Klucznik - ebook
Klucznik - ebook
W Pucku znaleziono zwłoki biegacza. Zmiażdżona twarz oraz brak dokumentów utrudniają identyfikację tożsamości denata. Sierż. szt. Marcin Szadurski zostaje przydzielony do tej sprawy, która pierwotnie przypomina zabójstwo na tle rabunkowym. Niepokoi go jednak charakterystyczny miedziany klucz, który ofiara ma przy sobie… Przypuszczenia Szadurskiego potwierdza Błoński, który odtajnia akta sprawy z lat osiemdziesiątych. Okazuje się, że zawarte w nich informacje są istotne nie tylko dla toczącego się aktualnie śledztwa, ale również dla samego Szadurskiego. Tymczasem liczba ofiar wzrasta, a Szady jest zmuszony prowadzić śledztwo u boku swego dawnego wroga w strukturach policji. Jakby tego było mało, problemy z przyszywanym synem spędzają mu sen z powiek. Pojedyncza sprawa zabójstwa zamienia się w skomplikowany pościg za naśladowcą seryjnego mordercy. Naśladowcą, który nie jest jedynym przeciwnikiem Szadurskiego. Ilu ludzi będzie musiało poświęcić życie, aby spełnić chorą wizję psychopaty? Co sprawa z lat osiemdziesiątych ma wspólnego z teraźniejszymi ofiarami? I do czego będzie musiał posunąć się Szadurski, aby ujść z życiem? Klucznik to powieść pełna napięcia i zwrotów akcji, w której myśliwy zamienia się w zwierzynę!
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8290-020-0 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
MIEJSKI SURVIVAL
TRUP DOBRY NA KACA
PUSTY KUBEK PO KAWIE
RODZINA TO NIE NADGODZINY
BRZEMIĘ PRZESZŁOŚCI
SERYJNY PROFESJONALISTA
WSZYSTKO NA JEDNĄ KARTĘ
PRZEKAZANIE
DZIAŁAJ
ZŁAP MNIE, JEŚLI POTRAFISZ
POŁĄCZENIE SIŁ
NAPISZ DO MNIE
PITBULE Z GDAŃSKA
POKONANY
BIEG
NIEDOWIARKI
NOCNA ZMIANA
OFIARNY
KSIĘGOWA NA ZAMÓWIENIE
ŚLEPA ULICZKA
GRÓB
ZA SZYBKO NA ŚMIERĆ
DROGA NA DNO
NAGŁÓWKI
LOS
NA CELOWNIKU
SKALPEL NA GARDLE
TAFLA MORZA
ZNAK
KRZYŻ NA BARKACH
KLUCZNIK
SZÓSTKA
PRZED NOSEM
WŁAMANIE
WYROK ŚMIERCI
OSTATNIA DOBA
POSZUKIWANIE
RANA POSTRZAŁOWA
NADZIEJA GAŚNIE OSTATNIA
PRZEZNACZENIE
SZANSA
OD AUTORAMIEJSKI SURVIVAL
Dorzucone do ognia drewno syczało i trzaskało. Szturchnąłem je kijem, żeby nie zgasło – buchnęło na mnie szarym dymem. Zakasłałem. Zostawiłem ognisko i potarłem oczy. Kilka łez przyniosło mi ulgę.
Błona siedział na kamieniu i strugał kijki nożem myśliwskim. Zakrzewski się uparł, żeby nakroić kiełbasy, a Frydryk wrócił ze swoim młodszym bratem, Filipem, z kolejną dostawą chrustu. Dzięki uprzejmości mojego wujka Kazika spędzaliśmy weekend w lesie, z daleka od miejskiego zgiełku. Co prawda planowałem inną wycieczkę – taką połączoną z polowaniem, ale kumple się nie zgodzili. Szczególnie Frydryk się sprzeciwiał, nie chciał uczyć brata przemocy. Nie kłóciłem się z nim, chociaż wiedziałem, że osiemnastoletni chłopak wychowany na grach komputerowych zna przemoc lepiej od nas.
Frydryk wyciągnął z bagażnika po butelce wódki i whisky. Spojrzał na mnie, niestety moje kręcenie głową go nie powstrzymało.
– Chłopaki, mieliśmy już nie pić – stwierdziłem. – Jutro macie na rano do roboty, a jeszcze trzeba stąd dojechać do Pucka.
Frydryk nalewał do plastikowych kubków wódkę, Zakrzewski uzupełniał je pepsi.
– Daj spokój, najwyżej się spóźnimy. Zresztą z Mechowa do Pucka mamy niecałe piętnaście minut drogi – odpowiedział Frydryk i wręczył mi kubek z jackiem daniel’sem. – Pojedziemy z samego rana, wstaniemy o piątej, i zdążymy. A ty masz urlop, więc odleżysz kaca.
Nie miałem szans przemówić im do rozumu, bo już opróżnili kubki. Zrobiłem to samo, dzięki czemu rozgrzałem żołądek. Wzrokiem odszukałem Filipa. Siedział na krześle wędkarskim przy ognisku i piekł kiełbasę. Rzadko widywałem dzieciaka, dlatego dostrzegałem zachodzące w nim zmiany. Z tego wątłego i anemicznego blondynka, który biegał za nami podczas wszelakich imprez, wyrastał prawdziwy mężczyzna. Wyrzeźbił klatkę piersiową i umięśnił ramiona oraz barki. Chociaż teraz ukrywał to pod bluzą i kurtką zimową, zauważyłem. To samo z nogami: podejrzewałem, że biegał więcej ode mnie, żeby spalić tkankę tłuszczową i wypracować te mięśnie. Technikum mechaniczne najwyraźniej mu służyło, bo pokazało, że świat nie kończy się na komputerze.
Dołączyliśmy do Filipa. Nim się zorientowałem, wybiła druga w nocy. Obok naszych śmiechów i głośnych rozmów panowała w lesie złowroga cisza. Gdzieniegdzie unosiła się mgła, która kłaniała się, następnie rozpływała w blasku bijącym od ogniska. Poza tym otaczająca ciemność jakby zatrzaskiwała nas w klatce. Nawet za potrzebą nie musieliśmy chodzić daleko: wystarczyło zrobić kilka kroków i schować się za drzewem. Bezwietrzna noc i okrągły księżyc, który od czasu do czasu wyłaniał się zza chmur i przydawał lasowi niebieskawej łuny, dopełniały dobrego klimatu.
Wokół pachniało palonym drewnem, pieczonymi kiełbaskami i mokrą trawą. Wyczuwałem też zapach świerku. Atmosfera sprawiła, że przestałem wątpić w swój pomysł wypadu do lasu w listopadzie.
Zakrzewski odpłynął jako pierwszy. Ponieważ ważył ponad sto dwadzieścia kilogramów, a nie mógł ustać na nogach, Frydryk i Błona się nad nim zlitowali: wzięli go pod pachy i zaciągnęli do domku.
– Czy wiesz, że to miejsce jest przeklęte? – spytał Filip, na co podskoczyłem.
Całkiem o nim zapomniałem. Nie byłem przyzwyczajony do trzeźwego i młodszego towarzystwa na takich wyprawach. Ale co zrobić: obiecaliśmy Frydrykowi wycieczkę, a nikt nie przewidział, że w tym czasie jego rodzice pojadą na pogrzeb ciotki mieszkającej za granicą.
– W pewnym stopniu wszystkie miejsca są przeklęte – odpowiedziałem i napiłem się whisky.
Tylko ona i dogasające płomienie rozgrzewały mnie na tyle, żeby dobrze mi się siedziało na podmokłej ziemi – mimo temperatury bliskiej zera. Opierałem się o przewrócone drzewo, którego mokra kora chłodziła mnie w plecy.
– Ale ten las ma szczególną historię, zaczęła się latem w osiemdziesiątym siódmym – mówił wpatrzony w telefon. Energicznie uderzał kciukami w ekran, grał w wyścigówkę. Warkot rozpędzonego auta przebijał się przez syczące ognisko. – Ponoć zakopano tutaj bardzo złego człowieka, którego nienawiść jest tak silna, że zabija każdego, kto jest podatny na jej wpływ. Atakuje tych słabszych psychicznie.
Uniosłem brwi. Nagle odczułem złudne wrażenie bycia obserwowanym. Zdecydowanie za dużo wypiłem i teraz alkohol otępiał moje zmysły. Rozejrzałem się, i tak jak przypuszczałem – nie dostrzegłem nic oprócz ciemności.
– Słyszałem nawet, że ten las okrzyknięto polskim lasem Aokigahara. Jest zdecydowanie mniejszy od tego w Japonii, bo roztacza się wyłącznie blisko grobu nieznanego żołnierza, ale ponoć i tak pochłonął porównywalną liczbę samobójców. Część ludzi twierdzi, że to właśnie nienawiść tego żołnierza ściąga na innych nieszczęścia.
Po plecach przeszły mnie ciarki. Co się ze mną działo, do jasnej cholery? Opowieść dzieciaka nie robiła na mnie specjalnego wrażenia, ale mimo wszystko rozejrzałem się kolejny raz. Szukałem czegoś. Albo pozostałości po kimś. Czy ktoś stał za tamtym drzewem…? Za chwilę wyobrażę sobie krzyki mordowanych kobiet…
– Nie słyszałeś o tym? – dopytał, a ja wzruszyłem ramionami. Przestałem dolewać whisky do kubka, zamiast tego piłem prosto z butelki. – Rozmawiałem z bratem, potwierdził, że w tej okolicy dochodzi do masowych samobójstw, szczególnie nasila się to w okresie letnim. Myślałem, że jako kryminalny będziesz wiedział znacznie więcej od Sławka.
– Niekoniecznie, młody. Jeszcze rok temu pracowałem w wydziale narkotykowym. Nie miałem za wiele wspólnego z trupami, chyba że akurat pełniłem dyżur. Niestety, albo i stety, w tym lesie po wisielca jeszcze nie byłem.
Zamknąłem oczy, ujrzałem szereg wisielców. Ten smród rozkładającego się ciała oraz odchodów w gaciach, otwarte usta, które chciały złapać oddech. Sina skóra. Widok powieszonych trupów nie bardzo mnie przerażał, raczej wkurzał. Denerwowałem się, że ludzie odbierali sobie życie. Jeszcze tyle mieli do zrobienia, tyle do przeżycia… Po co się poddawać zamiast szukać innego rozwiązania? A może mnie wkurzali, bo sam kiedyś byłem blisko popełnienia samobójstwa? Po zaginięciu rodziców…
W tym momencie z domku wyszli Błona i Frydryk. Ten drugi był szczególnie niezadowolony, bo głośno klął. Frydryk podszedł do ogniska i zaczął na nie sikać. Zauważyłem na jego koszulce roztarte rzygowiny.
– Koniec imprezy – powiedział, wciąż sikając na żarzące się drewno. – Za niecałe trzy godziny trzeba wstać. Młody, spadaj do łóżka.
Filip pokręcił głową, ale wstał, złożył krzesełko i wziął pod pachę.
Frydryk przestał obsikiwać ognisko, zachwiał się podczas zapinania rozporka. Ku mojemu zdziwieniu Filip go przytrzymał.
– Uważaj, gdzie stawiasz kroki – ostrzegł Filip, patrząc na ślimaka pełzającego blisko stóp brata.
– Odwal się. – Frydryk go odepchnął. – O ślimaka się boisz? Lubisz te wszystkie paronormalne historie, jakbyś był opętany, a boisz się o jakiegoś mięczaka?
– Paranormalne. Mówi się: paranormalne. A ten ślimak nikomu nie zawinił.
– Oj, zamknij się, mądralo. – Frydryk nadepnął na skorupkę. Zachrzęściła pod podeszwą, którą kręcił w miejscu. – Idź spać, zanim mnie wkurzysz. A jak chcesz bronić zwierzątek, to zapisz się do jakiegoś Greenpeace’u.
– Prędzej do Animalsu. – Filip pomachał ręką w drodze do domku. – Sam też idź spać, bo wychodzi z ciebie palant. Niby tak bardzo jesteś przeciw przemocy, a zabijasz małe stworzenie, które nic ci nie zrobiło. Totalny buc.
– Stworzenie?! Zabicie ślimaka to nie przemoc, jasne?! To tak samo, jakbyś ubił muchę, która cię wkurza! Ślimak to nie pies, i sam jesteś palantem!
– Dobra, koniec imprezy. – Błona zastąpił drogę Frydrykowi. – Pomóż tutaj posprzątać, i idziemy spać. Szady, ty też się rusz. Nie ma co zwlekać.
Rzuciłem Błonie porozumiewawcze spojrzenie. Nigdy wcześniej nie widziałem Frydryka takiego poirytowanego. Nie rozumiałem też, po co zgniótł tego ślimaka.