- promocja
Knox - ebook
Knox - ebook
Dla Knoxa Storm Riders MC jest rodziną. Nie potrzebuje nikogo innego. Caroline to przeszłość i to taka, do której nie chce wracać. A jednak, kiedy dziewczyna wpada w tarapaty, Knox postanawia ją ratować. Widok Caroline sprawia, że demony wracają, a on z powodów, których sam nie rozumie, zabiera ją do Jackson w Tennessee, gdzie mieści się jego klub. Dziewczyna razem z Knoxem broni siedziby klubu przed atakiem wrogiego gangu motocyklowego. Rani jednego z napastników. Okazuje się nim mężczyzna, którego próbowała wymazać ze swojej pamięci. Konflikt między klubami przybiera na sile, tak samo jak nieporozumienia między Knoxem a Caroline.
Czy miłość będzie w stanie wygrać z nienawiścią, a teraźniejszość w końcu pogrzebie przeszłość?
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-2071-8 |
Rozmiar pliku: | 3,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Knox stał właśnie przed przydrożnym barem, w którym wypił kawę oraz zjadł sycące danie, i opierając się o motocykl, przyglądał się przejezdnym. Czasem to były rodziny, ale głównie byli to jednak kierowcy ciężarówek, którzy zajechali coś przegryźć. Cicho westchnął i postanowił ruszyć w dalszą drogę. Miał do przejechania jeszcze spory kawałek. Gdyby nie pojawienie się Eli, nigdy nie odważyłby się na ten krok. Sam nie wiedział w sumie, dlaczego to robi. Nie miał z Caroline kontaktu od dawna, ale jakaś jego cząstka o niej nie zapomniała. Jej się nie dało zapomnieć, więc po prostu pojechał. Coś go gnało na Zachodnie Wybrzeże. Sądził, że zostawił dawne życie oraz tamtych ludzi za sobą, ale okazało się, że to oni nie chcieli go zostawić, więc może i ona nie zapomniała… Powinien przestać się łudzić. Zapewne sprawy u niej wyglądały inaczej, niż zakładał, ale musiał się przekonać, w przeciwnym razie to nie dałoby mu spokoju do końca jego dni. Dosiadł na powrót swojej maszyny, założył kask i z głośnym rykiem silnika odjechał.
Na Zachodnim Wybrzeżu nastał już wieczór. W ciemnej uliczce na tyłach klubu, za kontenerem na śmieci kuliła się szczupła blondyneczka. Łzy strumieniem spływały jej po twarzy, rozmazując czarny tusz, i nic nie mogło sprawić, żeby przestała cicho łkać. Błagała w duchu, żeby jej tutaj nie znaleźli. Była tak wystraszona, że nawet nie pomyślała, dokąd ucieka. Wybrała najgłupsze miejsce, ale teraz było za późno, żeby wyjść z ukrycia. Nie pozostało jej nic innego, jak czekać na rozwój sytuacji, ponieważ była w pułapce. Utknęła w ślepym zaułku, i to na dobre. Z wahaniem odetchnęła głębiej i spojrzała na tyły chińskiej restauracji przed sobą. Wolała być w innym miejscu, ale mogła winić tylko siebie.
Zapach nocy i woń smażonego kurczaka oraz innych przypraw mieszały się ze sobą, a odgłosy dobiegające z restauracji rozpraszały nocną ciszę. Zadzwoniłaby do Eli, ale wiedziała, że kuzynka zniknęła z powodu tego samego mężczyzny, przed którym teraz ona uciekła, i chowała się w ciemnych zakamarkach miasta. W życiu nie przyszłoby jej do głowy, że ten drań albo jego goryle będą ją ścigać. Nic mu nie zrobiła, nie była Eli. To jej szukał. A ona nie wiedziała, gdzie była kuzynka, która sprawiła, że Ashton kipiał z wściekłości. Caro nie dziwiła jej się wcale, tylko że teraz to ona miała przez to wszystko kłopoty, których się nie spodziewała.
Zaryzykowała i drżącymi dłońmi wygrzebała z niedużej torebki ustawiony na wibracje telefon, po czym wybrała numer kuzyna. Czekała pięć sygnałów i została przekierowana na pocztę głosową, ale rozłączyła się, ponieważ poczuła nową falę łez pod powiekami. Im bardziej się starała nie płakać, tym mniej jej się to udawało. Była przerażona, a Dean stanowił jej jedyną nadzieję, która z każdą chwilą gasła. Postarała się zdusić panikę i nasłuchując, wybrała ponownie jego numer i czekała. Poczuła ulgę, gdy w końcu odebrał.
– Dean – wyszeptała drżącymi ustami, przyciskając plecy do zimnej, ceglanej ściany za sobą.
– Co się dzieje, Caro?
– Ashton – wychrypiała. Wiedziała, że on będzie wiedział, co ma na myśli.
– To się, do chuja, nie dzieje – wycedził. – Gdzie jesteś? Jesteś bezpieczna?
– Za kontenerem na śmieci w jednej z bocznych uliczek – szeptała, rozglądając się czujnie.
– Kurwa, jebana mać! Dasz radę jakoś dojechać do domu?
– Pewnie tam na mnie czeka, więc nie bardzo. Dlatego dzwonię – powiedziała wystraszona.
– A broń?
– Nie mam jej ze sobą. Wyszłam tylko trochę się zabawić.
– Daj mi chwilę, muszę pomyśleć. – W czasie gdy jej kuzyn myślał, ona dygotała z nerwów i nasłuchiwała, czy czasem ten psychol albo któryś z jego psów się do niej nie zbliżali. W sumie to nie ona powinna tutaj być, ale widać poprzez nią chciał się dobrać do Eli.
– Dean, proszę – wyjąkała.
– Co masz przed sobą? Jest miejsce, gdzie możesz się ukryć? Myśl, Caro.
– Tylko tyły naszej chińskiej restauracji.
– Dostań się jakoś do środka, zamów coś i nie wychodź.
– Dobrze.
– Jak coś, tylko pisz do mnie, nie dzwoń. Nie martw się, wszystko załatwię. Będziesz bezpieczna – obiecał i miał to na myśli. Już wiedział, do kogo mógł zadzwonić po pomoc. Nie miało znaczenia, że niedawno prosił go o to samo dla swojej siostry. Jednak Caro należała do rodziny. – Rozumiesz?
– Tak.
– Do usłyszenia.
Caroline rozłączyła się i odczekała chwilę, po czym wychyliła lekko głowę zza brudnego kontenera na śmieci. Kiedy nie dojrzała nic podejrzanego, wstała i wyprostowała się, kierując wzrok na tylne wejście do knajpki. Pomyślała, że teraz albo nigdy. Przecięła wąską uliczkę, szarpnęła za drzwi, które na jej szczęście były otwarte, i wsunęła się niepostrzeżenie do środka, po czym przemknęła przez kuchnię jak gdyby nigdy nic. Weszła do sali, gdzie znalazła niewielki stolik w boksie, w którym się skryła. Rozejrzała się bacznie dookoła, chwyciła menu, żeby nie odróżniać się za bardzo od reszty gości, chociaż zapewne jej stan oraz strój i tak były nazbyt widoczne, i żeby po chwili zamówić jakieś danie. Czekając na swoją potrawę, oddała się wspomnieniom, które przypłynęły do niej niczym niechciane fale.
