- promocja
- W empik go
Kobiety z ulicy Grodzkiej Wiktoria - ebook
Kobiety z ulicy Grodzkiej Wiktoria - ebook
Dalsze dzieje „przeklętej” rodziny krakowskiego aptekarza, Franciszka Bernata, losy jego potomków, a zwłaszcza silnych, radzących sobie z przeciwnościami życiowymi kobiet.
Wiktoria, córka Franciszka Bernata, wyrusza do Paryża, by odnaleźć ukochanego. Jednak rodzinna klątwa znów daje o sobie znać, okazuje się, że Filip jest już związany z inną kobietą. Zrozpaczona dziewczyna wraca do Krakowa, gdzie przychodzi na świat jej córka Matylda.
Wybucha pierwsza wojna światowa. Wiktoria wywozi dziecko na wieś, z dala od głodu i chorób szerzących się w mieście, a sama ucieka w pracę, aby zapomnieć o własnych niepowodzeniach. Niespodziewanie zły los się odwraca i wreszcie młoda kobieta może uwierzyć w swoje szczęście.
Kiedy wojna dobiegnie końca i mężczyźni zaczną wracać z frontu do domów, Wiktoria stanie przed najważniejszym wyborem w swoim życiu.
Lucyna Olejniczak urodziła się i mieszka w Krakowie. Z zawodu laborantka medyczna, były pracownik Katedry Farmakologii UJ, jako pisarka zadebiutowała już na emeryturze. Dużo podróżuje, lubi poznawać nowych ludzi, łatwo się zaprzyjaźnia. Wielbicielka kotów. Autorka powieści: „Jestem blisko”, „Wypadek na ulicy Starowiślnej”, „Opiekunka, czyli Ameryka widziana z fotela” (nagroda na Festiwalu Literatury Kobiecej w Siedlcach w 2014 roku, za powieść o tematyce wykluczenia) i „Dagerotyp. Tajemnica Chopina”.
Pierwszy tom sagi o kobietach z ulicy Grodzkiej nosił tytuł „Hanka”.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8069-947-2 |
Rozmiar pliku: | 569 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PARYŻ, WIOSNA 1912
Mroczny peron Dworca Północnego zaludnił się pasażerami przybyłymi z Wiednia. Zmęczona i zesztywniała od niewygód podróży Wiktoria zeszła ostrożnie ze schodków wagonu i potrącana przez tłum przyjezdnych oraz witających ich rodzin, skierowała się w stronę wyjścia. Ciężki kuferek obijał jej się o nogi, ale odrzuciła propozycję pomocy od czekających na okazję tragarzy. Nie wiedziała, jak długo przyjdzie jej zabawić w Paryżu, wolała więc oszczędzać pieniądze. Filip nie miał przecież pojęcia, że ona przyjedzie, mógł więc zmienić adres, wyjechać z miasta, albo… Albo się ożenić.
Tego Wiktoria obawiała się najbardziej.
Znów dotarła do niej cała niedorzeczność tego przedsięwzięcia. Zachowywała się niczym nieodpowiedzialna pensjonarka, a nie jak dorosła kobieta.I na dodatek właścicielka apteki.
Powinna była napisać wcześniej list i oszczędzić sobie podróży, gdyby rzeczywiście miało się okazać, że Filip już założył rodzinę. W końcu przecież był przekonany, że są rodzeństwem, i z taką świadomością wyjeżdżał z Krakowa.
Nie mógł wiedzieć, bo wtedy jeszcze nikt tego nie wiedział, że jego matka, odchodząc ze służby, była w ciąży, lecz nie z Franciszkiem Bernatem, swoim chlebodawcą.
Wiktoria zdawała sobie sprawę, że ryzykuje, ale przyjeżdżając tutaj bez zapowiedzi, mogła przynajmniej spotkać się z Filipem twarzą w twarz. Tęskniła za nim jak szalona, jednak obraz ukochanego zaczynał się zamazywać w jej pamięci. Musiała więc go zobaczyć, choćby ostatni raz, i znów spojrzeć mu w oczy. Niezależnie od tego, co w nich wyczyta.
Żelazne konstrukcje ogromnej dworcowej hali ją przytłaczały. Z ulgą wyszła przed budynek na rozświetloną słońcem ulicę. Jasna, kamienna fasada w kształcie łuku triumfalnego odbijała światło tak, że aż trzeba było mrużyć oczy. Przed przyjazdem do Paryża Wiktoria starała się wyszukać jak najwięcej informacji na temat dworca, dowiedziała się więc przy okazji, że widniejące na fasadzie figury symbolizują miasta, do których można było stąd dojechać. Teraz, przez chwilę zapominając o celu swej podróży, z zadartą głową usiłowała policzyć te większe, odpowiadające miastom zagranicznym, i mniejsze, przedstawiające najdalsze stacje we Francji. Lubiła takie ciekawostki.
Odgłosy ruchliwej ulicy przywróciły dziewczynę do rzeczywistości. Przed budynkiem dworca czekały na podróżnych powozy i dorożki, gotowe zawieźć każdego natychmiast pod wskazany adres. Bezrobotne chwilowo konie stukały niecierpliwie kopytami o bruk, woźnice, jak zdążyła się zorientować, wymieniali uwagi na temat pogody. Podobno jeszcze dzień wcześniej było zimno, a tu nagle, patrzcie, ociepliło się, niemal jak w lecie. W Paryżu było znacznie cieplej niż w Wiedniu, który niedawno opuściła.
Wiktoria zdjęła płaszcz i uśmiechnęła się z nostalgią na wspomnienie chwil spędzonych z bratem. Od chwili ucieczki z Krakowa, po nieszczęśliwym wypadku z bronią, kiedy to Adam przypadkiem zastrzelił strażnika w kamieniołomie, minęło już kilka lat. Przez ten czas kontaktowali się tylko listownie, Wiktoria miała wciąż w pamięci chudego, niesfornego chłopaka, a tymczasem brat wyrósł i zmężniał. Czekał na nią i Stefanka na dworcu w Wiedniu, z uwagą wypatrując obojga. Kiedy w końcu zobaczył wysiadające z wagonu rodzeństwo, podbiegł do nich z głośnym płaczem. Był już dorosłym mężczyzną, lecz teraz nie wstydził się łez. Długo tulił siostrę na powitanie i na pożegnanie kilka dni później, nie chcąc jej wypuścić z objęć, jakby w obawie, że znowu zniknie na długo z jego życia.
Spędzili ze sobą niewiele czasu, gdyż Wiktoria nie mogła już się doczekać spotkania z Filipem. Warunki, w jakich mieszkał w Wiedniu Adam, też nie sprzyjały dłuższej wizycie gości. Ciasne mieszkanko przy wąskiej uliczce, podobnej do krakowskich, z trudem pomieściło dodatkowych lokatorów, czyli Wiktorię i Stefanka, bliźniaczego brata Adama.
Przez pierwszą noc właściwie prawie wcale nie spali, starając się nadrobić minione lata. Adam był spragniony wiedzy o rodzinie, ukochanym Krakowie i kolegach. W listach nie wszystko dało się opisać, nie o wszystkim też Wiktoria go informowała. Zwłaszcza o sprawach dotyczących ojca. Teraz jednak nie mogła już dłużej ukrywać przed bratem ponurej rodzinnej tajemnicy. Chłopak był zdruzgotany.
– Nie, nie mogę w to uwierzyć. – Objął głowę oburącz, kiwając się przy tym na stołku. – To nie może być prawda. Tatko?!…
Wiktoria, z trudem dobierając słowa, opowiedziała mu całą historię od początku, czyli od nocnych wypraw ojca na „polowania”, przez zamordowanie biednej Anielki, aż do sceny pod kościołem, gdzie Franciszek o mało nie został rozszarpany przez rozjuszony tłum. I o tym, jak traktował swoje służące oraz co robił z ich nowo narodzonymi dziećmi.
Nie szczędziła bratu żadnych szczegółów. Tych dotyczących śmierci i pogrzebu ojca również. Adam miał prawo znać prawdę, musiała mu wszystko przekazać. Nie mogła o tym rozmawiać ze Stefankiem, do którego i tak niewiele z owych tragicznych wydarzeń docierało. Wiedział tylko, że ojciec umarł i nie ma go w domu. Był smutny, bo tatko nie mógł go już pochwalić za pięknie wykonaną pracę. Tego, że ojciec od dawna nie wychodził już ze swojego pokoju i po wcześniejszym udarze nie mógł z nikim rozmawiać, chłopiec zdawał się w ogóle nie pamiętać. Wciąż przeżywał jego nieliczne pochwały, jakby to zdarzyło się kilka dni temu.
– A wiesz – zwrócił się podekscytowany do brata, przerywając Wiktorii w połowie zdania. Trudno mu było się skupić na tak długiej opowieści. – A wiesz, co tatko powiedział wczoraj, jak mu pokazałem swoją figurkę z drewna? No, zgadnij…
Adam spojrzał zmieszany na siostrę; z trudem przyzwyczajał się na nowo do inności Stefanka. Zapomniał o tym przez owe wszystkie lata.
– No, nie wiem – wybąkał niepewnie. – Chyba cię pochwalił.
– A tak, tak! Powiedział, że bardzo ładna i że będzie można ją dobrze sprzedać. Zaraz ci pokażę, poczekaj.
Stefan ruszył w kąt pokoju na poszukiwanie figurki, chwilę później jednak zajął się czymś innym, zapominając, po co w ogóle tam poszedł.
– On już tak… do końca życia?… – Adamowi najwyraźniej trudno jeszcze było przyzwyczaić się do nowej sytuacji.
– Niestety, tak. – Wiktoria spojrzała uważnie na brata. – Żałujesz, że go tu przywiozłam? Powiedz od razu, zanim wyjadę do Paryża. Jeśli nie czujesz się na siłach, żeby się nim zająć, muszę to wiedzieć teraz.
– No co ty… – Adam zmieszał się pod surowym spojrzeniem siostry. – Tak tylko pytam. Z niczego się nie wycofuję. Pojedziesz, jak było ustalone. Jeśli tylko nada się do pracy u stolarza, nie powinno być żadnych kłopotów.
– Co do pracy, jestem zupełnie spokojna. Ma duże zdolności. Co do zachowania, no cóż… Niestety, trzeba go wciąż traktować jak dziecko. I tak też nim się zajmować.
Obiecał zaopiekować się Stefankiem najlepiej, jak potrafi, a Wiktoria odetchnęła z ulgą. Przez moment bała się bowiem, że będzie musiała odwieźć chłopca do Krakowa i odłożyć wyjazd do Paryża na czas nieokreślony. Na szczęście brat rozwiał jej obawy, chociaż nie była do końca przekonana, czy Adam naprawdę da sobie radę z wymagającym szczególnej troski Stefankiem. Pocieszała się jednak, że może jej pobyt w Paryżu nie będzie trwał zbyt długo i w drodze powrotnej będzie mogła zabrać chłopca do domu.
Jej obawy uspokoiła również nowo poznana narzeczona Adama, Kasia. Ta urocza dziewczyna o krągłych kształtach miała w sobie dużo macierzyńskiego ciepła i serdeczności. Od razu przypadli sobie ze Stefankiem do gustu.
– Nie martw się, kochana. – Objęła na pożegnanie Wiktorię. – Pomogę Adamowi, to w końcu mężczyzna i na opiece jeszcze się nie zna. A Stefanek to takie kochane, duże dziecko. Damy sobie radę. Jedź i szukaj ukochanego. Ja już swojego znalazłam – szepnęła zarumieniona i z miłością spojrzała na Adama.
Kasia spodobała się Wiktorii. Pulchna blondynka o niebieskich oczach i życzliwym uśmiechu ujęła ją od razu. Wiktoria miała nadzieję, że porywczy brat nigdy nie skrzywdzi swojej przyszłej żony. W jej pamięci wciąż jeszcze powracało, niestety, burzliwe dzieciństwo Adama. Jeśli wdał się w ojca, co nie daj Panie Boże, to nie miał łatwego charakteru. Na razie jednak oboje wyglądali na szczęśliwie zakochanych. I oby ten stan trwał jak najdłużej, westchnęła w duchu.
Wiktoria otrząsnęła się ze wspomnień i wróciła do teraźniejszości.
Poczuła się już trochę głodna, poza tym chciała znaleźć Filipa, zanim zapadnie zmrok. Sprawdziła godzinę na zegarze umieszczonym na fasadzie budynku dworca, było wczesne popołudnie. Znów ogarnął ją lęk. A co, jeśli nie zastanie Filipa pod adresem, który podała jego matka? Albo…
Machnęła ręką, zła na własne czarnowidztwo, i wyjęła z kieszeni karteczkę z adresem. Zupełnie nie miała pojęcia, gdzie znajduje się widniejąca na niej ulica. Miała nadzieję, że gdzieś daleko, że zyska jeszcze trochę czasu, a poza tym będzie miała okazję pojechać tam nową kolejką podziemną, otwartą kilka lat temu. Ktoś ze znajomych mówił jej, że to naprawdę niezwykłe doświadczenie i trzeba je przeżyć osobiście.
Okazało się jednak, że ulica des Petits Hôtels znajduje się całkiem niedaleko dworca. Zapytana o drogę starsza kobieta zapewniła Wiktorię, że można tam się dostać na piechotę, ale z uwagi na bagaż radziła wziąć dorożkę. Dziewczyna westchnęła ciężko, nadchodził czas prawdy i trzeba było się zmierzyć z rzeczywistością. Za chwilę się okaże, czy jej przyjazd miał sens. Skinęła ręką na woźnicę, ujęła w dłoń fałdy długiej spódnicy i wspięła się po schodkach do rozchybotanego powozu. Jazda nie trwała długo, ale staruszka miała rację, z bagażem trudno byłoby pieszo dotrzeć na miejsce.
Z wysokości dorożki Paryż wyglądał pięknie. Mimo wewnętrznego zdenerwowania Wiktoria z przyjemnością przyglądała się spacerującym po ulicach ludziom. Kobiety były bardziej eleganckie i kolorowe niż w Krakowie, chociaż i tam przecież docierała paryska moda. Wiosenne słońce odbijało się w szybach wystaw sklepowych. Dziewczyna szukała wzrokiem aptek, ale jazda trwała zbyt krótko i wydawało się, że w tej okolicy raczej ich nie było. A może wyglądały inaczej niż w Polsce? Postanowiła przy najbliższej okazji to sprawdzić.
Powóz zatrzymał się pod starą kamienicą na wąskiej uliczce. Woźnica odebrał zapłatę, świsnął batem na pożegnanie i po chwili pojazd, przy akompaniamencie stukotu końskich kopyt, zniknął za rogiem.
– A panienka do kogo? – Zza przeszklonych drzwi wyjrzała konsjerżka, poprawiając dłonią rozczochrane włosy. Nie pierwszej świeżości bluzka rozchylała się na jej bujnym biuście. – Phillippe? Ten Polak? Nie, on już tu nie mieszka.
Pod Wiktorią ugięły się nogi. Spełniły się jej najgorsze przypuszczenia. Za chwilę pewnie usłyszy, że Filip wyprowadził się, bo założył rodzinę.
Jednak konsjerżka na ten temat nic nie wiedziała.
– To taki młody medyk, tak? Skończył studia, tyle wiem. Porządny był, nigdy nie zalegał z czynszem, spokojny, żadnych burd, jak to teraz młodzi…
– Nie mówił, dokąd się wyprowadza? – Wiktoria nie zdołała ukryć nuty zawodu w głosie.
– Nie. Przyszedł któregoś dnia, powiedział, że znalazł mieszkanie bliżej szpitala Hôtel Dieu, w którym odbywał praktykę lekarską. I tyle. Nie mówił nic więcej. Raczej był skryty.
Konsjerżce zrobiło się żal zmęczonej i wyraźnie zasmuconej młodej kobiety. Wyczuwała szóstym zmysłem historię miłosną, a takie najbardziej lubiła. Zaprosiła Wiktorię do siebie na obiad.
– Akurat zjedliśmy, a jeszcze zostało. Panienka z podróży, to pewnie głodna. Porozmawiamy, może uda nam się razem coś wymyślić.
Wiktoria próbowała się wymówić od zaproszenia, ale gościnna i trochę wścibska kobieta nie chciała o tym słyszeć.
– Nie ma mowy. To żaden kłopot, a my, kobiety, powinnyśmy się wspierać.
Zrezygnowana dziewczyna nie opierała się dłużej. Weszła do mieszkania konsjerżki, odświeżyła się trochę po podróży i usiadła za stołem. Nawet nie zwróciła uwagi, co jej podała gościnna gospodyni. Czuła tylko, że jedzenie było ciepłe i sycące, ale przełykała automatycznie, zastanawiając się gorączkowo nad swoim położeniem. Przecież mogła się spodziewać takiego obrotu sprawy, jednak cały czas miała nadzieję, że zastanie Filipa pod tym właśnie adresem.
Konsjerżce powiedziała tylko, nie wnikając w szczegóły, że narzeczony wyjechał z Polski na skutek nieszczęśliwego splotu wydarzeń, które ona teraz musi mu wyjaśnić.
– Ale wyjaśniło się na dobre? – Poczciwa kobieta otarła łzę wzruszenia. Oj, jak lubiła takie historie. A jeszcze bardziej, kiedy kończyły się szczęśliwie.
– Tak, na dobre, tylko nie wiem, czy już nie za późno.
– Na dobre wieści nigdy nie jest za późno.
– A jeśli przez ten czas zdążył się już ożenić?…
– Na pewno nie – zaprzeczyła szybko konsjerżka, choć bez większego przekonania.
To przecież możliwe. Młody Polak mógł szukać innego mieszkania, bo zakładał rodzinę. Jego klitka, wynajmowana w tej kamienicy, na pewno nie nadawała się dla dwóch osób. Zwłaszcza że…
Odpędziła natrętną myśl, która właśnie przyszła jej do głowy. Ta młoda dziewczyna od razu wzbudziła w niej sympatię, więc teraz chciała jakoś pomóc. Nie może pozbawiać jej nadziei na samym wstępie.
– Przede wszystkim trzeba teraz znaleźć dla panienki jakieś lokum. Tu nie ma niczego odpowiedniego, a pokój, który wynajmował pani narzeczony, jest już zajęty.
– A może ten ktoś, kto tam mieszka, będzie coś wiedział o Filipie? – ożywiła się nagle Wiktoria.
– Wątpię. On jest trochę… dziwny.
– Mimo wszystko chciałabym zapytać. – Wiktoria z hałasem odsunęła krzesło, wstając od stołu. – Mogę tam pójść? Jest teraz u siebie?
– Noo, chyba jest, tylko nie sądzę, żeby było warto…
– Proszę, chociaż spróbuję. – Dziewczyna złożyła dłonie jak do modlitwy.
Konsjerżka wzruszyła ramionami i poprowadziła ją na schody.
– To tam, na antresoli. – Wskazała brodą majaczące w półmroku drzwi. – Ja tu zaczekam, na wszelki wypadek.
Z początku nikt nie reagował na pukanie i Wiktoria już miała zrezygnować, kiedy nagle drzwi uchyliły się lekko, ukazując jedno oko i kawałek rozczochranej męskiej głowy.
– Co jest? – mruknął nieprzyjaznym głosem mieszkaniec pokoju.
– Przepraszam, chciałabym się dowiedzieć czegoś na temat poprzedniego lokatora. Może pan wie, dokąd się wyprowadził?
– Nie rozumiem. – Głos nadal był nieprzyjazny. – Cóż to za dziwny akcent? Nie można mówić normalnie?
Drzwi otworzyły się na całą niemal szerokość; zobaczyła chudego, rozczochranego i niezbyt chyba trzeźwego lokatora klitki. Na widok pięknej nieznajomej mężczyzna natychmiast zmienił ton.
– A, powitać, powitać uroczą cudzoziemkę! Proszę do środka.
Wiktoria zawahała się. Spojrzała w dół na stojącą na schodach konsjerżkę, a ta pokiwała jej głową na znak, że w razie czego będzie czuwała. Uspokojona dziewczyna weszła do zagraconego pokoiku i rozejrzała się ciekawie. A więc to tu mieszkał Filip? Starała się uchwycić jakiś ulotny ślad, lecz oprócz zapachu nieświeżych ubrań i resztek jedzenia walających się na stole nie wyczuła niczego innego.
– Pani siada. – Jej rozmówca jednym ruchem zrzucił na podłogę dwa buty nie od pary i biały kiedyś sweter. – O kogo konkretnie chodzi?
– Filip Michalski. Medyk z Polski.
– Luc Gourmand. Malarz z Francji. – Z poważną miną wyciągnął dłoń. – Witam w moich skromnych progach.
– Nie – zaprzeczyła ze śmiechem Wiktoria – ja się nazywam Wiktoria Bernat, a Filip to mój narzeczony, który tu mieszkał przed panem.
– A, Wiktoria. Też ładnie. Możemy się zaprzyjaźnić, ja też szukam narzeczonej.
– Ale ja szukam konkretnego narzeczonego. Filipa. – Wiktoria zaczęła powoli tracić cierpliwość. – Znał go pan? Wie pan może, gdzie teraz mieszka?
– Ja miałbym nie wiedzieć? – Luc spojrzał na nią niemal z urazą. – Ja wiem wszystko i o wszystkich. Nikt się przede mną nie ukryje. Chociaż ostatnio ten pani, jak mu tam, Filip, usiłował się schować. Jednak znalazłem go od razu.
– Gdzie się schował? – W głowie Wiktorii zaczęło kiełkować pewne podejrzenie.
– Tam. – Malarz z triumfującą miną wskazał na szafkę w przedpokoju. Z trudem zmieściłaby się w niej para jego butów. Takich, jakie przed chwilą zrzucił z krzesła.
– Aha.
Wiktoria zeszła na dół do konsjerżki, która, tak jak obiecała, cały ten czas czekała na schodach.
– Z nim nigdy nic nie wiadomo – wyjaśniła gospodyni. – Niby nie jest niebezpieczny, ale czasami ma dziwne pomysły. Kiedyś biegał nago po schodach, wołając, że goni ubranie, które gdzieś się przed nim schowało. Chyba za dużo pije absyntu. Jak to teraz artyści.
Wiktoria nie wytrzymała napięcia i zaczęła się histerycznie śmiać.
– Mogłam zajrzeć do tej szafki, może rzeczywiście tam się schował. – Z trudem łapała oddech, w końcu jednak rozpłakała się gwałtownie, kryjąc twarz w dłoniach. – Nigdy go nie znajdę. Niepotrzebnie tu przyjeżdżałam!
– Cicho, moje dziecko. – Konsjerżka przytuliła ją do piersi. – Znajdziesz go i jeszcze będę tańczyła na waszym weselu, zobaczysz. Jestem Włoszką, a my, Włosi, znamy się jak nikt na takich romansowych sprawach. Prawdziwa miłość zawsze zwycięży. Trzeba o nią walczyć. A jeśli się nie uda, to znaczy, że nie była prawdziwa – dodała cicho.
Wiktoria nie zwróciła uwagi na zmianę w głosie kobiety. Otarła łzy i przeprosiła za swoje zachowanie. Nie miała zamiaru urządzać żadnych histerycznych scen, ale napięcie okazało się ponad jej siły. A jeszcze to zmęczenie po podróży.
– Spokojnie, tymczasem dam panience adres mojej kuzynki, która prowadzi mały hotelik przy Rivoli. Niedrogi. Będziesz tam się mogła, moja droga, zatrzymać na jakiś czas, zanim znajdziesz narzeczonego. Wypoczniesz trochę i od jutra zaczniesz szukać swojego Filipa. Najważniejsze, że wiesz, gdzie pracuje. I miejmy nadzieję, że nie zdążył tej pracy zmienić.
Konsjerżka zapisała nazwisko i adres kuzynki na skrawku papieru.
– Proszę. Powie panienka, że przychodzi od Fabioli Montand. Zresztą napisałam do niej kilka słów na odwrocie.
– Marie Walewski? – Wiktoria zawahała się na widok nazwiska na kartce. – Mam nadzieję, że dziwne żarty nie są specjalnością tego domu…
– Ależ nie! – Konsjerżka roześmiała się głośno. – Myśli pani o tej kochance Napoleona? A to dobre, słowo daję!
Wiktoria, która jeszcze nie ochłonęła całkiem po rozmowie z dziwnym malarzem, spoglądała nieufnie na rozbawioną kobietę.
– Nie, moja kochana, to z całą pewnością nie ona. – Konsjerżka nie mogła przestać się śmiać. Klepała się przy tym po grubych udach. – Po prostu mąż mojej kuzynki nazywa się Walewski.
Dziewczyna uspokoiła się nieco.
– To jakaś polska rodzina?
– Nie, chociaż on jest polskiego pochodzenia. To bardzo porządni i uczciwi ludzie. Niedawno urodziło im się dziecko, może więc znajdzie panienka u nich zatrudnienie na czas swoich poszukiwań. Życie w Paryżu sporo kosztuje.
– Będę naprawdę wdzięczna. Miałam nadzieję, że znajdę narzeczonego pod tym adresem i nie zabawię tu zbyt długo. A tymczasem… – Wiktoria westchnęła ciężko, nie kończąc zdania.
– Będzie dobrze, a miejsce jest najlepsze z możliwych – zapewniła ją kobieta. – Wprawdzie jest tu kilka małych hotelików, jak zresztą wskazuje nazwa naszej ulicy, ale tam będzie i taniej, i bezpieczniej. Niedaleko stąd jest lupanar, więc i towarzystwo nieciekawe. Sama panienka rozumie.
Wdzięczna za pomoc dziewczyna pożegnała konsjerżkę, a ta przykazała swojemu nastoletniemu synowi, by odprowadził gościa aż do najbliższej stacji podziemnej kolejki, i wyprawiła ich w drogę. Wiktoria obiecała, że da jej znać, kiedy już znajdzie Filipa.
Chudy chłopak o niewiarygodnie sterczących na wszystkie strony włosach i najszerszym uśmiechu, jaki Wiktoria kiedykolwiek widziała, chwycił ciężki kuferek i ruszył przodem. Oglądał się co chwilę, sprawdzając, czy piękna cudzoziemka za nim idzie i czy nic jej nie grozi. Gdyby nie uszy, jego uśmiech okrążyłby pewnie całą głowę, pomyślała Wiktoria z nagłym rozbawieniem. Cieszyła się, że mimo niezbyt fortunnego początku w Paryżu trafiła od razu na życzliwych ludzi.
Fabiola Montand wróciła do swojej stróżówki i ciężko usiadła za stołem. Nie miała odwagi powiedzieć młodej Polce, że jej narzeczony już chyba nie jest sam. Nie wiedziała wprawdzie, czy się ożenił, przypomniała sobie jednak, że szukał większego mieszkania nie tylko dlatego, żeby być bliżej szpitala. Przy przeprowadzce pomagała mu młoda kobieta. Sądząc z ich zachowania, a zwłaszcza jej, z całą pewnością nie była siostrą młodzieńca. Mogła to być jego nowa narzeczona.
Jeśli Wiktorię i Filipa łączy prawdziwa miłość, pomyślała, robiąc na piersi znak krzyża, to zwalczą wszelkie przeszkody na swojej drodze.
POZOSTAŁE ROZDZIAŁY DOSTĘPNE W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI