Kobieta, która pożyczała wspomnienia - ebook
Kobieta, która pożyczała wspomnienia - ebook
Twórczość plastyczną Tove Jansson ukształtowały szkoły w Helsinkach, Sztokholmie i Paryżu, jednak artystka szybko zdała sobie sprawę, że kreska i farba jej nie wystarczą. W tekstach literackich poruszała nieraz te same tematy, które zajmowały ją również jako malarkę. Największą sławę zapewniły jej książki o Muminkach, ale krytycy i czytelnicy na całym świecie docenili również jej minimalistyczne, poetyckie opowiadania.
Bohaterowie Jansson to często ludzie starsi, ze swoimi dziwactwami, przyzwyczajeniami i bagażem doświadczeń. Autorka przygląda im się z czułością, pokazując ich mądrość i radość, bo do końca pozostają wolni, a do tego odważni.
Zbiór Kobieta, która pożyczała wspomnienia obejmuje teksty z trzech tomów: Podróż z małym bagażem, Fair play i Listy od Klary. Współcześnie szczególną uwagę zwracają opowiadania z tomu Fair play, które opisują bliską przyjaźń dwóch artystek mieszkających w jednej helsińskiej kamienicy. Zawierają wiele autobiograficznych odniesień do związku Jansson z graficzką Tuulikki Pietilä. Dopiero teraz, odczytane na nowo, mogą wybrzmieć w pełni, także w kontekście literatury queer, a Jansson – ukazać się jako śmiała twórczyni, która nie bała się łamać pokoleniowego tabu i wyprzedzała swoje czasy.
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8191-802-2 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Twórczość Tove Jansson niekoniecznie toleruje podział na pisarską i malarską. Woli pozostać jednością. Choć pochodziła z wybitnie artystycznego domu – jej ojciec był rzeźbiarzem, a matka ilustratorką – i choć ukształtowały ją malarskie szkoły i środowiska w Helsinkach, Sztokholmie i Paryżu, Tove wcześnie zdecydowała, że kreska i farba jej nie wystarczają.
Jak ustaliła Boel Westin, biografka Jansson, Tove rozpoczęła swoje artystyczne życie w wieku dwóch lat, jako zaledwie siedmiolatka założyła wydawnictwo, a kopie swych prac sprzedawała szkolnym kolegom i członkom rodziny; mając czternaście lat, wraz z matką, Ham, tworzyła duet ilustrujący fińskie gazety i czasopisma. Talent młodej Tove do pisania zauważy czytelnik jej _Listów_ – młodzieńcza korespondencja do rodziców i braci dowodzi niezwykłej umiejętności obserwacji otoczenia i głębokiej refleksji nad sobą w relacji z innymi. Pierwsze opowiadanie _Boulevarden_ ukazało się w czasopiśmie „Helsingfors-Journalen” w 1934 roku, Tove miała wówczas dwadzieścia lat. Kolejne jej krótkie teksty publikowano w dziennikach, miesięcznikach i gazetkach świątecznych.
Inspirację zarówno do obrazów, jak i do opowiadań młodziutka Jansson czerpała między innymi z pierwszych zagranicznych podróży. W „Julen” z 1939 roku opublikowano nowelę _Nigdy więcej Capri!_, napisaną pod wpływem wizyty we Włoszech wiosną tego samego roku. Idylliczna wyspa jest tu przedstawiona jako tłoczny lunapark przygotowany pod niemieckiego turystę; na pozór romantyczna historia staje się zapowiedzią zbliżającej się katastrofy.
Lata wojny były dla artystki z Helsinek mroczne. Pisała tylko na zamówienie, w ilustracjach wyrażała wówczas swoje polityczne, antynazistowskie przekonania, a z płócien zniknęło wiele kolorów. Ten ciężki czas, który zbiegł się z jej wielkim konfliktem z ojcem na tle różnic światopoglądowych, zaprowadził ją do krainy baśni – to wtedy wykiełkowała idea muminkowej idylli. _Małe trolle i duża powódź_,__opublikowane w 1945 roku, to opowieść o poszukiwaniu domu. Kolejne tomy serii rozkochają w sobie czytelników z całego świata.
Muminkowa gorączka, która wybuchła w latach pięćdziesiątych, odebrała Tove przestrzeń do malowania, ale podarowała możliwość pisania krótkich tekstów. Powstałe wówczas nowele zostały zebrane w późniejszych tomach, przede wszystkim w _Lyssnerskan_ z 1971 roku. Rok wcześniej, latem 1970 roku, zmarła ukochana matka Tove. Badacze dzieła i życia Jansson zgodnie twierdzą, że śmierć ta wpłynęła na ostateczne pożegnanie pisarki z Doliną Muminków; jesienią tego roku ukazał się ostatni tom serii, _Dolina Muminków w listopadzie_, którego głównym bohaterem jest Homek Toft z utęsknieniem czekający na Mamę. Już w 1962 roku, zmęczona rolą „Muminkowej mamy”, napisała w liście do przyjaciółki: „Rozumiesz, że pisanie dla dzieciaków było naprawdę dobrym »wysypiskiem śmieci« dla mojej »naïvité«. Obecnie moje historie robią się coraz bardziej dorosłe, i czuję absolutnie, że zamykają się drzwi do dziecięcego fantazjowania”. Kolejne dekady pokazały jednak, że całkowite odcięcie się od stworzonego przez nią świata trolli nie jest możliwe, być może zresztą sama tego nie chciała. Będzie składać coraz to nowe wizyty w Dolinie, pisząc libretto do opery o trollach w 1974 roku, książkę obrazkową _Niebezpieczna podróż_ (1977) i scenariusze do sztuk telewizyjnych, nadzorując prace nad kukiełkowym teatrem w szwedzkiej i polskiej telewizji, wreszcie pracując nad stałą wystawą muminkowego świata w Muzeum Sztuki w Tampere, otwartą w 1987 roku.
Kiedy pierwszy zbiór opowiadań _Lyssnerskan_ trafił do księgarń, autorka była pełna obaw. „Ludzie zniosą pamiętniki, ale jak pójdzie z opowiadaniami, które nijak się mają do tego wszystkiego, co jest obecnie w literackiej modzie?”, martwiła się. Książka sprzedała się bardzo dobrze, jedynie garstka krytyków nie dostrzegła talentu Jansson do pisania krótkiej formy wychodzącej poza muminkową rzeczywistość. Większość recenzji wiwatowała na cześć pisarki. „Z jakąż godnością, z jakim szacunkiem Tove Jansson opowiada o ludziach!”, zachwycał się Jacob Branting w „Aftonbladet”. Muminkowy katastrofizm przekształcił się w inteligentne poczucie życiowej równowagi.
