Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Kobieta w deszczu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
18 stycznia 2023
Ebook
37,90 zł
Audiobook
46,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kobieta w deszczu - ebook

Klimatyczny Kołobrzeg i historia, która udowadnia, że dobre dni jeszcze przed nami, a wszystko, co złe, można przezwyciężyć, zostawiając za sobą.
Aletta Różańska po śmierci swojego mentora przejmuje w spadku jego gabinet i otwiera własną praktykę. Oddana pracy i pacjentom psychoterapeutka prowadzi spokojne życie, zachodzi w nim jednak duża zmiana, gdy w drzwiach jej gabinetu pojawiają się dwie kobiety.
Julia wątpi we wszystko, zwłaszcza w siebie, przez chaos myśli nie panuje nad uczuciami. Martwi się, że dzieje się z nią coś niedobrego. Zastanawia się, czy miłość rani, czy jest lekarstwem na całe zło. Narzeczony oddala się od niej, związek przechodzi kryzys, a ona zgłasza się po pomoc.
Żywiołowa Eryka, z mężem i dwoma synami, czuje, że jej życie przypomina jazdę bez trzymanki. Nie jest w stanie zaakceptować zmian, nie radzi sobie z emocjami. Wybiera gabinet doktora Zakrzewskiego, ale na miejscu spotyka kobietę.
Gdy wydaje się, że wszystko zawodzi i nie możemy poradzić sobie ze sobą, najlepszym wyjściem jest zapisać się na terapię. Trzy kobiety, trzy pokolenia, które mierzą się ze swoimi problemami, a każda z innej perspektywy patrzy na świat. Czy mogą sobie wzajemnie pomóc?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67510-84-4
Rozmiar pliku: 1,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Nie po­winna była tego ro­bić; to za­kra­wało na prze­kro­cze­nie upraw­nień, lecz czyż do­bro pa­cjenta nie było waż­niej­sze?

To­nąc w sza­ro­ściach bu­dzą­cego się dnia, Aletta sta­nęła przed ka­mie­nicą. Nad Ko­ło­brze­giem za­wi­sły cięż­kie chmury, wy­czu­wało się w po­wie­trzu za­pach mo­rza i desz­czu, który za chwilę zmo­czy mia­sto. Pod­nio­sła głowę, jesz­cze się wa­ha­jąc. Na tle zi­mo­wego nieba spo­strze­gła nie­pa­su­jący ru­chomy punkt. Mio­tany wia­trem, zbli­żał się ku niej, z każdą chwilą po­tęż­nie­jąc. Czer­wony ba­lon w kształ­cie serca. Mi­nął ją i po­le­ciał da­lej. Uświa­do­miła so­bie, że dziś są wa­len­tynki.

„Mi­łość krąży wo­kół nas, jej ma­gia kie­ruje na­szym ży­ciem”, po­my­ślała. „Cza­sem za­lewa nas falą nie­szczęść, a cza­sem szczę­ścia”. Aletta nie­ustan­nie ją ba­dała, wciąż po­szu­ku­jąc na nią wzoru.

Pchnęła cięż­kie drzwi ka­mie­nicy, zo­sta­wia­jąc za sobą wąt­pli­wo­ści. Wspięła się na naj­wyż­sze pię­tro i ostroż­nie za­pu­kała. Nic się nie wy­da­rzyło, ale ad­res się zga­dzał. Miała go od za­ufa­nej osoby, wy­da­wało się, że to naj­lep­sza agen­cja w mie­ście, tylko ona mo­gła jej po­móc.

Na­ci­snęła nie­cier­pli­wie klamkę i we­szła do miesz­ka­nia, jak się oka­zało, prze­ro­bio­nego na biuro. Przy­wi­tała się gło­śno i mi­nęła ciemny ko­ry­tarz. Drgnąw­szy, cof­nęła się o krok i zo­ba­czyła przed sobą wy­so­kiego męż­czy­znę; jego twarz ją prze­ra­ziła. Mru­gnęła zdez­o­rien­to­wana, nie wie­dząc, co my­śleć. Nie tego się spo­dzie­wała.

– Słu­cham? – za­py­tał.

– Dzień do­bry. Czy do­brze tra­fi­łam? Do agen­cji de­tek­ty­wi­stycz­nej?

– Tak, do­brze. O czym świad­czy szyld wi­szący na ka­mie­nicy.

– Nie za­uwa­ży­łam... – wy­mam­ro­tała. – Jest za mało wi­doczny. – Po­pa­trzyła nie­pew­nie w jedno oko męż­czy­zny i tę­czówkę w od­cie­niu sza­ro­ści, wo­kół dru­giego wi­doczny był obrzęk. Pół jego twa­rzy mocno na­pu­chło, znie­kształ­ca­jąc kon­tury. Bo­lało od sa­mego pa­trze­nia.

– Kto po­trze­buje wspar­cia, ten nas znaj­dzie – od­parł sen­ten­cjo­nal­nie męż­czy­zna, po czym przyj­rzał się ko­bie­cie: nie­wy­so­kiej, kru­chej, z szopą krę­co­nych wło­sów oka­la­ją­cych drobną twarz i się­ga­ją­cych brody. – Coś nie tak? – do­dał z nie­po­ko­jem. – Mam coś na twa­rzy? – Wie­dział, że nie zro­bił do­brego wra­że­nia swoim nie­co­dzien­nym wy­glą­dem. Nie po­wi­nien był w ogóle być dziś w biu­rze, miał się pod­dać re­kon­wa­le­scen­cji po ostat­niej spra­wie, tak przy­kro od­bi­ja­ją­cej się na jego twa­rzy, ale nie mógł usie­dzieć w domu. Dwóch pra­cow­ni­ków jesz­cze się nie po­ja­wiło, za­ła­twiali sprawy na mie­ście. Były wa­len­tynki. Przy­pusz­czał, że cały świat tkwi w oko­wach mi­ło­ści, spę­dza­jąc ten dzień na przy­go­to­wa­niach. Jak się oka­zało, nie wszy­scy.

Aletta nie wie­działa, czy żar­tuje, czy nie, bo ostat­nie słowa wy­po­wie­dział z za­ska­ku­jącą po­wagą.

– Nie spo­dzie­wa­łam się ta­kiego wi­doku – od­rze­kła. – Szu­kam pry­wat­nego de­tek­tywa.

– Cóż, może na niego nie wy­glą­dam, ale nim je­stem.

Po­sta­no­wiła mu nie su­ge­ro­wać, że w ogóle nie wy­gląda. Wzbu­dził jej cie­ka­wość, tym bar­dziej że nie wy­tłu­ma­czył ani oka, ani twa­rzy; ba! zu­peł­nie to po­mi­nął.

– To się świet­nie składa – po­wie­działa. – Po­trze­buję wspar­cia w de­li­kat­nej spra­wie. – Mó­wiąc to, cały czas mu się przy­glą­dała. Za­sta­na­wiała się, jak wy­gląda bez opu­chli­zny.

– W ta­kim ra­zie przejdźmy do mo­jego biura – rzekł.

Aletta ru­szyła za męż­czy­zną, mi­nęła roz­le­głą prze­strzeń z kil­koma biur­kami i anek­sem ku­chen­nym. Ni­kogo in­nego tam nie było. Na biur­kach pię­trzyły się stosy pa­pie­rów i te­czek. Jej uwagę zwró­ciła kor­kowa ta­blica wi­sząca na ścia­nie. Męż­czy­zna prze­pu­ścił ją w drzwiach przo­dem.

– Przy­szłam za wcze­śnie? – spy­tała.

– Dziś nie li­czy­li­śmy na na­wał klien­tów – od­parł. – Święto mi­ło­ści – po­śpie­szył z wy­ja­śnie­niem, gdy się zo­rien­to­wał, że nie zro­zu­miała.

– Ach, tak. – Wszedł­szy do biura, i tu się ro­zej­rzała. Wnę­trze wy­da­wało się cał­kiem zwy­czajne, bez żad­nych ozdób, ot stół, a przy nim krze­sła, w sze­regu przy ścia­nie stały szafy. W za­sięgu wzroku nie do­strze­gła ni­czego oso­bi­stego. – Po­win­nam się była przed­sta­wić – po­wie­działa. – Aletta Ró­żań­ska, psy­chia­tra i psy­cho­te­ra­peutka. – Kiedy wy­cią­gnęła dłoń, zdała so­bie sprawę, że się za­wa­hał.

– Se­ba­stian Wy­socki. – Ujął jej rękę, sku­pia­jąc się na oczach i pró­bu­jąc z nich coś wy­czy­tać.

– Coś nie tak? Mam coś na twa­rzy? – za­py­tała bez iro­nii, gdy te­raz i on się jej przy­glą­dał. Scho­wała ko­smyk ciem­nych, krę­co­nych wło­sów za ucho i usia­dła na krze­śle, które wska­zał.

– Nie, nic, wszystko w po­rządku, choć wiem, że wy w wa­szej pro­fe­sji na każ­dego coś znaj­dzie­cie. – Za­jął krze­sło po prze­ciw­nej stro­nie. Do­strzegł na jej szyi łań­cu­szek; kształt za­wieszki go za­sko­czył. Był to mały ze­ga­rek kla­sycz­nego typu, wska­zy­wał pra­wi­dłową go­dzinę. Nie­wiele osób no­siło ta­kie ozdoby, ko­bieta za­ska­ki­wała też stro­jem. Ubrana w za duży o dwa roz­miary szary płaszcz, sze­ro­kie spodnie i adi­dasy na pod­wyż­szo­nej po­de­szwie, zda­wała się ulotna; wra­że­nie to po­tę­go­wała ci­sza, z jaką sta­wiała kroki. Kru­chość jej szyi pod­kre­ślał biały golf.

– Ja­kieś nie­miłe do­świad­cze­nia? – za­ga­iła.

– O nie! – za­pro­te­sto­wał, zna­jąc do­brze ten ton. – Tu­taj ja za­daję py­ta­nia. Więc z czym pani do mnie przy­cho­dzi? – za­py­tał, zmru­żył po­wieki, przy­glą­da­jąc się wni­kli­wie jej po­staci i pró­bu­jąc od­gad­nąć cel wi­zyty. Nie no­siła ob­rączki, co oczy­wi­ście nie da­wało gwa­ran­cji, że nie ma męża. Oce­niał, że była tuż po trzy­dzie­stce, do tego nie­za­leżna i ak­tywna za­wo­dowo. Nie wy­czu­wał w niej zde­ner­wo­wa­nia jak u więk­szo­ści osób, które przy­cho­dziły po po­moc do biura. Wi­dział jed­nak wa­ha­nie.

Aletta po­czuła się nie­swojo, bo to zwy­kle z jej ust pa­dało to py­ta­nie.

– Ro­zu­miem, że na­sza roz­mowa jest po­ufna – rze­kła. – Za­cho­wu­je­cie dla sie­bie ta­jem­nice swo­ich klien­tów.

– Oczy­wi­ście, chyba że do­ty­czy to czynu za­bro­nio­nego. A do­ty­czy?

– Nie, skądże – od­parła, ża­łu­jąc w du­chu, że mało prze­ko­nu­jąco. – Cho­dzi o mo­jego pa­cjenta.

– Pa­cjenta? – za­in­te­re­so­wał się de­tek­tyw i od­ru­chowo od­chy­lił na krze­śle, jakby się chciał od­su­nąć. Ko­bieta wy­da­wała się nie­groźna, ale wie­dział, że ze względu na wy­ko­ny­wany za­wód ma stycz­ność z naj­roz­ma­it­szymi za­gro­że­niami i ludz­kimi błę­dami. – Z tego, co wiem, to psy­cho­te­ra­peuci też mają w ko­dek­sie za­cho­wa­nie ta­jem­nicy le­kar­skiej.

– Tak, ale ta sprawa jest wy­jąt­kowa.

– Pa­cjent o tym wie? – W jego to­nie po­brzmie­wała po­dejrz­li­wość.

– Tak, współ­pra­cu­jemy.

Se­ba­stian nie­śpiesz­nie ob­ser­wo­wał, jak drob­nymi dłońmi chwyta pa­smo wło­sów i okręca je w pal­cach. Mimo że tkwiła nie­ru­chomo, to wła­śnie zdra­dzało jej zde­ner­wo­wa­nie. Bar­dziej od­sło­niła twarz, wy­raź­niej te­raz do­strzegł jej mały, pro­sty nos i kształtne usta.

– Więc o co cho­dzi?

– Po­pro­si­ła­bym o zro­zu­mie­nie i obiek­ty­wizm, to dla mnie bar­dzo ważne. – Wy­chwy­ciła jego drobny ruch głową na znak zgody, nie­wiele, ale mu­siało jej na ra­zie wy­star­czyć. – Mój pa­cjent prze­ja­wia sze­reg za­cho­wań da­ją­cych pod­stawę do dia­gnozy za­bu­rze­nia pa­ra­no­icz­nego, żywi po­dej­rze­nia wo­bec wszyst­kich do­okoła, na­wet wła­snej żony.

– Cza­sem to zdrowy ob­jaw, w moim za­wo­dzie nie­jed­no­krot­nie się co do tego prze­ko­na­łem.

– Ko­bieta wy­daje mu się w pełni od­dana, są mał­żeń­stwem od kilku lat. Bog­dan jest sześć­dzie­się­cio­lat­kiem, ona jest kilka lat od niego młod­sza. Można ich okre­ślić mia­nem usta­bi­li­zo­wa­nego mał­żeń­stwa. Ataki pa­ra­no­iczne za­częły się po jego wy­padku, spadł ze scho­dów na klatce w ich bloku. Ni­czego z tego dnia, jak twier­dzi, so­bie nie przy­po­mina, cierpi na za­nik pa­mięci. Żona prze­ra­żona tym, jak się za­cho­wuje, po­sta­no­wiła zmie­nić oto­cze­nie. Przy­je­chali do na­szego mia­sta ze Szcze­cina. Za­trzy­mali się w ośrodku wcza­so­wym, li­cząc na po­prawę. Nie­stety, prze­świad­cze­nie, że ktoś go stale śle­dzi i czyha na jego ży­cie, na tyle się na­si­liło, że żona umie­ściła go na na­szym od­dziale psy­chia­trycz­nym.

– Czy nie ma na to le­ków?

– Nie poj­muje pan, ja mu wie­rzę. Bog­dan się czuje za­gro­żony, bo ktoś wy­rzą­dził mu nie­za­wi­nioną krzywdę i może po­now­nie to uczy­nić.

Na te słowa Se­ba­stian osłu­piał.

– Ja­sne... – wy­mam­ro­tał. – Ile lat pra­cuje pani w tym za­wo­dzie?

***

Nie tego się spo­dzie­wała. Se­ba­stian Wy­socki wprost za­su­ge­ro­wał, by skon­sul­to­wała to z psy­chia­trami, nim on się po­dej­mie zle­ce­nia. Na nic się zdały jej za­pew­nie­nia o swo­jej wie­lo­let­niej pracy w za­wo­dzie, o la­tach na­uki, stu­dio­wa­nia na psy­chia­trii i póź­niej na psy­cho­te­ra­pii. Z za­wo­dem miała do czy­nie­nia od naj­młod­szych lat, usta­wicz­nie ba­dała psy­chikę i za­cho­wa­nia, choć o tym aku­rat mu nie wspo­mniała, nie chcąc się znów na­ra­zić na su­ge­stię, że to z nią jest coś nie tak. Kie­ro­wała się in­tu­icją oraz na­bytą przez lata wie­dzą i do­świad­cze­niem, a te zdo­była dzięki swemu men­to­rowi.

Dok­tor Za­krzew­ski był zna­nym psy­chia­trą i psy­cho­te­ra­peutą, jesz­cze do nie­dawna or­dy­na­to­rem od­działu w szpi­talu, czło­wie­kiem z wie­lo­let­nimi suk­ce­sami w tej dzie­dzi­nie. Nie­stety od­szedł nie­spo­dzie­wa­nie na za­wał, po­grą­ża­jąc ją i oto­cze­nie w smutku i ża­ło­bie. Nie mo­gła się po­go­dzić ze stratą nie tyle wy­bit­nego spe­cja­li­sty, ile wie­lo­let­niego przy­ja­ciela, na któ­rego za­wsze mo­gła li­czyć.

Do­skwie­rała jej iry­tu­jąca bez­rad­ność, nie mo­gła po­jąć tak nie­pro­fe­sjo­nal­nego za­cho­wa­nia męż­czy­zny. Prośbę o jego wy­szu­ka­nie wy­słała do po­li­cjanta, który był nie­gdyś jej pa­cjen­tem, to on ją skie­ro­wał do agen­cji Wy­soc­kiego. Na­pi­sała zwięźle w kilku zda­niach, co o nim my­śli, i po­pro­siła o ko­goś in­nego, kto bę­dzie się kie­ro­wał fa­chową wie­dzą i zro­zu­mie­niem.

Mi­nęła most, pod któ­rym pły­nęła Par­sęta. Ciemne wody rzeki bu­rzyły się od wia­tru wie­ją­cego znad mo­rza. W cen­trum mia­sta roz­brzmie­wał zgiełk prze­jeż­dża­ją­cych aut; uwagę przy­ku­wały wi­tryny skle­pów to­nące w czer­wieni ba­lo­ni­ków i ozdó­bek w serca. Ten ra­do­sny kli­mat nie współ­grał z szarą aurą dnia, a tym bar­dziej z sa­mo­po­czu­ciem Aletty.

Przy­śpie­szyła kroku, czu­jąc, że za­raz lu­nie. Na nie­bie sza­ro­ści ob­ło­ków prze­cho­dziły płyn­nie w ciemne, oło­wiane, skłę­bione masy, ni­sko wi­szące nad mia­stem. Do­cho­dząc do sta­rej czę­ści Sta­rówki, po­czuła pierw­szą kro­plę, która spa­dła jej na czoło i spły­nęła po po­liczku. Na­stępna ude­rzyła ją w głowę.

Aletta wbie­gła na schody ka­wia­renki i wkrótce skryła się w jej cie­ple, de­lek­tu­jąc się za­pa­chem świeżo pie­czo­nego cia­sta. Za­mó­wiła kawę, pa­trząc, jak za oknami sza­leje na­wał­nica. Wzięła na­pój na wy­nos, ale przez strugi desz­czu przy­sia­dła przy sto­liku, cze­ka­jąc, aż mi­nie ulewa. Chwy­ciła w dło­nie ze­ga­rek za­wie­szony na łań­cuszku i spraw­dziła, ile czasu jej zo­stało do spo­tka­nia z klientką. Nie de­ner­wo­wała się se­sją; na każ­dym spo­tka­niu czuła się z pa­cjen­tem jak ryba w wo­dzie; stre­so­wała się ra­czej miej­scem, w któ­rym się miała od­być.

Spo­strze­gł­szy, że gwał­towny deszcz ustał, Aletta opu­ściła ka­wia­renkę z kub­kiem cie­płej kawy w ręce. W po­wie­trzu uno­siły się pę­dzone wia­trem zbłą­kane kro­ple. Miała rap­tem kilka mi­nut na do­tar­cie do ulicy Gra­nicz­nej, do ga­bi­netu, który po śmierci men­tora prze­szedł na jej wła­sność.

Mo­kra od desz­czu wspięła się po trzech scho­dach i po chwili otwo­rzyła klu­czem drzwi ga­bi­netu psy­cho­te­ra­peu­tycz­nego. Nad nimi wciąż wi­siał szyld z da­nymi jej men­tora. Od­wró­ciła wzrok, nie chcąc się tym te­raz zaj­mo­wać. Wy­czuła la­wendę, która miała koić zmy­sły, resztki olejku sto­ją­cego w szkla­nym na­czy­niu na la­dzie ma­łej re­cep­cji. Na ko­ry­ta­rzu oto­czyła ją ci­sza prze­ty­kana szep­tem du­żego ze­gara, jego wa­ha­dło mia­rowo ko­ły­sało się na boki. To też nie było przy­pad­kowe: sie­dzący na krze­słach klienci, ocze­ku­jący na se­sję z psy­cho­te­ra­peutą, mo­gli pod­da­wać się jego mi­łemu uwo­dze­niu, a przy oka­zji wy­ci­szać wraz z każdą od­mie­rzaną przez niego se­kundą.

Nie była w ga­bi­ne­cie od śmierci jego wła­ści­ciela. Dok­tor Bo­gusz Za­krzew­ski – Bo, jak go na­zy­wała – od­szedł bez słowa po­że­gna­nia, ot, jed­nego dnia roz­ma­wiała z nim jak za­wsze pod­czas prze­rwy na kawę na od­dziale szpi­tala, a dru­giego już go nie było. Nie przy­szedł do pracy ani się nie po­ka­zał w miej­scach do­brze im zna­nych. Śmierć miała wo­bec niego inne plany. Aletta wciąż to prze­ży­wała. Wie­działa, jak wy­glą­dają ko­lejne etapy ża­łoby, pod­dała się jej z wiarą, że póź­niej bę­dzie le­piej, po­zwa­la­jąc so­bie na płacz, roz­terki i wspo­mnie­nia. Nie mo­gła nic uczy­nić poza za­ak­cep­to­wa­niem straty, poza po­go­dze­niem się z nie­unik­nio­nym, tyle tylko, że na­wet na to wciąż nie po­tra­fiła się zdo­być.

Ża­łob­nicy na po­grze­bie Bo – w więk­szo­ści jego byli pa­cjenci – to do niej pod­cho­dzili zło­żyć kon­do­len­cje. Wie­dzieli, jak mocna łą­czyła ich więź. Jego ro­dzina – dwóch młod­szych braci z żo­nami i dziećmi w po­dob­nym wieku – trak­to­wała ją chłodno, tak zresztą jak Bo­gu­sza, któ­rego bli­scy uwa­żali za dzi­waka, zwłasz­cza że nie oże­nił się, a swoje ży­cie i czas po­świę­cił pa­cjen­tom.

Rów­nież na cmen­ta­rzu kon­se­kwent­nie ją igno­ro­wali. Ona też do nich nie po­de­szła, czu­jąc nie­chęć, która przy­brała na sile przy od­czy­ty­wa­niu te­sta­mentu. Oka­zało się, że Bo prze­pi­sał na nią wszystko, co po­sia­dał, łącz­nie z oszczęd­no­ściami na kon­cie, z ga­bi­ne­tem na par­te­rze w ka­mie­nicy i miesz­ka­niem miesz­czą­cym się na naj­wyż­szym pię­trze tego sa­mego bu­dynku.

W po­ko­iku so­cjal­nym wy­tarła włosy w ręcz­nik. Spę­dziła tu tak wiele go­dzin, że znała na pa­mięć układ po­miesz­czeń i każdy kąt. Od za­wsze czuła się tu bez­piecz­nie, jak u sie­bie, bra­ko­wało wszakże naj­waż­niej­szego: jej men­tora. Znała go od dzie­ciń­stwa.

Wiele razy za­sta­na­wiała się nad tym, dla­czego jej zo­sta­wił wszystko, co po­sia­dał. Prze­cież do­brze wie­dział, jak za­re­agują jego młodsi bra­cia. Po wyj­ściu od no­ta­riu­sza od razu jej za­po­wie­dzieli, że tak tego nie zo­sta­wią i ro­dzina od­zy­ska ma­ją­tek po ich bra­cie.

Upiła łyk kawy, szu­ka­jąc mimo woli we­wnętrz­nej siły, by wejść do ga­bi­netu. Pchnęła lekko drzwi i sta­nęła w progu. Do­pa­dły ją na­tych­miast dawne ob­razy, gdy prze­sia­dy­wali tu z men­to­rem wiele go­dzin, oma­wia­jąc naj­róż­niej­sze przy­padki i kon­sul­tu­jąc się w roz­ma­itych spra­wach. Był jej ostoją, wy­rocz­nią, nie­wy­czer­pa­nym źró­dłem wie­dzy, choć z cza­sem się to zmie­niło, to on się ra­dził jej. Są­dziła z po­czątku, że ją spraw­dzał, ale wie­lo­krot­nie ją za­pew­niał, że go prze­go­niła, że miała do za­wodu nie tylko po­wo­ła­nie, ale i wie­dzę. Te­raz bar­dzo pra­gnęła w to wie­rzyć.

Usil­nie ją na­ma­wiał do otwar­cia wła­snego ga­bi­netu, do prze­ję­cia ini­cja­tywy i stwo­rze­nia swo­jego miej­sca, a tym sa­mym ugrun­to­wa­nia wła­snej po­zy­cji. Od­ma­wiała, są­dząc, że nie jest jesz­cze na to go­towa, że przyj­dzie jesz­cze od­po­wiedni czas. Dzia­łała na tak wielu róż­nych po­lach, miała etat na od­dziale psy­chia­trycz­nym w szpi­talu, udzie­lała się w gru­pach su­per­wi­zyj­nych, przyj­mo­wała w po­radni. Na­zy­wała się wol­nym strzel­cem, uwa­żała, że wciąż zdo­bywa wie­dzę i że wła­sny ga­bi­net nie­po­trzeb­nie za­ko­twi­czy ją w miej­scu; z pew­no­ścią dą­żyła do tego, taki miała cel, ale kie­dyś, nie te­raz. Śmierć men­tora zmu­siła ją do zmiany pla­nów, w końcu jego spu­ści­zna do cze­goś zo­bo­wią­zy­wała.

Dziś Aletta roz­po­czy­nała wła­sną prak­tykę. Oto za­czy­nał się dla niej nowy etap ży­cia, nie­stety wkra­czała w niego bez swego przy­ja­ciela.

Cof­nęła się na ko­ry­tarz, usły­szaw­szy dźwięk otwie­ra­nych drzwi. Zo­ba­czyła w progu ja­kie­goś mło­dego męż­czy­znę. Wy­czy­tała z jego twa­rzy zde­ner­wo­wa­nie.

– Dzień do­bry, w czym mogę po­móc? – rzu­ciła na po­wi­ta­nie, gdy po­chy­lił głowę, nie mó­wiąc słowa.

– Dzień do­bry.

– Pan na se­sję?

Aletta znała pa­cjen­tów men­tora, ale tego chło­paka nie roz­po­zna­wała. Za­sta­na­wiała się, czy aby nie przyj­dzie do niej któ­ryś z jego pa­cjen­tów, wiele przy­pad­ków i ich drogę le­cze­nia znała, wie­działa jed­nak, że nić, która łą­czy te­ra­peutę z pa­cjen­tem, jest wy­jąt­kowa, że nie spo­sób ich ot tak prze­jąć. Z każ­dym z osobna mu­siała wy­pra­co­wać wła­sne po­ro­zu­mie­nie, za­słu­gu­jąc na za­ufa­nie.

– Może in­nym ra­zem – burk­nął nie­grzecz­nie męż­czy­zna, po czym od­wró­cił się i wy­szedł.

Aletta po­de­szła do drzwi i spoj­rzała przez szybę za nie­zna­jo­mym. Z jego za­cho­wa­nia mo­gła wy­wnio­sko­wać, że do­kądś się śpie­szył, acz­kol­wiek naj­bar­dziej nur­to­wało ją py­ta­nie, ja­kiej po­trze­bo­wał po­mocy.

Ode­pchnęła od sie­bie tę myśl, wie­dząc, że musi się przy­go­to­wać. Za kilka mi­nut miała przyjść klientka.

***

Za­pa­trzyła się w mo­rze, nic so­bie nie ro­biąc z desz­czu, który bił mia­rowo w jej roz­ło­żony pa­ra­sol. Po­trze­bo­wała chwili na od­dech, gwał­tow­nego szumu fal, który za­głu­szyłby dud­niące my­śli i upo­rczywe zwąt­pie­nie.

Ju­lia ro­zej­rzała się, spo­glą­da­jąc w stronę Ka­mien­nego Szańca, bu­dynku po­ło­żo­nego tuż przy plaży; od­wró­ciła głowę w prze­ciwną stronę, po le­wej do­strze­ga­jąc od­da­loną la­tar­nię mor­ską i molo wy­bie­ga­jące da­leko w mo­rze. Sku­piła się jed­nak na miej­scu, w któ­rym była, stała przy Mor­skim Oku, po­rzu­co­nym drew­nia­nym bu­dynku w kształ­cie li­tery L pod­sy­pa­nym przez tony pia­sku. Od­po­wia­dały za nie zi­mowe wi­chury i fale wdzie­ra­jące się na brzeg. Roz­ta­czało się przed nią mo­rze, za­stę­pu­jąc jej drogę jak w praw­dzi­wym ży­ciu, gdzie czuła, że do­szła do mo­mentu, w któ­rym już nie mo­gła po­su­wać się na­przód. Ugrzę­zła w miej­scu, cał­kiem tak jak w nad­mor­skim, wil­got­nym pia­sku, za­sta­na­wia­jąc się, w którą stronę skie­ro­wać kroki, co wy­brać, by uwol­nić się od nie­po­koju, który ją tra­wił od środka.

Deszcz ude­rzał w ta­flę wody. Na brzegu przy­sia­dły mewy, nie re­agu­jąc, gdy pod­pły­wała ku nim fala i za­le­wała ich płe­twia­ste stopy. Stały nie­ru­chomo, ze spo­ko­jem, nie wy­ka­zu­jąc naj­mniej­szego za­in­te­re­so­wa­nia oto­cze­niem. Przez chwilę im tego za­zdro­ściła, ona nie po­tra­fiła się wy­zwo­lić od szar­pią­cych nią emo­cji, od ne­ga­tyw­nych my­śli nisz­czą­cych jej każdy dzień. Za­męt w gło­wie od­bi­jał się na jej związku i ży­ciu, nie da­wała już so­bie z tym rady. Wie­dziona im­pul­sem, w nie­zgo­dzie na ból, zgło­siła się na od­dział psy­chia­tryczny w szpi­talu i po­pro­siła o szybką po­moc, ale przede wszyst­kim o za­pew­nie­nie, że nie jest z nią aż tak źle.

Ko­bieta, z którą się wtedy wdała w roz­mowę, miała krę­cone włosy, była drobna i nie­wy­soka. Uwagę zwra­cało spoj­rze­nie jej ciem­nych, by­strych oczu; biła z nich ja­kaś nie­okre­ślona na­dzieja. Ton jej głosu rów­nież koił, od razu czuło się przy niej le­piej. Ich spo­tka­nie miało się za chwilę za­cząć i Ju­lia się za­sta­na­wiała, czy to na pewno do­bry krok.

Opu­ściła plażę i skie­ro­wała się w stronę mia­sta. Mi­nąw­szy plą­ta­ninę uli­czek, za­trzy­mała się w końcu przed ka­mie­nicą z ad­resu i od­czy­tała szyld. Prze­mknęło jej przez głowę, jak do­szło do tego, że nie umiała za­pa­no­wać nad sobą ani sa­mo­dziel­nie od­zy­skać rów­no­wagi. Tych i in­nych py­tań kłę­biło się w niej mnó­stwo, na żadne nie znaj­do­wała do­brej od­po­wie­dzi – i dla­tego tu przy­szła, szu­ka­jąc po­mocy.

We­szła do na­grza­nego wnę­trza, z lu­bo­ścią od­gra­dza­jąc się od chłodu z ze­wnątrz. Z pa­ra­sola spły­wały ka­skady kro­pel. Wsu­nęła go w sto­jak, z pe­dan­te­rią sku­pia­jąc się na po­szcze­gól­nych czyn­no­ściach. Ściany po­miesz­cze­nia po­kry­wała ciemna ta­peta we wzorki; do­pa­trzyła się na niej kwia­tów. W rogu stał wy­soki ze­gar, obok lampa, która rzu­cała wpraw­dzie słabe świa­tło, ale roz­pra­szała mrok idący z ze­wnątrz od sza­ro­ści oło­wia­nego nieba.

Po­wie­siła kurtkę na wie­szaku i nie wie­dząc, co da­lej po­cząć, czy usiąść i po­cze­kać, czy ru­szyć na po­szu­ki­wa­nia te­ra­peutki, ob­ró­ciła kilka razy bran­so­letką na nad­garstku. Usły­szała do­bie­ga­jące skądś szu­ra­nie, skie­ro­wała się w jego stronę. Prze­mie­rzyła ko­ry­tarz i mi­nąw­szy po dro­dze drzwi do za­mknię­tych po­koi, po­de­szła do uchy­lo­nych, skąd niósł się ha­łas.

Jej oczom uka­zała się ko­bieta, ta sama, którą spo­tkała na od­dziale; prze­su­wała aku­rat me­bel, jej twarz za­kry­wały włosy. Ju­lia nie wie­działa, jak się za­cho­wać, nie tego się spo­dzie­wała.

– A, jest pani! Dzień do­bry. – Aletta uśmiech­nęła się, pro­stu­jąc. – Chcia­łam, by tu było bar­dziej po­spo­li­cie. Mój men­tor Bo miał swoje od­wieczne przy­zwy­cza­je­nia, my­ślę, że nie zmie­nił tu nic od mo­mentu pierw­szej se­sji z klien­tem. – Ro­zej­rzała się po cięż­kim, mrocz­nym wnę­trzu, z re­ga­łami wy­peł­nio­nymi książ­kami po su­fit i ciemną ta­petą na ścia­nach. W ga­bi­ne­cie na ho­no­ro­wym miej­scu stało sze­ro­kie biurko, opo­dal dwa fo­tele ze sto­licz­kiem i ko­zetką. Bli­żej, w cen­trum po­koju, po­sa­do­wiono wy­godny we­lu­rowy szez­long w ko­lo­rze ciem­nej sza­ro­ści; to z nim wła­śnie mo­co­wała się Aletta, pró­bu­jąc go prze­su­nąć. Ga­bi­net przy­po­mi­nał oso­bo­wość men­tora – sta­teczny, bez­pieczny i skryty w cie­niu. – Przy­zwy­cza­iłam się do tego wy­stroju, ale czas się tu chyba za­trzy­mał. Nie są­dzi pani?

– Jak­bym cof­nęła się do lat dzie­więć­dzie­sią­tych – przy­znała Ju­lia z lek­kim uśmie­chem. Na­pię­cie wy­raź­nie ją opu­ściło. Nie miała po­ję­cia, czemu się tak stre­so­wała, prze­cież przy­szła tu z wła­snej woli. Wy­da­wało jej się, że jest ko­bietą pewną sie­bie, że po­trafi za­rzą­dzać ludźmi, skąd więc to za­wi­ro­wa­nie, dla­czego od dłuż­szego czasu roz­sy­py­wała się na drobne ka­wałki, z co­raz więk­szym tru­dem zbie­ra­jąc się w ca­łość?

– Wła­śnie. Ko­zetka dawno już ode­szła do la­musa, choć men­tor Bo uwa­żał, że ma być sza­blo­nowo. Lu­dzie, któ­rzy przy­cho­dzili tu na se­sje, mieli swoje wy­obra­że­nie, a on nie chciał ich za­wieść. Uwa­żał, że speł­nie­nie wi­zji klienta wy­woła w nim spo­kój i doda mu pew­no­ści sie­bie.

– Nie wie­dzia­łam, czego się spo­dzie­wać. Ocze­ki­wa­łam ra­czej bia­łych ścian, ste­ryl­no­ści i mi­ni­ma­li­zmu. – Ju­lia po­wio­dła wzro­kiem po dro­bia­zgach, ta­kich jak gra­mo­fon sto­jący na ni­skim sto­liczku, fi­ku­śna lampka usta­wiona na bla­cie biurka i ciemne ko­tary, tłu­miące blask i tak już sza­rego dnia.

– Wo­la­łaby pani po­roz­ma­wiać w ja­snym ga­bi­ne­cie?

– Nie, nie! Wtedy po­czu­ła­bym się jak wię­zień na prze­słu­cha­niu, za­nadto wy­sta­wiona na świa­tło. Po­dej­ście pani men­tora bar­dziej mnie prze­ko­nuje. Chyba nie­wiele bym tu zmie­niła. – Młoda ko­bieta za­ob­ser­wo­wała u sie­bie ko­lejną rzecz: wy­da­nie opi­nii na ja­kiś te­mat spra­wiało jej kło­pot, kie­dyś z ła­two­ścią mó­wiła to, co my­śli i czuje, te­raz się oba­wiała, jak to zo­sta­nie ode­brane, bała się kry­tyki.

– W ta­kim ra­zie za­pra­szam. Fo­tel, ko­zetka, co­kol­wiek pani wy­biera i jak bę­dzie wy­god­nie.

To po­wie­dziaw­szy, uśmiech­nęła się i wy­cią­gnęła do ko­biety dłoń. Po­znały się na od­dziale, tam spo­tkały się po raz pierw­szy, wie­działa jed­nak, że gdy do głosu do­cho­dzą silne emo­cje, wiele rze­czy umyka.

– Aletta Ró­żań­ska, psy­cho­te­ra­peutka – do­dała.

– Ju­lia Ochota. Pa­cjentka? Tak się po­win­nam okre­ślać?

– Klientka brzmi no­wo­cze­śniej. Tro­chę żar­to­wa­łam z tą ko­zetką, acz­kol­wiek jakby pani wo­lała... – Aletta bacz­nie ob­ser­wo­wała Ju­lię wa­ha­jącą się, gdzie usiąść. Oce­niała, jak re­aguje i jak za­cho­wuje się w bła­hej roz­mo­wie, wtedy wła­śnie naj­wię­cej zdra­dzamy o so­bie i co naj­waż­niej­sze, za­po­mi­namy o sa­mo­kon­troli. – Prze­pra­szam, że za­czy­namy na­szą zna­jo­mość od urzą­dza­nia wnętrz, ale mój men­tor Bo, tak mi bli­ski, od­szedł nie­spo­dzie­wa­nie, zo­sta­wia­jąc mi w spadku ten ga­bi­net. Pró­buję się w nim od­na­leźć bez niego, choć to trudne. Wy­daje mi się wciąż, jakby wy­szedł na chwilę. Po­my­śla­łam o zmia­nach, bo za­wsze po­wta­rzał, że je­ste­śmy inni i po­win­ni­śmy to ma­ni­fe­sto­wać, by za­zna­czyć swą obec­ność. Upie­rał się, że to wol­ność dana nam wraz z ży­ciem.

– Wy­razy współ­czu­cia. Prawdę mó­wiąc, tego wła­śnie po­trze­bo­wa­łam, nie­zo­bo­wią­zu­ją­cej roz­mowy cho­ciażby o ko­zetce. – Po czym usa­do­wiła się na niej i po­pa­trzyła w okno z szarą fi­raną, która na­wet w sło­neczny dzień mu­siała ha­mo­wać pro­mie­nie słońca. – Jest tylko ry­zyko, że za­snę.

– A jed­nak fo­tel. Kawy? Her­baty? A może wody?

– Woda wy­star­czy. Czyli to już? – Nie­po­kój Ju­lii na nowo się wzmógł. Usia­dła w fo­telu, czu­jąc, jak na­pi­nają się jej mię­śnie.

– Już? A... se­sja. Nie, jesz­cze chwi­leczkę. – Aletta wy­szła po szklanki i wodę, które znaj­do­wały się w re­cep­cji. Men­tor za­trud­niał do po­mocy za­ufaną pa­nią Irenkę, eme­rytkę, która przy­cho­dziła tu na go­dziny; dbała o kwiaty, od­bie­rała te­le­fony i pa­rzyła kawę, czę­sto też przy­no­siła cia­sto wła­snej ro­boty. Wraz z jego śmier­cią ode­szła na do­bre, tłu­ma­cząc się ko­niecz­no­ścią za­dba­nia o zdro­wie.

– Jak mam się do pani zwra­cać? – Ju­lia upiła łyk wody, zwil­ża­jąc su­che usta.

– Jak pani chce. To pani po­winna się tu czuć kom­for­towo. Może być po imie­niu. – Przej­ście na „ty” z pa­cjen­tem jest za­bro­nione. Nie po­winno się prze­kra­czać gra­nicy pa­cjent–te­ra­peuta, ale Aletta wo­lała na­giąć za­sady dla szyb­szego po­zy­ska­nia za­ufa­nia i przej­ścia do roz­wią­za­nia pro­blemu. To ją naj­bar­dziej w tym za­wo­dzie fa­scy­no­wało.

– W ta­kim ra­zie po­pro­szę po imie­niu. Od dziecka na nie re­aguję, więc niech tak zo­sta­nie. – Uśmiech­nęła się, ale za­raz przy­ga­sła.

– Masz po­czu­cie hu­moru, to świet­nie, Ju­lio.

– Wy­pada, by te­ra­peuta był na „ty” z klien­tem?

– Ach, to za­leży od nas. I tylko od nas. Wy­obraź so­bie, Ju­lio, że we­szłaś do bańki, ta­kiego swo­jego pry­wat­nego sank­tu­arium, i że ja w nim tylko tym­cza­sowo gosz­czę. Nic z niej nie wy­cho­dzi ani też do niej nie wcho­dzi. To bę­dzie na­sza wła­sna próż­nia cza­sowa, bę­dziesz się znaj­do­wać w niej wy­łącz­nie ty i twoje emo­cje – po­zwo­lisz im dojść do głosu – oraz in­tu­icja, któ­rej wy­słu­chasz. Ni­czego wię­cej na ra­zie nie po­trze­bu­jesz.

– Brzmi do­brze. – Ju­lia mru­gnęła parę razy, czu­jąc wzbie­ra­jące pod po­wie­kami łzy.

– Chcia­ła­bym, że­byś się tu po­czuła bez­piecz­nie. Bę­dziemy pra­co­wać nad kru­chą ma­te­rią: nad twoją wraż­li­wo­ścią. Ale naj­pierw mu­simy się le­piej po­znać. Za­czy­namy!

***

– Jak ci mi­nął dzień, Ju­lio? – za­gad­nęła Aletta, za­czy­na­jąc roz­mowę od stan­dar­do­wego py­ta­nia. Ob­rzu­ciła ko­bietę uważ­nym spoj­rze­niem. Klientka miała blond włosy się­ga­jące ra­mion i dys­kretny ma­ki­jaż. Ubrana była w białą ko­szulę i ciemne schludne spodnie. „Pierw­sze wra­że­nie się li­czy”, po­my­ślała Aletta. Od razu na­szki­co­wała w gło­wie jej rys psy­cho­lo­giczny, chcąc do­trzeć do tego, co we­wnątrz. W Ju­lii wy­czu­wało się opa­no­wa­nie i dy­stans. Kiedy spo­tkały się pierw­szy raz na od­dziale, była to­tal­nie roz­bita i wy­cień­czona.

– Do­brze, choć wy­pa­truję wio­sny – szep­nęła z no­stal­gią.

– Od­po­wie­dzia­łaś od­ru­chowo. Z two­imi od­czu­ciami nie­wiele ma to wspól­nego. – Aletta spo­strze­gła, że za­sko­czyła ko­bietę. – Chcę cię, Ju­lio, le­piej po­znać i stąd moje py­ta­nie. Po­cząt­kowo na­sze spo­tka­nia po­trak­tu­jemy jak kon­sul­ta­cje, do­brze? Usta­limy, co się dzieje i nad czym trzeba bę­dzie po­pra­co­wać.

– Oczy­wi­ście, to brzmi sen­sow­nie. – Spe­szyła się, przez chwilę mil­cząc. – Pra­cuję w piz­ze­rii, te­mat po­gody jest uni­wer­salny. – Wzru­szyła ra­mio­nami. – Fak­tycz­nie, tak to mo­gło za­brzmieć.

– Czym się do­kład­nie zaj­mu­jesz?

– Wszyst­kim. Księ­go­wo­ścią, za­ku­pami, kel­ne­ro­wa­niem, sprzą­ta­niem. Za­wsze jest coś do zro­bie­nia. Na po­czątku, za­nim zna­leź­li­śmy z na­rze­czo­nym pra­cow­ni­ków do kuchni, i tam po­ma­ga­łam. Stwo­rzy­li­śmy piz­ze­rię od pod­staw, sama ma­lo­wa­łam ściany i ją urzą­dza­łam. – Uśmiech­nęła się do wspo­mnień.

– Lu­bisz to?

Dziew­czyna się za­wa­hała.

– Tak, sporo się dzieje, wo­kół wciąż jest mnó­stwo lu­dzi, każdy dzień jest inny.

– To było twoim ce­lem? Pro­wa­dze­nie re­stau­ra­cji?

– Nie, skąd. To ma­rze­nie mo­jego na­rze­czo­nego. Po­mo­głam mu w jego re­ali­za­cji, ja mia­łam inne plany, ale gdy po­sta­no­wi­li­śmy być ra­zem, wszystko się zmie­niło.

– Dużo o nim mó­wisz, dla­tego za­py­tam, czym on się zaj­muje. Do­brze zro­zu­mia­łam, że pro­wa­dzi­cie ra­zem re­stau­ra­cję?

– On nią za­rzą­dza.

Aletta ocze­ki­wała szcze­gó­łów, ja­kie­goś wy­raź­niej­szego po­działu obo­wiąz­ków, ale ni­czego ta­kiego się nie do­cze­kała.

– Spo­tka­ły­śmy się na od­dziale, na­sza roz­mowa trwała krótko, dla­tego cie­szę się, że przy­szłaś.

– Dla mnie była ogrom­nie ważna. Bar­dzo mi po­mo­głaś w tam­tej chwili. Dzię­kuję. – Ju­lia za­ci­snęła po­wieki, chcąc po­wstrzy­mać na­pły­wa­jące łzy. Przy­po­mniała so­bie tamto za­gu­bie­nie. Sta­nął jej przed oczami ob­raz sie­bie, tego, jak ża­ło­śnie mu­siała wtedy wy­glą­dać. Dzięki Alet­cie mo­gła ode­tchnąć z ulgą, zy­skać pew­ność, że nie jest z nią aż tak źle, jak uwa­żała.

– Mam na­dzieję, że po­mogę bar­dziej. Ile trwa ten stan nie­po­koju, Ju­lio? Jak my­ślisz, kiedy się za­czął?

– Nie mam po­ję­cia. Za­wsze by­łam spo­kojna, opa­no­wana, zrów­no­wa­żona, a te­raz targa mną nie­usta­jąca huś­tawka emo­cji. Cza­sem mie­wam lep­sze dni, cza­sem gor­sze, i nie wiem, od czego to za­leży. Rano je­stem w świet­nym hu­mo­rze, po po­łu­dniu wpa­dam w przy­gnę­bie­nie, a wie­czo­rem za­le­wam się łzami. Mój na­rze­czony kiep­sko to znosi. Czy to jest de­pre­sja?

– Nie śpieszmy się z dia­gnozą. Tym bar­dziej że za szybko dziś przy­le­piamy tę łatkę; za czę­sto krąży ona w na­szym świe­cie. – Aletta uśmiech­nęła się z tro­ską. – Czy kie­dy­kol­wiek pod­da­łaś się te­ra­pii?

– Ni­gdy, za­wsze by­łam zdrowa.

– A te­raz się tak nie czu­jesz?

– Wła­śnie to so­bie uświa­do­mi­łam, że kie­dyś było zde­cy­do­wa­nie le­piej, by­łam spo­kojna, ra­do­sna, nie wiem... kilka lat temu? Trudno mi wska­zać datę, może to wina tego, że po­świę­ci­łam się pracy, obo­wiąz­kom, że nie mam już tyle siły.

– Na pewno do tego doj­dziemy. To bę­dzie je­den z na­szych punk­tów. Sama o tym zde­cy­do­wa­łaś? Żeby po­pro­sić o po­moc?

– Nikt mi tego nie za­su­ge­ro­wał. To była moja de­cy­zja. – Ju­lia po­pa­trzyła na swoje dło­nie, nie­spo­koj­nie spla­ta­jąc palce. – Ale ro­bię to dla Da­miana, dla na­szego związku, bo mój nie­sta­bilny stan wpływa na na­sze re­la­cje.

– Długo je­ste­ście ze sobą?

– Pięć lat. Da­mian jest star­szy ode mnie dwa lata. Miesz­kamy ze sobą i pla­nu­jemy ślub, te­raz jed­nak mamy na gło­wie waż­niej­sze rze­czy niż wy­datki na we­sele i wspólne miesz­ka­nie. Da­mian ma­rzy o otwar­ciu pre­sti­żo­wej re­stau­ra­cji przy sa­mym brzegu mo­rza. To jest na ra­zie nasz cel.

– A co jest ważne dla cie­bie?

– Cza­sami sama już nie wiem, czego chcę.

– Spró­bu­jemy po­szu­kać od­po­wie­dzi i na to py­ta­nie – za­pew­niła Aletta uspo­ka­ja­jąco, wy­czu­wa­jąc ner­wo­wość klientki.

– Może, kiedy wy­zdro­wieję, od­po­wiedź sama do mnie przyj­dzie.

– Nie myśl o so­bie jak o cho­rej, to zde­cy­do­wa­nie za szybko.

– Kiedy można to stwier­dzić?

– Nie ja to zro­bię, Ju­lio, tylko ty, ja ci w tym tylko po­mogę. Ra­zem zo­ba­czymy, co ci w du­szy gra, która struna fał­szuje. Po na­szej pierw­szej roz­mo­wie wy­klu­czy­łam po­ważne za­bu­rze­nia, nie za­gra­żasz ani so­bie, ani in­nym. To się dzieje w to­bie i mu­simy to od­kryć.

Ju­lia roz­luź­niła się i za­częła o so­bie opo­wia­dać. O ro­dzi­nie, o jej ro­dzin­nym domu w Gry­fi­cach, o ro­dzeń­stwie. Roz­sia­dła się w wy­god­nym fo­telu, a słowa same po­pły­nęły jej z ust. Z tą chwilą prze­stała się dy­stan­so­wać, uwie­rzyła w bańkę, w któ­rej po­czuła się bez­pieczna.

Słu­cha­jąc jej, Aletta ki­wała głową, za­da­wała ko­lejne py­ta­nia, cza­sem się uśmie­chała, bo Ju­lia zmie­niała się, mó­wiąc o róż­nych oso­bach i miej­scach. Mi­mika, po­dob­nie jak wzrok, na­tych­miast zdra­dzała jej emo­cje i od­czu­cia. Nie pil­no­wała się, nie dbała o efekt, jaki wy­wiera jej opo­wieść; była jak otwarta księga i to wła­śnie za­czy­nało Alettę mar­twić. „Serce na dłoni” brzmi szla­chet­nie, nie każdy ma jed­nak wo­bec nas po­ko­jowe za­miary.

– Chcia­łam za­miesz­kać w Ko­ło­brzegu, to tu pla­no­wa­łam za­cząć swą do­ro­słą przy­godę. Trudno mnie było za­trzy­mać, gdy coś po­sta­no­wi­łam. Stu­dio­wa­łam tu­ry­stykę, zna­la­złam pracę w re­cep­cji w ośrodku wcza­so­wym. Mia­łam od­ważne plany, ape­tyt na zdo­by­wa­nie co­raz wyż­szych sta­no­wisk. Po pro­stu chcia­łam.

– Co się zmie­niło od tam­tego czasu?

– Ży­cie zwe­ry­fi­ko­wało moje plany. – Ju­lia umil­kła, jej en­tu­zjazm przy­gasł. – Po­zna­łam moją mi­łość, Da­miana. To był przy­pa­dek, lecz od po­czątku ro­zu­mie­li­śmy się bez słów.

Aletta wy­czy­tała z oczu Ju­lii szczere uczu­cie, a z jej słów od­da­nie. Po­pa­trzyła na ze­ga­rek sto­jący mię­dzy książ­kami, mało wi­doczny za ple­cami klien­tów. Men­tor Bo za­wsze po­świę­cał każ­demu klien­towi go­dzinę na roz­mowę, ona też nie chciała jej za­nadto prze­dłu­żać, za­mę­czać pa­cjenta. Z psy­cho­te­ra­peutą i pa­cjen­tem mu­siało być jak z pierw­szą randką – mu­siała się po­ja­wić ochota na ko­lejną.

Czas się skur­czył, ale Ju­lia ją za­fa­scy­no­wała. To była od za­wsze jej sła­bość – pra­gnie­nie od­kry­cia tego, co szwan­kuje w dru­gim czło­wieku, co jest po­wo­dem do nie­po­koju i zmar­twień. Po­szu­ki­wa­nia od­by­wały się tylko w la­bi­ryn­cie my­śli pa­cjenta, co wy­da­wało się tym więk­szym wy­zwa­niem. Stało za tym za­ło­że­nie, że na­sze emo­cje i uczu­cia są jak je­dwabna nić, która przez to­czące się wo­kół ży­cie z ła­two­ścią wpada w drga­nia, wy­wo­łu­jąc cza­sami efekt tsu­nami – efekt, nad któ­rym nie po­tra­fimy sami za­pa­no­wać. Wy­maga czasu, by go wy­ci­szyć, by prze­stał po­ru­szać na­szym świa­tem.

– Za­wsze mó­wią, że jak już opo­wia­dać o so­bie hi­sto­rię, to trzeba za­cząć od po­czątku. Opo­wiedz mi: jak się po­zna­li­ście? – „Jesz­cze jedno py­ta­nie i ko­niec”, obie­cy­wała so­bie Aletta. Wy­brała już trzy drogi, trzy od­po­wie­dzi, któ­rymi będą po­dą­żać, by się prze­ko­nać, która leży naj­bli­żej prawdy i z czym tak na­prawdę zmaga się Ju­lia. Jedno było pewne: czuła się w jej to­wa­rzy­stwie do­brze, a in­tu­icja ni­gdy jej nie za­wo­dziła.

– Była wtedy wio­sna, piękna wio­sna nad mo­rzem.

***

_– Julka, mu­sisz iść się z nim spo­tkać, prze­trzy­mać go, bo ja się tro­chę spóź­nię._

_– Mal­wina, na pewno chcesz to zro­bić? Je­steś tego pewna? – Julka o mało nie wy­pu­ściła te­le­fonu z rąk, sły­sząc prośbę przy­ja­ciółki. Ra­zem wy­naj­mo­wały miesz­ka­nie, bo obie po­cho­dziły z od­le­głych miast. Po­znały się na pierw­szych za­ję­ciach, na któ­rych usia­dły obok sie­bie, to było po­ro­zu­mie­nie od pierw­szego słowa._

_– Już czas. Je­stem pełna na­dziei, wiem, że rand­ko­wa­nie przez in­ter­net stwa­rza ry­zyko, ale po­zna­łam go, wiem, co to za czło­wiek. Na­sze dłu­gie roz­mowy przez te­le­fon wiele mi o nim po­wie­działy. Czas na przej­ście na wyż­szy po­ziom i spo­tka­nie na żywo, w końcu mu­szę go zo­ba­czyć._

_– Nie chcia­ła­bym, że­byś się roz­cza­ro­wała._

_– Ja też, ale kurcz_ę, _nie sły­szę dzwon­ków alar­mo­wych, tylko po­trzebę, by po­su­nąć się da­lej._

_Ju­lia po­czuła za­raź­liwy opty­mizm przy­ja­ciółki. Je­śli tak ma wy­gląda_ć _mi­łość, to też chciała ją po­czuć, do­świad­czyć, jak to jest od­dać się dru­giej oso­bie, ko­muś, kto staje się dla nas ca­łym świa­tem, otrzy­mu­jąc w za­mian wspar­cie i czu­łość. Tak ja­wiło się jej praw­dziwe uczu­cie._

_– On też chce się spo­tka_ć?

_– Tylko cze­kał, aż to za­pro­po­nuję. Czuję, że je­ste­śmy so­bie pi­sani. Idź do ka­wiarni, Julka, i przy­trzy­maj go dla mnie. Niech mi cza­sem nie zwieje._

_– Skoro tego chcesz, zro­bię wszystko, co w mo­jej mocy. Po­dzi­wiam cię, że prze­ję­łaś ini­cja­tywę._

_– Cho­dzi ci o to, że zde­cy­do­wa­łam się wejść na grupę dla sin­gli w Ko­ło­brzegu? Ty sama po­win­naś to zro­bić. Po mo­jej randce ze szczę­śli­wym za­koń­cze­niem wrzucę na grupę re­ko­men­da­cję._

_– Może pójdę za twoim przy­kła­dem?_

_– Zuch dziew­czyna._

_Ju­lia po­pa­trzyła na za­chód słońca, wio­senny spek­takl na­tury, który ozda­biał świat mocą ko­lo­rów ja­rzą­cych się na po­wierzchni po­fał­do­wa­nego mo­rza. Po­pa­trzy­łaby dłu­żej, chło­nąc wi­dok tar­czy za­nu­rza­ją­cej się w fa­lach, ale zo­bo­wią­zała się speł­nić prośbę przy­ja­ciółki._

_Pchnęła drzwi re­stau­ra­cji po­ło­żo­nej tuż przy nad­mor­skim dep­taku. Za­pach je­dze­nia roz­bu­dził jej ape­tyt, przez cały dzień nie­wiele zja­dła. Za­ję­cia i praca w re­cep­cji po­chła­niały jej cały czas, wie­rzyła jed­nak, że cele są do osią­gnię­cia. Miała skryte ma­rze­nia i siłę do ich speł­nie­nia._

_Mal­wina nie miała zdję­cia swo­jego ta­jem­ni­czego wy­brańca, była to randka w ciemno. Ju­lia za­jęła wolny sto­lik przy oknie i za­mó­wiła wodę, zer­ka­jąc na ze­ga­rek. De­ner­wo­wała się, choć to nie ona była tą, która cze­kała na mi­łość swego ży­cia. Uro­dzona opty­mistka, miała we­wnętrzne prze­ko­na­nie, że gdzieś tam czeka na nią coś do­brego, co w od­po­wied­nim mo­men­cie przy­nie­sie jej szczę­ście._

_Ob­ser­wo­wała przez okno dep­tak, tu­ry­ści mie­szali się z miesz­kań­cami, a więk­szość kie­ro­wała się w stronę mola, nie chcąc prze­ga­pić wie­czor­nego wi­do­wi­ska. Po­czuła na so­bie czyjś wzrok i od­wró­ciła się, gdy koło jej sto­lika za­trzy­mał się męż­czy­zna._

_– Do­bry wie­czór – przy­wi­tał się. – Czeka pani na ko­goś?_

_Ju­lia nie zdo­łała ukryć za­sko­cze­nia, nie­zna­jomy zro­bił na niej wra­że­nie._

_– Tak – wy­du­siła, przy­po­mi­na­jąc so­bie, po co tu jest i kogo ma przed oczami. – Cze­kam._

_– Na To­ma­sza?_

_– To pan? – spy­tała z dziw­nym ża­lem._

_– Ża­łuję, że nie. Nie spo­dzie­wa­łem się tak pięk­nej ko­biety. Mój przy­ja­ciel był za­chwy­cony wa­szymi roz­mo­wami, prze­strze­ga­łem go, ale nie chciał mnie słu­chać. Wi­dzę, że miał ra­cję. Je­stem Da­mian, To­mek się spóźni, a ja mia­łem za­trzy­mać ko­bietę jego ży­cia. Mal­wina, tak?_

_– Wła­ści­wie je­stem tu z tego sa­mego po­wodu, co ty, Da­mia­nie. Ju­lia, przy­ja­ciółka Mal­winy._

_Oboje za­śmiali się, nie od­ry­wa­jąc od sie­bie wzroku._

_– Może za­nim do nas do­łą­czą, mo­gli­by­śmy się po­znać bli­żej, piękna Ju­lio._

_– Czemu nie. – Cze­kały na nią no­tatki na za­li­cze­nie, ale zu­peł­nie o nich za­po­mniała._

_Wkrótce do­łą­czyli do nich Mal­wina i To­masz, za­pa­no­wała ra­do­sna at­mos­fera. Gdy Da­mian za­pro­sił Ju­lię na spa­cer brze­giem mo­rza, zgo­dziła się bez wa­ha­nia. Wy­wią­zała się roz­mowa. Ona opo­wia­dała mu o so­bie, on do­py­ty­wał i cier­pli­wie słu­chał. Pierw­szy raz po­czuła się ad­o­ro­wana i za­uwa­żona. Nie od­su­nęła się, gdy po­chy­lił się do jej ust, skra­ca­jąc dy­stans. Od­nio­sła wra­że­nie, jakby ją całą po­chło­nął, za­mknął w ra­mio­nach, kry­jąc przed świa­tem. Szep­tał jej do ucha miłe słowa, które prze­bi­jały się przez szum mo­rza w tle. Za­pa­mię­tała tę chwilę, każdy szcze­gół wrył się w jej pa­mięć. Ten mo­ment za­wa­żył na ca­łym jej ży­ciu, na za­wsze je zmie­nia­jąc._

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: