Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Kochać, jak to łatwo powiedzieć - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 stycznia 2020
Ebook
38,00 zł
Audiobook
34,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kochać, jak to łatwo powiedzieć - ebook

Niewesołe lata PRL-u wcale nie musiały być tak szare, jeśli miało się przyjaciela, dzięki któremu każdy dzień stawał się nową przygodą... Udowadnia to historia Mańka i Janusza, dwóch uczniów Technikum Mechanicznego w Oleśnicy. Wspólnie przeżywają pierwsze fascynacje, zabawy w klubie, zajmują się redagowaniem szkolnej gazetki, odnoszą sukcesy, ale też porażki w zmaganiach ze szkołą i z kolegami. Czy jasnowłosa Sara, która nagle zawróci w głowie Mańkowi, zmieni coś w życiu przyjaciół? Jak potoczą się ich losy w skomplikowanej rzeczywistości późnych lat sześćdziesiątych?

Kochać, jak to łatwo powiedzieć to oparta na faktach, nostalgiczna opowieść o dojrzewaniu, trudnych życiowych wyborach i przyjaźni, która nie zawsze może zostać ocalona przed wiatrem historii.

Janusz pośpiesznie pakował ubrania ze swojej połowy szafy do torby sportowej z napisem: „Adidas” – choć wiadomo było, że to podróba. Wybierał się do Wrocławia. Tam mieszkał, na Karłowicach. Ujrzawszy mnie w drzwiach, spytał:
– Maniek, chcesz jechać ze mną, to się pakuj. Bierz bieliznę i polówkę na zmianę, i szczoteczkę. Zostaniesz u mnie do jutra – zaproponował mój dobry kolega.
– Propozycja kusząca, tylko powiedz, co będziemy robić? – zapytałem.
– Zobaczysz na miejscu, nie pożałujesz – odpowiedział Janusz, kończąc pakowanie.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8147-673-7
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Od autora

Powieść Kochać, jak to łatwo powiedzieć powstała na podstawie osobistych pamiętników autora, które przez wiele lat uważane były za zaginione. Przypadek sprawił, że dwa zeszyty stukartkowe, zapisane drobnym maczkiem, odnalazły się i przyczyniły do powstania tej książki. Większość opisanych w niej zdarzeń jest prawdziwa, ale są też sytuacje nieco zmienione i całkowicie zmyślone. Wartka akcja powieści rozgrywa się w miejscach rzeczywistych, głównie w Oleśnicy i Wrocławiu, w roku szkolnym 1968/69. Mimo wielu szczegółów i bardzo wnikliwych przemyśleń autora nie jest to autobiografia. Wszystkie postacie są rzeczywiste, choć mają zmienione imiona i nazwiska w celu zachowania ich prywatności. Niemniej jednak uważam, że niejeden z czytelników po skojarzeniu faktów odnajdzie w treści swoją tożsamość. Książka traktuje o grupie młodzieży, później przyjaciół, z Technikum Mechanicznego w Oleśnicy i X Liceum Ogólnokształcącego we Wrocławiu przy ul. Kasprowicza. Motorem akcji są dwaj przyjaciele: Janusz i Maniek, mieszkańcy oleśnickiego internatu. Młodzieńcze wybryki i nie do końca przemyślane działania tej nieokiełznanej dwójki były przyczyną wielu ciekawych zdarzeń. Z drugiej strony nauczyciele i kierownictwo doceniali olbrzymią pracę, którą nasi bohaterowie wykonali na rzecz szkoły i internatu. Mogli więc liczyć na szczególne traktowanie, zwłaszcza przy wymierzaniu kar, co nie było bez znaczenia dla młodych przyjaciół.

Pewnego dnia wśród tłumu stałych bywalców wrocławskiego klubu tańca młodzieżowego na placu Gottwalda Maniek rozpoznał Sarę – śliczną, jasnowłosą dziewczynę o chabrowych oczach. Poznał ją kilka miesięcy wcześniej na zabawie karnawałowej zorganizowanej w X LO przez ich szkoły. Był to styczniowy wieczór, który na długo utkwił Mańkowi w pamięci. Sara też pamiętała. Od ich ponownego spotkania przyjacielskie relacje wolno, ale powoli zmieniały swój charakter.

Jeśli chcecie się dowiedzieć, jak potoczyły się losy przyjaciół, zapraszam do lektury.

Marian BalaII. Sara, ja i mazur

Rozglądałem się za Sarą. Nie było jej, choć obiecała, że będzie. Kapela stroiła instrumenty. Czarek popchnął mnie w stronę orkiestry. Wskoczyliśmy na podwyższenie.

– To jest mój kumpel ze szkoły w Oleśnicy – przedstawił mnie Janusz.

Wszyscy muzycy odłożyli swoje instrumenty i zbliżyli się.

– Maniek jestem – powiedziałem drżącym głosem.

Pierwsza wyściskała mnie z całusem solistka Aśka, następnie, już bez, Paweł – gitara prowadząca, Kazik – gitara basowa i Wiesio – trąbka, perkusja i klawisz – człowiek orkiestra, a do tego jeszcze elektronik i facet od sprzętu audio, którego już wcześniej poznałem. Czarek, rozglądając się po sprzęcie, zapytał Wiesia:

– Podłączyłeś ten nowy wzmacniacz?

– Ma się rozumieć, taka moc, że jakbym dał na ful, to szyby polecą. Dziękuję wam, chłopcy, że pojechaliście ze mną, a twój bajer, Czarek, to pierwsza klasa – podkreślił Wiesio.

– Normalka, ponoć mam w sobie coś z Żyda – oświadczył Janusz, wywołując rozbawienie i śmiech wśród zebranych.

Na salę weszła Dzidka z Grześkiem i Sara, która ujrzawszy mnie, delikatnie i subtelnie pomachała ręką. Odwzajemniłem gest i przepraszając poznanych członków zespołu, zeskoczyłem z podestu i już byłem przy ślicznej jasnowłosej, która nie szczędziła mi uwodzicielskich uśmiechów i spojrzeń. Przywitanie było zwyczajowe. Grzesiek szukał naszego stolika, który spod filara zawędrował daleko pod okno. Wszystko było nie tak ustawione, ponieważ do południa w klubie odbywał się turniej szachowy uczniów szkół podstawowych i ponadpodstawowych do lat osiemnastu. Świadczył o tym plakat pozostawiony na drzwiach przy wejściu głównym do domu kultury. Po drobnych przestawkach wszystko szybko wróciło do normy.

– Robimy dziś karaoke – oznajmił Bercik, witając się z nami.

Dziewczyny spojrzały na siebie.

– My nie śpiewamy – odpowiedziały jednocześnie.

– Przecież wiem – zapewnił Robert, zmierzając w stronę kapeli, która zaczęła grać Nie zadzieraj nosa z repertuaru Czerwonych Gitar.

– Zatańczymy? – zaproponowała Dzidka, podając mi dłoń.

– Po to tu jesteśmy – skwitowałem, patrząc na Sarę, która mrugnięciem oka zaakceptowała wybór koleżanki.

Przez chwilę tańczyliśmy w milczeniu. Wiedziałem, że przyzwoitka chce mi nagadać, więc ubiegając ją, zapytałem:

– To będzie reprymenda czy nakazy i zakazy?

Obok Grzesiek tańczył z Sarą. Dzidka zmieszała się nieco i z szyderczym uśmiechem odpowiedziała:

– Nic z tych rzeczy. Chcę tylko powiedzieć, że Sara jest dziewczyną mojego brata. Od dziecka mieszkamy obok siebie i uważam, że nie możesz sobie zbyt wiele obiecywać.

– Dzidka, ja to wszystko wiem, rozmawiałem z Sarą o Wojtku. Ja też mam dziewczynę, a tutaj chcemy się dobrze bawić. Przyznam, że Sara mi się podoba, dobrze nam się razem tańczy i wydaje mi się, że jest już dużą dziewczynką i sama dobrze wie, czego chce. Ja ze swojej strony obiecuję, że nie zrobię nic, czego by Sara nie chciała. – Tą deklaracją uspokoiłem Dzidkę.

Powiedziałem jej również, że bardzo dobrze tańczy, przytulając ją mocniej. Dziewczyna, ulegając, rozkleiła się, a jej dłoń pieściła moje plecy. Teraz ja byłem zakręcony. Nie wiedziałem, co mam o tym myśleć. Jedno było pewne. Pogorszyłem swoją sytuację. Teraz Dzidka nie mogła Sary i mnie spuścić z oka.

Po trzecim, ostatnim kawałku zapytałem przyzwoitkę, czy mogę liczyć na następne tańce. Ta przyjęła to ze szczerym uśmiechem, zgadzając się. Siedzieliśmy w komplecie przy swoim stoliku, pod filarem. Rozmawialiśmy prawie o niczym, tyle tylko, żeby cokolwiek mówić. Zauważyłem, że jasnowłosa jest smutna. Jej usta się śmiały, ale oczy już nie.

– Co się dzieje? – zapytałem.

Sara podała mi dłoń i zaproponowała krótki spacer po parku.

– Maniuś, wyjdźmy stąd, bo zrobiło się duszno – stwierdziła.

Usiedliśmy na naszej ławeczce pod platanem, a ja, przytulając ją czule, zapytałem:

– Opowiadaj, co się stało?

– Ty jesteś taki czuły, wrażliwy, dowcipny. Ważysz słowa, żeby nikogo nie obrazić.

– Hola, hola. Taki Ferdynand Wspaniały to ja nie jestem. Wystarczy już tych pochwał, bo pomyślę, że naprawdę taki jestem – zaoponowałem i przyłożyłem palec do jej ust, prosząc, aby zamilkła. – Skarbie, powiesz mi wreszcie, co się stało?

– Maniu, przed przyjściem tutaj tato poprosił mnie do swojego gabinetu i zaczął wypytywać o ciebie. Niewiele powiedziałam, bo tak naprawdę niewiele wiem. Przypomniał mi również, że mam już chłopaka i powinnam o tym pamiętać – zachowywać się odpowiednio i nie narażać na szwank swojej reputacji. Ja to wszystko wiem, ale czy robię coś złego? – zapytała z żalem Sara.

– Kiciuś, zrobisz, jak zechcesz. Uszanuję każdą twoją decyzję, a teraz, proszę, uśmiechnij się i pokaż swoje śliczne ząbki. Lubię, jak się śmiejesz. Wtedy jesteś taka urocza. Proszę, zrób to dla mnie. Myślę, jestem nawet pewny, że Dzidka osobiście przyczyniła się do twojej dzisiejszej rozmowy z tatą o mnie. Mam nadzieję, że twoja moralna opiekunka odpuści i może będziemy mogli być bardziej swobodni.

– Chciałabym, żeby tak było, ale czy tak będzie? – skwitowała smutnym głosem Sara.

– Zostajemy, czy może chcesz iść tańczyć?

– Zostańmy jeszcze chwilę. Jest tak przyjemnie.

– Maniuś, powiesz mi, o czym rozmawialiście, kiedy tańczyłeś z Dzidką? – zapytała z zaciekawieniem jasnowłosa.

– Tak, skarbie. To żadna tajemnica. Twoja koleżanka chciała mnie ustawić. Rozmawialiśmy o tobie i Wojtku. Nawet czule ją przytuliłem, dając promyk nadziei na polepszenie relacji między nami. Dzidka odwzajemniła moje pieszczoty aż nadto. Zapewniam cię, że z mojej strony była to tylko gra, która może spowodować, że Dzidka nie będzie tak gorliwa w obserwowaniu nas. Tak naprawdę nie lubię jej. Jest wścibska i wredna, a poza tym wolę niebieskookie blondynki od zarozumiałych, ponurych brunetek.

Sara uważnie słuchała i po chwili wstała z ławki, wykręciła zgrabny piruecik i klaskając w ręce, szczerze się zaśmiała, powtarzając:

– Dobrze jej tak, dobrze jej tak.

Kapela zaczęła grać. Weszliśmy na salę, trzymając się mocno za ręce. Leciała Zabawa podmiejska Piotra Szczepanika. Wszyscy, jak na komendę, deptali nie pierwszej młodości parkiet. Tańczyliśmy blisko siebie, w milczeniu. To milczenie było naszą rozmową, dając nam rozkosz bycia ze sobą. Żeby to wyrazić, nie trzeba było słów. Bercik, który robił również za konferansjera, chwycił duży, czarny mikrofon i zaczął nadawać:

– Kochani, dzisiaj robimy konkurs karaoke. Potrzebujemy czterech uczestników, płeć dowolna, chociaż osobiście wolę dziewczyny. Uczestnicy śpiewają przy akompaniamencie naszej orkiestry lub a capella, co będzie dodatkowo punktowane. Zwycięzcę wytypujemy, wpisując odpowiedni numer na bilecie, który otrzymaliście przy wejściu, płacąc pięć złotych za orkiestrę. Drogo? – zapytał Bercik.

– Nie – odpowiedziała chórem sala.

– Każdy z was na odwrocie biletu wpisze cyfrę od jednego do czterech. Będzie to kolejność występu uczestników naszego konkursu. Bilecik z wybraną cyferką wrzucamy do dużego słoika w bufecie u pani Marii. Zgłoszenia do konkursu przyjmuję w przerwach. Czekam na odważnych. Nagrodą za pierwsze miejsce jest tort ufundowany przez orkiestrę. Z tych pięciu złotych za bilet. Teraz nasi jazzmani zagrają ragtime na trąbkę i pianino. Można tańczyć – dodał na koniec Robert.

Wiesio z kieszeni spodni wyjął ustnik zawinięty w białą chusteczkę. Jednym zdecydowanym ruchem wcisnął go do trąbki i spojrzał na Czarka, który siedział za pianinem, gotowy do występu. Raz, dwa, trzy, wytupał nogą trębacz i zaczęło się. Była to trwająca ponad pięć minut uczta muzyczna. Wiesio z zamkniętymi oczami tak dął w trąbkę, że jego twarz nabrała koloru flagi naszych wschodnich przyjaciół. Janusz, pochylony nad klawiaturą, odwracając głowę, dyskretnie obserwował salę. Młodzież stała blisko siebie, parami, falując w rytm muzyki. Nikt nie tańczył, mimo że wszyscy wylegli na parkiet. Ostatnie takty Wiesio wydmuchał w przysiadzie, później już klęczał. Wykonawcy, kłaniając się, również klaskali z rozentuzjazmowanym tłumem. Było to fascynujące przeżycie.

Pierwszy raz miałem okazję słyszeć tak znany utwór na żywo. Włosy stawały dęba, a po plecach przechodziły ciarki. Tego nie da się opisać. Publika skandowała, domagając się bisu. Nie było to jednak możliwe.

– Tego nie da się zagrać dobrze raz za razem, trębacz ma tylko dwa płuca – wyjaśnił Bercik.

Po burzliwych brawach wszyscy zajęli swoje miejsca. Przy naszym stoliku zjawił się Czarek.

– Jak było? – zapytał triumfalnie.

– Rewelacja, rewelacja i jeszcze raz rewelacja. Nie wiedziałem, że mam tak zdolnego kolegę. Od jutra maestro śniadanie będzie miał podawane do łóżka. Osobiście tego dopilnuję – powiedziałem żartem, co wywołało salwy śmiechu wśród siedzących przy stoliku.

– Śniadanie rano może być do łóżka, a na noc co będzie podawane? – zapytał, również żartując, Janusz.

Było wesoło, śmialiśmy się szczerze. Dziewczyny płakały ze śmiechu. Czarek, odchodząc do swojej paczki, szarmancko ukłonił się i powiedział:

– Jak się ma talent, to wszystko łatwo przychodzi.

Za to skromne podsumowanie kolega otrzymał od nas oklaski podziękowania. Wszyscy byliśmy pod wrażeniem muzyki, którą przed chwilą usłyszeliśmy. W międzyczasie na scenę wchodzili uczestnicy konkursu. Trwało to kilka minut, po czym Bercik ponownie zaczął nadawać przez duży, czarny mikrofon:

– Kochani, mamy już komplet i zaczynamy. A oto nasz uczestnik numer jeden.

Do mikrofonu ze statywem podszedł młody człowiek słusznego wzrostu i wagi, krótko ostrzyżony na jeża.

– Cześć, jestem Maciek, klasa maturalna Technikum Gastronomicznego. Zaśpiewam Historię jednej znajomości Czerwonych Gitar. Ta piosenka jakby dla mnie była napisana, ponieważ przypomina mi Zuzię, którą poznałem w lipcu nad Bałtykiem. Ona jest teraz daleko. Powiem wam, że kocham ją. Jej powiedziałem to już wcześniej. To tyle gadania, a teraz będę śpiewał. Rozległy się głośne brawa. Krótka przygrywka, chórek i Maciek zaczął śpiewać. Głos miał potężny niczym wczesny Ładysz. Mimo to śpiewał delikatnie, z uczuciem, jakby Zuzia stała tuż obok. Podobało się, zebrał obfite brawa.

– Teraz dla odmiany wystąpi płeć piękna – zapowiedział Robert.

Dziewczyna stanęła na scenie przed mikrofonem.

– Na imię mam Ania. Chodzę do Zasadniczej Szkoły Handlowej, trzeci rok, ostatni. Zaśpiewam wam piosenkę Niemena Pod papugami. Mam cichą nadzieję, że moje śpiewanie spodoba się wam.

Jeszcze krótkie uzgodnienia z kapelą. Nawet Wiesio Wielki, bo tak czasem go nazywaliśmy, mając na uwadze tak jego talent, jak i wszechstronność, zgrabnie wyskoczył zza perkusji i przez chwilę rozmawiał z Anią. Dziewczyna była przeciętna, ale jej głos to prawdziwa uczta dla ucha. Śpiewała niczym Anna German. Czarek przy pianinie delikatnie wtórował, podkreślając niektóre akcenty utworu, w którym słyszy się też trąbkę. Takiej okazji to nasz Wielki nie przepuści. Było to prawdziwe wejście smoka, tyle że z trąbką. Wiesio grał na kolanach, stanowiąc monolit z instrumentem, nie odrywając go, nawet przez chwilę, od ust, aż skończył i ponownie zajął miejsce za perkusją. Dziewczyna śpiewała dalej, wkładając w to wiele emocji i uczucia, co podkreślało piękno utworu, który już sam w sobie był nieprzeciętny. Wiedziałem już, że na bilecie napiszę cyfrę dwa. Sara, stojąc obok mnie, mocno ściskała moją dłoń, wbijając w nią swoje długie, ostre paznokcie. Młodzież szalała, poszły w ruch obrotowy marynarki, kurtki i katany. Oklaskom nie było końca. Jasnowłosa nie przestawała ściskać mojej dłoni. Wtedy zrozumiałem. Podobnie postrzegaliśmy piękno i to, co się działo wokół nas. Uczuciowo byliśmy bardzo podobni, a może tacy sami. Rozumieliśmy się bez słów, wystarczyło spojrzenie.

Po rewelacyjnej Ani wystąpiło jeszcze dwóch chłopaków z Technikum Żeglugi Śródlądowej z piosenkami Piotra Szczepanika. Byli przeciętni. Nic szczególnego. Stanowili tło dla swoich poprzedników. Po występie uczestników konkursu wszyscy zebrani podchodzili do bufetu i wrzucali bilety z wpisanym numerem do słoika na ladzie. Pani Maria ochoczo przystawiała trójkątną pieczątkę na lewej dłoni głosujących. Było to po to, żeby wychodzący i ponownie wchodzący na salę mieli dowód, że zapłacili za wstęp. Bilety zostały w dużym szklanym słoiku. Komisja skrutacyjna w składzie: pani Maria, Bercik i Wasyl, jeden z dwóch bramkarzy pilnujących porządku przy wejściu, szybko podliczyła głosy. Robert przez duży czarny mikrofon ogłosił wyniki konkursu karaoke.

– Kochani, oddano osiemdziesiąt cztery głosy ważne. Osiem głosów otrzymał Krzysiek za piosenkę Zabawa podmiejska. Dziesięć osób głosowało na Cierpkie głogi w wykonaniu Tadka. Dwadzieścia dwa głosy otrzymał Maciek – Historia jednej znajomości – i aż czterdzieści cztery głosy otrzymała Ania za Pod papugami Czesława Niemena.

– Zapraszam wszystkich uczestników konkursu na scenę – wykrzykiwał Bercik.

– Jeszcze my, jeszcze my chcemy oddać głos na Maćka, ale nie mamy biletów.

Przy wejściu stali trzej młodzi chłopcy, wymachując rękami, manifestowali swoją obecność. Bercik, mocno zdziwiony, zapytał:

– Jak to się stało, że weszliście bez biletów?

– Normalnie, drzwi były otwarte, ale już idziemy do bufetu zapłacić i po pieczątkę – oświadczył jeden z gapowiczów.

Całe to zajście wywołało trochę zamieszania i śmiech na sali. Nie zmieniło to jednak wyników konkursu, co zostało przyjęte burzą oklasków. Pani Maria dumnie kroczyła przez pusty parkiet, niosąc przed sobą okazały tort, który wręczyła zwyciężczyni, gratulując jej sukcesu. Ania poprosiła o nóż do krojenia tortu, a kiedy miała już odpowiedni instrument, przekroiła tort na pół. Jedną z połówek podzieliła jeszcze na trzy części, obdarowując każdą z nich swoich konkurentów, co również wywołało burzę oklasków. Ania podziękowała za oddane na nią głosy. Po krótkim przypomnieniu swojej piosenki z połówką tortu i swoim partnerem dumnie podążyła w stronę stolika pod oknem.

Kapela zaczęła grać, parkiet się zapełnił. Wszyscy tańczyli twista. Skręcając stopy, schodziliśmy prawie do parteru, obijając podłogę kolanami. Jeszcze parę podobnych kawałków tańczyliśmy w kręgu osobno. W przerwie byliśmy razem przy naszym stoliku przy filarze.

– Przynieść coś do picia? – zapytał Grzesiek.

– Dla mnie oranżadę, ale czerwoną – zaznaczyła Dzidka.

– Ja proszę o herbatę, najchętniej madras bez fusów – powiedziała Sara.

Ja wybrałem wodę mineralną. Po chwili Grześ przyniósł oranżadę i wodę, i cztery literatki.

– Herbata będzie za chwilę – oznajmił.

Moment i szklaneczki były pełne, ale tylko przez chwilę, ponieważ pragnienie dało o sobie znać. Położyłem dychę na stoliku. Sara natychmiast zaprotestowała.

– O nie, tutaj każdy płaci za siebie. Nie ma żadnego fundowania – oświadczyła jasnowłosa.

Po krótkim odpoczynku tańczyłem z Sarą, która ciągle była smutna. Nie taka jak wczoraj. Co ona wie, czego nie wiem ja, co ją smuci? Nie wiedziałem, co się dzieje. Próbowałem nakłonić ją do zwierzeń. Na próżno. Szybko i bardzo sprytnie zmieniała temat. Była nieodgadniona i nie do rozgryzienia.

Robert ponownie dorwał mikrofon i zaczął nawijać:

– Moi drodzy, to nie koniec niespodzianek, jakie zaplanowaliśmy na dzisiejszy wieczór. Tańczymy tu Niemena, chodzonego, twista, rock’n’rolla i inne. A czy ktoś z was potrafi zatańczyć polkę, krakowiaka, oberka czy mazura? Otóż dzisiaj jest wśród nas kolega Maniek, który te staropolskie tańce zna. Bercik patrzył w moją stronę i najwyraźniej wskazywał na mnie. Nieśmiało wstałem i z niedowierzaniem zapytałem:

– Robert, to niby ja mam być tym tancerzem folkloru? Proszę, nie wkręcaj mnie, owszem tańczyłem to, ale kilka lat temu, jeszcze w szkole podstawowej, w ludowym zespole pieśni i tańca w Wołowie. A poza tym musi być partnerka, no i muzyka.

– Chodź do nas, podasz tonację do mazura, to i muzyka będzie, a w międzyczasie może znajdzie się też partnerka – zapraszał nieugięty Bercik.

Skorzystałem z zaproszenia i szybkim krokiem zmierzałem w kierunku sceny, podczas kiedy z sali słychać było skandowanie:

– Maniek, Maniek. Mazur, Mazur. No gdzie ten Mazur, kiedy przyjdzie? Nie znam jeszcze żadnego Mazura – zapytał oparty o ścianę kolega, lekko podcięty.

– Przyjacielu, patrz na drzwi. Mam nadzieję, że zaraz tu przyjdzie – odpowiedziałem żartobliwie, co wywołało ogólne wybuchy śmiechu już rozbawionej młodzieży.

Po chwili byłem już na scenie.

– Robert, co ty wyprawiasz? Owszem, wczoraj wspominałem, że tańczyłem w szkolnym zespole, ale to nie powód, żeby zaraz wywoływać mnie do tablicy, i to bez uzgodnienia. Teraz mam dwa wyjścia. Powiem „nie” i zrobię z ciebie głupka albo się zgodzę i z siebie zrobię niedojdę. Wybieraj, bo ja już wybrałem. Chłopcy, słuchajcie, jak to leci. Jeszcze jeden mazur dzisiaj: ta, ta, ta, ta itd. Łapiecie?

– Damy radę – oświadczył Janusz, klepiąc mnie po ramieniu z budującym uśmiechem.

Robert, już zadowolony, przeprosił za poślizg, oznajmiając:

– Kochani, to jest wszystko na żywo, bez żadnej reżyserki i uzgodnień. Musicie nam wybaczyć to małe potknięcie.

Znów skandowanie: Maniek, Maniek…

Teraz wiedziałem, że nie mogę zawieść koleżanek i kolegów. Musiałem dać z siebie wszystko. Po chwili znalazłem się na parkiecie, w szczelnym kręgu młodych, do środka którego przedarła się drobna, miła dziewczyna.

– Cześć, jestem Zosia z Technikum Rolniczego – Pracze, trzeci rok. Jeżeli, Maniek, pozwolisz, razem zatańczymy tego mazura.

– Będę zaszczycony – odpowiedziałem wdzięcznie, oburącz obejmując i całując w policzek milutką partnerkę.

– Maniek, zachowuj się. Jestem z chłopcem – cichutko powiedziała Zosia, studząc nieco moją zuchwałość.

Podniosłem rękę do góry, patrząc w kierunku orkiestry. Pozycja wyjściowa. Prawą ręką trzymam partnerkę za rękę, moja lewa jej prawa. W mocnym uścisku. Nogi w podobnym układzie.

– Maniuś, spokojnie, bez obaw, uda się. Tańczę mazura – zapewniła cichym, lecz stanowczym głosem drobna czarnulka z krótkimi warkoczykami.

Napięcie i trema zniknęły w jednej chwili. Zgodnie ruszyliśmy w podskokach, to wyżej, to niżej, kłaniając się sobie w miarowym, tanecznym splocie. Wysoki i niski hołubiec, prawy i lewy, jeszcze parę obiegnięć partnerki wokół mnie w przyklęku i już wiedziałem, że jest naprawdę dobrze. Taki taniec z nieznaną partnerką bez jakichkolwiek prób. I taka wspaniała koncentracja i zgranie! Nie mieliśmy się czego wstydzić. I zostało to nagrodzone burzą oklasków, które zebraliśmy w czasie staropolskiego ukłonu. Pochylając się głęboko, rozkładałem od siebie ręce i dwa kroki do tyłu. Podobnie Zosia. Spojrzeliśmy na siebie ze szczerym uśmiechem radości.

– Maniuś, było super – powiedziała cicho partnerka, w dalszym ciągu uśmiechając się w głębokim ukłonie.

Po kilku takich ukłonach odprowadziłem Zosię do stolika, gdzie siedział jej naburmuszony kolega.

– Cześć, Maniek jestem – przedstawiłem się.

– Wiem, Krzysiek jestem – burknął niezbyt sympatyczny blondyneczek. Podał rękę niedbale, nie wstając z krzesła.

– Może byś chociaż wstał! Taki jesteś zmęczony? – zapytała nieco zdeprymowana Zosia.

Krzysiek, widząc złość swojej koleżanki, podniósł się i już bardziej przyjaźnie podkreślił:

– Fajnie wam to wyszło.

Podziękowałem, życząc im dobrej zabawy. Podając Zosi rękę, poleciłem się na przyszłość.

– Może do krakowiaka? – dodałem.

Dziewczyna uśmiechnęła się i wzrokiem odprowadziła mnie do stolika pod filarem, gdzie czekali już Grześ, Dzidka i Sara. Po chwili zjawili się Bercik i Czarek.

– Brawo, Maniek, brawo. Ale odstawiliście balecik, jak w Teatrze Bolszoj – zagadnął Janusz.

Robert dziwnie się uśmiechał. Nie wiedziałem, co jest grane.

– Bercik, tego wkręta nigdy ci nie zapomnę, że tak dałem się wrobić.

– Maniek, było naprawdę bardzo dobrze. Wypadliście super, super i jeszcze raz super. Widziałeś, jak publika zareagowała? Podobało się wszystkim. Mam nadzieję, że tobie i Zosi również – dodał. – Musisz mi pokazać, jak robisz te wyskoki z klaskaniem stóp, hołubce, prawda?

– Prawda, ale znów mnie wrabiasz. Chcesz, żebym tu wyszedł na parkiet i skakał jak pajac, bo ty masz ochotę nauczyć się hołubców?

– Właśnie tak, ale to nie jest ściema. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś to robił tak jak ty, Maniek – podpuszczał mnie Bercik.

– Nic z tego. Drugi raz nie dam się wkręcić. Dajmy temu spokój. Chodźmy tańczyć.

Sara chwyciła moją dłoń i mocno ją ściskając, uśmiechnęła się, i dyskretnie szepnęła:

– Mój ty baletmistrzu. Chcę to zobaczyć jeszcze raz, proszę.

– Ja też chciałbym nauczyć się tych hołubców – dodał ochoczo Grześ.

Grześ i Robert patrzyli na mnie wyczekująco, z dużymi znakami zapytania w oczach. Miałem dość wygłupów i zwracania na siebie uwagi. Ale przecież jasnowłosej nie mogłem odmówić, zwłaszcza mając nadzieję na poprawę jej humoru.

– Zgoda, ale wyjdźmy do holu i pozamykajmy wszystkie drzwi – zaproponowałem ku uciesze zebranych przy stoliku.

Dzidka i Sara szły przodem. Ja, Bercik i Grzesiek za nimi. Janusz nie był zainteresowany pokazem. Wrócił do swojej paczki.

– Drzwi zamknięte? – zapytałem.

– Zamknięte – odpowiedział Grześ.

– Teraz patrzcie na mnie – nakazałem, stojąc na środku holu.

Dziewczyny, podpierając ścianę, już chichotały, uważnie przypatrywały się moim poczynaniom.

– Najważniejszy jest wysoki wyskok z tej nogi, którą później dostawiacie. Następnie wyrzucacie szeroko, na bok drugą nogę, a później dostawiacie nogę, z której się odbiliście i walicie do uzyskania głośnego efektu stukania kopytami. Łapiecie? – zapytałem nieskromnie.

– Chyba tak – odpowiedział niepewnie Robert.

– Teraz patrzcie na mnie uważnie, bo pokażę tylko dwa razy. Jeden prawy, drugi lewy hołubiec.

Wyskoczyłem wysoko z prawej nogi, demonstrując to, o czym wcześniej mówiłem, i jeszcze raz z drugiej nogi. Panienki pod ścianą klaskały głośno, śmiejąc się.

– Teraz wy. Na raz, dwa, trzy. A to dlatego, że wykonuje się to w tańcu, prawie w biegu, i trzeba wejść w odpowiedni rytm, tak jak widzieliście to na sali, kiedy tańczyłem z Zosią.

– Uwaga! Zaczynamy. Raz, dwa, trzy – podałem tempo.

Robert wysoko wyskoczył i od razu załapał, o co chodzi. Gorzej było z Grzesiem.

– Teraz, proszę, lewy – zaproponowałem.

Grześ spóźnił wyskok i podciął Bercika, który już opadał. Obaj uczniowie z wielkim hukiem uderzyli o posadzkę. Wyglądało to groźnie. Podbiegłem do leżących i mocno wystraszony, zapytałem:

– Wszystko w porządku, możecie wstać?

Robert zaczął się śmiać, drugi niepokojąco milczał, leżąc nieruchomo z uśmiechem na twarzy.

– O kuźwa, moja dupa – odezwał się w końcu Grzesiek, trzymając rękę na pośladku.

Dziewczyny chichotały coraz głośniej.

– Ładnie to tak drwić z leżącego, który właśnie uległ wypadkowi tanecznemu – żartował już Grześ, dolewając tym oliwy do ognia.

Dzidkę i Sarę opanował tak spontaniczny śmiech, że osuwały się po ścianie, przyklękały, prawie siadając. W tej chwili otworzyły się drzwi do sali i stanęła w nich pani Maria. Widząc dwóch leżących, a trzeciego klęczącego obok, zdziwiona, zapytała:

– Chłopcy, co z wami? To już nie macie gdzie leżeć, tylko na tych zimnych kaflach? Kocyki wam przyniosę – zaproponowała bufetowa.

Robert, wstając, odpowiedział:

– Trenowaliśmy nowe figury taneczne.

– A cóż to za figury? Na leżąco to trenuje się figury w łóżku, ale z pewnością nie taneczne – dodała, śmiejąc się, pani Maria.

Dziewczyny nie mogły powstrzymać śmiechu.

Dzidka wstała i szybko pobiegła do łazienki. Sara za nią. Bufetowa, odprowadzając je wzrokiem, powiedziała:

– Pewnie mokre majtusie ze śmiechu.

Wszyscy byliśmy rozbawieni tą taneczną próbą. Na szczęście nikomu nic nie dolegało. Chłopcy otrzepywali spodnie i po chwili Robert przez duży, czarny mikrofon zachęcał do zabawy.

Dziewczyny na moment opuściły nas, oświadczając, że idą przypudrować noski. Grzesiek siedział ze skrzywioną miną, cierpiał po upadku. Panienki wróciły zadowolone, odświeżone. Obok Krzysiek głośno i niegrzecznie rozmawiał z Zosią. Patrzyliśmy na nich z niepokojem, wiedząc, że tak nie może być i coś trzeba z tym zrobić.

– Sara, poproś do tańca Krzyśka, Grzesiek Zosię, a ja zatańczę z Dzidką, jeżeli się zgodzi. W tańcu wypytajcie ich, o co poszło. Może uda się doprowadzić do zgody między nimi?

– Zgoda – oświadczyła Dzidka. – Idziemy tańczyć.

Kapela zagrała trzy utwory Czerwonych Gitar. Tańczyliśmy w parach o wcześniej ustalonym składzie. Dzidka tańczyła bardzo dobrze, jednakże zbytnio chciała się zbliżyć. Do pewnego momentu pozwalałem jej na to, dbając o przyzwoitość i bezpieczną odległość, która wykluczała jakiekolwiek insynuacje. Nasza rozmowa była sztywna i kurtuazyjna. Dziewczyna wyczuwała moją niechęć do niej i chciała koniecznie to zmienić. Po dłuższej chwili muzyka ucichła. Przerwa. Z gracją ukłoniłem się mojej partnerce i całując ją w rękę, podziękowałem za taniec. Dzidka dygnęła grzecznie i uśmiechając się, patrzyła za Grzesiem, chcąc nabrać pewności, że on to widzi. Był komplet. Sara nie zdążyła usiąść i już wypaliła:

– Maniuś, to wszystko przez mazura. Musiałeś na koniec podnosić Zosię i kręcąc pirueciki, całować ją w policzek? Jej facet jest okropnie zazdrosny i gdyby ona go nie powstrzymała, miał zamiar wyjść z tobą na zewnątrz. Chciał się bić.

– To dobrze – odpowiedziałem. – To znaczy, że ją bardzo kocha.

– Kocha, to niech się zachowuje – zauważył Grześ, dodając: – To ćwiek. Tak mówimy na tych, którzy odstają i nie potrafią lub nie chcą się zintegrować.

– Hola, hola Grzesiu. Hamuj z tą oceną. Nie możesz tak mówić. Nie znasz go – zaprotestowałem przy poparciu dziewczyn.

– Pójdę go przeprosić – oznajmiłem.

– Nawet mi się nie waż – zabroniła Sara.

– Jednak pójdę. Nie mogę dopuścić do tego, żeby przeze mnie się poróżnili – postanowiłem.

Podszedłem do ich stolika, przy którym siedziało jeszcze dwóch chłopaków z mało przyjaznym nastawieniem. Krzysiek na mój widok poderwał się z krzesła jak rażony piorunem.

– Co jest? – zapytał, patrząc na mnie złowrogo.

– Krzysiu, przyszedłem cię przeprosić i Zosię również za ten niefortunny pocałunek. Nie wiedziałem, że aż tak się kochacie.

W tym momencie kolega zaczął topnieć. Zauważyłem to i zaproponowałem męski uścisk na misia. Krzyś rozłożył ręce, po czym obejmując mnie wpół, poklepywał po plecach. Po chwili uczynili to dwaj pozostali chłopcy. Byli to brat Krzyśka Czesio i jego kolega Antek. Zamierzając już odejść, nieśmiało zapytałem, patrząc na Krzyśka:

– Mogę na zgodę pocałować moją partnerkę od mazura?

– Możesz. Jesteś równy gość. A taniec bardzo nam się podobał. Muszę poprosić Zosieńkę, żeby mnie nauczyła tego tam mazura – zakończył Krzyś.

Odwracając się, delikatnie cmoknąłem Zosię w policzek i podnosząc rękę w geście pożegnania, zbliżyłem się do swoich przyjaciół przy stoliku pod filarem. Patrzyli na mnie jak na Jezusa.

– Maniuś, co zrobiłeś, że byli tacy przyjaźni i nawet udało ci się jeszcze raz pocałować Zosię? – zapytała zdumiona i może trochę zazdrosna Sara.

– Nic takiego. Trochę pokory, perswazji i szczerości pozwoliło załagodzić sprawę, która była już nieciekawa i napięta.

– Maniuś, lubię cię coraz bardziej, jesteś naprawdę jak Ferdynand Wspaniały – zakończyła tę rozmowę jasnowłosa, ściskając moją dłoń coraz mocniej.

Teraz moja niebieskooka była już inna. Humor wyraźnie jej się poprawił. Na twarzy często jaśniał szczery i miły uśmiech, którym wyraźnie mnie kokietowała. To była dziewczyna, jaką chciałem widzieć i być z nią, bo bardzo mi się podobała, choć nie dawałem tego poznać po sobie.

Po chwili naszą uwagę zwrócił trzask głośno zamykanych drzwi. Popatrzyliśmy w stronę wejścia, przez które wkroczył bardzo wysoki milicjant w mundurze i z raportówką, przy której przypięta była biała pałeczka. Dwumetrowiec w za krótkich spodniach, które w żaden sposób nie chciały przysłonić jego długich czarnych butów. Podszedł do bufetu, zdjął czapkę, położył ją na stoliku obok drzwi do magazynku i uśmiechając się, wyciągnął wielką jak łopata dłoń w geście powitania. Pani Maria wyszła przed bufet i podała prawą rękę. Milicjant z dużą delikatnością i uśmiechem, witając się, pocałował szarmancko dłoń nieco zawstydzonej kobiety.

– Oj, nie trzeba, panie Mietku, nie trzeba – kurtuazyjnie protestowała bufetowa.

– Oj, trzeba, trzeba, pani Marysiu, bo takiej herbatki, jaką parzy pani Marysia, to w całej dzielnicy nie uświadczysz – zapewniał chudy milicjant, znikając po chwili za zasłoną z wąskich pasków kolorowej folii, oddzielającą bufet od zaplecza, gdzie były parzone, na różne sposoby, słynne herbatki pani Marii.

– Milicja tutaj? – zapytałem nieco zdziwiony.

– To nie tak jak, Maniek, myślisz – mówiła Dzidka. – Ten wysoki szczupły pięćdziesięciolatek jest wdowcem, a pani Maria rozwódką z dorosłą, dwudziestoletnią córką, Jadzią. Jadzia prowadzi bar do południa, a po południu jej mama. Pan Mietek od roku przychodzi tu po służbie na herbatkę z wkładką. Oboje są zaprzyjaźnieni i mają się ku sobie. Nikomu nie przeszkadza obecność milicjanta w naszym klubie. Myślę nawet, że pomaga, odwodząc co niektórych od chuligańskich zachowań, więc wszystko gra – zakończyła Dzidka, która wiedziała prawie wszystko o wszystkich w klubie i nie tylko.

Było już późno. Zegar nad barem wskazywał godzinę dwudziestą pierwszą. Rozglądałem się za Januszem, który właśnie pomykał w moją stronę.

– Kochani, musimy już spadać – powiedziałem z żalem. – Za pół godziny mamy pociąg do Oleśnicy, a musimy jeszcze wstąpić do Czarka po torbę z ciuchami i takimi innymi rzeczami. Było mi bardzo miło z wami, ale teraz pożegnam się.

Zwyczajowe pożegnanie tym razem było bardzo czułe. Sara zaproponowała, że odprowadzi mnie do parku. Tam pod platanem jasnowłosa złożyła na moich ustach krótki, ale jakże miły pocałunek.

– Maniuś, jesteś kochany. Przez najbliższe dwa tygodnie nie będzie mnie w klubie. Jeśli chcesz, bądź tutaj 19 października, w sobotę. Będę czekała – zapewniła Sara.

Pocałowałem ją, mówiąc:

– Do zobaczenia. Będę na pewno.

Janusz już ponaglał:

– Maniek, dawaj, dawaj, bo będziemy tu nocować.

Po kilku minutach byliśmy na piętrze u Górskich. Janusz pośpiesznie pożegnał się z rodzicami. Ja również podziękowałem za gościnę. Z dużą, ciężką torbą biegliśmy Kasprowicza na przystanek tramwajowy przy moście Trzebnickim. Mieliśmy szczęście, właśnie z przystanku odjeżdżała siódemka. Dwa przystanki, bilety i już siedzieliśmy na Nadodrzu w pociągu relacji Wrocław–Kluczbork przez Oleśnicę. Po półgodzinnej podróży wysiedliśmy, a po dwudziestominutowym marszu byliśmy przed internatem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: