Klucz - ebook
Klucz - ebook
Klucz to jedno z najbardziej rozpoznawalnych dzieł Tanizakiego Jun'ichirō (pierwsze wydanie w 1957 roku). Powieść ta oparta jest na zapisach dwóch dzienników (żony i męża) prowadzonych potajemnie, opisujących ich skomplikowane życie rodzinne, uczuciowe oraz erotyczne. Tanizaki w typowy dla siebie sposób odsłania kulisy życia z pozoru zwyczajnej japońskiej rodziny – to swoisty dziennik niezdrowej fascynacji oraz teatru małżeńskiego. W tej niewielkiej książce czytelnik odnajdzie najbardziej charakterystyczne elementy pisarstwa Tanizakiego, które od lat fascynują i szokują.
Niniejsze wydanie Klucza jest pierwszym polskim tłumaczeniem dokonanym przez Annę Zielińską-Elliott, autorkę znaną z przekładów m.in. Złotej pagody Yukia Mishimy i dzieł Harukiego Murakamiego.
Spis treści
KLUCZ
Posłowie
Przypisy
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8196-108-0 |
Rozmiar pliku: | 3,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ikuko, moja droga, ukochana żono, nie wiem, czy ukradkiem czytasz ten dziennik. Nie ma sensu Cię pytać, bo na pewno odpowiesz tylko: „Nie czytam w sekrecie cudzych zapisków”. Jeżeli czytasz, uwierz proszę, że nie jest to fałszywy dziennik, że wszystko, co tu piszę, to czysta prawda. Ale zaraz..., składanie takich zapewnień osobie z natury podejrzliwej tylko wzmocni jej podejrzenia, więc na tym poprzestanę. Jeśli przeczyta ten dziennik, sama będzie mogła ocenić, czy zawiera kłamstwa.
Nie zamierzam pisać tylko tego, co przypadnie do gustu żonie. Muszę bez skrupułów wspominać także o kwestiach dla niej nieprzyjemnych, o których nie będzie chciała czytać. Postanowiłem o nich pisać z powodu jej nadmiernej skrytości, jej wiary w to, co niby „przystoi kobiecie”, i przekonania, że małżeństwu nie uchodzi rozmawiać na temat spraw łóżkowych. Gdy czasem powiem coś nieprzyzwoitego, żona nie chce słuchać i natychmiast zatyka uszy, wiedziona tą obłudną „kobiecością”, tą sztuczną wytwornością. Jesteśmy ponad dwadzieścia lat po ślubie, mamy córkę na wydaniu, ale w łóżku nadal robimy wszystko w milczeniu i nigdy nie prowadzimy intymnych rozmów kochanków – czy tak powinno być w małżeństwie? Postanowiłem więc pisać tu o kwestiach łóżkowych, bo nie mogę już znieść tego, że nie dane mi jest bezpośrednio o nich rozmawiać. Nie wiem, czy żona czyta ukradkiem ten dziennik, czy nie, lecz będę od dziś zwracał się do niej wprost, zakładając, że czyta.
Przede wszystkim chcę powiedzieć, że kocham ją całym sercem. Pisałem już o tym wiele razy i chyba wie, że nie kłamię. Jednak fizjologicznie nie odczuwam aż tak silnego pożądania jak ona, pod tym względem jej nie dorównuję. Mam pięćdziesiąt sześć lat (ona skończyła bodajże czterdzieści pięć)^(), więc nie jest to jeszcze wiek, kiedy człowiek opada z sił, ale z jakiegoś powodu te sprawy zaczęły mnie wyczerpywać. Szczerze mówiąc, ostatnio wystarcza mi raz w tygodniu, a nawet raz na dziesięć dni. Lecz ona (która za wszelką cenę unika pisania i mówienia otwarcie o takich rzeczach), choć jest chorowita i ma słabe serce, wydaje się wręcz patologicznie nienasycona. Właśnie ostatnio niezwykle mnie to martwi i niepokoi. Bardzo mi przykro, że jako mąż nie mogę dopełnić małżeńskich obowiązków, ale jednocześnie gdyby ona, pragnąc satysfakcji, mogła na przykład – pewnie się zezłości i powie: „skoro tak mówisz, to znaczy, że uważasz mnie za bardzo rozwiązłą kobietę”, ja jednak podaję tylko przykład – więc gdyby na przykład znalazła sobie innego mężczyznę, nie mógłbym tego znieść. Czuję zazdrość na samą myśl. Poza tym ze względu na jej zdrowie – czy nie lepiej byłoby nieco opanować owo patologiczne pożądanie? Martwi mnie, że z każdym rokiem ubywa mi sił. Ostatnio po stosunku jestem zupełnie wyczerpany. Przez cały następny dzień czuję się ociężały i nie mam energii nawet na myślenie. Ale to wcale nie znaczy, że nie lubię odbywać z nią stosunków. Wręcz przeciwnie. Nie wzbudzam w sobie pożądania z obowiązku, nie przystaję niechętnie na jej żądania. Na szczęście – czy na nieszczęście – darzę ją namiętną miłością. Muszę tu w końcu wyjawić coś, czego ona wolałaby nie wiedzieć, a mianowicie pewną jej szczególną zaletę, której jest zupełnie nieświadoma. Gdybym w przeszłości nie miał doświadczenia w obcowaniu z różnymi kobietami, pewnie nie wiedziałbym, że jest to prawdziwa zaleta, która charakteryzuje tylko ją, ale za młodu zabawiałem się do woli, więc wiem, że jest posiadaczką prawdziwie unikalnego narządu, jakiego próżno szukać u innych kobiet. Gdyby sprzedano ją w dawnych czasach do burdelu w Shimabarze^(), na pewno cieszyłaby się sławą, cisnęliby się do niej i rywalizowali ze sobą niezliczeni rozpustnicy, wszyscy mężczyźni byliby nią oczarowani. (Czy lepiej jej o tym nie mówić? Jeśli się dowie, może się to okazać dla mnie niekorzystne. Czy, dowiedziawszy się, poczuje radość, wstyd, czy też się obrazi? Albo na pokaz będzie rozgniewana, ale w głębi serca poczuje dumę?). Czuję zazdrość na samą myśl o tej jej zalecie. Co by się stało, gdyby dowiedział się o niej jakiś inny mężczyzna i gdyby jednocześnie zrozumiał, że nie okazuję wystarczającej wdzięczności za ów dar niebios? Gdy o tym myślę, czuję niepokój, poczucie winy wobec niej i ogarniają mnie straszne wyrzuty sumienia. Dlatego próbuję się pobudzić na różne sposoby. Na przykład proszę, żeby drażniła moje czułe miejsca – pocałunki powiek sprawiają mi wielką przyjemność – albo sam drażnię jej czułe miejsca; żona lubi, kiedy całuję ją pod pachami. Lecz ona niezbyt chętnie spełnia takie życzenia. Nie chce się oddawać „nienaturalnym zabawom” i domaga się bardziej tradycyjnego, frontalnego ataku. Tłumaczę jej, że takie zabawy są środkiem prowadzącym do frontalnego ataku, ale ona dalej upiera się przy tym, co „przystoi kobiecie”, i nie lubi nic innego. Poza tym, choć wie, że jestem fetyszystą stóp i sama jest posiadaczką wyjątkowo pięknych (nie wyglądają jak stopy czterdziestopięcioletniej kobiety), a raczej właśnie dlatego, że wie, bardzo rzadko mi je pokazuje. Nawet w upały w środku lata nosi skarpetki. Proszę, żeby pozwoliła mi pocałować chociaż grzbiety stóp, ale ona mówi, że są brudne, albo że nie powinienem ich dotykać, i odmawia spełnienia mojego życzenia. Przez to wszystko nie wiem już, co począć. Trochę mi wstyd, że zaczynam nowy rok od narzekania, ale zdaje mi się, że lepiej napisać o tych sprawach. Jutro będzie „pierwsza noc”, gdy zgodnie z tradycją pary obcują ze sobą po raz pierwszy w nowym roku. Ponieważ żona lubi tradycję, na pewno będzie chciała, jak zawsze, uczcić tę okazję poważnie i uroczyście.
.
4 stycznia. Dzisiaj zdarzyło się coś dziwnego. Ponieważ przez trzy dni świąteczne nie sprzątałam w gabinecie, poszłam tam dziś po południu, jako że chciałam zrobić porządek, podczas gdy mąż był na spacerze, i znalazłam klucz. Leżał na podłodze przed półką z książkami, na której postawiłam narcyzy w wazonie. Możliwe, że to nic nie znaczy. Ale nie przypuszczam, żeby mąż bez żadnego powodu, tylko przez nieuwagę, upuścił tam klucz. To bardzo ostrożny człowiek. I choć od wielu lat codziennie pisze dziennik, nigdy przedtem nie zostawił tak klucza. Oczywiście od bardzo dawna wiem, że prowadzi dziennik, że trzyma go w zamykanej na klucz szufladzie tamtego małego biurka i że czasami chowa ten klucz między książkami na półce, a niekiedy wsuwa pod dywan. Ja jednak jestem świadoma, co mi wolno wiedzieć, a czego nie wolno. Wiem jedynie o istnieniu dziennika i miejscach ukrycia klucza. Nigdy zaś nie zaglądałam do dziennika, nawet go nie otworzyłam. Ale niestety mąż jest z natury podejrzliwy i chyba nie zaznałby spokoju, gdyby nie zamykał tej szuflady na klucz i nie ukrywał go. Dlaczego więc wyszedł dziś, zostawiwszy go tak na podłodze? Czyżby zmienił zdanie i teraz chce, żebym czytała jego dziennik? A może wie, że – gdyby mnie wprost poprosił o przeczytanie – odmówiłabym, dlatego jakby w zamian mówi: „Jeśli chcesz, czytaj w tajemnicy, tu jest klucz”. Czyż nie zdaje sobie sprawy, że od bardzo dawna wiem, gdzie trzyma dziennik? Nie, może zamiast tego chce powiedzieć: „Od dziś potajemnie pozwalam ci w tajemnicy go czytać. Pozwalam, udając, że nie pozwalam”?
No, ale to nieważne. Nawet jeśli tak jest, na pewno nie będę go czytać. Nie chcę przekraczać granicy, którą sama sobie wyznaczyłam, i wnikać w psychikę męża. Tak samo jak nie lubię okazywać, co noszę w sercu, nie lubię dociekać, co kryje się w sercach innych. A do tego, jeśli mąż chce, żebym czytała jego dziennik, to znaczy, że te zapiski mogą być częściowo kłamliwe, mógł zresztą napisać coś, co nie będzie dla mnie przyjemne. Mąż może sobie pisać i myśleć, co chce. Pewnie też będę tak robić. Bo prawda jest taka, że sama zaczęłam od początku tego roku pisać dziennik. Ktoś, kto – jak ja – nikomu się nie zwierza, musi zwierzyć się samej sobie. Ale nie popełnię żadnego głupstwa, dzięki któremu mąż mógłby się zorientować, że prowadzę dziennik. Będę pisać tylko pod jego nieobecność i chować w miejscu, w którym na pewno go nie znajdzie. Nabrałam ochoty na pisanie dziennika głównie dlatego, że wielką przyjemność daje mi poczucie wyższości: wiem, gdzie mąż trzyma swój dziennik, a on nawet nie wie, że prowadzę swój własny.
Przedwczoraj odprawiliśmy noworoczny rytuał pierwszego obcowania. Ach... strasznie się wstydzę pisać o takich rzeczach. Dawniej mój zmarły ojciec często mówił, że muszę „być cnotliwa”. Gdyby wiedział, że napisałam coś takiego, jakże ubolewałby nad moim upadkiem. Mąż chyba jak zawsze osiągnął wielką rozkosz, a mnie – jak zawsze – pozostał niedosyt. Potem było wyjątkowo nieprzyjemnie. Za każdym razem mąż mnie przeprasza, że opadł z sił, i wstydzi się tego, ale jednocześnie ma pretensje, że jestem wobec niego oziębła. Ta oziębłość polega według niego na tym, że jestem „wyjątkowo pobudliwa seksualnie” i patologicznie nienasycona, lecz w łóżku zachowuję się, jakbym robiła to „z obowiązku”, „konwencjonalnie” i „bardzo oficjalnie”, zawsze tak samo. Zwykle jestem we wszystkim bierna i pełna rezerwy, tylko w tym jednym bywam aktywna, jednak on twierdzi, że od ponad dwudziestu lat reaguję i zachowuję się identycznie. A mimo to mężowi nigdy nie zdarza się przeoczyć moich milczących awansów, jest bardzo wyczulony nawet na najdrobniejsze sygnały i natychmiast je dostrzega. Może dzieje się tak dlatego, że żyje w ciągłym strachu, ponieważ nie może mnie zaspokoić, bo – jego zdaniem – za często się tego domagam. Uważa, że dbam tylko o własną przyjemność i jestem pozbawiona uczuć. „Nie kochasz mnie nawet w połowie jak ja ciebie” – mówi. „Uważasz mnie jedynie za coś użytkowego, ale wybrakowanego. Jeżeli naprawdę mnie kochasz, powinnaś okazać mi więcej uczuć. Powinnaś spełniać wszystkie moje życzenia. Połowa winy za to, że nie mogę cię zaspokoić, leży po twojej stronie. Gdybyś mnie bardziej podnieciła, nie czułbym się taki bezsilny. W ogóle nie czynisz takich wysiłków, nie starasz mi się w tym pomóc. Jesteś łakomczuchem, ale siedzisz tylko z założonymi rękami, czekając na posiłek podany na tacy” – mówi. Nazywa mnie nawet zimnokrwistym i złośliwym stworzeniem.
Nie dziwię się, że mąż tak mnie postrzega. Jednak rodzice, szanujący tradycję, wpoili mi wiarę, że kobieta powinna zawsze być bierna i nie wolno jej być aktywną w stosunku do męża. Nie jestem wcale beznamiętna, ale moja namiętność jest głęboko ukryta i nie emanuje na zewnątrz. Kiedy staram się ją na siłę okazać, od razu znika. Mąż nie rozumie, że tli się we mnie głęboko, pali się bladym płomieniem zamiast płonąć i buzować. Ostatnio nabrałam przekonania, że nasze małżeństwo jest pomyłką. Myślę, że może był gdzieś ktoś odpowiedni dla mnie i ktoś inny odpowiedni dla niego. Nasze upodobania seksualne zbyt często się ze sobą rozmijają. Wyszłam za niego posłusznie, bo taka była wola rodziców, i do niedawna myślałam, że wszystkie małżeństwa są podobne do naszego, ale gdy teraz o tym myślę, zdaje mi się, że wybrałam człowieka, który w ogóle nie pasuje do mnie temperamentem. Znoszę go, bo nie mam innego wyjścia – jest przecież moim mężem, lecz czasem, kiedy na niego patrzę, bez powodu robi mi się niedobrze. To uczucie nie jest nowe. Doznałam go już w czasie nocy poślubnej, gdy pierwszy raz dzieliliśmy małżeńskie łoże. Ciągle, jakby to było dziś, pamiętam obrzydzenie i dreszcz, który mnie przeszedł, kiedy tamtej nocy, dawno temu, podczas podróży poślubnej, położyłam się do łóżka, a on zdjął swoje okulary krótkowidza. Ludzie noszący okulary zawsze trochę dziwnie bez nich wyglądają, ale twarz męża bez okularów nagle wydała mi się pobladła – jak twarz trupa. Przysunął do mnie tę twarz i przyglądał mi się z bardzo bliska, prawie przepalał mnie wzrokiem. W rezultacie ja też uważnie mu się przyglądałam. Jego gładka, śliska, przypominająca aluminium skóra była odstręczająca. W dzień nie zauważyłam, że pod nosem i wokół ust rosły mu włosy (ma dość gęsty zarost), co też wydało mi się jakoś odpychające. Pewnie było to wtedy spowodowane faktem, że po raz pierwszy widziałam mężczyznę z tak bliska, ale do dziś, kiedy długo przyglądam się mężowi w jasnym pomieszczeniu, ogarnia mnie tamten wstręt. Dlatego – nie chcąc na niego patrzeć – zawsze gaszę lampkę przy łóżku. Mąż, wręcz przeciwnie, właśnie wtedy chce mieć w pokoju jasno. I pragnie jak najdokładniej obejrzeć całe moje ciało (niezmiernie rzadko ulegam takim prośbom, ale ponieważ bardzo się upiera, żeby mu pokazać stopy, czasem to robię, nie mając wyboru). Nie znam innych mężczyzn – czy wszyscy są tacy uparci? Czy naprawdę wszyscy mają zwyczaj oddawać się przeróżnym niepotrzebnym, wymyślnym pieszczotom, tak się kleją do kobiet i wiją wokół nich?
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------