Spojrzenie niebieskich oczu podążało za nim, kiedy przechadzał się po kamiennej posadzce patio. Śledziła każdy jego ruch, gdy w roztargnieniu przeczesywał swoje włosy koloru piaskowego blond. Był przystojny. Wszyscy mężczyźni z jego rodziny tacy byli. Od kilku miesięcy tworzyli związek i mimo że powiedział jej, że ją kocha, teraz tak to nie wyglądało. Miała niejasne wrażenie, że wybrała nie tego brata, którego powinna, ponieważ gdzieś na dnie serca wiedziała, do kogo ono tak naprawdę należy, ale dała szansę innemu. To było skomplikowane, jej uczucia i serce były skomplikowane. Ale kiedy Ryan wyjechał, to Rick zacieśnił koło niej swoją pętlę, a teraz miał zamiar ją zostawić. To wszystko było do dupy.
– Czy ty chcesz mi powiedzieć, że jutro wyjeżdżasz? – zapytała cichym głosem, żeby nikt inny jej nie usłyszał.
– Caro – zatrzymał się – wiesz, że to będzie dla mnie dobre. Chcę tego.
– A ja? Mnie też chciałeś, a teraz zostawiasz?
– Przecież wciąż będziemy razem. Mój wyjazd niczego nie zmieni. – To była nieprawda, to wszystko zmieniało, tylko on nie chciał się do tego przyznać. Tak naprawdę zostawiał ją w tej chwili. – Najpierw szkolenie…
– A później wyjazd – dokończyła za niego. – Szkolenie trwa miesiącami, a później cię znowu nie będzie. Jak ty to sobie wyobrażasz?
– Proszę… – Pochylił się i pocałował ją w czoło. – Muszę to zrobić.
Nic nie odpowiedziała. Nie miała zamiaru go przekonywać. Chciał iść do wojska jak jego brat. Ale Ryan to była inna historia.
– Caro – odchylił się od niej – nic nie powiesz?
– A co byś chciał usłyszeć? Podjąłeś decyzję i nie zmienisz jej nawet dla mnie.
– Nie zmienię. Muszę już iść, wcześnie rano mam wyjazd. – Pocałował ją szybko w usta. – Uważaj na siebie.
– Zatem żegnaj – wyszeptała i patrzyła na odchodzącego Ricka. Miała ochotę biec za nim i uderzyć go. Zrobić mu cokolwiek za to, że ją tak potraktował i zostawił. Nie kochała go tak, jak powinna kochać dziewczyna swojego chłopaka, ale i on nie traktował jej tak samo. Po prostu zabijał czas, zabawił się. Wiedziała, że oni nie byli na zawsze, ale i tak miała do niego żal, że nie rozwiązał tej sprawy między nimi inaczej.
Caroline otrząsnęła się ze wspomnień, cały czas czekała w chińskiej restauracji na ratunek. Gdyby była mądra, nie przyszłaby dziś do tego klubu. Powinna wiedzieć, że Ashton nie odpuści wobec siebie zniewagi, a żeby dobrać się do jej kuzynki, będzie zdolny posunąć się do każdej podłości. On naprawdę miał coś z głową. Eli nigdy się nie skarżyła, ale coś było nie tak między tą dwójką i zanim Caro zdążyła dowiedzieć się, co to takiego, kuzynka zniknęła w dniu swojego ślubu. Po prostu ślad po niej zaginął. Ale dzisiaj miała prawie pełen obraz tego, przez co musiała przechodzić Eli.
– Proszę – kelnerka podała jej danie – i smacznego.
– Dziękuję.
Westchnęła i zamieszała pałeczkami w makaronie, którego wcale nie miała zamiaru próbować, ale dziwnie wyglądałoby, gdyby nic nie zamówiła. Siedząc tak, co kilka sekund sprawdzała swój telefon, jednak nie było żadnych przychodzących połączeń ani wiadomości. Postanowiła, że jeśli w ciągu pół godziny ktoś się nie pojawi, zaryzykuje i wyjdzie stąd, a potem uda się do swojego mieszkania. Nie miała za bardzo wyboru. Dean na pewno będzie próbował coś załatwić, ale nie była pewna, czy mu się uda. Ponownie zerknęła na ekran i ku swojemu zaskoczeniu zobaczyła wiadomość, ale nie od niego tylko od… kuzynki.
„To ja, Eli. Cholera, co się dzieje? Gdzie jesteś?”
Caroline patrzyła z niedowierzaniem, ale postanowiła szybko odpisać. Nie miała czasu na zwłokę.
„Siedzę w chińskiej knajpce, wiesz której”.
Specjalnie nie napisała nazwy. Wiedziała, że Eli zrozumie, o które miejsce jej chodzi. Czerwony Smok był znany jej kuzynce. To tutaj bywały częstymi gośćmi po nocnej zabawie w klubie.
„Trzymaj się, odsiecz nadciąga” – przyszła wiadomość, która niezmiernie ucieszyła Caroline. Wiedziała, że rodzeństwo coś wymyśliło. Teraz pozostało jej jedynie cierpliwie czekać.
Na drugim końcu tego samego miasta Knox właśnie skończył jeść i miał ochotę udać się do hotelowego pokoju, w którym się zatrzymał. Przyjechał tutaj, bo miał coś do załatwienia. Po sprawie z Eli pewna rzecz nie dawała mu spokoju i wrócił w rodzinne strony. W sumie sam nie wiedział, co chciał przez to uzyskać, ale był tutaj i miał jeden cel. Obawiał się jednak, jak ten cel zareaguje, kiedy go zobaczy. Zwłaszcza po tylu latach. Prezesa zbył jakąś gadką o rodzinie, a Storm nawet nie wnikał, tylko kazał mu jechać i załatwić wszystko. Czas nie był dla nich ostatnio dobry. Ale ta sprawa musiała w końcu znaleźć swój finał, inaczej do końca życia będzie go to prześladowało.
Już wstawał od stolika, kiedy zadzwonił jego telefon. Wyciągnął urządzenie ze skórzanych spodni i zdziwił się, że dzwonił do niego nie kto inny, jak Eli. Trochę to było… I tak postanowił odebrać.
– Co tam, słońce? – przywitał się z nią.
– Potrzebuję przysługi.
– Jakiej?
– Chodzi o Caroline… – W głosie dziewczyny było słychać wahanie, a on aż cały się napiął.
– Co z nią? – Skoczył na równe nogi, rzucił pieniądze na stół i już wypadał z restauracji, spiesząc prosto do zaparkowanego niedaleko harleya.
– Ashton… – wykrztusiła.
– Gdzie ona, do chuja, jest? – gorączkował się. – Eli, mów!
– W Czerwonym Smoku, ukrywa się tam. Masz kogoś, kto mógłby jej pomóc?
– Jestem na miejscu – odpowiedział, bo wiedziała już, że sam po nią pojedzie. Wszystko było dziwnym zbiegiem okoliczności.
– Ale że…?
– Jestem w Kalifornii, Eli. Długa historia. – Nie chciał jej zdradzić, po co przyjechał.
– Jezu, nawet nie wiesz, jak się cieszę, Knox. Uwielbiam cię.
– Jadę po nią – rzucił i rozłączył się.
W całym tym gównie, jakie się za nim ciągnęło, była jedna dobra rzecz. On był na miejscu i mógł pomóc Caroline. Nie sądził, że przyjdzie mu się z nią spotkać w takich okolicznościach. Sięgnął po swój kask, dosiadł maszyny i z głośnym pomrukiem silnika wjechał na ulicę, którą popędził w kierunku knajpki.
Knox gnał przez miasto, jakby na ogonie siedziało mu co najmniej kilka piekielnych ogarów, których zamiarem było go pożreć. Znał tę restaurację, więc nie miał problemu z dotarciem na miejsce. Zatrzymał się na chodniku prawie z piskiem opon, wyłączył silnik, odłożył kask i zsiadł, po czym ruszył do środka. Gdy tylko wszedł, uderzył go tak znajomy zapach, za którym tęsknił. Nikt nie podawał lepszego kurczaka w sosie słodko-kwaśnym. Zaciągnął się wonią i dokładnie lustrował pomieszczenie, zdając sobie sprawę, że swoim pojawieniem się wywołał lekkie zamieszanie. Taaa, klubowa kamizelka robiła wrażenie zwłaszcza w takich miejscach. Przeskanował dokładnie wzrokiem wszystkie stoliki i w końcu zatrzymał spojrzenie na boksie, w którym siedziała znajoma mu blondynka. Poczuł, jak coś ścisnęło go w środku, ale mimo to ruszył w jej kierunku. Jego ciężkie motocyklowe buty z każdym zdecydowanym krokiem wydawały głośny dźwięk. Nie widział Caroline od kilku lat, od… Nie, nie pójdzie w stronę tamtych wspomnień, było, minęło i nic już nie mógł zrobić, żeby naprawić tamte błędy. Za późno na cofnięcie przeszłości, zresztą nie dałoby się tego zrobić. Istniało tylko teraz. On był teraz i miał zamiar chociaż raz pomóc jej jak należy.
Pewny siebie stanął przy jej stoliku. Uniosła głowę i wbiła w niego wystraszone spojrzenie niebieskich oczu. Oczu, za którymi tak tęsknił, a które teraz były zaczerwienione od łez spłukujących jej tusz prosto na policzki i rozszerzone z zaskoczenia na jego widok. Nie dziwił się jej. Był zapewne ostatnią osobą, którą się spodziewała zobaczyć, zwłaszcza dzisiaj. Ale był też jedynym facetem, który miał wszelkie prawa, by jej pomóc. I ta kobieta należała do niego i niech go szlag, jeśli pozwoli jej ponownie odejść. Teraz, patrząc na nią, był tego pewien na sto procent.
– Ryan – wyszeptała drżącym głosem, a on jej nie poprawił, mimo że nie używał już tego imienia.
– Lin – odpowiedział – musisz ze mną iść. Chodź. – Wyciągnął do niej dłoń, ale ona ani drgnęła. Knox westchnął i sięgnął po blondynkę, czym zmusił ją do wstania. – Zabieram ciebie i twój tyłek ze sobą. Dzwoniła do mnie Eli, wszystko wiem.
– Ale…
– Nie kłóć się ze mną.
I nim mogłaby zaprotestować, wyciągnął ją z boksu, złapał za dłoń i wyprowadził z lokalu na nocne powietrze. Pociągnął ją bez słowa w kierunku swojej maszyny, a kiedy zatrzymali się przy dużym motocyklu, Caroline zadrżała, co nie uszło uwadze Knoxa. Był skurwielem, ale nie takim, który nie szanuje kobiet. Wyciągnął z przytroczonej torby klubową kurtkę z naszywkami. Woził ją tak na wszelki wypadek.
– Załóż – podał jej skórę, którą niepewnie chwyciła – inaczej zmarzniesz.
– Dzięki – wychrypiała i założyła ją bez zastanowienia. Nie miało znaczenia, że praktycznie się w niej utopiła. Miało za to znaczenie to, że znajomy zapach zadziałał na nią jak kojący balsam.
– Jeździłaś kiedyś? – Kiwnął głową na swoją bestię.
– Nie – zaprzeczyła i przełknęła ciężko. Spodziewała się każdej odsieczy, ale niekoniecznie tego mężczyzny tutaj. To była niespodzianka. A czy niemiła, to się miało dopiero okazać. Wiedziała jednak, co to wdzięczność.
– To będzie ciekawie – mruknął i włożył jej na głowę kask, który zwinnie zapiął. – Musisz usiąść za mną i mocno się mnie złapać, żebyś nie spadła.
– Nie jestem idiotką.
– Jesteście identyczne – wymamrotał pod nosem tak, żeby nie usłyszała. – Uważaj na rury, będą gorące.
– Jasne, dzięki! – krzyknęła w odpowiedzi, bo właśnie odpalił swoją maszynę, a ona, przyklejona do jego pleców, cieszyła się, że stąd odjeżdża.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji