile do­kład­nie, nie pa­mię­tał. Wie­dział je­dy­nie, że brała udział w pro­jek­cie pi­lo­ta­żo­wym, który za­pew­niał jej czas i wspar­cie na stu­diach, a jed­no­cze­śnie po­zwa­lał kon­ty­nu­ować na­ukę w szkole po­li­cyj­nej. Poza tym miała bar­dzo roz­sądne po­dej­ście do ży­cia. Czę­sto uwa­żał, że o wiele za roz­sądne.

– No, prze­pra­szam. Dla­czego o to py­tasz, Anno Dzie­cino Pta­szyno Mio?

Zi­gno­ro­wała jego prze­ko­ma­rza­nie.

– Na­tha­lie twier­dzi, że gdy się wy­bu­dzi­łeś, na­zwa­łeś ją Ritą.

Anna Mia kon­se­kwent­nie na­zy­wała Hra­biankę jej praw­dzi­wym imie­niem. Nikt inny tego nie ro­bił. Kon­rad spró­bo­wał za­koń­czyć te­mat nie­wy­raź­nym chrząk­nię­ciem.

– Na­tha­lie na pewno sama cię o to za­pyta.

– Tak, wy­obra­żam to so­bie.

Krótko po­tem znowu przy­stą­piła do prze­py­ty­wa­nia.

– Dla­czego ni­gdy nie chcesz mó­wić o so­bie? Tak na­prawdę o so­bie. O tym, co czu­jesz.

– Czuję ochotę na pa­pie­rosa, a do tego nie­chęć do wszyst­kiego, co jest ni­sko­tłusz­czowe, z wol­nego wy­biegu i eko­lo­giczne.

– Ja­sne, jak zwy­kle je­steś nie­zno­śny.

– Bzdura. Ty mi też nic nie mó­wisz o swo­ich part­ne­rach.

Po­wi­nien był się ugryźć w ję­zyk, ale mleko już się roz­lało. Nie dało się ru­szać ener­gicz­nie i jed­no­cze­śnie my­śleć. Anna Mia za­re­ago­wała ni­czym uwol­niona sprę­żyna.

– Masz dwie part­nerki? Daj spo­kój, mo­gła­bym przy­siąc, że to nie­moż­liwe.

– Ko­bieto, nie prze­sa­dzaj. Nie wiem na­wet, czy mam choć jedną part­nerkę. Czter­dzie­ści lat temu zna­łem ko­goś o imie­niu Rita i to tyle. Nie pa­mię­tam ani grama wię­cej, poza tym to bez zna­cze­nia.

To było kłam­stwo. Od kiedy się prze­bu­dził, my­ślał o niej każ­dego dnia, jakby do jego serca otwo­rzyły się ja­kieś drzwi, wcze­śniej za­mknięte na głu­cho. Po­cząt­kowo są­dził, że jej ob­raz po­now­nie znik­nie, ale stało się na od­wrót. Po tej hi­sto­rii z dziew­czyną ze stry­chu wspo­mnie­nia jesz­cze czę­ściej go na­cho­dziły. Tak jakby te dwie ko­biece po­staci wza­jem­nie się uzu­peł­niały. Wi­dział jej twarz, piegi, fi­glarne oczy, za­darty nos, nieco krzywe zęby – a je­śli miał szczę­ście, na­wie­dzała go także w snach.

Jego córka po­sta­no­wiła tym ra­zem od­pu­ścić, ale do­dała bar­dzo roz­sąd­nie:

– Skoro pa­mię­tasz jej imię, mu­sisz pa­mię­tać coś jesz­cze. Mu­siała wy­wrzeć na to­bie spore wra­że­nie, je­żeli bu­dzisz się po czter­dzie­stu la­tach i za nią tę­sk­nisz.

Udało mu się zi­gno­ro­wać jej py­ta­nie, bo sta­now­czo za­sła­niał się słabą pa­mię­cią, aż w końcu się pod­dała, lekko po­iry­to­wana. Bro­nił się tym sa­mym ar­gu­men­tem co wcze­śniej.

– Ty mi też nie opo­wia­dasz o swo­ich part­ne­rach.

Przez chwilę szli w mil­cze­niu, aż na­gle po­wie­działa:

– Pod­czas zi­mo­wych fe­rii po­zna­łam ko­goś o imie­niu Kim. Stu­diuje pe­da­go­gikę. Słusz­nego wzro­stu, ładna fi­gura, jędrne po­śladki i pełne gra­cji ru­chy. Wspólny wy­jazd na narty i…

Za­tkał so­bie uszy dłońmi.

– Daj spo­kój. Nie chcę nic o nim wie­dzieć.

– A kto po­wie­dział, że cho­dzi o męż­czy­znę? – Pod­nio­sła głos.

– Nie chcę o tym słu­chać, na­wet gdyby miało cho­dzić o lampę.

Koń­czyli swoją prze­chadzkę i Anna Mia wró­ciła do te­matu pracy ojca.

– Ta nowa sprawa wy­daje się nudna, ale co sły­chać u two­ich lu­dzi? Ucie­szyli się z two­jego po­wrotu?

– Przy­kro mi, że moja praca cię nie bawi. Gdy spo­tkam li­sto­no­sza w za­świa­tach, na pewno mu prze­każę, że miał nudną śmierć.

– Tato, nie żar­tuj so­bie z ta­kich spraw.

Za­trzy­mała się, on też, tro­chę na sie­bie zły.

– Jest mi cho­ler­nie przy­kro, gdy tak mó­wisz.

– Prze­pra­szam, nie chcia­łem ci spra­wić przy­kro­ści, ale pró­buję się bro­nić. Cza­sami nie jest mi ła­two. Mam wra­że­nie, że za­bra­kło mi okresu przej­ścio­wego mię­dzy cza­sem gdy le­ża­łem i wal­czy­łem, żeby się wy­bu­dzić, a tym tu i te­raz, gdy je­stem cią­gle za­leżny od po­mocy in­nych, a jed­no­cze­śnie wszystko wy­daje się jakby nowe i ja­kieś inne… nie wiem, jak mam ci to wy­ja­śnić… chyba ocze­ki­wa­łem ja­kiejś prze­rwy, ale jej nie mia­łem.

– Nie cie­szy cię, że mo­żesz li­czyć na po­moc przy­ja­ciół?

– Ow­szem. Sam bym so­bie z tym nie po­ra­dził i nie­kiedy je­stem na­prawdę wzru­szony, ale pro­blem po­lega na tym, że nie po­tra­fię tego oka­zać. Jak do­tąd się tego nie na­uczy­łem.

– Na­prawdę mam wra­że­nie, że te­raz je­steś na naj­lep­szej dro­dze.

– Ła­two ci mó­wić. Gdy by­łem w twoim wieku, ni­gdy od ni­kogo nie po­trze­bo­wa­łem żad­nej po­mocy.

– Wy­daje mi się, że mie­szasz różne rze­czy. Po pro­stu po­trze­bu­jesz ko­goś do ko­cha­nia.

– Mam ko­goś do ko­cha­nia.

– Tak, wiem, no to może jesz­cze ko­goś.

Trzy­ma­jąc się za ręce, szli ścieżką w stronę pa­łacu Hra­bianki. Ścieżka była wą­ska, ale nie wolno było na­dep­nąć na trawę. Bez po­wodu, tak po pro­stu usta­lili. Po­su­wali się na­przód ni­czym para roz­ba­wio­nych dzie­cia­ków, aż w pew­nym mo­men­cie Anna Mia wy­prze­dziła ojca o pół kroku, nie pusz­cza­jąc jego dłoni.

*

We wto­rek Berg zre­fe­ro­wała mu swoje usta­le­nia na te­mat Nie­lsena. Nie było ich zbyt wiele i być może wy­ko­nała nie­po­trzebną pracę, dla­tego Si­mon­sen miał pro­blem z oka­za­niem za­in­te­re­so­wa­nia re­fe­ro­wa­nemu te­ma­towi, zwłasz­cza że omó­wie­nie było dość cha­otyczne. Oględ­nie mó­wiąc. Pau­line sta­nęła przy ta­blicy i sta­ran­nie za­pi­sała dwa ha­sła tym swoim bez­oso­bo­wym cha­rak­te­rem pi­sma. Ma­te­ma­tyka i fo­to­gra­fo­wa­nie. Każde z nich za­kre­śliła.

– Nie po­jadę ko­lejny raz do tej hali ma­ga­zy­no­wej – po­wie­działa. – To okropne miej­sce, na­pawa mnie stra­chem.

– Nie bę­dzie ta­kiej po­trzeby.

Stała w bez­ru­chu, wpa­tru­jąc się pu­stym wzro­kiem przed sie­bie. Si­mon­sen za­wa­hał się, czy nie po­wi­nien jej za­pew­nić, że ją ro­zu­mie, ja­koś po­cie­szyć czy coś w tym stylu. Po chwili jed­nak sama wró­ciła do te­matu li­sto­no­sza.

Wiele z ksią­żek po­zo­sta­wio­nych przez Nie­lsena do­ty­czyło ma­te­ma­tyki i po­wią­za­nych z nią za­gad­nień. W swo­ich roz­licz­nych no­tat­ni­kach roz­wią­zy­wał za­da­nia ma­te­ma­tyczne, spo­rzą­dzał sta­ranne ob­li­cze­nia, ro­biąc od­ręczne no­tatki, po­słu­gu­jąc się przy tym wiecz­nym pió­rem i bi­bułą. Były to w du­żej mie­rze rów­na­nia róż­nicz­kowe, za­da­nia z ra­chunku praw­do­po­do­bień­stwa i cał­ko­wa­nia nu­me­rycz­nego. Ze­szyty na­by­wał w księ­garni przy Hvi­do­vre­ve­jens Bu­tik­torv, któ­rej wła­ści­ciel do­sko­nale go pa­mię­tał. Okładki ze­szy­tów od czasu do czasu się zmie­niały, więc ich wzór mógł wska­zy­wać na czas za­kupu, i cho­ciaż wła­ści­ciel skle­piku nie dałby so­bie za to uciąć głowy, to twier­dził z prze­ko­na­niem, że pierw­sze ze­szyty zo­stały za­ku­pione jesz­cze w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych, o ile nie wcze­śniej. Po­ra­dził Berg, żeby skon­tak­to­wała się z pro­du­cen­tem.

Po­li­cjantka od­wie­dziła rów­nież Uni­wer­sy­tet Ko­pen­ha­ski i po­ka­zała no­tatki wy­kła­dowcy ma­te­ma­tyki, który uznał, że w li­ceum Nie­lsen do­stałby piątki. Na­uko­wiec nie do­pa­trzył się więk­szych am­bi­cji w po­dej­mo­wa­niu in­te­lek­tu­al­nych wy­zwań, a na­wet stwier­dził, że uczeń przez nie­mal czter­dzie­ści lat nie zro­bił żad­nych po­stę­pów. Jego wy­li­cze­nia na­le­żało więc uznać za spo­sób spę­dza­nia wol­nego czasu po­rów­ny­walny z roz­wią­zy­wa­niem krzy­żó­wek czy ukła­da­niem puz­zli.

Od­ha­czyła ma­te­ma­tykę, uzna­jąc ten punkt za omó­wiony. Si­mon­sen stłu­mił ziew­nię­cie, a Berg do­dała:

– Ojej, o mało nie za­po­mnia­łam. Te pa­ra­gony z Netto… cho­dzi o tę liczbę, która nic nam nie mó­wiła, pa­mię­tasz?

– Tak, oczy­wi­ście. Nie mam skle­rozy.

Za­śmiała się, a to nieco roz­ła­do­wało at­mos­ferę.

– Skoro tak mó­wisz. No, ale ta liczba to po pro­stu dłu­gość pa­ra­gonu w cen­ty­me­trach. Raz do roku li­sto­nosz prze­pro­wa­dzał ana­lizę re­gre­sji do­ty­czącą łącz­nej kwoty na pa­ra­go­nie i… – Urwała na wi­dok jego miny.

– Nie jest to zbyt in­te­re­su­jące.

– No nie.

Prze­sko­czyła do ko­lej­nego punktu. Li­sto­nosz sam wy­wo­ły­wał zdję­cia, miał do dys­po­zy­cji wła­sną ciem­nię. Roz­ma­wiała o tym z mon­te­rem in­sta­la­cji sa­ni­tar­nej.

– O ile mi wia­domo, to miało miej­sce po­nad sześć lat temu w związku z prze­pro­wadzką Nie­lsena z par­teru na pierw­sze pię­tro. Czę­sto od­wie­dzał sklep fo­to­gra­ficzny, po­ło­żony przy Hvi­do­vre­ve­jens Bu­tik­torv, no, wła­ści­wie tuż obok księ­garni. Sklep na­zywa się Foto-Kom­pan.

Wspo­mniała, że wła­ści­ciel sklepu i li­sto­nosz czę­sto uci­nali so­bie na za­ple­czu sklepu po­ga­wędki o fo­to­gra­fo­wa­niu i wy­wo­ły­wa­niu zdjęć przez pro­fe­sjo­na­li­stów. Poza tym Berg opra­co­wała też da­to­waną li­stę ar­ty­ku­łów fo­to­gra­ficz­nych, które Nie­lsen za­ku­pił w ciągu ostat­nich kilku lat. Na­stęp­nie od­ha­czyła ko­lejny punkt – „fo­to­gra­fo­wa­nie” – i na wpół py­ta­ją­cym to­nem po­wie­działa:

– To nie było zbyt do­bre. – Zda­wała so­bie z tego sprawę.

– No nie.

– Praca w po­je­dynkę nie jest ła­twa.

Przy­znał jej ra­cję. Poza tym do­tarło do niego, że to on jest od­po­wie­dzialny za sprawę i po­wi­nien dać Pau­line do­kład­niej­sze wy­tyczne. Po pro­stu nie są­dził, że to bę­dzie ko­nie­czne, jed­nak nie wspo­mniał nic na ten te­mat. Prze­niósł wzrok na ta­blicę, żeby się zo­rien­to­wać, czy da się wy­ci­snąć ja­kieś przy­datne in­for­ma­cje z tej bez­u­ży­tecz­nej pracy. Nie było to pro­ste. Za­py­tał jesz­cze o uję­cia zdjęć dziew­czyny ze stry­chu i kra­jo­bra­zów, ale Berg nie znała od­po­wie­dzi. Prze­szedł do dru­giego punktu.

– Wiesz może, kiedy zdał ma­turę?

– Nie, ale to z pew­no­ścią było pod ko­niec lat sześć­dzie­sią­tych.

– Ja­kie do­stał oceny z ma­te­ma­tyki na ma­tu­rze? Udało ci się to usta­lić?

– Nie, bo pod­czas prze­szu­ki­wa­nia ni­g­dzie nie zna­la­złam jego świa­dec­twa doj­rza­ło­ści. Mu­siał je spa­lić.

– Jak to spa­lić? Po co, do dia­ska, miałby to ro­bić?

– Na wie­dzy o spo­łe­czeń­stwie oglą­da­li­śmy kie­dyś taki film, to było też w cza­sach li­ce­al­nych, mo­ich oczy­wi­ście, no i była tam mowa o la­tach sześć­dzie­sią­tych i bun­cie mło­dzieży czy coś w tym stylu. Był taki rok, w któ­rym świeżo upie­czeni stu­denci pa­lili swoje świa­dec­twa ma­tu­ralne na Kon­gens Ny­torv w ra­mach pro­te­stu prze­ciwko cze­muś… sys­te­mowi edu­ka­cji, woj­nie w Wiet­na­mie czy w ge­ście so­li­dar­no­ści z ro­bot­ni­kami, skąd mam to wie­dzieć? Nie mam, do cho­lery, po­ję­cia, o czym wtedy my­śleli. Z pew­no­ścią byli pod wpły­wem, nie chcieli na­wet za­kła­dać cza­pek stu­denc­kich.

Jej ne­ga­tywne na­sta­wie­nie spra­wiło, że Si­mon­sen – ku wła­snemu zdzi­wie­niu – po­czuł ukłu­cie iry­ta­cji. Co ona mo­gła wie­dzieć o tam­tych cza­sach? Na­wet jej wtedy nie było na świe­cie.

– Sprawdź, czy można do­trzeć do jego świa­dec­twa ma­tu­ral­nego. W Mi­ni­ster­stwie Edu­ka­cji, w Ar­chi­wum Pań­stwo­wym. Ustal, gdzie cho­dził do li­ceum. Chciał­bym też mieć ko­pię jego te­sta­mentu.

– Wszystko po to, że­bym miała coś do ro­boty? – za­py­tała, no­tu­jąc.

– Nie, mam prze­czu­cie…

Jego słowa za­wi­sły w po­wie­trzu, ale nie miały nic wspól­nego z prawdą. Nie cho­dziło o prze­czu­cie, a rze­czy­wi­ście o to, by za­pew­nić Pau­line ja­kieś za­ję­cie, cho­ciaż to rzecz ja­sna nie na­le­żało do jego obo­wiąz­ków. Nie sko­men­to­wała jego słów, za to nie­spo­dzie­wa­nie za­pro­po­no­wała:

– Od­wieźć cię dzi­siaj do domu?

Przy­jął tę pro­po­zy­cję.

Gdy go­dzinę póź­niej zmie­rzali w stronę sa­mo­chodu, po­skar­żyła się:

– Tak bar­dzo chcia­ła­bym do­stać swoją wła­sną, sa­mo­dzielną sprawę. Jak ty i wszy­scy po­zo­stali.

Ogra­ni­czył się do po­ta­ki­wa­nia i po­mru­ki­wa­nia, cho­ciaż mógłby po­wie­dzieć coś in­nego. Na przy­kład, że sprawy w wy­dziale za­bójstw nie są przy­dzie­lane po to, aby spra­wiać przy­jem­ność funk­cjo­na­riu­szom, albo że Berg­do­piero co wy­ka­zała się ewi­dent­nym bra­kiem orien­ta­cji w spra­wie, co nie sta­wiało jej w pierw­szym sze­regu osób, któ­rym przy­dzie­lano kie­ro­wa­nie śledz­twem. Za­miast tego za­py­tał tylko jakby od nie­chce­nia:

– Może wy­bie­rzemy nieco okrężną drogę i pój­dziemy na spa­cer? Chciał­bym coś zo­ba­czyć.

Za­wa­hała się.

– Chcia­ła­bym, ja­sne, ale nie bar­dzo wiem…

– Nie mogę się do­cze­kać dnia, kiedy sam wci­snę pe­dał gazu.

– Tak, do­sko­nale cię ro­zu­miem, cho­dzi o to, że…

Nie mo­gła się zde­cy­do­wać, chciała mu ustą­pić, lecz naj­wy­raź­niej oba­wiała się kon­se­kwen­cji.

– Ro­zu­miem, że nie masz w tej chwili ochoty wy­ko­ny­wać po­le­ceń.

– Nie o to cho­dzi.

– Bo­isz się, że padnę tru­pem?

– Tak.

Nie mógł jej mieć za złe tej szcze­ro­ści.

– Pau­line, po­słu­chaj… Nic ta­kiego się nie sta­nie. Spójrz na mnie. Od lat nie by­łem w lep­szej for­mie.

Oboje wie­dzieli, że prze­sa­dza.

– To po­trwa naj­wy­żej kwa­drans i ni­komu o tym nie po­wiesz. Na­wet Hra­biance, a ra­czej na pewno nie jej.

– Słowo har­ce­rza.

Je­chała zgod­nie z jego wska­zów­kami i mieli szczę­ście, bo zna­leźli miej­sce par­kin­gowe. Gdy prze­ci­nali Go­ethers­gade, chwy­ciła go pod ra­mię i nie pu­ściła, do­póki nie prze­szli na drugą stronę. Da­ro­wał so­bie ko­men­tarz. Ucięli so­bie po­ga­wędkę, idąc wzdłuż ku­tego że­la­znego ogro­dze­nia parku Kon­gens Have.

– To za­mek Ro­sen­borg, prawda? – Wska­zała bu­dy­nek wolną ręką, żeby nie było wąt­pli­wo­ści, o czym mówi.

– Tak, bez wąt­pie­nia.

– Wiesz, że od czasu do czasu mie­wam ataki pa­niki? – za­py­tała na­gle.

– Tak, i zdaję so­bie sprawę, że to nic przy­jem­nego.

– Nikt, kto ich sam nie do­świad­czył, nie jest w sta­nie zdać so­bie z tego sprawy. To jest okropne, ale za­wsze mam przy so­bie ta­bletkę. Tru­xal, trzy­dzie­ści mi­li­gra­mów, i do­piero po dwu­dzie­stu mi­nu­tach od po­łknię­cia je­stem w sta­nie się ru­szyć, a po­tem za­snąć. Pro­blem po­lega na tym, że je­żeli nie mam jej przy so­bie, do­pada mnie lęk przed lę­kiem, dla­tego przy­naj­mniej pięć­dzie­siąt razy dzien­nie upew­niam się, że jej nie za­po­mnia­łam. Do­słow­nie.

Do­my­ślił się, do czego zmie­rza, i prze­jął ini­cja­tywę.

– Chcia­ła­byś, że­bym ja też miał przy so­bie jedną z two­ich ta­ble­tek? Na wy­pa­dek gdy­byś jej po­trze­bo­wała?

– Nie miał­byś nic prze­ciwko?

– Oczy­wi­ście, że nie. Włożę ją do port­fela, no­szę go za­wsze przy so­bie.

Wrę­czyła mu nie­wielką kulkę z fo­lii alu­mi­nio­wej.

– Mo­gli­by­śmy zaj­rzeć do środka, za­nim ją scho­wasz?

Ostroż­nie, pod jej czuj­nym okiem, roz­wi­nął fo­lię. W środku znaj­do­wała się czarna ta­bletka.

Przez ko­lej­nych parę mi­nut szli w mil­cze­niu. Oboje czuli, że trudno im po­now­nie na­wią­zać roz­mowę. Wresz­cie ode­zwała się Pau­line:

– Po­wiesz mi, gdzie wła­ści­wie idziemy?

Wła­śnie od­bili w lewo, kie­ru­jąc się w Kron­prin­ses­se­gade, na­dal ma­jąc po le­wej park Kon­gens Have.

– Nie mamy kon­kret­nego celu. Je­ste­śmy tam, gdzie po­win­ni­śmy. By­ła­byś tak miła i zo­sta­wiła mnie na parę mi­nut sa­mego?

Berg była nieco zdzi­wiona, ale nie za­da­jąc py­tań, pu­ściła ra­mię Si­mon­sena, a on pod­szedł do tego ma­syw­nego par­ko­wego ogro­dze­nia z ku­tego że­laza. Ostroż­nie za­ci­snął obie dło­nie na prę­tach i się za­my­ślił.

To tu­taj Rita grała na gi­ta­rze i śpie­wała dla niego pew­nego let­niego wie­czoru, gdy poza nim ni­kogo in­nego nie było. Przy­nio­sła ka­na­pki i koc, a on ku­pił cztery piwa. Miała piękny głos, ale nie po­tra­fiła grać na gi­ta­rze, a mimo to on cał­ko­wi­cie się w niej za­tra­cił, zwłasz­cza tam­tego wie­czoru. Jej pio­senki były pro­ste, me­lo­dyjne i za­wsze po an­giel­sku.

Stop com­pla­in­ing, said the far­mer,

Who told you a calf to be?

Why don’t you have wings to fly with,

Like the swal­low so proud and free?

Pró­bo­wał jej wtó­ro­wać, a ona śpie­wała ci­cho, żeby dało się usły­szeć rów­nież jego głos. Na ko­niec za­py­tał ostroż­nie, co ozna­cza słowo com­pla­in­ing. Prze­tłu­ma­czyła mu, ale jej po­błaż­liwy uśmiech go za­bo­lał. Za­mie­rzała zdać ma­turę, po­dob­nie jak jej przy­ja­ciele, o ile już tego nie zro­bili i nie stu­dio­wali te­raz na uni­wer­sy­te­cie. Wszy­scy byli le­piej wy­kształ­ceni od niego, mieli więk­sze moż­li­wo­ści, więc dla­czego, do li­cha, nie pil­no­wali te­raz swo­ich stu­diów? Nie po­tra­fił tego po­jąć.

Wła­śnie tu­taj roz­ma­wiał z Ritą po raz ostatni, po­tem już ni­gdy jej nie spo­tkał. Ca­ło­wali się przez ogro­dze­nie. Był wtedy w mun­du­rze, więc lu­dzie się przy­glą­dali – funk­cjo­na­riusz i hi­pi­ska ca­łu­jący się w miej­scu pu­blicz­nym, nie­co­dzienny wi­dok w tam­tych cza­sach. Jej przy­ja­ciele sie­dzieli po dru­giej stro­nie ogro­dze­nia, po­krzy­ku­jąc od czasu do czasu. Byli już upa­leni, ona za­pewne też, cho­ciaż prze­stała być jedną z nich. Wy­brała inną drogę – po­li­tyczną – i przy­szła, aby się z nimi po­że­gnać. Grupa roz­ło­żyła się na traw­niku, za­le­d­wie kilka me­trów od szyldu z in­for­ma­cją, że za­bra­nia się sie­dze­nia na tra­wie. Fajka z ha­szy­szem na­dal wśród nich krą­żyła. Cała sy­tu­acja wy­glą­dała bez­na­dziej­nie.

Ock­nął się z za­my­śle­nia i wró­cił do Pau­line, która po­now­nie ujęła go pod ra­mię. Po­czuł, że po­wi­nien się ja­koś wy­tłu­ma­czyć.

– Ostat­nio mie­wam sny zwią­zane z prze­szło­ścią. Brzmi to może dość dziw­nie, ale dla mnie ma sens.

– Wcale nie uwa­żam, że to dziwne. Ani tro­chę.

– Dzię­kuję. Miło usły­szeć, że je­stem nor­malny.

– Sama mam nie­kiedy sny jak z fil­mów ani­mo­wa­nych albo na­wet ta­kie czarno-białe.

– To dziwne, po­win­naś to skon­sul­to­wać z psy­cho­lo­giem.

– Już le­czę się u dwóch psy­chia­trów, to musi wy­star­czyć.

Trą­ciła go bio­drem. Za­śmiali się, przy­glą­da­jąc się niebu, tak bez­chmur­nemu i ba­nal­nie nie­bie­skiemu, ja­kiego na­le­żało ocze­ki­wać póź­nym la­tem w Kon­gens Have.

*

Po dwóch dniach na­resz­cie nad­szedł czas na sprawę Si­mon­sena w wy­dziale tech­niki ope­ra­cyj­nej w Van­løse.

Rana na dłoni Nie­lsena sta­no­wiła główny te­mat spo­tka­nia Si­mon­sena i Kurta Mel­singa w biu­rze tego ostat­niego. Samo po­miesz­cze­nie nie wy­róż­niało się ni­czym szcze­gól­nym i pod wie­loma wzglę­dami przy­po­mi­nało ga­bi­net in­spek­tora, jed­nak za wielką prze­szkloną ścianą znaj­do­wała się sala wy­peł­niona róż­nymi sprzę­tami, przy­wo­dzą­cymi na myśl wy­po­sa­że­nie la­bo­ra­to­rium che­micz­nego, a nie pla­cówki pod­le­ga­ją­cej Ko­men­dan­towi Głów­nemu Po­li­cji. No­wo­cze­sna tech­nika kry­mi­na­li­styczna ko­rzy­sta z osią­gnięć tech­no­lo­gii i wy­maga spe­cja­li­stycz­nej wie­dzy oraz usta­wicz­nego do­kształ­ca­nia. Wśród ko­le­gów z branży krą­żył taki żart, że w dzi­siej­szych cza­sach eks­perci od li­nii pa­pi­lar­nych nie są już zwy­kłymi spe­cja­li­stami, tylko dok­to­rami od dak­ty­lo­sko­pii, i ta ten­den­cja do­ty­czyła nie­mal wszyst­kich dzie­dzin. Sama zmiana nazw sta­no­wisk nie ozna­czała jed­nak, że w ostat­nim dzie­się­cio­le­ciu tech­nicy za­częli sta­no­wić dla śled­czych więk­sze wspar­cie, niż sta­no­wili wcze­śniej.

Kurt Mel­sing po­sa­dził swo­jego go­ścia przed oka­za­łym mo­ni­to­rem kom­pu­tera i bez zbęd­nych słów za­czął ude­rzać w kla­wi­sze. Sły­nął ze swo­jej nie­za­wod­no­ści, po­dob­nie jak cały kie­ro­wany przez niego wy­dział z wy­su­wa­nia nie­za­wod­nych wnio­sków, ale z pew­no­ścią męż­czy­zna miał pro­blemy z ko­mu­ni­ka­cją. Te­raz też da­wały o so­bie znać – za­czął me­to­dycz­nie wy­świe­tlać wszyst­kie zdję­cia z te­le­fonu Hansa Ulrika Gorm­sena i przy każ­dym ko­lej­nym ogra­ni­czał się do wy­mó­wie­nia przy­po­rząd­ko­wa­nego mu nu­meru. Ni­czym pro­wa­dzący grę w bingo, z tą róż­nicą, że był bar­dziej sys­te­ma­tyczny. Jed­no­cze­śnie re­gu­lar­nie bez­rad­nie spo­glą­dał na prze­szkloną ścianę. Gdy Mel­sing skoń­czył pre­zen­ta­cję, Si­mon­sen do­szedł do wnio­sku, że w ciągu dzie­się­ciu mi­nut do­wie­dział się tego, co można było opo­wie­dzieć w dzie­sięć se­kund. Cho­dziło o mało za­ska­ku­jący fakt, że zdję­cia z te­le­fonu ko­mór­ko­wego zo­stały prze­nie­sione na kom­pu­ter. Po­tem Mel­sing wy­ja­wił po­wód swo­jego nie­po­koju.

– Za chwilę przyj­dzie mój współ­pra­cow­nik, który przed­stawi szcze­góły.

Si­mon­sen ogra­ni­czył się do ski­nie­nia głową.

– Cie­szę się, że nie umar­łeś – przy­znał Mel­sing.

Obaj skie­ro­wali wzrok na prze­szkloną ścianę.

Po po­wro­cie do domu w Søl­le­rød Si­mon­sen wspo­mniał Hra­biance o pro­ble­mach z ko­mu­ni­ka­cją Me­slinga. Le­żeli na traw­niku, ona z głową na jego ra­mie­niu. Stłu­mił iry­ta­cję i za­czął jej opo­wia­dać o cza­sie spę­dzo­nym na ocze­ki­wa­niu w biu­rze tech­nika.

– Sie­dzie­li­śmy tam ja­kiś czas, ga­piąc się głu­pio przed sie­bie, aż w końcu na­de­szła po­moc. Nie cze­ka­li­śmy co prawda dłu­żej niż pięć mi­nut, ale wy­da­wało się, że mi­nęła wiecz­ność.

– Ro­zu­miem, to mo­gło być dość krę­pu­jące.

– Na­prawdę go lu­bię, ale jest dość dziwny w obej­ściu. Cią­gle mnie za­sta­na­wia, jak on może kie­ro­wać pa­ru­set pra­cow­ni­kami, a na do­da­tek ta­kimi, któ­rzy są pod każ­dym wzglę­dem nie­praw­do­po­dob­nie efek­tywni, pod­czas gdy on le­dwo po­trafi się przed­sta­wić.

– Prze­sa­dzasz.

– Dla­czego się uśmie­chasz?

– Nie po­wiem, bo chyba jesz­cze nie je­steś go­towy na tę roz­mowę.

– Czy Kurt był przy moim za­wale?

– Tak.

– Po­waż­nie?

– Oczy­wi­ście, że tak. Nic z tego nie pa­mię­tasz?

– Pa­mię­tam, że rano po­je­cha­łem do pracy i obu­dzi­łem się w szpi­talu cztery dni póź­niej. Reszta to czarna dziura.

– Prze­cież więk­szość czasu prze­spa­łeś. Mam ci opo­wie­dzieć czy chcesz z tym jesz­cze po­cze­kać?

– Chyba już naj­wyż­sza pora.

– By­li­śmy na przy­ję­ciu po­że­gnal­nym Po­ula Trol­sena. Sta­łeś z kie­lisz­kiem wina w jed­nej dłoni i ka­na­pką w dru­giej. Naj­pierw na­rze­ka­łeś na ból w klatce pier­sio­wej, a póź­niej też w ple­cach. Z tru­dem ła­pa­łeś od­dech, a po­tem upu­ści­łeś kie­li­szek i osu­ną­łeś się na ko­lana. Le­karz na­zwał ten twój atak my­ocar­dial in­farc­tion, co ozna­cza roz­le­gły za­wał serca. Wszy­scy spa­ni­ko­wali, ja też. Ja i Malte wy­bu­chli­śmy pła­czem, Tro­ul­sen po­lu­zo­wał ci kra­wat, Pe­der­sen zro­bił to samo ze swoim i wszy­scy za­częli pleść od rze­czy. Z wy­jąt­kiem Me­slinga. Za­brał mi to­rebkę, wy­wró­cił ją do góry dnem, zna­lazł te­le­fon, wsko­czył na stół, krzyk­nął: „Za­mknij­cie się”, a jego głos po­niósł się po ca­łym KG. Po­tem za­dzwo­nił pod sto dwa­na­ście, we­zwał ka­retkę kar­dio­lo­giczną i opi­sał twoje ob­jawy do­kład­nie i płyn­nie ni­czym praw­nik pro­ce­sowy. Chwilę po­tem po­ja­wił się wo­lon­ta­riusz z Czer­wo­nego Krzyża i udzie­lił ci pierw­szej po­mocy.

KG ozna­czało Ko­mendę Główną w we­wnętrz­nym slangu lu­dzi z wy­działu za­bójstw, więc za­pewne nieco prze­sa­dziła. Jed­nak wnio­sek był oczy­wi­sty.

– Czy to zna­czy, że Mel­sing ura­to­wał mi ży­cie? – za­py­tał.

– Nie wia­domo. Ale na pewno już w ka­retce do­sta­łeś coś na roz­rze­dze­nie krwi i na uspo­ko­je­nie.

– Dzięki Mel­sin­gowi?

– …zdaje się więc, że nie za­wsze ma pro­blemy z ko­mu­ni­ka­cją. Poza tym nie raz wi­dzia­łam, jak cał­kiem do­brze so­bie ra­dził w in­nych, mniej dra­ma­tycz­nych oko­licz­no­ściach.

Si­mon­sen wy­su­nął ra­mię spod jej głowy, która gwał­tow­nie ude­rzyła o zie­mię, po czym usiadł.

– Auć, do li­cha, mo­głeś mnie uprze­dzić.

– Prze­pra­szam, po pro­stu mi głu­pio. Na­wet mu nie po­dzię­ko­wa­łem. Pew­nie ma mnie za ja­kąś nie­wdzięczną be­stię.

– Nie, bo do­sko­nale zdaje so­bie sprawę z tego, że nic nie pa­mię­tasz i że po­cząt­kowo nie chcia­łeś wie­dzieć, co się wtedy stało.

– To się cie­szę. Ale skąd o tym wie?

Si­mon­sen po­now­nie się po­ło­żył.

– Dzwoni do mnie re­gu­lar­nie i pyta, jak się czu­jesz.

– Nic mi nie mó­wi­łaś.

– Nie można być jed­no­cze­śnie po­in­for­mo­wa­nym i nie­po­in­for­mo­wa­nym. Da­waj to ra­mię. Jak się w końcu za­koń­czyło to wa­sze spo­tka­nie? Zna­lazł coś, co ci się przyda?

– Tak, a wkrótce bę­dzie tego dużo wię­cej.

Gdy rzecz­nik Me­slinga w końcu się od­na­lazł, sprawy na­brały tempa. Szef pra­co­wał przy kom­pu­te­rze, jego młody współ­pra­cow­nik za­jął się ob­ja­śnia­niem, a Si­mon­sen uważ­nie się przy­słu­chi­wał. Ta­kie roz­wią­za­nie do­sko­nale się spraw­dziło.

– Sporo czasu po­świę­ci­li­śmy temu od­gnie­ce­niu na grzbie­cie pra­wej dłoni de­nata.

Na mo­ni­to­rze uka­zał się po­więk­szony ob­raz dłoni.

– Mia­łeś nosa, ale sami długo nie wie­dzie­li­śmy, czy to się nam do cze­goś przyda. Wia­domo, że zdję­cia z ko­mórki nie są naj­lep­szej ja­ko­ści, a my mamy tylko skany pa­pie­ro­wych od­bi­tek. Dla­tego nie mo­gli­śmy wy­ostrzyć frag­mentu z grzbie­tem dłoni, to zna­czy po­więk­szyć go tak, żeby było wi­dać szcze­góły.

– Ro­zu­miem. Po­więk­sze­nie nie­wiele w ta­kich wy­pad­kach daje.

– Wła­śnie. Ale zro­bi­li­śmy coś in­nego, pra­wie tak samo do­brego. Wy­ko­rzy­sta­li­śmy pu­dełko za­pa­łek jako punkt od­nie­sie­nia, ob­ró­ci­li­śmy, a po­tem prze­su­nę­li­śmy obiekty we wszyst­kich trzech kie­run­kach i w tym pro­ce­sie trans­for­ma­cji, zwa­nym…

– Wy­krę­ci­li­śmy dło­nie we wszyst­kich moż­li­wych kie­run­kach – wtrą­cił uprzej­mie Me­sling. Po­ka­zał re­zul­tat na ekra­nie.

Si­mon­sen był pod wra­że­niem.

– A niech mnie!

Znak na grzbie­cie dłoni Nie­lsena na­brał wy­ra­zi­sto­ści. Jakby zo­stał sfo­to­gra­fo­wany z od­le­gło­ści pię­ciu cen­ty­me­trów. Tuż obok umiesz­czono zbli­że­nie chod­nika scho­dów pod pew­nym ką­tem. Wi­dać było tkany na pła­sko si­zal w ła­twym do roz­po­zna­nia wzo­rze. Od­gnie­ce­nie na dłoni i struk­tura chod­nika do sie­bie pa­so­wały, a rzecz­nik po­ku­sił się o kon­klu­zję:

– To bez wąt­pie­nia do­wód na to, że de­nat spadł ze scho­dów. Poza tym ska­le­cze­nie to do­wód na to, że cały cię­żar ciała oparł na dłoni, w prze­ciw­nym wy­padku za­dra­pa­nie nie by­łoby tak wy­raźne.

– Są też złe wie­ści – wtrą­cił Mel­sing.

– Mamy nie­stety sporo wąt­pli­wo­ści – wy­ja­śnił jego młody współ­pra­cow­nik. – Nie po­doba nam się uło­że­nie ciała na dole scho­dów. Sporo już wi­dzie­li­śmy i za­pala nam się lampka alar­mowa…

– Nie­wiele z tego ro­zu­miem – przy­znał Si­mon­sen.

Mel­sing nie­znacz­nie się uśmiech­nął, ale rzecz­nik nie wy­glą­dał na zra­żo­nego.

– Dziwne jest to, że Nie­lsen wy­lą­do­wał w ta­kim miej­scu po upadku z wy­so­ko­ści za­le­d­wie dwóch me­trów ze scho­dów wzno­szą­cych się pod ką­tem około trzy­dzie­stu stopni. Do tego skrę­cił kark i mu­siał pod­wi­nąć prawe ra­mię pod sie­bie, bo ska­le­czył wierzch dłoni o któ­ryś ze stopni. Na do­da­tek za­dra­pa­nie bie­gnie od ra­mie­nia w kie­runku ko­ści dłoni, a nie od­wrot­nie. Gdy­by­śmy tylko wie­dzieli, o który sto­pień się otarł, by­łoby mniej pro­ble­mów. Ale tego nie usta­limy, bo po ko­mór­kach na­skórka, które po­zo­sta­wił, nie ma już śladu. Do tego na­leży pa­mię­tać, że gdy czło­wiek upada, od­ru­chowo pod­piera się wnę­trzem dłoni.

– Czy to ozna­cza, że Nie­lsen mógł być mar­twy, gdy ude­rzył o schody?

– Być może, ale to tylko na­sze przy­pusz­cze­nia, oparte na do­tych­cza­so­wych do­świad­cze­niach. Ciała pod­czas upadku mogą się za­cho­wy­wy­wać bar­dzo róż­nie. I może ten przy­pa­dek Nie­lsena na­leży do eks­tre­mal­nych. Może nic po­dob­nego do­tąd nie wi­dzie­li­śmy i dla­tego nic nam się nie składa.

– In­nymi słowy: nie je­ste­ście w sta­nie tego jed­no­znacz­nie oce­nić?

Twa­rze obu tech­ni­ków roz­ja­śnił sze­roki uśmiech.

– Być może nam się uda.

– Jak to?

– Po­może nam w tym twój sta­ży­sta, a przy oka­zji i to­bie.

– To chyba wy­maga do­dat­ko­wego wy­ja­śnie­nia.

Mel­sing wy­cza­ro­wał na swoim kom­pu­te­rze ja­kąś apli­ka­cję, wpi­sał kilka słów, a na­stęp­nie wska­zał pal­cem w kie­runku prze­szklo­nej ściany. Si­mon­sen od­wró­cił głowę i ku swo­jemu zdu­mie­niu uj­rzał Mal­tego Bo­rupa, który pod­niósł się ze swo­jego miej­sca w naj­od­le­glej­szym ką­cie po­miesz­cze­nia i po­pę­dził w ich stronę. Bo­rup pra­co­wał jako sta­ży­sta w wy­dziale za­bójstw. Miał być te­raz na wa­ka­cjach, ale naj­wy­raź­niej zde­cy­do­wał się spę­dzić je tu­taj. Gdy wszedł do biura, tech­nik za­pro­po­no­wał:

– Może otwo­rzysz te­raz swój pro­gram i przy­go­to­wu­jesz pre­zen­ta­cję, a ja w mię­dzy­cza­sie wy­ja­śnię, nad czym pra­cu­jesz?

Od­wró­cił się w stronę Si­mon­sena i za­czął tłu­ma­czyć, za­nim jesz­cze stu­dent przy­stał na jego pro­po­zy­cję.

– Kilka mie­sięcy temu za­ku­pi­li­śmy od FBI nowy pro­gram kom­pu­te­rowy o na­zwie Hu­man Ob­ject Mo­ve­ment Si­mu­la­tor. Pod tą skom­pli­ko­waną na­zwą kryje się za­awan­so­wane na­rzę­dzie, które po­trafi z za­ska­ku­jącą pre­cy­zją sy­mu­lo­wać ludz­kie re­ak­cje na bodźce fi­zyczne. Pra­co­wali nad nim na­ukowcy z róż­nych dzie­dzin – przede wszyst­kim fi­zycy i fi­zjo­lo­dzy. I wła­śnie tego nam te­raz po­trzeba.

Prze­rwał na mo­ment, praw­do­po­dob­nie, by za­czerp­nąć po­wie­trza, a Si­mon­sen wy­ko­rzy­stał chwilę na wtrą­ce­nie.

– Ale?

– Rze­czy­wi­ście, jest też „ale” i w tym przy­padku cho­dzi o czas. Ob­sługa apli­ka­cji HOMS wy­maga ko­rzy­sta­nia z aż je­de­na­stu in­struk­cji, a my nie mie­li­śmy ani czasu, ani środ­ków, aby się z nimi za­po­znać. W paź­dzier­niku wy­bie­ram się na szko­le­nie do Wa­szyng­tonu, ale to nie po­może ci te­raz, w sierp­niu. Na szczę­ście Malte za­pro­po­no­wał po­moc i mu­szę przy­znać, że na­uczył się bar­dzo wiele w dość krót­kim cza­sie.

– Tak, rze­czy­wi­ście jest zdolny.

– Nie ma co do tego wąt­pli­wo­ści, zo­baczmy więc, co udało mu się zdzia­łać.

Bo­rup uru­cho­mił pro­gram i na mo­ni­to­rze po­ja­wiło się nieco sty­li­zo­wane wnę­trze ko­ry­ta­rza w willi Nie­lsena. Klik­nię­cie myszką i u szczytu scho­dów zma­te­ria­li­zo­wał się lu­dzik. Rzecz­nik po­wró­cił do wy­ja­śnia­nia:

– Ob­raz może nie wy­gląda zbyt im­po­nu­jąco, ale po­miesz­cze­nie i lu­dzik mają od­po­wied­nie pa­ra­me­try i już samo ich do­pa­so­wy­wa­nie za­jęło nam sporo czasu. Pro­gram po­zwala prze­śle­dzić upa­dek męż­czy­zny ze wszyst­kich moż­li­wych miejsc. Można też prze­śle­dzić wszyst­kie re­ak­cje ciała. Oprócz tego mo­żemy uwzględ­nić różne czyn­niki ze­wnętrzne, za­równo przed upad­kiem, jak i po nim… Malte, spró­buj spra­wić, żeby się po­tknął na scho­dach i po­le­ciał do przodu.

Bo­rum nie za­re­ago­wał.

– Yyy, nie opa­no­wa­łem jesz­cze wszyst­kich in­struk­cji.

– To bez zna­cze­nia, cho­dzi tylko o ogólne wra­że­nie.

Po­now­nie klik­nął myszką, tym ra­zem nie­chęt­nie. Lu­dzik wzbił się w po­wie­trze i ude­rzył o su­fit ni­czym mu­cha na spi­dzie.

– Yyy, mu­szę do­czy­tać jesz­cze parę in­struk­cji.

– Póź­niej – pod­su­mo­wał Mel­sing. – Bę­dziemy go­towi za ja­kiś czas i damy ci znać – za­pew­nił Si­mon­sena.

Póź­niej na­stało szyb­ciej, niż przy­pusz­czał in­spek­tor. Ktoś mu­siał sie­dzieć po go­dzi­nach, bo już po trzech dniach po­now­nie za­wi­tał do wy­działu tech­niki ope­ra­cyj­nej, a na do­da­tek do­tarł tam wła­snym sa­mo­cho­dem, po tym, jak le­karz w końcu po­zwo­lił mu pro­wa­dzić. Poza tym od­niósł też pewne oso­bi­ste zwy­cię­stwo, o któ­rym wie­dział tylko on sam: udało mu się prze­biec nie­duży dy­stans. Dwa­dzie­ścia, może trzy­dzie­ści me­trów – na miej­sce startu i metę sta­ran­nie wy­brał dwie po­ła­mane płytki chod­ni­kowe i jesz­cze tego sa­mego przed­po­łu­dnia swój marsz na tym od­cinku za­stą­pił bie­giem. Był to po­wolny, kiep­sko sko­or­dy­no­wany ruch, a jed­no­cze­śnie cu­do­wny bieg.

Tym ra­zem in­for­ma­cje po­cho­dziły od tech­nika, któ­rego po­znał ostat­nio. Nie do­strzegł ani Mal­tego Bo­rupa, ani Kurta Mel­singa. Li­czył na ja­kąś ja­sny, jed­no­znaczny wnio­sek i jego ży­cze­nie się speł­niło, nie­stety nie tak, jak za­kła­dał.

– Prze­pro­wa­dzi­li­śmy wiele prób, uwzględ­nia­jąc różne oko­licz­no­ści – wy­ja­śnił tech­nik – ale tylko jedna sy­mu­la­cja pa­suje do na­szej sprawy.

Uru­cho­mił pro­gram. Lu­dzik po­now­nie po­ja­wił się u szczytu scho­dów, ale tym ra­zem nie był sam. Drugi chwy­cił go od tyłu, ob­jął jego głowę ra­mie­niem i skrę­cił mu kark. Całe zaj­ście wy­glą­dało nad­zwy­czaj re­al­nie. Czło­wie­czek zo­stał na­stęp­nie ze­pchnięty ze scho­dów i po­to­czył się bez­wład­nie w dół. Po dro­dze otarł dłoń o sto­pień, co było do­brze wi­dać dzięki se­kwen­cji w zwol­nio­nym tem­pie, a po­tem wy­lą­do­wał sie­dem stopni ni­żej w po­zy­cji, która wy­glą­dała iden­tycz­nie jak ta ze zdjęć Gorm­sena. Obej­rzeli ani­ma­cję trzy­krot­nie, za­nim Si­mon­sen za­py­tał z po­wagą w gło­sie:

– Je­ste­ście pewni?

– Tylko na dzie­więć­dzie­siąt dzie­więć pro­cent.

– Bo?

– W wer­sji, którą obej­rza­łeś, ofiara mu­siała zo­stać ze­pchnięta ze scho­dów z dużą siłą i trudno nam po­jąć, dla­czego po pro­stu nie ogra­ni­czono się do pchnię­cia, skoro Nie­lsen był już mar­twy. Jed­nak nie­za­leż­nie od tego, ile by­śmy pró­bo­wali, ten czło­wiek po pierw­sze, mu­siał być mar­twy, gdy spa­dał ze scho­dów, po dru­gie, zła­mano mu kark przed upad­kiem, po trze­cie, upadł ty­łem, bo ina­czej nie wy­lą­do­wałby i nie le­żał w ta­kiej po­zy­cji, w ja­kiej go zna­le­ziono. No i, jak wspo­mnia­łem, ko­nie­czne było silne pchnię­cie już po tym, jak skrę­cono mu kark. Nie­stety, te cztery oko­licz­no­ści da­dzą spójny ob­raz, tylko je­śli za­ło­żymy, że…

Urwał, a Kon­rad Si­mon­sen do­koń­czył za niego:

– …że Jør­gen Kra­mer Nie­lsen zo­stał za­mor­do­wany przed drzwiami do wła­snego miesz­ka­nia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: