Kobieta z sąsiedztwa - ebook
Kobieta z sąsiedztwa - ebook
Często spoglądamy na życie przyjaciółki czy dom sąsiada i żałujemy, że nie mamy tego, co ta osoba. Nie wiemy jednak, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami.
Lucy ma kochającego męża, pracę marzeń oraz piękny dom na Mulberry Avenue. W dzieciństwie los ją surowo doświadczył, więc wie, że w życiu nie może być idealnie. Lucy parę domów od siebie ma też Amber. Nigdy nie kończą się im tematy do rozmów, choć przyjaciółka wiedzie znacznie barwniejsze życie niż Lucy.
Niespodziewanie jednak Amber daje do zrozumienia, że nie wszystko jest tak, jak się wydaje. Gdy z przerażeniem zwraca się do przyjaciółki i mówi jej, że dostaje SMS-y z pogróżkami, Lucy przyrzeka ją ochronić. Lucy aż za dobrze wie, że ludzie toczą grę pozorów. Niekiedy skrywają tajemnice. I zrobią wszystko, by nie wyszły one na jaw. Nadal jednak nie ma wątpliwości – przecież może zaufać przyjaciółce… Prawda?
„Słuchałam w milczeniu. Pod idealnie umalowaną powierzchnią, lśniącą szminką i błyszczącymi włosami wyczuwałam jej bezbronność, gdy mówiła o tym, że kiedyś była „złotą dziewczyną”, lecz teraz już nią nie jest”.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8195-909-4 |
Rozmiar pliku: | 648 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lucy
Nigdy nie zapomnę chwili, gdy pierwszy raz zobaczyłam Amber. Późną wiosną jechała po Mulberry Avenue sportowym kabrioletem – włosy lśniły jej na słońcu, miała wielkie ciemne okulary, bluzkę z dekoltem i te pełne, czerwone usta. Nie sposób było się nie obejrzeć – po prostu wyróżniała się na naszym nowiutkim osiedlu pełnym młodych matek i rodziców w średnim wieku, których dzieci się wyprowadziły, więc teraz oni wyprowadzali psy. Treetops Estate powstał dla rodzin na każdym etapie życia i nie podobał się singlom, a co dopiero olśniewającym babkom w ekstrawaganckich autach. Myłam okna od środka i chcąc nie chcąc, poczułam ciekawość, gdy zaparkowała przed Greenacres. Był to największy, najwspanialszy dom na osiedlu – zaledwie trzy budynki od naszego. Wraz z dziesięcioma innymi domami tworzył on obramowanie wokół rozległego, księżycowatego trawnika – mglistej aluzji do błoni w sercu naszej podmiejskiej betonowej dżungli.
Wycierałam pomału okna i przyglądałam się, jak wyjmuje komórkę z torebki, wysiadając elegancko z wozu. Błyszczące, czarne louboutiny spoczęły na ziemi, mignąwszy czerwienią, i z chrzęstem zaczęły kroczyć po żwirowym podjeździe do okazałych białych kolumn stojących po obu stronach wejścia. Postać wyglądała odrobinę znajomo. Gadała przez telefon, machała rękoma – rozmowa zdawała się dosyć gwałtowna, co mnie zaintrygowało. Kobieta krążyła po podjeździe tam z i powrotem, a wreszcie zakończyła połączenie i cisnęła smartfona z powrotem do torebki od Prady, która pewnie kosztowała tyle, co miesięczna pensja – przynajmniej moja. Potem zdjęła wielgachne okulary i rozejrzała się dokoła, a gdy zwróciła twarz ku górze, nasze spojrzenia się spotkały. Polerowałam dalej, acz bardziej energicznie, udając, że w ogóle nie zauważyłam nowej sąsiadki. Zrobiło mi się głupio, czułam się odsłonięta. Następnie zabrałam się za kolejne okno, skąd kontynuowałam dyskretną obserwację. Nie mogłam się oprzeć, była fascynująca.
Podeszła po dwóch stopniach do ogromnych podwójnych wrót i wyjęła klucze. Ciasna spódniczka, rozpięta u góry bluzka z krótkim rękawem, wąska talia. Kobiety z Treetops Estate pochorują się z zazdrości, gdy ta piękna nowa sąsiadka stawi się u nich na grillu. A jak serdecznie powitają ją ich mężowie! Uśmiechnęłam się pod nosem. Jej efektowny przyjazd ewidentnie sprawił olbrzymią przyjemność Dave’owi spod dwunastki. Poszczęściło mu się – miał widok z lotu ptaka, bo czyścił właśnie rynny. Zawędrował spojrzeniem ku Greenacres, gdy nowa właścicielka zniknęła w swym okazałym domu. Dave skupił się na powrót na rynnach, a ja myłam nadal okna, jak gdyby nigdy nic… Choć coś się jednak wydarzyło.ROZDZIAŁ DRUGI
Lucy
Amber wypija prosecco duszkiem, odrzucając głowę do tyłu jak kowboj wypijający do dna whiskey. W kilka sekund kieliszek jest pusty, a ona wali nim o stół z uśmiechem. Dzisiaj wieczorem wydaje się nieco podminowana.
– Jeszcze. Potrzebujemy więcej alkoholu. – Śmieje się, wyjmuje butelkę z wiaderka z topniejącym lodem i napełnia nam kieliszki. – Lucy, dopij! Masz zaległości. – Pochyla butelkę nad moim kieliszkiem, lecz ja kręcę głową.
– Nie dam rady dotrzymać ci tempa. Będę ci tylko kibicować – mówię przepraszającym tonem, czując, że przynudzam. Jest poniedziałek wieczorem, a ja muszę wcześnie rano wstać do pracy. – Nie dam rady uczyć mnożenia na kacu… Zwłaszcza uczyć sześciolatków – dodaję. – To niebezpieczne połączenie.
– Och, nie zdajesz sobie sprawy, jaka jesteś mądra. Sama popatrz, jak wczoraj rozgryzłaś mój rachunek za telefon. Ja w ogóle nic nie pojmowałam.
– To właściwie proste. Trzeba tylko policzyć…
– Tak, tak, ale ja nie rozumiałam – wtrąca. Nie potrafi albo nie chce zmierzyć się z niczym tak nudnym i przyziemnym jak rachunek za telefon. – Stać cię na wszystko, Lucy – ciągnie, obejmując mnie ramieniem. Jest zawiana, co zawsze mnie bawi, mam jednak nadzieję, że nie zalewa robaka. Gdy po nią podjechałam, zdawała się dosyć przygnębiona, a teraz miota się między emocjami. Wiem z doświadczenia, że jeszcze jeden drink, a zacznie tańczyć na stołach.
Sączę swoje prosecco i staram się nie martwić, tylko cieszyć jej zwariowanym towarzystwem. Przyjaźnimy się niemal od roku, ale mam wrażenie, jakbyśmy znały się od zawsze.
– Ooo, on jest całkiem w porządku, no i ma kolegę – rzuca nagle, spoglądając na mnie z uniesionymi brwiami.
Przewracam oczami.
– Co? – chichocze, zarzucając włosami niczym lśniącą, czerwoną zasłoną.
– Ty masz detoks, a ja męża… Czy może te nieistotne szczegóły wyleciały ci z głowy?
– Żartuję tylko… Chociaż może? Nie dałabyś się skusić na mały skok w bok, Lucy? – pyta, mrużąc oczy z brązowymi plamkami. Patrzy prosto na mnie, żartobliwie, lecz domyślnie.
– Nie dałabym. Paskuda z ciebie – stwierdzam, bo nie chcę nawet o tym gadać. Biorę naszą butelkę prosecco z wiaderka z lodem i rozlewam resztkę, kręcąc głową z udawanym oburzeniem.
– Zresztą teraz i tak nie mam detoksu. Detoks był w zeszłym tygodniu, dziś wieczór znów wyruszam na łowy. – Warczy i układa dłonie jak kocie pazury.
Amber jest taka fajna. Widujemy się albo rozmawiamy przez telefon prawie codziennie, ciągle dokądś wychodzimy – na curry, na drinka, do kina. Dziewczyny ruszają na podbój miasta, dziewczyny robią sobie nasiadówę w domu. Nie wiem, co bym bez niej poczęła. Dzisiaj ściągnęła mnie tutaj, do JoJo’s, bo wyznałam jej, że ostatnio czułam się odrobinę przygnębiona. Nic wielkiego, po prostu w wieku lat czterdziestu dwóch uświadomiłam sobie, że po kilku perypetiach życie nie układa mi się tak, jak na to liczyłam – no ale czyje życie się dokładnie tak układa? Bardzo to miłe z jej strony, że mnie tu przyprowadziła, by poprawić mi humor, ale ja wolałabym iść do kina i zjeść tyle popcornu, ile sama ważę.
Obserwuję, jak porusza się na krześle w takt muzyki – wierci się, rozgląda. Nigdy nie potrafi usiedzieć w miejscu. Nieustannie się obawia, że coś ją ominie. JoJo’s uchodzi za jedną z najlepszych winiarni w Manchesterze – ma miedziane ściany, a z sufitu zwisają bezwładnie modne, pseudoprzemysłowe żarówki. Amber czuje się tu jak u siebie. Mówi, że tu jest „sztos”. A Amber uwielbia „sztos”. Ale ja jestem inna i kiedy zaproponowała, żebyśmy tu przyszły, trochę posmutniałam. Nie chciałam sprawiać wrażenia niewdzięcznej, ale powiedziałam:
– A może pójdziemy na nową komedię romantyczną do Odeonu?
Amber jednak podjęła już decyzję. Orzekła, że będę tym klubem zachwycona. Staram się zachwycić.
Sprawia mi przyjemność obserwowanie ludzi. To świat zupełnie inny od mojego, pełen przesadnie pewnych siebie typów rodem z telewizji czy reklamy, których cechują donośne głosy i kategoryczne opinie. Delektuję się zwłaszcza wręcz teatralnym spektaklem, gdy barman miesza kolorowe drinki, potrząsa shakerem niczym instrumentem muzycznym, wlewa spieniony, neonowy płyn z dużej wysokości do kieliszka do martini. Te zdobne w liczne akcesoria, musujące koktajle kompletnie mnie fascynują. Przy wtórze prowokacyjnego jazzu i pikantnych rozmów staram się wyłowić klejnociki plotek. Nagle widzę, że dwie stojące nieopodal kobiety patrzą na Amber.
– To ona, prawda? – mówi jedna do drugiej. – No, wygląda starzej niż w telewizji.
Wytężam słuch, ale niestety zagłuszają je konwersacje o polityce i oglądalności. Niech to.
Odwracam się do Amber, by się przekonać, czy ona to słyszała, ale na szczęście siedzi akurat w telefonie.
– Zamówimy coś do jedzenia? – podsuwam, gdy wreszcie podnosi wzrok.
Kiwa głową, a ja biorę do rąk leżące na stole menu.
– Och, same tapas… – zauważam, wiedząc, że nie będzie tego chciała. Nie znosimy tapas.
– Boże – wzdycha z roztargnieniem.
– No wiem. Dwóch rzeczy nie należy nigdy łączyć z jedzeniem: mikrych talerzyków i dzielenia się.
– Święte słowa. – Odkłada telefon ze stroskaną miną, i raczej nie chodzi jej o tapas.
– Wszystko w porządku? – pytam.
– Tak – odpowiada, marszcząc czoło i patrząc na komórkę. – To tylko praca. – Wygląda nieco nieswojo, lecz nie powie mi, w czym rzecz, więc wracam do wcześniejszej rozmowy.
– Może pójdziemy gdzieś coś zjeść? Do jakiejś pizzerii?
– Do pizzerii? Boże, Lucy, w jakiej epoce ty żyjesz? Nikt już nie jada pizzy, ale z ciebie nieokrzesana prostaczka!
– A z ciebie bezczelna krowa – odpowiadam z uśmiechem i obie zaczynamy chichotać. Zawsze się w końcu razem śmiejemy.
Oczy ma nadal roześmiane, choć zaciska usta z udawanym dąsem, godnym gwiazdy filmowej. Upijam łyczek musującego wina i też lekko zaciskam wargi, naśladując ją, przez co znowu wybuchamy śmiechem.
– Może darujemy sobie tapas i po prostu kupimy frytki w drodze do domu? – proponuje Amber, pochylając się konspiracyjnie.
– Tak zróbmy. Dobry pomysł.
Puszcza do mnie oko i skupia się znów na telefonie, a ja zerkam wokół siebie na długonogie dziewczęta z jaskrawopomarańczowymi napitkami.
– Co one piją? – pytam.
Po kilku sekundach odkłada komórkę i podobnie jak ja przypatruje się drinkom zza przymrużonych powiek.
– Negroni.
– Negroni? – pytam, ale ona znowu myślami jest gdzie indziej. Jest jak sroka. Widzi coś błyszczącego i zupełnie zapomina, że z nią jestem. Patrzę tam, gdzie ona. Taksuje jakiegoś przystojniaka z długimi włosami i w lnianej koszuli. Jest boski. – Niezły jest – stwierdzam.
– No, prawda? Właściwie to go znam. Harry to mój stary kumpel. – Macha do niego filuternie palcami, a on odmachuje z serdecznym uśmiechem. Długo nie spuszcza z niej wzroku, choć uśmiech już zgasł. Mężczyźni tacy jak on nigdy się do mnie w ten sposób nie uśmiechają.
Oboje nadal przyglądają się sobie, jak gdyby nikogo poza nimi tu nie było, a ja śledzę ten intymny, choć rozgrywający się publicznie moment. Jak na dłoni widać, że tych dwoje ma wspólną przeszłość. W ich uśmiechach kryje się tajemnica. Podejrzewam, że Harry to ktoś więcej niż kumpel – w końcu Amber ma całkiem barwne życie uczuciowe. Odkąd w zeszłym roku rozstała się ze swoim stałym partnerem, korowód zalotników nie ma końca. Porywają ją na bajeczne weekendy, drogie kolacje i imprezy na jachtach milionerów. Wyobrażam sobie, że wszyscy oni należą do śmietanki towarzyskiej i są bogaci. I przystojni.
Nie ma stałego chłopaka w ścisłym sensie, przynajmniej odkąd przeniosła się na Mulberry Avenue. Mój mąż Matt uważa, że sporą część swych partnerów poznaje na Tinderze, ale ja mu powiedziałam:
– Amber nie potrzebuje Tindera. Gdybyś ją widział, gdy razem wychodzimy. Jest jak magnes na chłopów, może mieć każdego, kogo zechce.
Teraz stuka palcami w stół. Nadal sprawia wrażenie lekko rozkojarzonej, a ja znów pytam, czy nic jej nie jest, ale ona zbywa moje troski uśmiechem i mówi, że wszystko gra. Nie jestem jednak pewna, czy jej wierzę.
Gdy się jej przyglądam, czuję, jak przechodzi mnie lekki dreszcz, i bynajmniej nie z zimna. W istocie jest mi ciepło, wręcz zbyt ciepło. Amber twierdzi, że czeka nas kolejne upalne lato. I jak na początek czerwca rzeczywiście panują nadzwyczaj wysokie temperatury, o czym świadczy pot na mojej górnej wardze – nawet zimne prosecco z jego drażniącym smakiem mnie nie schładza. Sączę bąbelki i wyglądam przez okno. Na chodniku roi się od ludzi w letnich strojach, którzy po pracy z radością piją drinki w wieczornym słońcu, swobodnie ubrani w szykowne, luźne lniane ciuchy albo długie letnie sukienki. Z zazdrością zauważam, że potnieją im wyłącznie zimne butelki z piwem. Ja tymczasem pocę się obficie w moim nowym kombinezonie z Marksa & Spencera. Nic tu nie ma swobodnego, dominują dwa określenia – „gruba” i „bezguście”. Na wieszaku kombinezon wyglądał ładnie, gdy go przymierzyłam w sklepie – nie najgorzej, teraz jednak mam wrażenie, że kompletnie odstaję od tych wyrafinowanych ludzi z mediów. Ciekawe, czy czułabym, że bardziej pasuję, gdybym ważyła pięćdziesiąt kilo i dryfowała na koturnach i w kiecce maxi jak Amber? Odnoszę wrażenie, że ona potrafi zestawić przypadkowe rzeczy, przeczesać włosy i proszę bardzo, już fenomenalnie wygląda. Dziś założyła bawełnianą sukienkę bez pleców, a włosy ma rozpuszczone, tak że okalają jej szczupłe ramiona. Przypomina mi Julianne Moore, aktorkę, która ma ciemnorude włosy i bladą cerę usianą piegami.
Teoretycznie mam podobną karnację jak Amber, ale podczas gdy jej oczy pasują do rudobrązowych włosów, a jej cera ma złocisty blask, ja jestem w kolorze mleka, mam niebieskie oczy i rude loki. Nawet moje piegi to brzydkie, brązowe plamy, a nie śliczne, drobne kropeczki jak u niej, a jeśli chodzi o długie sukienki bez pleców, są one nie dla mnie. Przymierzyłam niedawno taką podczas jednej z naszych wypraw na zakupy. Stałyśmy z Amber obok siebie w przymierzalni. Ona wyglądała jak smukła bogini lata, a ja niczym niska grubaska z dziwnie zadartymi piersiami. Amber po prostu potrafi nosić ubrania tak, jak ja nie umiem. Gdy w zeszłym tygodniu poszłyśmy do kina, tak świetnie wyglądała w swoim kombinezonie, że wprost musiałam też sobie kupić coś podobnego. To jednak nie jest odpowiednie miejsce na taki strój i daję słowo, moje ciało też się do niego nie nadaje.
Amber nadal myśli o Harrym, tym typie z długimi włosami, i pyta mnie, czy on na nią patrzy.
– Tak… i się ślini – dodaję, co ją rozśmiesza. Odrzuca głowę do tyłu elegancko, błyskając białymi zębami i czerwoną szminką.
Pijemy drinki, a ona mruga rzęsami i oblizuje usta, patrząc na mnie. Obie wiemy, że ten „pokaz” jest przeznaczony dla Harry’ego – Amber nie spocznie, dopóki nie zakocha się w niej każdy chłop w okolicy. Zresztą zwykle się w niej zakochują.
– Co on teraz robi? – pyta.
– O mój Boże, nie uwierzysz, ale właśnie się rozbiera…
Przez krótką chwilę wydaje się zaskoczona, lecz orientuje się, że to żart.
– Lucy! Jestem w szoku! To do ciebie niepodobne gadać o gołych facetach.
– Och, może ci się wydawać, że mnie znasz, lecz w istocie jest inaczej – odpowiadam.
– Ależ znam. A z gołych mężczyzn to widziałaś tylko Matta.
– No dobra, z tobą nie mogę konkurować. – Robię śmieszną minę, a ona obraca w palcach kieliszek. Cały czas zerka z ukosa na Harry’ego. – A to dopiero, czaisz się jak lwica do skoku. Uważaj, Hoży Harry, bo Amber cię pożre – rzucam w jego stronę. Nie słyszy, bo jest zbyt daleko, ale rozbawia to Amber i obie śmiejemy się z jego nowego przydomka.
– Powiem mu, jak go nazwałaś – oznajmia i udaje, że kiwa na niego palcem, by podszedł.
– Nie! Bo umrę. – Śmieję się.
Teraz już obie chichoczemy i myślę o tym, jak się cieszę, że na siebie trafiłyśmy. Wniosła w moje życie tyle zabawy. Gdy Amber wprowadziła się na Mulberry Avenue, okazała się remedium na inne baby z osiedla, które godzinami gadają o różnych markach jedzenia dla niemowląt i promocjach na pieluchy. Koło trzydziestego piątego roku życia zaczęłam się czuć odcięta, bo wszystkie moje przyjaciółki zachodziły w ciążę, a mnie kolejne miesiące nie przynosiły nic. Cieszyłam się ich szczęściem – któż by nie był zachwycony, że na świecie pojawi się nowy głosik? – ale nowina zawsze miała słodko-gorzki smak, bo pragnęłam mieć własne dziecko.
Teraz mam lat czterdzieści dwa i pomimo gruntownych badań i paru rundek wspomagania płodności nawet okres mi się nigdy nie spóźnił. W porządku, radzę sobie z tym, ale wieczór spędzony na wnikliwych dyskusjach na temat ataków złości, wybrzydzania przy jedzeniu czy przyuczania do nocniczka dzieci moich przyjaciółek nie jawi mi się jako ubaw po pachy. W rezultacie z radością przyjęłam Amber – bezdzietną singielkę, która uważa, że butelka dla malucha to wynalazek na przenośną porcję prosecco.
– Ty masz dobrze – powtarza zawsze – znalazłaś bratnią duszę. Ja swojej wciąż szukam. – I ma rację, w osobie Matta znalazłam to, do czego dążyłam. Jesteśmy dziesięć lat po ślubie i kocham go na zabój. Choć Amber jest piękna, zamożna i ma udaną karierę, szczerze jej współczuję, bo tak naprawdę pragnie ona tego samego co każdy – kochać kogoś, kto i ją kocha, a ja to właśnie mam. A jej były, Ben, chyba oszalał, że od niej odszedł. No bo co za typ nie chciałby się ożenić z moją śliczną, dowcipną, zdolną przyjaciółką? Mężczyźni są i zawsze będą dla mnie niepojętą tajemnicą.
Hoży Harry, który cały wieczór zerkał ukradkiem na Amber, podchodzi do nas i w końcu wkracza do akcji. Co za widok. Witają się jak przyjaciele po latach rozłąki, ona zrywa się z krzesła, on całuje ją w oba policzki, a następnie maca przez kolejne dziesięć minut. „Halo, a co z #metoo?”, myślę sobie, gdy on bez zachęty z jej strony sunie dłonią w okolicę jej nerek. Potem opowiada jej jakąś historię, która ewidentnie jest przezabawna, bo ona odrzuca głowę do tyłu i zaśmiewa się do rozpuku. Siedzę przy stole, a oni oboje stoją zatraceni w sobie nawzajem. Amber właściwie nas sobie nie przedstawiła, a jako że siedzę z oczami na wysokości ich pępków, sytuacja jest nieco niezręczna. Teraz ona muska jego ramię, podczas gdy on szepcze jej do ucha. Uwielbiam ją, ale wolałabym, żeby nie zaczynała flirtów z grubej rury, gdy ja tu siedzę i czuję się jak podglądaczka.
W moim kieliszku nie ma już prosecco, w butelce też nie, i biję się z myślami, czego w takiej sytuacji wymaga etykieta. Nie chodzi o to, że konam z głodu alkoholowego, ale pewnie głupio wyglądam, jak tak tu siedzę całkiem sama i z pustym kieliszkiem. Mam iść do baru i zamówić nam obu po drinku? A może powinnam zaproponować coś również Harry’emu? I co z naszymi frytkami po drodze do domu? W sumie nie mogłam się ich doczekać.
Nie ogarniam, więc postanawiam iść do toalety. Zajmie mi to parę minut, a Amber nie zauważy nawet, że mnie nie ma.
W kabinie sprawdzam godzinę na telefonie – jest już jedenasta wieczorem. Obiecuję sobie, że wyjdę najpóźniej o północy. W zeszłym tygodniu Amber mnie zmusiła, bym strasznie się zasiedziała w Allegra Bar, tylko dlatego że sądziła, że trafi tam na Bena, a ja następnego dnia szłam do pracy. Dzisiejszy wieczór zresztą też nie potoczył się zgodnie z planem. Amber miała mnie cały wieczór pocieszać, a mimo to ja siedzę sama w kibelku, ona zaś baluje z Harrym. W ogóle mnie to nie podniosło na duchu. Wiedziałam, że trzeba było uprzeć się na kino.
Jeszcze raz zerkam na godzinę, wychodzę z kabiny i staję obok szczupłej kobiety, która poprawia sobie tusz do rzęs. Myję ręce, a ona kończy oko i spryskuje się perfumami, nasycając atmosferę wonią chemicznego kwiecia. Patrzę na siebie w lustrze. Makijaż praktycznie mi spłynął, a grzywka przykleiła mi się do czoła. Nietwarzowo. Osuszam policzki papierem toaletowym, a potem schylam głowę i wsadzam ją pod suszarkę do rąk – Amber korzysta z tej metody, by błyskawicznie zwiększyć sobie objętość włosów. Po takim zabiegu ona zawsze wygląda jak supermodelka, ale gdy zerkam w lustro jeszcze raz, przekonuję się, że przypominam raczej postać z trylogii Władca Pierścieni. Zmierzwione kudły, twarz w plamach. Ślicznie nie jest.
Czuję się fatalnie, więc wysyłam do Matta esemesa, że Amber spotkała kolegę i jeśli się spikną, to może złapię taryfę i niedługo wrócę. W odpowiedzi przysyła roześmianą buzię i serduszko, a ja się uśmiecham – oboje wiemy, jaka ona jest. Staram się nie mieć żalu, bo Amber ma dobre intencje, ale łatwo się rozprasza, a ignorowanie mnie, by poflirtować z przystojniakiem, nie mieści się w moim wyobrażeniu o rozrywce. Jestem jednak samolubna. Pomimo swych wad Amber ma dobre serce. Jest moim najważniejszym oparciem i nasza przyjaźń się liczy. Może i czułam się trochę, jakbym poszła w odstawkę, ale powinnam przestać się nad sobą rozczulać. Wracam do domu do cudownego męża, a Amber nie ma nikogo.
Nie mogę dalej przesiadywać w toalecie, i z nadzieją, że Harry się ulotnił, a Amber i ja będziemy mogły dalej się cieszyć babskim wieczorem, wracam do stolika. Gdy podchodzę, zauważam, że siedzi i chyba jest sama, czyli dobrze, kiedy jednak staję obok niej, widzę, że coś się stało. Oczy ma pełne łez i jest bardzo zdenerwowana. Na ślepo łapię za krzesło, siadam i pochylam się ku niej.
– Co się dzieje? – pytam, obejmując ją ramieniem troskliwie i starając się wyczytać z jej twarzy, w czym problem. – Czy coś się wydarzyło? Czy to przez Harry’ego, tego gościa, z którym rozmawiałaś? – mówię i rozglądam się za nim. Pamiętam, jak wodził po niej dłońmi, muskał ustami jej ucho. Zastanawiam się, czy pod moją nieobecność nie posunął się za daleko, nie powiedział albo nie zrobił czegoś niestosownego, ale ona kręci głową z przejęciem. Potem włącza telefon i przesuwa smartfona do mnie po stole. Patrzę na nią ze zdziwieniem, biorąc do rąk komórkę, a w serce zakrada mi się irracjonalny lęk.
Wciąż wodzę wzrokiem po jej twarzy, próbując się czegoś domyślić, wreszcie odrywam od niej oczy i spoglądam na ekran, gdzie wyświetla się esemes. Widzę zbiór wyrazów uporządkowanych w wiadomość, która sprawia, że włoski na karku stają mi dęba.
Piękna Amber, widzę, jak flirtujesz z innymi mężczyznami. Jeśli mnie skrzywdzisz, ja skrzywdzę ciebie. Boisz się? Lubię, kiedy się boisz. Podnieca mnie to.ROZDZIAŁ TRZECI
Lucy
– Wiesz, od kogo to przyszło? – pytam, wpatrując się w jej telefon. Kręci głową.
– Przykre, ale to tylko jakiś kolejny czubek, taka praca – wzdycha.
Amber to pogodynka w lokalnej telewizji. Mówi, że na adres stacji przychodzi wiele listów „miłosnych”, w których widzowie pytają, czy za nich wyjdzie, pójdzie z nimi na randkę, będzie uprawiać z nimi seks, to jednak coś innego.
– Po prostu trochę się martwię, bo ta osoba ma mój numer telefonu, a ja nie wiem skąd. – Bagatelizuje sytuację, nie chce robić zamieszania, ale widzę po jej twarzy, że jest przerażona.
– Jest jakiś podpis, identyfikator? – pytam. Nie spuszczam oka z telefonu i wciskam guziki, jak gdyby imię, nazwisko i adres nadawcy miały się nagle cudownym sposobem pojawić. – Wiesz, kto to?
– Oczywiście, że nie. Pojęcia nie mam.
– Może jakiś znajomy robi sobie żarty?
– Tobie się to wydaje śmieszne?
– Ależ skąd. – Wyjmuję z torebki chusteczkę higieniczną i podaję ją Amber. – Nie w tym sensie pytam. No ale dlaczego ni stąd, ni zowąd ktoś zrobiłby coś takiego, powiedział takie rzeczy… W dodatku w esemesie?
Bierze ode mnie chusteczkę i się rozgląda, jakby sądziła, że nadawca ją szpieguje.
– Nie tak całkiem ni stąd, ni zowąd – przyznaje cicho. Wytężam słuch wśród bombardującej moje uszy muzyki.
– To znaczy?
– Dostałam wcześniej parę esemesów, kilka tygodni temu. Są takie same… od tej samej osoby.
– Dostałaś esemesy z pogróżkami takie jak ten?
Kiwa głową i patrzy na mnie. Stara się ukryć strach, ale widzę go w jej oczach.
– Amber, dlaczego mi nie mówiłaś?
– Ja… po prostu… nie chciałam, żebyś się martwiła. – Wodzi wzrokiem po barze, obejmując się ramionami, jak gdyby on mógł tu nadal być i się jej przyglądać. – Już ci mówiłam, występuję w telewizji, a to przyciąga wszelkich pomyleńców…
– Mimo to należy takie sprawy traktować poważnie.
– Nie, Lucy, wręcz przeciwnie. Należy je ignorować. Ktoś wyśle parę esemesów, czasem zadzwoni, a jeśli nie odbierzesz, nie odpiszesz, to się mu znudzi i…
– Tacy ludzie się nie nudzą, tylko stają się niebezpieczni – mówię, choć wiem, że pewnie jeszcze podsycam jej obawy. – Musisz zmienić numer i dać go tylko kilkorgu bliskich, prawdziwych przyjaciół.
– Nie mogę tego zrobić. Mam go już tak długo, że ten numer jest wszędzie: w pracy, w banku… Ben go ma. – Podnosi na mnie oczy, a przez jej twarz przemyka poczucie winy.
– Znosisz to, bo się boisz, że Ben zatelefonuje kiedyś w środku nocy i się nie dodzwoni, co nie? – Po jej minie widzę, że właśnie dlatego nie zmienia numeru. Na wszelki wypadek chce być dla niego absolutnie dostępna.
– Słuchaj, zmiana numeru to koszmar – odbija pałeczkę z lekką, lecz wyraźną irytacją, że ją przejrzałam. – Nie zamierzam odcinać się od ludzi, na których mi zależy, tylko dlatego że jakiś dziwak do mnie esemesuje, Lucy. Nie. Będę je ignorować i usuwać – deklaruje z mocą. Otarła łzy, wracają jej siły.
Wyciągam dłoń i chwytam ją za rękę.
– Amber, szkoda po prostu, że mi nie powiedziałaś i nie pokazałaś pozostałych esemesów.
– Skasowałam je.
– Na litość boską, dlaczego? – Wierzyć się nie chce. Gdybym ja dostawała paskudne esemesy, robiłabym zrzuty ekranu i dzwoniła na policję. I to od razu!
– Już ci mówiłam, najlepiej coś takiego ignorować i usuwać. Poza tym nie chciałam przechowywać na swoim telefonie takich… słów. Miałam wrażenie, że on jest w środku, czułam się brudna… skażona. Po pierwszym musiałam wziąć prysznic. – Dygocze na myśl o tym.
– W takim razie po prostu zablokuj ten numer.
– Jeśli tak zrobię, nie będę wiedziała, kiedy przestanie.
– Czysty obłęd… – odzywam się, ale Amber i tak zrobi, co będzie chciała. Jej mina zdradza, że z jakiegoś powodu uparła się nie blokować tego numeru, więc odpuszczam.
– Słuchaj, nic mi nie jest, byłam po prostu trochę roztrzęsiona, bo poprzedni przyszedł parę tygodni temu. Myślałam, że to już koniec, że przestał. Widocznie dzisiaj się mu nudzi – dodaje.
– Moim zdaniem powinnyśmy zadzwonić na policję. – Patrzę na nią, przybierając wyraz twarzy, który nazywa zawsze „belferską miną”.
– Nie. – Zaskakuje mnie, z jaką zgrozą to mówi. – Słuchaj, może po prostu napijemy się jeszcze po drinku? Naprawdę mi się przyda.
– Tak, jasne. Siedź tu, a ja przyniosę. – Idę do baru, gdzie całą wieczność czekam, aż młody barman mnie zauważy. Jest zajęty podrywaniem lasek od negroni. Przychodzi mi do głowy myśl, jak inaczej potoczyłaby się sytuacja, gdybyśmy razem z Amber czekały na obsługę. Jesteśmy w tym samym wieku, ale dobrze wiem, że ten dwudziestoparolatek z miejsca by do niej przyskoczył. Amber rzuca się w oczy, zwłaszcza mężczyznom. Właśnie dlatego skupia na sobie tyle uwagi – wygląda na to, że również niechcianej.
Zerkam w jej stronę, by sprawdzić, czy wszystko u niej w porządku, i choć zarzeka się, że nic jej nie jest, widać, jak bardzo się martwi. Bez ustanku się rozgląda, bo wie, że osoba, która wysłała te wiadomości, widziała, jak Amber rozmawiała z Harrym. Esemes oskarżał ją o „gadanie z mężczyznami”, o „niewierność”. Ogląda się za siebie, a mnie przeszywa dreszcz, bo zastanawiam się, czy ona wie, kim może być jej stalker. Zamożni faceci zabierają ją w cudowne miejsca, miewała romanse z kolegami z pracy – by przywołać tylko Hożego Harry’ego i eksa Bena. No i są jeszcze przygody na jedną noc po pijaku, ale wątpię, czy większość z nich pamięta. Parę dni temu Matt zażartował, że odkąd się wprowadziła, przez jej sypialnię przewinęła się zapewne połowa Manchesteru. Zachichotałam wówczas – uwaga była niepozbawiona słuszności – to jednak nie usprawiedliwia esemesów z pogróżkami.
Za długo ignorowano mnie przy barze, więc krzyczę na barmana. Jest bardzo późno, a ja nawet nie mam już ochoty na alkohol. Kupuję drinki wyłącznie dlatego, że Amber potrzebuje się napić.
– Jeśli natychmiast mnie nie obsłużysz – przekrzykuję muzykę – porozmawiam z twoim przełożonym.
Wydaje się wstrząśnięty, a parę osób odwraca się, by sobie popatrzeć, jak gruba baba w średnim wieku, wbita w za ciasny kombinezon, jedzie po barmanie. Widzę po jego minie, że nie sądził, by mnie było na to stać. Cóż, masz nauczkę, chłopczyku.
Niebawem na barze stoją przede mną dwa kieliszki prosecco. Nie mam wprawdzie urody ani charyzmy Amber, ale potrafię zdobyć to, czego pragnę, innymi, mniej uwodzicielskimi środkami. Nauczycielka z podstawówki musi wykształcić sobie rozkazujący głos, słyszalny w rozgardiaszu na szkolnym boisku, który może się także przydać w hałaśliwym barze.
Wracam do Amber i stawiam kieliszki na stole – uznałam, że w obecnych okolicznościach cała butelka nie byłaby wskazana, bo sprawiałaby wrażenie, jakbyśmy chciały coś uczcić. Amber dziękuje skinieniem głowy i upija potężny haust wina. Wiem, że nie chce rozmawiać o tych esemesach, bo czuje się przez nie nieswojo, ale nie potrafię odpuścić.
– Amber, poważnie się zastanów. Naprawdę nie wiesz, kto do ciebie esemesuje? – pytam delikatnym tonem, siadając naprzeciwko niej.
Oczy zachodzą jej łzami, upija kolejny łyk zbyt szybko i potrząsa głową. Powstrzymuję ją gestem dłoni, jak gdyby od tego kręcenia głową łzy miały polać się na wszystkie strony, a jeśli przerwę to, ukoję również płacz. Nagle dociera do mnie, jakie to głupie, że nie reagujemy na to zajście. Jako jej przyjaciółka naprawdę powinnam jakoś temu zaradzić. Więc w milczeniu wyjmuję telefon i odblokowuję go.
– Lucy, co ty robisz?
– Dzwonię na policję. – Wyszukuję numer miejscowego posterunku i zaczynam wbijać cyferki.
– Nie, nie, nie mieszaj ich w to. Mówiłam ci – oponuje, kładąc rękę na mojej dłoni, by mnie powstrzymać. – Zdarzały mi się już takie gówniane sytuacje i kontakt z policją to strata czasu. Nie chcę, by psy szwendały mi się po domu, grzebały w rzeczach i w życiu. Połowa z nich bierze kasę od tabloidów.
Nie bacząc na jej protesty, wybieram numer i przykładam komórkę do ucha.
– Nie jestem pewna, czy gazety napaliłyby się na informację, że pani pogodynka dostała parę dziwnych esemesów – komentuję i z miejsca pluję sobie w brodę, bo widzę, jak rzednie jej mina.
– Dzięki za przypomnienie, jaką zrobiłam rewelacyjną karierę.
Ogromnie mi głupio, bo u progu kariery wiele lat temu Amber pracowała jako pogodynka w telewizji publicznej, a potem próbowała swych sił jako prezenterka. Pamiętam, że dwadzieścia lat temu byłam nawet jej fanką. Często występowała na wizji – relacjonowała lokalne wydarzenia – ale pewnego razu znalazła się na okładce „Radio Times” z podpisem „Uważajcie na nią”. Była na dobrej drodze, by zostać gwiazdą, lecz spotkała ją osobista tragedia – zginął jej mąż. Później rzadko się pokazywała na wizji.
Teraz ją znam, więc rozumiem, jaka była zdruzgotana, gdy całe jej życie się w ten sposób rozpadło. Mąż zginął w niejasnych okolicznościach. Musiała wziąć urlop z pracy, a zanim się zorientowała, wyparły ją inne dziewczyny. Teraz znów prezentuje pogodę w regionalnej telewizji, w której zaczynała – nie tam, gdzie zamierzała się znajdować w wieku lat czterdziestu dwóch. A ja jej to właśnie wypomniałam. Nieważne, co teraz powiem – nie wymaże to tego, co palnęłam, ale przerywam połączenie, odkładam telefon i przynajmniej próbuję.
– Przepraszam, Amber, nie chodziło mi o to, że… nie jesteś istotna…
– To po co to mówiłaś? – odgryza się, odwracając wzrok. Chociaż udaje, że esemesy to nic wielkiego, widzę, że jest nimi poruszona, i tak naprawdę nie gniewa się na mnie. Wyładowuje stres i warczy na mnie, bo jestem pod ręką. Nie mogę pojąć, że nawet w tak dramatycznej sytuacji schyłek kariery Amber potrafi przedrzeć się przez ważniejsze sprawy i dopiec jej do żywego.
– Amber – odzywam się najspokojniej, jak potrafię – nie miałam na myśli nic złego. Po prostu się o ciebie martwię. Otrzymałaś brutalną groźbę. Niewykluczone, że ten typ cię właśnie szpieguje, może jechać za tobą do domu. To przerażające, a ja nie mogłabym sobie wybaczyć, gdyby coś się stało. Dzisiaj wysłał esemesa z pogróżkami. Kto wie, co zrobi w następnej kolejności? – Biorę do ręki telefon i wybieram numer, wciąż starając się ją udobruchać. – Przyjaźnimy się, zależy mi na tobie… Halo, czy to policja? – Najwyraźniej tkwię na połączeniu oczekującym, aż ktoś raczy odebrać, co w końcu następuje. – Halo? Tak, dzwonię, ponieważ Amber Young, prezenterka pogody z Manchester Tonight, jest obiektem stalkingu – wrzeszczę do słuchawki.
Amber robi przerażoną minę. Kolejny raz prosi, bym się rozłączyła, ale ja brnę dalej. Pewnie krępuje ją, że się wydzieram, ale jest tu tak głośno, że nie mam wyboru.
Nareszcie łączą mnie z jakąś odpowiednią osobą. Niewydarzona kobitka po drugiej stronie ciągle mnie pyta, czy to ja jestem prześladowana, a gdy mówię, że nie, pyta z kolei, czy ja jestem tą cholerną stalkerką! Ryczę do telefonu:
– To nie ja!
W końcu udaje mi się przekazać właściwe informacje i podać dane Amber, która patrzy na mnie wilkiem zza stolika. Kobitka obiecuje mgliście, że ktoś przyjdzie spisać zeznania.
– Czy może pani doprecyzować, kiedy ktoś przyjdzie? – pytam, przewracając oczami w stronę Amber. Ta nie odpowiada. Ewidentnie nadal jest wkurwiona, że w ogóle zadzwoniłam. – W środę? – zachłystuję się. – To dopiero za dwa dni. To jest zagrożenie życia. Nie możecie przysłać policjanta od razu? A jeśli stalker pojawi się dzisiaj i wejdzie do jej domu przez okno? Jeśli zadzwonię do was i powiem, że przyjaciółka kona w kałuży krwi, to też przyślecie kogoś dopiero w środę, kiedy już zdąży się wykrwawić? – Jestem zadowolona z tego komentarza, słyszałam coś podobnego w Morderstwach w Midsomer. Podoba mi się, jak to brzmi. Sugestywnie. Z aliteracją. I ostatecznie. Widzę, że Amber nie jest w równym jak ja stopniu zachwycona moją morderczą terminologią. Przewraca oczami, ale ja nie zamierzam rezygnować. Chcę dopilnować, by policja potraktowała sprawę poważnie, choćby i wbrew temu, co myśli Amber.
Czekam na odpowiedź porozumiewającej się za pomocą monosylab kobitki po drugiej stronie słuchawki, ale ta zwleka, a w końcu mówi:
– W środę.
– Cóż, skoro koniecznie musi to być środa… – ustępuję. Kobitka proponuje godzinę, a ja uściślam: – O trzeciej w środę? – W tym dniu Amber występuje wieczorem, więc będzie dostępna, ale powie policji, że to nic takiego i że nie potrzebuje pomocy. Chciałabym być obecna przy rozmowie, by podkreślić, jak poważna to sprawa, dodaję więc: – Czy mogłaby pani poprosić funkcjonariuszy, żeby przyjechali po wpół do czwartej, bo jestem nauczycielką i wcześniej nie dam rady się wyrwać? Muszę być razem z przyjaciółką… Halo? Halo?
Kobitka burczy coś, czego nie słyszę wyraźnie, i rozłącza się. Amber tymczasem kręci głową i powtarza:
– Lucy, na miłość boską, przestań histeryzować!
– Jestem twoją przyjaciółką, a skoro ty nie chcesz o siebie zadbać, ja to zrobię – kwituję, blokując telefon i siląc się na taki autorytet, jaki można mieć po czterech kieliszkach prosecco. Uświadamiam sobie ponadto, że nie mogę pozwolić, by wróciła do tego swojego pustego domu. Wiem, że powinnam wpierw skonsultować się z Mattem, który nie będzie zachwycony, bo raczej nie przepada za Amber, ale nie możemy jej dzisiaj zostawić samej. – Prześpij się dzisiaj u nas – zachęcam.
– Jesteś pewna? – pyta w odpowiedzi, co odczytuję jako „dzięki Bogu, nie mogę dziś być sama”. Tak naprawdę nie posiada się z przerażenia i jedynie udaje, że to nic takiego. Utwierdza mnie to w przekonaniu, że postąpiłam słusznie, dzwoniąc na policję.
– Oczywiście. Matt i ja nigdy byśmy sobie nie wybaczyli, gdyby coś ci się stało. Po takim esemesie nie chciałabym iść sama do domu i ty na pewno też tego nie chcesz.
Amber wygląda teraz na szczerze przestraszoną.
– Muszę przyznać: uwiera mnie myśl, że mnie podglądał, a gdy jutro wrócę do domu, na pewno będę spać z nożem pod poduszką.
– Nie gadaj głupstw – mamroczę. – Wszystko będzie dobrze – dodaję, choć nie jestem przekonana. Uśmiecham się do niej krzepiąco i klepię po ramieniu, a potem biorę telefon, by zadzwonić do Matta. Wydaje się zaspany, ale tłumaczę wszystko pokrótce i proszę, żeby przyjechał po nas do JoJo’s.
– No, dobra, dobra – odpowiada. – Nie jestem pewien, który to bar, możecie stanąć na zewnątrz i machać?
Zaczynam się denerwować.
– Raczej nie, Matt, nie chcemy przecież skupiać na Amber uwagi, jeśli ten typ ją obserwuje, prawda? Słuchaj… Po prostu tu przyjedź i jakoś się znajdziemy. – Rozłączam się. – Boże, dlaczego to musi być takie cholernie skomplikowane? – rzucam zniecierpliwiona. – Dlaczego po prostu nie wysłucha, co mam do powiedzenia: moją przyjaciółkę ktoś śledzi, chodź nas uratować.
Amber się uśmiecha.
– Przestań gderać. Szczęście ci dopisało, że znalazłaś sobie rycerza na białym koniu.
Śmieję się z nadzieją, że Matt niebawem tu przyjedzie na swym wiernym rumaku.
Dopijamy prosecco i siedzimy w milczeniu, aż w końcu Matt przysyła mi esemesa, że jest na zewnątrz. Zalewa mnie fala ulgi. Wychodzimy w noc, gdzie czeka w swojej malutkiej toyocie. Widzę, że Amber rozgląda się podejrzliwie, jak gdyby ktoś miał rzucić się na nią z ciemności, w drodze do auta obejmuję ją więc ramieniem. Uśmiecha się i ściska moją dłoń, ale na mnie nie patrzy. Jest zdenerwowana, rzuca spojrzeniem na wszystkie strony. Może w końcu zaczyna traktować kwestię poważnie? Padam z nóg i nade wszystko pragnę jechać do domu. Kiedy zauważam Matta, ogarnia mnie przemożna chęć, by go objąć i pocałować. Już mam otworzyć dla Amber tylne drzwi, gdy nagle przypomina mi się, że ona musi siedzieć obok kierowcy – cierpi na chorobę lokomocyjną, więc zawsze jeździ z przodu.
Już w domu wstawiam wodę i Matt robi nam wszystkim herbaty, co mnie wycisza.
– Próby dzisiaj nieźle poszły – stwierdza Matt. Mało subtelnie dogryzł mi, że o to nie zapytałam. Matt także jest nauczycielem, ale można by sądzić, że to istny Steven Spielberg, a nie nowo mianowany kierownik edukacji teatralnej w miejscowym ogólniaku.
– Wybacz, miałyśmy inne problemy – cedzę przez zęby. Nie chodzi o to, że mnie to nie interesuje. Zawsze się staram go wspierać i dopingować, ale uważam się też za dobrą przyjaciółkę, a teraz potrzebuje mnie Amber. Nie pytam więc Matta o najświeższe nowiny ze szkolnej inscenizacji Bugsy’ego Malone’a, lecz zachęcam Amber, byśmy porozmawiali o tych esemesach. Liczę, że jeśli to przegadamy, Matt wyczuje powagę sytuację i też jej pomoże. Patrzę na niego znacząco, a on zmusza się, by okazać pewne zainteresowanie, za co jestem wdzięczna. Zapewniam ją, że oboje będziemy ją wspierać, a ona otwiera się nieco, gdy siedzimy sobie i pijemy w kuchni herbatę.
– Masz rację, Lucy, powinnam była wcześniej ci powiedzieć. Rzecz w tym, że robię dobrą minę do złej gry i udaję, że nic się nie dzieje. – Wzdycha. – Szczerze mówiąc, jestem śmiertelnie przerażona.
Siedzi u szczytu stołu, Matt i ja po obu jej stronach. Trzymam ją za rękę, a w drugiej dłoni mam kubek z herbatą, więc spojrzeniem daję Mattowi znać, by chwycił ją za drugą rękę i też dodał jej otuchy. Choć Amber płacze, nasuwa mi się nieodparte spostrzeżenie, że cała ta historia dobrze się skończy, bo Matt poczuł się w obowiązku usiąść z nami i jej wysłuchać.
Amber jest dla mnie taka dobra. Żałuję, że Matt jej nie lubi, ale niekiedy uprzedza się do ludzi i nie chce zmienić zdania. „Za dużo pije, puszcza się, a potem ty musisz to wszystko sprzątać” – tak zwykle się na jej temat wypowiada. Rozumiem, skąd wysnuł te wnioski, ale nie zna jej od tej strony co ja – potrafi być życzliwa i serdeczna, rozśmiesza mnie i dotrzymuje mi towarzystwa, gdy on nie ma dla mnie czasu. Winien jest jej wdzięczność. On reżyseruje Bugsy’ego Malone’a z dziesiątą klasą, podczas gdy Amber i ja świetnie się bawimy na mieście albo w domu. Nim poznałam Amber, nieustannie się mu skarżyłam, że czuję się samotna, ale teraz, gdy w moim życiu pojawiła się ona, mam co robić, nigdy się nie nudzę i nie doskwiera mi samotność. Na początku znajomości Amber oprowadziła mnie po studiu telewizyjnym, gdzie pracuje. Poznałam reporterów z wiadomości i przedstawiła mnie wizażystce, która nauczyła mnie poprawnie stosować korektor. Siedziałam w studiu i przyglądałam się, jak nadają wieczorne wiadomości. Było to fantastyczne doświadczenie, niczego takiego wcześniej nie przeżyłam. Robiłam zdjęcia, a następnego dnia opowiedziałam o tym uczniom.
Ponadto otoczenie najprawdopodobniej nie dostrzega, jakim oparciem okazała się dla mnie Amber. Przedtem moją najbliższą przyjaciółką była Kirsty. Uczy w tej samej szkole co ja i także mieszka w Treetops Estate. Nadal uwielbiam Kirsty. Kiedy jej jednak wyznałam, że Matt i ja nie możemy mieć dzieci, płakała, jakby ktoś umarł. I bez tego cierpiałam katusze, a jej reakcja tylko wzmogła ból. Wiem, że nie miała złych intencji, ale Boże, jak to mnie zraniło. Jak gdybym w jej oczach była wybrakowana. Gdy powiedziałam Amber, ona zareagowała zupełnie inaczej i znacznie bardziej pozytywnie – jeśli można dopatrywać się dobrych stron bezpłodności.
– I co z tego? – rzuciła wtedy. – Dziecko to nie wszystko. Sama pomyśl, możecie z Mattem robić, co chcecie, być, kim chcecie, jechać, dokąd chcecie. Niby czemu mielibyście sobie to zjebać przez bachora, który przepuści całą waszą kasę i przyprawi cię o zmarszczki? – Cała Amber. Niewątpliwie przedstawiła mi odmienny punkt widzenia i pomogła spojrzeć na tę kwestię z dystansem. – Jesteś nauczycielką, Lucy – dodała – a nie zwykłą mamą, co to ma parę dzieci. W twojej klasie jest trzydzieścioro dzieciaków. Ty naprawdę możesz coś zmienić.
Wracam do tego pamięcią, gdy siedzimy dziś u mnie w kuchni. Tak wiele jej zawdzięczam. I chociaż jest dzisiaj z Mattem i ze mną z okropnej przyczyny, cieszę się, że mogę coś dla niej zrobić.
– Pościelę ci łóżko. Mamy parę pokoi gościnnych, nie ma problemu – stwierdzam.
Matt kiwa głową, słysząc to, choć wyczuwam lekką niechęć. Przynajmniej jednak zachowuje pozory, co doceniam. Robi to pod przymusem, ale przez wzgląd na mnie ustępuje i uśmiecham się do niego czule nad jej głową.
Później, gdy leżymy już w łóżku, Matt przyznaje, jak bardzo się zmartwił, gdy do niego zadzwoniłam.
– Nie podoba mi się wizja kogoś, kto się gdzieś tam czai i ma złe intencje – mruczy w ciemności. – Nie powinnaś więcej z nią wychodzić. A jeśli on łazi za wami obiema?
– Na pewno się mną nie interesuje, Matt. Zresztą nawet gdybym mogła, tobym jej teraz nie zostawiła na pastwę losu. Jestem jej przyjaciółką. Nie mogę ot, tak zadeklarować: „Sorki, Amber, ale więcej się z tobą nie spotkam, bo się boję tego, co ci się przytrafia”.
– Nie chodziło mi o to, żebyś się z nią nie widywała. Ale może nie wychodźcie… w miejsca publiczne, gdzie ten typ może za nią chodzić… i za tobą też. Zaproś ją po prostu do nas. Nie chcę wyjść na paranoika, ale w barze czy restauracji on was może obserwować. Niewykluczone, że ją śledzi, ale obserwuje was obie. Kto wie, do czego się posunie, a ty możesz się w to wplątać, Lucy.
Wzrusza mnie, że się o mnie troszczy. Unoszę jego ramię z poduszki, opasuję się nim i kładę mu głowę na piersi. Niebawem zasypia, ale ja leżę jeszcze pewien czas w jego objęciach, rozmyślając, jak rozweselić Amber. Ona próbowała dzisiaj maskować swoje odczucia, żeby mnie nie martwić, ale znam swoją przyjaciółkę – była naprawdę roztrzęsiona. Postanawiam zrobić jej tort i w końcu stopniowo zapadam w sen, wyczarowując przepis zawierający wszystko to, co lubi najbardziej.
Cóż za fascynujące studium antropologiczne powstałoby na mój temat. Zdziczałe dziecko porzucone w salonie i wychowywane przez szacownych prezenterów telewizyjnych. Mój światopogląd ukształtowały wcześnie wartości promowane w BBC, telewizyjne slogany oraz Muppety. Moją ulubienicą jest jednak kobieta pogodynka – zawsze się uśmiecha, jest świeża i śliczna. W mojej wyobraźni przemawia wprost do mnie – i tylko do mnie. Pogodynka ukazuje się co wieczór o tej samej porze. Pojawia się zawsze, i nigdy, przenigdy nie sprawia mi zawodu – w odróżnieniu od wszystkich innych osób w moim życiu.
Ciąg dalszy w wersji pełnej