Kochać za dwoje - ebook
Kochać za dwoje - ebook
Bernardette wie, że ojciec zrobi wszystko, by jak najszybciej wydać ją za mąż, koniecznie za mężczyznę z wyższych sfer. Na zbliżający się bal zaprosił nawet arystokratów z Europy, nakazując córce, by wybrała najlepszego kandydata na męża. Jednak Bernardette nie zamierza się podporządkować, od dawna podkochuje się w przystojnym sąsiedzie. Chociaż Eduardo nie odwzajemnia jej uczuć, proponuje, by zawarli małżeństwo oparte na przyjaźni. On zyska dzięki temu pieniądze z jej posagu, ona wreszcie uwolni się spod władzy ojca. Bernardette chowa dumę do kieszeni i przystaje na takie rozwiązanie. Liczy, że gdy będzie kochać za dwoje, w końcu odnajdzie drogę do serca męża.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-6667-3 |
Rozmiar pliku: | 624 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Południowo-zachodni Texas, 1900 rok_
Bernadette Barron najbardziej na świecie kochała swój ogród, mimo że w miesiącach wiosennych często musiała z niego uciekać ze względu na ataki astmy. W południowo-zachodnim Teksasie kwiaty rosły bujnie, co stwarzało wiele okazji, żeby przystroić nimi urządzony z przepychem wiktoriański dom jej ojca. Colston Barron posiadał co najmniej połowę hrabstwa Valladolid, położonego w połowie drogi między zamożnym miastem San Antonio a sąsiadującym z meksykańską granicą niewielkim Del Rio.
Ojciec poradził sobie wyjątkowo dobrze, jak na irlandzkiego imigranta, który zaczynał od pracy na budowie kolei. Trzydzieści trzy lata po przybyciu do Stanów Zjednoczonych był właścicielem dwóch linii. Pieniędzy mu nie brakowało, ale rodzina, na którą mógłby je wydać, była nieliczna.
Bogactwo nie zapewniło mu jednak akceptacji i szacunku elit. Szorstki irlandzki akcent i brak konwencjonalnych manier tworzyły przepaść pomiędzy nim a wpływowymi rodzinami, chociaż on uważał to za sytuację przejściową. W osiągnięciu celu miała mu pomóc Bernadette.
Jego ukochana żona, Eloise, zmarła na infekcję, której nabawiła tuż po urodzeniu Bernadette. Jego najstarsza córka także zmarła podczas porodu. Jedyny syn miał żonę i małe dziecko, ale mieszkał na Wschodzie, był rybakiem, a kontakty z rodziną ograniczył do minimum. Albert popadł w niełaskę, kiedy odrzucił partnerkę, którą wybrał dla niego ojciec i ożenił się z miłości. W domu została tylko Bernadette. Jej brat ledwo utrzymywał swoją niewielką rodzinę, więc ucieczka do niego nie wchodziła w grę. Musiałaby podjąć pracę, ale jej stan zdrowia był zbyt niepewny. Musiała więc stawiać czoła fanatycznym aspiracjom społecznym ojca.
Bernadette nie odrzucała myśli o zamążpójściu. Miała marzenia o domu i rodzinie. Ojciec chciał jednak wybrać dla niej męża w oparciu o status społeczny. Colston Barron był zdeterminowany, aby wydać Bernadette za mężczyznę z tytułem lub cieszącego się prestiżem wśród elit. Jego pierwszy wybór padł na brytyjskiego księcia, ale niestety okazał się klapą. Zubożałemu szlachcicowi nie brakowało chęci. Kiedy jednak został przedstawiony Bernadette, która pojawiła się na pierwszym spotkaniu w podartych dżinsach brata, brudnej koszuli i z zębami zaczernionymi woskiem, książę uciekł gdzie pieprz rośnie.
Wściekłe tyrady Colstona nie wywołały u Bernadette skruchy. Nie zamierzała wychodzić za mąż dla tytułu. Brat zostawił na ranczu kilka starych ubrań i nie miała oporów, żeby przebierać się za każdym razem, kiedy ojciec przychodził z kolejną propozycją małżeństwa. Niestety, któregoś dnia straciła czujność. Czule doglądając róż, ubrana w kraciastą niebieską sukienkę, z włosami spiętymi w luźny kok, nie miała w sobie nic ze starej jędzy. Mężczyzna dosiadający karego wierzchowca, który przyglądał się jej z oddali, na pewno by jej tak nie nazwał.
Bernadette odniosła wrażenie, że ktoś ją obserwuje. To niesamowite, pomyślała. Nieważne, jak cicho się skradał, zawsze wyczuwała jego obecność.
Wstała z kolan. Na widok mężczyzny w eleganckich, czarnych ubraniach do pracy zarumieniła się. Czarne, proste włosy ledwo wystawały spod kapelusza z szerokim rondem, który skrywał jego twarz przed słońcem.
– Powinnam dygnąć? – spytała zadziornie i rzuciła rękawice ogrodowe na ziemię. Zawsze się przekomarzali.
Eduardo Rodrigo Ramirez y Cortes skinął żartobliwie głową, a jego usta wykrzywiły się w przekornym uśmiechu. Był jak mroczny anioł. Miał trzydzieści sześć lat, oliwkową cerę, czarne oczy i twarz o ostrych rysach.
Jego ojciec, utytułowany hiszpański szlachcic, nie żył od wielu lat. Matka, piękna blondynka ze śmietanki towarzyskiej San Antonio, przebywała w Nowym Jorku ze swoim drugim mężem. Eduardo odziedziczył po matce nie tylko wygląd, ale też charakter i temperament. Dla robotników na ranczu był _el jefe_, czyli kierownikiem lub szefem. W Hiszpanii nazywano go _el conde_, hrabią. Dla Bernadette był wrogiem. Przynajmniej czasami. Spierała się z nim, bo nie chciała, żeby się zorientował, co naprawdę do niego czuje. Przez ostatnie dwa lata ukrycie tych emocji było coraz trudniejsze.
– Jeśli szukasz mojego ojca, jest zajęty. Rozmyśla, kogo ze śmietanki towarzyskiej San Antonio zaprosić na bal, który wyprawia za miesiąc – poinformowała go. Spojrzał na nią dość zuchwale i trochę lekceważąco. Jego zmarła żona była wyjątkowo ponętna i przyjemnie zaokrąglona. Niestety wszelkie próby Bernadette, żeby przybrać na wadze i mu się przypodobać, spełzały na niczym.
– Liczy na alians z utytułowanym rodem z Europy – odpowiedział Eduardo. – A ty?
– Prędzej połknę truciznę – odparła cicho. – Posłałam już jednego potencjalnego zalotnika gdzie pieprz rośnie, ale ojciec się nie poddaje. Twierdzi, że urządza bal na cześć nowo nabytej linii kolejowej, ale prawda jest taka, że znalazł dwóch kolejnych zubożałych europejskich szlachciców.
Bernadette zakasłała gwałtownie. Pyłki kwiatów często płatały jej figle. Wolałaby, żeby Eduardo nie widział jej w chwili słabości.
– Ogród nie jest dobrym miejscem dla astmatyków – zauważył.
– Lubię kwiaty – Wyjęła zza paska haftowaną chusteczkę i przyłożyła do ust. Kiedy podniosła wzrok, z jej zielonych oczu biła wrogość.
– A ty? Nie powinieneś przypadkiem być w domu i biczować swoich poddanych? – rzuciła.
– Nie mam poddanych. Mam lojalnych pracowników – powiedział i powoli przesunął dłonią po potężnym udzie, przyglądając się jej z zainteresowaniem. – Myślałem, że twój ojciec przestał cię wciskać każdemu napotkanemu mężczyźnie z tytułami.
– Jeszcze mu nie zabrakło kandydatów – westchnęła. – Masz szczęście, że nie znalazłeś się na jego celowniku.
– Słucham?
– Masz przecież tytuł, czy nie?
– Można tak powiedzieć.
– Jesteś hrabią, _el conde_ – nie ustępowała Bernadette.
– To prawda. Ale twój ojciec wie, że odkąd straciłem żonę i syna, nie w głowie mi małżeństwo.
– Mnie cieszy, że nie chcesz ponownie się żenić – powiedziała.
Niewiele wiedziała o jego tragedii, poza tym, że w jej następstwie „człowiek z lodu” stał się znany z napadów furii. Dorośli mężczyźni ukrywali się przed nim. Bernadette spotkała go kiedyś dziko wymachującego rewolwerem. Nikt nie wiedział, co się dokładnie stało. Pewnego dnia, kiedy Eduardo wrócił do domu, zastał w nim martwego synka. Chwilę później jego żona zmarła od rany postrzałowej w głowę. Nigdy nie doszło do aresztowania. Nie postawiono żadnych zarzutów. Eduardo nie opowiadał o tamtych wydarzeniach, ale mówiono, że obwiniał żonę o śmierć dziecka i że ją zabił.
W tamtej chwili Bernadette była skłonna w to uwierzyć. Był najsilniejszym mężczyzną, jakiego znała i potrafił być bezlitosny, kiedy miał powód do złości. Rzadko otwarcie tracił nad sobą panowanie, ale jego oziębły sposób bycia wydawał się groźniejszy niż krzyk. Kiedyś na własne oczy widziała, jak z zimną krwią strzelił do pijanego kowboja, który rzucił się na niego z pistoletem.
Eduardo nawet się nie uchylił. Stał nieruchomo, spokojnie wycelował i wypalił.
Bernadette mimo wszystko miała nadzieję, że któregoś dnia ojciec postanowi ją z nim wyswatać. To dla niego biło jej serce. Na samą myśl o jego silnych, chłodnych dłoniach na jej nagiej skórze czuła mrowienie w ciele. Niestety, jej ojciec szukał potencjalnych narzeczonych w Europie.
– Nie chcesz wychodzić za mąż? – zapytał znienacka.
– Mam chore płuca. I nawet nie jestem ładna. Mój ojciec jest bogaty, co czyni mnie dobrą partią, ale tylko dla łowców fortun.
– Chcesz być kochana.
Zaskoczona, podniosła wzrok. Skąd wiedział?
– Miłość to rzadko spotykana i często niebezpieczna rzecz – kontynuował niby od niechcenia. – Lepiej jej unikać.
– Robię to całe życie – odparła, tłumiąc śmiech.
– Całe życie. Dwadzieścia lat. Musiałaś mieć dziesięć lat, kiedy twoja rodzina się tu osiedliła. Pamiętam twoją pierwszą jazdę konno.
Ona też pamiętała. Koń zrzucił ją przez głowę prosto w kałużę błota. Eduardo zastał ją tam oszołomioną. Ignorując błoto, które obficie pokrywało jej ubrania, posadził ją przed sobą w siodle i odwiózł do domu.
– Zawsze pojawiasz się w najbardziej krępujących momentach – zauważyła. Ile by dała, żeby zapomnieć ich ostatnie spotkanie…
– Miał na imię Charles, prawda? – zapytał z drwiącym uśmiechem, jakby czytał jej w myślach.
– To się mogło przytrafić każdemu! Konie pociągowe ciągle uciekają!
– To prawda. A jednak tamten koń miał wyraźny ślad bata na skórze. A ów „dżentelmen” przyparł cię do ziemi szamoczącą się jak ryba na lądzie. Twoja sukienka…
– Przestań, proszę! – rzuciła i przyłożyła dłoń do gardła, potwornie zawstydzona.
Eduardo spojrzał na jej gorset z uśmiechem, który przyprawił ją o dreszcze. Tamtego dnia przypadkiem zobaczył coś więcej niż gorset. Charles brutalnie obnażył jej małe piersi. Eduardo na pewno zobaczył je kątem oka, zanim zdążyła się zakryć. Oprawca nie zdążył się odezwać, zanim _el conde_ rzucił mu się do gardła.
Tłukł go tak długo, aż zakrwawiony syn morskiego magnata padł na kolana i zaczął błagać o litość. Chwilę później w podskokach uciekł do miasta i więcej go w tych okolicach nie widziano. Ojciec Bernadette usłyszał oczywiście mocno podkolorowane wyjaśnienie, dlaczego Charles się nie pojawił na umówionym spotkaniu.
– Twój ojciec ma obsesję – burknął Eduardo. – Naraża cię na ryzyko.
– Gdybym miała przy sobie pistolet, pan Charles Ramsey leżałby na ziemi z kulą w brzuchu – odparowała, ale Eduardo tylko się uśmiechnął. Dobrze wiedział, że Bernadette nie potrafiła załadować broni, a tym bardziej strzelać.
– Nieszczęsny Charles więcej się nie odzywał? – zapytał.
– Ani słowem – rzuciła, po czym przypomniała sobie, jak wyglądał, kiedy uderzył Charlesa. – Byłeś przerażający.
– Dla ciebie? Wątpię.
– Przez większość czasu jesteś taki opanowany.
– Każdy mężczyzna jest zdolny do silnej pasji. Nawet ja.
Sposób, w jaki na nią patrzył, sprawił, że serce jej zabiło mocniej. Szybko przegoniła niechciane myśli. Były zbyt niepokojące, by się nad nimi skupiać. Odwróciła wzrok i spytała:
– Przyjdziesz na bal?
– Jeśli zostanę zaproszony – odparł swobodnie.
– Dlaczego miałbyś nie być? Należysz do wyższych sfer, którym mój ojciec tak mocno zazdrości.
– Ja? Jestem kundlem burym, nie pamiętasz? – powiedział i poprawił się w siodle. – Babcia nie może znaleźć dla mnie pary w Hiszpanii, bo moja żona zmarła w tajemniczych okolicznościach, a ja sam ledwo wiążę koniec z końcem. Można powiedzieć, że mam równie wiele okazji do zawarcia małżeństwa, co ty.
– Przecież posiadasz tytuł.
– Oczywiście, ale to się liczy tylko w Hiszpanii, a ja nie planuję się tam przeprowadzać.
Patrzył na nią, ale jego myśli krążyły wokół perspektywy bankructwa, która nękała go od dłuższego czasu. Jego świętej pamięci ojciec zbił fortunę, ale rozrzutna matka wszystko roztrwoniła. Ranczo upadłoby gdyby nie to, że matka wyszła za zamożnego nowojorczyka. Ranczo przetrwało, ale szkody już zostały wyrządzone.
Eduardo spojrzał na Bernadette i zaczął rozmyślać. Jej ojciec był bogaty. Chciał utytułowanego zięcia. On sam należał do wyższej klasy, mimo mieszanego pochodzenia. Być może…
Bernadette westchnęła ciężko, tłumiąc kolejny atak kaszlu.
– Przynajmniej nigdy nie będziesz musiał się martwić, że twój ślub zostanie zawarty dla pieniędzy.
– Rozumiem, że pomysł, aby poślubić kogoś tytułowanego i szanowanego nie jest dla ciebie atrakcyjny? – zapytał ostrożnie. Bernadette skrzywiła się, po czym rzuciła szczerze:
– Ani trochę. Czuję się, jakby ojciec chciał mnie sprzedać na przecenie! – powiedziała i westchnęła ciężko. Poczuła kolejny ucisk w piersi i zakaszlała nagle.
– Muszę wejść do środka – powiedziała. – Uwielbiam zapach kwiatów, ale jeśli za długo wśród nich przebywam, pyłki podrażniają moje płuca.
– W takim razie, co tu w ogóle robisz?
– Ojciec zatrudnił mężczyzn, żeby przemalowali salę balową. Zapach farby też mnie drażni.
Zwinnie zeskoczył z konia i… wziął ją w ramiona.
– Eduardo! – pisnęła zaskoczona. Jego oczy były o wiele za blisko. Ciepły oddech muskał jej skronie, a gdyby tylko chciała, mogłaby dotknąć jego warg.
– _Calmarte_ – mruknął, badając jej wyraźnie spiętą twarz. – Zaniosę cię przez kuchnię do oranżerii. Tam nie ma kwitnących roślin, które mogłyby podrażnić twoje płuca. Obejmij mnie. Jesteś sztywna jak kłoda.
Zadrżała i posłuchała go, w duchu mdlejąc z radości, że był tak blisko. Pachniał skórą i egzotyczną wodą kolońską. Ten zapach nie drażnił jej płuc.
Ostrożnie oparła policzek o jego ramię i zamknęła oczy. Czuła się jak w niebie. Nie śmiała nawet marzyć o tak niespodziewanej przyjemności.
Przez chwilę wydawało się jej, że jego mocny, twardy uścisk zacieśnił się. Dlaczego dotarli do kuchni tak szybko? Postawił Bernadette, otworzył drzwi i poprowadził ją do środka. W kuchni spotkali Marię, która przygotowywała obiad. Kiedy podniosła wzrok, spłoszyła się na widok sąsiada w jej kuchni, który w dodatku zdjął przed nią kapelusz.
– Señor Conde! Co za zaszczyt! – pisnęła.
– Możesz mi mówić „pan Ramirez” – odparł z serdecznym uśmiechem.
Maria machnęła ręką.
– Dla mnie zawsze będzie pan _el conde_. Mam nadzieję, że mój syn dobrze spisuje się w pracy.
– Twój syn jest mistrzem układania koni – zdobył się na pochwałę Eduardo, co nie zdarzało się często. – Mam szczęście, że u mnie pracuje.
– To on ma szczęście, że może ci służyć, señor Conde.
Bernadette chciała się uśmiechnąć, ale kaszel powrócił, silniejszy niż kiedykolwiek.
– Aj, aj – powiedziała Maria, kręcąc głową. – Znowu te kwiaty! Tyle razy cię pouczałam, a ty mnie w ogóle nie słuchasz!
– Potrzebujemy mocnej, czarnej kawy, Mario – poinstruował Eduardo. – Przyniesiesz ją do oranżerii? A potem poinformuj pana Barrona, że przyszedłem.
– Jest w stodole z nowym źrebakiem, ale niedługo wróci.
– W takim razie sam go odszukam, kiedy odprowadzę Bernadette. Mamy mało czasu.
Chwycił dziewczynę pod ramię i poprowadził długim, wyłożonym kafelkami korytarzem do oranżerii.
Bernadette schowała twarz w dłoniach, próbując złapać oddech.
Eduardo mruknął pod nosem, po czym ukląkł przed nią i złapał ją za ręce.
– Oddychaj powoli, Bernadette. Powoli. Postaraj się nie panikować. To minie.
Starała się, ale nie było to łatwe. Spojrzała na niego i kolejny raz poczuła zaskoczenie troską, którą dostrzegła w jego oczach. Czy to nie dziwne, że jej wróg czasami wydawał się jej najlepszym przyjacielem? A jeszcze dziwniejsze było to, że wydawał się dokładnie wiedzieć, jak postępować w przypadku ataku astmy. Zupełnie nieświadomie wypowiedziała te myśli na głos.
– Faktycznie, czasami się kłócimy – mruknął, przyglądając się jej badawczo. – Ale rany zawsze się goją.
– Nie wszystkie. Nie przebierasz w słowach, kiedy jesteś zły – przypomniała mu, odwracając wzrok.
– A co takiego powiedziałem ostatnio, że chowasz urazę?
– Nie pamiętasz?
– Powiedziałem, że nie znasz się na mężczyznach. I że…
– Widzę, że jednak pamiętasz – mruknęła poirytowana, unikając jego spojrzenia.
– Bernadette… – zaczął cicho, delikatnie ściskając jej dłonie. – Nie zdawałaś sobie sprawy, że tamte słowa wynikały z mojej własnej frustracji, a nie chęci oskarżenia ciebie? Uratowałem cię przed tym łajdakiem w ostatniej chwili i byłem na siebie wściekły.
– To było okrutne.
– Powiedziałem, że to dobrze, że masz pieniądze, ponieważ brak ci kobiecych atrybutów, którymi mogłabyś skusić mężczyznę. Kiedy zobaczyłem cię w takim stanie, coś we mnie drgnęło – powiedział bardzo cicho. – Starałem się ukryć to, co poczułem. Przemawiała przez mnie frustracja. Nie chciałem cię zranić.
Bernadette poczuła palący wstyd.
– Jakby twoja opinia o moim ciele miała dla mnie znaczenie!
– Masz niską samoocenę – ciągnął Eduardo, jakby w ogóle się nie odezwała. – Nie powinienem był tego pogłębiać. - Podniósł jej dłoń do ust i pocałował ją czule. – Wybacz mi.
– Nie rób tak, proszę… – rzuciła, z trudem łapiąc oddech.
– Nie podoba ci się, kiedy czujesz moje usta na swojej skórze? – spytał lekko karcącym tonem.
Bernadette nie była w stanie ukryć zażenowania. Tym razem to nie astma sprawiała, że nie mogła złapać tchu, lecz ekscytacja.
Pogładził kciukiem grzbiet jej dłoni powolnym, zmysłowym ruchem, który tylko spotęgował duszności.
– Jesteś zbyt niewinna – powiedział cicho. – Jak hiszpańska dziewica pilnowana przez przyzwoitkę. Rozumiesz własne uczucia w jeszcze mniejszym stopniu niż moje.
– Nic nie rozumiem – wykrztusiła.
– Zdaję sobie z tego sprawę.
Przejechał palcami wzdłuż jej ust i powoli, delikatnie kreślił ich miękki kontur w ciszy przepełnionej podnieceniem i mroczną obietnicą.
Po raz pierwszy w życiu znalazła się w tak intymnej sytuacji z mężczyzną, co kompletnie wytrąciło ją z równowagi.
– Eduardo… – szepnęła niepewnie.
Położył kciuk na jej ustach i rozchylił jej wargi. Wewnętrzną stronę jej ust przycisnął do zębów, a ona zadrżała pod tą niedelikatną pieszczotą. Dostrzegła w jego oczach błysk ekscytacji.
Koronkowy kołnierz jej sukni drżał. Dostrzegła, że wzrok Eduarda również powędrował w tamtą stronę, a chwilę potem, niespodziewanie, na jej gorset.
Dotknęła jego ciemnej kurtki. Nie zdawała sobie sprawy, jak mocno ją trzymała, dopóki nie poczuła chłodnego materiału w palcach.
– Bernadette – wyszeptał tonem, którego nigdy wcześniej nie słyszała. Czuła się, jakby świat wokół się zatrzymał. Chciała, żeby jego usta znalazły się jeszcze bliżej i otuliły ją. Wielokrotnie w ciągu ostatnich dwóch lat chciała ich posmakować.
Zapomniała o dobrym wychowaniu i w gorączce nagłego pożądania mimowolnie pochyliła się do przodu, a ich usta niemal się zetknęły.
Eduardo nie czuł tak silnej pokusy od wielu lat. Było to niemal bolesne. Zaklął pod nosem po hiszpańsku, chociaż gdyby wiedział, że biegle władała hiszpańskim, na pewno nie dałby tej myśli dojść do głosu. Nigdy się nie przyznała, że nauczyła się jego języka.
Wycofał się, a na jego twarzy dostrzegła dziwne poruszenie. Spojrzał na nią badawczo, a ona zarumieniła się, myśląc o własnym oburzającym zachowaniu i spuściła wzrok. Napięcie w powietrzu było niemal nie do zniesienia, ale nagły stukot obcasów o kafelki, głośny niczym strzały z pistoletu, przerwał ciszę. Eduardo odszedł do okna i chwycił w szczupłe palce grubą zasłonę, a do pokoju weszła Maria ze srebrną tacą w dłoniach.
Skupiona na tacy, a nie na tym, co się działo w pokoju, dała Bernadette kilka cennych sekund, żeby doprowadzić się do porządku. Jej dłonie wciąż drżały, ale położyła je na kolanach, podczas gdy Maria postawiła filiżanki i spodki wraz z dzbankiem śmietany i cukiernicą na stole pod ścianą. Nalała gęstą kawę do filiżanek i położyła obok nich serwetki i łyżeczki.
– Dziękuję, Mario – powiedziała Bernadette.
– Musisz uważać na swoją chorobę – rzuciła Maria stanowczo. – Powinnaś lepiej o siebie dbać. Prawda, señor Ramirez?
Kiedy odwrócił się od okna i spojrzał na kobiety, był już opanowany jak zawsze.
– Tak – przyznał. – Zostaniesz z nią, Mario? Pójdę poszukać jej ojca. Muszę z nim o czymś porozmawiać.
– Nie wypijesz kawy? – spytała zaskoczona.
– Nie w tej chwili. _Graçias._
Nawet nie spojrzał na Bernadette. Grzecznie skinął głową i wyszedł z pokoju.
– Dziwne zachowanie – mruknęła Maria.
Bernadette nie powiedziała ani słowa. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek będzie jeszcze w stanie spojrzeć mu w oczy. Dlaczego nie umiała opanować dzikiego bicia serca i płytkiego, szybkiego oddechu, kiedy był blisko? Jak śmiała zachować się tak skandalicznie? Niemal błagała go, żeby ją pocałował.
Jęknęła głośno, a Maria kręciła się wokół niej zmartwiona.
– Nic mi nie jest – zapewniła gosposię. – Po prostu… kawa jest bardzo gorąca.
– To prawda, ale pomoże ci – rzuciła Maria wesoło.
Miała rację. Mocna czarna kawa często łagodziła ataki astmy.
Nie była jednak w stanie uspokoić jej zbuntowanego serca, które biło jak szalone, ani ukoić poczucia wstydu, które przyszło wraz z przypływem nieokiełznanej pasji. Nie mogła uwierzyć, że Eduardo przyprawiał ją o takie emocje. Przecież on jej nie pragnął. Chociaż, jeśli tak było, dlaczego podszedł tak blisko i rozmawiał z nią tak uwodzicielsko? Pierwszy raz, odkąd go poznała, zachował się przy niej w ten sposób. Do tej pory tylko się przekomarzali. Dziś jednak było inaczej. Po raz pierwszy potraktował ją jak kobietę, której pragnął. Poczuła się dzięki temu silna, dojrzała.