Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kobieta w lustrze - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
10 września 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,99

Kobieta w lustrze - ebook

Nowe wydanie

Trzy kobiety. Gwiazda filmowa, mistyczka, arystokratka zafascynowana psychoanalizą.

Na pozór dzieli je wszystko. Łączy obsesyjna myśl, że muszą porzucić swoje dotychczasowe życie i odnaleźć to, co naprawdę ważne.

Bo życie to coś więcej.

Więcej niż rola do odegrania. Niż religia i konwenanse. Więcej niż mąż i dziecko. Pieniądze i sława.

Eric-Emmanuel Schmitt zabiera czytelników w niezwykłą podróż przez czas i historię, by przedstawić losy fascynujących kobiet. W swojej bestsellerowej powieści z wrażliwością filozofa i pasją wytrawnego detektywa zgłębia tajemnice kobiecej duszy. W tym lustrze może się przejrzeć każda z nas.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-7340-5
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

– Czuję się inna – wyszeptała.

Nikt nie zwrócił uwagi na jej słowa. Wokół niej krzątały się matrony. Ta układała welon, tamta zaplatała warkocz, jeszcze inna zawiązywała wstążkę, kramarka zaś skracała jej halkę, a wdowa po mierniczym wkładała na nogi haftowane trzewiki. Dziewczyna siedziała tymczasem bez ruchu, mając wrażenie, że zmieniła się w przedmiot, niewątpliwie pociągający, wystarczająco ponętny, by pobudzić czujność sąsiadek, niemniej zwykły przedmiot.

Anne przyglądała się, jak promień słońca wpada przez masywne okno i przecina ukosem izbę. Uśmiechnęła się. Mansarda, w której ów strumień światła przeszywał półmrok, przypominała leśne poszycie zaskoczone przez świt, choć kosze z bielizną zastąpiły paprocie, a kobiety łanie. Mimo nieustającej paplaniny Anne wsłuchiwała się w płynącą przez pokój ciszę, osobliwą ciszę, spokojną, gęstą, przychodzącą z daleka i przynoszącą przesłanie przebijające się przez trajkotanie kumoszek.

Anne odwróciła głowę w nadziei, że któraś z mieszczek ją usłyszała, lecz nie uchwyciła żadnego zaciekawionego spojrzenia. Skazana na znoszenie ich dekoratorskich obsesji, zaczęła wątpić, czy poprawnie wymówiła to zdanie: „Czuję się inna”.

Cóż mogła dodać ? Niebawem miała wyjść za mąż, a jednak odkąd się przebudziła, była wyczulona jedynie na wiosnę, która rozchylała płatki kwiatów. Bardziej pociągała ją przyroda niż narzeczony. Anne zgadywała, że szczęście kryje się gdzieś na zewnątrz, za drzewem, niczym królik. Widziała koniuszek jego nosa, dostrzegała jego obecność, jego zaproszenie, jego niecierpliwość… Całym ciałem odczuwała nieprzepartą chęć, by biegać, tarzać się w trawie, tulić pnie drzew, wdychać pełną piersią powietrze przesycone pyłkiem kwiatów. Dla niej wydarzeniem chwili był sam dzień, chłodny, olśniewający, szczodry, nie zaś zbliżający się ślub. To, co miało ją spotkać – związek z Philippem – wydawało się wręcz śmieszne w porównaniu ze wspaniałością kwietnia, który opromieniał pola i lasy, z tą nową energią ożywiającą kukułki, pierwiosnki i błękitne osty. Pragnęła uciec z owego ciasnego pokoiku, gdzie trwały przygotowania do ślubu, wyrwać się z rąk, które ją upiększały, i rzucić się nago w fale tak bliskiej rzeki.

W cieniu naprzeciwko okna wiązka światła zawiesiła koronkę zasłony na chropowatym tynku. Anne za nic nie ośmieliłaby się niepokoić tego fascynującego promienia. Nie, nawet gdyby jej powiedziano, że dom płonie, pozostałaby przykuta do taboretu.

Zadrżała.

– Co mówisz? – spytała jej kuzynka Ida.

– Nic.

– Marzysz o nim, o to chodzi?

Anne zwiesiła głowę.

Gdy przyszła mężatka potwierdziła jej podejrzenia, Ida wybuchnęła gwałtownym śmiechem przesyconym lubieżnymi myślami. W ciągu tych ostatnich tygodni zwalczała w sobie zazdrość, którą umiała stłumić tylko wtedy, gdy zmieniała ją we frywolne szyderstwo.

– Anne już się widzi w ramionach swojego Philippe’a! – obwieściła na stronie zduszonym głosem. – Noc poślubna będzie gorąca. Nie chciałabym być ich posłaniem tego wieczoru.

Kobiety burknęły coś pod nosem, jedne, żeby wziąć stronę Anne, inne, by zganić nieprzyzwoitość Idy.

Nagle otworzyły się drzwi.

Do izby weszły ciotka i babka Anne. Obie sztywne i majestatyczne.

– Przekonasz się w końcu, moje dziecko, co ujrzy twój mąż – obwieściły chórem.

Spomiędzy fałdów swych czarnych sukni wdowy wyjęły dwie szkatułki z rzeźbionej kości słoniowej, równie nieoczekiwanie, jakby dobywały sztyletów. Ostrożnie uchyliły wieczka: każda szkatułka kryła w sobie oprawne w srebro zwierciadło. Szmer zdumienia towarzyszył temu objawieniu, jako że obecne w izbie kobiety uznały, iż są oto świadkami niezwykłego spektaklu – lustra nie pojawiały się w ich codziennym życiu, a nawet jeśli któraś z nich miała taki przedmiot, było to zwierciadło wykonane z cyny, polerowanego metalu. Miało wypukłą powierzchnię, a odbijane obrazy były zamglone, zniekształcone, mętne. Tymczasem te tutaj szklane zwierciadła odtwarzały rzeczywistość o wyraźnych konturach i żywych barwach.

Rozległy się okrzyki podziwu.

Obie czarodziejki przyjęły gratulacje, mrużąc oczy, po czym niezwłocznie przystąpiły do wypełniania swej misji. Ciotka Godeliève stanęła przed Anne, a babcia Franciska za jej plecami. Każda dzierżyła swój przyrząd w wyciągniętej ręce, niczym tarczę. Napuszone, bo świadome swej wagi, wyjaśniły dziewczynie, na czym polega sztuczka:

– W zwierciadle, które masz przed sobą, ujrzysz to z tyłu. Dzięki temu będziesz się mogła przekonać, jak wyglądasz od tyłu lub z profilu. Pomóż nam się właściwie ustawić.

Ida podeszła bliżej, wyraźnie zazdrosna.

– Skąd je wzięłyście?

– Hrabina nam pożyczyła.

Wszystkie przyklasnęły temu jakże sprytnemu pomysłowi: jedynie szlachetnie urodzona dama mogła się cieszyć podobnymi skarbami, gdyż domokrążcy nie oferowali tego rodzaju artykułów zbyt ubogim ludziom z gminu.

Anne rzuciła okiem w środek okrągłej oprawy, przyjrzała się uważnie swej zaintrygowanej minie, spodobały jej się wymyślne sploty, w jakie ułożono jej włosy, by stworzyć subtelną fryzurę. Zdziwiła się również, że ma długą szyję i drobne uszy. Mimo to doświadczyła dziwnego uczucia: choć nie widziała w zwierciadle niczego nieprzyjemnego, nie dostrzegła również niczego znajomego. Patrzyła na obcą osobę. Jej twarz w lustrzanym odbiciu, widziana en face, z boku, z tyłu, mogła równie dobrze należeć do niej, jak i do innej. Nie rozpoznawała jej.

– Jesteś zadowolona?

– O tak! Dziękuję.

Anne odpowiedziała w ten sposób, bo wzruszyła ją troska ciotki. Nie była próżna, toteż zdążyła już zapomnieć o doświadczeniu ze zwierciadłem.

– Chyba zdajesz sobie sprawę, jakie masz szczęście? – zaskrzeczała babcia Franciska.

– Ależ tak – zapewniła ją Anne. – Jestem szczęśliwa, że was mam.

– Nie, ja mówię o Philippie. W naszych czasach już niemal nie można znaleźć mężczyzn.

Sąsiadki przytaknęły w milczeniu, z powagą. Istotnie, w Brugii trudno o coś rzadszego niż mężczyźni. Miasto jeszcze nigdy nie cierpiało podobnego niedostatku… Mężczyźni zniknęli. Któż pozostał? Jeden chłop na dwie baby? Może nawet jeden na trzy. Nieszczęsna Flandria. Gnębiło ją tajemnicze zjawisko: brak przedstawicieli płci męskiej. W ciągu kilku dziesięcioleci liczba mężczyzn w północnej Europie niepokojąco się zmniejszyła. Wiele kobiet musiało się zadowolić życiem w staropanieństwie lub zamieszkać razem, w beginażach. Niektóre rezygnowały z macierzyństwa. Najbardziej krzepkie uczyły się męskich zawodów: kowalstwa czy stolarki, aby niczego im nie brakło.

Dostrzegając ton nagany w głosie przyjaciółki, kramarka spojrzała na nią surowo.

– To Bóg tak chciał.

Babcia Franciska wzdrygnęła się z obawy, że może zostać posądzona o bluźnierstwo, i zaraz się poprawiła:

– Oczywiście, że to Bóg zesłał na nas tę ciężką próbę! To Bóg wezwał mężczyzn na krucjaty. Dla Boga giną, walcząc z niewiernymi. Bóg gubi ich w morzu, na gościńcach, w leśnych ostępach. Bóg zabija ich podczas pracy. Bóg wzywa ich do siebie przed nami. To on zesłał na nas tę karę, sprawiając, że marniejemy bez nich.

Anne zrozumiała, że babcia Franciska nienawidzi Boga, bo wyraża się o nim raczej z trwogą niż z czcią, przedstawiając go jako rozbójnika, oprawcę, mordercę. Według Anne, wcale taki nie był ani nie wkraczał tam, gdzie babka dopatrywała się jego interwencji.

– Ty, moja mała Anne – kontynuowała wdowa – będziesz wiodła życie kobiety w dawnym stylu: ze swoim mężczyzną i gromadką dzieci. Poszczęściło ci się. Poza tym ten twój Philippe bynajmniej nie jest szpetny… Nieprawdaż, moje panie?

Przytaknęły ze śmiechem, jedne zakłopotane, inne rozbawione, że przyszło im się wypowiadać na tego rodzaju temat. Philippe miał szesnaście lat i był typowym przykładem krzepkiego flamandzkiego chłopaka, masywnego, długonogiego, wąskiego w biodrach i szerokiego w barach. Miał zaróżowioną cerę i płową czuprynę.

Nagle ciotka Godeliève wykrzyknęła:

– Wiecie, że narzeczony stoi na ulicy i czeka niecierpliwie na swą wybrankę?

– Naprawdę?

– Przecież wie, że ją przygotowujemy, i aż kipi. Przydałaby się woda, żeby ugasić ten ogień! Gdyby można było umrzeć z niecierpliwości, myślę, że już byłby trupem.

Anne podeszła do okna. Ramy obciągnięte natłuszczonym papierem pozostawiono otwarte, żeby wpuścić do środka wiosnę. Uważając, by nie przerwać świetlistego promienia, wychyliła się bokiem i dojrzała na śliskim bruku Philippe’a z radosnym uśmiechem na ustach. Gawędził z przyjaciółmi przybyłymi z Brugii do Saint-André, wioski odległej o milę od wielkiego miasta, w której mieszkała babcia Franciska. Rzeczywiście, od czasu do czasu zerkał na ostatnie piętro domu, czekał na nią, pożądliwy i rozpromieniony.

Podniosło ją to na duchu. Nie powinna mieć żadnych wątpliwości!

Anne mieszkała w Brugii od roku. Wcześniej znała wyłącznie ustronny folwark na północy, leżący pod przytłaczającymi chmurami, pośród płaskich, cuchnących, wilgotnych równin. Żyła tam z ciotką i kuzynkami, które były jej jedyną rodziną, gdyż matka zmarła, wydając ją na świat, nie wyjawiwszy tożsamości jej ojca. Dopóki jej wuj prowadził gospodarstwo, nigdy się stamtąd nie oddalała. Gdy zmarł, ciotka Godeliève postanowiła wrócić do Brugii, gdzie mieszkali jej bracia. Nieopodal jej matka Franciska dożywała swych dni w Saint-André.

O ile dla Godeliève Brugia oznaczała pocieszający powrót do korzeni, o tyle dla Anne oraz Idy, Hadewijch i Bénédicte – jej trzech kuzynek – przeprowadzka była szokiem: z wieśniaczek stały się mieszczkami, a z dziewczynek – panienkami.

Ida, najstarsza z nich, była zdecydowana czym prędzej związać swój los z mężczyzną, dlatego zaczepiała wolnych chłopców z niemal męską zuchwałością i zapałem, co jednak nie wyszło jej na dobre. Philippe, do którego umizgiwała się w kramie szewca, gdzie pracował, odpowiadał początkowo na jej zaloty, lecz zamierzał podbić serce Anne. Codziennie rano ofiarowywał jej kwiaty, a Idzie bezwstydnie wyjawił, że posłużyła mu za szczebel, po którym dotarł do jej kuzynki.

W wyniku tego manewru – w gruncie rzeczy całkiem oklepanego – Ida poczuła większą urazę niż Anne dumę. Ta bowiem patrzyła na ludzi w zupełnie inny sposób niż jej koleżanki: podczas gdy wszystkie panny widziały w czeladniku szewca olśniewającego kawalera, Anne zauważała w nim dziecko, które ledwie dorosło i nie mogło przywyknąć do szczudłowatych nóg i tego odmienionego ciała, którym co rusz zawadzało o framugi drzwi. Litowała się nad nim. Dostrzegała w nim to, co miał w sobie z dziewczyny – włosy, delikatne usta, bladą cerę. Pod niskim, dźwięcznym głosem po charakterystycznej intonacji w chwilach wahania i emocji rozpoznawała echa wysokiego głosu urwisa, którym był jeszcze niedawno. Gdy szła na targ w jego towarzystwie, kontemplowała w nim swoisty ludzki pejzaż, chwiejny, falujący, zmienny. Właśnie to ją najbardziej pociągało, bo przecież pasjonowały ją kiełkujące rośliny.

– Chciałabyś mnie uszczęśliwić? – spytał ją Philippe pewnego dnia.

Zaczerwieniła się, lecz odpowiedziała szybko i szczerze:

– Oczywiście, że tak!

– Bardzo, bardzo uszczęśliwić? – dopytywał się.

– Tak.

– Zostań moją żoną.

Taka perspektywa już mniej ją zachwycała: co, on też? Rozumował zatem tak jak jej kuzynka, jak ci wszyscy ludzie, którzy ją zadręczali. Skąd ta zmowa? Mimowolnie zaczęła się z nim droczyć:

– Nie sądzisz, że mogłabym cię uszczęśliwić, nie wychodząc za ciebie?

Odsunął się i spojrzał na nią podejrzliwie.

– Czyżbyś była tego rodzaju dziewczyną?

– O czym ty mówisz?

Chłopcy reagowali niekiedy w sposób niezrozumiały… Czyżby powiedziała coś gorszącego? Dlaczego marszczył brwi i przyglądał jej się uważnie?

Po chwili uśmiechnął się z ulgą, gdy zrozumiał, że za propozycją Anne nie kryje się żadna uszczypliwość. Powtórzył:

– Pragnę się z tobą ożenić.

– Dlaczego?

– Każdy mężczyzna potrzebuje żony.

– Ale dlaczego ja?

– Bo mi się podobasz.

– Dlaczego?

– Jesteś najładniejsza i…

– I?

– Jesteś najładniejsza.

– Co z tego?

– Jesteś najładniejsza!

Ponieważ sondowała go bez kokieterii, komplement w najmniejszym stopniu nie wzbudził w niej próżności. Tego wieczoru, gdy wróciła do ciotki, po prostu się zastanawiała: „Ładna, i to wystarczy? On przystojny, ja ładna”.

Nazajutrz poprosiła, żeby wyjaśnił jej swoje rozumowanie:

– Dlaczego akurat ty i ja?

– Ja zuch, ty jak kwiatek, narobimy ślicznych dziatek! – wykrzyknął.

No ładnie, Philippe potwierdził to, czego tak się obawiała. Mówił językiem hodowcy zwierząt, jak gospodarz łączący w pary swe najlepsze sztuki, żeby się rozmnażały. Czyżby na tym polegała miłość wśród ludzi? Na niczym innym? Gdybyż miała matkę i mogła o tym porozmawiać…

Rozmnażać się? Czy to dlatego kobiety z jej otoczenia zdradzały taką niecierpliwość? Nawet nieposkromiona Ida?

Marzycielska Anne nie odpowiedziała na tę prośbę o rękę, a zapalczywy Philippe wyczytał z jej pogody ducha zgodę.

Odurzony zaczął rozpowiadać o ich związku, zwierzając się każdemu ze szczęścia, jakie go spotkało.

Na ulicy ludzie winszowali Anne, która choć zdziwiona, nie zaprzeczała. Potem pogratulowały jej także kuzynki, nawet Ida, bo ucieszyła się, że uwodzicielska krewna znika z kręgu rywalek. Wreszcie ciotka Godeliève zatarła ręce z radości. Łzy napłynęły jej do oczu, a w sercu zapanował spokój, że oto spełniła swój obowiązek – doprowadziła do ołtarza córkę swej nieodżałowanej siostry. Anne znalazła się w pułapce, gdyż bojąc się zawieść tę miłosierną duszę, chcąc nie chcąc, milczała. W ten sposób, z braku odmowy, nieporozumienie nabrało barw prawdy: Anne wyjdzie za Philippe’a.

Każdego dnia wydawało jej się coraz większą niedorzecznością, że bliscy okazywali taki entuzjazm. Przekonana, że umyka jej coś istotnego, pozwalała Philippe’owi na coraz więcej. Dawała się całować i obejmować.

– Będziesz kochała tylko mnie, nikogo innego!

– To niemożliwe, Philippe, ja już kocham innych.

– Co takiego?

– Ciotkę, kuzynki, babcię Franciskę.

– A jakiegoś chłopaka?

– Nie. Lecz znam ich niewielu. Nie miałam okazji.

Gdy podawała mu te szczegóły, przyglądał jej się podejrzliwie, z niedowierzaniem, lecz w końcu, widząc, że wytrzymuje bez mrugnięcia jego wzrok, wybuchnął śmiechem.

– Robisz mnie w konia, a ja się daję nabierać! Tak mnie straszysz, niegodziwa dziewczyno… Ależ z ciebie spryciara! Ty to umiesz owinąć sobie mężczyznę wokół palca, żeby jeszcze bardziej zawrócić mu w głowie, by myślał tylko o tobie.

Nie pojmowała zbyt dobrze, co ma na myśli, więc nie obstawała przy swoim, tym bardziej że Philippe przywarł do niej, najwyraźniej wzburzony, z błyszczącymi oczyma i rozedrganymi wargami. Ona zaś odczuwała przyjemność, gdy tak się rozpływała w jego ramionach. Lubiła dotyk jego skóry, jego zapach, jego silne, rozgorączkowane ciało. Przytulona do niego, oszołomiona, oddalała od siebie wątpliwości.

Nagle w mansardzie pojawił się jakiś cień. Atmosfera w izbie uległa zmianie.

Anne aż podskoczyła: Ida właśnie zniszczyła świetlisty promień.

Przyszła mężatka poczuła w brzuchu nieznośny ból, jakby kuzynka jednym uderzeniem pięści otworzyła jej trzewia. Krzyknęła tonem nagany:

– Och, nie, Ida, nie!

Kuzynka zatrzymała się zdziwiona i przyjęła postawę obronną, gotowa w każdej chwili drapać. Nie miała pojęcia, że jej suknia rozdarła promień słońca.

– No co? Cóż takiego zrobiłam?

Anne westchnęła, przeczuwając, że nigdy nie zdołałaby jej wytłumaczyć, iż zniszczyła cenny skarb, prawdziwe arcydzieło, które słońce już od świtu starało się zbudować w izbie. Żałosna Ida! Nieokrzesana, uparta Ida swym wielkim plugawym siedzeniem zburzyła przecudny gmach, nie zdając sobie nawet z tego sprawy.

Anne postanowiła skłamać:

– Ido, czemu i ty nie skorzystasz z dwóch zwierciadeł? Usiądź na moim miejscu.

Następnie zwróciła się do ciotki i babci:

– Byłabym przeszczęśliwa, gdyby moje trzy kuzynki również odniosły korzyść z tego prezentu.

Ida, zrazu zbita z tropu, stanęła obok Anne, błagając obie kobiety o przyzwolenie. Te się skrzywiły, lecz po chwili, wzruszone serdecznością Anne, skinęły głowami. Tymczasem najmłodsza Hadewijch rzuciła się na taboret.

– Najpierw ja!

Ida już miała wykonać jakiś złośliwy gest, żeby nie dać się wyprzedzić siostrze, lecz się powstrzymała, uświadomiwszy sobie, że jako najstarsza powinna się zachowywać z godnością. Urażona podeszła do okna.

Anne czuła obrzydzenie: Ida wciąż przecinała promień, nie zważając, że wspina jej się na pierś, na twarz. Nie czuła go. Cóż za prostaczka!

Ida dojrzała na ulicy Philippe’a i posłała mu uśmiech, lecz po chwili znów się nadąsała.

– Jest zawiedziony. To ciebie wygląda, nie mnie.

Skrzywiła się i przełknęła ślinę. Patrzyła szklistym wzrokiem, przygnębiona. Anne pochyliła się w jej stronę. Fizycznie odczuwała ogrom jej cierpienia, więc wyciągnęła dłoń w kierunku kuzynki i wyszeptała:

– Zostawiłabym ci go…

– Słucham?

Ida aż podskoczyła, przekonana, że się przesłyszała.

– Chętnie zostawiłabym ci Philippe’a.

– Co takiego?

– Gdyby nie był we mnie zakochany.

Anna sądziła, że powiedziała coś miłego.

Trzasnął policzek.

– Ty suko! – syknęła Ida.

Anna poczuła nagle ciepło na policzku i dopiero wtedy zorientowała się, że to ona dostała w twarz: Ida ją uderzyła.

Rozmowy zamarły. Kobiety odwróciły się w ich stronę.

– Ty wstrętna smarkulo, sądzisz, że żaden mężczyzna mnie nie zechce? Jeszcze ci pokażę, jak bardzo się mylisz. Udowodnię ci. Zobaczysz, będą o mnie zabiegały dziesiątki mężczyzn! Nawet setki!

– Wystarczy jeden – skarciła ją Anne łagodnie.

Spadł na nią kolejny klaps.

– Ty pluskwo! Jeszcze się upierasz! Taka jesteś pewna, że nie zdobędę nawet jednego! Ty zarazo! Jesteś zła!

– Ida, uspokój się! – wtrąciła się ciotka Godeliève.

– Mamo, Anne doprowadza mnie do ostateczności. Twierdzi, że jestem brzydka i odpychająca!

– Nic podobnego. Anne powiedziała tylko to, co i ja myślę: wystarczy ci jeden mężczyzna, wcale nie musisz uwodzić dziesięciu ani tysiąca.

Ida zmierzyła matkę wyzywającym wzrokiem, jakby chciała powiedzieć: „Dobra, dobra, jeszcze zobaczymy”. Godeliève uniosła głowę i zażądała:

– Przeproś Anne.

– Nigdy!

– Ida!

W odpowiedzi najstarsza córka, czerwona ze złości, z żyłami nabrzmiałymi na szyi, wrzasnęła:

– Prędzej zdechnę!

Godeliève powierzyła wdowie po mierniczym zwierciadło, które do tej pory trzymała, i rzuciła się w stronę córki. Ida wyminęła ją, bynajmniej nieprzestraszona, przeszła na drugą stronę izby, zgoniła najmłodszą siostrę z taboretu i zwróciła się do kobiet rozkazującym tonem:

– Teraz moja kolej.

Godeliève uznała, że nie ma sensu podejmować walki skazanej zapewne na przegraną, toteż poleciła przyjaciółkom, by posłuchały jej porywczej córki. Potem podeszła do siostrzenicy.

– Myślę, że ona jest o ciebie zazdrosna, Anne. Miała nadzieję, że pierwsza wyjdzie za mąż.

– Wiem o tym. Wybaczam jej.

Ciotka ucałowała ją.

– Ach, gdybyż moja Ida miała twój charakter…

– Poczuje się lepiej, gdy tylko dostanie to, czego pragnie. Pewnego dnia wyzbędzie się złości.

– Obyś miała rację! – odrzekła Godeliève, głaszcząc skroń siostrzenicy. – W każdym razie jestem smutna, a równocześnie szczęśliwa z twojego powodu. Smutna, bo będę cię rzadziej widywać, a szczęśliwa, ponieważ znalazłaś porządnego chłopca.

Gdy Anne usłyszała, jak ciotka Godeliève spokojnym głosem rysuje jej przeznaczenie, odzyskała pewność siebie i przestała zadawać sobie pytania. Uspokojona wystawiła twarz na powiew świeżego powietrza.

Wysoko na krawędzi dachu przysiadł motyl. Jego skrzydła, z wierzchu cytrynowożółte, zielone od spodu, drgały, jakby pod wpływem oddechu. Owad przyleciał, żeby w samotności dokonać toalety. Nieświadomy, że jest obserwowany, pocierał ssawkę przednimi odnóżami. Anne odniosła wrażenie, że skupił na swoich złoconych łuskach całe płynące z nieba światło i uwięził je w sobie. Promieniał, przez co wszystko wokół wydawało się szare.

– Jaki piękny! – powiedziała Godeliève drżącym głosem.

– Prawda? – szepnęła Anne, zachwycona, że może dzielić z ciotką to odczucie.

– Wspaniały – potwierdziła Godeliève.

– Tak, mogłabym mu się przyglądać godzinami.

Godeliève wzruszyła ramionami.

– To właśnie będziesz odtąd robiła, Anne. Będziesz miała do tego prawo, a nawet obowiązek.

Anne odwróciła się w stronę ciotki, zakłopotana. Ta zaś nie dawała za wygraną:

– Będziesz należała do niego, ale on także będzie twój.

Anne się uśmiechnęła. Co takiego? Będzie należała do motyla… a on do niej? Jakiż dziwaczny los jej przepowiadają? Bez wątpienia była to najlepsza wiadomość tego dnia. Ciotka przemawiała do niej niczym dobra wróżka z baśni. Dziewczyna, zżerana niecierpliwością, rozpromieniła się.

Rozczulona Godeliève musnęła dłońmi policzki siostrzenicy.

– Ależ ty go kochasz! – wykrzyknęła.

Odwracając się w stronę okna, wskazała jakąś sylwetkę w oddali.

– Trzeba przyznać, że do twarzy mu w tym kapeluszu.

Zmieszana Anne podążyła za wzrokiem Godeliève i zorientowała się, że ciotka obserwowała Philippe’a stojącego na gościńcu w filcowym kapeluszu z piórkiem. Zadrżała.

„Jestem nienormalna” – pomyślała. Nagle wszystko przestało się układać! Patrząc przez okno, które pozwalało oglądać zarówno Philippe’a, jak i motyla, narzeczona rozpływała się nad owadem, ciotka zaś nad narzeczonym.

W izbie rozległ się wrzask.

– A to co? Co to za plama?

Siedząca na taborecie Ida pobladła z wściekłości, wskazując palcem na zwierciadło przed sobą.

Bojąc się napadu szału, babcia Franciska cofnęła lustro, które trzymała z tyłu.

– Nic takiego. Wydawało ci się, że coś zobaczyłaś, ale nic tu nie ma.

– Więc nie zabieraj zwierciadła.

Drżącymi rękoma babka ponownie umieściła lustro za jej plecami.

Ida dokładnie zobaczyła na karku dobrze wszystkim znane fioletowe znamię, o którym ona jedna nie miała pojęcia.

– Och! To obrzydliwe! Wstrętne!

Rozwścieczona Ida zerwała się ze stołka.

Zaskoczona babcia Franciska upuściła trzymany w ręku przedmiot.

Uderzenie o podłogę.

Brzęk szkła.

Jedyną odpowiedzią na ten donośny huk była pełna konsternacji cisza.

Zwierciadło się stłukło. Chociaż srebrna rama pozostała nienaruszona, w środku pozostały już tylko luźne kawałki w kształcie rombu, które z przerażeniem odbijały porozrzucane bezładnie fragmenty pokoju.

Franciska jęknęła.

– Mój Boże, co sobie pomyśli hrabina – wyrwało się Godeliève.

Kobiety zgromadziły się nad tymi okruchami, sprawiając wrażenie, jakby czuwały nad zwłokami. Ida zagryzała wargi z wahaniem, nie mogąc się zdecydować, które nieszczęście powinna opłakiwać: liszaj na karku czy rozbite lustro.

Ciężko oddychając, kobiety dyskutowały półgłosem, przygaszonym tonem, przekonane, że arystokratka już je słyszy.

– Trzeba znaleźć kogoś, kto je naprawi.

– Ale gdzie? Tutaj, w Saint-André, nikt nie…

– Chyba wiem. W Brugii mieszka pewien malarz…

– Nie bądźcie głupie. Wpierw muszę wyznać prawdę.

– Czy ją wyznasz, czy zataisz, i tak będziesz musiała kupić nowe zwierciadło.

– Mój Boże, jak?

– Ja zapłacę – oświadczyła Franciska. – Jesteśmy w moim domu i to ja je upuściłam.

– Bo Ida cię sprowokowała…

– Ja zapłacę – powtórzyła babka.

– Nie, ja – wtrąciła się Ida.

– Ciekawe, z jakich pieniędzy? – warknęła Godeliève.

Gdy zastanawiały się nad możliwymi rozwiązaniami, rozdzwonił się brzuchaty dzwon z osady, przypominając im, że Anne ma niebawem wyjść za mąż.

Godeliève podniosła głowę.

– Anne?

Dziewczyna nie odpowiadała. Godeliève zadrżała.

– Anne, chodź do nas!

Kobiety wspólnie przeszukały poddasze, a potem piętro, lecz narzeczonej nigdzie nie było.

– Poszła się zobaczyć z ukochanym – orzekła babcia Franciska.

Godeliève podniosła parę butów.

– Bez sabotów?

Wdowa po mierniczym wskazała na swój prezent leżący koło taboretu.

– Ani bez haftowanych trzewików, które jej pożyczyłam?

Ida rzuciła się do okna.

– Philippe jest na dole. Nadal czeka.

– Więc gdzież ona się podziała?

Imię Anne raz po raz rozbrzmiewało w domu babci, podczas gdy kobiety przetrząsały izby.

Gdy Godeliève znalazła się na parterze i otworzyła drzwi prowadzące na tyły domu, dostrzegła delikatne ślady bosych stóp na wilgotnej ziemi, w miejscu, gdzie nie rosła jeszcze trawa pokrywająca łąkę aż do samego lasu.

– Co! Czyżby uciekła?

Leżące w pewnej odległości od siebie ślady, z których widoczne były jedynie odciski dużych palców, wskazywały, że Anne skorzystała z zamieszania ze zwierciadłem, by wyjść za drzwi i pobiec lekkim krokiem przez pola w kierunku lasu, w którym zniknęła.2

Lago Maggiore, 20 kwietnia 1904

Kochana Gretchen,

nie, moja droga, nie mylisz się, naprawdę pisze do ciebie twoja Hanna. Jeśli zerkniesz na fotografie dołączone do listu, zobaczysz, obok promiennego młodzieńca, który pozuje niczym książę, ukrytą pod ekstrawaganckimi piętrowymi kapeluszami niską osóbkę uśmiechającą się z zakłopotaniem: to właśnie ja. Tak, możesz się śmiać. Ach, jeszcze się śmiejesz? Masz rację, jestem głupia. Cóż począć? Franz ma dwie wady, które ukrywał przede mną przed ślubem: pasjonuje się dziwacznymi kapeluszami i kolekcjonuje pamiątki. Co z tego wynika? U modystek robi ze mnie klatkę na ptaki, kosz z owocami, wazon z kwiatami, grabie, w które zaplątały się wstążki, a nawet kuper pawia. Potem, uszczęśliwiony, zabiera mnie do fotografa, żeby uwiecznić, jak się dałam ośmieszyć.

Żeby paradować w tych kapeluszach, trzeba by kobiety brzydszej ode mnie – takiej jak nasza ciotka Augusta, której haczykowaty nos zyskuje, gdy przesłonić go filcem – albo znacznie piękniejszej – ciebie. Ale Franz tak kocha kapelusze, że nie zauważa, iż one bynajmniej nie kochają mnie.

Pewna włoska hrabina, której opowiedziałam w Bergamo o tym swoim dramacie, skarciła mnie surowo i dodała:

– Zadręcza się pani, moje dziecko. Franz ubóstwia panią do tego stopnia, że nie dostrzega, iż w kapeluszach pani nie do twarzy.

Jej opinia mnie wzburzyła, przyznaję. Ostatnio wszystko mnie irytuje, obraża, drażni. Spotyka mnie zbyt wiele niesłychanych sytuacji…

Pewnie spytasz, jak przebiega nasz miesiąc miodowy.

Przypuszczam, że powinnam odpowiedzieć: „idyllicznie”. Franz jest wspaniały, czuły, ujmujący, szlachetny. Bawimy się znakomicie i od sześciu miesięcy, które minęły od wyjazdu z Wiednia, przemierzamy Włochy, podziwiając cudowne miasta, zachwycające krajobrazy, zdumiewające kościoły. Nie zapominajmy, że półwysep od wieków robi, co może, by uwodzić młodych małżonków: muzea pękające w szwach od arcydzieł sztuki, hotele z chłodnymi pokojami, wykwintna kuchnia, wyśmienite lody, zmysłowe słońce zachęcające do sjesty, służba, która spogląda na zakochanych przychylnym okiem.

Jednym słowem, mój miesiąc miodowy jest nienaganny. Ale czy ja jestem stworzona do miesięcy miodowych?

Tak, moja Gretchen, wzrok cię nie myli. Ta, która pisze te słowa, nie wie już, co myśleć. Boję się, że jestem inna. Przeraźliwie inna. Dlaczego nie mogę się zadowolić tym, co każdą na moim miejscu wprawiłoby w zachwyt?

Spróbuję ci wyjaśnić, co się ze mną dzieje, a przy okazji może sama to w końcu zrozumiem.

W moim wypadku dzieciństwo trwało bardzo długo. Podczas gdy ty, moja droga kuzynko, byłaś już mężatką i wychowywałaś trójkę osesków, ja nadal byłam smarkulą i zadzierałam kieckę tylko wtedy, gdy biegałam po polach albo przechodziłam przez strumyki. Myśl o tym, że się stanę kobietą, była bardzo odległa. Jeśli nawet spotykałam chłopców, zupełnie mnie nie interesowali.

Tak właśnie delektowałam się szczęściem…

Wskutek ciągłego wysłuchiwania, że mogę osiągnąć spełnienie tylko w ramionach mężczyzny i w dniu, w którym wydalę ze swych wnętrzności niemowlęta, zmęczona tymi napomnieniami, stworzyłam w końcu dla siebie pewną rolę. Stałam się pretensjonalną snobką, która zaakceptuje wyłącznie związek z osobą wysoko postawioną.

Jak na ironię, los mnie wysłuchał. Chociaż wymyśliłam całą tę komedię wyłącznie po to, żeby się zabezpieczyć i odrzucać zalotników, taka postawa mi się przysłużyła: pozwoliła mi się doczekać Franza von Waldberga.

Pamiętasz z Genewy te niesamowite wojskowe scyzoryki, które oprócz ostrza kryją otwieracz do konserw, śrubokręt i korkociąg? Wszyscy panowie za nimi przepadali. Otóż taki właśnie jest Franz! To nie mężczyzna, lecz szwajcarski scyzoryk. Ma wszelkie zalety: nienagannie ubrany, bogaty, inteligentny, czuły, szlachetny, uprzejmy. Krótko mówiąc, partia, której się nie odrzuca.

Czy poślubiłam go przez zarozumiałość? Obawiam się, że prawda przedstawia się jeszcze gorzej. Wyszłam za Franza z wyrachowania. Uwaga, nie było żadnych zabiegów intrygantki, która wstając, udaje, że się kładzie, ani rozumowania kobiety ambitnej. Nie, wyłącznie wyrachowanie desperatki: skoro poprosił mnie o rękę, uznałam, że jeśli nie zdołam się rozwinąć u boku kogoś takiego jak on, nigdy mi się to nie uda. Poślubiłam go na takiej zasadzie, jak testuje się lekarstwo.

Lekarstwo na co? Na siebie samą.

Nie potrafię być kobietą na miarę naszej epoki. Zupełnie nie interesują mnie sprawy nurtujące naszą płeć: mężczyźni, dzieci, biżuteria, moda, ognisko domowe, kuchnia ani… moja skromna osóbka. Bo przecież kobiecość nakazuje, by otaczać kultem samą siebie, swoją twarz, figurę, włosy, swój wygląd. Kokieteria jest mi zupełnie obca. Ubieram się byle jak, nie przywiązuję wagi do kosmetyków i zbyt mało jadam. Kiedy widzę na zdjęciach, które kolekcjonuje Franz, że jestem wystrojona jak strach na wróble, wyrzucam sobie, że nie udało mi się sprawić, żebym wyglądała jeszcze dziwacznej, bo wtedy byłoby się przynajmniej z czego pośmiać.

Dasz wiarę? Każdego ranka przebieram się za damę. Wszystkie te suknie, gorsety, sznurówki, te kilometry wstążek i tkanin, w które się przystrajam, wydają mi się niestosowne, jak ubiory z wypożyczalni. Ale bądź spokojna, wcale nie marzę, żeby zmienić się w mężczyznę. Jestem prostym dziewczątkiem zabłąkanym w świecie kobiet i zmuszonym naśladować dorosłą, dlatego żyję w obłudzie.

Zapytasz, jak wobec tego wyglądała noc poślubna. Zważywszy na takie usposobienie, można by się obawiać z mojej strony wszystkiego…

Eksperyment się powiódł. Franz był usatysfakcjonowany. Choć wcześniej zasięgnęłam szczegółowych informacji na temat tego, co mnie czeka, miałam wrażenie, że przechodzę kurs gimnastyki. Przećwiczyłam w praktyce pozycje, które wcześniej przestudiowałam, przykładając się do wykonywania właściwych ruchów i przyjmowania podobnych gestów z jego strony. Jeśli niektóre mnie gorszyły, mówi się trudno. Nazajutrz skakałam z radości: zdałam egzamin.

Problem w tym, że potem wcale nie wykroczyłam poza to uczucie dumy. Mimo wszystko Franz mi się podoba, ma delikatną skórę, wydziela miły zapach, a jego nagość niezbyt mnie szokuje. W sensie intelektualnym lubię ów głód, który go ku mnie popycha, te wilgotne oczy, te wargi, które chcą mnie zjeść, to drżenie, które przebiega jego ciało, jego oddech, bardziej chrapliwy, bardziej stłumiony, tę gorączkę, która każe mu obejmować mnie w łóżku każdej nocy, niekiedy kilkakrotnie. Jego żądza mnie fascynuje i wcale mi nie przeszkadza, nawet mi schlebia.

Rzecz w tym, że jej nie podzielam.

Ja nigdy nie doświadczam podobnych porywów miłosnych wobec niego.

Oddaję się Franzowi z uprzejmości, z altruizmu, z uczynności, gdyż postanowiłam, że będę go zadowalać na tyle, na ile zdołam. Spełniam swój małżeński obowiązek. Nie kieruję się upodobaniem ani nie usycham z zazdrości. Niewiele czerpię z tego przyjemności, jeśli nie liczyć satysfakcji, jaką niesie dawanie jałmużny lub wzruszenia na widok tego wielkiego zucha, który zasypia zaspokojony na moim ramieniu.

Czy to normalne, moja droga Gretchen? W dzieciństwie byłyśmy ze sobą na tyle blisko, że pozwalam sobie zadać to krępujące pytanie. Choć żyjesz na tym świecie, moja droga kuzynko, zaledwie dziesięć lat dłużej ode mnie, znacznie przewyższasz mnie roztropnością. Czy ty i Werner doświadczacie podobnego zachwiania równowagi? Czyżby przeznaczeniem kobiety było kusić, nie będąc kuszoną?

Za tydzień wracam do Wiednia, gdzie dobiega końca urządzanie naszego przyszłego ogniska domowego. Pisz do mnie na tamtejszy adres, moja droga Gretchen. Oczywiście wolałabym spotkać się z tobą w Innsbrucku, żebyśmy mogły spędzić razem trochę czasu, ale muszę najpierw zabawić się w panią domu, dokończyć meblowanie, dobrać kwiaty i narzucić swoją wolę służbie, wydając parę arbitralnych poleceń, które ugruntują mój autorytet. No i stawić czoło wizytom rodziny męża… Oczywiście pierwszą rzeczą, na którą popatrzą ci arystokraci, będzie moje łono, bo zechcą się przekonać, czy wracam z tych kosztownych wojaży z dziedzicem Waldbergów w zanadrzu.

Otóż mój brzuch jest płaski, jeszcze bardziej niż przed naszym ślubem, wręcz wklęsły, bo wszystkie te wędrówki, te podróże oraz nasze ćwiczenia w sypialni dodatkowo podkreśliły moją szczupłość. W hotelu, gdy tylko zjemy śniadanie, a Franz pójdzie zapalić w męskim gronie, ja wracam na górę do naszego apartamentu, rozbieram się przed lustrem w szafie i dokładnie się oglądam: nic nie wystaje. Już się boję strapionych min rodziców, ciotek i wujów rodu Waldbergów. Zauważ, że będą mieli rację: jestem kobietą zawodną.

Zgadzam się z ich opinią.

Nie zapominaj o mnie, moja droga Gretchen, i odpisz mi, zwłaszcza jeśli uważasz, że jestem gapą. Całuję cię. Pozdrów ode mnie Wernera. Dzieciom na razie nic nie mów. Przywiozłam im maski z Wenecji. Do zobaczenia wkrótce.

Twoja Hanna3

Gdy Anny zobaczyła ją wśród tańczących, pomyślała: „Ciekawe, co to za kurewka?”. Dziewczyna miała makijaż rozmazany przez pot. Wcisnęła się w top z lycry, a wąski pasek materiału opinający biodra udawał spódnicę. Wyglądała jej na dziwkę, którą wynajmuje się na jeden wieczór. W dodatku tanią! Otóż to. Widząc jej nagie uda, na których połyskiwały cekiny, oraz botki na gigantycznych obcasach zmuszających do wypinania pośladków, Anny uznała początkowo, że to jedna z tych, którym darmowe gazety proponują umieszczenie zdjęcia w rubryce „do towarzystwa”.

Chcąc dorównać swej nieszczęsnej towarzyszce, która najwyraźniej uważała się za królową parkietu, Anny wykonywała w tańcu ślizgi, wywijała ramionami, rzucała się do przodu i z trudem łapała równowagę. Po symetrycznych ruchach zdziry tańczącej naprzeciwko zorientowała się, że to lustrzane odbicie jej samej.

Ryknęła śmiechem, gdy się rozpoznała.

Nieźle się ubawiła.

A przecież normalnie nigdy nie okazywałaby tyle wesołości. Teraz jednak ilość wchłoniętego alkoholu i antydepresantów sprawiała, że śmiała się z byle czego. Pokiwała porozumiewawczo swemu sobowtórowi, który zrewanżował jej się tym samym. Wyprostowała się uradowana, nie przestając szaleńczo przebierać nogami.

Z głośników wydobywał się potężny, ogłuszający, przytłumiony hałas. Ze względu na tak ogromną moc nocne marki znosiły atakujące ich dźwięki, brzmienia, rytmy niczym pływacy miażdżeni przez sztormowe fale. Zresztą przyszli się wyładować, a nie delektować muzyką. Nie słuchali kawałków uszami, odbierali je stopami, przeponą, oszalałym sercem pompującym krew w rytm uderzeń perkusji.

Anny wpatrywała się w kulę zawieszoną pod sufitem. Ubóstwiała ją. Kula była słońcem rozświetlającym jej noce! Słońcem kapryśnym. Słońcem wybuchowym. Słońcem, które tak szybko krążyło. Chociaż pierwsza mogłaby przysiąc, że trudno o coś bardziej tandetnego od tych szklanych kul o niezliczonych lustrzanych płytkach odbijających światła reflektorów, chodziła tylko do tych lokali, które je miały. Tu, w Red and Blue na Sunset Boulevard, gdzie była teraz stałą bywalczynią, uwielbiała właśnie tę kulę, najcudowniejszą ze wszystkich, największą, przeszywającą ciemność, miotającą kolorowe strzały dosięgające ludzi i ściany w najdalszych kątach. Pod nią Anny mogła wirować całymi godzinami.

„Czy on się zjawi?”

Wzruszona, przestała na moment podrygiwać, żeby zadziwić się tym, co działo się w jej głowie: na kogoś czekała. Ona! Anny, najmniej sentymentalna dziewczyna w całej Kalifornii, ma do kogoś słabość… Niesamowite… Całkowita nowość! Gdy na planie natknęła się na Davida, uznała, że w Los Angeles mieszka chłopak, który zasługuje, żeby na niego czekać, by go wypatrywać, pragnąć. Cóż za przemiana…

Zeszła z parkietu, żeby udać się do baru pogrążonego w niebieskim świetle przywodzącym na myśl akwarium.

– Jak tam, Anny – zapytał barman – wciąż na topie?

– Na topie topów, jak zawsze!

Żadne z nich dwojga nie powiedziało tego szczerze: pracownika dyskoteki guzik obchodziło, co słychać u Anny, a zwracając się do gwiazdy, ograniczył się do zawodowej uprzejmości. Anny natomiast doskonale wiedziała, że nie jest u szczytu formy ani u szczytu kariery. Co najwyżej u szczytu swoich szpilek.

– Gin z tonikiem?

– Dobry jesteś! Od razu mnie rozszyfrowałeś: zupełnie jakbyś mnie widział nagą.

W odpowiedzi na ten przebłysk dowcipu puścił do niej oko. Zrobił to ze stosownym wyczuciem czasu i z pewnym naciskiem, niczym aktorzyna grający w sitcomie.

– Czego się spodziewa ten kretyn? – mruknęła pod nosem Anny, gdy on tymczasem serwował jej drinka przesadnie powolnymi ruchami. – Że przedstawię go jakiemuś producentowi i dostanie rolę? W LA są tysiące frajerów jego pokroju! Nie można już niczego spokojnie zamówić w restauracji, barze czy hotelu, żeby nie trafił się taki fagas uważający się za następnego Brada Pitta. Wszyscy chcą zostać aktorami, oprócz mnie, bo już jestem aktorką.

Uśmiechnęła się: to prawda, ona nie zabiegała o to, żeby zostać gwiazda filmową! Stawiała pierwsze kroki w zawodzie, gdy miała pięć lat, zaczynając od reklam. Potem zaczepiła się przy filmach długometrażowych, żeby zadowolić matkę, aż wreszcie komedia _Tato, pożyczyłam twój wóz_, która przyciągnęła szeroką publiczność, stając się przebojem kasowym w lecie 2005 roku, błyskawicznie uczyniła z niej gwiazdę. Anny Lee, mała ulubienica Ameryki! W głębi duszy poddała się swemu losowi, cierpliwie go znosząc i stawiając mu czoła, lecz nie zdążyła nawet zapragnąć tego, co ją spotkało.

Wpatrując się w kieliszek, Anny powiedziała sobie, że, jeśli David się pojawi, trzeba mu oszczędzić widoku podpitej dziewczyny. Jednak te skrupuły wystarczyły, żeby poczuła się rozgrzeszona, więc wychyliła drinka bez wyrzutów sumienia.

Barman mrugnął.

– Jeszcze jeden?

– Czemu nie!

Chociaż musiała wcześniej prowadzić taką rozmowę przynajmniej tysiąc razy, miała wrażenie, że improwizuje, że pokazuje, jaka jest błyskotliwa, że – jak nigdy – ma w zanadrzu same cięte riposty. Zresztą, czyż nie dostrzegła rozbawienia w oczach barmana?

Chyba że oznaczało coś innego…

„Cholera! Czyżbym się z nim przespała?”

Przyjrzała mu się uważnie. Nie ma szans, żeby sobie przypomnieć. Fakt, że Latynos wydawał jej się znajomy… Ale dlaczego? Dlatego że widywała go tutaj czy dlatego że się bzykali?

Kiedy się odwrócił, zerknęła na dżinsy opinające mu tyłek. „Na pewno. Na pewno poszłam z nim do łóżka”. Zaśmiała się. „Po cóż innego pracowałby w nocnym lokalu, jeśli nie po to, żeby sypiać z ładnymi dziewczynami. Przecież wiadomo, że oni wolą to od napiwków, no nie?”

Zdała sobie sprawę, że tak mało pamięta z tego, co robi, iż musi główkować niczym policyjny detektyw, aby ustalić, czy istnieje prawdopodobieństwo, że się puściła z barmanem z Red and Blue. Nagle ta amnezja wydala jej się zabawna.

„Dokonałam już tak wielu rzeczy, że nie mogę o wszystkich pamiętać. Mam dopiero dwadzieścia lat, a żyłam już za tysiąc dziewczyn”.

Popatrzyła na szklaną kulę.

„Teraz to się zmieni. Z Davidem nic takiego się nie powtórzy, bo tym razem to jest miłość. Z nim przeżyję wielki romans, który przyćmi wszystkie poprzednie, pokrętne, nędzne, chaotyczne”.

Westchnęła.

Najpierw z uniesienia.

Potem z niepokoju. Czy będzie do tego zdolna? Czy będzie miała dość odwagi, aby wyjść mu naprzeciw?

Ogarnęła ją panika. W ciągu kilku sekund zaczęła się pocić, dygotać. Ześlizgnęła się ze stołka, zachwiała na wysokich obcasach i zataczając się, ruszyła w stronę toalet.

„Muszę odzyskać siły. I to szybko! W przeciwnym razie nawet nie dam rady powiedzieć Davidowi »dobry wieczór«”.

W połowie schodów prowadzących do sutereny poczuła się lepiej. Zostawiała za sobą hałas, żeby wniknąć do świata, w którym zostało po nim ledwie wspomnienie, głuche echa przenikające przez ścianki działowe. Porzucając surowy, bezlitosny parkiet wibrujący dźwiękiem, zagłębiała się w wyciszone, przytulne podziemia dyskoteki. Odnalazła tu całkiem inną atmosferę, labirynt ścian i korytarzy, wilgoć, woń ciał, półmrok.

W czerwonym świetle, które spłaszczało rysy twarzy, dostrzegła tych co zawsze. Byli tam: Bob, Robbie, Tom, Priscilla, Drew, Scott, Ted, Lance… Przecisnęła się do Buddy’ego, białego chłopaka ubranego i uczesanego jak Murzyn, w zwiewnych spodniach, barwnej koszuli, z fryzurą w stylu rasta.

– Buddy, przygotowałeś dla mnie deser?

– Tak, kochana, mam dla ciebie bezy.

– Świetnie.

– Ile mi dasz?

Wyciągnęła banknot ze stringów.

– Sto dolarów.

Buddy wyjął kopertę.

– Trzymaj.

Nie dziękując, bo wiedziała, że ją oszukał, chwyciła saszetkę z kokainą i poszła się zamknąć w damskiej toalecie.

Z maleńkiej torebki przewieszonej na złotym pasku przez lewe ramię wyjęła lusterko i słomkę, wysypała proszek, wciągnęła go przez nos.

– Ach!

Teraz David mógł się już zjawić, będzie miała dość energii, żeby go powitać: uf, właśnie ocaliła swój przyszły romans. Przechodząc ponownie przez korytarz, policzyła: spała z prawie wszystkimi chłopakami, którzy tam stali, podpierając ściany, z komórkami w ręku. Odświeżona Anny uśmiechnęła się do nich, przechodząc. Odpowiedziała mniej niż połowa. Oburzyła się w duchu: „Ledwie dobry wieczór, a kiedyś się pieprzyli! Co za gnidy…”. Ani jeden nie zatrzymał jej przy sobie. Ani jeden o nią nie walczył? Dlaczego?

Potknęła się o jakąś przeszkodę na podłodze – wymiotującą dziewczynę – i uchwyciła się pierwszej solidnej rzeczy, jaką zdołała złapać. Okazał się nią Tom, brunet z trzydniowym zarostem, starannie pielęgnowanym, coś w stylu naturalnie niedogolony. Uważał się za nauczyciela medytacji, co było dobrym wybiegiem, żeby podrywać coraz to nowe dziewczyny. Anny powiększyła kiedyś jego kolekcję na jedną czy dwie noce.

– No proszę, Tom, zjawiasz się w samą porę. Dobra ze mnie dupa?

Zagwizdał, jakby dostał do rozwiązania zadanie z matematyki.

– Nie komplikuj sobie życia, Anny.

– To znaczy?

– Że łatwa z ciebie dupa.

Potarł dłonią policzek: rozwiązał trudne równanie.

Anny nie dawała za wygraną:

– Na ile mnie oceniasz?

– Na tróję.

– Bez plusa?

– Trója to przyzwoita ocena.

– Ani dobra, ani zła. Dlaczego nie dasz mi więcej ?

– Bo tego nie lubisz, kotku.

Wypowiedział te słowa z przekonaniem. Widząc po jej minie, że nic z tego nie rozumie, ciągnął dalej:

– Zachowujesz się jak zdzira, ale nie jesteś jedną z nich. Dajesz dupy, choć wcale cię to nie kręci. Nie przepadasz ani za własnym tyłkiem, ani za tyłkami facetów. Nabrałaś pewnych przyzwyczajeń, to wszystko.

– Przyzwyczajeń?

– Przyzwyczajenia, żeby się pieprzyć. Przyzwyczajenia, żeby nigdy nie odmawiać. To jednak wcale nie sprawia, że jesteś dobra w łóżku.

– Ty dupku! Nie przyszło ci do głowy, że sam zasługujesz na tróję, a raczej na pałę?

– Cóż, nie chcę się chwalić, ale słyszałem co innego…

Dla niego rozmowa była skończona. Odszedł. Anny zagryzła wargi: wiedziała, że Tom cieszy się wśród dziewczyn opinią niezrównanego kochanka. Zresztą właśnie dlatego go poderwała.

„Z Davidem nie wolno za szybko iść do łóżka. Trzeba będzie wytrzymać! Opierać się!”

Był to jedyny wniosek, jaki wyciągnęła z tej konfrontacji.

Wahała się, czy wrócić na parkiet, bojąc się, że energia, którą zyskała dzięki narkotykowi, ulotni się w tańcu. Czy nie powinna się raczej zastanowić, co powie Davidowi?

Postanowiła postąpić inaczej niż w pozostałe dni – a raczej noce – dlatego skierowała się do baru i przez godzinę siedziała spokojnie na stołku, wbijając sobie do głowy: „Nie iść tej nocy do łóżka, nie iść do łóżka pierwszej nocy ani drugiej, ani trzeciej”. Przekonana, że zyskała nową cnotę, wychylała niestrudzenie kolejne kieliszki ginu z tonikiem, coraz bardziej podekscytowana.

Dlatego kiedy stanął przed nią David, była tak przesiąknięta alkoholem, że mogła tylko wybuchnąć śmiechem.

– Och, Davidzie, to nie do wiary. Właśnie o tobie myślałam i trach: widzę cię! Muszę mieć jakiś dar, talent do czarów, o którym nie wiem.

– Przede wszystkim sądzę, że się tu ze mną umówiłaś.

Parsknęła śmiechem, jakby powiedział coś niezwykle śmiesznego.

– Siadaj i pij.

– Właściwie czemu nie?

– David, ależ ty jesteś zabawny…

– Często tu przychodzisz?

Pamiętając jeszcze o swoim postanowieniu – nie sprawiać wrażenia łatwej dziewczyny – odparła z tupetem:

– Nie. To dopiero drugi raz.

Skinął głową z aprobatą.

– A gdzie zwykle chodzisz?

– Siedzę w domu. Nigdy nie byłam szczególną imprezowiczką. Wizyty w tego rodzaju miejscach to strata czasu, no nie? Zresztą, czego mogłabym tu szukać?

– Chłopaków?

– Nie brakuje mi okazji, żeby ich spotykać. Sam jesteś najlepszym dowodem – szepnęła, trochę zbyt drwiąco.

– Narkotyków?

– Mmm? To dla mnie za mało.

– Alkoholu.

– Bingo!

Choć pijana, zachowała na tyle przytomności umysłu, aby nie udawać, że jest trzeźwa. David zmrużył oczy i dalej drążył temat:

– Więc mało wychodzisz?

– Rzadko.

Nie dał się nabrać.

– Gazety piszą co innego – powiedział z uśmiechem.

Miał na myśli czasopisma, które ujawniały jej bezeceństwa, odkąd skończyła piętnaście lat. A to pokazywały ją podpitą przed wejściem do jakiegoś klubu, a to donosiły, że została aresztowana za posiadanie niedozwolonych substancji, albo wyliczały chłopaków, którzy puścili ją kantem, bo jak przyznawali, nie byli w stanie dotrzymać kroku tej niezmordowanej balangowiczce.

Zaniosła się ochrypłym śmiechem.

– Nie bądź naiwny, Davidzie. Nawet jeśli stawiasz pierwsze kroki w tym zawodzie, doskonale wiesz, co jest grane: pomiędzy zdjęciami muszę podsycać plotki. Nie ma w nich ani słowa prawdy. To zwykła inscenizacja. Te reportaże ze mną w roli głównej zostały wymyślone przez Johannę, moją agentkę reklamową: przecież musi się o mnie mówić.

– Obsmarowują cię…

– Tak, ale mówią o mnie! – wykrzyknęła, zirytowana, że jej nie wierzy, choć uważała, że jest taka przekonywająca. – Gdybym w wieku szesnastu lat zrobiła doktorat z fizyki stosowanej, gdybym dawała zastrzyki w szpitalach dla trędowatych albo podjęła strajk głodowy, żeby przyśpieszono kanonizację Baraka Obamy, nie zainteresowałby się tym żaden brukowiec, nie identyfikowałaby się ze mną żadna czytelniczka, a żaden czytelnik nie zerkałby na moje nogi! Pisać o mnie dobrze… Cóż za głupota! To by się nigdy nie sprawdziło.

Dawała się ponieść. On tymczasem nie sprawiał wrażenia zakłopotanego. Przeciwnie, świetnie się bawił.

– Prawdziwa Anny – podjęła jękliwym tonem – się ukrywa. Ona się chroni. Nikt jej nie zna. Odkryje ją tylko mężczyzna, który ją pokocha. Będzie tym jedynym, pierwszym i ostatnim.

Trysnęły łzy. Ukryła twarz w dłoniach i pochyliła się do przodu. Robiąc to, doświadczyła uczucia déjà vu. Zdała sobie sprawę, że właśnie odegrała scenę z _Dziewczyny z baru naprzeciwko_, melodramatu, w którym pojawiła się przed kamerami w wieku szesnastu lat. Natychmiast przestała. To prawda, że film zrobił klapę, lecz kto jej zagwarantuje, że David go nie oglądał? Gdy się zorientuje, że serwuje mu odgrzewane kotlety, będzie się miał na baczności. Poza tym krytycy orzekli wtedy, że lamenty i szlochy kiepsko jej wychodzą, a i ona sama niezbyt się sobie podobała na ekranie z zaczerwienionymi powiekami i opuchniętym nosem.

Otarła łzy i zachichotała.

– Zrobiłam cię w konia, co? Od dawna mam w repertuarze ten numer z poczciwą pijaną dziewczyną o krwawiącym sercu.

– Mało brakowało, a dałbym się nabrać.

Uspokojony, pochylił się w jej stronę, nie spadając przy tym ze stołka. Anny była pełna

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: