- promocja
Kochająca żona - ebook
Kochająca żona - ebook
ZROBIŁABYM WSZYSTKO, BY CHRONIĆ SWOJE DZIECI. TO MOJA WINA, ŻE SĄ W NIEBEZPIECZEŃSTWIE…
Nasz dom wakacyjny jest piękny. Z pastelowoniebieskimi ścianami, basenem na zewnątrz i promenadą ciągnącą się aż do brzegu. Moje dzieci bawią się w falach, a mój mąż grilluje hamburgery na pokładzie. Jest tak spokojnie.
Ale nie mogę się zrelaksować. Kiedy jadę do sklepu lub spaceruję po plaży, zawsze oglądam się przez ramię, a serce mi wali. Szukam go.
Człowieka, który rok temu prawie wszystko zniszczył z powodu sekretów, które skrywałam. Przysięgam, że nie zrobiłam nic złego. Ale bez względu na to, jak bardzo mój mąż próbuje udawać, oboje wiemy, że to nie koniec. Te wakacje miały być szansą na uzdrowienie. Zamiast tego myślę, że to może nas złamać. Ponieważ mój mąż nadal mi nie ufa… a ja nie jestem pewna, czy mogę ufać sobie.
A kiedy budzę się pewnej nocy i stwierdzam, że moja córka zaginęła, wiem, że moje najgorsze obawy się spełniły…
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8280-628-1 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
12 miesięcy temu
Cokolwiek, o czym śniła Kate – a wierzyła, że było to coś wspaniałego – zniknęło bezlitośnie. Starała się przypomnieć sobie, szarpała się z myślami jak rybak z siecią po udanym połowie, ale na próżno. Sen zniknął, zamknięty w jakiejś zapomnianej części umysłu.
Łup.
Dźwięk. Czy to właśnie ją obudziło? Otworzyła oczy, ale nic nie widziała, zasłony zaciemniające świetnie spełniały swoją funkcję. Nie dostawało się przez nie nic ponad pojedyncze promienie księżyca. Był środek nocy. Potwierdził to budzik po jej lewej ręce.
Łup.
Kolejny odgłos.
Kate podniosła się na łokciach i skrzywiła, próbując ogarnąć wzrokiem otoczenie. Dostrzegła zarys komody naprzeciwko łóżka, co dało jej pocieszające, znajome uczucie.
Brzęk.
Poczuła dreszcz w żołądku, wnętrzności jej się zacisnęły i strach przesuwał się od piersi aż do gardła.
– Andrew? – wyszeptała.
Jej mąż nadal twardo spał, zapewne pogrążony we własnych snach. Nie poruszył się.
Kolejne dwa hałasy. Było je słychać bliżej i wyraźniej. A może to tylko dlatego, że Kate była teraz w pełni obudzona i świadoma. Pchnęła Andrew mocno, tak że nie mógł jej zignorować.
– Andrew. Ktoś chyba jest w domu.
Odwrócił głowę w jej stronę, choć wcale lepiej nie widział.
– To pewnie Willow. – Opadł z powrotem na poduszkę jak zabawka bez baterii.
Willow. Ich córka. Piętnaście lat. Spała w swoim łóżku. Lawendowe ściany jej pokoju pokryte były czarno-białymi plakatami kapel rockowych, których czasy świetności były długo przed jej urodzeniem. Kate potrafiła wyobrazić go sobie całkiem wyraźnie, ale to nie miało sensu. Gdyby Willow chodziła po domu, starałaby się zachowywać cicho.
Te odgłosy to nie ona.
Nie był to też Noah. Ich syn miał dziewięć lat. Spał na dolnej części piętrowego łóżka, które udało im się znaleźć w internecie rok temu. Górny materac wypełnił ulubionymi pluszowymi zwierzątkami. Noah bardziej cieszył się z możliwości pozostania dzieckiem niż Willow. Nadal był zbyt ostrożny, żeby wędrować samemu po domu w środku nocy. Bardziej prawdopodobne, że przybiegłby do ich łóżka, gdyby miał koszmar.
Te odgłosy to nie on.
– Andrew, coś się dzieje.
Kate już to wiedziała. Uczucia wewnątrz niej zmieniły się z paranoi w fakt. W ich domu był ktoś, kogo nie powinno tam być. I robił hałas tak, jakby chciał umyślnie wywołać napięcie przed wielkim ujawnieniem.
Zrzuciła kołdrę z nóg i podeszła cicho do ściany.
– Andrew – rzuciła naglącym szeptem. Ignorował ją aż do chwili, gdy włączyła światło, zalewając pokój jasnością.
– Cholera, Kate.
Nie słuchała go. Przykucnęła przed drzwiami do sypialni, czekając na kolejny odgłos, na potwierdzenie, że lęk, który odczuwała, był uzasadniony. Nie mogła być pewna, ale brzmiało to tak, jakby ktoś wchodził po schodach.
– Słyszałeś to? – Odwróciła się i posłała Andrew karcące spojrzenie.
Nic nie powiedział, ale wyraz jego twarzy potwierdzał, że też to usłyszał. Nie był tak wystraszony jak Kate, nie był tak wytrącony z równowagi, ale ten ostatni dźwięk dowiódł, że nie śnił.
Kroki. Tuż za drzwiami. Instynktownie przekręciła zamek. Zainstalowali go kilka lat temu, gdy zrozumieli, że to ich jedyna nadzieja na odrobinę prywatności przy dwójce ciekawskich dzieci. Gałka w drzwiach zagrzechotała. Raz i drugi. Ktoś przekręcił ją lekko, pokazując, że chce wejść do środka.
Tym razem Kate była zbyt przerażona, żeby zrobić cokolwiek. Odwróciła się i patrzyła na Andrew szeroko otwartymi oczami. Zrób coś, mówiły. Powiedz mi, co mam robić. Ale ona nie wypowiedziała tych słów, pokazywał to tylko wyraz jej twarzy.
– Zadzwonimy na policję – stwierdził Andrew. Zabrzmiało to jak pytanie. Naprawdę powinniśmy? Tak ludzie postępują w podobnych sytuacjach?
Nie posiadali broni. Nie mieli też sąsiadów, którzy mogliby usłyszeć ich krzyki. Rodzina mieszkająca obok, Robertsonowie, wyjechała na wakacje akurat tego samego dnia. Świat, który jeszcze wczoraj wydawał się tak wielki, kolorowy i pełen życia, skurczył się do wielkości ziarenka ryżu w tych krótkich, intensywnych chwilach paniki.
Gałka poruszyła się ponownie. Tym razem zadrżały całe drzwi. Próba wejścia do pokoju była wściekła, niecierpliwa.
– Odsuń się od drzwi – powiedział Andrew, szarpiąc się z ładowarkami przy łóżku. Starał się znaleźć telefon – ten, który zawsze wyłączał na noc, bo koledzy z pracy twierdzili, że promieniowanie jest zabójcze. Kate próbowała stwierdzić, jak długo zajmie mu odnalezienie telefonu, odłączenie go od przewodu, przytrzymanie guzika, żeby aparat się włączył, wybranie numeru… Wydawało się, że każda czynność odbiera im kolejny rok życia.
– A co z dziećmi? – zapytała. Teraz jej umysł znowu wypełniały znajome obrazy. Ktokolwiek był po drugiej stronie drzwi i szedł korytarzem, obserwował Willow śpiącą w swoim łóżku otoczonym plakatami. Widział Noaha drzemiącego pod balkonem pełnym pluszowych zwierzaków.
– Dzieci – wyjąkał Andrew, jakby właśnie w tej chwili przypomniał sobie o nich. Jego palce miotały się na telefonie, naciskał zbyt wiele przycisków, bo chciał zrobić coś produktywnego.
Uświadomiła sobie, że nie ma wyboru. Ktokolwiek tam stał, poruszał zamkiem w ciemności, w środku nocy, nie był wytworem jej wyobraźni. To nie był sen. Cokolwiek to było, stanowiło zbyt duże zagrożenie, żeby czekać choćby sekundę dłużej. Co jeśli jedno z dzieci usłyszało to poruszenie i wyszło z łóżka, żeby zobaczyć…
Z rozmachem otworzyła drzwi sypialni.
Mężczyzna był wysoki, jego ramiona nieproporcjonalnie szerokie w porównaniu do wąskiej reszty sylwetki. W zasadzie trudno było cokolwiek określić, bo był ubrany cały na czarno. Jego twarz zakrywała maska, tylko z dziurkami na oczy i usta. Zauważyła, że ma rozchylone wargi. Wydawał się zszokowany, że otworzyła drzwi tak gwałtownie.
Kate krzyknęła.ROZDZIAŁ 2
Teraz
Potrzebujemy przerwy. Od świata. Od dzieci. Od mrocznych myśli krążących nam po głowach.
Patrzę z podziwem na to, jak różowe chmury wirują nad modrą wodą. Myślę sobie: Nie chcę nigdy opuszczać tego miejsca. Sól od morza i powiewy wiatru orzeźwiają mnie. Włosy opadają mi za ramiona i tańczą na wietrze. Cicho tu. Ustronnie. Jakbyśmy byli sami na świecie. W domu nigdy nie odnosiłam takiego wrażenia. Nie czułam się spokojna i kompletna. Od tamtej nocy musieliśmy walczyć, by dojść do siebie. Ale nie tutaj. Te wakacje sprawiły, że zbliżyliśmy się do siebie bardziej niż wcześniej, zanim nasze życie zostało rozerwane na strzępy.
Obawiam się, że kiedy wrócimy, stracimy wszystko, nad czym tak ciężko pracowaliśmy.
– Kate?
Otwieram oczy i oglądam się za siebie.
Andrew maszeruje wyłożoną deskami ścieżką prowadzącą od naszego wynajętego domku na plażę, na której właśnie siedzę. Ma na sobie spodnie w kolorze khaki i koszulę. W rękach trzyma butelkę tequili i dwa kieliszki.
– Masz ochotę?
– Tak. – Odwracam się w stronę morza, patrząc, jak kolejna fala rozbija się o brzeg. – Ale to ostatnia noc. Nawet nie zaczęłam się pakować.
– Nadal jesteś na wakacjach. Jeden drink nie zaszkodzi – mówi z prawie wymuszoną wesołością.
Z przyzwyczajenia najpierw omiatam wzrokiem plażę. Muszę się upewnić, że moje dzieci są bezpieczne. Noah stoi przy brzegu, ma spodnie podwinięte do kolan. Próbuje złapać kraby, zanim zakopią się w piasku. Willow leży rozciągnięta na ręczniku, spędziła tam większość dnia. Trzyma telefon, a dwa białe kabelki prowadzą do jej uszu.
Odwracam się z powrotem do Andrew. Uśmiecha się i podaje mi butelkę.
– W porządku. Wygrałeś – mówię, próbując go uszczęśliwić.
Siada obok mnie, wkłada kieliszki w piasek i nalewa alkohol. Podaje mi jeden, sam również zerka na dzieci, a potem mówi:
– Za wakacje. – I stuka w mój kieliszek.
– Za wakacje.
Andrew sączy swojego drinka, ale ja wychylam swój kieliszek na raz. Czuję gorycz i szybko zlizuję sól z brzegu, żeby zabić jej smak. Nadal się krzywię, kiedy patrzę na Andrew, i zaczynam się śmiać.
– Spójrz na nas – mówi, ocierając usta wierzchem dłoni. – Jakbyśmy znowu byli dwójką kumpli z klasy.
– Prawie – odpowiadam, odchrząkując, staram się pozbyć kiepskiego posmaku. Przynajmniej próbujemy udawać, że między nami nie ma problemów. – Tyle że teraz mamy dwoje dzieci na doczepkę. Z których jedno jest nastolatką.
– Nie mów tak. Przez to czuję się stary.
– Jesteśmy starzy – stwierdzam, opierając głowę o jego ramię. Przez szybkie wypicie tequili zaczęło kręcić mi się w głowie.
W rzeczywistości nie jesteśmy. Jak na szesnastoletnią córkę jesteśmy dość młodzi. Oboje mieliśmy zaledwie dwadzieścia dwa lata, kiedy się urodziła, czyli teraz dobiegamy czterdziestki. Ale czuję się starsza i myślę, że Andrew również. Rodzicielstwo wywołuje ból, który czuje się w kościach, zmęczenie, które wydaje się nigdy nie ustępować. W tej chwili jestem najbliższa relaksu od… nie pamiętam kiedy.
– Mamo? – Noah podbiega do nas. – Co na kolację?
– Burgery.
Kopie piasek i wywraca oczami. Delikatnie mówiąc, to nie jest jego ulubione danie.
– To ostatnia noc. Potrzebujemy czegoś szybkiego i prostego – mówię i siadam prosto. – Zacząłeś już pakowanie?
Noah nie odpowiada, tylko maszeruje z powrotem w stronę oceanu. Mija siostrę, która ledwo przekręca się na kocu. Muzyka płynąca z jej słuchawek oznacza, że nie słyszy nas, ale jestem pewna, że będzie miała własne zażalenia w kwestii dzisiejszego menu.
– Może po prostu zamówimy pizzę? – mówię do Andrew. – To da nam więcej czasu na pakowanie.
– Burgery brzmią pysznie – stwierdza, nalewając kolejne dwa kieliszki.
– Chyba mówiłeś, że jeden nie zaszkodzi? – W moim głosie słychać trudną do ukrycia irytację.
– Za wakacje – powtarza, wsuwając w moje palce kieliszek.
Utrzymuję kontakt wzrokowy, wychylając alkohol. W ciągu ostatniego roku rzadko zachowywał się tak optymistycznie i nie chciałabym tego niszczyć.
Ponownie zamykam oczy, napawając się odświeżającym uczuciem bryzy na rozgrzanej skórze.
– Muszę zacząć pakowanie.
– Wyświadcz mi przysługę – mówi, wstając. Nie chwieje się ani trochę. – Zjedzmy, a potem zaczniemy pakowanie. Dobrze? Chciałbym zjeść jeszcze jeden rodzinny posiłek, zanim to wszystko się skończy.
Przytakuję i uśmiecham się. Andrew ma rację. To najdłuższy czas, kiedy byliśmy ze sobą, odkąd… Nie chcę nawet o tym myśleć. Od wtargnięcia. Zupełnie jakby nasze życie znajdowało się w trybie maratonu od tamtej nocy, desperacko starając się nadążyć i nie stracić tchu. Tutaj byliśmy obecni po raz pierwszy od bardzo dawna. Polowanie na piaskowe kraby. Słuchanie muzyki. Picie tequili nad morzem.
– Rozpalę grilla. – Andrew strzepuje piasek z szortów. Schyla się, żeby zabrać z sobą butelkę.
– Zostaw – mówię.
Śmieje się.
– I to lubię.
Odchodzi, zostawiając mnie samą na brzegu.
Jesteśmy razem już ponad siedemnaście lat, choć mam wrażenie, że cały ten czas minął w mgnieniu oka. Wracam myślami do naszego pierwszego spotkania. Ostatni rok college’u. Jakimś cudem, mieszkając w promieniu pięćdziesięciu kilometrów od siebie, chodząc na te same imprezy, do tej samej biblioteki, nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy. Kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy, od razu poczułam połączenie. Nie dokładnie miłość od pierwszego wejrzenia. To zbyt abstrakcyjne, żeby któreś z nas kiedykolwiek w to uwierzyło. Ale zdecydowanie coś zaszło, jakiś bezruch powietrza, cichy głos podpowiadający, że nadchodzi coś właściwego. Naszym przeznaczeniem było spotkać się. Mieliśmy być razem.
Przyciąganie nastąpiło natychmiast. Nie żeby Andrew wydawał się jakoś szczególnie przystojny, ale miał w sobie coś, co sprawiło, że chciałam przyjrzeć się bliżej. Kiedy się uśmiechnął, jego oczy zwęziły się w dwie małe szparki. Było w nich coś tajemniczego. Coś zagadkowego, wartego zbadania. Chciałam dowiedzieć się więcej.
Jako członek bractwa studenckiego przywykł do dziewczyn wokół siebie, nawet jeśli uganiały się bardziej za typami alfa w ich paczce. Myślę, że kiedy Andrew na mnie spojrzał, nie zobaczył tego, co widział wcześniej w dziewczynach. W tamtych czasach ledwo odzywałam się na imprezach, nie wspominając już o flirtowaniu, dopóki nie spojrzałam w te urzekające, niebieskie oczy. Byłam jak w transie.
Całymi miesiącami pozostawałam w tym odrętwieniu. Nie miało znaczenia, że spotykałam się wtedy z kimś innym. Wszystko w moim życiu odeszło w zapomnienie w chwili, gdy go poznałam. Z Andrew nigdy nie rozmawialiśmy o wyłączności czy określaniu naszej relacji. Nasz związek był pełen zrozumienia. Chcieliśmy spędzać razem każdą wolną chwilę. Zwiedzaliśmy różne spelunki wokół kampusu i lokalne szlaki. Każda minuta, każda sekunda wydawała się niewystarczająca. Nasza potrzeba bliskości była zachłanna, nienasycona. Oboje tkwiliśmy w gorączkowym śnie, którego nie chcieliśmy kończyć.
Ale jak każdy sen, oczywiście dobiegł końca.
Koniec roku zbliżał się wielkimi krokami, ale ten poważny krok w dorosłość poprzedziła wiadomość o mojej ciąży. Sześć miesięcy przed otrzymaniem dyplomów. Nasza relacja, tak pięknie niezdefiniowana, teraz nagle domagała się dookreślenia. Należało podjąć pewne decyzje. Te wybory miały wpłynąć na nasze kariery, edukację i związek, nie wspominając już o naszych chwiejnych tożsamościach.
Tego wieczora, kiedy się dowiedzieliśmy, Andrew położył dłoń w dole moich pleców i zaczął masować powolnymi kołami.
– Wiesz, nie musimy decydować teraz.
– O czym?
– Jeśli chcesz… – Przerwał, ściskając palcami podbródek. – Mówię tylko, że będę cię wspierał, niezależnie od tego, co postanowisz.
– Nie wiem, co chcę zrobić – powiedziałam, pokonana. Nie podobało mi się, że ten ciężar spoczywał na moich barkach. Andrew próbował załagodzić ten stres, ale wciąż czułam jego ogrom. – Nie jestem przyzwyczajona do czegoś takiego – stwierdziłam.
– Do ciąży? Mam nadzieję, że nie.
– Nie. – Zaśmiałam się. – Nic nie idzie zgodnie z planem. Przywykłam do tego, że mam kontrolę.
– Masz kontrolę. Właśnie to próbuję ci powiedzieć. Cokolwiek postanowisz, będę przy tobie. Kocham cię.
Mówiliśmy to już wcześniej, zwykle podczas seksu albo dla żartu. Tym razem, kiedy wypowiedział te słowa, poczułam ich wpływ. Te trzy sylaby przepłynęły przez moje ciało, wypełniając mnie ciepłem i pewnością siebie.
– A co z twoimi planami?
– Ja zostałem już przyjęty do programu dla absolwentów na jesień. Będę tutaj jeszcze przynajmniej dwa lata. Myślę, że zdołam skończyć szkołę i być rodzicem w tym samym czasie. – Wstrzymał się. – Rozumiem, że w twoim przypadku jest inaczej.
Życie przelatywało mi przed oczami, jak mówią, że zwykle dzieje się przed śmiercią. Uniwersytet zaoferował mi stypendium dla pisarzy. Myślałam, że zostanę w kampusie jeszcze przez rok, wykorzystam okazję, żeby poprawić umiejętności. Byłam o krok od tego, co moim zdaniem miało się stać wybitną karierą pisarską.
– Nadal nie przyjęłam stypendium. Nie ma mowy, żebym mogła dołączyć do programu w ciąży ani dokończyć go z noworodkiem. – Przygryzłam wargę. – Ale ja też cię kocham i chociaż maleństwo we mnie jest nadal ledwo widoczne, kocham je również. Niezależnie, czy to ona, czy on.
– Jesteśmy młodzi. Mamy całe życie, żeby to rozwiązać. A w ciągu miesiąca odbierzemy dyplomy. Może niektóre rzeczy będziemy musieli odłożyć, ale poradzimy sobie. Razem.
Pocałował moje dłonie. Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku i uśmiechnęłam się. Strach, miłość, niezdecydowanie… wszystko było przytłaczające. Ale w tamtych chwilach z Andrew czułam, że to właściwe.
– Powinniśmy się pobrać – powiedział.
Otworzyłam usta.
– Pobrać?
– No wiem. Ale prawda jest taka, że nie potrafię wyobrazić sobie przyszłości bez ciebie. I nie chcę cię przerażać, ale dziecko to dużo większe zobowiązanie niż para obrączek.
– Małżeństwo – wypowiedziałam to słowo jak zaklęcie.
– Małymi krokami. – Objął mnie ramionami i przyciągnął do siebie. – Zastanowimy się nad tym. Nie musimy planować całej przyszłości podczas jednej rozmowy.
Właśnie tak wszystko się zaczęło. Nie chcę się z tobą ożenić. Powinniśmy. To była decyzja praktyczna, nawet jeśli hormony w naszych mózgach sprawiały, że myśleliśmy inaczej. Czasami wydaje mi się, że każda decyzja, którą podjęłam od tego czasu, była taka sama – praktyczna, logiczna, metodyczna. Poza tamtą nocą w sierpniu.
Willow oddala się od morza z telefonem w dłoni. Końcówki jej włosów są wilgotne i opadają wąskimi pasmami. Ma jasną skórę. Nawet po tym tygodniu nie opaliła się tak, jak reszta nas. Wygląda anielsko. Tak pięknie. Aż ciężko wyobrazić sobie, że temat naszej rozmowy sprzed lat zmienił się w osobę, którą widzę teraz. Ma szesnaście lat, więc jest tylko o sześć lat młodsza ode mnie, kiedy podjęłam decyzję o tym, że zostanę matką.
– Co na kolację? – pyta, podchodząc.
Wpatruję się w nią z uśmiechem, pogrążona w myślach. Odchrząkuję i podnoszę książkę, jakby przerwała mi czytanie.
– Burgery.
– O matko. Moglibyście być jeszcze bardziej nudni?
Wraca do swojego ręcznika i się kładzie, rozkłada ręce i nogi, jakby ktoś miał zaraz obrysować ją kredą. Znowu wkłada do uszu słuchawki i wraca do świata, w którym ja nie istnieję.
Patrzę na nią jeszcze przez chwilę, a mój uśmiech nieco słabnie.ROZDZIAŁ 3
Teraz
Wspólny posiłek poszedł łatwo, także Willow w końcu pogodziła się ze „zwyczajnością” burgerów. Burgery Andrew nie są w żadnym stopniu zwyczajne, naprawdę. Ma specjalną marynatę, której używa do mięsa, a ta sprawia, że smakuje słonawo z nutką słodkości. Oczywiście byłoby lepsze, gdybyśmy byli w domu, a Andrew używałby swojego grilla, ale ten w wynajmowanym domu jest w dobrym stanie, więc kiedy biorę pierwszy kęs, ledwo dostrzegam różnicę.
– Dobre? – pyta Andrew, czekając na pochwałę.
– Wyśmienite.
– Mój jest świetny, tato – mówi Noah, mimo że w jego burgerze nie ma nic więcej ponad mięso, bułkę i ser. Żadnych dodatków ani przypraw.
– A twój, Willow? – pyta Andrew, jednocześnie żartując i sprawdzając.
– Niezły – odpowiada, walcząc sama z sobą, żeby nie pokazać uśmiechu. – Wiesz, że zawsze lubię twoje burgery, ale to ostatnia noc. Chyba myślałam, że zrobimy coś wyjątkowego na kolację.
– Cieszę się, że o tym wspomniałaś – stwierdza Andrew. – W zasadzie mam dla was pewną niespodziankę.
– Jaką? – dopytuje Noah.
– Tak, jaką? – pytam, a mój głos staje się poważniejszy. Andrew nie jest typem człowieka, który robi niespodzianki, ale rzeczywiście zauważyłam coś niezwykłego w jego wcześniejszym zachowaniu. Uznałam, że chodzi o jego niepokój w związku z powrotem do domu, który oboje odczuwamy, ale przypuszczam, że się myliłam.
Andrew uśmiecha się.
– To w zasadzie nie jest nasza ostatnia noc.
– Co masz na myśli? – pyta Willow.
– Kiedy rezerwowałem to miejsce, minimalny okres wynosił dwa tygodnie. Na początku zirytowało mnie to, ale było już tak niewiele wolnych miejsc, zważywszy na to, że szukaliśmy na ostatnią chwilę. Sprawdziłem grafik w pracy i miałem jeszcze sporo zaległego urlopu. Pomyślałem sobie, dlaczego nie? W tym roku pójdźmy na całość.
Noah, ze swoim teatralnym talentem, wstaje i odsuwa krzesło od stołu. Jego oczy błyszczą.
– Chcesz powiedzieć, że mamy jeszcze cały tydzień na plaży?
– Tak, właśnie to chcę powiedzieć. – Andrew spogląda na mnie, bawiąc się rączką od patelni. – I właśnie dlatego przez cały dzień starałem się odwieść waszą mamę od pakowania.
– To odjazdowo – mówi Noah, podskakuje, a potem siada z powrotem na krzesło.
– Wiedziałeś o tym, odkąd zarezerwowałeś to miejsce? – pytam. Przywołuję uśmiech na twarz, ale obawiam się, że wyglądam na spiętą. – Dlaczego mi nie powiedziałeś?
– Chciałem zrobić niespodziankę wszystkim. Nigdy wcześniej nie mieliśmy tak długich wspólnych wakacji i pomyślałem, że cię to zaskoczy.
– Zadziałało – mówi Willow z promiennym uśmiechem. – Przez cały dzień martwiłam się powrotem. To najlepsza niespodzianka na świecie.
– Na taką reakcję miałem nadzieję – stwierdza Andrew. Odwraca się do mnie. – Dwutygodniowe wakacje. Całkiem fajnie, co?
Zadaje to pytanie, jakby nie było niczym szczególnym, ale wiem, że czeka na moją aprobatę. Na poczekaniu nie potrafię wymyślić żadnego powodu, dla którego mogłoby to zrujnować nasz grafik. Ja nadal mam przerwę wakacyjną w college’u. Dzieci zaczną szkołę dopiero za trzy tygodnie. Jedyną osobą, na którą może to wpłynąć, jest Andrew. Finansowo jest większym sknerą niż ja. Jeśli nie przeszkadza mu płacenie za kolejny tydzień wynajmowania domku, powinnam świętować. Kto nie chciałby kolejnego tygodnia relaksu? A jednak jakaś część mnie zastanawia się, czy zrobił to umyślnie. Bo jest jeden powód, dla którego żadne z nas nie chce jeszcze wracać do Hidden Oaks.
– Myślę, że to świetny pomysł – odpowiadam, bo wiem, że bardziej on potrzebuje to usłyszeć, niż ja w to wierzę. – I to znaczy, że mogę wypić jeszcze jeden koktajl. Żadnego pakowania dzisiaj!
– Moja dziewczyna – rzuca Andrew i unosi drinka w geście toastu.
– Czekajcie chwilę – mówi Willow, jej ton jest wyższy i bardziej naglący, jakby stało się coś okropnego. Wpatruje się w swój telefon, pochylając się nad stołem. – Nie. Nie. Nie.
– Co się stało? – pytam.
– Urodziny Sonji są w przyszłym tygodniu – odpowiada, nadal wpatrując się w ekran. – Jeśli tu zostaniemy, przegapię je.
Nawet nie próbuję ukryć irytacji. Willow – a w zasadzie wszystkie nastolatki – mają niezwykłą umiejętność sprawienia, że każda błahostka brzmi jak największy kryzys na świecie. Zważywszy na jej ton, można by pomyśleć, że Sonja przynajmniej wpadła pod autobus, a nie zaprosiła grupę nastolatków, żeby razem obejrzeli film i zjedli pizzę w jej piwnicy. Wiem z zasłyszanych rozmów, że przyjaźń Willow i Sonji ochłodziła się w ostatnich miesiącach. Teraz okazują sobie raczej umiarkowaną uprzejmość, a moja córka zapewne bardziej martwi się, co Sonja mogłaby powiedzieć pod jej nieobecność, niż samym przegapieniem uroczystości.
– Będą jeszcze kolejne urodziny, skarbie – mówi Andrew. – Po prostu powiedz, że postawiłem cię przed faktem dokonanym, na pewno zrozumie.
– Tak, tato. Dzięki za radę – odpowiada oschle. Wstaje i maszeruje do kuchni ze swoim talerzem.
Kładę dłoń na ramieniu Andrew, starając się złagodzić cios.
– Nie martw się o to. Prędzej czy później musiała znaleźć coś, na co mogłaby narzekać.
– Nastolatki – stwierdza Noah i wzdycha. Próbuje brzmieć jak dorosły, ale nie wychodzi mu to. Przygląda się naszej reakcji, a potem wpycha sobie do ust kolejną zamoczoną w ketchupie frytkę.
Po kolacji Noah pomaga mi posprzątać ze stołu i włożyć naczynia do zmywarki. Willow już wróciła na nabrzeże. Noah dołącza do niej, kiedy kończymy sprzątać. Nalewam sobie kolejnego drinka i idę do naszej sypialni. Chciałabym usiąść z nimi na zewnątrz, jestem ciekawa, czy Willow poprawił się nastrój; często jest bardziej burzliwy niż morze w trakcie sztormu. Szukam lekkiego sweterka, żeby ochronić się przed wiatrem, kiedy Andrew podchodzi do mnie od tyłu. Całuje mnie w policzek, a potem stoi, jakby czekał, żebym coś powiedziała.
– Kolejny tydzień – mówię, choć nie zdawałam sobie sprawy, że na głos. Zmuszam się do uśmiechu. – Niezła niespodzianka.
– Zasługujemy na to, nie sądzisz?
– Tak. Zdecydowanie.
Pochyla się i przytula mnie. Moje ciało drży, łzy szczęścia zbierają się w kącikach oczu. Wracam myślami do miejsca, w którym byliśmy rok temu. Pamiętam traumę tamtej nocy, a teraz kolejna warstwa emocji próbuje przebić się na powierzchnię. Poczucie winy.
– Myślisz, że powinniśmy im powiedzieć? Że Paul został wypuszczony.
Twarz Andrew robi się poważna.
– Nie ma sensu ich martwić. Będą czuli się bezpieczniej, wierząc, że jest za kratkami.
– Ale nie są bezpieczni. Paul mógłby ich dopaść, a oni nawet nie byliby czujni. – Mój oddech przyspiesza. – Mam wrażenie, że ich okłamujemy. Wydaje nam się, że ich chronimy, ale co, jeśli tak nie jest?
– Hej, wszystko w porządku. – Andrew przytula mnie mocniej. – Nie znajdzie nas tutaj.
– Ale znalazł tam – wyszeptałam.
– Nigdy nie potrzebowaliśmy więcej czasu jako rodzina niż teraz. Zrobiłem to dlatego, że miałem nadzieję sprawić ci radość.
– I sprawiłeś. Jestem bardzo szczęśliwa. Myślę, że po prostu przygotowywałam się do powrotu i stawienia czoła wszystkiemu. A teraz my…
– Teraz żyjemy – wtrąca. – Nie pozwolimy, żeby ten dupek zabrał nam coś jeszcze. Ja na to nie pozwolę. – Andrew się stara. Właśnie tego chciałam. – Kocham cię – mówi i obejmuje mnie ponownie.
– Ja też cię kocham.
Wypowiadam te słowa. Czuję je. Naprawdę tak myślę. Ale jest coś jeszcze, ukryte pod każdą rozmową, uczucie, którego żadne z nas nie chce głośno nazwać.
Strach.ROZDZIAŁ 4
11 miesięcy temu
Wspomnienia tamtej nocy nawiedzały Kate, pojawiając się w przypadkowych momentach. Kiedy jej SUV stał w myjni, strumienie różowej piany spływały po szybach, nagle przypomniała sobie ból w dole pleców, gdy intruz przycisnął ją do podłogi. Kiedy otworzyła zamrażarkę w sklepie spożywczym, pomyślała o panice, którą czuła, gdy zacisnął dłonie na jej szyi. Kiedy była w połowie wykładu dla swoich uczniów o tematach i motywach przewodnich, przypomniała sobie rozdzierający duszę krzyk Willow.
– Kate?
Głos należał do Mary Richardson: mężatka, czworo dzieci, sąsiadka mieszkająca dwa domy dalej. Kate wyglądała przez okno, patrzyła, jak listonosz wkładał listy do skrzynki. Pozostałości chłodnego, nocnego powietrza przywierały do jej skóry, gdy w końcu wyszła z domu.
Odchrząknęła i odwróciła się w stronę Mary.
– Przepraszam, o co pytałaś?
– Miałabyś ochotę zrobić brownie?
– Brownie – powtórzyła Kate, zastanawiając się, na jak długo odpłynęła tym razem.
– Na zbiórkę charytatywną z okazji powrotu do szkoły.
Kate rozejrzała się po pomieszczeniu, a pół tuzina innych matek wpatrywało się w nią. Większość z nich to sąsiadki, których dzieci uczęszczały do szkoły podstawowej w Hidden Oaks. To pierwsze spotkanie komitetu zbiórkowego w nowym roku szkolnym, widziała się z tymi kobietami po raz pierwszy od czasu ataku. Zastanawiała się, czy zwróciły na to uwagę tak jak ona.
– Racja – powiedziała, kiwając głową z zapewnieniem. – Tak, mogę zrobić brownie.
– Myślę, że to wszystko – stwierdziła Mary, trzymając notes poziomo i stukając nim o stół. – Dasz nam znać w kwestii użycia namiotu, Sarah?
Kate stała już w holu, zanim Sarah odpowiedziała. Nie mogła się doczekać, żeby wydostać się stamtąd. Obawiała się tego spotkania od ponad tygodnia. To pierwsza z serii formalności, które musiała przetrwać, nie mogła już dłużej pozostawać w tej leniwej mgle, która otaczała ją od tamtej nocy. Andrew wrócił do pracy. Dzieciaki do szkoły. Jej zajęcia miały rozpocząć się w następnym tygodniu. Ich obowiązki nie zniknęły, po prostu u ich podstawy znajdowała się warstwa strachu.
Dana Smith-Peters, najbliższa przyjaciółka w sąsiedztwie, wyszła za Kate i klepnęła ją w ramię.
– Wszystko w porządku?
Kate wypuściła powietrze i pokręciła głową.
– Tak. Wybacz. Po prostu odleciałam.
– Nikt nie może cię za to winić – powiedziała, idąc obok niej chodnikiem. – Spotkania Mary zawsze są nudne.
Kate zaśmiała się z tego. Większość rodziców wykorzystywała spotkania komitetu zbiórkowego, żeby przynajmniej zaproponować smaczne jedzenie i mocne drinki. Mary miała w głowie tylko interesy. Kate przypomniała sobie, że zgodnie z grafikiem powinna przeprowadzić listopadowe spotkanie, i poczuła kolejną falę niepokoju. Nienawidziła przebywać w swoim domu, wiedząc, co tam zaszło, a teraz musiała zaprosić innych. Zastanawiała się, co pomyślą sąsiedzi.
– A w pozostałych kwestiach wszystko dobrze? Cieszysz się, że dzieci wróciły do szkoły?
Kate wsunęła dłonie w tylne kieszenie dżinsowych spodenek.
– Przystosowujemy się.
Dana przytaknęła i założyła sobie pasmo włosów za ucho. Była mistrzynią w pokazywaniu, że jej zależy, nie wściubiając przy tym nosa, i prawdopodobnie dlatego z wszystkich przyjaciół tylko z nią Kate pozostała w kontakcie po ataku.
– Maisie myśli o tym, żeby dołączyć w tym roku do drużyny siatkarskiej. Na pewno jest lepsza niż pływacka, prawda? Żadnych niedorzecznie długich treningów i spotkań.
– To dobrze – odparła Kate, rozluźniając się przy normalnej rozmowie. – Wiesz, Noah zawsze…
Przestała mówić, kiedy skręciła za róg prowadzący do szeregu domów, w którym znajdował się też jej, i zobaczyła radiowóz zaparkowany na ich podjeździe. Dana też go dostrzegła. Obie zatrzymały się, jakby właśnie grały w Baba Jaga patrzy.
– Czy wszystko…
– Nie wiem – powiedziała Kate, przyspieszając. – Zadzwonię później.
Jej kroki dudniły o asfalt, naśladując łomotanie serca. Ludzie zwykle reagowali tak, kiedy w ich domu niespodziewanie zjawiała się policja. Ale dla Kate to była znajoma sytuacja. Pozostawali z nimi w stałym kontakcie od czasu ataku, głównie dlatego, że napastnik wciąż ukrywał się na wolności. Skoro policja pojawiła się w środku dnia, bez zapowiedzi, to musiało coś znaczyć.
Żołądek zacisnął się jej jeszcze mocniej, gdy drzwi frontowe otworzyły się i stanął w nich Andrew. Zazwyczaj zjawiał się w domu najwcześniej po siódmej. To niezwykłe, że był tutaj w środku dnia.
– Co się stało? – zapytała Kate bez tchu. – Czy dzieci…
– Nic im nie jest. – Andrew wyciągnął rękę, żeby ją uspokoić. – Są w szkole.
Kate spojrzała na samochód na podjeździe, a potem z powrotem na drzwi.
– Więc czemu tu jesteś? Czemu policja…
Detektyw Marsh wystawiła głowę zza progu. Była drobną kobietą z ciemną skórą i kręconymi włosami, związanymi ciasno w niski kok. Miała na sobie szary garnitur, który wyglądał na zbyt długi w stosunku do jej niewielkiej sylwetki.
– Kate, wszystko w porządku?
Wzięła głęboki wdech.
– Po prostu zobaczyłam radiowóz i pomyślałam, że coś mogło się stać.
– Próbowałam się do ciebie dodzwonić – powiedziała Marsh.
– Do mnie też zadzwoniła – dodał Andrew. – Właśnie dlatego wyszedłem z biura w porze lunchu.
Kate wyjęła telefon z kieszeni. Był wyciszony, a na ekranie wyświetlały się trzy nieodebrane połączenia. Odetchnęła z ulgą i zażenowaniem. Więc to nie była niezapowiedziana wizyta. Nie stało się nic złego.
– Wybacz, nie widziałam, że dzwoniłaś.
– W porządku – powiedziała detektyw Marsh. – Zadzwoniłam do was obojga, ponieważ mamy znaczny postęp w sprawie i uznałam, że najlepiej będzie przedyskutować to z wami pod nieobecność dzieci.
Detektyw Marsh była z nimi od początku. Lokalne władze pojawiły się na miejscu jako pierwsze tamtej nocy, a Marsh przyjechała krótko potem. Dała Kate kawę i zarzuciła jej na ramiona koc. Od tamtej chwili była osobą, z którą głównie Kate się kontaktowała. Potrafiła sprawić, że Kate czuła się jak człowiek, a nie tylko nazwisko w aktach.
– Aresztowaliście kogoś? – zapytał Andrew, zajmując miejsce na kanapie.
– Nie. – Marsh wciąż stała i spuściła wzrok na beżowy dywan pod stopami. – Nie mamy nikogo w areszcie, ale wiemy już, kto wszedł do waszego domu i was zaatakował.
– Kto? – Puls Kate znowu szalał. – Skoro go nie aresztowaliście, to skąd możecie wiedzieć?
– Zdjęliśmy odciski palców z klamek i szyb wokół domu. Tylko jedne nie pasowały do kogoś mieszkającego tutaj. Trochę nam zajęło sprawdzenie ich w bazie danych, ale w końcu znaleźliśmy. Okazuje się, że facet kilka razy był notowany za prowadzenie pod wpływem, więc już mamy go w systemie.
– Jak się nazywa? – zapytał Andrew.
– Paul Gunter. – Przerwała. – Czy to nazwisko brzmi dla was znajomo?
Powietrze utknęło w gardle Kate. Na chwilę ją zamroczyło. Zrobiła krok w stronę okna, wpatrując się w trawnik, jakby spokojna sceneria mogła oczyścić jej myśli.
– Paul Gunter – powtórzył Andrew. Kate nie musiała widzieć męża, żeby wiedzieć, co robił. Kciukiem i palcem wskazującym ściskał podbródek, zmarszczył brwi i starał się umiejscowić jakoś to nazwisko. – W zasadzie chyba rzeczywiście znamy Paula Guntera. Chodził z nami do college’u, prawda?
– Tak – odparła Kate, ale tak cicho, że nie była pewna, czy którekolwiek z nich ją usłyszało.
– Kiedy widzieliście go po raz ostatni? – Marsh zapytała Andrew.
Kate, nadal odwrócona w stronę trawnika, zamknęła oczy. Skrzywiła się, gdy jej umysł przywołał w myślach przeszłość.
Sześć miesięcy temu. Była w Andale’s, swojej ulubionej restauracji, którą odwiedzała po pracy. Chodziła tam zawsze, kiedy nie miała żadnych planów związanych z dziećmi. Siedziała przy barze, popijając margaritę, kiedy poczuła klepnięcie w ramię.
Na początku spodziewała się zobaczyć nieznajomego, ale po kilku sekundach zobaczyła, że to ktoś znajomy. Rozpoznała ciemne włosy, nadal gęste, mimo upływu czasu. Pamiętała jego dołeczki.
– Paul?
– Tak myślałem, że to ty.
Wstała i uściskała go. Jego chód, zapach i faktura dżinsowej kurtki przeniosły ją do ich ostatniego spotkania. Ostatni rok w college’u.
Odsunął się i obejrzał ją z góry do dołu.
– Kate Richards?
– Teraz Kate Brooks. – Pomachała lewą dłonią, a potem natychmiast tego pożałowała. To właśnie z Paulem spotykała się, kiedy poznała Andrew wiele lat temu, a nawet teraz ten komentarz wydawał jej się bezczelny.
Paul wydawał się niewzruszony.
– Przywołujesz echo przeszłości.
Właśnie takiego oklepanego tekstu spodziewała się po nim.
– A co u ciebie? Żona? Dzieci?
– Nie. – Na jego twarzy pojawił się delikatny smutek, potem uśmiechnął się ponownie. – Przeszkadzam ci?
– Nie. Proszę. Wpadłam tylko na szybki obiad.
Prędko wymienili się podstawowymi informacjami. Kate: wykładowczyni w college’u, dwoje dzieci, pisarka amatorka. Paul: mechanik samochodowy, rozwiedziony, bez dzieci. Kiedy omówili teraźniejszość, skierowali rozmowę na przeszłość. Dawne imprezy i zakuwanie do egzaminów. Mieli wiele wspólnych wspomnień z college’u, nawet jeśli to ostatnie – ich rozstanie – nie było jej najlepszym momentem. Fakt, że Paul to były chłopak, uderzył Kate po chwili namysłu. Ich rozmowa, po której czuła się lekko oszołomiona od śmiechu i nostalgii, to tylko spotkanie ze starym przyjacielem. Nic więcej.
Kate żałowała, że spotkała się z nim ponownie po tamtym razie.
– A ty, Kate? – detektyw Marsh zwróciła się do niej.
Myśli Kate pozostawały pogrążone w tamtym wspomnieniu, w tamtej ciepłej nocy, gdy Paul wrócił do jej życia.
– Słucham?
– Andrew powiedział właśnie, że nie rozmawiał z Paulem od czasu college’u. A ty?
Kate przesunęła spojrzenie na męża. Czekał na jej odpowiedź, która powinna być łatwa. Ale Andrew nie wiedział o spotkaniu w Andale’s ani o żadnym z późniejszych wydarzeń.
Kate zacisnęła powieki.
– Tak, widziałam go ostatnio.
– Kiedy? – zapytała detektyw Marsh.
– Pół roku temu.
– Nie mówiłaś mi o tym – powiedział Andrew, wstając.
Detektyw Marsh spojrzała na Kate ze współczuciem, jakby ta była tonącą kobietą, potrzebującą koła ratunkowego.
– To nie było nic wielkiego – stwierdziła Kate. – Przynajmniej tak mi się wydawało.
Marsh wyjęła notes z kieszeni bluzy. Ze spiralnej oprawki zwisał długopis.
– Musisz opowiedzieć mi wszystko.
Kate wzięła głęboki wdech, przygotowując się na opowiedzenie całej historii, tym razem na głos. Dręczyło ją uczucie, że powinna od początku wiedzieć, że to był Paul Gunter. Może jakaś jej część wiedziała, ale bała się to potwierdzić.
Kate nie chciała przyznać, że to wszystko było jej winą.
Ciąg dalszy w wersji pełnej