Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Kobieta o imieniu Liz - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 maja 2016
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kobieta o imieniu Liz - ebook

Liz, przebojowa tłumaczka z burzą czarnych loków na głowie, pewnego dnia zostaje uratowana z opresji przez niezwykle przystojnego nieznajomego. Nie ma nadziei na powtórne spotkanie, jednak niespodziewanie wpada na niego w ulubionej kawiarni. Kiedy w pewnym momencie On wybiega, wezwany do pracy, Liz stwierdza, że widocznie nie są sobie pisani. Jednak podczas kolejnej wizyty w kawiarence pod filiżanką znajduje liścik…

Dwa zwariowane psy, jedna szalona przyjaciółka, nadopiekuńczy ojciec i skrzywdzone przez los dziecko, a do tego bohaterski mężczyzna – oto niezawodna recepta na szczęście, którego nie jest w stanie odebrać nawet najbardziej znienawidzony urzędnik czy pozbawiona ludzkich uczuć matka.

Krystian Warzocha – chemik, który w życiu próbował już wiele. Osoba pełna skrajności. Artystyczna dusza, pełna potężnej wyobraźni, owinięta w analityczny, ścisły umysł. Najważniejsza dla niego jest rodzina, której oddaje się całkowicie. Szczęśliwy, gdy w zaciszu domowego ogniska może dać się pochłonąć mrocznym wizjom Briana Lumley'a albo analizować setki dowodów z bohaterami stworzonymi przez Jeffreya Deaver'a.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8083-223-7
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Wielki biurowiec w centrum. Szklany kolos z milionem zwierciadlanych oczu, które obserwowały miasto i jego mieszkańców. Na dziesiątym piętrze, w siedzibie prężnie rozwijającej się firmy, tłumaczącej kontrakty dla zagranicznych inwestorów, uchyliły się drzwi windy i wybiegła z nich kobieta. Burza ciemnych loków gnała za nią.

– Cześć, Elizabeth.

Biegnąca nie odpowiedziała. Już była spóźniona. Pracowała w firmie od dwóch miesięcy i szef postanowił ją sprawdzić, zlecając tłumaczenie dokumentów dla grupy hiszpańskich przedsiębiorców. Zdawała sobie sprawę z tego, że to test. Jeżeliby go nie zdała, mogłaby otworzyć okno i wyrzucić wszystkie dokumenty, a potem sama wyskoczyć. Wpadła na drzwi. Zwykle drzwi otwierały się do środka, ale akurat te musiały odwrotnie. Po krótkiej walce z klamką znalazła się w biurze. Duże pomieszczenie z drzwiami z zadymionego szkła na każdej ze ścian. Na środku stało wielkie biurko, zza którego patrzyły na nią zatroskane oczy.

– Liz, jak ty wyglądasz?! – Młoda kobieta w białej koszuli z drobnym żabotem i w rogowych okularach zerwała się z miejsca. – Zaraz to poprawimy. Dobrze, że już jesteś, Stary był tu przed chwilą i pytał o ciebie. Jakby co, to autobus miał stłuczkę, tego się trzymaj! – Poprawiła włosy Elizabeth, otrzepała żakiet i dała klapsa w tyłek.

– Dzięki, Sam, bez ciebie pewnie już by mnie zwolnili. – Spojrzała na przyjaciółkę i ruszyła w stronę drzwi po prawej. Stanęła przed nimi, ostatni raz poprawiła spódnicę, wzięła dwa głębokie wdechy i weszła do środka.

Na końcu ogromnego stołu siedziało trzech przystojnych i mocno opalonych mężczyzn w szarych garniturach.

– Dobrze, że nas pani zaszczyciła swoją obecnością! – Stary, jak nazywali szefa pracownicy, chyba nie był w najlepszym nastroju.

Liz gwałtownie się odwróciła i zobaczyła swojego przełożonego. Już chciała zacząć dramatyczną opowieść o stłuczce autobusu, lecz jeden z mężczyzn wstał.

– Nasza wspaniała pani Elizabeth! Czekanie na takie zjawisko to istna przyjemność. Nigdy nie pozwolilibyśmy, aby to pani czekała na nas. Proszę, zaczynajmy.

Ach, ci Hiszpanie. Te ich ciemne włosy, oliwkowa skóra i gadka. Nie do podrobienia.

„Takie zjawisko” nie mogło przestać się w duchu śmiać z tego określenia.

Elizabeth była wyjątkowo piękną kobietą, lecz jej zwiewna, eteryczna uroda wymagała umiejętności dostrzeżenia. Objawiała się ona głównie w oczach i uśmiechu. Gdy się ją doprowadziło do śmiechu, można było się zakochać bez pamięci. Tego dnia ubrana była w wąską, ołówkową spódnicę, której czerń zlewała się z gładkimi czarnymi rajstopami. Biała bluzka lśniła pod żakietem. Na zgrabnym nosie nosiła lekko opływowe, dwukolorowe okulary. Z zewnątrz czarne, a w środku niebieskie. Ta delikatna poświata podkreślała jej zielono-brązowe oczy. Zmuszała patrzącego, by przyjrzał się dokładniej, łączył spojrzenie swoje z jej chociaż o parę sekund dłużej, ale tego Elizabeth nie wiedziała. Wybrała okulary spontanicznie, szybko i w biegu. Jak wiele rzeczy w swoim życiu, na przykład buty, które teraz miała na sobie. Zgrabny obcas, czarna skóra i poprzeczny paseczek. Hiszpan wypowiadał już szesnaste zdanie, na szczęście żadnego nie zakończył znakiem zapytania, ponieważ osoba odpowiedzialna za tłumaczenia zamiast go słuchać, zastanawiała się, czy ten pasek nie skraca jej przypadkiem nóg! Opanowała się jednak w porę i wróciła do rzeczywistości. Oczywiście dylemat optycznego skracania nie został rozwiązany, koniecznie będzie musiała o to zapytać Sam. Odgarnęła lok, który opadł jej na twarz. Była jedyną pracownicą firmy, która nosiła rozpuszczone włosy. Uznała, że mogą kazać jej wszystko, lecz od włosów muszą się odczepić. Jako włosomaniaczka, decydowała o nich tylko ona. Klientom się to jednak podobało, dlatego nawet Stary odpuścił.

Spotkanie trwało, udało jej się nawet nawiązać rozmowę, a potem już jakoś poleciało. Gdy wychodzili wszyscy razem, Hiszpanie ze szczerymi uśmiechami ściskali jej dłoń i obiecywali, że jeszcze nie raz skorzystają z usług firmy. Oczywiście, jeżeli to Elizabeth będzie z nimi pracować. Nawet Stary był zadowolony, zdjął wiecznie obrażoną maskę i przywdział grymas, który chyba miał być uśmiechem, lecz bardziej wyglądał na niestrawność. Szare garnitury opuściły budynek, szef poszedł do siebie, a przyjaciółki zostały same. Elizabeth oparła głowę o biurko i jęknęła.

– Wiesz, jak mnie te buty obtarły?!

Sam popatrzyła na nią ze zdziwieniem, po czym wybuchnęła śmiechem.

– Każdy normalny człowiek krzyczałby z radości, narzekał, że jest padnięty, albo powiedział coś… no, nie wiem… na temat! Tylko Lizy myślała o swoich stopach podczas najważniejszego kontraktu w tym roku! – Sam nie była jakoś szczególnie zdziwiona tym, co przyjaciółka powiedziała, ale uwielbiała jej wytykać, jaka jest dziwna. Od tego ma się przyjaciół.

– Sam… Jaki masz rozmiar buta?

– O nie! Nie ma mowy! Żeby wyglądać super, trzeba cierpieć, ale dziś będziemy świętować! Jest piątek, ostatni dzień pracy, nie odmówisz mi. Nawet nie zaczynaj! Nie można każdego wieczoru spędzać z psem! Dziś ruszamy na łowy.

Liz już chciała powiedzieć, co o tym myśli, ale się powstrzymała.

Niech jej będzie. Byle wytrzymać do końca pracy. Może wieczorem będzie miło. No, i na pewno nie wezmę tych butów!Rozdział 2

Bestia leżał na posłaniu i obserwował swoją panią, gdy ta biegała po całym mieszkaniu, nie mogąc się zdecydować, w co włożyć w ręce. W końcu nie wytrzymał i donośnie szczeknął. Liz zatrzymała się w pół kroku.

– Dziękuję, tego potrzebowałam.

Mogła się tak nie zwracać do psa, ponieważ ten ruszył, by wyznać swoją miłość. Teraz wszystko trwało jeszcze dłużej. W końcu dziewczyna nie wytrzymała i poszła do kuchni po jakiś smakołyk dla niego. Miała go z głowy na najwyżej dwadzieścia sekund. W końcu uporządkowała myśli i przystąpiła do działania. Z mokrymi jeszcze włosami stanęła przed szafą, otworzyła szufladę z bielizną i zaczęła po kolei wyciągać elementy intymnej garderoby. Jedną parę uniosła przed twarzą i pomyślała: Dlaczego nie?

Wsunęła jedną nogę, potem drugą. Powoli je unosiła. Delikatna koronka oplotła jej ciało, czerń kontrastowała z jasną skórą. Sięgnęła po stanik, a gdy go zapinała, przez myśl jej przeszło: Dlaczego ja go częściej nie noszę? Taki wygodny, idealnie dobrany… Ale jestem głupia.

Tu koronka stanowiła dodatek, była tylko nadprogramowym materiałem. Miała być zmysłową zachętą, obiecującą piękno temu, kto dostąpi zaszczytu, by zobaczyć więcej. Zaczęła wkładać rajstopy. Oparła o brzeg krzesła stopę wygiętą w łuk i zaczęła naciągać materiał. Czerń pochłaniała jej gładką skórę. Zachęcała do podziwiania, prosiła o dotyk. Założyła kobaltowo-czarną, obcisłą sukienkę, która praktycznie nie miała dekoltu, ale posiadała wycięcie na plecach. Dobrała bransoletkę i kolczyki z ciemnych kamieni. Spojrzała w lustro.

Chyba nieźle, może nikt mnie nie wyśmieje.

Jej samoocena wymagała podszlifowania. Włosy już prawie wyschły, dokończyła makijaż, ostatnie pociągnięcie pędzlem do pudru i gotowe. Jej ciało owiała chmura delikatnych perfum. Sięgnęła po czarne szpilki. Zarzuciła płaszcz, kazała Bestii być grzecznym i wyszła. Po chwili wróciła, by zabrać torebkę, po czym zniknęła już ostatecznie.

Siedziały z Sam przy barze w pobliskiej knajpie. Barman zrobił im po kolejnym drinku. W wysokich szklankach słomka przebijała się przez trójkolorowy płyn. Nazwa tej uciechy była niewymawialna. Spokojnie sączyły zawartość szklanek.

– Sam! Co ty tu robisz?! – Męski głos zaskoczył obie kobiety.

– Charlie! O matko, to ty?! – Sam wpadła mu w objęcia.

Liz już wiedziała, że ta cudowna stara znajomość Sam sprawi, że zostanie ona sama przy barze. Zanim dokończyła myśl, już stało się to faktem. Charlie poprosił, by podeszła z nim do jego stolika, ponieważ jest tam więcej, jak się wyraził, starych znajomych. Przyjaciółka tylko posłała Elizabeth buziaka i odeszła z mężczyzną, który miał imię sugerujące, że może być woźnym albo hyclem. Dziewczyna westchnęła i poprosiła barmana o kolejnego drinka.

– Ale ja płacę.

Liz spojrzała na człowieka, który właśnie wypowiedział te słowa. Mężczyzna ubrany był w białą rozpiętą przy szyi koszulę i zarzuconą na nią czarną, sportową marynarkę. Materiał ciemnych spodni napinał się na mocnych udach. Szeroki uśmiech na gładko ogolonej twarzy i ta krótka fryzura, jakby idealnie symetryczna. Bardzo przystojny, ale Liz pomyślała, że mógłby mieć w sobie coś dzikiego. Był taki strasznie zadbany, taki… symetryczny. Postanowiła jednak dać mu szansę. Uśmiechnęła się i skinęła głową.

– Jestem Frank. Co tak atrakcyjna kobieta robi sama przy barze?

Elizabeth spojrzała w kierunku Sam, ale szybko się zreflektowała i popatrzyła na Franka.

– Odprężam się po pracy. Jestem Elizabeth.

Długo rozmawiali. Frank sprawiał wrażenie bardzo sympatycznego, lecz po każdym kolejnym piwie robił coraz wyraźniejsze aluzje w stronę Liz. Nie miała ochoty na żadne przygody, ale nie chciała go tak nagle i drastycznie spławić. Porozmawiali jeszcze chwilę o pracy. Frank zajmował się sprzedażą ubezpieczeń. Była to najbardziej pasjonująca część ich konwersacji. Rozmawiali również o szwankującej komunikacji miejskiej i trochę o muzyce. Liz znów spojrzała w stronę Sam, ale ta bawiła się wyśmienicie, dlatego dziewczyna podjęła decyzję, że wróci do domu.

– Wybacz, Frank, bardzo miło się rozmawiało, ale muszę już lecieć.

– Pozwól, że cię odprowadzę. – Tego się właśnie obawiała, ale do taksówki nie jest daleko.

Zebrała rzeczy, podeszła do przyjaciółki, żeby ją uprzedzić o wyjściu, i ruszyła w stronę drzwi. Chłód nocy wdarł się jej pod sukienkę, lekko zadrżała, co natychmiast wykorzystał Frank i objął ją ramieniem. Liz wykonała zwinny ruch, aby się wywinąć, lecz jej towarzysz wypił za dużo, aby dotarła do niego taka aluzja. Ponownie ją objął. Znów podjęła próbę wywinięcia się z jego objęć i wykorzystała argument, że musi zatrzymać taksówkę. Stanęła na brzegu chodnika i zamachała na nadjeżdżający wóz. Kierowca zatrzymał pojazd tuż przy niej. Już chciała wsiąść, ale Frank porwał ją w objęcia. Szeptał coś o miłym wieczorze i o tym, że powinni wrócić razem. Zaczynało się robić nieprzyjemnie. Liz udało się wyrwać z uścisku i już chciała wskoczyć do taksówki, ale Frank zdążył ją złapać za rękę. Wtedy jednak stało się coś zupełnie niespodziewanego.

– Kochanie! Tu jesteś, a ja cię szukam. Kim jest ten człowiek? – Nieznajomy objął Liz ramieniem i wypowiadając te słowa, sprawił, że Frank ją puścił i patrzył na niego osłupiały. Mężczyzna nachylił się do niej i zanurzył twarz w jej włosach, tuż przy uchu, jakby ją całował na powitanie, a tak naprawdę szepnął:

– Nie wypadaj z roli.

– To tylko Frank, stary znajomy, właśnie szedł do domu. – Liz zrozumiała koncepcję nieznajomego i łatwo rozpoczęła grę, choć dalej była w szoku.

Frank patrzył nierozumnym wzrokiem to na jedno, to na drugie, po czym westchnął i po prostu odszedł. Tajemniczy mężczyzna poczekał, aż natręt zniknie za rogiem, puścił Elizabeth i nachylił się do kierowcy taksówki. Przeprosił za kłopot i zapłacił za przyjazd. Odwrócił się do osłupiałej dziewczyny i uśmiechnął się w charakterystyczny sposób, tylko połową twarzy, po czym odszedł. Liz patrzyła na niego z niedowierzaniem, nie mógł przecież tak po prostu odejść. Okazało się, że podszedł do samochodu stojącego nieopodal, otworzył drzwi pasażera i gestem zaprosił ją do środka. Była jak zahipnotyzowana całą tą sytuacją, więc pewnie dlatego wsiadła. Zamknął za nią drzwi, zajął miejsce kierowcy i zapalił silnik.

– Gdzie mieszkasz? Odwiozę cię.

Podała mu adres. Ruszyli. Jechali w milczeniu i tak naprawdę dopiero wtedy mogła mu się pierwszy raz przyjrzeć. Lekko nieokiełznane, ciemne włosy opadały mu na czoło, uśmiech chował w krótkiej, zadbanej brodzie. Ubrany był w pikowany bezrękawnik i ciemne jeansy. Na lewej ręce gruby zegarek, a na prawej bransoletka z małych kolorowych kamyczków. Ta ozdoba ją zdziwiła, była zbyt dziecinna, zbyt kolorowa. Nie pasowała do niego. Światło latarni rzuciło blask na jego ciało i wtedy dostrzegła tatuaż na przedramieniu. Misterne symbole i zawijasy. Światło zniknęło i już nie mogła przyglądać się temu dziełu nieznanego tatuażysty.

– Dlaczego to zrobiłeś? – Musiała przerwać milczenie.

– Dlaczego ci pomogłem?

– Tak, dlaczego to zrobiłeś?

– Chciałaś, aby ci pomóc.

Liz milczała przez chwilę.

– Skąd to wiedziałeś? On nie był aż tak natarczywy.

– Tak poczułem. Poczułem, że jeżelibyś wiedziała, że tam stoję, to chciałabyś, abym ci pomógł.

Nie odzywała się. Tylko na niego patrzyła. Trwało to chwilę, a wtedy on zatrzymał się na czerwonym świetle i spojrzał jej prosto w oczy. Sam miał nieokreślony kolor tęczówek, co chwilę się zmieniały. Miała wrażenie, jakby każdy nastrój, każde uczucie w jego ciele powodowało zmianę koloru oczu.

– Masz gorące spojrzenie… – Dotarł do niej szept.

Znów milczała, tylko że teraz patrzyła na drogę. Zielone światło, ruszyli.

– Poczułem, jakbym zobaczył twoje wnętrze. Brązowy kolor w twoim spojrzeniu żyje, jak istota obdarzona uczuciami. Przepraszam. Chciałem tylko powiedzieć, że masz ładne oczy.

Liz patrzyła na niego z niedowierzaniem, jakby nie była pewna, czy jest prawdziwy. Przejechali w ciszy jeszcze kawałek i wtedy samochód się zatrzymał. Mężczyzna wysiadł, obszedł auto i otworzył drzwi. Dziewczyna wysiadła i wyszeptała podziękowanie. Ruszyła w stronę wejścia do kamienicy, w której mieszkała. Przed drzwiami wejściowymi obróciła się. Nieznajomy stał oparty o maskę samochodu z założonymi rękami i tym specyficznym półuśmiechem.

– Jestem Alex – odpowiedział na niezadane pytanie.

– Liz. – Sama nie wiedziała, dlaczego podała mu zdrobnienie, którego mogą używać tylko najbliżsi. Nigdy wcześniej tego nie robiła.

Stał od niej w odległości tylko kilku metrów, więc usłyszała, jak pod nosem, cichutko powtarza jej imię. Poczuła, że oblewa się rumieńcem. Nie chciała tego pokazać, dlatego jeszcze raz podziękowała i weszła do budynku. Później nie pamiętała ani jak pokonała schody, ani jak wchodziła do mieszkania. Wróciła do rzeczywistości, siedząc pod drzwiami i wtulając się w łeb Bestii. Dziwnie się czuła. To było takie… niezwykłe. Wstała, podeszła do lustra i oglądała swoje oczy. Chciała zobaczyć to stworzenie.Rozdział 3

W ten słoneczny, poniedziałkowy poranek Stary przeszedł tuż obok biurka Sam z prędkością powodującą, że kartki leżące na blacie aż się uniosły. Ta spojrzała na plecy szefa i już wiedziała, że nie będzie przyjemnie. Zawsze gdy ma taką minę, szykują się kłopoty. Stanął za niczego niespodziewającą się Liz, która całkowicie zatopiona we własnych myślach walczyła z ksero. Wyczuła jakąś ciężko dyszącą istotę za swoimi plecami, więc się odwróciła. Twarz niczym gradowa chmura i oczy ciskające błyskawicami wprost w nią.

Dokumenty dla Hiszpanów! Miały leżeć u Starego na biurku w poniedziałek rano. Czyli dziś!

Cały weekend była jakby w innym świecie, stanowiła tylko ciało, pustą powłokę, z której wnętrze uleciało w nieznane. Całkowicie zapomniała o dokumentach. Lekko się jąkając, zaczęła tłumaczyć to spóźnienie. Niestety, nic to nie dało. Stary się nie hamował, najprawdopodobniej słyszeli to wszyscy pracownicy. Atmosfera do końca dnia była co najmniej napięta, jednak wybiła w końcu magiczna godzina i można było opuścić miejsce pracy.

Przyjaciółki szły powoli chodnikiem wzdłuż budynku biurowca, w którym pracowały. Sam wyglądała na zamyśloną, jakby chciała o coś zapytać. W końcu nie wytrzymała.

– Liz! Czy ty możesz mi wytłumaczyć, dlaczego wsiadłaś do samochodu całkowicie nieznanego gościa? – Sam poznała całą historię już następnego dnia, ale dopiero teraz zaczęła przyswajać wszystkie fakty.

– Przestań! Co mi się mogło stać? – Elizabeth troszkę się zmieszała, ale próbowała bronić swojego bohatera.

– To mógł być jakiś zboczeniec, morderca, psychol! Mógł cię wywieźć do jakiegoś domku na pustkowiu i nikt by nie słyszał twoich krzyków podczas jego perwersyjnych sesji!

– Myślę, że histeryzujesz! A zresztą nic się nie stało! Nie zabił mnie, nie zgwałcił ani nie wywiózł na pustkowie, więc chyba możemy zakończyć temat? – broniła go, ale z drugiej strony zaczęło do niej docierać, jak ryzykowna była ta przygoda.

Szły w milczeniu, nie patrząc na siebie, każda zatopiona we własnych myślach. Gdy doszły na róg ulicy, Liz pożegnała się z Sam, a sama ruszyła do swojej ulubionej kawiarni, która mieściła się tuż za rogiem. Uważała, że po tych przeżyciach musi zjeść ulubione ciastko, i dobierze sobie jeszcze dużą kawę smakową. Raz się żyje! Otworzyła szklane drzwi, a dzwoneczek zamontowany przy framudze wesoło zadzwonił. Zrobiła dwa kroki, po czym się zatrzymała. Wzięła głęboki wdech, zamykając przy tym oczy.

Od razu się odprężyła. Uwielbiała ten aromat słodyczy pomieszanej z kawą. Znała tu każdy kąt, każdy zapach. Zaglądała tu codziennie od czasu, jak ojciec ją tu przyprowadził, gdy miała osiem lat. Była to malutka kawiarnia, tylko cztery stoliczki, tuż przy szybie witryny. Ludzie na ogół tu nie przesiadywali, wchodzili, wybierali kawę, czasem jakieś słodycze i znikali. Jednak tego dnia było coś innego w atmosferze tego pomieszczenia. Liz nie potrafiła się zorientować, co to. Zapach! Pojawił się nowy zapach, ulotny, delikatny zapach owoców. Rozejrzała się i dostrzegła, że przy jednym z stolików siedział mężczyzna czytający gazetę. Przed nim stała filiżanka parującej herbaty. To było źródło nowego zapachu. Zaskoczyło ją to, ponieważ wszyscy wypijali hektolitry czarnego płynu. Kawa, kawa i jeszcze raz kawa. Już zapomniała, że istnieje coś takiego jak herbata.

– Elizabeth! Witaj, kochana! Zestaw? Czy dziś sama kawka? – Starsza pani za ladą, ubrana w biały fartuszek, czekała z uśmiechem na odpowiedź.

W momencie gdy ekspedientka wymieniła imię Liz, mężczyzna opuścił gazetę, a gdy zobaczył, do kogo kierowane były słowa, na jego twarzy pojawił się uśmiech. Wskazał miejsce naprzeciwko siebie.

– Cześć, Liz! Dołączysz do mnie? – Alex wyglądał na mile zaskoczonego.

Opamiętała się, spojrzała w stronę starszej pani i poprosiła o zestaw, po czym usiadła naprzeciwko mężczyzny.

– Często tu przychodzisz? – Musiała się upewnić. Przecież przychodzi tu zawsze, a nigdy go nie widziała.

– Szczerze mówiąc, jestem tu pierwszy raz, ale chyba nie ostatni. Wyśmienita herbata. Owoce lasu, polecam. – Uniósł filiżankę w geście pozdrowienia i zrobił mały łyk. – Miałem sprawę do załatwienia tuż obok, więc tak jakoś wstąpiłem i naprawdę się cieszę, że to zrobiłem. – Po tych słowach posłał jej uśmiech.

Liz odwzajemniła uśmiech, lecz uciekła wzrokiem. Patrzyła przez szybę na ruchliwą ulicę.

Setki przechodniów, tysiące samochodów. Wszyscy tacy zabiegani, nie mają czasu, by spojrzeć na osoby przechodzące obok. A jedna z nich znalazła chwilę na wypicie herbaty i czytanie gazety? W mojej kawiarni? I to akurat ON? Przypadek?

– Nie sądzę. – Jego głos wyrwał ją z zadumy.

– Coś ty powiedział? – Była przerażona, że czyta jej w myślach, ale jeszcze bardziej zdziwił ją fakt, że wiedział, jak odpowiedzieć. „Przypadek? Nie sądzę” to jedno z ulubionych powiedzonek jej ojca. Bardzo często razem tak mówili, wzajemnie się uzupełniając.

– Powiedziałem „nie sądzę”. Nie sądzę, by było coś interesującego na tej ulicy! – Zaśmiał się, po czym wypił kolejny łyk herbaty.

Opanuj się, dziewczyno! Widzisz go drugi raz w życiu i już zaczynasz świrować? Co będzie dalej? Ale jakie „dalej”? Opanuj się! Opanuj!

– W twojej głowie muszą się dziać fascynujące rzeczy! Na pewno nie jest tam nudno. – Alex złożył gazetę na pół i wrzucił do plecaka stojącego przy stoliku, po czym położył łokieć na blacie, oparł brodę o dłoń i tak obserwował swoją towarzyszkę.

– Co masz na myśli? – Znów uciekła trochę wzrokiem.

Musisz się zrobić bardziej elokwentna, bo jak na razie to jesteś fascynująca jak grabie, a rozgarnięta jak kupka liści! Gratuluję, Liz! Nic, tylko kopnąć cię w głowę!

– Często uciekasz myślami gdzieś daleko. Twoje oczy się zmieniają, wyglądają wtedy jak portal do miejsca, w którym właśnie się znajdujesz. – Nie spuszczał z niej spojrzenia ani na sekundę.

– Co mam na to odpowiedzieć? Dziękuję?

Tak! Odpowiedź życia! Jednak Liz potrafi podtrzymać konwersację… Rany, że ten facet jeszcze nie uciekł.

– Proszę bardzo. – Uśmiech nie schodził z jego twarzy. – Czym się zajmujesz? Albo nie mów, sam zgadnę.

– No, strzelaj! – Była bardzo ciekawa, co wymyśli.

– Na początku obstawiałem prawo, ale ta burza włosów, kancelaria by ci nie pozwoliła na takie uczesanie. Oni wolą nudziary. Księgową nie jesteś. Żadna księgowa nie ma magicznego świata, do którego ucieka myślami. W ich mózgach nie ma miejsca na takie rzeczy, one są pełne liczb i tym podobnych strasznych dziwadeł. Pracujesz w jakiejś poważnej firmie. Nie wiem, co robisz, ale założę się, że coś z językiem obcym! Zgadłem?

Liz była zaskoczona i musiała przyznać, że zdobył jej uznanie.

– Bardzo, bardzo blisko! Pracuję w tym budynku. – Wskazała szklaną kostkę za szybą witryny. – Zajmuję się tłumaczeniem kontraktów dla zagranicznych inwestorów. – Widać było, że jest dumna ze swojego stanowiska. – Powiedz mi, dlaczego obstawiałeś język obcy?

Alex zaśmiał się, ukazując białe zęby.

– Zrobiłaś parę minut temu coś zupełnie nieświadomego. Przed witryną przechodziło dwóch mężczyzn. Paplali coś w swoim języku. Obstawiam włoski, czy jemu podobny. Nagle jeden się zatrzymał i coś powiedział, na co ten drugi się skrzywił i uderzył go w ramię. Niby normalna sytuacja, ale ty byłaś w swoim małym świecie i wydaje mi się, że nawet ich nie widziałaś, a zaśmiałaś się z tego, co do siebie powiedzieli!

– Tak? – Była zaskoczona, w ogóle tego nie pamiętała.

– Skoro twój umysł potrafi z taką łatwością wyłapać i zrozumieć obcy język, to uznałem, że zajmujesz się tym zawodowo. – Teraz to on był z siebie dumny.

– Muszę przyznać, że mi zaimponowałeś. – Patrzyła na niego z uznaniem. – A teraz mi zdradź, skąd u ciebie taka umiejętność obserwacji? Też ją wykorzystujesz zawodowo?

– Też, muszę być czujny i najlepiej, jak mam oczy dookoła głowy.

– Hm… Detektyw? Policjant?

Alex z uśmiechem pokręcił przecząco głową.

– To może agent specjalny?

– Nie no, aż taki fajny to nie jestem, ale w oficjalnej nazwie gdzieś tam się „specjalny” przewija.

Gdy wypowiedział te słowa, spod jego białego T-shirta wydobył się dość głośny dźwięk. Alex podniósł materiał i spojrzał na pager. Wyraz jego twarzy natychmiast uległ zmianie. Liz miała wrażenie, że najpierw pojawiło się przerażenie, a później już tylko… determinacja? Dziwne. Jej towarzysz zerwał się z miejsca, złapał w jedną rękę brązową kurtkę przewieszoną przez oparcie, a w drugą plecak.

– Wybacz mi, Liz, ale muszę lecieć! Do zobaczenia!

I wybiegł z kawiarni. Patrzyła za nim przez witrynę, a w jej sercu coś lekko się ścisnęło.

Dlaczego tak wybiegłeś? Tak mnie zostawiłeś? Pewnie masz żonę, do której biegniesz. Ależ, Liz! Co to za myśli? Co się z tobą dzieje? Masz zamiar się zakochać? No chyba nie!

– Twój zestaw, kochanie. – Głos ekspedientki, zawsze taki sympatyczny, wyrwał dziewczynę z zadumy.

– Dziękuję.

Nie spieszyła się. Delektowała się kawą i ciastkiem. Tylko jej myśli były bardzo daleko. Wybiegły przez szklane drzwi i oddalały się od kawiarni.Rozdział 4

Liz nie uważała, że zwariowała. Chyba że w głębi ducha. Przychodziła do swojej kawiarni codziennie, jak zawsze, ale od tamtego dnia miała nadzieję w sercu, chciała wejść i znów poczuć delikatny aromat owoców. Pchnęła drzwi wejściowe i uśmiechnęła się do ekspedientki. Poprosiła o zestaw i usiadła na tym samym krześle, co tamtego dnia.

Ciekawe, dlaczego już nie przychodzi? Pewnie o mnie zapomniał. Dlaczego miałby o mnie pamiętać? O czym ty znowu myślisz? Wariujesz? Ustaliłaś sobie stosunek do facetów. Są jak mielonka turystyczna – zmielony turysta z namiotem i bagażem. Czyli poznasz, jest miło, a potem otwierasz i wylewa się potok szamba i tanich zamienników. Liz! Ze skrajności w skrajność! Uspokój się!

– Proszę. – Starsza pani położyła przed dziewczyną jej zamówienie, po czym odeszła.

Wzięła głęboki wdech, uniosła filiżankę z kawą. Jej spojrzenie padło na serwetkę umieszczoną pod spodem. Nigdy takiej nie dostawała. Łyknęła ciemnego płynu, odsunęła serwetkę i odstawiła filiżankę. Wzięła do ręki cienki materiał i zaczęła rozkładać, ponieważ w środku coś było. Nie do końca rozumiała, na co patrzy, ale po chwili na jej ustach pojawił się uśmiech.

Mój numer: 879 264 998.

Chciałbym Cię jeszcze zobaczyć. Codziennie o 19.00 jestem na spacerze ze swoim psem w pobliskim parku.

Dołącz do nas! Będziemy czekać.

Alex

Liz spojrzała na ekspedientkę, a ta podeszła do niej i usiadła na drugim krześle. Dziś nie było wielu klientów. Dziewczyna z pytającym spojrzeniem wskazała serwetkę.

– Był tu wczoraj i dziś. Opisywał bardzo piękną dziewczynę, więc domyśliłam się, że chodzi o ciebie. Zapytał, czy może zostawić wiadomość. Zgodziłam się, a on wyciągnął długopis i zaczął pisać coś na serwetce. Potem poprosił, bym podłożyła to pod twoją kawę. – Historia rozczuliła starszą panią.

– Dziękuję. – Dziewczyna nie wiedziała, co ma powiedzieć.

– Idź, Liz. To miły człowiek.

– Chyba pójdę… – Udawała wahanie, ale była pewna, co zrobi.

– Weź psa, to was zbliży.

Liz lekko się zarumieniła i schowała serwetkę do torebki.

– Dziękuję pani. To ja będę już leciała.

– Dziecko drogie. Randka jest ważna, ale głodna nie pójdziesz. Dokończ, co masz, i wtedy zmykaj. – Ekspedientka traktowała Liz jak wnuczkę. Znała jej rodzinę od lat.

– Dobrze – odparła Elizabeth, która chyba jeszcze nigdy nie zjadła swojego ciastka w takim tempie.

Jej towarzyszka patrzyła z uśmiechem i kręciła z rozbawieniem głową. Dziewczyna wręcz połknęła ciastko, dopiła kawę i już była przy drzwiach.

– Pozdrów ojca! I połknij, zanim do niego pójdziesz! – Starsza pani pomachała na pożegnanie.

***

Liz weszła do swojej kamienicy i ruszyła w górę schodów. Gdy stanęła na odpowiednim piętrze, przed swoimi drzwiami zobaczyła mężczyznę.

– Tato! Co tu robisz? – Padła w ramiona czekającego na nią ojca.

– To już nie można odwiedzić własnej córki? – Chris pocałował dziewczynę w czoło. Poczekał, aż otworzy drzwi, a następnie weszli do środka.

– Co masz dobrego? – Ojciec Liz stanął przed lodówką i nie wahając się ani przez moment, po prostu ją otworzył.

– Tato! To chyba ja powinnam zapytać, co ty przyniosłeś dobrego? Ty kleszczu! – Liz uwielbiała droczyć się z ojcem. Uważali, że tworzą patologiczną rodzinę. – Proszę mi się zaraz uspokoić, bo wezwę policję! Albo Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej!

– Jaaaaa! Straszysz mnie służbami! Gdzie ja popełniłem błąd? – Chris zamknął lodówkę i zajął się tarmoszeniem Bestii, labradora córki, który jak zwykle tak mocno spał, że dopiero teraz usłyszał gości. Gnida kanapowa.

– Tato, nie za długo tu będę, ponieważ idę z Bestią na spacer do parku. – Musiała jakoś wypędzić swojego staruszka.

– Chętnie pójdę z wami!

Jeju! Jak on nic nie rozumie! Nie kapuje, że ma zająć się czymś… Mniej związanym ze mną. Dziś. Błagam!

– Ale dziś w planach mieliśmy bieganie. Przecież nie będzie ci się chciało! – Pierwsza próba.

Chris popatrzył na Liz, która już zaczęła się przebierać.

– Tak, kochanie, na pewno w tej bluzce świetnie się biega.

– Tato! No dobra. Masz mnie. Nie będę biegać. Widzę się z Sam. – Druga próba.

– Wiesz co, kruszynko? Czy ty masz swojego ojca za idiotę? – Mężczyzna wstał, podszedł do córki i położył jej ręce na ramionach. – Mam piękną córkę. Jest absolutnie wspaniała. Jeżeli facet, z którym się spotkasz, nie będzie cię wielbił i nosił na rękach, będę musiał wyciągnąć swój pakiet antyzięciowy, rozumiesz?

– Pakiet antyzięciowy? – Wiedziała, że ją przejrzy. Zawsze to robił.

– Spory pręt, prześcieradło lub worek oraz łopata!

– Tato! – Liz uściskała ojca. Uwielbiała jego żarty, choć wiedziała też, że spora część wypowiedzi była prawdziwa. – A teraz spadaj, bo przygotowuję się do wyjścia!

– Idę, idę… – Chris znów pocałował ją w czoło i ruszył. Przed drzwiami jeszcze się odwrócił. – Moja córka tak szybko rośnie, idzie na randkę – udawał, że wyciera łzy, ale musiał wykonać unik, ponieważ w jego stronę poleciał but – ale z wiekiem traci na celności. – I szybko zamknął za sobą drzwi. W ostatniej chwili, bo drugi but właśnie w nie uderzył.

Liz była gotowa. Włożyła zwiewną, białą bluzkę w drobny wzorek, obcisłe jeansy, czarne buty ponad kostkę oraz cienki płaszczyk przewiązywany w pasie. Dzieło wieńczyła delikatna apaszka na szyi.

Idiotka! Trzeba było ubrać suknię balową. Kretynka. On pewnie przyjdzie w dresie. Bo to jest normalne! W przeciwieństwie do ciebie. Już pomijając kwestię ubioru. Ten park… jest cholernie wielki. Mógł być bardziej hojny w szczegóły! No, nie wiem. Szesnaste drzewo po lewej od siódmej ławki po prawej. Tak trudno?

Nagle Bestia poczuł jakiś niezwykle interesujący zapach w krzakach nieopodal i tak gwałtownie pociągnął, że Liz puściła smycz. Pognała za psem. Wpadła w zarośla i zobaczyła, jak jej czarne monstrum przygląda się potężnemu owczarkowi. Wyglądał jak wilk, był przerażający do momentu, w którym opuścił uszy i padł przed Bestią z wysoko uniesionym tyłkiem i merdającym ogonem. Dziewczyna uspokoiła się, podeszła, podniosła smycz i w tym momencie z drugiej strony przez krzaki przedarł się Alex.

– Liczi! Tu jesteś, parszywcze plugawy!

Wtedy zobaczył Liz. Trochę się speszył, ale zaraz się opamiętał i szeroko uśmiechnął.

– Cześć, Liz! Jak miło, że dołączyłaś. Poznaj Liczi. Największego łobuza, jakiego kiedykolwiek wydało psie łono. Choć osobiście podejrzewam, że jest to krzyżówka wilka i dinozaura! Wiesz, ile on ma energii?! I siły?! Masakra!

– Nazwałeś psa Liczi? – Nie mogła powstrzymać się od śmiechu.

– A twój jak się nazywa?

– Bestia – odpowiedziała z dumą.

– Właśnie widzę. – Alex uniósł brew, patrząc, jak Bestia z Liczi tarzają się po ziemi, wyśmienicie się przy tym bawiąc.

Liz w końcu mu się przyjrzała. Kolorowe sportowe buty, jasne jeansy z ciemnym paskiem. Czarna, dopasowana koszulka i katana. Uśmiechnęła się pod nosem. Cieszyła się, że nie przyszedł w dresie.

– Bardzo ładnie wyglądasz. – Jego szept troszkę ją zawstydził.

– Tobie też niczego nie brakuje.

Alex przeczesał włosy palcami i zrobił jedną z najgłupszych min, jakie Liz widziała.

– Nieprawdaż? – Gdy to powiedział, zmieniając głos, dziewczyna wybuchnęła śmiechem.

Zabrali psy i wyszli na ścieżkę. Długo spacerowali, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Doszli do małego stawu, bardziej oczka wodnego, który mieścił się mniej więcej w środku parku. Na ogół było tam dużo ludzi, ponieważ staw był opanowany przez kaczki i wszyscy uwielbiali je karmić. Alex często przechodził tędy z Liczi, ale pies był zainteresowany wszystkim dookoła i nie zwracał uwagi na zwierzątka.

Tego dnia jedna z kaczek spacerowała sobie po ścieżce i pies był bardzo zdziwiony tym zjawiskiem. Podszedł do ptaka, a gdy ten zerwał się do lotu i poszybował nad wodę, był niezwykle zafascynowany. Obserwował ten wyczyn, a gdy dostrzegł dziesiątki innych kaczek na powierzchni wody, koniecznie chciał sprawdzić, czy tamte też latają. Alex powoli podszedł z nim do brzegu, lecz w momencie, gdy Liczi szczeknął i wszystkie kaczki poderwały się do lotu, pies absolutnie oszalał. To była najlepsza rzecz, jaka spotkała go w życiu. Bez namysłu rzucił się do wody gonić latające istoty. Błąd jego właściciela polegał na tym, że cały czas trzymał smycz. Liz nie mogła przestać się śmiać, gdy Alex, przemoczony do suchej nitki, wyszedł z wody, a po chwili stanął obok niego Liczi i się otrzepał. Pies był najszczęśliwszy na świecie. O właścicielu chyba nie można było tego powiedzieć, ale pogłaskał swojego przyjaciela, na co ten zareagował soczystym liźnięciem przez całą twarz.

– Chyba potrzebuję ręcznika i czegoś ciepłego do picia. Mieszkam niedaleko. Dasz się zaprosić? Oczywiście Bestię również zapraszam. – Cała sytuacja chyba go nawet trochę rozbawiła.

– Bardzo chętnie. – Liz nie miała serca mu odmówić. Nie w takim stanie. Co nie zmienia faktu, że nie przestawała się z niego śmiać.

Alex mieszkał nieopodal. Tylko nie powiedział, od której strony parku. Ta zielona strefa była czymś w rodzaju przejścia między przedmieściami a ściślejszą zabudową w centrum. Liz mieszkała w kamienicy rzuconej między inne budynki, a Alex miał mały domek w spokojniejszej dzielnicy.

– Ładny. – Naprawdę spodobał jej się jego dom.

Niewielki budynek z białych desek, z dużym gankiem i stromym, spadzistym dachem. Był tylko parter i poddasze. Weszli do środka. W dużym salonie, który płynnie przechodził w jadalnię z kuchnią, Alex poprosił, by się rozgościła, a sam poszedł na górę doprowadzić się do porządku. Nadchodził wieczór. To jeszcze były te dni, kiedy wiosna odpuszczała po zachodzie słońca i temperatura już nie była taka przyjemna. Siedzieli na ganku w dużych fotelach ogrodowych, przykryci kocami, a w rękach trzymali gorące kubki kakao. Pogrążeni w rozmowie nawet nie dostrzegli, że nastała noc. Wszystko zasnuła czerń, ciemność i cisza, a w niej brzmiały tylko ich głosy. Alex odwiózł Liz do domu, dopiero gdy zorientowali się, która godzina. Nastąpiło to z pierwszymi promieniami słońca wpadającymi na ganek. Gdy jechali przez ciche ulice miasta, przez myśl dziewczyny przeszło, że w pracy będzie nieprzytomna, ale jakoś się tym nie przejęła.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: