Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Knut - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 lipca 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Knut - ebook

Za każdym razem, kiedy piszę: polski król Anglii, Knut Wielki, walczę sam ze sobą, czy przymiotnik polski wziąć w cudzysłów czy nie. Na ile wnuk Mieszka I czuł się Polakiem? Czy w domu matka Świętosława mówiła do swego syna po polsku czy duńsku? W jakim stopniu polskie korzenie wpływały na jego decyzje? I choć wiemy wiele z przekazów historycznych o królu Knucie i jego matce królowej Wikingów, wciąż pozostają oni wielką zagadką. I niech taką pozostaną będąc inspiracją pisarzy i nie tylko.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8221-392-8
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Jak wszystkim wiadomo rzeka Odra płynie z południa na północ. Z prawej strony jej leniwych wód rozciąga się potężne chrześcijańskie państwo Burysława. Potężne bo nawet cesarze: niemiecki i bizantyjski wolą go mieć za przyjaciela. Po jej lewej stronie znajdują się ziemie zamieszkałe przez wiele luźnych plemion słowiańskich zwanych Wieletam, bądź Lutykami. Choć oni sami wolą aby zwać ich Wilkami. Rozległe ziemie rozciągające się między Odrą, a Łabą i granicą duńską na północy tylko pozornie wydają się bezbronne z racji swej bezpaństwowości, bo Wieleci nie raz dawali przykład konsolidacji gdy w obronie swej ziemi i wiary pogańskiej musieli dawać odpór najazdom niemieckim, duńskim, czy polskim. Wracając jednak do rzeki Odry, kończy ona swe życie w wodach zatoki, za którą to wydawałoby się jest już tylko otwarte morze zwane Bałtykiem od słowa „blato” oznaczającego w językach słowiańskich wielką słoną wodę. Ta jego część jednak zwana jest Mare Rugianorum– Morze Rugijskie. Nazwę swą zawdzięcza wyspie Ranie — Rugii i jej mieszkańcom przesławnym słowiańskim piratom i wprawnym szkutnikom znanym w tym fachu ze swego mistrzostwa nie tylko w Winlandii i wśród Wieletów. Prace ich potrafią docenić i Normanowie szwedzcy, duńscy czy norwescy. Ci ostatni szczególnie bo ich król Olaf Tryggvason zamówił kiedyś u nich swą wielką, ale zarazem zwinną łódź zwaną Długim Wężem, która to była postrachem mórz północy aż do jej zatonięcia podczas bitwy pod Svold. Wracając ponownie do rzeki Odry, zatoki i morza. Nie spotykają się one bezpośrednio, jest między nimi coś co je rozdziela. Jest to wyspa zwana Wołyniem.

W jasny, piękny i rześki poranek do portu miasta zwanego Jomsborg leżącego właśnie na Wołyniu wpłynął królewski drakkar. Jarl Palnatoki poznał go z daleka po proporcu na szczycie masztu. Jakież było jego zdziwienie gdy po trapie na ląd zaraz po cumowaniu trzymając za nogi i ręce zniesiono z jego pokładu króla Danii Haralda Sinozębnego założyciela przesławnego Jomsborga. Król Harald jeden z najpotężniejszych władców owych czasów podziurawiony licznymi ranami od mieczy, toporów i strzał w dni kilka później oddał ducha na rękach wiernego jarla i wśród ogólnego ze złości zgrzytania zębami wszystkich Jomswikingów. Co jednak stało się takiego strasznego, że pan mórz północy zakończył swe życie tak nagle i tragicznie? Został zdradzony i pobity, ale nie przez swych wrogów zaciekłych Sasów, podstępnych Anglów, nie przez norweskiego jarla Hakona, czy szwedzkiego Eryka Zwycięskiego. Został zdradzony przez własnego syna Swena Widłobrodego i zazdrosnych o jego władzę możnych duńskich. Aby zrozumieć jak do tego doszło musimy cofnąć się w czasie. Niestety naszym wyznacznikiem czasowym znów będzie śmierć. Tym razem śmierć Gorma Starego ojca króla Haralda.

***

Gorm Stary uważany jest za pierwszego króla Danii założyciela dynastii Jelling. Na scenie dziejów pojawił się pozbawiając władzy Gnupę i rozpoczynając proces konsolidacji kraju co nie było łatwe ze względu na opór wielu lokalnych duńskich elit. Pierwszy król Danii po śmierci swej żony Tyry usypał w Jelling rozległy kopiec, gdzie złożono jej ciało i postawiono wielki kamień runiczny, na którym to pierwszy raz w historii użyto nazwy Dania. Harald po odejściu do Walhalli swego ojca Gorma wzniósł drugi kopiec i postawił drugi kamień runiczny mówiący o przyjęciu przez niego chrześcijaństwa. Po pewnym czasie między kopcami zbudował kościół i do niego później przeniósł doczesne szczątki swych rodziców.Przejęcie władzy po ojcu musiało równać się dla niego z jej umocnieniem. Harald Sinozębny podjął w tym kierunku wiele działań. Jak każda władza tak i jego legitymizowała się armią i architekturą. Zbudował w Danii sieć obozów wojskowych zwanych Trelleborg od nazwy pierwszego z nich powstałego w mieście o tej właśnie nazwie na wyspie Zelandii. Pozostałe wzniósł w Fyrkat, Aggersborg, Nonnebakken na wyspie Fyn i jeden u wybrzeży Skanii. Wszystkie na planie koła otoczone wałem z czterema bramami i dwiema pod kątem prostym przecinającymi się arteriami. Wielkie grody centra wojskowo administracyjne reprezentujące władzę królewską. Po za tym największy w Danii most w Ravning Enge nad rzeką Elje o długości siedmiusetsześćdziesięciu i szerokości pięciu metrów. Założył również Jomsborg perłę w swej koronie. Tuż nad głową wielkiego i groźnego Burysława władcy Winlandu. I o ile Harald Sinozębny był bardzo zdolnym administratorem, zarządcą i budowniczym o tyle do wojaczki nie miał szczęścia. Nie żeby był nie uzdolnionym przywódcą bo był. Brakowało mu gwiazdy takiej jakie świecą wielkim wodzom i wojownikom. Co prawda uzależnił od siebie Norwegię wspierając Haralda syna Eryka Krwawego Topora w jego wojnach z Hakonem Dobrym, ale późniejsze wojny i bitwy związane z utrzymaniem Norwegii doprowadziły i tak do jej utraty o wizerunku samego króla wśród jego poddanych nie mówiąc. Wojny szwedzkie jakie prowadził z Erykiem Zwycięskim wspierając militarnie jego bratanka Styrbjorna również zakończyły się klęską szczególnie po przegranej bitwie w Uppsali nad rzeką Fyris. Ta wojna zaowocowała dodatkowo jeszcze zawarciem strategicznego porozumienia zawartego pomiędzy Erykiem Zwycięskim a Mieszkiem I wymierzonego przeciw Danii. Gwoździem do trumny okazało się popieranie w konflikcie o tron cesarski po śmierci Ottona I księcia bawarskiego Henryka Kłótnika zamiast Ottona II. Nowy cesarz po objęciu tronu ruszył na Danię i pewnie rozjechał by ją kopytami swego konia albo przynajmniej uzależnił ją dla cesarstwa gdyby nie wchodzący właśnie na scenę dziejów syn króla czyli Swen Widłobrody. Ten bronił kraju tak dzielnie i skutecznie, że zmusił wojska Ottona II do wycofania się daleko na południe, a przy okazji odzyskał bogate miasto Hedeby z pod saskiej okupacji pozostające pod nią od sześćdziesięciu lat kiedy to jeszcze Gnupa poddał je cesarstwu. Gwiazda wielkiego wojownika, której Harald nigdy nie miał zaczęła nagle świecić jego synowi. W państwie duńskim tymczasem wzrastała niechęć do króla Haralda. Możni i elity nie chcieli więcej płacić na jego nie udane wyprawy wojenne. Część z nich nie mając za co już żyć od nowa łupiła Anglię. Bunt rósł, a Sinozębny stawał się coraz mniej popularny. Na czele buntu stanął syn króla, nie miał wyjścia. Powstanie i tak zmiotłoby z tronu jego ojca. Harald Sinozębny po przegranej bitwie odpłynął ciężko ranny na jedynym okręcie jaki mu pozostał z wielkiej floty z najwierniejszymi sobie wojami. Odbił po raz ostatni i na zawsze od brzegów swej ukochanej Danii i dotarł do Jomsborga, gdzie zmarł.

Tymczasem gwiazda Swena zgasła. Najechany przez szwedzkie wojska Eryka Zwycięskiego salwował się ucieczką do Anglii, gdzie odbywał wiele lokalnych wojen wraz z przyszłym królem Norwegii Olafem Tryggvasonem. Tron Danii odzyskał dopiero po śmierci Eryka Zwycięskiego, zawierając pokój z jego synem Olafem Skotkonungiem i żeniąc sie z jego matką czyli wdową po Eryku — Sygrydą Storradą jak zwali ją Normanie. Sygryda Storrada czyli Świętosława była siostrą Bolesława Chrobrego, córką Mieszka I i Dobrawy.

W sierpniu 1013 roku Swen Widłobrody znów powrócił do Anglii, tym razem jednak na czele floty inwazyjnej, która wylądowała w Sandwich. Następnie najeźdźcy skierowali się na północ wybrzeżem Anglii Wschodniej. Wpłynęli w rzekę Trent i dotarli nią do Gainsborough. Tak znaleźli się w Northumbrii. Mylili się jednak spodziewając się zajadłej obrony. Na przeciw Swenowi wyszli dwaj angielscy możni Uhtred i Morcar, poddali kraj bez walki i zaopatrzyli jego armię w dodatkowy prowiant i konie. Następnie duńczycy ruszyli na południe zajmujac po kolei Mercię, Oxford, Winchester. Oblegli Londyn, który walczył i się nie poddawał zapewne dlatego iż ukrył się w nim król Ethelred. Skierowali się więc ku Wallingford i Bath gdzie eldorman Devonu Ethelmar poddał im cały południowy zachód Anglii. Ostatni poddał się w końcu Londyn, z którego były już król Anglii Ethelred uciekł przez kanał La Manche do Normandii do swego szwagra Ryszarda II i już od roku przebywającej tam z synami królowej Emmy.

Ostatecznie gwiazda Swena Widłobrodego rozbłysła nad całą Europą. Wszędzie dziwiono się z jaką łatwością zdobył królestwo, ba on sam był zaskoczony swoim sukcesem. Nie dane mu było jednak cieszyć się nim długo bo trzeciego lutego tysiąc czternastego roku zmarł. Armia bez króla, w obliczu wielkiej niechęci Anglików niższych stanów i w dobie powrotu Ethelreda na wyspę nie dała rady utrzymać Anglii w posłuszeństwie, nawet wspierana przez młodego, walecznego i znanego już w świecie syna Swena Widłobrodego– Knuta. Wnuka Mieszka I i siostrzeńca Bolesława Chrobrego.Rozdział I

Wiatr, dął silny północny wiatr. Gonił chmury z północy na południe, a wraz z nimi masy zimnego powietrza. Gdy zbiły, skłębiły i zczepiły się w bratobójczym uścisku siąpił z nich lekki deszcz. Gdy rozerwały się nie mając już siły dalej walczyć ze sobą deszcz ustępował, a w jego miejsce pojawiało się blade światło księżyca, który i tak miał zaprzestać swe panowanie tej nocy w krótce, gdyż ta miała się ku końcowi. Pierwsze ledwo widzialne promienie, a właściwie cienka delikatna smuga żółtoróżowego światła pojawiła się na wschodzie. Zbyt jednak nadal było ciemno, aby zobaczyć cokolwiek. Choć od czasu do czasu zabłyszczało coś jasnego oświetlonego ostatnimi refleksami rzucanymi przez księcia ciemności. Minęło jeszcze trochę czasu, mniej więcej tyle ile trzeba aby zmówić poranny różaniec, a księżyc znikł i w jego miejsce ukazało się słońce. Górna część jego korony wyjrzała z głębin morskich i od razu wyjaśniła zagadkę co i raz błyskających i ginących powierzchni. Były to szczyty fal groźnie ukazujące swe spienione grzywy, ale tylko na chwilę bo zaraz potem ginęły gdzieś w odmętach szarości wody.

Chociaż był już początek maja i sezon wiosennych sztormów na południowych akwenach Morza Północnego dobiegł końca to dzień dzisiejszy jasno i dobitnie pokazywał jak bardzo zmienną pogoda potrafi być na morzu. Wiedzieli o tym Wikingowie płynący na łodziach po tych wzburzonych falach i choć wszyscy byli już chrześcijanami to nie jeden wspominał teraz z przerażeniem Jormunganda wielkiego węża morskiego opasującego swym cielskiem całą Mirgard czyli Ziemię. Wąż nie ukazał się jednak, żółta wielka kula za to podniosła się znacznie wyżej i jakby chciała przejąć świat we władanie, przegnała chmury i uspokoiła wiatr nieco. Dzięki niej chyba fale też zaczęły się wydawać strudzonym wojom jakby mniej groźne. Oświetliła cały horyzont ukazujący szarość wód morza, a na nim flotylle snek, skeidów i wielkiego drakkara na ich czele. Flotylla liczyła ogółem siedemdziesiąt jednostek oraz cztery i pół tysiąca wojów na ich pokładach. Całość pruła wzburzone morze w kierunku wschodnim. I czy był to przypadek, czy zamierzone działanie statki ułożyły się w ten sposób, że na czele płynął wielki drakkar, a wszystkie też duże, ale jednak mniejsze od niego jednostki rozchodziły się promieniście za nim. Gdyby Jormungand naprawdę istniał i gdyby zechciał sprężyć swe cielsko i wystawić swój wielki łeb wysoko nad wodę spostrzegłby motyla, albo raczej ćmę podąrzającą ku światłu na wschodzie. Dzień tymczasem zrobił się już zupełny. Jasność wprawiła tysiące wojowników o zaciętych twarzach w lepszy humor. Niektórzy poczęli uśmiechać się, niektórzy z cicha rozmawiać, a jeszcze inni podśpiewywać stare wikińskie pieśni. I choć strudzeni byli i głodni po całonocnym wiosłowaniu żaden grymas złości bądź zniecierpliwienia nie ukazał się na ich twarzach. Dane im jednak było odpocząć wkrótce, bo oto na drakkarze, tuż za jego smoczym łbem powstał pewien człowiek i zadął silnie w róg. Sygnał ten powtórzyły inne jednostki za nim i jak na komendę wiosła na wszystkich statkach zatrzymały się, a z góry na dół spadły rozwijając się żagle. One teraz stanowiły napęd wikińskiej flotylli, a strudzone ręce wojów mogły odpocząć i zająć się porannym jadłem. Zanim jednak to nastąpiło z czterech i pół tysiąca ust wyrwał się dziękczynny pomruk, który niesiony powierzchnią wody dotarł do drakkara, na którym mężczyzna zakończywszy dawać sygnał usiadł na poprzecznej belce łączącej dwie burty jego łodzi. Usiadł i westchnął ciężko jak to często mają w zwyczaju starzy ludzie. Nie był jednak stary. Twarz jego była młoda, nawet bardzo młoda. Zarostu na niej nie było wcale. Szerokie czoło natomiast pokrywała długa blond grzywka spadająca aż na niebieskie źrenice i przykrywająca je czasami. Oczy te wtedy zamykały się na chwilę, a właściciel niesfornych włosów wcale nie trudził się ich odgarnięciem jakby wiedząc, że wiatr przegna je niebawem. I tak w istocie działo się co chwilę. Włosy opadały, źrenice znikały pod powiekami, po czym wiatr kończył ów rytuał. W przerwach jednak pomiedzy podmuchami wiatru nad oczami ukazywały się brwii. Dwa wielkie łuki zrośnięte ze sobą nadawały tej wydawałoby się trochę pucołowatej twarzy o małym nosie wyrazu drapieżcy.

W pewnym momencie do młodzieńca z boku podszedł starszy człowiek o siwych długich włosach, których rzadkie kosmyki spadały aż na ramiona. Ubrany był w długie wąskie spodnie i sandały na stopach z rzemieniami opasującymi mu łydki aż do kolan. Stroju jego dopełniała krótka tunika ściągnięta na biodrach pasem, o krótkich rękawach ukazujących ramiona nie mniej mocarne od żeglarskich lin przy maszcie kilkanaście metrów za nim. Jedną ręką przytrzymywał się burty, w drugiej niósł drewnianą misę pełną mięsiwa, którą to podał młodzieńcowi intensywnie przy tym wciagając zapach jadła swym długim nosem.

— Nie frasuj się panie, zjedz coś — rzekł chwiejąc się to w lewo to w prawo z powodu fal atakujących dziób drakkara jakby teraz zacieklej.

Młodzieniec wpatrzony w dal i zamyślony bardzo nie zauważył go. Westchnął raz jeszcze silnie i oparł swą jasną głowę o pięść prawej dłoni pod brodą.

— Królu jeść musisz– bardziej stanowczo rzekł przybysz raz jeszcze, a do tego głośniej bo myślał, że szum wiatru i ryk fal sprawia iż siedząca postać go nie słyszy.

— A to ty Niklot– młody człowiek odwrócił głowę i wyciągnął rękę po misę dymiącego mięsiwa, dopiero co zagrzanego specjalnie dla niego gdzieś z tyłu drakkara.

— O czym tak myślisz królu? — zagadnął Niklot.

— Daj spokój z tymi tytułami– żachnął się król– Jak długo mi służysz?

— Od zawsze– odpowiedział stary– od kiedy twoja matka odpłynęła do Polski.

— To, więc iż zostałem królem raptem trzy miesiące temu nie znaczy, że musisz mówić do mnie tak oficjalnie.

— Nawet publicznie? — upewnił sie Niklot.

— Nawet– odpowiedział król.

— Dobrze Knucie, więc będę mówił tak jak zawsze. A zacznę od tego, że martwię się o ciebie. Przestań tyle mysleć, zjedz w końcu, a ja w tym czasie przyniosę wina– to powiedziawszy sługa oddalił się chwiejnym krokiem.

Król Knut tymczasem wprawdzie zaczął spożywać swój posiłek powoli lecz myśleć nie przestał. O czym myślał? Głównie o tym co było, ale i o tym co będzie. Nie dalej jak rok temu żeglował po tych wodach tylko, że w odwrotnym kierunku. Wtedy był pełen nadziei, dziś zwątpienie targało mu duszę. Myśli o przeszłości wciąż plątały się z planami na przyszłość, która rysowała się w wielu odcieniach niepewności. „Ach gdyby był tu ojciec” — myślał czasami, ale jego już nie było. Zmarł nagle w sile wieku nie wiadomo dlaczego. Już wolałby aby go zamordowano. Byłoby na kim wywrzeć zemstę. Kogo gonić, kogo nienawidzić, a tak pustka, tylko pustka. I tu myśli z południowej Anglii czyli z Wessex gdzie zmarł jego ojciec Swen powędrowały na północ do Northumbrii. Twarz młodzieńca rozjaśniła się. Pojawił się uśmiech, a policzki zarumieniły na wspomnienie Elgifu i czasu z nią spędzonego. Wiedział iż jej ojciec eldorman Elfhelm zamordowany w dworskim spisku na dworze króla Ethelreda pewnie nie miałby nic przeciw ich związkowi tak jak nic nie mieli jej opiekunowie eldorman Sigeferth i jego brat Morcar. Ba sami przyprowadzili mu dziewczynę licząc na to, że się nią zainteresuje. I rzeczywiście zainteresował się nią i ona nim, ale nie w sposób w jaki możni Northumbrii myśleli, że to nastąpi. Mówiąc krótko pokochali się i połączyła ich miłość, a nie zwierzęce żądze. Stało się to zaraz po tym jak wraz z całą flotą wpłyneli rzeką Trent do Gainsborough w środkowej Anglii, która poddała się zaraz za pierwszym rzutem oka na duńskie siły. Ojciec ustanowił go natychmiast earlem całej Northumbrii, uzupełnił zapasy żywności, pobrał konie i ruszył na południe. Potem już tylko dobre wieści było o nim słychać. Padła Mercia, Wessex, Devon, Sussex, Kent. Co prawda Londyn się nie poddał, ale Ethelred były już król Anglii uciekł do Normandii. Biskupom na wyspie nie pozostało nic jak tylko koronować Swena Widłobrodego na swego króla. I ta nagła straszna wiadomość — ojciec nie żyje. Na początku nie wierzył, myślał iż to jakieś sztuczki podstępnych Anglików. Był przekonany iż chcą aby jak najszybciej ruszył armię czyli wszystkich, którzy płyną z nim teraz z powrotem do Danii. Był pewny, że ich planem było, aby skierował się na południe i wpadł w jakąś zasadzkę, którą mu przygotowali. Zapewne myśleli że młody, że krew się w nim wzburzy, że rozum zapała chęcią zemsty i zamiast myśleć jasno wygubi swe wojsko. Armia, właśnie armia i Elgifu trzymały go jeszcze przez trzy miesiące po śmierci ojca w Gainsborough. Armia ogłosiła go królem, następcą wielkiego Swena mimo jego młodego wieku, to było ogromne zaufanie. Przecież było wśród nich tak wielu sławnych wojów, niektórzy odprawiali wojny jeszcze z jego dziadem Haraldem w Norwegii czy Szwecji. Ludzie o wielkim doświadczeniu, mężni, można powiedzieć niezwyciężeni, a jednak wszyscy razem cztery i pół tysiąca duńskich Wikingów wykrzyknęli jego imię pod angielskim niebem uznając go za króla i przysięgając mu wierność. Nie mógł ich zawieść dlatego czekał. Nie mógł też zawieść jej. Ojciec zmarł trzeciego lutego, a Elgifu urodziła mu syna w dwa tygodnie później. Angielscy możni dali mu ją jako nałożnicę. On pokochał ją jednak, a swemu pierworodnemu dał na imię Swen po ojcu. Tak ich też nie mógł zawieść dlatego czekał. Ile jednak czekać można było? Z południa nie dochodziły żadne wieści, a jeśli dochodziły to mrożące krew w żyłach. Ethelred powrócił z Normandii, gromi armię nieżyjącego Swena w Wessex, odbił Londyn, idzie przez Mercię. Duńczycy co prawda stawiali zacięty opór, ale bez króla byli jak ślepi i głusi. Chcieli ale nie mogli. Co prawda w ich szeregach byli Olaf Haraldson i Porkell, ale ci zdradzili. Olaf przeklęty Norweg zdobył wszystkie mosty na Tamizie w Londynie. Praktycznie rzucił miasto na kolana przed Ethelredem mimo zaciętej duńskiej obrony. Porkell natomiast, och gdyby dostał go w swoje ręce. Ten najwięcej namawiał ojca na tę wyprawę, obiecywał pomoc i wsparcie. Trzymał od lat na angielskiej ziemi w Greenwich setkę łodzi pełnych wojowników. To była pokaźna siła, której żadna ze stron konfliktu nie mogła ignorować. Po przybyciu armii inwazyjnej nagle Porkell zmiękł i zaczął swą pomoc uzależniać od podarków Swena, od nadań ziemskich i tytułów, które ten mu podaruje po zwycięskiej wojnie. Zarówno Swen za życia jak i Knut teraz nie wiedzieli iż Porkell stosował taką samą praktykę po drugiej stronie sporu, bo u Ethelreda wymuszał tyle samo jeśli nie więcej.

— Wino dzieciaku — usłyszał nagle głos tuż obok, a kiedy odwrócił głowę w prawo zobaczył Niklota z dzbanem i kielichem w jednym ręku, bo drugą trzymał się burty.

— Dziękuję odparł — odbierając z rąk sługi obydwa naczynia wciąż zamyślony król nie zwracając nawet uwagi na to iż ten nazwał go dzieciakiem.

— A wypij wszystko na frasunek — zostawię cię samego abyś bić się mógł w spokoju ze swymi myślami, ale będę w pobliżu, gdybyś mnie potrzebował — to mówiąc zaczął ostrożnie wycofywać się do tyłu bo wiatr wiał i huczał znów silnie nad pokładem drakkara.

— Dziękuję — powtórzył Knut i znów zatopił się w swoich myślach.

Przypomniał sobie dwudziesty piąty kwietnia, dzień odjazdu, aż serce ścisnęło się w nim na to wspomnienie. Pożegnał wtedy na nabrzeżu w Gainsborough swą Elgifu i nowonarodzonego syna. Nie zostawił ich jednak na pastwę losu, a raczej Ethelreda. Uzgodnił z Uthredem i Morcarem, że schowają ich głęboko na wsi jako zwykłych wieśniaków. Poczekają, aż resztki wciąż unikającej pogromu armii Swena dotrą na północ i jeśli on nie wróci to wyślą wszystkich razem do Danii. Bardzo chciał aby dziewczyna płynęła z nim, nie było to jednak możliwe ze względu na jej stan zdrowia. Po porodzie nastąpiły jakieś komplikacje. Medycy zalecali spokój i odpoczynek. Do tego robili wywary z ziół, które rosły tylko w Anglii i tylko w tej jej części. Pewnie koloryzowali trochę bo za opiekę płacił im złotem, więc na pewno chcieli zajmować się dziewczyną jak najdłużej. Zdawał sobie z tego sprawę, nie chciał jednak ryzykować gdyby miało okazać się innaczej. Ruszył więc armię z Gainsborough. Z nurtem rzeki Trent płynąc szybko znaleźli się na morzu. Potem wzdłuż Anglii Wschodniej na południe do Sandwich. Będąc w dobrych stosunkach z miejscowymi, którzy wspierali ojca już podczas jego wcześniejszych wypraw nie obawiał się zdrady. Tu jednak dowiedział się całej prawdy o sytuacji w jakiej się znajduje. Zaprzyjaźnieni mieszkańcy miasta uzmysłowili mu jak bardzo Ethelred posunął się w procesie odzyskiwania władzy, jak wiele ziem odbił i jak wielu możnych i eldormanów, którzy rok temu przysięgali wierność Swenowi dziś zdradzili i są znowu po przeciwnej stronie. Wsród nich najbardziej znienawidzony Porkell. Cóż było robić? Wypłynął na pełne morze w kierunku Danii.

Wiatr znów dął niemiłosiernie, znów przygnał chmury z północy, które przesłoniły słońce i ziąb okrutny zapanował na nowo. Fale wzmogły się i bujały drakkarem w lewo, prawo, górę i dół, a wielkie ilości wody przewalały się nad jego pokładem. Król Knut, zaledwie osiemnastoletni wódz tej armii Wikingów wstał nagle nie bacząc na to wszystko, wrzucił do morza pusty dzban, wypił ostatni kubek wina mocno odchylając głowę do tyłu, potem również cisnął go w rozhukaną szarą spienioną wodę i grożąc pięścią w kierunku zachodnim zakrzyknął:

— Jeszcze tam wrócę!!!

A za nim gromkim głosem zakrzyknęła załoga drakkara:

— Jeszcze tam wrócimy!!!

Za drakkarem zaczęła krzyczeć następna łódź i następna i następna. Echa okrzyku długo unosiły się po falach i gdyby mogły dotrzeć do uszu Ethelreda, który znów zasiadł na tronie Anglii, ten zadrżałby na pewno ze strachu.Rozdział II

U zachodnich wybrzeży królestwa Danii znajduje się miasto Ribe. Sławne swą sławą nie tylko w kraju, ale również u Normanów szwedzkich i norweskich. Bogate i ludne bo tu właśnie krzyżowały się zawsze drogi handlarzy trzodą, winem, odzieżą, bronią i zbożem. Miasto od wieków było centrum ściąganych do niego towarów z całej Skandynawi i wysyłanych drogą lądową do cesarstwa lub morską do Fryzji i Anglii. Towary nie miały jednak kierunku tylko południowego i zachodniego. Wiele ich przypływało z różnych podbitych przez Wikingów duńskich terytoriów do miejscowego portu, gdzie były rozładowywane i trafiały później w najdalsze zakątki Danii, Szwecji czy Norwegii. Co było błogosławieństwem miasta, było również jego przekleństwem. Bogactwo, którym cieszyli się jego mieszkańcy było solą w oku wielu. Szczególnie lubili napadać na nie Wieleci i Obodrzyce choć ci ostatni zaprzestali swych łupieżczych wypraw po układach jakie zawarł z nimi Swen Widłobrody. Oprócz Słowian Połabskich miasto upodobali sobie również Niemcy. Ci jednak zamiast wpaść, poszumieć trochę i wrócić do swych pieleszy jak robili to tamci, łakomym okiem patrząc chcieli gród i jego port podporządkować sobie na stałe najlepiej z Hedeby, drugim silnym i bogatym ośrodkiem miejskim cieszącym się nie mniejszą sławą od Ribe. Nie dziwi więc iż miasto otoczone było wysokim wałem obronnym i palisadą tak wysoką, że wieżyczki bramne obserwowane z dołu wydawały się jakby trochę przy małe. Najciężej jednak mieszkańcom było chronić port, którego przecież nie da się szczególnie od morza oddzielić palisadą. Dlatego więc już dawno temu wyprosili jeszcze u króla Haralda Sinozębnego, aby w porcie stacjonował dodatkowy garnizon wojów, którego zadaniem będzie strzec tylko jego. Gdzie najprędzej spodziewano się wrogiego ataku. Król Harald wysłuchał mieszkańców miasta i przyznał im rację. Od tamtej pory zaraz przy nabrzeżu znajdują się trzy długie domy otoczone również wałem i palisadą stanowiące jakby drugie mniejsze miasto. Jest to garnizon armii, ochrona portu. Wojowie nie gnuśnieli nigdy, zawsze ich uzbrojone patrole wędrowały po porcie pytając załogi przybyłych okrętów kim są, skąd są, jaki towar przywieźli, ewentualnie dokąd płyną. Wiedzieli wszystko, taka była ich praca. Dziś jednak oprócz swych normalnych codziennych obowiązków mieli dodatkowe zadanie. Przyjąć i ugościć u siebie właśnie przybyłą stu osobową drużynę wojów, straż przyboczną samego króla Haralda. Z początku służbiści ochroniarze portu zobaczywszy zbliżającą się w kurzu i porannym słońcu, dumnie bujającą się na końskich grzbietach drużynę, z jej proporcem dumnie powiewającym nad głową „złotego męża” — jak go nazwali, przestraszyli się sądząc, iż sam młody król jedzie. Jak okazało się później była to tylko asysta królewska przybyła z Jelling by kogoś odebrać z portu. Ktoś ważny, bardzo ważny miał wkrótce stać się gościem miasta.

„Złoty mąż” tymczasem o imieniu Lars słusznie złotym mógł być mianowany, bo jego półpancerz na piersi i nagolenniki oraz hełm istotnie pokryte były złotem i w porannym słońcu rozsiewały okrutne blaski wokół niego. Zeskoczywszy lekko mimo swej wielkiej postury ze słusznych rozmiarów konia wydał rozkaz setce Wikingów z nim przybyłych aby roztasowali się w koszarach będąc czujni bo gość po którego przyjechali może ukazać się na swej łodzi w porcie, w każdej chwili. Udał się następnie do dowódcy garnizonu, którego siedziba znajdowała się w małym domku tuż przy zachodniej palisadzie. Niedoszedłszy jednak jeszcze zaobserwował jak drzwi jego się otworzyły i wprost na niego biegiem wypadł równie wielki jak on sam, lecz znacznie grubszy jegomość. Z otwartymi ramionami biegnąc krzyczał :

— Ile to lat, ile to już lat?

— Będzie ze trzy Ebbe — odrzekł otwierając swe szerokie ramiona, w które wpadł z impetem dowódca garnizonu.

Jak na Wikingów i ludzi północy w ogóle było to przywitanie dość serdeczne. Nie dziwiłoby jednak kogoś kto wiedział iż obaj mężowie odprawiali razem wojny z byłym królem Swenem w ziemii Obodrzyców, a jeszcze wcześniej przeciw Niemcom pod Hedeby. Ebbe spoważniał jednak zaraz jakby przypomniawszy sobie cel wizyty Larsa i spytał po jeszcze kilku uściskach:

— Spodziewasz się więc naszego gościa dzisiaj?

— Podobno były jakieś sztormy na morzu, ale tak dzisiaj, a najpóźniej jutro — odpowiedział Lars.

— Posłuchaj, ja tu mam jeszcze kilka rozkazów do wydania, chcę aby wszystko było gotowe na jego przyjęcie. Nie wiem czy będzie chciał odpocząć chwilę tylko, czy dzień, bo więcej się nie spodziewam. Muszę jednak zachować czujność i być przygotowanym nawet na tygodniowy jego postój tutaj. Spotkajmy się więc u Ollego — zaproponował Ebbe.

— Więc ta karczma nadal istnieje — zapytał Lars.

Istnieje, istnieje, w tym samym miejscu– roześmiał się rubasznie Ebbe wspominając jak wiele wina wspólnie wypili tam kiedyś.

— Nie śpiesz się więc — odparł Lars — zanim tam zajdę wstąpię najpierw do kościoła. Jeśli przyjdziesz pierwszy czekaj, jeśli ja będę pierwszy będę czekał na ciebie.

— Dobrze — krótko odparł Ebbe po czym otworzył swe ramiona raz jeszcze i dwaj przyjaciele uściskali się ponownie.

Po opuszczeniu fortu Lars idąc wzdłuż nabrzeża portowego z ciekawością przyglądał się zacumowanym snekom i skeidą. Dostrzegł nawet kilka drakkarów należących zapewne do zamożniejszych kupców. Przebywając od lat w różnych fortach położonych w głębi lądu pełnił swą służbę najpierw dla króla Swena, a teraz dla jego syna Haralda. Znalazłszy się dziś w tym porcie przypomniał sobie dawne wyprawy morskie i zatęsknił za przygodami, których zapach przyniosła mu bryza dochodząca z nad morza. W głębi duszy mimo poważnego już wieku czuł się młodszy, o wiele młodszy niż było to w rzeczywistości i silny. Fantazja wciąż nosiła go po morskich szlakach i dalekich lądach. Dlatego przykrzyło mu się czy to w Jelling czy w jakimkolwiek innym forcie, w którym pełnił swe służby. Nie narzekał jednak, widząc kiedyś w swej jeszcze wczesnej młodości wysiłki króla Haralda Sinozębnego zmierzające do zjednoczenia Dani poparł je całym sercem i duszą. Kochał swą ojczyznę i był z niej dumny. Nie mniej jednak bardzo był wdzięczny młodemu królowi za tę wyprawę do Ribe. Niby nic wielkiego, ale i to sprawiło mu wielką przyjemność. Minął tymczasem port, przeszedł przez wielką bramę miejską i wąskimi uliczkami wśród karczm i magazynów dotarł do rynku głównego miasta otoczonego wysokimi domami z kościołem umiejscowionym od północnej jego strony. Był to stary budynek zbudowany jeszcze przez biskupa Ansgara w osiemset sześćdziesiątym roku, pierwszy kościół w Ribe. Po wejściu skierował się do pierwszych rzędów ław, tam klęknął i zatopił w głębokiej modlitwie. Żarliwa jego rozmowa ze Stwórcą przerywana była co i raz westchnieniami, a od czasu do czasu z ust jego wyrywały się ledwo zrozumiałe słowa „Dania, król, wojna domowa”. Na koniec pokrzepiony modlitwą wstał, przeżegnał się, pokłonił raz jeszcze i wyszedł. O ile jednak wcześniej myśli jego mimo wesołych wspomnień przywołanych przez Ebbego i port dość były ponure teraz uśmiechał się do siebie. Umysł zwrócił się mu w inną stronę, dostrzegł nagle rzeczy i sprawy w innym jaśniejszym świetle. Wiedział czyja to zasługa. Od lat praktykował zasadę nie zamartwiania się problemem, wiedząc, że jest to tylko uwielbienie problemu, a nie jego rozwiązanie. Po rozwiązania wstępował zawsze do kościoła. Tam składał swe czasami bolesne sprawy przed ołtarzem Pańskim i nigdy się nie zawiódł. Rozwiązania może nie zawsze były łatwe, ale zawsze skuteczne. Tym razem było tak samo. I tak idąc przez rynek Ribe w kierunku karczmy lśnił swą duszą czystą i zbroją złotą jakby słońce nad miastem drugie powstało. Doszedłszy w końcu do karczmy zwanej „U Ollego” usytuowanej w południowo zachodnim kącie rynku, czyli bliżej portu stanął przed drzwiami i zamiast wyciagnąć ku nim dłoń pchnął je silnie nogą myśląc „jak za dawnych czasów”. Natychmiast po wejściu do środka nozdrza jego uderzyła mieszanka zapachów czosnku, cebuli i kiełbasy. Grube zwoje ich wisiały nad huczącym już od rana paleniskiem po lewej stronie izby, rozsiewając woń dość ostrą, ale i apetyczną. Dalej w głębi lewej strony umiejscowiony był szynk, za którym stał starszy, siwy i przeraźliwie chudy jegomość. Na wprost niego ustawione były rzędami ławy, aż do ściany kończącej izbę. Po prawej stronie zaś znajdowały się jedne obok drugich wysokie otwory okienne o tej porze pozamykane jeszcze okiennicami z jasnego drzewa, które to kontrastowały z ciemnością ścian starego budynku. Lars skierował się w ich stronę wskazując szynkarzowi palcem z daleka aby choć jedną z nich otworzył. Ten spostrzegłszy gest, a i bogaty ubiór swego pierwszego dziś gościa, kopnął się co prędzej, otworzył okiennicę i jasny snop światła wlał się do zaciemnionego do tej pory pomieszczenia. Zamówił jajecznicę na gęsim tłuszczu z boczkiem, chlebem oraz wielki kufel piwa. Zarówno jadło jak i napitek pojawiły się przed nim na stole w dwie zdrowaśki, po czym skonsumował je dość szybko przypominając sobie, że przecież nic nie jadł od wczorajszego popołudnia ciągle goniąc do Ribe swój oddział. Właśnie gdy obcierał usta po ostatnim łyku piwa drzwi wejściowe otworzyły się i stanął w nich Ebbe. Twarz jego wyrażała zadowolenie, uśmiechnął się do przyjaciela, po czym podszedł i usiadł przy stole naprzeciw Larsa nie zamawiając niczego.

— Spodziewałeś się zastać za szynkiem Ollego? — zagadnął.

— Tak, zdziwił mnie widok tego chudzielca — odparł Lars.

— Wyobraź sobie Olle wydał swą córkę za mąż rok temu za jakiegoś piekielnie bogatego Wieleta. Sprzedał więc karczmę i wyjechał z córką i zięciem do jego kraju — wyjaśnił Ebbe.

— Przynajmniej nazwa została ta sama — zauważył Lars– a to nie bał się do kraju pogan jechać?

— Wiesz jak to tam u nich jest. Jednoczą się tylko na wojnę, a gdy czasy spokojne ciągła między nimi awantura. Plemię jednak do którego Olle wyjechał jest już ochrzczone i w dobrych kontaktach z Polską, zwą się Stodoranie — wyjaśnił jarl garnizonu Ribe.

— Że jak? Któż by tam wyrozumiał te słowiańskie nazwy. Nie o nich jednak i nie o swatach Ollego i jego córki rozmówić się spotkaliśmy. Wiesz co się dzieje? — tajemniczo nagle zapytał Lars.

— Domyślam się, ale ty na pewno przebywając przy dworze królewskim wiesz więcej. Powiedz mi więc– Ebbe zniżył głos, choć oprócz ich dwóch w całej karczmie nie było nikogo bo nawet nowy jej właściciel zniknął gdzieś zajęty zapewne swymi obowiązkami.

— Znasz króla Haralda — pytaniem na pytanie odpowiedział Lars.

— Czy znam. Hm… — niby tak, no nie, nie wiem. Bardzo dobre pytanie– zasępił się Ebbe — ostatni raz widziałem go jakieś trzy, może cztery lata temu. Z tym, że był wtedy jeszcze dzieckiem. Czekaj, ile on ma lat teraz?

— Dziewiętnaście — odparł z dziwnym naciskiem w głosie odpowiedzialny za bezpieczeństwo króla woj.

— Więc nadal dzieciak — uśmiech z twarzy Ebbego zniknął.

— Tak nadal dzieciak, choć nie głupi, odważny po ojcu i bystry po matce– zauważył Lars.

— To samo możemy powiedzieć o jego bracie Knucie, z tym że ten dzieciak jest jeszcze o rok młodszy, nie wróży to nic dobrego– co o tym myślisz? — znów spytał Ebbe.

— Jak wiesz król Swen nie żyje od ponad trzech miesięcy. Knut wraca właśnie wcale nie rozbity jakby chcieli niektórzy. Dysponuje cztero i pół tysięczną armią co jest siłą dość pokaźną. Mamy więc trzy rzeczy: króla trupa — zaczął wyliczać Lars wyciągając przed siebie palce prawej dłoni — dwóch jego synów dzieciaków, z których każdy ma małą armię i wiernych sobie możnych oraz jedno królestwo. Wiesz czym to pachnie?

— Wojną domową — ciało Ebbego aż zgięło się na krześle tak, że o mało nie dotknął twarzą stołu.

— Właśnie, a któż na niej skorzysta jak nie wrogowie naszego królestwa: cesarstwo, Obodrzyce, Wieleci — znów zaczął wyliczać Lars z zatroskaną twarzą — Olaf Skotkonung szwedzki, a może i norweski jarl Hladir Eryk, który będąc lennikiem duńskim w takiej sytuacji wypowie posłuszeństwo.

— Oj, oj, oj — załamał ręce Ebbe, dopytywał jednak dalej– a co zamierza młody król Harald?

— Nie jestem pewien – odparł Lars – na zewnątrz pokazuje twarz spokojną, pewnego siebie króla. Myślę jednak, że w sercu boi się swego brata, w końcu większego wojownika od siebie. Dlatego wysłał mnie. Rozumiesz swojego najbardziej zaufanego woja z gwardią swą przyboczną. Słowem najlepszych ludzi na najlepszych koniach. Knut na pewno to dostrzeże i zrozumie jako objaw szacunku, tylko aby nie odczytał tego jako oznakę strachu.

— No właśnie — odpowiedział coraz bardziej zafrasowany Ebbe — nie mamy pojęcia co myśli młodszy z braci. Napijmy się na frasunek — zaproponował nagle.

— Ja już wielki kufel piwa wypiłem do jajecznicy, więcej pił nie będę. Jest rano, chcę zachować bystrość umysłu gdy Knut wpłynie do portu.

— Wezmę więc ja dla siebie — zawyrokował Ebbe i pokazał gestem szynkarzowi, który od jakiegoś czasu znów był na swoim miejscu czego mu potrzeba.

Wielki kufel piwa pojawił się na stole tuż przed dowódcą drużyny portu po chwili. Ten spragniony, a i czujący suchość w ustach od ciągłego mówienia przechylił go i pijąc łapczywie opróżnił do połowy. Może i piłby dalej nie przerywając sobie gdyby nie nagły odgłos wydobywający się gdzieś znad portu, a dochodzący aż tutaj do rynku i karczmy. Wtedy to odstawił swój wielki nie dopity kufel lekko wytrzeszczył oczy łapiąc powietrze i rzekł do swego druha:

— Dmą w rogi, zaczęło się. Chodźmy przywitać króla Knuta.

Po drodze do portu dwaj wierni Danii Wikingowie ustalili jeszcze między sobą co im uczynić wypada.Rozdział III

U różnych narodów obserwujemy czasami pewne skróty geograficzno-myślowe. Anglicy na przykład mówią: Europa, myśląc o stałym kontynencie a wiedząc jednak, że ich wyspa jest przecież jego częścią. Rosjanie natomiast mówią czasami: „jechać do Europy”, jakby sami przynajmniej do Uralu nie byli jej częścią. Taki sam zwyczaj mieli kiedyś duńczycy. Gdy ktoś mówił „jadę do Jelling” wszyscy wokół odczytywali to jako jadę do Vejle. Dlaczego tak było?

Jelling to była i nadal jest duchowa stolica Danii. Vejle zaś było stolicą rzeczywistą, centrum administracyjnym kraju powołanym dzięki królowi Haraldowi Sinozębnemu przez zbudowanie w nim swej siedziby. Tak więc każdy porządny Duńczyk jadąc w swych sprawach czy to kupieckich, bo pamiętać musimy iż miasto było również potężnym portem na wschodnim wybrzeżu państwa, czy administracyjnych, czy sądowych, czy jakichkolwiek najpierw odwiedzał Jelling. Obchodził wokół kurhany Gorma i Tyry, czytał jeśli umiał runiczne napisy na wielkich głazach im poświęconych oraz na koniec wstępował na krótką modlitwę do drewnianego kościoła. Rytuał ten kończył się zawsze odjazdem na wschód w stronę Vejle, do którego pozostawało już tylko dwanaście kilometrów drogi. Tak miało być i tym razem tyle tylko, że zamiast pojedyńczego jeźdźca lub ich grupy pojawił się tu silny oddział armii. Z za lasów na wzgórzach wysunęło się najpierw czterech konnych Wikingów, za nimi kolejnych stu i następnie jeszcze pięciuset. Mieszkańcy Jelling, małej mieściny, wielkiej jednak duchem nie przestraszyli się obserwując ten widok ani trochę. Pewnie i takie odwiedziny nie były im obce. Tymczasem oddział wojska przejechał przez miasto i rozłożył się na łące po obu stronach drogi prowadzącej do Vejle. Po czym odłączyło się od niego czterech jeźdźców, tych którzy pierwsi ukazali się na wzgórzu. Udali się oni w stronę kurhanów, konno objechali je dość szybko obydwa, potem przygladąli się wielkim runicznym głazom czas jakiś. Na koniec zsiedli z koni, przywiązali je i zniknęli we wnętrzu kościoła. Po jego opuszczeniu wskoczyli na konie z powrotem i ruszyli na wschód. W momencie gdy mijali rozłożonych po obu stronach drogi wojów, ci podnieśli się i zasiadłszy na swych koniach ruszyli za nimi. Już po chwili cały oddział w blaskach południowego, ciepłego, majowego słońca zniknął za horyzontem. Wtedy dopiero jeden z przywódców oddziału odezwał się do reszty swych towarzyszy:

— Zawsze to miejsce wywołuje we mnie uczucia, których nie jestem w stanie opisać, wy też tak macie?

— Duma? — zapytał Lars.

— Przywiązanie? — zapytał Ebbe.

— Dom? — zapytał Niklot.

— Pewnie wszystko razem — zauwarzył ten, który pytał czyli król Knut.

***

Kiedy król Harald Sinozębny budował w kraju forty dla podkreślenia swej władzy królewskiej i sprawniejszego zarządzania tak wielkim terytorium kazał również zbudować swą nowa siedzibę nad zatoką fjordu Vejle w mieście o tej samej nazwie. Wysoki, okrągły i rozległy wał ziemny usypano i naszpikowano u podstawy zaostrzonymi na końcach drągami skierowanymi w stronę ewentualnego przeciwnika. Ze szczytu wału zaś wznosiły się jasne na przemian pionowo i poziomo poukładane bale drzew wysoko do góry stanowiąc barierę nie do przejścia. Cztery bramy wjazdowe i tak zwane wykusze bramne umiejscowione nad nimi, a będące idealne do rażenia potencjalnych najeźdźców stanowiły dopełnienie wyglądu zewnętrznego miasta nie licząc tak zwanego podzamcza, gdzie umiejscowieni byli ze swymi nie wielkimi domami i warsztatami miejscowi rzemieślnicy. Środek grodu stanowiły dwie pod kątem prostym przecinające się ulice biegnące do i od bram wjazdowych. Wśród nich usytuoawne były budynki administracji, zarząd portu, pomieszczenia dla armii, kościoły, domy mieszczan, wielki rynek miejski i dwór królewski w całości przypominający jak i z zewnątrz tak i w środku wikiński duży dom. Z nad wałów wystawało kilka drewnianych wież, z których to można było obserwować okolicę na kilka kilometrów w każdą stronę. W jednej z owych wież tuż przy otworze strzelniczym stał młody człowiek. Z powodu upału dziś panującego nadstawiał twarz ku wschodowi, ku zatoce fjordu z nad którego nadlatywała chłodna bryza, lecz nie fjord obserwował. Wzrok jego zwrócony był na zachód. Twarz jego okrągła, młodzieńcza o niewielkim nosie wąskich ustach i niebieskich oczach wyglądała na iście słowiańską. Jasne blond długie włosy mogły wprawdzie wskazywać na to, że jest Wikingiem nie stanowiły jednak żadnego dowodu w kwestii zagadki jego pochodzenia. Ubrany był w długie skórzane buty aż do kolan, lekkie spodnie i cienką zieloną, ściągniętą w pasie i bardzo gęsto zdobioną tunikę. Ponieważ słońce było właśnie w zenicie i oślepiało go podnosił prawą rękę do czoła co jakiś czas i przysłaniając oczy obserwował zachodni horyzont. Na koniec dostrzegłszy to czego spodziewał się zobaczyć, ale chyba w innej formie jak tego sobie życzył bo ciało jego oblał zimny pot mimo gorąca panującego. I zaraz potem zaczął mówić sam do siebie:

— Dałem mu ochronę własnej gwardii, najlepszych ludzi jakich mam, a on dodatkowo wziął swoich — tu wytężył wzrok nieco bardziej bo kolumna wojska była jeszcze daleko — około pół tysiąca wojów. Nie ufa mi więc — mruczał sam do siebie obserwując cały czas zbliżający się oddział jeźdźców, podczas gdy pot coraz bardziej zalewał mu czoło. Na koniec zakrzyknął w przestrzeń, nie wiadomo czy sam do siebie, jadących ku niemu kilku setek wojów, czy ku niebu:

— Witaj królewski bracie!!!

Był to Harald Svensson król Danii.Rozdział V

Wiosna roku 1014 rządziła się swoimi prawami. Ciągłe zmiany kierunków wiatru przynosiły, a to dni upalne jak było to do około połowy maja, a to ziąb niemiłosierny, który nastał w jego drugiej części. Zimno nie było jednak największym zmartwieniem osiemdziesięciopięcioosobowej załogi drakkara płynącego na wschód przez Morze Rugijskie. Największym zmartwieniem ludzi tych były wielkie fale. Łódź ich niesiona wiatrem po szczytach spienionych potworów nikła nagle co i raz gdzieś na dnie przepastnych dolin, aby po chwili pojawić się w miejscu gdzie nikt by się jej nie spodziewał, a już na pewno nie tam gdzie chcieli się jej spodziewać podróżujący w niej ludzie. Widać było od razu, że rozszalały sztorm pozbawił załogę sterowności łamiąc żagiel i rudel. Przerażenie podróżnych wzmagało w dodatku każde ich spojrzenie na zachód. Daleko na horyzoncie za rufą drakkara wielka pomarańczowa kula ognia dotknęła wód morza.

***
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: