Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Kochaj - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
25 października 2017
Ebook
26,90 zł
Audiobook
34,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kochaj - ebook

Najnowsza, niezwykle osobista książka Reginy Brett, autorki bestsellerów „Bóg nigdy nie mruga”, „Jesteś cudem”, „Bóg zawsze znajdzie ci pracę” i „Twój dziennik”.

Ta książka nie jest dla każdego. Napisałam ją z myślą o tych, którzy zostali zranieni albo kochają zranionych, ale i dla tych, którzy są nieświadomi własnych ran, chociaż innym wydają się one oczywiste.

No dobrze, wygląda na to, że ta książka jest dla każdego.

Głodna miłości – tak czułam się przez wiele lat mojego życia. I wiem, że nie jestem w tym odosobniona.

Przeżyłam wiele trudnych chwil. Dziś potrafię spojrzeć wstecz i dostrzec dar w każdym z moich doświadczeń. Gdybym mogła wybierać z menu życia, nigdy nie zdecydowałabym się na większość sytuacji, które mi się przytrafiły – a mimo to żadnej nie żałuję. Każde doznanie i każdy związek uczyniły mnie tą osobą, którą jestem. Dziś wreszcie mogę powiedzieć, że kocham ją całym sercem.

Pragnę, żebyś i ty ze wszystkich sił pokochał siebie, swoje życie i otaczających cię ludzi.

REGINA BRETT

Kategoria: Wiara i religia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65743-68-8
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Ta książka nie jest dla każdego.

Napisałam ją z myślą o tych, którzy zostali zranieni albo kochają zranionych ludzi, ale i dla tych, którzy są nieświadomi własnych ran, chociaż innym wydają się one oczywiste.

No dobrze, wygląda na to, że ta książka jest dla każdego.

Niektórzy z nas rodzą się głodni. Tak było ze mną. Gdy ktoś zapytał mnie o moment, w którym pierwszy raz poczułam głód, długo zastanawiałam się nad odpowiedzią. Chociaż cofnęłam się w myślach do najwcześniejszych wspomnień, nie mogłam sobie przypomnieć momentu, w którym nie byłabym głodna.

Głodna miłości. Boga. Radości.

Nie jestem w tym odosobniona. Ciągle kontaktują się ze mną czytelnicy z Polski, Rosji, Brazylii, Meksyku, Ukrainy, Japonii, Kolumbii i wszystkich innych państw, w których ukazały się moje książki. Opisują swoje zawirowania życiowe i miłosne i pytają, co mają robić, żeby być szczęśliwi – albo przynajmniej szczęśliwsi niż teraz.

To książka dla nich.

A także dla społeczników, superbohaterów, którzy chcą ratować świat, ale zaniedbują własne życie, zdrowie i szczęście. Jeśli chcesz sprawdzić, czy się do nich zaliczasz, zajrzyj do swojego kalendarza. Czy zarezerwowałeś w nim trochę czasu dla siebie? Czy między projektami zawodowymi, obowiązkami rodzinnymi i przysługami dla znajomych znalazłeś chwilę na spacer, pedicure albo masaż, o którym od dawna marzysz?

Wielu z nas jest tak zajętych życiem dla innych, że zaniedbuje samych siebie. Rezygnujemy z posiłków, snu i ruchu, a w efekcie czujemy się wyczerpani, przytłoczeni obowiązkami i wypaleni. Jesteśmy superbohaterami dla wszystkich… poza sobą.

Mam nadzieję, że ta książka to zmieni, bo oto najprawdziwsza ze wszystkich prawd:

Zasługujesz na swoje wymarzone życie.

Moje jest lepsze, pełniejsze i bardziej radosne, niż mogłabym to sobie wyobrazić. Nie zapowiadało się obiecująco. Byłam jednym z jedenaściorga dzieci w domu, w którym tata zaprowadzał porządek pasem, a mama była wycofana emocjonalnie. W kościele wpajano mi, że nie zasługuję na miłość.

Zostałam dwa razy zgwałcona – gdy miałam siedemnaście i dwadzieścia jeden lat. Moim życiem rządził wstyd. Kiedy przestał pomagać mi alkohol, zwróciłam się po wsparcie do specjalistów. Uzdrowiła mnie terapia, a także liczne warsztaty rozwoju osobistego, pisanie dziennika, modlitwa, medytacja i miłość innych ludzi. To wszystko towarzyszyło mi również w późniejszej walce z rakiem, w której straciłam siły, włosy i piersi, ale zyskałam większą wolę życia niż kiedykolwiek.

Dziś potrafię spojrzeć wstecz i dostrzec dar w każdym z moich doświadczeń. Gdybym mogła wybierać z menu życia, nigdy nie zdecydowałabym się na większość sytuacji, które mi się przytrafiły – a mimo to żadnej nie żałuję. Każde doznanie i każdy związek uczyniły mnie tą osobą, którą się stałam. Dziś wreszcie mogę powiedzieć, że kocham ją całym sercem.

Chciałabym, żeby moja książka pomogła i tobie osiągnąć ten stan.

Pokochać ze wszystkich sił siebie, swoje życie i wszystkich wokół.

Mam nadzieję, że po tych lekcjach zrzucisz pelerynę superbohatera, otworzysz serce i wzniesiesz się jeszcze wyżej, niż wydawało ci się to możliwe.LEKCJA 1

Urodziłeś się godny miłości

Wszyscy nosimy w sobie rany.

Oto moja najgłębsza rana. I zarazem najstarsza. To rana, która kiedyś otworzyła się i pochłonęła mnie całą. I nadal może to zrobić, chociaż minęło już tyle lat.

Każdy z nas ma w sobie czarną dziurę, która go zasysa i zamienia w bezradne dziecko z dalekiej przeszłości. Zaniedbane niemowlę. Bitą trzylatkę. Molestowaną pięciolatkę. Siedmiolatkę, której dokuczają koledzy ze szkoły. Dziewięciolatkę wyśmiewaną za to, że wygląda inaczej niż rówieśnicy.

Tej dziury nie da się zasypać pieniędzmi.

Nie da się jej wypełnić cukrem, alkoholem ani seksem.

Nie da się jej zlikwidować awansami zawodowymi, zabawkami ani zwycięstwami.

I nie da się przed nią uciec. Nie można zostawić jej za sobą – bo mamy ją w sobie.

Oto jak uleczyć tę pustkę w naszym wnętrzu – pustkę, która jest częścią nas.

Trzeba pokochać siebie ze swoimi ranami. Pokochać siebie jeszcze głębiej i mocniej, żeby te rany uzdrowić.

A później pomóc innym pokochać ich rany.

W ten sposób naprawiamy świat. Krok po kroku, rana po ranie. Tak odzyskujemy siły. Każdy z nas.

Nieleczone rany będą się pogłębiać. Moja mama dopiero po osiemdziesiątce opowiedziała mi o najboleśniejszym dniu swojego dzieciństwa. Jej siostra dopiero co wyprowadziła się z domu, a wszyscy czterej bracia byli już w wojsku i walczyli na wojnie. Mama została na farmie z moim surowym, zgryźliwym dziadkiem. Jej jedynym pocieszycielem był pies, border collie o imieniu Frankie, więc płakała z twarzą ukrytą w jego futrze. Gdy dziadek to zobaczył, warknął tylko: „Skoro tak ci źle, to możesz się powiesić w stodole”.

Znam tę rozpacz i tę odporność. Wyssałam je z mlekiem matki. Być może ty też.

Urodziłam się poraniona. Mogę tylko zgadywać, co było źródłem tego bólu: poprzednie wcielenie (jeśli wierzyć, że mamy ich wiele); uraz, jakiego doznała moja matka, będąc ze mną w ciąży; trauma z wczesnego dzieciństwa; szalone irlandzko-katolickie DNA czy może fakt, że miałam aż dziesięcioro rodzeństwa.

Moim najwcześniejszym wspomnieniem nie jest żadna konkretna sytuacja, tylko wrażenie, że nic nie znaczę.

Nie czułam się godna miłości. Nie czułam się godna uwagi. Nie czułam się godna opieki.

Byłam niekochana, niechciana, niepotrzebna.

Bezwartościowa.

Urodziłam się z poczuciem, że mam niewiele do zaoferowania światu. To stało się podstawą mojej tożsamości.

Zbyt łatwo i zbyt często wybuchałam płaczem. Byłam źle traktowana i zaniedbywana przez osoby, które z pewnością kochały mnie najmocniej, jak potrafiły, ale same zostały okaleczone emocjonalnie. A jak wiadomo, zranieni ludzie ranią innych. Moi rodzice wyrażali miłość czynami, ale nie potrafili wymówić słów: „Kocham cię”. Prawdopodobnie też nie słyszeli ich w dzieciństwie.

Jeśli mnie kochali – a przecież wiem, że tak było – to ich uczucie do mnie nie docierało. Mój odbiornik nie działał. Ta część serca, która służy do przyjmowania miłości, była we mnie niedokończona, niekompletna albo po prostu zepsuta. Albo przyszłam na świat bez niej, albo w którymś momencie przestała funkcjonować.

Pewnego dnia naprawdę przytłoczył mnie ten brak, ta ułomność, którą w sobie dostrzegałam. Było mi bardzo ciężko i rozpaczliwie pragnęłam się dowiedzieć, że jestem kochana. Chciałam to usłyszeć. Potrzebowałam dowodów.

Oto jak zapamiętałam ten moment. Weszłam do salonu i zapytałam swoją rodzinę: „Dlaczego mnie nie kochacie?”. Miałam nadzieję, wierzyłam i liczyłam ze wszystkich sił na to, że odpowiedzą: „Oczywiście, że cię kochamy, Regino”, a potem przytulą mnie tak mocno, że utonę w ich uściskach, a czarna dziura w moim wnętrzu wreszcie się wypełni.

Zamiast tego zranieni ludzie w tym pokoju zadali mi jeszcze głębsze rany. „Nikt mnie nie kocha, nikt mnie nie lubi!” – zaczęło wyśpiewywać moje rodzeństwo. „Jestem taka biedna i nieszczęśliwa” – przedrzeźniali mnie bracia i siostry, bo i ja pewnie traktowałam ich wcześniej tak samo. Moja mama nie zareagowała. Nie odezwała się ani słowem.

Wybiegłam przez drzwi wejściowe zalana łzami, przekonana, że moi bliscy mnie nie kochają. Chciałam mieć dowód i go dostałam. Obeszłam dom i wspięłam się na metalowe ogrodzenie oddzielające nasz ogródek od reszty świata. Wciąż je pamiętam – stanowiło granicę, której nie wolno nam było przekraczać. Nie mogliśmy wychodzić na zewnątrz bez pozwolenia. Postawienie samowolnie choćby jednego kroku na chodniku przed domem było wykroczeniem. Wyprawa na tory kolejowe stanowiła już ciężkie przestępstwo. Nie przejmowałam się tym, że łamię prawa ustalone przez mojego tatę, który egzekwował je pasem.

Wdrapałam się zwinnie na ogrodzenie. Zeskoczyłam na drugą stronę i zeszłam po zboczu w stronę torów kolejowych. W trawie wokół szyn leżały śmieci, butelki, potłuczone lampy i niedziałające radia. To tu trafiały zepsute rzeczy, których nikt już nie chciał.

Usiadłam tam i czekałam na pociąg, który zakończy moje cierpienia. Bez miłości nie warto żyć. Już w dzieciństwie zdawałam sobie z tego sprawę.

Na szczęście pociąg jeździł tak wolno, że prawdopodobnie i tak zdążyłby zatrzymać się na czas. Poza tym nigdzie nie było go widać, więc nie wiem, czy można to nazwać próbą samobójczą, wołaniem o pomoc czy kiepskim planem ucieczki, bo nie miałam odwagi odejść zbyt daleko od domu. W rzeczywistości chciałam zabić nie siebie, tylko swój ból.

Nie pamiętam, ile miałam lat. Pamiętam za to swoje chude, owłosione nogi, brązowe włosy w strąkach i brzydkie okulary w niebieskich kocich oprawkach. I pamiętam też, że kiedy siedziałam tam zapłakana, coś sobie obiecałam. Podjęłam decyzję, że już nigdy nie poproszę nikogo o miłość. Zamiast wyrzec się życia, wyrzekłam się miłości. Jak to dobrze, że miłość nie wyrzeka się nas.

Tamtego dnia uratowała mnie miłość jednego z moich braci. Przeszedł za mną przez ogrodzenie i przekonał mnie, żebym zeszła z torów. Zawsze będę mu wdzięczna za ten akt miłości.

Chociaż pociąg nie nadjechał, coś jednak we mnie umarło. Postanowiłam zdusić w sobie głód miłości, a potem przez całe życie tęskniłam za uczuciem, z którego zrezygnowałam. Chciałam się uchronić przed kolejnymi ranami – ale gdy zamykamy serce, żeby nie dopuścić do siebie bólu, odgradzamy się też od miłości, a cierpienie rozrasta się w naszym wnętrzu niczym bluszcz.

Każdemu zdarzają się chwile zwątpienia, kiedy woli się poddać. Jeśli nie przeżyliśmy ich w dzieciństwie, to przynosi nam je dorosłość. Może to być poronienie. Urodzenie martwego dziecka. Rozwód, który odbieramy jak wyrok skazujący. Wskazówka wagi zatrzymująca się dopiero przy liczbie 150. Rachunki za hotel znalezione przypadkiem w kieszeni partnera. Policzek wymierzony przez kogoś bliskiego. Ta noc, gdy twój ojciec alkoholik stwierdza, że jesteś nic niewarty. Ten dzień, gdy twoja niezrównoważona matka tłucze zastawę stołową.

Nie chodzi o moment, w którym ktoś uznał, że jesteś za gruby, za stary, za głupi, za płytki, za wrażliwy, za dziwny, za wysoki, za niski, za religijny, za brzydki, za emocjonalny, zbyt mocno skrzywdzony albo zbyt wykolejony, żeby można cię było pokochać.

Chodzi o moment, w którym mu uwierzyłeś.

Ci, którzy nigdy nie wylądowali na bocznym torze życia, twierdzą, że można się z tego otrząsnąć. Mówią, że przeszłość jest już za nami. Ale to nieprawda – przeszłość jest w nas. Uczyniła nas tym, kim jesteśmy dziś. Ukształtowała i przeniknęła wszystkie komórki i tkanki naszego organizmu. Istnieje w każdym pociągnięciu pędzla na twoim obrazie samego siebie. Przeszłość to część arcydzieła, którym jesteś pod warstwami opinii innych ludzi i własnych ocen.

Warstwy te skrywają wytrzymałe, oryginalne i piękne płótno, ukazujące wielką, wspaniałą prawdę ludzkiego istnienia, o której zapomniało tak wielu z nas:

Rodzimy się godni miłości.LEKCJA 2

Wstyd, który cię dręczy,
często nie ma z tobą nic wspólnego

Wciąż prześladują mnie słowa, które usłyszałam w pierwszej klasie w szkole im. Niepokalanego Poczęcia: „Kiedy grzeszysz, twoja dusza staje się czarna”.

Na dodatek zakonnica, która mnie uczyła, nazywała swoich uczniów diabłami i złem wcielonym. Mówiła tak o sześciolatkach.

W drugiej klasie mieliśmy pierwszą komunię świętą i wierzyliśmy, że to prawdziwe ciało Chrystusa. Zanim ją przyjęliśmy, musieliśmy jednak wypowiedzieć słowa: „Panie, nie jestem godzien, abyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja”.

Jak można uczyć dzieci, że nie są godne, żeby przyszedł do nich Bóg?

Kto odpowiada za grzech pierworodny? Krótka odpowiedź brzmi: Adam i Ewa, którzy okazali nieposłuszeństwo i zjedli owoc z drzewa poznania dobra i zła. Zbyt wiele religii posługuje się tym pojęciem jak biczem, żeby zapanować nad wiernymi w ławach kościelnych. Ja przestałam już wierzyć, że moje DNA jest skażone wyborami Adama i Ewy.

Imiona wybrał mi ksiądz. Regina Maria to po łacinie Królowa Maria. Jak miałam dorównać idealnej, dziewiczej matce Jezusa, jedynej osobie na świecie poczętej bez grzechu pierworodnego? Czy rodzice oczekiwali, że zostanę cudownym, świętym dzieckiem? Czułam się jak przeciwieństwo mojej imienniczki – grzeszna i niedoskonała.

Nasz dom pełen był świętych przedmiotów – mieliśmy gigantyczny krucyfiks nad telewizorem i ponad półmetrową statuetkę Marii Panny, a w jadalni wisiał ogromny obraz przedstawiający ostatnią wieczerzę. Tata wkładał nam pod poduszki różańce i przypinał do pościeli znaczki z Najświętszym Sercem Jezusa. Wyglądało to tak, jakby w domu rodziny Brettów eksplodował kościół. Siostra mojego taty została zakonnicą, podobnie jak jego ciotka. Przywiązanie do religii było u nas rodzinne. Ale w pewnej chwili zapragnęliśmy zerwać te więzi.

Odstraszył nas od niej wstyd. Wstyd, który tak naprawdę nie miał z nami nic wspólnego. Wstyd wpajany nam siłą przez ludzi, którym też został on wpojony.

„Jak ci nie wstyd?” – rzuciła zakonnica, spychając pierwszoklasistkę z krzesełka za to, że rozdarła podręcznik do fonetyki.

„Jak ci nie wstyd?” – zawołała nauczycielka, uderzając mnie w głowę książką, bo nie umiałam jej obłożyć, chociaż chodziłam już do trzeciej klasy.

„Jak ci nie wstyd?” – słyszałam od taty, kiedy ściągał mi majtki i bił mnie pasem.

„Jak ci nie wstyd?” – stwierdzili z wyrzutem rodzice, gdy zmoczyłam łóżko, i nikt przez wiele dni nie zmienił mi pościeli.

„Jak wam nie wstyd?” – powiedziała nauczycielka w siódmej klasie chłopcom, którzy zaczęli płakać, bo nie mieli już siły stać przed resztą klasy z encyklopediami w wyciągniętych rękach. Tak ukarała ich za jakiś drobny występek.

Wstydzimy się nie dlatego, że zrobiliśmy coś złego. Wstyd pojawia się dopiero, gdy uwierzymy, że sami jesteśmy źli. Zepsuci do szpiku kości. To wtedy wstyd zatruwa naszą duszę i zagnieżdża się w jej najgłębszych zakamarkach.

Ale ci wszyscy ludzie nie mieli racji. Moja dusza nie jest czarna. Nigdy taka nie była. A moje serce jest czyste. I twoje też.

Jak nam nie wstyd? To nie nam powinno być wstyd. Ten wstyd nie miał nic wspólnego ze mną. I z tobą też nie ma.

Nie miał nic wspólnego nawet z ludźmi, którzy nas zawstydzali. Został im przekazany przez rodziców, którzy również wynieśli go z domu. A później my przejęliśmy od nich pałeczkę.

Do perfekcji opanowałam sztukę zawstydzania samej siebie. Spisywałam listy swoich niedoskonałości z takimi punktami jak: owłosione ramiona, duże uszy, krzywe brwi, nierówne nozdrza, chude nogi. Wstydziłam się, że jestem dziewczyną. Nie chciałam dbać o urodę i zostać czyjąś zdobyczą. Wolałam być twarda. Zachowywałam się jak chłopczyca, umiałam wczołgać się po asfaltowym placu zabaw pod samochód, żeby wyciągnąć spod niego piłkę.

Ktoś, kto był maltretowany fizycznie, seksualnie, emocjonalnie albo duchowo tak jak ja, może nosić wstyd w ciele. Dopóki go z siebie nie wyrzuci, energia nie może swobodnie krążyć.

Ja potrzebowałam wielu lat terapii, żeby uwolnić się od mojego wstydu. Nie miałam zamiaru przekazać go córce, a potem wnukom.

Pewna wspaniała terapeutka nauczyła mnie, że większość wstydu, który odczuwam, zupełnie mi nie służy. „Wstyd jest ci potrzebny tylko po to, żebyś nie biegała nago po supermarkecie” – wyjaśniła.

Mam już 61 lat, ale nadal zdarzają mi się ataki wstydu. Umiem już rozpoznać symptomy. Gdy popełniamy błąd, ogarnia nas panika, że wpakowaliśmy się w prawdziwe kłopoty. Zamiast uznać to za zwykłą pomyłkę, zaczynamy myśleć, że całe nasze życie to jedna wielka pomyłka. Widzę, jak zdarza się to innym ludziom. Kiedy ktoś lub coś trafi w ich najczulszy punkt, wywołując erupcję wulkanu wstydu, dostają szału albo całkiem się rozsypują i zamieniają w bezradną ofiarę.

Te cztery słowa: „Jak ci nie wstyd?”, robią takie wrażenie, jakby ktoś na nas zwymiotował. I w pewnym sensie tak jest. Ten, kto je wypowiada, zalewa innych własnym wstydem.

To uczucie nie rodzi się w nas, tylko w nim.

Kiedy opowiadałam swojemu przyjacielowi Billowi o tym, jak wyglądało moje dzieciństwo, zawsze powtarzał mi, że nie miałam powodów do wstydu. Próbował mnie przekonać, że byłam zupełnie niewinna. Wtedy nie potrafiłam w to uwierzyć. „To nie ty powinnaś się była wstydzić, tylko oni. Gdybyś przechodziła przez ulicę i wpadła pod samochód, odpowiedzialność ponosiłby kierowca, a nie ty jako jego ofiara” – tłumaczył.

Zrozumiałam to kilkadziesiąt lat później, gdy ogromna gałąź spadła z wysokości dziesięciu metrów na mój nowy samochód. Patrząc na wgnieciony dach, parsknęłam śmiechem. W końcu dotarła do mnie ta prawda. Mój samochód był niewinny. I ja też.

Mój samochód nie zrobił nic złego. Po prostu stał zaparkowany pod drzewem. Niczym nie zasłużył na to, żeby spadła na niego gałąź. To przypadek sprawił, że znalazł się w tym, a nie w innym miejscu, to wszystko.

Ze mną było tak samo.

Teraz, kiedy zaczynam czuć ciężar wstydu, podnoszę dłoń, jakbym chciała powiedzieć: „Stop!”. Na chwilę wszystko odkładam i wyobrażam sobie walizkę. Sprawdzam podpis na zawieszce. Nie, to nie „Regina”. Widzę wyraźnie imię osoby, do której należy ten wstyd. Zwykle właścicielami są moi rodzice. Czasem dawny szef albo ktoś inny, kogo darzyłam autorytetem. Podejmuję świadomą decyzję, żeby oddać mu jego wstyd. Powoli otwieram walizkę, ostrożnie umieszczam w niej wszystkie przykre uczucia lub myśli i zapinam suwak.

Później odpycham walizkę od siebie. Niech kręci się nieodebrana na taśmie bagażowej życia. Już wiem, że to nie mój ciężar. Nie będę go dłużej ze sobą taszczyć.

Jestem wolna.

Nigdy nie byłam odpowiedzialna za gniew i napady szału mojego ojca ani za jego problemy finansowe. Nie ponosiłam winy za depresję i wyczerpanie mojej mamy. Nie mogłam nic poradzić na to, że mieli tak dużo dzieci i je bili. Nie miałam wpływu na jakość życia i poczucie własnej wartości moich braci i sióstr.

To nie moja wina, że byłam molestowana przez dziadka i bita przez ojca ani że mama nie zapewniła mi opieki i nie ochroniła mnie przed nimi.

Niezależnie od tego, co ci się przytrafiło, nie świadczy to w żaden sposób o tobie. Potworne przeżycie nie czyni cię potworem. To, co się wydarzyło, mogło być obrzydliwe i złe, ale ty taki nie jesteś.

Jesteś niewinny.

Kiedyś w opactwie trapistów w Gethsemani w stanie Kentucky usłyszałam, jak mnich Matthew Kelty czyta wiersz Wendella Berry’ego pod tytułem _Nie wstydź się_. Berry pisał o poczuciu winy – z tego powodu, że nie zrozumiałeś czyichś wskazówek, zgubiłeś dokumenty, popełniłeś błąd. Chociaż nie zrobiłeś nic złego, inni ludzie chcą, żebyś klęczał, płakał i skręcał się ze wstydu. Jego wiersz dał mi siłę, by stanąć z podniesionym czołem i oznajmić: „Nie wstydzę się”.

Mam nadzieję, że ty też się nie wstydzisz.

Nie wstydź się swoich blizn, swojej wagi, swojego ciała. Nie wstydź się tego, co ci się stało.

Nie wstydź się swoich wyborów. Podjąłeś najlepszą decyzję, jaka była możliwa w tamtych okolicznościach.

Nie wstydź się dłoni, które cię raniły. Niech to one się tego wstydzą.

Nie wstydź się krytyków, którzy chcą, żebyś był zażenowany swoimi słowami, swoją twórczością, grą aktorską, swoimi metodami wychowawczymi, swoją cerą, fryzurą, swoim wyglądem i całą swoją osobą. Nie pozwól, żeby ich wstyd zagracił twoją duszę. Wymieć z niej kurz. Pozbądź się bzdurnych opinii innych ludzi.

Uwolnij się od nich wszystkich. Uwolnij się od Kościoła, który wmawiał ci, że nie jesteś godny kontaktu z Bogiem. Uwolnij się od rodziców, którzy nie potrafili kochać, zadawali ci rany, uciekali w pracę lub w alkohol albo porzucili cię dla innej rodziny. Uwolnij się od partnera, przez którego uwierzyłeś, że coś jest z tobą nie w porządku. Uwolnij się od nieznajomego, który cię skrzywdził. Uwolnij się od krytyka w swojej głowie, który obrzuca cię wyzwiskami.

Uwolnij się od najdrobniejszych śladów wstydu, który cię ogranicza, przyćmiewa twój blask, wmawia ci, że do niczego się nie nadajesz, i zamienia twoje życie w niekończącą się listę warunków do spełnienia: „Zasłużę na szczęście, kiedy wezmę ślub… rozwiodę się… znajdę pracę… dostanę awans… wydam książkę”.

Już teraz jesteś warty całego dobra, jakie ma do zaoferowania życie.

To prawo przysługujące nam z urodzenia.

Dziś na myśl o słowach, których nauczono nas w drugiej klasie: „Panie, nie jestem godzien, żebyś przyszedł do mnie, ale powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja”, nie zaczynam się już wstydzić.

Zamiast tego uśmiecham się i wyobrażam sobie, jak Bóg nadaje każdemu stworzonemu człowiekowi wartość okrzykiem „Tadam!” po kolejnym ukończonym arcydziele.

Nie wierzę, że ty i ja urodziliśmy się grzeszni.

Już czas uznać prawdę o moim istnieniu: jestem błogosławieństwem dla świata.

I ty również.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: