- W empik go
Klubowe dziewczyny - ebook
Klubowe dziewczyny - ebook
Piątkowa noc, modny klub na Mazowieckiej w Warszawie. Morze alkoholu, przystojni mężczyźni, niezobowiązujący seks – czy może być skuteczniejsza droga do autodestrukcji w polskim mieście marzeń?
„Klubowe dziewczyny” to zbiór opowiadań, w którym poznajemy historie trzech młodych kobiet: Marty, Janki i Wery. Jakie motywacje i oczekiwania prowadzą je do miejsca, gdzie muzyka ma zagłuszyć rozsądek, a mocne erotyczne doznania – uleczyć duszę? Śmiertelna choroba, zdrada i odrzucenie, szantaż emocjonalny… Każda z nich ma swoje tajemnice i traumy, które pragnie ukryć przed światem. Każda z nich podczas tej jednej nocy spotka kogoś, dzięki komu spojrzy na swoje dotychczasowe decyzje życiowe z nowej perspektywy. Czy będą potrafiły przyznać się do porażki?
– Siadaj na łóżku. – Moje słowa przeszyły ciszę nocy niczym świst bata.
Nie protestował. Grzecznie, z lekko pochyloną głową, spełnił moje polecenie. Uklękłam między jego nogami i zaczęłam paznokciami przejeżdżać po idealnej skórze, jednocześnie biorąc go w usta. Bawiłam się nim kilka minut, chcąc złagodzić szok po tym, jak odkrył brudną prawdę na mój temat.
Ewa Hansen
Pisarka, feministka, na co dzień pracuje w korporacji. Jak sama mówi o sobie: „Pisanie jest moją pasją od zawsze i to ono ukierunkowało moją ścieżkę zawodową, popychając mnie w stronę mediów”. Debiutowała w wieku 22 lat wydanymi własnym sumptem opowiadaniami, powieścią i tomikiem wierszy.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-219-8 |
Rozmiar pliku: | 721 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Odłożyłam pusty kieliszek na bar i rozejrzałam się wokół siebie. Przytłumione światła, dudniąca muzyka, lekki zapach dymu papierosowego, choć teoretycznie w klubie obowiązuje zakaz palenia. Sama miałam ochotę na papierosa, jak zawsze, gdy siedziałam w takich miejscach. Rozejrzałam się po ludziach stojących i tańczących obok mnie – większość z nich przyszła w towarzystwie. Próbowali się śmiać i rozmawiać, choć dudniąca wokół muzyka skutecznie to udaremniała.
Patrzyłam na to wszystko znudzona, wiedząc, że dla wielu z tych ludzi wieczór skończy się szybciej, niż mieli w planach. Jeden drink za dużo, nagłe obowiązki przyjaciółki lub sto innych powodów – imprezowanie do rana to wymysł spotykany w filmach i serialach o nastolatkach. Kiedy ma się na głowie kredyty, dzieci i pracę, która wykańcza, nie ma się siły na balowanie do rana. Jedno się tylko zgadza z fikcją – wiele osób tutaj poluje. Piątek wieczór to idealny moment na wyrwanie kogoś, kto umili nam, singlom, choć tych kilka godzin, a jutro z samego rana odejdzie w siną dal.
Ja również przyszłam na polowanie. Robiłam to co tydzień od trzech miesięcy, z lepszym lub gorszym skutkiem. Ten wieczór jednak miał być wyjątkowy. Mój plan był prosty. Skuć się i zabawić, bo jutra miało nie być. Ubrana w sukienkę do kolan, w obowiązkowych szpilkach i ciut ostrzejszym makijażu, przeczesywałam wzrokiem otoczenie jak wytrawna łowczyni na safari. Jedną ręką bawiłam się łańcuszkiem na szyi, na którym wisiał mały kluczyk, drugą wystukiwałam jakiś bezsensowny rytm na kontuarze baru. Po drugiej stronie widziałam, jak na dopiero co zwolnionym hokerze usiadła przysadzista blondynka. Machnęła na kelnera i po chwili pojawiły się przed nią trzy shoty. Na krześle niedaleko mnie usiadła zgrabna dziewczyna, ciut młodsza ode mnie, i zamówiła mojito. Co rusz zerkała na telefon.
Westchnęłam zrezygnowana. Czego, a właściwie kogo szukam? Mężczyzny ciut starszego ode mnie, czyli przed czterdziestką. Najlepiej dobrze zbudowanego bruneta. Idealnie, gdyby potrafił grać w uwodzenie i nie szedł po linii najmniejszego oporu, proponując mi drinka, po którego wypiciu padłoby hasło: „Ruchasz się, czy trzeba z tobą chodzić?”. Zadziwiające, jak wielu facetów uważało to za śmieszne i gwarantujące sukces. Jeszcze bardziej zadziwiał mnie fakt, że wiele kobiet miała tak niskie wymagania, że to naprawdę na nie działało.
Dziś nie było absolutnie nikogo, kto by się nadawał chociażby do spławienia. Akurat dziś! Byłam wściekła i rozgoryczona. Mogłam się co prawda tego spodziewać – był wyjątkowo kiepski, deszczowy i zimny wieczór, więc wiele osób doszło do wniosku, że woli zostać w domu. Nie chciałam i nie mogłam tego zrobić. To był mój dzień. MÓJ! I chciałam go spędzić dokładnie tak, jak sobie obiecałam. Niestety, sytuacja wyglądała na beznadziejną. Niezbyt zachwycona perspektywą samotnego wieczoru, obróciłam się w kierunku baru i zamówiłam kolejną Tequilę Sunrise.
– Wolne? – Jak spod ziemi wyrósł obok mnie młodziutki blondasek, który z szerokim, bezczelnym uśmiechem, wskazał na stołek koło mnie. Zanim zdążyłam zareagować, wpakował na niego swój chudy i, jak zdążyłam zauważyć, całkiem zgrabny tyłek. – Tomek jestem. – Wyciągnął do mnie dłoń w geście powitania. Zlustrowałam go z góry na dół. Około metr osiemdziesiąt, mocne ramiona, smukła sylwetka. Na ciemne oczy opadała mu przydługa blond grzywka. Dość wąskie, acz smakowite usta, wykrzywione w półuśmiechu.
Westchnęłam. Był ładniutki, ale zupełnie nie w moim typie. Po pierwsze: stanowczo za młody. Smarkacz na oko miał jakieś dwadzieścia lat. Po drugie: blondyn. Po trzecie: miałam uczulenie na bezczelność. Trzy razy nie, dziękujemy.
– Hildegarda – odpowiedziałam, ściskając jego dłoń. Parsknął śmiechem. – Co cię tak śmieszy? – Uniosłam zaskoczona brwi, bo widok tego ładniutkiego chłopaczka podsycił moją wcześniejszą irytację.
– Nie wiem, to imię… Serio się tak nazywasz? A na drugie jak? Kunegunda? – Tomek każdym swoim słowem udowadniał swoją szczenięcą naiwność, co mnie może i odrobinę rozczulało, ale tylko trochę.
– Hermenegilda, po prababci – ciągnęłam tę bezsensowną gadkę, uznając, że może chociaż w ten sposób rozładuję nieco swoją złość.
– W USA skróciliby to do HH i o ile u nich brzmiałoby to jeszcze w miarę poważnie, bo „ejdż, ejdż”, to po polsku wychodzi „haha”! – Znowu zaczął się śmiać jak głupi do sera.
Przewróciłam oczami i poczułam, że zaczyna mnie łapać ból głowy. Niedobrze. Leki przeciwbólowe celowo zostawiłam w domu, nie chcąc ich mieszać z alkoholem.
– Słuchaj, młody, nie masz może jakiejś pracy domowej do odrobienia? Wiesz, szlaczki do narysowania, ludziki z kasztanów, te sprawy? – Mój głos ociekał miodem, choć w środku już się gotowałam.
– Szlaczki rysuje za mnie Zosia, a kasztaniaczki załatwia mi Michaś. Także, Szanowna Pani HaHa, niestety, nie spławi mnie pani tak szybko. – Tomek znów przybrał bezczelny ton.
Przygryzłam nerwowo wargę, próbując nie parsknąć mu śmiechem prosto w twarz. Młody musiał błędnie zinterpretować mój gest, ponieważ wyraźnie ośmielony nachylił się w moją stronę, bezczelnie wlepiając wzrok w mój dekolt. Przewróciłam oczami, ale podjęłam grę i również przysunęłam się bliżej.
– Ładnie tak wykorzystywać innych, szczeniaczku? – Mój głos nabrał namiętnych tonów. Co mi szkodziło chwilę się z nim pobawić, zanim rozgniotę go jak robaczka? Skoro dzisiejszy wieczór nie przebiegał zgodnie z pierwotnym planem, mogłam chociaż zapewnić sobie rozrywkę w postaci dręczenia tego młodzika.
– Och, ja bardzo lubię wykorzystywać innych… – Chłopak wyraźnie się rozochocił. Sięgnął ręką do mojego wisiorka. – Czyżby klucz do twojego serca?
– Raczej do mózgu. – Zatrzepotałam rzęsami, dając do zrozumienia, że tak naprawdę nie posiadam tego narządu.
Roześmiał się i przeniósł dłoń na moje kolano. Głaskał je delikatnie, wywołując, ku mojemu zdumieniu, iskierki przyjemności. Oddech mi przyśpieszył. Blondasek to dostrzegł i zaczął sunąć ręką powoli w górę uda. Pozwoliłam mu jeszcze na kilka sekund zabawy, jednak gdy jego dłoń chciała zanurkować pod moją sukienkę, oblałam go resztką drinka. Zszokowany ścierał z siebie słodkie pomyje, nie bardzo się orientując, co właściwie zaszło. Ja w tym czasie wstałam, otrzepałam sukienkę i skierowałam się do wyjścia. Dziś i tak nic nie upoluję, więc nie było sensu siedzieć dłużej. Spędzę ten wieczór w swoim mieszkaniu, dopinając ostatnie sprawy przed wyjazdem. Widocznie Wszechświat uznał, że tak będzie najlepiej. Zwłaszcza że młodzik pewnie zacząłby lamentować, dlaczego ja zła, okrutna, podła go tak potraktowałam. Wolałam tego uniknąć, od takiego skamlenia-pierdolenia dostawałam migreny, a głowa i tak już mnie bolała.
Stojąc przed wejściem do klubu, sięgnęłam po telefon i gdy zamówiłam Ubera, nagle usłyszałam za sobą:
– Konwencja dopełniona, pani HaHa, a teraz przejdźmy do konkretów. – Tomek stanął koło mnie i wyciągnął z kieszeni papierosa. Odpalił i zaciągnął się fajką. Skrzywiłam się ostentacyjnie. Nawet gdyby nie zarobił już trzech minusów, właśnie by przegrał. Nienawidziłam, kiedy facet śmierdział papierosami, choć gdy sama paliłam, nie miałam problemu z tym zapachem.
– Jakich konkretów? – Spojrzałam na niego jak na idiotę.
– Jedziemy do mnie czy do ciebie? – Skubany nawet na mnie nie spojrzał, tylko wydmuchał dym, całkowicie mnie ignorując.
– Słuchaj no, bezczelny dupku! – Furia zapaliła się we mnie z mocą fajerwerku. Miałam ochotę wepchnąć mu papierosa prosto do gardła i patrzeć, jak się nim dusi. Dodatkowo irytował mnie fakt, iż mimo wszystko zaczynał mi się podobać. Widocznie wypiłam o jedną Tequilę Sunrise za dużo. – Może według ciebie każda panna chce się z tobą bzykać, ale jeśli nie zrozumiałeś, co oznacza wylanie ci drinka na łeb, to teraz powiem ci wprost: nie jestem tobą zainteresowana. Panimajesz?
Tomek zgasił fajkę czubkiem buta i odwrócił się do mnie, wkładając ręce do kieszeni.
– Szkoda. Przy barze wydawałaś się znudzona i myślałem, że jakoś sobie umilimy ten wieczór. Ale skoro nie… Trudno… – Wzruszył ramionami i odwrócił się na pięcie.
Akurat w tym momencie podjechał mój Uber. Zerknęłam na plecy młodego, który pewnie liczył na to, że zmienię zdanie i poproszę, aby jechał ze mną. Niedoczekanie.
Na chodniku przed klubem dziewczyna, która wcześniej siedziała niedaleko mnie przy barze, wrzeszczała na jakiegoś faceta. Oho, widocznie nie tylko ja miałam kiepski wieczór. Wsiadłam do samochodu i nagle przypomniałam sobie, co mnie jutro czeka. Wiedziałam jedno. Na pewno nie chciałam siedzieć sama w domu i rozmyślać.
– Hej, ty! – Uchyliłam okno w samochodzie i ryknęłam pełną piersią.
Blondasek, który zdążył już dojść do najbliższego skrzyżowania, stanął jak wryty i spojrzał w moim kierunku. Albo mi się wydawało, albo w kąciku ust dostrzegłam kpiący uśmieszek.
– Czego?! – odkrzyknął, powolnym krokiem podchodząc do mojej karocy.
– Wsiadaj – warknęłam, zupełnie wbrew sobie. Uniósł brew, ale bez słowa pokonał te kilka ostatnich kroków, otworzył drzwi i wsiadł do środka.
Jechaliśmy w milczeniu, a mimo to czułam przeskakujące między nami iskry. Nie do końca rozumiałam, co się ze mną działo, choć psycholog ostrzegał, że mogę działać impulsywnie i ryzykownie. Teoretycznie dzisiejszy wieczór nie różnił się zbytnio od tego, co wyprawiałam od trzech miesięcy. Cotygodniowe safari skutkowało tym, że często wracałam do domu z jakimś gościem po to, by przeżyć mniej lub bardziej udany seks, a rano wystawić delikwenta za drzwi. Mimo wszystko dziś było inaczej. Przede wszystkim – zazwyczaj, gdy ktoś był wobec mnie bezczelny, dostawał wilczy bilet. Nie mówiąc już o tym, że nie zadawałam się z facetami młodszymi ode mnie o dekadę. Dziś łamałam swoje własne zasady, choć, na moje oko, nie wypiłam przecież aż tak dużo, aby stracić kontrolę i robić coś skrajnie przeciwnego, niż chciał rozum. Tylko czy to ma jeszcze jakieś znaczenie? Miałam się zabawić bez hamulców i to właśnie robiłam.
Nie zamieniając ze sobą ani słowa, podjechaliśmy pod mój blok. Cisza trwała zarówno wtedy, kiedy otwierałam drzwi klatki, jak i podczas jazdy windą na moje piętro. Dopiero gdy otworzyłam drzwi i weszliśmy do mieszkania, Tomek się odezwał.
– Całkiem tu przyjemnie – rzucił, kiedy zamknęłam za nami drzwi. Jego twarz dalej ozdabiał kpiący uśmieszek, który miałam ochotę mu zetrzeć w bardzo brutalny sposób.
– Oczywiście, że przyjemnie – mruknęłam, zrzucając szpilki. – Dostąpiłeś zaszczytu przestąpienia progu mojej jaskini, ciesz się i odnotuj to w swoim pamiętniczku.
– Ach, jestem szalenie wdzięczny za zaproszenie, choć wątpię, aby to był zaszczyt. Podejrzewam, że przewinęło się przez to miejsce więcej facetów niż przez dzielnicę czerwonych latarni w Amsterdamie. – Jego głos ociekał jadem, a mnie z miejsca trafił szlag.
Nie bardzo wiedząc, co robię, chwyciłam go mocno za szczękę i obróciłam w swoją stronę.
– Co powiedziałeś? – Syknęłam. W jego oczach zobaczyłam błysk.
– Mówiłem, że to żaden zaszczyt, skoro pętają się tu tłumy jak na dworcu.
Nie panując nad sobą, strzeliłam go w twarz, po czym znowu chwyciłam za brodę.
– Co powiedziałeś? – Nagle dziką furię zastąpił lodowaty spokój. Przełknął ślinę. Stałam na tyle blisko, aby czuć jego rosnącą erekcję. Sądząc po twardości, cała sytuacja musiała go niesamowicie jarać.
– Nic.
– Tak myślałam. – Puściłam go i poszłam do kuchni. Nalałam sobie czerwonego wina i obrzuciłam mojego towarzysza niezbyt przyjaznym spojrzeniem.
Podszedł do mnie i wyjął mi z ręki kieliszek, odstawił go na stół, po czym przyciągnął mnie do siebie i zaczął delikatnie całować. Zaskoczył mnie tą czułością, zakładałam raczej, że wykorzysta okazję i przejmie stery.
– Czego ode mnie chcesz? – rzuciłam całkowicie bez sensu, ponieważ oboje wiedzieliśmy, jak ten wieczór się skończy.
– Seksu. – Tomek spojrzał mi łobuzersko w oczy.
– Przy takiej bezczelności przydałaby ci się raczej tresura, szczeniaczku. – Chwyciłam go mocno za krocze, masując prężącego się w spodniach penisa.
Młody stęknął i przymknął oczy.
– Wytresuj mnie – jęknął.
– Poproś.
– Proszę, pani…
To podziałało na mnie jak bat na konia. Wpiłam się w niego ustami i zaczęłam szaleńczo całować, jednocześnie dotykając go przez spodnie. Blondasek wyraźnie tracił rezon, ponieważ jego ręce, do tej pory nieruchome, zaczęły mnie oplatać i gładzić wzdłuż kręgosłupa. Nie znając mnie, idealnie trafił z pieszczotą, za co nagrodziłam go lekkim przygryzieniem wargi. Jego ręce przeniosły się z pleców na mój biust, dość intensywnie ściskając moje piersi i o mało nie zrywając kluczyka. Prychnęłam jak wściekła kotka i ścisnęłam go za krocze tak mocno, że aż syknął.
– Gdzie te łapy? – Mój głos ociekał słodyczą.
_Dalsza część dostępna w wersji pełnej_