Równowagę tę Tove znalazła, jak wiele razy wcześniej, w podróży. Jesienią 1971 roku wraz ze swoją partnerką Tuulikki Pietilä wybrała się w wielką podróż dookoła świata. Wyprawę rozpoczęła wizyta w Japonii, gdzie autorka promowała swoją muminkową twórczość. Stamtąd ruszyły w kilkumiesięczny objazd po Stanach Zjednoczonych. Wędrówki poszerzały perspektywę, przynosiły nowe wrażenia, potrafiły natchnąć spokojem. Były szansą na niczym nieskrępowaną koncentrację, dawały wolność i pozwalały na dłuższe okresy pracy. Dystans wyostrzał wzrok, pogłębiał doznania tego, co zwykle bliskie. Dlatego w Nowym Orleanie, w ciasnej kuchni wynajętego mieszkanka, Tove wreszcie mogła ukończyć _Lato_, książkę składającą cześć wyspie i życiu na archipelagu, a także matce, czyli powieściowej babci. Z kolei Saint Petersburg na Florydzie natchnął Jansson do napisania kolejnej dłuższej historii stawiającej w centrum starość, _Słonecznego miasta_. Idea podróżowania, które dla Tove i jej partnerki było życiową koniecznością, stanie się tematem wielu opowiadań.
W niniejszym tomie zebrane zostały trzy książki wydane po raz pierwszy w oryginale w latach 1987, 1989 i 1991. Pierwsza to _Podróż z małym bagażem_, wyjątkowa antologia tekstów o wyprawach, eskapadach, wyjazdach i powrotach. W liście do zaprzyjaźnionego redaktora Åkego Runnquista, wysłanym w trakcie pracy, Jansson rozwodzi się nad radością tworzenia bez presji czasu, która przez kilka wcześniejszych dekad nieubłaganie dyktowała rytm jej dni, pór roku i lat. „Co za ulga nie mieć deadline’u, można pisać od początku, ile razy chcesz, zostawić, żeby doszło, w końcu zrozumieć, które _story_ usunąć, a które zostawić. Ważna jest kolejność, zdaje się, że pojawiają się te same tematy, na przykład starość, wyspy, podróże; muszę je trzymać oddzielnie. Praca teraz to przyjemność”.
Tom otwiera nietypowe opowiadanie składające się z listów (całkowicie fikcyjnych, choć z pewnością opartych na tysiącach wiadomości od fanów z całego świata) młodej wielbicielki z Japonii, Tamiko Atsumi, pisanych momentami niezgrabną „angielszczyzną”. Ta część korespondencji odsłania wszystkie idee, które autorka zawarła w zbiorze, wszelkie jej marzenia i zamiary, stanowi starannie przemyślany wstęp do całej dalszej pisarskiej twórczości. „Dokąd Pani pojechała, moja Jansson-san, i czego się Pani nauczyła podczas podróży?”, „Chcę być tak stara jak Pani i mieć tylko wielkie, mądre myśli”. I wreszcie: „A więc tak to już jest, nie trzeba być wystarczająco starym, po prostu zaczyna się pisać opowiadanie, ponieważ się musi, o tym, co się wie i co się zna, lub też o tym, za czym się tęskni, o swoim marzeniu, czymś nieznanym”. Tak przygotowani czytelnicy wchodzą w światy znane i nieznane, oswojone i utęsknione. I wszędzie następuje spotkanie, najczęściej spontaniczne i pobieżne, które odmieni tok wieczoru lub dalszego życia. W _Osiemdziesiątych urodzinach_ para młodych ludzi przysiada się do stolika zajmowanego przez trzech mężczyzn, których niechlujny wygląd nie przypisuje ich wprawdzie z automatu do artystycznej bohemy, ale roztacza wokół nich fascynującą aurę. Po opuszczeniu przyjęcia okaże się, że ta niezwykła aura bierze się z dogłębnego zrozumienia niezbędnej do życia i pracy pasji.
W każdym kolejnym opowiadaniu napotkamy postać intruza: jedenastoletni Elis poważnie zaburzy życie rodziny gospodarzy; do mieszkańca obcego miasta przez przypadek trafi starzec z nie swoim kapeluszem; Vanda okradnie Stellę z młodzieńczych wspomnień, a stado mew przeszkodzi wypalonemu pracą nauczycielowi w szukaniu ukojenia na wyspie. W _Raju_ i _Szklarni_ autorka powróciła do konfrontowania ze sobą starych ludzi, tematu poruszonego w _Słonecznym mieście_, tym razem opisując w pierwszym z nich emerycką kolonię w Alicante, w drugim – zaciszną ławeczkę w ogrodzie botanicznym. Te dwie mistrzowskie nowele przedstawiają niechęć starców do spotkania, ich wręcz dziecinną zazdrość i zachłanność, a gdy spotkanie już nastąpi, radość z podzielenia się swoimi pasjami, _idées fixes_, przez młodsze postaci drugoplanowe postrzegane jako „obsesje”. To w tych opowiadaniach Tove Jansson, która z taką czułością traktowała choćby Wuja Truja czy ojca Faffana w _Córce rzeźbiarza_, pokazuje mądrość i radość swych wiekowych bohaterów, tak jakby sama, siedemdziesięciopięcioletnia w chwili wydania książki, oddawała hołd starości.
Są tu także zapowiedzi innych tematów zajmujących Jansson malarkę i pisarkę. W noweli _Las_ autorka przypomina o mocy fikcyjnej opowieści, pod wpływem której Matti staje się synem Tarzana, a las – nieprzebytą dziewiczą dżunglą, po czym tę moc w ostatnim zdaniu odbiera. _Śmierć nauczyciela gimnastyki_, tekst oparty na zamówionym w 1974 roku dramacie, czytany dziś, staje się literackim manifestem ekologicznym. Pracujący w branży budowlanej Henri Pivot jedzie przez rozkopane przedmieścia na kolację do swojego szefa. Stojąc w korku, rozmawia z żoną Flo o samobójstwie nauczyciela ich synów, który najpewniej powiesił się w proteście przeciwko wykarczowaniu pobliskiego lasu. Wnętrze willi, „architektonicznego arcydzieła”, gdzie odbywa się kolacja, jest pełne sztucznego światła i plastikowych kwiatów, a wdzierający się do salonu przez oszklone ściany skrawek ogrodu stanowi zagrożenie. Nowela naszpikowana jest mozaiką symboli, chwyt chętnie używany przez artystkę Jansson. Szczególną uwagę zwróci, jak sądzę, opowiadanie _Zakupy_, obraz świata po nieznanej katastrofie, spustoszony pejzaż, po którym Emily odbywa samotne wędrówki w poszukiwaniu pożywienia i mniej lub bardziej potrzebnych przedmiotów. Podczas porannych odwiedzin w zniszczonym sklepie odnajduje także ślady po „tych drugich”, o których nic nie wie, dlatego się ich boi.
Drugim prezentowanym tu tytułem jest _Fair play_, przez wielu nazwany zachwycającą powieścią o przyjaźni. Tak, tak, powieścią. A jednak szybko można się przekonać, że i „powieść”, i „przyjaźń” to pojęcia zbyt ciasne i nieprecyzyjne dla historii Jonny i Mari. _Fair play_ jest trochę jak album ze zdjęciami, a gdy do bohaterek dołącza kamera Konica, jak seria filmów dokumentujących codzienność pisarki i graficzki, ich życie w atelier, na wyspie, w pracy i w podróżach. Narracja nawet nie próbuje kamuflować autobiograficznych odniesień do Tove i jej partnerki Tooti. Znajdują się tu opis ściany „rodzinnej” w pracowni Janssonówny czy tematycznych wieczorów filmowych przed telewizorem, a także anegdoty z wyspy. Paralele między Mari a Tove i Jonną a Tooti są tak klarowne i wyraźne jak cała scenografia – przejście strychem między mieszkaniem jednej a atelier drugiej, jednoizbowa chatka na skalistej wyspie czy walizka spakowana na określony czas podróży. To książka, którą można, choć wcale nie trzeba, czytać równolegle z biografią.
Tove Jansson poznała Tuulikki Pietilä w połowie lat pięćdziesiątych. Nie zamieszkały razem, ale blisko siebie. To wtedy rozpoczęła się ich wspólna praca i nieprzerwana rozmowa, a także podróżowanie, często z początkowym przystankiem w Paryżu. W 1965 roku spędziły swoje pierwsze lato na wyspie Klovharun, gdzie kontynuowały pracę i rozmowy. Nic dziwnego, że w dokumentujących ten czas opowieściach pojawia się mnóstwo zwyczajów, nawyków i drobiazgowa wiedza bohaterek o sobie nawzajem. Leitmotivem nowel jest poszukiwanie projektu, pomysłu, półpomysłu, możliwości lub ewentualnego kierunku, w którym mogłaby pójść sztuka tworzona przez pisarkę (choćby w _Killing George_) i graficzkę (w _Przewieszaniu_). Zanim jednak uchwycą tę myśl, która je całkowicie pochłonie, krzątają się po na pozór pustych przestrzeniach, po nieproduktywnych okresach, „kiedy nie widzi się obrazu, nie znajduje słów – i trzeba pobyć w spokoju”. Będą to rzadko czczone jako romantyczne, często niedocenione dni i tygodnie „całkowicie własnej samotności”, jaka w gotowym dziele jest zupełnie niewidoczna. Praca i miłość, _labora et amare_ z exlibrisu Tove Jansson, dwa najważniejsze żywioły w jej życiu, stanowią oś całego tomu, w którym poza tym jest tak dużo świeżego powietrza.
To ciekawe, że w momencie ukazania się książki, w 1989 roku, prawie dwadzieścia lat po tym, jak w Finlandii homoseksualizm przestał być traktowany jako przestępstwo, żaden z krytyków nie poruszył tematu miłości dwóch kobiet. Dopiero dziś _Fair play_ zyskuje wysoką pozycję w kontekście nurtu literatury queer. Sama autorka jedynie musnęła faktyczny charakter „przyjaźni” między Jonną i Mari. W _Uczennicy Jonny_ Mari czuje zazdrość z powodu nadopiekuńczości nauczycielki wobec młodej Mirji. W zamykającym tom _Liście_ Jonna dowiaduje się, że przyznano jej stypendium w Paryżu, co ją bardziej przygnębia, niż cieszy, oznacza bowiem roczną rozłąkę z ukochaną. Początkowo Mari „po dość długim namyśle powiedziała, najpiękniej jak mogła, że Jonna jest dla niej tak ważną osobą, że nie dałaby sobie bez niej rady”, lecz ostatecznie uznaje, że radość z samotności po wyjeździe partnerki jest możliwa właśnie ze względu na ich miłość. Wprawdzie trzecia osoba wprowadzona do każdej relacji trochę ją zaburzy – Helga z pamiątkową księgą o sławnej druhnie, Alma nalegająca na ich obecność na przyjęciu w _Wideomance_ czy Władysław, który przez całą noc chce rozmawiać z Mari o sztuce – ale gdy na trzeciego włącza się Fassbinder, łódź Viktoria albo kamera Konica, intymność Jonny i Mari tylko się wzmacnia.
Rok 1991, rok wydania _Listów do Klary_, był czasem wielkich zmian w życiu Tove i Tooti. Na zawsze opuściły wyspę, a jesienią udały się wraz z bratem Tove, Larsem, do Japonii, by promować nowy serial o Muminkach. Kreskówka miała swoją premierę także w Finlandii, co wywołało kolejną falę muminkowej histerii, na co autorka miała coraz mniej siły i ochoty. W sierpniu skończyła siedemdziesiąt siedem lat; znów portretowała starzenie się i śmierć, tym razem po to, by stwierdzić, że w byciu starym i młodym nie ma wielkiej różnicy. Bohaterów, jak choćby Klarę z tytułowej noweli, cechują najczęściej poczucie humoru i pomysłowość. Siostry Ada i Ina nieustannie spierają się o to, jak godnie wspominać ich nieżyjącą matkę, podczas gdy ta postanowiła odejść na własnych warunkach – zamiast niedołężnieć i stawać się dla rodziny ciężarem, zaczęła malować sufit w łazience. Upadek z drabiny okazał się dla niej śmiertelny. Lecz jak większość Janssonowych staruszków do ostatniej chwili była wolna, a do tego odważna.
Podobnie jak w pozostałych zbiorach Jansson, a w tym wyjątkowo silnie, czytelnik wyczuwa napięcie między bohaterami; momentami staje się ono wręcz samym centrum historii. W _Podróży pociągiem_ i _Grze towarzyskiej_ spotykają się byli szkolni koledzy i koleżanki, którzy natychmiast wchodzą w dawne, często nielubiane przez siebie role, zatem i rozgrywki między nimi przypominają te z dzieciństwa. Interesująca, choć dziwaczna, trudna do nazwania jest relacja między Emmeliną a sąsiadem z dołu i jego przyjaciółmi. Tajemnicza, a nawet mistyczna wydaje się miłość do kuzynki w _Mojej przyjaciółce Karin_. Napięcie między młodym malarzem a nieznanym miastem w _Obrazach_ stanie się z kolei egzystencjalnym katalizatorem, zaproszeniem do przemiany. Relacja matki i córki z _Podróży na Lazurowe Wybrzeże_, spisana na podstawie prawdziwej wyprawy Tove i Ham, jest jedną z najpiękniejszych, najczulszych i najzabawniejszych nowel Jansson. Autorka przywołała tu wszelkie demony i wspomnienia, Filifionkową obawę przed katastrofą, kaprysy i lęki, a przede wszystkim tęsknotę za wolnością oraz marzenie, które „skoro w dodatku zdążyło się zestarzeć, jest również silne”.
„Każdy obraz jest autoportretem”, napisała Tove do przyjaciółki Evy Konikoff rok po wojnie. Dzisiaj wiemy, że odnosi się to do jej twórczości w ogóle, bez rozdzielania na obraz i słowo. Młodą rękę malarka szkoliła, tworząc głównie autoportrety, tak powstały _Autoportret z ratanowym krzesłem_, _Boa z rysia_, _Dziewczyna z papierosem_ czy późny „brzydki autoportret” namalowany w 1975 roku w Paryżu. Nie jest tajemnicą, że mieszkańcy Doliny Muminków to bajkowe wersje członków rodziny Tove. Czytelnikom detektywom polecam lekturę opowiadania _Moi kochani wujowie_, włączonego do tomu _Wiadomość_. W kolejnych nowelach Jansson tworzy autoportrety, czy to zaczerpnięte z pamięci, czy z marzeń i fantazji na temat przyszłości. Bywa w nich bohaterką, bywa obserwatorką, a czasem narratorką, nigdy nie ocenia, nie krytykuje swoich bohaterów, opisuje ich tak, jak i siebie lubiła opisywać najbardziej – w działaniu.
Fiński szwedzkojęzyczny pisarz i prezenter telewizyjny Mark Levengood powiedział raz, że Tove Jansson powinna była dostać Nagrodę Nobla właśnie za nowelistykę. Bardzo chciałabym się podpisać pod tym stwierdzeniem. Sama autorka podpisuje się pod innym zdaniem, które wkłada w usta, a raczej przenosi do listu młodej japońskiej fanki: „Och, kochana Jansson-san. Zatem nie należy się przejmować innymi, co myślą i rozumieją, ponieważ gdy się opowiada, dotyczy to tylko opowieści i tego, kto opowiada”.
Wierny polski czytelnik Tove Jansson miał już szansę zapoznać się z kilkoma z przedstawionych tu opowiadań. W 1994 roku wybitna tłumaczka opowieści o Muminkach i _Córki rzeźbiarza_ Teresa Chłapowska zaprezentowała swój autorski wybór nowel w książce _Podróż z małym bagażem_, opublikowanej przez wydawnictwo Waza. W roku 2015 nakładem Marginesów ukazał się zbiór z 1998 roku _Wiadomość_; zawarto w nim istniejące przekłady Teresy Chłapowskiej oraz moje. Niniejsza książka, składająca się z trzech tomów opowiadań Tove Jansson, którą zdecydowaliśmy się zatytułować _Kobieta, która pożyczała wspomnienia_, jest w całości przetłumaczona przeze mnie. Do ponownego przełożenia _Osiemdziesiątych urodzin_, _Małego letnika_, _Podróży z małym bagażem_, _Killing George_, _Władysława_, _Szklarni_, _Fajerwerków_, _Ryby dla kota_, _Śmierci nauczyciela gimnastyki_ i _Listów_ przystąpiłam z nieśmiałością młodszej, mniej doświadczonej koleżanki po fachu, która w przeciwieństwie do pani Chłapowskiej nigdy nie miała okazji osobiście poznać Tove Jansson. Przyjęłam tę propozycję, by podjąć próbę zmierzenia się z geniuszem tłumaczki współczesnej autorce, a także jako zaproszenie do wspólnej rozmowy z tymi dwiema wybitnymi twórczyniami. Pracą nad przekładem opowiadań pragnę złożyć Teresie Chłapowskiej głęboki ukłon wdzięczności za jej dzieło.Korespondencja
_Dear Jansson-san_
Jestem dziewczynką z Japonii.
Mam trzynaście lat i dwa miesiące.
Ósmego stycznia skończę czternaście lat.
Mam mamę i dwie młodsze siostry.
Przeczytałam wszystko, co Pani napisała.
Po przeczytaniu czytam jeszcze raz.
Myślę wtedy o śniegu i o byciu samemu.
Tokio to bardzo duże miasto.
Uczę się angielskiego, bardzo poważnie podchodzę do nauki.
Kocham Panią.
Mam marzenie, by być tak stara jak Pani i tak samo mądra.
Mam wiele marzeń.
Istnieje japoński wiersz, który nazywa się haiku.
Posyłam Pani haiku po japońsku.
Jest o kwiatach wiśni.
Czy mieszka Pani w wielkim lesie?
Przepraszam, że do Pani piszę.
Życzę Pani dużo zdrowia i długiego życia.
_Tamiko Atsumi__Dear Jansson-san_
Moje urodziny dzisiaj są bardzo ważne.
Pani prezent jest dla mnie bardzo ważny.
Wszyscy podziwiają Pani prezent i rysunek wysepki, na której Pani mieszka.
Wisi nad moim łóżkiem.
Ile samotnych wysp jest w Finlandii?
Czy może zamieszkać na nich każdy, kto zechce?
Chcę mieszkać na wyspie.
Uwielbiam samotne wyspy, uwielbiam kwiaty i śnieg.
Ale nie potrafię napisać, jakie są.
Uczę się bardzo pilnie.
Czytam Pani książki po angielsku.
Po japońsku Pani książki nie są takie same.
Dlaczego są inne?
Wydaje mi się, że jest Pani szczęśliwa.
Proszę uważać na swoje zdrowie.
Długiego życia życzy Pani
_Tamiko Atsumi__Dear Jansson-san_
Minęło dużo czasu, pięć miesięcy i dziewięć dni, od kiedy Pani do mnie napisała.
Czy dostała Pani moje listy?
Czy dostała Pani prezenty?
Tęsknię za Panią.
Musi Pani zrozumieć, że uczę się bardzo pilnie.
Teraz opowiem Pani o moim marzeniu.
Marzę o tym, by pojechać do innych krajów i nauczyć się języków tych nowych krajów, chcę je rozumieć.
Chcę móc z Panią rozmawiać.
Chcę, by Pani ze mną rozmawiała.
Opowie mi Pani, jak pisze się o tym, że nie widać innych domów i nikogo nie spotyka się na drodze.
Chcę zrozumieć, jak pisze się o śniegu.
Chcę siedzieć u Pani stóp i się uczyć.
Zbieram pieniądze na podróż.
Posyłam nowe haiku.
Jest o bardzo starej kobiecie, która widzi błękitne góry w oddali.
Gdy była młoda, nie widziała ich.
Teraz nie ma siły tam dojść.
To piękne haiku.
Proszę, by była Pani ostrożna.
_Tamiko__Dear Jansson-san_
Miała Pani wyjechać w wielką długą podróż,
jest Pani w podróży od ponad sześciu miesięcy.
Wydaje mi się, że już Pani wróciła.
Dokąd Pani pojechała, moja Jansson-san,
i czego się Pani nauczyła podczas podróży?
Może wzięła Pani ze sobą swoje kimono.
Ma te same barwy, co jesień, a jesień to czas na podróżowanie.
Tak dużo mówiła Pani o tym, że czas się kurczy.
Mój czas się wydłuża, kiedy myślę o Pani.
Chcę być tak stara jak Pani i mieć tylko wielkie, mądre myśli.
Listy od Pani przechowuję w bardzo pięknej skrzyneczce w sekretnym miejscu.
Czytam je na nowo o zachodzie słońca.
_Tamiko__Dear Jansson-san_
Raz napisała Pani do mnie, gdy w Finlandii było lato, a Pani mieszkała na samotnej wyspie.
Wspomniała Pani, że poczta dociera na wyspę bardzo rzadko.
A więc dostaje Pani wiele moich listów jednocześnie?
Mówi Pani, że to miłe, gdy łodzie przepływają obok, nie przystając.
Ale teraz do Finlandii przyjdzie zima.
Napisała Pani książkę o zimie, opisała Pani moje marzenie.
Chcę napisać opowiadanie tak, by każdy zrozumiał i rozpoznał swoje marzenie.
Ile trzeba mieć lat, żeby napisać opowiadanie?
Ale nie mogę go napisać bez Pani.
Każdy dzień to dzień oczekiwania.
Powiedziała Pani, że jest Pani zmęczona.
Pani pracuje, a ludzi jest za dużo.
Ale ja chcę być tym człowiekiem, który Panią pocieszy i będzie chronił Pani samotność.
Oto smutne haiku o kimś, kto zbyt długo czeka na ukochaną osobę.
Widzi Pani, co się stało!
Ale nie jest dobrze przetłumaczone.
Czyż nie poprawił się mój angielski?
_Na zawsze Tamiko__Kochana Jansson-san, dziękuję!_
A więc tak to już jest, nie trzeba być wystarczająco starym, po prostu zaczyna się pisać opowiadanie, ponieważ się musi, o tym, co się wie i co się zna, lub też o tym, za czym się tęskni, o swoim marzeniu, czymś nieznanym.
Och, kochana Jansson-san. Zatem nie należy się przejmować innymi, co myślą i rozumieją, ponieważ gdy się opowiada, dotyczy to tylko opowieści i tego, kto opowiada.
Wówczas jest się naprawdę samemu.
Teraz już wiem, jak to jest kochać kogoś, kto jest bardzo daleko, szybko o tym napiszę, zanim się zbliży.
Znów posyłam haiku, jest jak niewielki potok, który raduje się wiosną, wszyscy nasłuchują i zaczynają pragnąć.
Nie zdążę go przetłumaczyć. Proszę mnie posłuchać, Jansson-san, i napisać, kiedy mam przyjechać. Zebrałam pieniądze, myślę, że dostanę stypendium na podróż. Który miesiąc jest najlepszy i najpiękniejszy na nasze spotkanie?
_Tamiko__Moja Jansson-san_
Cały dzień padał śnieg.
Będę mogła napisać o śniegu.
Dziś umarła moja matka.
Gdy w Japonii ktoś staje się najstarszy w rodzinie, nie może tak po prostu wyjechać, nie chce się tego.
Mam nadzieję, że Pani rozumie.
Dziękuję Pani.
Ten wiersz napisał Lang Shiyuan, który kiedyś był wielkim poetą w Chinach.
Na Pani język przełożyli go Hwang Tsu-Yii i Alf Henrikson:
„Przenikliwy krzyk gęsi niesie głuchy wiatr.
Dużo śniegu o poranku, jest pochmurno i mroźno.
Nic nie podaruję ci na pożegnanie, bom nędzarz,
Poza błękitem gór, co to wszędzie za tobą pójdzie”.
_Tamiko_Osiemdziesiąte urodziny
1
Gdy dotarliśmy na miejsce, a Jonne zobaczył duże prywatne auta stojące przed schodami babci, natychmiast powiedział, że powinien mieć na sobie ciemny garnitur.
– Kochanie, nie bądź głupi – odparłam – spokojnie. Babcia taka nie jest. Ludzie przychodzą i wychodzą, noszą aksamitne spodnie albo cokolwiek innego, ona lubi bohemę.
– No właśnie – Jonne na to – nie należę do bohemy, jestem całkiem zwyczajny, nie mam prawa do aksamitnych spodni w osiemdziesiąte urodziny. Poza tym spotkam ją po raz pierwszy.
– Rozpakujmy go przed wejściem – zaproponowałam – to bardziej uprzejme. Babcia lubi otwierać prezenty tylko w Wigilię.
Niełatwo było znaleźć prezent. Babcia zadzwoniła i powiedziała:
– Dziecino, zabierz ze sobą swojego młodzieńca, żebym mogła na niego popatrzeć, ale nie kupuj żadnego zbędnego, drogiego prezentu. Na tym etapie życia mam już wszystko i znacznie lepszy gust niż większość moich potomków. Poza tym nie chciałabym zostawiać po sobie bałaganu, jak już umrę. Wymyślcie coś prostego, co będzie wyrazem miłości. I nie ważcie się szukać czegoś związanego ze sztuką, bo na tym się nie znacie.
Długo się zastanawialiśmy. Babci wydaje się, że osiągnęła szczyt nieskomplikowanej tolerancji, a tak naprawdę obciąża rodzinę bezpretensjonalnymi życzeniami, co przy jej liberalności jest dość kłopotliwe. Jakże łatwo byłoby kupić na przykład elegancką misę z grubego szkła; ale nie, to wyraz mieszczaństwa, a nie miłości. Oczywiście sporo opowiedziałam Jonnemu o babci, o jej obrazach; zaimponowało mu to. Mamy w domu jeden z jej wczesnych szkiców, pochodzi z San Gimignano, dokąd babcia trafiła na pierwsze stypendium wyjazdowe, a więc zanim wsławiła się malowaniem drzew. Często opowiadała o San Gimignano. Lubiłam słuchać, jaka była szczęśliwa w tym włoskim miasteczku z mnóstwem wież; jaka czuła się silna i wolna, gdy o świcie budziła się do pracy, a przez miasto pewna signorina pchała taczkę z warzywami; babcia otwierała okno i wskazywała, co chce kupić, całkowicie się rozumiały, śmiały się, było ciepło, wszystko było bardzo tanie, a potem babcia wychodziła ze sztalugami… Jonne bardzo lubi tę opowieść. I w końcu któregoś dnia przydarzyło się właśnie to: Jonne zupełnie sam trafił w jakimś sklepie na obrazek z San Gimignano! I oto mieliśmy prezent dla babci. W sklepie powiedzieli, że to litografia z początku dziewiętnastego wieku. Nie wydawała nam się jakaś wyjątkowa, ale cóż.
– Jonne – odezwałam się – wchodzimy. Zachowuj się naturalnie, ona to lubi.
Przy drzwiach do babcinego atelier stała kolejka gości z życzeniami. Kilkoro młodszych kuzynów biegało tam i z powrotem i odbierało okrycia wierzchnie. Niebawem przemieściliśmy się dalej do dużej przestronnej sali, przepięknie udekorowanej i przygotowanej przez wielbicieli babci. Zlokalizowałam babcię i ruszyłam w jej stronę, pospiesznie uścisnąwszy ramię Jonnego, żeby go uspokoić. W tle cicho grała muzyka, nie klasyczna, z pewnością coś, czego wyśmienity dobór nosił sekretną sygnaturę babci. Zbliżaliśmy się do niej. Ubrała się z typową dla siebie, świadomie wyróżniającą się nonszalancją; białe włosy ułożyła w lekkie, przypadkowe loki, które otaczały uważną, uprzejmą twarz o bardzo jasnych, drwiących oczach.
– Oto Jonne – powiedziałam. – Jonne. Babcia.
– Witajcie – odrzekła. – Aha, to jest Jonne. Fin, prawda? – spytała, przyglądając mu się łagodnie. – Jak ty sobie poradzisz w tej starej skostniałej rodzinie, która mówi tylko po szwedzku? I jak to jest, pobraliście się czy nie? Gotowe, przyklepane?
– Z pewnością przyklepane, ale jeszcze nie gotowe – odparł odważnie Jonne. Babcia roześmiała się, a ja wiedziałam, że jej się spodobał.
– No, gdzie macie prezent? – spytała.
Długo przyglądała się rysunkowi z San Gimignano, uznała, że się wysililiśmy, na jej twarzy mignął uśmieszek, po czym powiedziała:
– Narysowałam ten sam motyw. Ale lepiej. – Zrobiła lekki gest, oznaczający zarówno oddalenie się, jak i sekretne porozumienie, po czym poszła dalej.
W wielkim pomieszczeniu dominował babciny stół warsztatowy, obsypany brokatem z Barcelony i nakryty z przepychem wszystkim – od oliwek po tort śmietanowy. Młodsi krewniacy biegali z wazonami, które z samego rana napełniono wodą; goście zaciekle dyskutowali w grupkach, każdy z kieliszkiem szampana. Babcia unosiła się ponad wszystkim niczym postać z obrazu Chagalla, jakby mimochodem przychodziła z jakimś błogosławieństwem i znikała, tu i tam rzucając drobne uwagi. Zauważyłam jednak, że unikała przedstawiania. Najmniejszego śladu wyrzutów sumienia – przedstawcie się sobie sami, drodzy przyjaciele. Czy kiedykolwiek będę mogła być tak wolna jak babcia?!
Przez atelier bez przerwy przebiegały rozkrzyczane dzieci, ale to jej w ogóle nie przeszkadzało; po prostu zostawiła sprawę mamom, które winny zająć się latoroślami. Usiedliśmy z Jonnem przy stole, przy którym było już dużo ludzi, i trochę za późno zorientowaliśmy się, że zrobiliśmy błąd. Był to stół dla osób, które babcia nazywała intelektualistami i które rozmawiają wyłącznie ze sobą nawzajem. Nie wiedziałam, czym się zajmują. Desperacko szukałam tematu do rozmowy i w końcu, po dłuższej chwili ciszy, odwróciłam się do dżentelmena z kozią bródką i powiedziałam, że w atelier jest wyjątkowo piękne wieczorne światło. Poczułam ulgę, gdy zaczął mówić o znaczeniu światła i przeszedł do idei percepcji, ale trochę trwało, zanim zorientowałam się, że jest krytykiem sztuki. Na szczęście nie oczekiwał niczego poza tym, że będę słuchać. Kiwałam głową zamyślona, mówiąc „no tak” i „to prawda”, i od czasu do czasu zerkałam na Jonnego siedzącego po przeciwnej stronie stołu; wyglądał na nieszczęśliwego. Siedział obok jednego z geniuszy, którzy tylko milczą, ani trochę nie pomagając sytuacji. W każdym razie czułam się odrobinę dumna, że mój Jonne wszedł do tej artystycznej rodziny, która potrafiła wydawać wielkie przyjęcia.
Niebawem Jonne wyzwolił się, podszedł do mnie i syknął mi do ucha:
– Idziemy do domu?
– Tak – odparłam – zaraz.
To wtedy pojawili się trzej mężczyźni o dość nieokreślonym wyglądzie. Wydawali się w pewien sposób niechlujni – poplamieni, rozmazani. W żadnym razie nie należeli do bohemy; wprawdzie mieli długie włosy, ale nie jak bohema, tylko jak ludzie w średnim wieku. Zrobili wielkie halo ze swojego wejścia, głęboko się kłaniając i całując babcię w dłoń. Poprowadziła ich do pustego stołu przy oknie na końcu sali, każdy otrzymał po kieliszku szampana. Wkrótce jeden z nich stłukł swój. Zdenerwował się, ale babcia tylko się uśmiechnęła; jednak wiedziałam, że bała się właśnie o te kieliszki, chyba ślubne. Wniesiono więcej kawy i więcej ciast, ale tamtym nowym panom nadal serwowano szampana. Nam, pozostałym, już nie. Widziałam, jak Jonne zaczął wędrować wzdłuż ścian i przyglądać się wszystkiemu, co na nich wisi, aż sprytnie dotarł do stołu tych nowych dżentelmenów. Nie mógł wiedzieć, że to stół nieudaczników, kochany Jonne. W każdym razie wyglądało na to, że wreszcie poczuł się dobrze.
Jeden z panów podszedł do stolika z whisky i wziął całą butelkę. W drodze powrotnej zasalutował babci. Jej uśmiech był nieco znużony.
Mój krytyk przesiadł się kawałek dalej i wdał się w żywą rozmowę; zdaje się, że nadal chodziło o ideę percepcji. Wstałam i ukradkiem przedostałam się do Jonnego, bo przygnębiało mnie słuchanie o rzeczach, których nie rozumiałam i które mnie nie interesowały. Jeden z dżentelmenów, z opadającymi wąsami, podniósł kieliszek i powiedział:
– No i pisze o tobie, jak pisze, Juksu, niech go diabli.
– No – odezwał się Juksu. – I tylko siedem centymetrów.
– Mierzyłeś?
– No, wziąłem miarkę i zmierzyłem. Dokładnie siedem centymetrów; jak grochówka w foliowym opakowaniu. Wiadomo, co się dostało. I żadnego obrazu. A nowicjusze, każdy z nich miał obraz.
– Jest taki stary – wtrącił się trzeci – że popisuje się przed młodymi.
– No, niech to diabli.
– Nie można w życiu mieć wszystkiego – powiedział ten z wąsami.
– Fakt.
Kontynuowali rozmowę, spokojnie i uprzejmie; wyglądało na to, że przywykli do rozmawiania ze sobą, ale już nie dyskutowali. Stwierdzali. Nie mówili na przykład nic o percepcji, raczej o rosnących czynszach, tym czy innym konkursie, który niesprawiedliwie rozstrzygnięto, chociaż nie można przecież oczekiwać… Ale gdy babcia zbliżała się do nich podczas swego uroczego krążenia wśród gości, ożywiali się i stawali się szarmanccy. Jonne słowem się nie odezwał, ale widziałam, że jest zafascynowany. Żaden z nich nie bardzo się nami przejmował, ale dbali o to, by nasze kieliszki były napełnione, i przesunęli się, żeby zrobić mi miejsce przy stole. Sposób, w jaki rozmawiali, uspokajał. Siedzieliśmy jak na wyspie spokoju, nikt z nich nie spytał, czym się zajmujemy, pozwolili, byśmy pozostali anonimowi. Przyjęcie przeniosło się gdzieś dalej, w pomieszczeniu zrobiło się dość ponuro. Dzieci zniknęły. Wtedy ktoś zapalił górne światło, jednocześnie wjechały pierożki. Ten o imieniu Juksu wstał, wszyscy wstaliśmy. Nie wiem, jak to się stało, że wyszliśmy zwartą grupą do przedpokoju i po niesłychanych uprzejmościach i szczerych gratulacjach złożonych babci wsiedliśmy do windy. Zdążyła mi jeszcze szepnąć:
– Nie zapraszajcie ich do siebie. Jest ich trzech, a wy nie macie pieniędzy. – Chociaż widziała, że Juksu miał za pazuchą butelkę jej whisky.
2
Na ulicy było zimno. I bardzo cicho. Ani samochodów, ani ludzi i jeszcze to półświatło wiosennej nocy. Po dość długim milczeniu przedstawiliśmy się sobie. Byli to Keke i Juksu, a mężczyzna z wąsami nazywał się Vilhelm.
– Chodźmy gdzieś – powiedział ten ostatni. – W stronę miasta. Ale nie tam, gdzie zwykle.
– Nie – odezwał się Keke. – Tam nie. Przestali być uprzejmi. Gdzieś usiądziemy i zobaczymy, co dalej. – Do mnie zwrócił się bardzo życzliwie: – Od jak dawna mieszkacie razem?
– Od dwóch miesięcy – odparłam – prawie dwóch i pół.
– I dobrze wam?
– Tak, bardzo dobrze.
– Chodźmy do naszego miejsca – powiedział Vilhelm. – Tam są gazety.
Było to przed halami w porcie. Każdy wyjął ze skrzyni po gazecie i usiedliśmy na nich na brzegu kei. Plac był całkiem pusty.
– A teraz się napijemy po jednym – powiedział Juksu do Jonnego. – Ale nie mamy szklanek, niech żona wybaczy. Niewiele się odzywasz. Dobrze ci?
– Bardzo dobrze – odparł Jonne.
Miałam wrażenie, że powinien zostać tu z nimi beze mnie. Odwróciłam się do Vilhelma i uprzejmie zauważyłam:
– To naprawdę miłe miejsce. Lubię ludzi, którzy nie biorą wszystkiego na poważnie.
– Jesteś bardzo młoda – powiedział Vilhelm. – Ale masz wspaniałą babcię.
Piliśmy razem, Jonne szybko się rozkręcił.
– Przysłuchiwałem się waszej rozmowie, że w życiu nie można mieć wszystkiego. Ale chyba czegoś można oczekiwać, to znaczy oczekiwać czegoś niewiarygodnego, od siebie albo od innych… Należy mierzyć wysoko, choć i tak będzie dużo niżej, jeśli wiecie, o co mi chodzi. To jak z łukiem…
– Pewnie, pewnie – uspokajał Keke. – Masz absolutną rację. Patrz, wpływają. Lubię statki.
Znów pociągnęliśmy po łyku, obserwując łodzie rybackie zmierzające powoli ku kei. Nadeszło dwóch pijaczków.
– Cześć, Keke – przywitał się jeden. – Przepraszam, widzę, że macie gości. Masz papierosy?
Dostali po jednym i poszli dalej.
Na tle wiosennego nieba katedra wyglądała niczym biały sen nad pustym placem. Helsinki były niesłychanie piękne. Nigdy wcześniej nie zauważyłam, jakie to piękne miasto.
– Kościół Mikołaja – odezwał się Juksu. – Wszystko muszą przerabiać. Katedra, idiotyczne, przecież to nic nie znaczy. – Upuścił pustą butelkę do wody, mimochodem zauważając, że nawet nie potrafią już pisać porządnej poezji.
Noc zrobiła się tak ciemna, jak tylko może być ciemna w maju, latarnie nie były potrzebne.
– Powiedzcie mi – poprosiłam – co znaczy „percepcja”?
– Obserwacja – odparł Vilhelm. – Człowiek widzi coś nagle i przychodzi mu do głowy jakiś stary pomysł. Albo najlepiej nowy.
– Tak – powiedział Keke. – Nowy.
Zrobiło mi się zimno. Zezłościłam się nagle i powiedziałam, że osiemdziesiąte urodziny są tak naprawdę śmieszne.
– Moja droga – odezwał się Vilhelm – przyjęcie było na swój sposób bardzo piękne, ale się skończyło. Zostaliśmy my, siedzimy tu i rozmyślamy.
– O czym? – spytał Juksu.
– O nas. O wszystkim.
– Jak ci się wydaje, o czym myśli babcia?
– Tego nikt nie wie.
Vilhelm mówił dalej:
– Na przykład, że zaliczają pięćdziesiąt w tygodniu. I już im nogi odpadają od tej bieganiny. Nie mają czasu na nic więcej, tylko na młodych, cholery jedne.
– Kto? – spytałam.
– Krytycy. Pięćdziesiąt wystaw tygodniowo.
– I nikt już o nas nie pyta – dodał Keke. – Już po wszystkim. Człowiek miał już swoją krytykę. – A potem dodał: – Zimno mi w tyłek. Ruszamy stąd?
Gdy szliśmy wybrzeżem, zapytał uprzejmie, czego chcę w życiu.
Z lekkim wahaniem odparłam:
– Miłości. Żeby czuć się bezpiecznie.
– Tak – westchnął – to prawda. W pewnym sensie, przynajmniej dla ciebie.
– I żeby podróżować. Mam wielką ochotę na podróże, to moja pasja.
Przez chwilę Keke milczał, po czym powiedział:
– Pasja. Widzisz, żyję od dość dawna, a więc od dawna pracuję, to to samo. I wiesz co, w całym tym spektaklu jedyną ważną rzeczą jest, żeby mieć pasję. Przychodzi i odchodzi. Najpierw człowiek ma ją gratis, ale nie rozumie tego, więc ją marnuje. Później pasja staje się czymś, o co należy się troszczyć.
Było strasznie zimno, szedł zbyt wolno, a ja marzłam.
Potem dodał:
– Nie widzi się już obrazu. Chyba papierosy się skończyły.
– Wcale nie – odezwał się Juksu. – Philipy morrisy, babcia włożyła mi je do kieszeni. Ona to potrafi takie rzeczy.
Keke dołączył do reszty, zapalili po papierosie i szli tak samo wolno.
Jonne i ja podążaliśmy za nimi.
– Zmęczyło cię to? – szepnęłam do niego. – Powinniśmy iść do domu?
– Cicho – odparł. – Chcę słyszeć, co mówią.
– Jego glina – perorował Vilhelm – trafiła do jakiegoś amatora. Taki cwaniak, co lubi się pokazywać, byle kto. Nie minęły dwa dni, od kiedy tamten umarł, a ten skurczybyk już przyszedł kupić glinę od wdowy, za bezcen. A był stary; pomyśleć, taka glina.
– Jonne, poczekaj – powiedziałam. – Mam piasek w butach.
Ale on nadal szedł za nimi.
Gdy do niego dołączyłam, szybko mi streścił, że glina z czasem staje się coraz bardziej żywa, podobnie każda kolejna rzeźba z tej samej gliny, i musi być zawsze wilgotna, a nowa glina to nie to samo, ona nie żyje…
Spytałam, który z nich jest naprawdę rzeźbiarzem, ale on nie wiedział.
– Rozmawiali tylko o widzeniu jakiegoś obrazu – odrzekł. – Nie wiem. – Był bardzo podekscytowany, zapytał, czy nie mamy czegoś w domu, czym można by ich poczęstować. – W końcu nie jest tak późno – dodał. – A to jest coś, w czym już nigdy nie będziemy uczestniczyć, to dla mnie ważne.
Wiedziałam, że nie mamy za wiele, Jonne też o tym wiedział, bardzo dobrze. Trochę śledzi, chleba, masło, ser, ale tylko jedną butelkę czerwonego wina.
– Wystarczy – powiedział Jonne – jeśli my będziemy tylko udawać, że pijemy, to zostaną u nas trochę, nie sądzisz? Przecież to tuż za rogiem.
– Dobra – odparłam, a on się roześmiał.
W Brunnsparken było bardzo pięknie, wszystko rosło i kwitło. Nagle przestałam być zmęczona, po prostu wiedziałam, że Jonne się cieszy.
Stanęliśmy wszyscy przed wielką czeremchą, całą w kwiatach. Świeciła na biało tej wiosennej nocy.
Przyglądając się drzewu, uświadomiłam sobie, że nie kocham Jonnego tak, jak mogłabym kochać, totalnie.
Keke spojrzał na mnie i powiedział:
– To tylko podarunek, nic nie znaczy.
Nie rozumiałam go. Szliśmy dalej.
Powiedział:
– Twoja babcia nie malowała nic innego, tylko drzewa, do tego drzewa w tym samym parku. W końcu poznała drzewo, ideę drzewa. Jest bardzo silna. Nigdy nie straciła pasji.
Oczywiście wielkim szacunkiem darzyłam tych, którzy poszukiwali swojej utraconej pasji, nie przejmując się niczym innym, a jednocześnie martwiłam się, czy wystarczy nam kawy i czy w domu jest bałagan. Przypomniałam sobie, co wisi na ścianach. Może nasze obrazy się nie sprawdzą. Są czymś, co się podoba, ale czego się nie rozumie. Keke spytał, czy mi zimno.
– Nie – odparłam. – To tylko kawałek tą ulicą i będziemy na miejscu.
– Czy twoja babcia – zagadnął Keke – rozmawiała z tobą o swojej pracy?
– Nie, nie rozmawiała.
– To dobrze, to dobrze. Odrzucili ją już w latach sześćdziesiątych, ale ona i tak pozostała przy swoim stylu. Wiesz, moja droga… jak ty masz na imię?
– Maj – odparłam.
– Nawet pasuje. Wiesz, wtedy akurat panował informel, wszędzie wszyscy robili to samo. – Przyglądał mi się, widział, że nie wiem, więc wyjaśnił: – Informel to mniej więcej niezrozumiałe malowanie, tylko farba. Stało się tak, że starzy bardzo dobrzy artyści pochowali się w swoich pracowniach i próbowali malować jak młodzi. Byli przerażeni, chcieli być na fali. Niektórym się udało, w miarę, inni całkowicie się zagubili i już nie zdołali powrócić. Ale twoja babcia zachowała swój styl, a ten się utrzymał, gdy to wszystko minęło. Była odważna… czy raczej uparta.
Powiedziałam bardzo ostrożnie:
– Ale może po prostu nie umiała pracować inaczej niż na swój własny sposób?
– Wspaniale – odpowiedział Keke. – Po prostu musiała. Pocieszasz mnie.
Gdy doszliśmy do bramy, uprzedziłam:
– Musicie być teraz bardzo cicho, bo mamy zrzędliwych sąsiadów. Jonne, idź, wyjmij z lodówki, na pewno wiesz co.
Weszliśmy do domu, Jonne postawił na stole czerwone wino i kieliszki, nasi goście rozsiedli się i ciągnęli rozmowę. Nie zapalaliśmy lamp, wystarczyło nocne światło.
Nieco później Jonne nadmienił, że ma coś, na co być może mogliby popatrzeć, a ja wiedziałam, że chce im pokazać swój model statku. Zajmował się nim od paru lat, każdy najmniejszy szczegół zrobił własnoręcznie. Weszli do składziku, Jonne zapalił górne światło. Słyszałam ich ciche rozmowy tam w środku, ale dałam im spokój i poszłam nastawić kawę.
Niebawem Jonne przyszedł do kuchni.
– Powiedzieli, że mam pasję – szepnął. – Że mam ideę. – Był bardzo podekscytowany. – Ale przecież to nie ich pasja, nie to, czego szukają.
– Dobrze! – powiedziałam. – Weź kawę, a ja przyniosę resztę.
Gdy weszłam do pokoju, Vilhelm mówił o kwitnącej czeremsze, którą widzieliśmy w drodze do domu.
– Co należy zrobić z czymś takim? – zapytał.
– Niech kwitnie – odezwał się Keke. – Spójrzcie, jest i nasza piękna gospodyni! Należy dać jej kwitnąć i tylko podziwiać. Prawda? To sposób na życie. Inny sposób to próbować zrobić to jeszcze raz. Oto cała historia.
Po pożegnaniu Jonne milczał aż do chwili, gdy się położyliśmy. Wtedy powiedział:
– Być może moja pasja nie jest aż tak wyjątkowa, ale w każdym razie jest moja.
– To prawda – odparłam.Mały letnik
Od samego początku było jasne, że nikt w Backen go nie lubi. Był ponurym, chudym jedenastolatkiem, który wyglądał na głodnego. Powinien wzbudzać czułość i chęć otoczenia opieką, ale tak się nie działo. Po części wynikało to ze sposobu, w jaki na nich patrzył, czy raczej ich obserwował; jego podejrzliwe, natarczywe spojrzenie nie było ani trochę dziecięce. A gdy już się napatrzył, wypowiadał się jak stary malutki i, o rany, co też to dziecko potrafiło powiedzieć!
Łatwiej byłoby to ścierpieć, gdyby Elis pochodził z biednego domu, ale nie, miał luksusowe ubrania i walizkę, a na przystań przywiózł go samochód taty. Wszystko zostało załatwione przez ogłoszenie i telefon; Fredriksonowie wzięli letnika z dobroci serca i, rzecz jasna, za niewielką opłatą. Axel i Hanna długo o tym rozmawiali, o dzieciakach z miasta, które potrzebują świeżego powietrza i zdrowego odżywiania. Powiedzieli wszystko, co mogli powiedzieć, żeby utwierdzić się nawzajem w przekonaniu, że to jedyne, co można zrobić, jeśli chce się postąpić właściwie i dobrze się poczuć. Mieli jednak jeszcze sporo obowiązków w czerwcu; łodzie letników leżały wciąż na pochylni, niektóre nawet nieprzejrzane.
No więc chłopiec przyjechał; miał bukiet róż dla gospodyni.
– Ależ to zupełnie niepotrzebne – dziękowała Hanna. – To pewnie od mamy Elisa.
– Nie, pani Fredrikson – odparł Elis. – Mama wyszła ponownie za mąż. To tata je kupił.
– Jak miło… Nie miał czasu na nas poczekać?
– Niestety, miał ważną konferencję. Prosił, bym przekazał pozdrowienia.
– No cóż – odezwał się Axel Fredrikson – wsiadajmy na łódź i ruszajmy do domu. Dzieciaki nie mogą się doczekać, aż cię poznają. Jaką masz ładną walizkę.
Elis wyjaśnił, że kosztowała osiemset marek.
Łódź Axela to była dość duża, stabilna łódź rybacka z kajutą; sam ją zbudował. Chłopiec niezdarnie wszedł na pokład. Gdy po raz pierwszy na niego chlusnęło, chwycił się ławki i mocno zacisnął powieki.
– Słuchaj, płyń trochę wolniej – poprosiła Hanna.
– Przecież może wejść do kajuty.
Ale Elis nie miał odwagi puścić ławki, przez całą drogę nawet nie spojrzał na morze.
Podekscytowane dzieciaki czekały przy pomoście, Tom i Oswald, i mała Camilla, nazywana Mią.
– No więc – odezwał się Axel – to jest Elis. Ma chyba tyle lat, co Tom, więc powinniście się dogadać.
Elis wspiął się na pomost, podszedł do Toma i uścisnął mu dłoń.
– Elis Gräsbäck.
Potem zrobił to samo z Oswaldem, ale na Mię tylko popatrzył. Ta zachichotała radośnie i zakryła usta rękami. Poszli do domku; Axel niósł walizkę, a Hanna kosz z zakupami. Dzieci usiadły wokół stołu i gapiły się na Elisa.
– Proszę się częstować – nalegała Hanna. – Elis jest nowy, więc wolno mu zacząć.
Elis podniósł się i z lekkim ukłonem wziął kanapkę, po czym stwierdził, że jak na tę porę roku jest nadzwyczaj upalnie. Dzieci nie przestawały się gapić jak zaczarowane, a Mia spytała:
– Mamo, dlaczego on taki jest?
– Ciii – uciszyła ją Hanna. – Niech Elis spróbuje łososia. W czwartek złowiliśmy cztery sztuki.
_Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży._