- W empik go
Kochaj mnie od morza do morza - ebook
Kochaj mnie od morza do morza - ebook
Współczesny romans wieku dojrzałego, ponad granicami dwóch krajów i barierami językowymi. Opowiada o pięknej i gorącej Bułgarii, całkiem innej niż przewodnikowa, pachnącej opalaną papryką i kontrastującym z nią zimnym, dostojnym, gotyckim Gdańsku.
Beata staje na zakręcie życiowej drogi i za namową ciotki zamiast na pogrzeb męża leci na wczasy do Bułgarii. Tam poznaje samotnego mężczyznę, który zakochuje się w niej od pierwszego wejrzenia. Pokazują sobie nawzajem ojczyste kraje inaczej, niż widzi je przeciętny turysta. On uczy ją pięknej miłości, a w zamian otrzymuje serce.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7722-655-1 |
Rozmiar pliku: | 948 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Beata zamknęła za sobą drzwi i wyszła na szpitalny korytarz. Zrobiła dwa kroki i popatrzyła po oczekujących tam ludziach. Coś ścisnęło ją za żołądek. – Jestem głodna, jestem pusta. Czy ja jeszcze żyję? Ale co dalej mam począć z tym moim życiem? – Zrobiła jeszcze kilka kroków i stanęła przed oknem. Nieprzytomnym wzrokiem popatrzyła na deszczowy świat. Ludzie jak małe mróweczki gnali gdzieś skuleni pod parasolami. Tramwaj dzwonił na szynach. Jakieś samochody trąbiły, a jej serce stawało w miejscu. – Już nic nie będzie takie samo. Marek odszedł, zostawił mnie z tym wszystkim na głowie i co, co teraz robić? Jak to się mogło stać? Tak bum i nie ma człowieka, a ja? – mówiła do siebie, usiłując zebrać myśli, a może zabić złość do Boga, do świata.
Poczuła mocną rękę na swoim ramieniu, podskoczyła i odwróciła głowę.
– Będzie dobrze, Beatko, będzie dobrze. – Michał chciał ją objąć, ale się szarpnęła.
– Co ty pieprzysz?! – wrzasnęła. – Jakie dobrze? Dla kogo? Chyba dla ciebie. Masz teraz całą firmę dla siebie.
– Pięćdziesiąt procent jest twoje, a może i nie, ale trzeba wszystko pozałatwiać sądownie. Nawet nie wiesz, ile będzie z tym zachodu, a ile kosztów będziesz musiała ponieść.
– Kosztów? O czym ty mówisz, do cholery? Pogrzeb trzeba załatwić.
Zaciągnęła głęboko powietrze, hamując tym łzy. Odwróciła się i poszła prosto korytarzem. Złość dławiła ją w gardle. – Wspólnik pieprzony. Marek jeszcze nie ostygł, a ten już sprawą sądową i kosztami mnie straszy. Żeby choć zapytał co pomóc. Ja w ogóle nie mam pojęcia od czego zacząć. – Stanęła na środku, złapała się za głowę, bo wreszcie puściły nerwy, i rozpłakała się na cały głos. Ktoś do niej podszedł, coś mówił, ale wszystkich odpychała na bok. Pociągała nosem i szła do przodu, stukając obcasami. Nogi miała jak z waty. Miękkie, drżące, a w głowie totalny mętlik. Przed szpitalem stanęła na chwilę, wciągnęła mokre powietrze i ponownie popatrzyła na zmokniętych ludzi. – Co oni wiedzą, o czym myślą? Mnie świat się zawalił, a oni się złoszczą na deszcz. Naciągnęła kaptur na głowę i zrobiła kilka kroków do przodu, wtedy Michał zastąpił jej drogę.
– Czego jeszcze chcesz?
– A co będzie z Natalią?
– Jaką Natalią? – zapytała zdziwiona.
– Moją kuzynką.
– A co ona mnie obchodzi? Człowieku, daj mi spokój.
– Jak to co? Jej się też coś z firmy należy, przecież jest w ciąży.
– Co ty mi teraz zawracasz głowę ciążą waszej kuzynki? Co mnie to obchodzi?
– Ty naprawdę nic nie wiesz?
– Daj mi spokój. – Po raz drugi odepchnęła go na bok i zeszła ze schodów. Na chodniku zerknęła na boki, skuliła się i poszła na przystanek tramwajowy.
Po chwili Michał znów wyrósł przed nią. Złapał ją za ramiona i mocno przytrzymał.
– Chodź do samochodu. Musimy poważnie pogadać. Odwiozę cię do domu.
– Michał, nie teraz. Chcę być sama. Daj mi spokój! – warknęła ze złością.
Wyszarpnęła się z jego rąk, ominęła bokiem i pobiegła do tramwaju, bo właśnie odpowiedni dojeżdżał do przystanku. Zeskakując z chodnika, wdepnęła w dużą kałużę i zaklęła siarczyście, ale nie oglądała się, tylko szybko wsiadła do tramwaju. Rozejrzała się po wagonie i przeszła do tyłu, do kasownika. Wyjęła z kieszeni bilet i ciapnęła go w automacie, potem usiadła na wolnym miejscu. Nos przystawiła do szyby i patrzyła bezmyślnie na ludzi. Tramwaj ruszył, więc postacie zaczynały szybko się przesuwać do tyłu, oddalać, a w końcu znikały w kroplach deszczu. Obrazy umykały jeden po drugim, a Beata tonęła w myślach i troskach. Czasem pisk i zgrzyt kół na szynach, gdy tramwaj pokonywał łagodne zakręty, przywoływał ją do miejsca, w którym się znajdowała. Stukot otwieranych drzwi na kolejnych przystankach i szum potęgującej się majowej ulewy nastrajały ją coraz bardziej depresyjnie. Gdy przyszło wysiąść w Jelitkowie na pętli, to aż się wzdrygnęła. Na moment przystanęła na stopniu tramwaju, bo bała się wejść w swój stary, dobrze znany świat.
Ktoś ją lekko popchnął i bezwładnie wyskoczyła na chodnik, chwiejąc się na obcasach. Obejrzała się i nawet otworzyła buzię, żeby osztorcować popychacza, ale widząc wielkiego, napakowanego dryblasa bez szyi, zamknęła usta i bardzo powoli poszła w kierunku swojego domu. Mijając otwarte przestrzenie od strony morza, naciągała mocniej kaptur, zasłaniała się od ostrego deszczu i wiatru, który dosłownie zatykał płuca.
Całkiem ją zapowietrzyło, kiedy pod swoim domem zobaczyła czarne audi, dokładnie takie samo, jakie trzy dni temu przewiozło Marka na tamten świat. Przez moment stała, obserwując samochód i hamując łzy. Westchnęła kilka razy i powoli ruszyła do domu. Nie chciała rozmawiać ze wspólnikiem, więc mijając samochód, odwróciła głowę. Włożyła klucz do zamka furtki i szybko przekręciła. Usłyszała, że ktoś otwiera drzwi auta, więc pełna złości odwróciła się.
– Mówiłam ci, że chcę być ... – nie dokończyła wypowiedzi, bo z samochodu wysiadła też znajoma Natalia. – A ona tu po kiego? – pomyślała.
– Mówiłem ci, że musimy pogadać – Michał dosłownie naskoczył na Beatę.
– Nie dziś – krótko odparła, otworzyła furtkę i weszła do ogrodu, a Michał tuż za nią.
– Natalia jest w ciąży z Markiem.
Słowny pocisk, jakim wystrzelił wspólnik męża, trafił ją gdzieś głęboko i prosto w serce, w mózg. Stanęła skamieniała i nie mogła złapać powietrza. Nie mogła się poruszyć. Słyszała, jak furtka ponownie stuka o metalową futrynę. Wiedziała, że kolejna osoba przekroczyła próg jej prywatnego świata. Zacisnęła pięści, odwróciła się i wrzasnęła:
– Wynoś się, ale już!
– Ona jest w ciąży z twoim Markiem. Nie można tego tak zostawić.
– Marek nie żyje i nic mnie nie obchodzą czyjeś ciąże. Wynoś się, bo wezwę policję. – Z całą wściekłością złapała Michała za rękaw i wypchnęła za bramkę. Potem wyciągnęła rękę do Natalii, ale ona sama, na wszelki wypadek, odsunęła się na bok.
– To prawda. Jestem w ciąży z Markiem – powiedziała dosadnie.
– To gratuluję. Zgłoś się do niego, a teraz wynoś się z mojej posesji! – wrzeszcząc, podeszła do płotu, przytrzymała rozwartą furtkę, a po wyjściu niechcianych gości zamknęła ją na klucz.
Potem szybko schowała się w domu. Jeszcze przez niewielką szybkę w drzwiach zerknęła na audi. – I po co oni kupili te samochody, po co? Trumna. O Boże. – Rozpłakała się na dobre. Odwróciła się plecami do drzwi, zdjęła przemoczone buty i małymi kroczkami, na bosaka poszła do sypialni. W mokrej kurtce rzuciła się na łóżko i wyła jak ranione zwierzę. Co chwilę milkła. Nabierała głęboko powietrza i pełną siłą wydechu krzyczała, złorzecząc całemu światu. Łzy i gile wyciekające z nosa podcierała rękawem, a czasem narzutą, którą było zasłane łóżko. Czasem waliła w nie pięścią, kopała nogami, gryzła palce i w końcu zasnęła skulona, bez czucia, bez myśli, bez chęci do dalszego życia. Kilka razy budziła się, słysząc gdzieś w oddali sygnał telefonu. Nie wstawała. Przekręcała się na bok, naciągała kołdrę albo poduszkę na głowę i bezmyślnie mamrotała pod nosem: – Nie ma mnie w domu. Nie ma mnie. Nie chcę nic wiedzieć, nie chcę problemów. Nie chcę, nie chcę. – Zasypiała, pociągając nosem i budziła się, tarzając po wielkim, małżeńskim łóżku.
Gdzieś koło północy kolejny natarczywy sygnał wkurzył ją, więc wstała, zrzuciła z siebie kurtkę i wyszła do holu, w którym zostawiła torebkę z telefonem. Wyjęła go i ledwie widząc przez zapuchnięte od płaczu oczy, czytała listę dzwoniących. Kasowała po kolei wszystko, a na koniec wyłączyła go całkiem i rzuciła na szafkę koło wieszaka. Popatrzyła w lustro i skrzywiła usta na swój widok. – Stara jestem, brzydka jestem i co dalej? Oj, życie, jak mnie dręczysz. – Machnęła ręką i poszła do kuchni. Wyjęła z lodówki butelkę wódki, nalała sobie pół szklanki. Miała uzupełnić ją sokiem, ale karton był prawie pusty. Przechyliła więc szklankę i wlała w siebie całą zawartość. Wstrząsnęła się, przetarła usta ręką i jeszcze raz nalała alkoholu. – To mnie powali. Moje zdrowie. – Podniosła szklankę do niewidzialnego partnera w geście toastu i po raz kolejny wypiła wszystko. Postawiła szklankę do zlewu i poszła do łazienki. Rozbierała się, rzucając ubranie na podłodze. Odkręciła wodę i weszła pod prysznic. Nie myła się, tylko lała sobie na głowę mocny strumień ciepłej wody, aż zaczęło się jej kręcić w głowie. Przytrzymując się ściany, wyszła, zawinęła się w ręcznik i poczłapała do sypialni, pozostawiając mokre ślady na parkiecie. Minęła porzuconą wcześniej kurtkę, kopnęła ją nogą pod ścianę i dosłownie padła nieprzytomna na łóżko.
Kolejną pobudkę zrobiło jej słońce, które z tej strony dopiero w południe rozświetlało sypialnię. Przeciągnęła się leniwie, otworzyła oczy i zaraz szybko je zamknęła. – Nie, nie, nie. Nie chcę się obudzić, nie chcę myśleć o tym wszystkim. Chcę spać, spać. – Naciągnęła kołdrę sobie na głowę, ale rozbudzony mózg nie dawał już spokoju. Natychmiast powróciły ostatnie wydarzenia. Policja pukająca do drzwi, płacz Julka i ta wiadomość: „Marek leży na ojomie w szpitalu wojewódzkim”. Potem minuty, godziny, dni pełne obaw i koniec. Koniec wszystkiego. Białe prześcieradło na jego ciele, biały sufit, twarda podłoga pod głową. – I co dalej? Co dalej? – zastanawiała się przez moment. – Co on powiedział, że Natalia jest w ciąży z Markiem? Z jakim Markiem? Co mnie obchodzi ciąża Natalii? – Raptem zsunęła kołdrę, usiadła i powtórzyła wiadomość: – Natalia jest w ciąży z Markiem. Z Markiem? Z moim Markiem? Co on wygadywał? Jak to z Markiem? Przecież, przecież, no jak? Jak to z Markiem? To oni byli kochankami? Niemożliwe, ona dopiero od dwóch tygodni u nich pracuje... To kiedy zaszła w ciążę? Bzdura. Michał jak zwykle naciąga wszystko i wszystkich. Jeszcze raz jak to usłyszę, to w mordę dostanie jak nic. Gnój, jak nic cholerny gnój.
Wściekła szybko wstała i od razu zrobiło jej się niedobrze. Żołądek po takich stresach zakropionych alkoholem zbuntował się i Beata nawet nie zdążyła dobiec do łazienki. Całą fontannę wypuściła na biały dywanik w korytarzu. Tylko ręką przytrzymała się ściany, bo nogi od potężnego skurczu mocno się jej ugięły. Prawie bezwładna oparła się o ścianę, a potem zjechała po niej do samych kucek. – O Boże, dziewczyno, weź się w garść, masz dziecko. O rany, trzeba zadzwonić do teściowej, tylko jak ja jej to powiem? Jak mam jej powiedzieć, że Marek nie żyje. Jej kochany Mareczek. Powiedzieć jej, że Mareczek miał kochankę, że będzie babcią? Bzdura, bzdura, bzdura. – Walnęła pięścią w podłogę, aż jęknęła z bólu. – Jasne, że bzdura. Kolejna bzdura Michała. – Pokręciła głową i powoli podniosła się z kucek. Wzięła dywanik i wrzuciła go do wanny. Spłukała prysznicem, a potem wyniosła na taras. Przewiesiła dywanik przez barierkę i na moment wystawiła buzię do słońca. – Wczoraj deszcz płakał za Markiem, a dziś słońce dla mnie. To trzeba się zabrać do roboty i pozałatwiać wszystko, ale najpierw pojadę do teściowej. Ojciec wszystko pomoże, bo sama... – Głos uwiązł jej w gardle. – Sama. Jestem sama. Będę znów sama. – Pomachała sobie ręką przed oczami, hamując łzy, a potem poszła do kuchni. Ugryzła kawałek suchego chleba, postawiła czajnik na gaz i szybko, jakby bez trosk i zmartwień, pobiegła do łazienki. Pozbierała ubrania z podłogi, umyła zęby, buzię, nasmarowała się kremem, uczesała włosy i krzywiąc się z niezadowolenia, wystawiła sobie język w lustrze. – Będę sama. Dobrze, że mam chociaż Julka. Jemu będzie źle bez ojca, ale co zrobić? – Całkiem goła wróciła do kuchni. Zrobiła sobie śniadanie, ale nie siadała do stołu. Wzięła kubek z herbatą, kromkę chleba w rękę i poszła do sypialni. Usiadła na łóżku i powoli gryzła kawałek po kawałku. – Brr, jak mydło, żadnego smaku. – Do tego jeszcze wzdrygnęła się z zimna, więc postawiła kubek na nocnej szafce i ponownie wsunęła się pod kołdrę. Ugryzła kolejny kawałek i zamarła w bezruchu, bo oczy jej trafiły na zdjęcie Marka wiszące na ścianie. – Boże, a to suka. To możliwe, on tą cholerną Natalkę już dawno zna. Szlag by to trafił, przecież oni byli razem z Michałem na nartach. Julek ciągle mówił, że ciocia Natalia to i ciocia Natalia tamto. – Położyła kanapkę na kołdrze i zaczęła liczyć na palcach. – Luty, marzec, kwiecień, maj. To ona jest w czwartym miesiącu. – Złapała się za głowę. – Ludzie, ludzie i co teraz będzie? A Marek? Jak on mógł? Jak on mógł się z nią pieprzyć? Ze mną kochał się zaraz jak przyjechał. Z nią się tam gził na oczach syna, a potem słodziutki do mnie? Tak z jednej dupy na drugą? O Boże, nie, to nie mój Marek, to niemożliwe. To jakaś paranoja. Nie, ja mu pokażę, kanciarz od początku do końca. Do sądu podam, że oczernia mojego męża. Tak, podam Michała do sądu.
Po południu Beata podjechała pod dom teściów taksówką i od razu szlag ją trafił. Czarne, błyszczące audi stało przed bramą.
– To jest cholerny gnój. Wszędzie wlezie i pewnie już nagadał tych herezji biednym teściom, jakby mało było wszystkiego.
Niepewnie podeszła do drzwi, nie nacisnęła dzwonka, tylko przyłożyła ucho i słuchała odgłosów przez kilka minut, a potem delikatnie dotknęła klamki. Drzwi drgnęły, więc powolutku, ostrożnie uchyliła je i dalej nasłuchiwała. Teraz bardzo wyraźnie słyszała głos Michała opowiadający o biznesowych sprawach.
– Kredyty mamy pospłacane, więc nie będzie problemów finansowych. Mieliśmy z Markiem złożoną w banku promesę na kredyt na następne dwa ciągniki, ale w tej sytuacji trzeba wszystko wycofać, bo i tak przed sprawą spadkową nikt nam nic nie przyzna z dotacji, a tylko będą niepotrzebne koszty. Państwo sami rozumieją, że w tak skomplikowanej sytuacji to sprawa będzie się ciągnęła na pewno do samych urodzin dziecka.
Na to słowo Beata nerwowo zareagowała. Popchnęła mocno drzwi, które uderzając o stojący za nimi wieszak, narobiły hałasu. Teść natychmiast się poderwał i wpadł do przedpokoju, spodziewając się jakiegoś nalotu ciekawskiej rodziny czy znajomych. Widząc Beatę, od razu ją objął i mocno przytulił.
– Co ten debil tu robi? Już miesza wam w głowach, a gdzie Julek? – zapytała szeptem.
– Spokojnie, Beatko. Wysłałem go na górę, bo za gorąco się tutaj zrobiło. Dzieciak ma już dosyć wrażeń, a ta cała Natalia to chyba jakiś absurd. Spokojnie. Wszystko się wyjaśni.
Pocałował ją w czoło i jeszcze mocniej przytulił do swojego ramienia. Potem jak dziecko poprowadził za rączkę do salonu. Posadził na kanapie obok matki i położył palec na ustach, nakazując milczenie.
Beata tylko za rękę wzięła teściową i mocno ścisnęła na znak przywitania, a teść nakazał gestem dalsze opowiadanie przybyłemu gościowi.
– Wiem, że po urodzeniu dziecka byłoby trudno udowodnić ojcostwo, więc wczoraj w szpitalu nakazałem pobrać z żyjącego jeszcze ciała Marka odpowiednie próbki. Zrobią preparaty i będą przechowywali do czasu narodzin.
– Ty perfidny gnoju! – wysyczała Beata.
– Cicho, dziecinko, cicho – skarcił ją pan Ludwik.
– Przepraszam, nie chcę tego słuchać. Idę na górę do Julka. Lepiej byście porozmawiali o pogrzebie, a nie o bękarcie – powiedziała, wstając i bez oglądania się za całym towarzystwem poszła na poddasze do syna. Pocałowała go w czoło na przywitanie i usiadła obok na małym stołeczku. Julek nie przerywał grania na komputerze, burknął tylko ciche dzień dobry i dalej pukał palcami po klawiaturze. Dobre kilka minut siedzieli w całkowitej ciszy, aż Julek przeszedł odpowiednie miejsce w grze i mógł zastopować dynamiczne wydarzenia. Opuścił na chwilę nisko głowę, ręce położył na swoje kolana, a potem odwrócił się do mamy.
– Ja wszystko wiem. Tata nie żyje. Wujek Michał wczoraj dzwonił, a potem babcia tak mocno płakała.
– Tata i tak nie miał szansy wyjść z tego. Dobrze, że Bozia go tak szybko zabrała.
– Musiał bardzo cierpieć. Wiesz, wczoraj szczypałem się za rękę, żeby zobaczyć, jak to boli. Mam tylko siniaki, ale chyba nic nie czułem.
Beata pogłaskała syna po głowie.
– Siniaki zejdą, ból przejdzie, ale nigdy nie zapomnimy naszego tatusia.
– Dziadek powiedział, że jak kogoś sobie znajdziesz, to oni się mną zaopiekują.
– Co? – Zaskoczona, wzburzona wstała ze stołeczka.
– Dziadek powiedział, że młoda jesteś, posażna, to będziesz musiała sobie kogoś wziąć, bo w takim domu samej to strach.
– Synku. Nikt nie będzie decydował o naszej przyszłości ani dyktował, co mamy robić. Na razie wszyscy musimy zająć się pogrzebem, a potem powolutku ułożymy wszystko, dobrze?
– Wiem, mamo, dzieckiem nie jestem.
– No właśnie. Skup się na nauce. Masz zaraz test kompetencyjny i potem poszukamy dobrego gimnazjum. Gdzie chcesz iść?
– Na Żabiankę. Najbliżej. Połowa chłopaków tam się wybiera.
– To dobrze, będzie ci raźniej. Na wakacje pojedziemy do wujka Tomka, do Berlina, to podszlifujesz język. Właśnie. Muszę zadzwonić do Tomka, ale może najpierw załatwimy z pogrzebem. – Na chwilę zamyśliła się. Pogłaskała syna po głowie. – Graj sobie. Idę pogonić tego cwaniaka. Trzeba na poważnie zabrać się do załatwiania.
– Mamo. – Julek odwrócił się do Beaty i patrzył z pewnym zakłopotaniem. – Nie martw się. Nie damy się wyrolować temu cwaniakowi. Muszę ci coś powiedzieć, ale usiądź.
Beata ponownie usiadła na stołeczku obok syna. Położyła mu dłonie na kolanach i jeszcze raz zapewniła, że wszystko się dobrze, powolutku poukłada. Julek kręcił na to głową.
– Wiem, że to nie takie proste, ale damy radę – zapewniała Beata.
– Mamo, ale wujek Michał ma rację.
– Julek. Michał nie jest żadnym twoim wujkiem. To kolega taty jeszcze ze studiów i najwyższa pora, żebyś przestał tak do niego mówić.
– Ale on ma rację.
Beata przekręciła głowę, żeby lepiej patrzeć na syna.
– O czym ty mówisz?
– Ja nie jestem taki mały i coś mi się przypomniało.
– Co takiego?
– Bo wiesz, ja nie kumałem, ale coś mi się raz zdawało. Nie chciałem nic mówić.
– O czym nie chciałeś mówić?
– Nie złość się na mnie. Ja, ja... – Julek zaczął dukać. – Jak raz wszedłem do pokoju, to ciocia Natalia siedziała goła w naszym pokoju. Tylko kołdrą się zakrywała, ale widziałem z tyłu, że miała gołą pupę.
– W naszym pokoju, w sypialni?
– Nie, na nartach w Szpindlerowym Młynie.
– A tata?
– Był w łazience.
– O kurcze! – Beata aż gwizdnęła.
– I myślę, że oni wtedy zrobili sobie tego dzieciaka.
– Julek! – krzyknęła. – Skąd ty wiesz o dziecku?
– A co ja uszu nie mam? Wujek gadał. Wszyscy siedzieli sztywni jak mumie. Dopiero dziadek się zreflektował, że słucham i jak dzieciaka za rączkę mnie wyprowadził.
– Julek... – Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale tylko machnęła ręką. Wstała i wyszła z pokoju. Nie schodziła od razu, tylko nasłuchiwała ze schodów.
– Proponuję od razu na pierwszej sprawie spadkowej, żeby wszystko uprościć. Zróbmy podział na trzy... – Z dołu dobiegał głos Michała.
– Dlaczego na trzy? Prawnie to tak nie jest. Połowa całego spadku należy się Beacie, a z drugiej połowy dopiero na trzy, jeśli już uznamy to nienarodzone dziecko. – Głos teścia prostował zapędy Michała.
– Lepiej, żeby Beata od razu zrzekła się trzeciej części do firmy, bo jak pójdziemy na noże, to jeszcze dom będzie do podziału – straszył Michał.
Na te słowa już nie wytrzymała. Zbiegła ze schodów i jak wściekła lwica rzuciła się na Michała. Złapała go za poły marynarki i podniosła do góry.
– Ty gnido. Nic nie dostaniecie. Nic. Dom jest mój i połowa firmy moja. Nie będziesz wyciągał łap po cudzy majątek, a tą cichodajkę masz natychmiast zwolnić z pracy. Żebym jej na oczy nie widziała, jak przyjdę do biura, a teraz się wynoś. – Ciągnęła zaskoczonego Michała do samego wyjścia. Tam dopiero puściła jedną rękę. Otworzyła drzwi i wypchnęła go na zewnątrz. Szybko zamknęła drzwi, przekręciła klucz w zamku i oparła się o nie. Zacisnęła pięści, wbijając sobie paznokcie do bólu.
– I tak Marek miał się z tobą rozwieść, bo jesteś zimna w sypialni jak Antarktyda. – Usłyszała zza drzwi wołanie, a potem głośne walnięcie pięścią.
Podskoczyła wystraszona. Odsunęła się kawałek, ale nie odchodziła. Musiała chwilę odczekać, by uspokoić się przed rozmową z teściami. Postanowiła opanować wszelkie emocje i zająć się pogrzebem. Zrobiła kilka głębokich wdechów, rozluźniła dłonie, potrzepała nimi i wolno, krok za krokiem, weszła do salonu. Sztucznie się uśmiechnęła i powoli, cedząc słowa, rozpoczęła rozmowę na temat pochówku.
Gdy teściowie potwierdzili jej zdanie, od razu pojechała z ojcem do centrum pogrzebowego do Wrzeszcza. Tam dość sprawnie uporali się z formalnościami, a co najważniejsze, to wybrali termin, bo miejsce Marek miał zagwarantowane w rodzinnym grobowcu. W miejscowym sklepie kupili nowy garnitur i resztę odzienia, w jakie chcieli wyposażyć zmarłego, a potem pojechali do restauracji zamówić rodzinny obiad. Mały problem powstał przy podawaniu ilości osób, które miały zjawić się na stypie. Choć pobieżnie, na palcach, wyliczali członków rodziny, to i tak pogubili się w zawiłościach, a tym samym w ilości osób.
– Ale tego gnoja tutaj nie chcę.
– Beatko, może lepiej na spokojnie. Słyszałaś. Zrobią badania i wszystko wyjdzie.
– Tato. Ja wiem, to jest wasz syn i może będzie wasz wnuk albo wnuczka, ale to jawnie świadczy, że Marek mnie zdradził. Rozumiesz. Zdradził i nie chcę o tym rozmawiać. Pochowam go, bo taki mam obowiązek, ale to boli, więc oszczędź mi tego wszystkiego.
Odwróciła się i wyszła z restauracji. Na chodniku teść ją dogonił. Złapał za rękę i przytulił.
– Przepraszam. To wszystko jest takie trudne.
– Dla mnie jeszcze trudniejsze, jedź do mamy. Ja się przejdę. Muszę sobie wszystko poukładać w głowie. Oswoić się z myślami, bo zwariuję.
– Może cię gdzieś podrzucić?
– Nie, tato. Aha. Bardzo proszę, nie opowiadaj Julkowi takich głupot, że ja sobie kogoś znajdę. Nawet jak znajdę, to ja sama z nim porozmawiam.
– Wiesz, ja przepraszam, ja... – dukał zaskoczony teść.
– Nic nie wiesz. Dziękuję, że zajmujecie się Julkiem. Jutro wpadnę po niego. Pa, tato.
Odwróciła się i poszła chodnikiem w stronę centrum Wrzeszcza. Wiedziała, że teść ją ciągle obserwuje, więc specjalnie wyprostowała się, podniosła głowę i szła bardzo pewnie. Dopiero gdy ją minął i pomrugał światłami, spuściła głowę, zacisnęła zęby i zgarbiła się. Oczami zrobiła kółeczko, a potem rozejrzała się w koło, jakby nie znała ulicy, dzielnicy. – Co ja mam zrobić, gdzie pójść? – Zastanawiała się, zerkając na zegarek. – Za późno. Kurczę, muszę jutro pojechać do pracy zawieźć im akt zgonu, ale teraz, co ja mam z sobą zrobić? – Pomacała się po kieszeniach, otworzyła torebkę i szukała telefonu. – Cholerny świat, zostawiłam w domu. Dom, mój dom, a ta gnida chce jeszcze podziału mojego domu. Jasne, figę dostanie. Oj, dziewczyno, ale ci się wszystko zawaliło. Trzeba się pozbierać do kupy i coś zorganizować. Pewnie ciotka Bronia przyjedzie, ale muszę jak najszybciej zadzwonić do niej i koniecznie do Tomka. Będzie w szoku. – Skrzywiła usta w uśmiechu i ruszyła prosto przed siebie. Minęła centrum handlowe Manhattan i przeszła przez Grunwaldzką, prosto w kierunku wrzeszczańskiego dworca kolejowego. Zajrzała po drodze do antykwariatu. Przeleciała wzrokiem po półkach i nie znajdując nic ciekawego, bezmyślnie poszła na pętlę autobusową. Usiadła na ławce i przez moment się zastanowiła. – Po co ja przyszłam na autobus? Co mnie napadło, czemu nie tramwaj? – Raptem puknęła się w czoło. – Boże, całkiem mnie pokręciło, ale OK, jak już tutaj mnie przywlekło, to zajrzę do Galerii Bałtyckiej. Trzeba coś czarnego na żałobę sobie kupić. – Podniosła się i poszła chodnikiem wzdłuż torów kolejowych. – Żałobę mam nosić po takim zdrajcy? Jak on mógł pójść z taką młódką do łóżka, ja już mu nie wystarczałam? Może Michał ma rację, może jestem całkiem do kitu w te sypialniane gierki i Marek szukał czegoś atrakcyjnego, nowego? Niemożliwe, przecież dobrze nam było. Boże, jakie to wstrętne. Ja się z nim kochałam, dotykałam, a on inną kobietę całował. Fuj, to jest obrzydliwe. – Kręciła głową, marszczyła czoło, wyobrażając sobie męża w objęciach Natalii. – To naprawdę niemożliwe, żeby on z nią, ale będzie dziecko, to znaczy, że jednak pieprzył się z nią. Nawet Julek o tym wiedział, a ja ciemna nic nie zauważyłam, a teraz jeszcze zamach na mój dom? – Zacisnęła zęby ze złości i przyspieszyła kroku. Pierwszymi drzwiami weszła do nowoczesnego centrum handlowego i z zachwytu nad rozświetlonym wnętrzem i kolorami na moment odetchnęła. Stanęła przed witryną butiku i uśmiechnęła się do żółto-zielonej sukienki na manekinie. – O nie, w lecie w czerni po takim łajdaku nie będę chodziła. Na pewno nie. Cholerny zdrajca. Jak on mógł? Ja całe ferie tyrałam, a ten nie tylko szalał na nartach, ale jeszcze się łajdaczył i dzieciaka zrobił. Po prostu skurwiel i tyle. – Popchnęła drzwi i weszła do środka. Od razu poprosiła upatrzoną sukienkę i poszła do przymierzalni. Zdjęła z siebie granatową spódnicę i czarną bluzkę. Schowała do torby, a wystrojona w barwną kreację wyszła zaprezentować się sprzedawczyni. Potem kazała odciąć metkę i tak odmieniona opuściła sklep. Co chwilę przeglądała się w kolejnych witrynach i uśmiechała do kolorowej postaci, powtarzając sobie, że nie będzie nosiła żadnej żałoby. Przystanęła przed sklepem z elegancką bielizną i zamyśliła się.
– Ale na pogrzeb powinnam pójść na czarno. No tak, na czarno, ale bieliznę mogę mieć kolorową. Pewnie. Czerwoną! – Z takim postanowieniem weszła do sklepu i lawirując między innymi klientkami, podeszła do sprzedawczyni.
– Poproszę komplet czerwonej bielizny. 75 DD, a majtki najlepiej S – wyrecytowała z zadowoleniem, a potem jeszcze bardziej wesoła mierzyła ją w ciasnym pomieszczeniu. Miała nawet ochotę wyjść w niej, ale za bardzo prześwitywała przez jasną sukienkę. Dokupiła jeszcze czerwoną, fikuśną koszulkę nocną na ramiączkach i wyszła całkiem ustabilizowana psychicznie.
Dopiero powrót do pustego domu przywrócił paskudne myśli. Usiłowała je odgonić, ponownie przymierzając bieliznę, ale nic nie pomagało. Kręciła się po domu, omijając miejsce, gdzie leżał telefon. Chciała sobie zrobić drinka, ale nie miała czym rozrzedzić alkoholu, więc narzuciła na siebie wcześniejsze, ciemne ubranie i poszła do sklepu po zakupy. Stanęła przed ladą chłodniczą i dopiero przypomniała sobie, że musi przygotować się na przyjazd gości. – O Maryjo, to co ja mam robić, ile tego będzie? Ciotka Marta to zaraz pojedzie do syna, na Morenę. Karol z Marysią na pewno nie zostaną, bo i po co. Franek z Olą będą u teściów, a w dupie. Czym ja się martwię. Mają takiego synka, to niech świecą oczami, nawet tam nie pójdę. Tylko zrobię dla swoich. To w sumie cztery osoby i koniec, a to nie ma się czym martwić. – Ruszyła zadowolona między regały, gdzie kupiła kilka puszek z produktami na sałatkę, potem kilka marchewek, owoce. Wróciła jeszcze do stoiska mięsnego. Wzięła dwa kurczaki i po kilka plasterków wędlin. Na koniec dołożyła kostkę masła i dwa serki dla siebie na kolację. Przy samej kasie przypomniało jej się o sokach, więc jeszcze raz poszła między regały.
– Pani Beatko – zaczepiła ją sąsiadka. – Przepraszam, że pytam, bo pani tak na ciemno. Czy Marek już zszedł?
– Tak, w piątek, o 14 pogrzeb na Srebrzysku.
– Tak mi przykro. Proszę przyjąć wyrazy współczucia. Na pewno przyjdziemy, a msza?
– Msza? – zastanowiła się chwilę. – A, msza. To teściowie załatwiają, ja nie mam do tego głowy, pani Janino, oj, nie mam. Za dużo na mnie spadło.
– Naprawdę współczuję. Pan Marek był taki wspaniały. Tak państwo się kochaliście.
– Dość! – ostro przerwała sąsiadce. – Nie chcę o tym skurwielu rozmawiać. – Widząc dziwną minę sąsiadki, złapała się za usta i na chwilę zamilkła. – Przepraszam, pani Janino. Nie wiem, co mam powiedzieć, co robić? Przepraszam.
Zawróciła wózek i pognała do kasy, nie oglądając się za siebie. Szybko zapłaciła i obciążona czterema siatami wróciła do domu. Rzuciła wszystko w kuchni na podłogę i zaciągając mocno powietrze, zaczynała ponownie łkać. Usiadła w salonie w głębokim fotelu. Podciągnęła nogi pod brodę. Wsadziła nos między kolana i rozpłakała się na całego. – Jak on mógł, jak on mógł? Jak ja ludziom w oczy spojrzę?Rozdział 2 W pogrzebowym nastroju
Było już całkiem ciemno na dworze, gdy ledwie opanowała swoje płacze, obmyła się i w końcu zmobilizowała do działania. Najpierw przedzwoniła do brata. Zwięźle mu zakomunikowała o śmierci męża, zaprosiła na pogrzeb i uprzedziła o trudnej sytuacji, prosząc, żeby wcześniej przyjechał. W podobny sposób poinformowała ciocię Bronię, ale ta nie dała się zbyć suchymi danymi. Ciągnęła Beatę za język, zagadując o różne tematy, w końcu zaoferowała się z natychmiastowym przyjazdem.
– Ciociu. Nie, jak nie wyrobisz się w piątek, to niech będzie w czwartek wieczorem, ale proszę, ja nie chcę tych waszych płaczów i modłów.
– Ale tak trzeba, a chociaż gromnicę palisz za duszę zmarłego?
– Tak, palę – odparła na odczepnego.
– A możesz mi kwiaty zamówić? Tak do stu złotych, bo na więcej, to sama wiesz, że mnie nie za bardzo stać.
– Dobrze, ciociu. Teraz kwiaty są tanie, to i tak wiącha będzie wielka.
– Wielki i kochany człowiek zmarł, to i kwiaty powinny być okazałe, moja droga.
– Tak, wielki – odparła, ale w duszy szlag ją trafiał. Chciała jak najszybciej skończyć tę żałosną jej zdaniem rozmowę.
Ciotka tego nie rozumiała i dalej roztaczała podziwy nad zmarłym, jeszcze bardziej złoszcząc Beatę. W końcu udała, że ma drugi telefon i ostentacyjnie przerwała rozmowę. Rzuciła słuchawkę i poszła do kuchni rozpakować siatki. Zrobiła sobie mocnego drinka i znów usiadła w fotelu. Tym razem nie płakała. Wszelkie łzy hamowane były przez myśli nakręcane złością. Włączyła telewizor i przeleciała po kanałach. – Co za gówno, nic nie ma. – Rzuciła pilotem ze złością. Wypiła drinka i wróciła do kuchni zrobić sobie następnego. – Gromnicę, ja mu postawię gromnicę, za takie świństwo.
Złościła się coraz bardziej, aż w końcu zaczęła bluzgać na swój los, na puszczalską Natalię, na cwanego Michała. – Dom do podziału, dla tej kurwy. Jeszcze czego. Dom jest po moich rodzicach i wara im od niego. – Weszła ze szklanką do sypialni, usiadła na łóżku i rozglądała się po meblach. Gdy oczy jej natrafiły na komodę, na której stały zdjęcia, podniosła się, odstawiła drinka i z wściekłością poleciała do piwnicy. W boksie, kiedyś przeznaczonym na opał, a teraz spełniającym rolę domowej graciarni, wybrała dwa duże kartony. Wróciła do sypialni i wzięła się do pakowania. Najpierw powrzucała całe zdjęcia z oprawami do kartonu, a potem chwilę się zastanowiła. Wyjęła wszystko, poukładała na łóżku i robiąc krok do tyłu, przyjrzała się pamiątkom. – Jedno postawię Julkowi, przecież to jego ojciec. Skurwiel, bo skurwiel, ale jego ojciec. Tamten bękart nie będzie miał nawet zdjęć i dobrze. Trzeba patrzeć, gdzie się gołą dupę rozkłada. – Wybrała największy portret Marka i zaniosła do pokoju syna. Postawiła mu na biurku. Resztę ramek opróżniła i puste, z szarymi tłami, ustawiła z powrotem na komodzie. Odsunęła się i popatrzyła na dziwną dekorację. – Puste jak moja dusza. Nie, moja dusza jest zraniona. – Zerknęła na wyjęte zdjęcia i zaczęła je drzeć na drobne kawałeczki. Po nich przyszła kolej na szuflady. Odsunęła pierwszą, w której trzymała swoją bieliznę, i pogłaskała co ładniejsze staniki. Natrafiając na nowy czarny, koronkowy biustonosz, jaki Marek przywiózł ostatnio z nart, wzięła go do ręki. Wyjęła z szuflady i podniosła do góry. Sarkastycznie westchnęła. – Gnój jeden. Pieprzył się z nią, a potem mi bieliznę kupował, a może to ona wybierała? O nie. – Wrzuciła nowy biustonosz do kartonu. Zasunęła swoją szufladę i od razu sięgnęła do mężowskiej, dwa piętra niżej. Wysunęła ją do samego końca i nie sprawdzając żadnych rzeczy, wywaliła wszystko do kartonu. Dopchała go jeszcze skarpetkami z dolnej szuflady i zamknęła pudło. Wyniosła do śmietnika i zabrała się do porządków w szafie. Wywaliła wszystkie garnitury na podłogę, a na nie płaszcz i kożuch. – Co ja z tym zrobię? Ile tego jest, pieprzony elegancik – powiedziała na głos i z jeszcze większą pasją zaczęła wyrzucać mężowskie ubrania. Kiedy wszystko leżało na podłodze, zamknęła szafę i to samo zrobiła w łazience. Tym razem kosmetyki męża włożyła do kartonu postawionego na muszli klozetowej. Na moment zawahała się, trzymając w ręce jego szczoteczkę do zębów. Powąchała ją i wykrzywiła usta. – Fuj. On się z nią całował, a potem ze mną. Jak tak można? Spał ze mną w naszej sypialni. W sypialni? Tam też trzeba zmienić wszystko. – Wrzuciła szczoteczkę do kartonu, a na wierzchu przycisnęła wszystko mężowskimi ręcznikami, żeby nic się nie potłukło.
Rozejrzała się jeszcze po łazience i otworzyła wiklinowy kosz z brudami. Ostrożnie, dwoma palcami wyjęła jego brudne gatki. Podniosła do góry, popatrzyła, a gdy poczuła skurcz żołądka, z obrzydzeniem przechyliła kosz i całą zawartość przesypała do kartonu, nie patrząc na swoje rzeczy. – Ohyda – jęknęła i wyniosła ciężki karton do śmietnika. Nie dało się zamknąć klapy, więc w myślach policzyła dni, kiedy mają wywieźć śmieci. – Jutro, super, to będzie czystka do pogrzebu. – Zachęcona tak pozytywną wizją ponownie poleciała do piwnicy po kolejne kartony. Mijając niewielki warsztat, zwinęła z wieszaka roboczy kombinezon i od razu wrzuciła go do pudła. Przy wejściu dołożyła jeszcze dwie pary starych butów i postawiła wszystko w przedpokoju, bo tam wisiały dwie letnie kurtki Marka. Bez zastanowienia upchnęła je razem z kolekcją kapci i wyniosła na zewnątrz domu. Ten i kolejne kartony ustawiła w wysoki sztapel, okładając z dwóch stron czarnymi workami, w których była cała garderoba nieżyjącego męża. Zmęczona, spracowana usnęła w salonie na kanapie, otulona kocem i ciężkimi myślami.
Rano przypilnowała śmieciarzy. Dała im w łapę po dwadzieścia złotych i dzięki temu cała garderoba niewiernego małżonka zniknęła z domu. Zostały jej jeszcze dokumenty, ale te zostawiła sobie na spokojniejszy czas. Tego dnia miała w planie wizytę w pracy i z tym związane dokumenty, a potem już tylko teściów i syna.
Choć uspokojona porządkami, to pełna lęków szła na stare wiekiem, choć z nazwy Osiedle Młodych, wcięte klinem w Trójmiejski Park Krajobrazowy. Lubiła tam spacerować, chociaż od kilku lat natłok ludzi uciekający od gwaru miasta odebrał urok leśnym zakątkom. Lubiła też dom teściów. Niewielki, parterowy domek z jednym pokojem na poddaszu, z dużym ogrodem graniczącym z wysokim lasem. – Nie to co u mnie. Z jednej strony ulica, a z drugiej wydmy i plaża. Latem wrzaski plażowej ferajny, a jesienią i wiosną ryk wzburzonego morza. O rany, zaraz się zacznie z tą wczasową hołotą. Może by sprzedać dom, bo co ja sama zrobię? Pogadam z Tomkiem, jak przyjedzie, a może w ogóle zniknąć z tego miasta, tylko gdzie? – rozmyślała, idąc wąską, spokojną uliczką cichego osiedla. Przystanęła jeszcze przed wejściem, pokiwała głową z podziwem na równo przystrzyżone trawniki. – No właśnie, kto to będzie u mnie robił? Kto oczyści rynny, pomaluje pergole? Trzeba to sprzedać.
– Dzień dobry, pani Beato. – Usłyszała głos za sobą i powoli odwróciła się.
Sąsiad teściów, starszy pan Marian, wyciągnął do niej rękę i ukłonił się nisko.
– Proszę przyjąć szczere wyrazy współczucia.
– Dziękuję, panie Marianie.
– Pani też na różaniec? To dobrze. Płacze, żale swoją drogą, a za duszę zmarłego trzeba się pomodlić. Ja przecież Marka znałem od dziecka. Dobry z niego człowiek, choć za chłopaka to szałaput był, ale sama pani wie, że na porządnego człowieka wyrósł.
– Tak, bardzo porządnego. – Beatę od razu złość wzięła i już miała ochotę zawrócić, ale sąsiad objął ją ramieniem i lekko popchnął w stronę drzwi. Zacisnęła więc zęby i powoli weszła do domu teściów.
Na widok stada klęczących osób przed niby-ołtarzykiem ustawionym na ławie zacisnęła pięści i obchodząc wkoło poszła do kuchni, gdzie krzątała się teściowa. Choć zawsze darzyła ją wielkim szacunkiem, teraz jej zapłakane oczy budziły w niej dziwny śmiech. Oparła się o lodówkę i patrzyła, jak teściowa obiera ziemniaki na obiad.
– Nie idziesz się modlić? – zapytała teściowa.
– Nie.
– Grzeszysz, moja droga.
– Ja? Mama sobie śmiechy ze mnie robi, a gdzie Julek?
– Jeszcze ze szkoły nie wrócił.
– Zabiorę go dziś do domu. Jutro Tomek przyjedzie, a może jeszcze dziś w nocy.
– A po co? Ma tutaj spokój i ciszę.
– Ciszy to chyba nie za bardzo. Oni te modły pewnie przez całą noc będą klepali.
– To i on się pomodli za duszę ojca.
– A w domu poćwiczy niemiecki z Tomkiem. To mu teraz bardziej będzie potrzebne.
– Jak chcesz. Wiesz, że u nas Julek ma swój pokój.
– Teraz, a jak drugie dziecko się pojawi, to wtedy jak zbędną zabawkę odstawicie go mamusi?
– Złość przez ciebie przemawia.
– A mama jakby się czuła w mojej sytuacji? Jakby tata się bzykał ze swoją sekretarką. No jak? Niech mama sama pomyśli. Ojciec nie musi pracować, to po co ciągle w biurze przesiaduje?
– Beatko, co ty dziecko opowiadasz? Wiesz dobrze, że kancelaria przynosi dochody, i nam, i wam.
– Nam? Chyba mama lekko przegięła.
– A za co wyremontowaliście dom?
– A, to już rozumiem. Jasne. No i teraz będziecie chcieli część domu dla tego bękarta. Jak mama śmie cokolwiek wypominać? Ja pracuję, Marek pracował, więc za swoje wszystko zrobiliśmy i wara z łapami ode mnie.
– Dziecko drogie. My nic nie chcemy od ciebie. Drażliwa się zrobiłaś, że porozmawiać z tobą nie można.
– Bo nie można.
Odwróciła się wkurzona i poszła do pokoju na poddaszu. Usiadła na łóżku Julka i patrzyła po półkach załadowanych zabawkami. – Po co oni to trzymają? Racja, teraz się przyda dla tego bękarta. – Trafiła wzrokiem na walizkę i od razu poderwała się do pakowania ubrań. Miała już wszystko poskładane, gdy do pokoju wszedł syn.
– O, pakujemy się, wreszcie.
– Masz dość mieszkania u dziadków?
– Pewno, ale wiem, że musiałaś wszystko sobie przemyśleć, więc siedziałem cicho.
– To wracamy do domu?
– Pewno, ale dziadki się wnerwią. Oni są całkiem nakręceni tym wszystkim. Wczoraj wieczorem był wujek. O, sorry, pan Michał. Przyniósł dziadkowi papiery z firmy.
– Dziadkowi?
– A co będzie z firmą taty?
– Nie wiem. Najpierw pogrzeb, a potem? Nie wiem, Julek. Nie mam pojęcia. Trzeba będzie wziąć jakiegoś zmyślnego adwokata. Ja się nie znam. Na pewno jest tam spory majątek. Trzy nowiutkie tiry muszą mieć swoją wartość.
– Jesteś wściekła na tatę?
– Jestem i to bardzo, ale to niczego nie zmienia. Marek jest i był twoim ojcem, i masz dobrze go wspominać. Pakuj się. Wujek Tomek przyjeżdża.
– Choć to dobre z tego wszystkiego – podsumował Julek, zarzucając sobie wypchany plecak na ramiona.
Na dole pomachał zebranym w salonie, cmoknął babcię w policzek i czym prędzej wyszedł przed dom. Beata natomiast musiała się kilka razy wytłumaczyć zebranym ludziom. Za to stojąc już na chodniku, odetchnęła spokojnie. Klepnęła syna po ramieniu.
– Spadamy do siebie, synek.
– Mamo, ja wiem, że to trudne dla wszystkich, ale mam już dość tych łez i modłów. Nie mogę się skupić na nauce. Co chwilę albo babcia zapłakana wpadała i od sierot mnie wyzywała, albo dziadek, a jeszcze te ciotki. Ojca nikt nie przywróci.
Beata złapała za uchwyt od walizki i pociągnęła ją za sobą. Szli w całkowitym milczeniu do samego tramwaju. Czasem potrącali się bezwiednie. Odwracali wtedy głowy do siebie i uśmiechali się. W tramwaju jak zwykle o tej porze był spory tłok, więc ścisnęli się w kącie, zasłaniając siedzącą starszą panią. Gdy ona wysiadła, to Beata zajęła jej miejsce. Plecak Julka położyła sobie na kolanach i oparła na nim brodę.
– Nie martw się, mamo. Damy radę – powiedział tak radosnym głosem, że aż popatrzyła na syna.
– A ty coś taki uchachany? Od dziadków się wyrwałeś, to i humor lepszy?
– A tam lepszy, ale dom to dom. Na plażę blisko.
– I do kolegów, co?
– A pewno. Mamo, tam naprawdę jak w trumnie było.
– Julek, to nie jest śmieszne.
– Oj tam, mamo. Takie umartwianie nie wróci tacie życia. Sama powiedziałaś, że nie miał szansy z tego wyjść.
– Nie miał.
– A co z samochodem? Widziałaś?
– Jak przemielony przez maszynkę do mięsa.
– Kurde, tyle kasy, a ubezpieczenie?
– Pewnie jest na firmę. Mówiłam ci. Po pogrzebie będziemy wszystko załatwiali.
– Bo tak ci ciężko na piechotę ganiać.
Od Żabianki zrobiło się całkiem luźno, więc Julek usiadł przed matką. Wziął od niej plecak i do samego końca się nie odzywał. Za to przed sklepem poprosił o kasę i wyskoczył po colę. Jedną butelkę od razu wypił, a drugą wstawił w domu do lodówki.
– Wiesz, dziadkowie to za narkotyk uważają.
– A ty za płyn życia.
– Ma się rozumieć – odparł z uśmiechem i poszedł do swojego pokoju. Za moment wrócił, trzymając ojca portret w ręku.
– Po kiego mi to postawiłaś?
– Na pamiątkę.
– Pamiątkę to Natalia dopiero będzie miała z wrzeszczącego bachora.
– Julek. Wyluzuj. Bez takich komentarzy. Jak ci się nie podoba, to schowaj do szuflady.
– Postawię ci w sypialni.
– Nie chcę. Posprzątałam wszystko.
– OK, to masz rację. Schowam głęboko. Na stare lata będę wnukom pokazywał pradziadka.
Zniknął w swoim pokoju, a Beata zajęła się szykowaniem jedzenia. Jednocześnie przygotowywała kolację i warzywa na sałatkę. Wypatroszyła kurczaki, natarła je przyprawami i wstawiła do piekarnika. Nastawiła też jajka do gotowania i poszła do piwnicy po słoik z ogórkami.
– Mamo, mamo. Wujo już jest. – Usłyszała wesoły głos syna.