Kobiety, które walczą. Rozmowy z zawodniczkami sztuk walki - ebook
Kobiety, które walczą. Rozmowy z zawodniczkami sztuk walki - ebook
Liczy się tylko numer 1!
Kobiety, które walczą to seria niezwykłych wywiadów przeprowadzonych przez Sylwię Chutnik z kobietami, które, zawodowo lub amatorsko, uprawiają sporty walki. Jak wygląda walka i trening? Dlaczego atrakcyjne i młode dziewczyny wybrały ten „niekobiecy”, konfrontacyjny i brutalny sport?
Wśród rozmówczyń są zawodniczki: Joanna Jędrzejczyk, Agnieszka Rylik, Sylwia Kusiak, Agnieszka Niedźwiedź, Gabriela Kuzawińska, Iwona Guzowska, Ewa Brodnicka, Sylwia Zaczkiewicz (również trenerka, która prowadzi klub Otwarte Serca Zaciśnięte Pięści), trenerki: Joanna Piotrowska (WenDo) i Jolanta Wasilewska (krav maga).
Oprócz nich autorka rozmawiała z kobietami, które trenują hobbystycznie – pisarką Grażyną Plebanek, dziennikarką, blogerką i pisarką – Małgorzatą Halber oraz Natalią Fiedorczuk - pisarką, piosenkarką, instrumentalistką i autorką piosenek.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-4948-2 |
Rozmiar pliku: | 9,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Urodzona w 1974 roku w Gdańsku. Jedyna polska sportsmenka, która była posłanką dwóch kadencji w Sejmie. Wielokrotna mistrzyni świata, jedna z pierwszych zawodowych bokserek w Polsce. Stawiana za wzór determinacji w osiąganiu sukcesu w dziedzinie zarezerwowanej zwykle dla mężczyzn. Nie boi się nowych wyzwań. Angażuje się w kampanie społeczne, głównie dotyczące dzieci i rodzin zastępczych, sama jest adoptowana. Zaangażowana między innymi w kampanię „Kocham. Nie biję” edukującą społeczeństwo, że nawet klaps jest formą przemocy wobec dzieci. Widzowie znają ją jako uczestniczkę jednej z edycji reality show Bar. Jest autorką programu dietetyczno sportowego Fit and Boxing, w którym edukuje na temat zdrowej diety i treningu łączącego działania siłowe z ćwiczeniami aerobowymi i fitness. Mieszka w Gdańsku z rodziną, w skład której wchodzą również koty. Ukazała się jej autobiografia Najważniejsza decyzja.
Gdynia, wrzesień 2001 r., Gdyński Ośrodek Sportu i Rekreacji. Iwona Guzowska zwyciężyła na punkty z Amerykanką Kelsey Jeffries.
© Wojtek Jakubowski /KFP
Od razu oddzwoniła, kiedy do niej napisałam. Tak – oczywiście – spotka się i porozmawia. Śledziłam karierę Iwony nie tylko na ringu, ale i w Sejmie, kiedy walczyła o ustawę o pieczy zastępczej czy o ochronę ofiar przemocy. Bezkompromisowa, a przy tym szczera i bezpośrednia. Spotkałyśmy się w Warszawie, gdzie przyjechała towarzyszyć mężowi w służbowych sprawach. Jej partner związany jest z wojskiem, podobnie jak dwudziestoletni syn. Opowiada o tym z dumą. Sama zrezygnowała kilka lat temu z kariery zawodowej, ale ma co robić. Angażuje się w różne kampanie społeczne, startuje w triathlonie, jeździ konno. W wolnych chwilach czyta, słucha muzyki i, jak sama przyznaje, „bawi się” w grafika komputerowego. A jaka jest oczytana – co chwilę wymieniała autorów, tytuły i dziwiła się, że nie wszystkich kojarzyłam. Rozmawiałyśmy o tym, jak to jest stanąć naprzeciw trudności i czy warto przebijać głową mur. Może lepiej go obejść?
Sylwia Chutnik: Mała Iwonka idzie do szkoły. Jest nieśmiała czy przebojowa?
Iwona Guzowska: Jako dziecko byłam nieśmiała, więc po prostu byłam sobą. Jak ktoś chciał mieć ze mną kontakt i chciał się ze mną bawić – fantastycznie. Zawsze byłam otwarta, aczkolwiek nigdy nie narzucałam się innym ludziom. Ci, którzy się chcieli przyjaźnić – byli. Nigdy nie zabiegałam o towarzystwo. Jestem samotnikiem, bo mam w sobie spokój i zawsze tego spokoju szukałam wewnątrz siebie. W różnych trudnych sytuacjach, nawet kiedy byłam malutka. Oczywiście, warunki zewnętrzne uaktywniły tę moją cechę. Najczęściej czuję się spokojna, chociaż na zewnątrz mówią, że jestem totalnym dynamitem.
A ten spokój, o którym mówisz? Masz go w sobie czy musisz nad tym pracować?
Mam, ale odkrywałam go przez całe życie. Kiedyś chciałam uciec od różnych rzeczy, które działy się w moim życiu, i doszłam do wniosku, że najbezpieczniej jest mi samej ze sobą. To zaprocentowało później w ringu.
Aby mieć wewnętrzny spokój, należy się lubić czy mieć do siebie szacunek?
Trzeba być sobą. Trzeba istnieć i pogodzić się z tym, że istnieję z dość potężną energią. To, co się dzieje wokół mnie, to są rzeczy, na które nie mam wpływu. Jeśli ich nie mogę zmienić, to muszę je zaakceptować, po prostu. A w danym momencie robię to, co mam do zrobienia, i staram się zrobić to jak najlepiej.
Zaakceptować też swoje słabe strony?
Tak, co nie znaczy, że mam sobie folgować. Akceptacja nie oznacza ślepej zgody na wszystko, zwłaszcza jeżeli dotyczy to mnie samej.
Walczyłaś kiedyś ze sobą?
Nie, ze sobą nigdy nie walczyłam. Mam świadomość swoich słabości i staram się je ujarzmiać w sposób, jaki uważam za najstosowniejszy. Nie zawsze się to udaje, nikt nie jest idealny. W ogóle ideał to jest głupie pojęcie, w które usiłuje nas wepchnąć rzeczywistość, świat.
Nie miałaś własnych wewnętrznych ringów?
Te ringi były zewnętrzne. Wszystko, co się działo w moim życiu, to było tak, jakby ktoś chciał mnie bić pałą po głowie i patrzeć, kiedy w końcu upadnę. A ja robiłam drobne uniki albo przyjmowałam to z pokorą i szłam dalej.
Twój pierwszy ring życiowy?
Dom. Alkoholizm taty.
Przyjmowałaś ciosy czy się broniłaś?
Z jednej strony, przyjmowałam je, bo nie miałam innego wyjścia, jednocześnie się broniąc, uciekając w siebie, znajdując spokój wewnętrzny. Miałam mnóstwo marzeń, uciekałam w myślach do dobrego świata. Dopiero niedawno sobie uświadamiam, że nigdy nie skupiałam się na trudnej sytuacji w domu. Myślałam o czymś dobrym i to mnie chyba wyratowało w wielu złych chwilach.
Ty powinnaś zostać coachem i prowadzić jakieś warsztaty w stylu: „Uwolnij swoją energię, myśl pozytywnie”.
Zdziwisz się, ale właśnie o tym myślę. Miałam wiele spotkań, na które byłam zapraszana w roli kwiatka do kożucha. Ale ciekawe były reakcje kobiet, które chciały ze mną rozmawiać i dzielić się przemyśleniami.
Tylko że z wpływem – oprócz splendoru – łączy się odpowiedzialność za tych ludzi.
Ja po prostu pokazuję im swoją drogę. Może ktoś to zaakceptuje, pomyśli, że warto. Jestem klasycznym przypadkiem skazanym na wykluczenie społeczne: adoptowana, w nowym domu był nadużywany alkohol, bardzo wcześnie zostałam mamą, po prostu katastrofa za katastrofą. Ale oprócz tego działo się mnóstwo fantastycznych, wspaniałych rzeczy. Zawsze mówię, że nie miałam złego dzieciństwa, ja po prostu miałam różne doświadczenia. Dzisiaj jestem tu, gdzie jestem. I pewnie byśmy się nigdy nie spotkały, gdyby tyle się u mnie nie działo. Pokazuję tę drogę, żeby dać ludziom nadzieję i ich wspierać. Bo zawsze łatwiej ludziom usiąść, rozpaść się na milion kawałków i już się nie pozbierać.
„Podczas biegania, którego kiedyś nienawidziłam, najlepiej mi się medytuje”. Frankfurt, 7 lipca 2013 r., finał biegu Ironman, najbardziej prestiżowych zawodów triatlonowych na świecie.
© Łukasz Głowala / KFP
Musiałaś się kiedyś pozbierać?
A bo to raz! Każde tąpnięcie w życiu, zwłaszcza dotyczące bliskich, boli. Pojawiają się emocje, sama zresztą wiesz – jesteś dziewuchą, my już tak mamy. Wyświechtany slogan: „co cię nie zabije, to cię wzmocni” ma w sobie wiele prawdy. Budujemy siebie od nowa. Powstaje nowa konstrukcja, trochę mocniejsza bądź wykrzywiona w tę albo inną stronę.
Każda blizna w nas ma sens?
Wydawało mi się kiedyś, że uciekam od przeszłości i problemów, bo ich nie rozkminiam na drobne części. Ale nie: u mnie przeszłość nigdy nie miała bezpośredniego wpływu na teraźniejszość.
Nie patrzysz przeszłości w oczy.
Bo się z nią nie mierzę. To już się zdarzyło, to już się stało, to już nie wróci. To jest przeszłość. Ja jestem tu, teraz, dla mnie ważne jest to, co dzieje się w danej chwili. Życie przeszłością czy wyimaginowaną przyszłością, którą sobie projektujemy, to jest strata czasu. Kiedy spotykam się z kobietami w różnych momentach ich życia, to zaczynamy rozmawiać, pewne rzeczy otwierać. Mówię: „Po co, dziewczyno, ciągle tkwisz w tym, co było dziesięć lat temu? To już się stało. To już zamknięty rozdział, zostaw to i idź dalej”. Zawsze miałam tak, że nigdy nie rozmyślałam nad historią. Dzięki temu nie mam blizn. Moja mama powiedziała kiedyś: „Wiesz, my ciebie adoptowaliśmy, ale to ty nam byłaś bardziej potrzebna niż my tobie”.
Adoptowałaś swoich rodziców?
Tak, byłam silniejsza. Dlatego nie mam blizn. No, może jedną po cesarskim cięciu i teraz nową, po operacji.
Bez blizn? Czyli robot.
Tak, jestem robotem. I bardzo emocjonalnym stworem.
Emocjonalny stwór bez blizn.
To nie są blizny, to są ślady zapisane na moim procesorze. No wiesz, tak mają roboty. To tak, jak piszesz książkę: jesteś w połowie, poprzednie strony są zapisane. Podobnie w życiu.
Jak już mamy ten procesor, to na nim jest zapisane twoje dzieciństwo. W tym sprawy, które do końca życia byłyby takim usprawiedliwiaczem ewentualnych porażek.
Gdybym tak robiła, to pewnie byłabym dzisiaj bezzębną babą, matką ośmiorga dzieci z mężem alkoholikiem i do tego przemocowcem.