Kobiecość to syf i kropka - ebook
Kobiecość to syf i kropka - ebook
W tym wieku nie mieć dziecka i solidnego męża, to poważna skucha, jeśli nie grzech ciężki. Wybierając samodzielność, skazujesz się na potępienie. A decydując się na dziecko, zgadzasz się na podporządkowanie. W tym świecie, rodząc się kobietą, musisz być ofiarą.
Wolf operując mocnym językiem, czasem na granicy groteski, odważnie pokazuje świat kobiecej opresji: związków, relacji rodzinnych i przyjacielskich. Będąc dziewczyną w Polsce, jakiejkolwiek drogi nie wybierzesz, nie uciekniesz przed macierzyństwem. Czy może lepiej pozostać outsiderką?
Czy wolność jest ważniejsza od szczęścia?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65853-24-0 |
Rozmiar pliku: | 840 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dostałam nową sukienkę, a teraz bawimy się w bobasy. Wogle jest fajnie dlatego bo jest lato.
Chłopaki nie chcą bawić się z nami w bobasy. Nie chcą wychodzić z nimi na spacer i dawać jeść, chcą być tylko przy tym, jak się robi dzieci, a to przecież nie jest takie najważniejsze.
Są wstrętni i złośliwi bardzo i zabierają nam bobasy, a my ich wtedy musimy gonić. Tylko oni albo wkładają sobie te nasze dzieci do spodni, albo obiecują dziecko oddać i odciągają od grupy, żeby nas macać – bo ojcowie mogą macać żony.
My takich ojców nie chcemy. Bijemy ich z całych sił, oni oddają jeszcze mocniej, źli na nas i dla nas. Weronika bije najmocniej, ale mówi, że mężczyźni już tacy są i nie ma się co o to obrażać. Mówi, że chce własnego bobasa, prawdziwego. Nic dziwnego, bo tego teraz bobasa ma po starszej siostrze. Dziecko Weroniki ma obtłuczony nos i brakuje mu dwóch palców.
Andżela ma dwoje – chłopca i dziewczynkę. Są ładne, różowe. A ja mam tylko zupełnie małego brata. On jest za duży na bobasa, za mały na ojca. Ja też mam dziecko, ale jak je noszę, to mi się przypomina Marcin i jak się drze w nocy, i jak rzyga, i nie chce mi się bawić w te bobasy.
Dzisiaj z dziewczynami wykryłyśmy, że na podwórku jest nowa. Andżela uważa, że ta nowa jest strasznie brzydka, czarna cała i wygląda jak Indianin. Ale chłopaki mówią, że ładna. Andżela mówi, że brzydka, bo Paweł, ten ojciec jej bobasa, co ją najmocniej szarpie, też mówi, że nowa jest fajne mięsko. Weronika powiedziała, że może by do niej coś powiedzieć, jak wyjdzie.
Siadamy na trzepaku, co jest na wprost klatki, w której ta młoda mieszka. Ale zaraz coś zaczyna na nas lecieć. Weronika dostaje czymś w głowę i ja też. Jakby pestki albo kamyczki. Jeden uderza w głowę bobasa Andżeli. Andżela się krzywi i pokazuje coś w górze.
A w górze, na balonie na pierwszym piętrze stoi Judyta.
Ona jest gorsza nawet od chłopaków. Chłopaki jej się boją, a my nie lubimy. Judyta jest zła, zawsze się czepia i śmieje z nas. Uważa się za nie wiadomo kogo. Ma miłych rodziców i zawsze dobre rzeczy: najczęściej czeskie wafelki albo takie niemieckie czekoladki z orzeszkiem w środku. Mama daje je Judycie, żeby częstowała dzieci na podwórku. No to jak daje, to jemy. Andżela kiedyś złamała na tej czekoladce z orzeszkiem zęba, to znaczy mleczaka, ale powiedziała, że Judyta zrobiła to jej na złość. Judyta jest taka niesympatyczna. Ja ją nawet kiedyś zapraszałam: „Judyta, chodź do nas”, ale jak już się powie „Judyta”, to ona tak patrzy, jakby chciała człowieka zabić. Dziwne, bo jej rodzice to mili państwo.
A, no i ta Judyta stoi na balkonie i rzuca w nas i się śmieje.
– Co wy jak te wrony tak trzepak obsiadły?
I rzuca.
– Przestań, to boli – mówię.
– Bo gapa jesteś. Łap, to dobre.
Weronika zaczęła łapać, a Andżela dostała w czoło. Patrzę na Weronikę, która bierze ten kolorowy kamyk do buzi i żuje.
– Dobre, słodkie, czekolada!
– Judyta zrobiła, więc żebyś się nie zatruła – mówi głośno Andżela.
A Judyta nagle znowu taka wredna:
– Co „Judyta”? Co „Judyta”??? Głupia jesteś, to już ci tak zostanie. Jak ci nie smakuje, to nie jedz.
Andżela się obraża, Weronika taka się ponura robi i ja też. Biorę od Weroniki jednego na spróbowanie: rzeczywiście dobry. W środku czekolada, na zewnątrz jakby taki słodki kolorowy lukier.
– Co to jest? – wołam za Judytą, która odwraca się, chyba już wraca do mieszkania. Wzdycha, cmoka i krzyczy niewyraźnie: – Lentilki.
– Ale co to są?
Więc znów nam coś rzuca z tego balkonu, tylko to jest coś już dużego. W powietrzu się to jednak rozsypuje.
I wtedy jak na chodnik lecą jak deszcz te kolorowe kamyki, z klatki wychodzi ta Indianka. Widzi, że Andżela i Weronika gapią się w górę, i domyśla się, że coś z góry leci. Ale tylko tak staje jak wryta i unosi ręce, jakby się broniła.
Na trawie leży pudełeczko, na nim pisze „LENTILKY. Čokoládové bonbóny”. Opakowanie jest puste, a wokół leżą te czekoladki. Odwracam się i patrzę na tę Indiankę, ma długie bardzo czarne włosy, a w tych włosach kilka kolorowych lentilków. Ładnie to wygląda.
– Masz lentilki we włosach. Wyjmij je, dobre są – mówię.
Chłopaki mają rację, Indianka jest ładna. Tylko taka jakaś śpiąca jakby. W jednej ręce trzyma kolorową lalkę, ale nie bobasa. Drugą ręką powoli gmera sobie we włosach. Podchodzę do niej i pomagam.
Razem zjadamy lentilki wyłuskane z jej włosów. (Małpy tak się iskają i wyjadają sobie wszy z głowy, i im smakuje.)
– Jestem Halina – mówi Indianka.
– Ja jestem Magda, a to jest Andżela i Weronika.
Patrzę w górę, a Judyta wciąż sterczy na balkonie i się patrzy bardzo strasznie. Halina też na nią patrzy i oczy robią się jej jeszcze większe, jakby była przestraszona.
Dziewczyny trzymają się z tyłu.
Biorę Halinę za rękę i prowadzę do trzepaka, żeby odwrócić jej uwagę od Judyty, co ciągle tam stoi, patrzy się i ma naprawdę wstrętną minę teraz.
– Nie zwracaj na nią uwagi.
Halina patrzy niepewnie po dziewczynach. Weronika patrzy na jej lalkę.
– Ale masz dziwną lalkę.
Ta Indianka jakby teraz dopiero zauważa, że trzyma lalkę.
– To Dżudi.
– A czemu ją tak dziwnie nazwałaś?
– Już tak się nazywała, jak ją dostałam.
– Aha.
– A bobasami się nie bawisz?
– Dżudi jest ładniejsza i mogę z nią porozmawiać, jest moją przyjaciółką.
Stoimy wszystkie i patrzymy na Dżudi.
– Ale skąd wiesz, że jest dziewczynką, jak ma krótkie włosy i nie ma cycków? – zaczyna Andżela.
Jest nieprzyjemna dla Indianki.
– No wiem. Dla mnie jest dziewczynką.
– To trzeba sprawdzić – mruczy pod nosem Andżela.
– E tam. Fajna jest twoja Dżudi – pocieszam ją.
– Jak chcecie, to możecie się nią pobawić – mówi Halina i daje mi pierwszej lalkę.
Trzymamy ją po kolei: ja, Weronika i Andżela. Dżudi ma długie nogi i jest szczupła. Ma ubranka nie jak bobas, ale jak dorosła. I buty na obcasie.
Weronice się podobała, ale jednak ona mówi, że i tak woli bobasa, i to prawdziwego. Andżeli się bardzo podobała, więc mówi, że dorosła kobieta powinna mieć długie włosy i suknię.
– Skąd ją masz? – pytam Haliny.
– Byłam z mamą i babcią w takim dużym domu, tam było dużo zabawek i lalek takich jak Dżudi. Babcia kupiła czekoladę i banany.
– Czekoladę i banany?...
– No.
Halina sama wygląda jak banany, czekoladki i takie egzotyczne papużki-zabawki. Ale ciągle jest jakaś ni smutna, ni senna.
(– Senna Panna – później powiedział o niej Piotrek, ten od bobasa Andżeli.)
Indianka na ręku nosiła zegarek, taki jasny zegareczek z kotkami. I spojrzała na ten zegareczek i zrobiła się bardzo poważna.
– Babcia mówiła, żebym się nie spóźniła na obiad.
A Judyta wtedy za pierwszym razem to już nic nie powiedziała, tylko stała na tym balkonie i się gapiła tak długo, aż Halina pożegnała się z nami i poszła sobie do domu.
Andżela powiedziała, że ona jest bardzo zarozumiała. Nie chciałam przyznać jej racji, bo Andżela wszystkim zazdrości, ale pomyślałam, że Halinka jest inna niż my, taka indiańska księżniczka. Weronika zaprosiła Halinkę na swoje urodziny. Andżela na koniec się obraziła i poszła sobie, nie wiadomo czemu. „To niech się ugryzie w dupę”, zaczęła się śmiać Weronika, która mówiła jak dorosła, bo mieszka z mamą i trzema dorosłymi siostrami. Jest ich tam strasznie dużo, tych sióstr i ich dzieci, czasem przyjeżdża tata Weroniki. Te siostry Weroniki są wszędzie i z wszystkimi się znają. I zawsze są z nimi te ich dzieci.
Moja mama mówi o nich „bida z nędzą” i: „tak się mnoży patologia”. Z koleżanek moich mama chyba najbardziej lubi Andżelę, Weroniki to nie. Jak Weronika przyszła do nas pierwszy raz, to pocałowała Marcina. On się rozpłakał, a ta mówi przy mamie, że z Marcinem zrobią bobasa. Bo Weronika strasznie, strasznie chce mieć bobasa, takiego serio. Dziewczyny się śmiały, bo ona taka odważna, że śmiesznie. Mama potem powiedziała do taty, że dlatego właśnie „dzieci rodzą dzieci” i że Weronika jest „zboczona”. Zboczony to się mówiło o obleśnym cieciu, co lubi dziewczynki. Weronika jest przecież dziewczynką i razem z nami przezywała woźnego. A widać – ona sama była zboczona. I potem te bobasy zaczęły mi się kojarzyć z Weroniką i z cieciem, i już w ogóle nie lubiłam się w nie bawić, bo to było jakieś obleśne, jak powiedzieć „robienie bobasa”. Ja nie będę musiała go robić. Ja sobie wezmę bobasa z domu dziecka.