- W empik go
Kochana Agato - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
4 grudnia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Kochana Agato - ebook
Powieść epistolarna. Listy młodzieńca do ukochanej Agaty. Wspomnienia z dzieciństwa mieszają się z obecną rzeczywistością. Miłość do literatury wprowadza dodatkowe tło do opowieści.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8273-382-2 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział 1
Kochana Agato.
Pani Dalowej powiedziałem, że sam kupię kwiaty z okazji rocznicy urodzin Twojej mamy, ale ona zawsze się upiera uważając, iż lepiej zna się na kwiatach, jakby była nie wiadomo jaką florystką. Zobacz książkę: Virginia Woolf, „Pani Dalloway”, Wydawnictwo Znak, 2008, strona bodaj 5 lub 6, o ile dobrze pamiętam, jednak raczej 5: „Pani Dalloway powiedziała, że sama kupi kwiaty.” Oraz tę: Katarzyna Bonda, „Florystka”, Wydawnictwo Muza S.A., 2015, a także we wszystkich innych wydaniach, więc łatwo znajdziesz dowolny egzemplarz tej książki. Wiem, znasz to zdanie na pamięć, ale nie mogłem się powstrzymać. Nie jestem też pewien, czy czytałaś tę drugą książkę, tę o florystce. Są jeszcze inne książki o układaniu kwiatów, na przykład Vanessa Diffenbaugh „Sekretny język kwiatów”, Wydawnictwo Świat Książki, 2013.
No więc do rzeczy. Musiałem napisać ten list, ponieważ nie zostawiłaś mi innej możliwości wyjaśnienia uczuć do Ciebie, przedstawienia swojej sytuacji, mojego punktu widzenia. Wiele o tym kiedyś rozmawialiśmy, że każdy człowiek inaczej ocenia samego siebie, a inaczej innych. Dla siebie jest się zazwyczaj bardziej wyrozumiałym, dla innych bardziej surowym. To oczywiste i najzupełniej zrozumiałe, można by nawet powiedzieć, że po prostu normalne, bo właśnie tacy są ludzie.
— Trzeba być uczciwym zarówno wobec innych jak i wobec siebie samego — mówiłaś bardzo poważnie.
— Naturalnie — odpowiadałem.
— To jednak nie może oznaczać żadnej asekuracji.
— Oczywiście.
— Trzeba zawsze mówić to samo.
— No.
— To samo i tak samo.
— No.
— Bez względu na okoliczności.
— Yhyy.
— Uczciwość jest najważniejsza.
— Yyyy…
— I otwartość.
— Tak.
— Szczerość.
— Tak.
— Bez oglądania się na innych.
— No.
— Nawet jeżeli to najbliżsi.
— No.
— Nawet jeżeli się ich kocha.
— Naturalnie.
— Zawsze.
— No.
— Wszystkich.
— Tak.
— Co masz na myśli?
— Że co?
— Co masz na myśli?
— No więc…
— Gadaj!
— Tak, naturalnie.
— Teraz zaraz.
— Oczywiście.
— No to już.
— Muszę się zastanowić.
— Czyli kłamałeś!
— Nie.
— Oszukiwałeś!
— Nie.
— Chciałeś się wyłgać!
— Nie.
— To co?
— Nie wiem.
— Jak to nie wiesz?
— No…, zgubiłem się.
— Zawsze jesteś zgubiony. Nawet twoja mama cię zgubiła.
— Nie zgubiła, tylko umarła.
— Czyli opuściła.
— Niezupełnie…
— Niezupełnie, niezupełnie, cały jesteś taki niezupełny.
— Przepraszam…
— Dobrze chociaż, że to rozumiesz.
— Tak.
— Zawsze muszę ci wszystko tłumaczyć.
— Dziękuję.
— Proszę bardzo. Następnym razem tak nie pyskuj.
— Dobrze.
— No!
Ostatnie nasze spotkanie miało miejsce podczas Twoich urodzin. Było tyle gości, że nie miałem żadnej szansy na spokojną rozmowę z Tobą. Zresztą najwyraźniej nie pragnęłaś takiej rozmowy, bo gdy tylko krewni zaczęli się rozchodzić powiedziałaś, że jesteś bardzo zmęczona i pobiegłaś na górę do swojej sypialni. Jak ja zawsze kochałem te pozy. Wcześniej traktowałem je jako sceniczne zdolności. Byłem nimi zachwycony. Moja niedoszła teściowa pokręciła tylko głową.
— Znowu jest nie w sosie — zauważyła.
— No.
— Nie przejmuj się.
— No.
— Przejdzie jej.
— No.
— No to pójdę pozmywać.
— Dobranoc.
— Dobranoc.
Twoja mama to bardzo miła kobieta. Dbała o to abym nie wychodził z jej domu głodny. Lubiła sprawdzać czy jestem wystarczająco ciepło ubrany na długi spacer. Często wsuwała mi do kieszeni pieniądze jakby się obawiała czy stać mnie będzie na właściwe wykorzystanie wieczoru z jej córką.
Przez cały wieczór byłaś niezwykle radosna i podniecona. Być może powinienem napisać: zwyczajnie radosna i podniecona, gdyż w dniu urodzin to raczej normalne. Twoje słodkie usta wcale się nie zamykały, nie przestawały mówić nawet podczas jedzenia tortu i picia szampana. Przy kolejnych lampkach wina było tak samo, a także podczas kolacji, degustacji lodów, oglądania prezentów, ploteczek z koleżankami. Mój bukiet z kwiatów ułożonych tak aby wyglądał jak kotek z wielkimi oczami wyrażającymi miłość stał pod oknem i usychał z rozpaczy.
— Chcę na stół — prosił.
Żartowałaś z koleżankami.
— Chcę być widoczny — skomlał.
Żartowałaś z koleżankami.
— Potrzebuję uznania — miauczał.
Żartowałaś z koleżankami.
— Powietrza! — błagał.
Żartowałaś z koleżankami.
Posadzono mnie przy mniejszym stole razem z młodszymi kuzynami. Siedziałem na krześle starając się wyglądać poważnie, a może nawet dorośle, aczkolwiek nie miałem zbyt wiele możliwości do popisywania się swoimi niewątpliwymi zaletami, bowiem musiałem dłonie trzymać pod stołem oparte na kolanach, aby nie było widać ich nerwowego drżenia, zęby zaciskać na tyle mocno, by nie stukały, jednak nie aż tak, by szczęka drętwiała, gdyż zachodziła poważna obawa konieczności udzielenia błyskotliwej odpowiedzi którejś z ciekawskich ciotek.
— Jak tam, kochany?
— Dobrze.
— Trzymasz się?
— Tak.
— Kiedy zaręczyny?
— Nie wiem.
— Widzę, że się kochacie.
— Tak.
— Jesteście szczęśliwi?
— Tak.
Sztywno opierałem się o niewygodne oparcie krzesła, aby nie zarzucono mi garbienia się. Oczywiste jest, iż nie byłem w stanie niczego przełknąć, wobec czego mój talerzyk był przez cały czas nieskazitelnie czysty.
Starałem się zachować pozory spokoju. Pewnie nie wyglądało to zbyt wiarygodnie, ponieważ ciocia Kasia pomagając w kuchni często przechodziła z półmiskami jedzenia, bądź czystymi talerzykami, a za każdym razem udawało jej się pogłaskać mnie ze współczuciem po głowie. Zawsze była dla mnie bardzo miła. Często mrugała do mnie okiem w geście wsparcia i solidarności. Gdy Twoja mama wymyślała dla Ciebie dodatkowe obowiązki domowe, to ciocia Kasia szeptała mi na ucho, że będę miał uzdolnioną i pracowitą żonę. Dla niej nasze przyszłe małżeństwo było oczywiste.
Zamierzałem przesłać Ci wymowne spojrzenie, dlatego przez cały wieczór pilnie Cię obserwowałem. Nasze spojrzenia jednak nie spotkały się ani razu. Agato! Dlaczego? (Porównaj te słowa z piękną książką, którą niedawno czytałem: Lew Tołstoj, „Wojna i pokój”, Powieść w czterech tomach. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1962, tom pierwszy, str. 149: „Natasza! Dlaczego?”. Nie myśl jednak, że ściągam. Po prostu pamiętam przeczytane książki, żyję nimi, a one powoli stapiają się z moją duszą.)
Odnosiłem wrażenie, że nawet wtedy gdy patrzysz w moją stronę, to widzisz tylko krzesło zamiast mnie. Chwilami nawet stawałem się tym krzesłem żeby tylko wywołać w Tobie jakąkolwiek reakcję, by zajrzeć w Twoje oczy, umieścić w nich odbicie mojej sylwetki. Niechby to było chociaż krzesło. W końcu siedząc tak sztywno i nieruchomo, milcząc jak zaklęty, niewiele się od tego mebla różniłem. Szkoda tylko, że byłem takim prostackim stołkiem, a nie ozdobnym, barokowym fotelem, bo zamiłowanie do fikuśnych koronek, wstążeczek, tasiemek, sprzączek, gumek i zaszywek mogłoby znacznie zwiększyć moje szanse na zwrócenie uwagi Twych niebieskich oczu.
Gdybym mógł być owym krzesłem przyozdobionym zielonymi gałązkami, na którym usiadłaś przy stole byłbym szczęśliwy. Nawet te pineski wbite w oparcie dla przytrzymania gałązek byłyby mi złotymi kolczykami. Twa wdzięcznie zaokrąglona linia wiolonczeli mogłaby znaleźć oparcie na mym biodrze, a długie uda przytuliły by się do mych przednich nóg. Oparciem bym masował Ci plecy, a mięciutką poduszeczką otuliłbym jędrne pośladki mojej bogini, mej muzy, praprzyczyny powstania owych pieśni, które śpiewam całymi nocami z dala od Ciebie.
— Mogę się o ciebie oprzeć?
— Naturalnie.
— Nie łaskocz mnie, proszę.
— To nie ja tylko obszycie.
— No już dobrze.
— Zadowolona?
— Jesteś trochę twardy.
— To z podniecenia.
Pamiętam inne nasze spotkanie w tym pokoju. Wyszłaś do kuchni, a ja poszedłem za Tobą. Rozmawialiśmy o neutralnych sprawach dopóki nie zapytałem, czy masz chłopaka. Odpowiedziałaś, że właściwie nie. Nie zastanawiałem się wtedy co może oznaczać słowo: właściwie. Siedziałaś przy stole na taborecie. Podszedłem i nachyliłem się ku Tobie. Skromnie, lub wstydliwie obróciłaś głowę w drugą stronę. Wtedy nie stało się to dla mnie żadną przeszkodą. Ująłem twoją brodę, przysunąłem do siebie i pocałowałem Cię w usta. Zamarłaś na tę chwilę, a potem zaproponowałaś, żebyśmy wrócili do pokoju, gdzie byli nasi rodzice. Usiedliśmy na kanapie.
Oboje patrzeliśmy na rozmawiających rodziców, ale kątem oka widziałem jak powoli przysuwasz się do mnie. Być może rodzice nic nie zauważyli. W każdym razie nie dali niczego po sobie poznać. Zajęci byli swoimi sprawami. Skrzyżowałaś ręce na piersiach po to by palcami jednej dłoni sięgać do mojego ramienia. Czułem ten dotyk, a Ty wiedziałaś, że czuję. Ja również wiedziałem, że Ty wiesz, że ja wiem. To było takie niewinne i piękne.
Nagle zaczął padać deszcz. Lunęło tak nagle, że aż się wystraszyłem. Długopis wypadł mi z dłoni, potoczył się po stole, spadł na podłogę chowając się tam przed szumem ulewy. Wielkie krople waliły o dach. Przez okno widziałem kołyszące się drzewa w ogrodzie. Wraz z deszczem zerwał się silny wiatr. Potem niebo rozjaśniła błyskawica. Odruchowo zacząłem liczyć upływające sekundy. Jeden, dwa, trzy cztery, pięć. Wtedy walnął grzmot. Pięć sekund to około półtora kilometra. Bardzo blisko. Pioruny uderzają zawsze z tej samej chmury, ale gdy chmura jest rozległa, to mogą uderzać z różnych jej miejsc, raz z czoła, a raz ze środka. Dobrze, że nad morzem pioruny najczęściej trafiają w wodę. Podniosłem długopis z podłogi by dalej pisać mój list do Ciebie.
Później jeszcze wiele razy dawałaś mi okazję do rozkoszowania się Twoją czystą pięknością, wrażliwością nieomal bezdomnego małego murzynka czekającego na bezpieczny dom i jakiekolwiek jedzenie. Ileż to razy ze łzami w oczach pokazywałaś mi obrazki z takimi dziećmi i drżącym głosem opowiadałaś o ciężkiej pracy misjonarzy. Mówiłaś, że jak będziesz dorosła to poświęcisz się dla takich biednych dzieci. Miałem wtedy wielką nadzieję zmienić Twoje widzenie świata. Naiwnie wierzyłem w swoje siły. Zbierałem palcem łzę z Twojego policzka i przyciskałem ją do ust. Potem trzymając się za ręce szliśmy ulicami miasteczka nie wiedząc dokąd nas ten spacer zaprowadzi.
Widziałem całe nasze wspólne życie, to znaczy te miesiące strawione bezpowrotnie przez ogień mojego zauroczenia, podczas tego jednego wieczoru bycia krzesłem. Ileż te meble muszą się napatrzeć i nasłuchać. Nikt ich nie docenia, nie traktuje z należytym szacunkiem. Takie przedmiotowe traktowanie bardzo boli. Stałem sobie cicho na mych czterech nogach przy stole i cierpliwie wysłuchiwałem kłótni Twych kuzynów. Bartek nakładał sobie wciąż nowe porcje sernika wiedeńskiego, a Marek kopał go pod stołem po nogach. Niektóre z tych ciosów trafiały w moje nogi. Wynikało to z rachunku prawdopodobieństwa, że co siódme kopnięcie dosięgnie właśnie mnie, a nawet co piąte, gdyby Marek bardziej się zezłościł. Im więcej emocji towarzyszy ludzkiemu działaniu tym mniej trafne są owe działania. To również wynika z tego samego rachunku. Między innymi dlatego nie odważyłem się powiedzieć Ci tego wszystkiego osobiście, tylko zdecydowałem się napisać do Ciebie ten list. To jest zbyt świeże i za bardzo boli. (Por. Lew Tołstoj, „Wojna i pokój”, tom pierwszy, str. 189: „Wszystko jest jeszcze zbyt świeże ”)
„Ucałowania.” (Joyce Carol Oates „Opowieść wdowy”, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2011, str. 87) Nie zapominaj, że żyję książkami. Ty zresztą też je przecież kochasz. To właśnie dzięki książkom udało nam się tak bardzo do siebie zbliżyć.Rozdział 2
Kochana Agato.
Wiem, że jesteś nie tylko kobietą piękną, ale i wyrafinowaną, dlatego pozwolę sobie na dłuższe opisy mojego tutaj życia bez Ciebie, a także na kilka aluzji literackich i cytatów. (por. John Updike „Pary”, Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2009, str. 8: „Piet uważał się za człowieka prostego, a ją miał za kobietę wyrafinowaną i piękną.”) Ładnie nawiązałem do Johna, prawda? Moje listy do Ciebie wcale nie muszą silić się na oryginalność, bo pisząc staję się pisarzem i artystą, a ci bardzo często korzystają z natchnienia, weny, inspiracji, czyli geniuszu swojego bądź innych. (por. Caitlin R. Kiernan „Tonąca dziewczyna.“ Pamiętnik, Wydawnictwo MAG, Warszawa 2014, str. 280: „Powinnam wspomnieć tu o bardzo licznych źródłach natchnienia — bo tym właśnie się zajmujemy, my, pisarze i wariatki: rozbieramy coś na czynniki pierwsze, a potem składamy w inny sposób.”)
(Tak, mogę równie dobrze być pisarzem i wariatem. Pamiętasz te słowa z naszej ukochanej baśni o Alicji po drugiej stronie lustra? Mam na myśli nową ekranizację ze wspaniałym kapelusznikiem: „Tylko wariaci są coś warci.” To był film „Alicja w Krainie Czarów” (Alice in Wonderland). Reżyser: Tim Burton. Scenariusz: Linda Woolverton. Produkcja: USA. Premiera: 5 marca 2010 (Polska), 3 marca (świat). Obsada: Johnny Depp, Mia Wasikowska. Ta ostatnia musi mieć polskie pochodzenie, sądząc z nazwiska. Widzisz jaki jestem drobiazgowy? Mam to po Tobie.)
„Otóż i wieczór, pisanie teraz lepiej mi idzie”, mawiała siostra Teodora. (Italo Calvino „Rycerz nieistniejący”, Czytelnik 1963, str. 120) To też była piękna książka. Dałem Ci ją pewnego romantycznego wieczora. Jesteśmy stworzeniami żyjącymi w świecie wypełnionym słonecznym blaskiem, dzięki któremu wszelkie życie jest możliwe. Światło daje nam siły do pracy, przynosi radość o poranku, wydłużający się wiosenny dzień daje nam energię do pracy w polu. Dzięki niemu możemy obserwować rozwijające się listki i pąki kwiatów. Promyki prześwitujące pomiędzy gałęźmi drzew są niczym porozumiewawcze mrugnięcia naszego stwórcy pobłażliwie uśmiechającego się na widok wszystkich naszych trudów.
Tymczasem wielu moich znajomych ma w zwyczaju spać do południa po przepracowanej nocy. Najczęściej w ciemnościach rozkwita życie towarzyskie i kulturalne. Wszelkie bale i zabawy taneczne rozpoczynają się dopiero po zmierzchu, uroczyste kolacje ujawniają swoje rozkosze wraz z pierwszą gwiazdą na niebie, a niektóre ludy mają zwyczaj nic nie jeść przez cały dzień aż do zachodu słońca. Znam wielu pisarzy i równie wiele pisarek, którzy porównują się do wampirów, bądź czarownic właśnie z tego powodu, iż wiodą nocny tryb życia, bo tylko nocą są w stanie pisać swoje dzieła. Często dopiero o świcie muszą przerwać twórczą pracę, gdyż jak sami o sobie mówią, ze zmęczenia padają już na pysk. Jeżeli kiedyś ten list dotrze przypadkiem do rąk którejś z moich drogich koleżanek pisarek, to będzie wiedziała, że o niej teraz myślę. Ale, naturalnie, żadna z nich nie jest w najmniejszej nawet mierze rywalką dla Ciebie, kochana Agato.
Tacy ludzie układają sobie życie w sposób umożliwiający im właściwe wykorzystywanie nocnej aktywności. Znajdują sobie takie miejsca pracy by nie tylko żyć nocą, ale również w tym czasie pisać. Doskonale nadają się do tego posady nocnych stróżów, dozorców, takie miejsca pracy jak recepcje hotelowe, dyżurki, remizy strażackie, wartownie wojskowe, latarnie morskie, dworce kolejowe, posterunki policji, takie służby jak pogotowia techniczne, lub firmy ochrony. Przeciętny czytelnik powieści nie zdaje sobie sprawy z tego w jak wielu miejscach mogła być pisana ta niepozorna książka, którą trzyma w dłoniach.
Przez całą połowę dzisiejszego dnia, tą połowę, której nie przespałem, byłem pod wielkim wrażeniem ślicznej dziewczynki, którą spotkałem kiedyś podczas spaceru leśną drogą prowadzącą wzdłuż wydm pomiędzy morzem a miastem. Miała ona może osiem lat, pięknie zakręcone w puszyste loki włosy, niezwykle duże oczy, w których odbijało się niebo razem z latającymi po nim mewami, oraz nieustannie szczebiocącą buzię pod małym, zadartym noskiem. Szła w towarzystwie najprawdopodobniej babci i dziadka, którzy być może spędzali tu spóźnione wakacje, wykorzystując posezonowe obniżki cen hoteli, usług spa, oraz wielu towarów.
Szedłem wolnym krokiem za nimi przyglądając się dziewczynce. Gdy usiedli na ławce dla odpoczynku przeszedłem obok bardzo wolno kilka razy, udając zapatrzonego w drzewa i krzewy biologa.
— Dzień dobry — powiedziałem przechodząc po raz pierwszy.
— Dzień dobry — odpowiedzieli zgodnie dziadkowie, po czym babcia zwróciła się do dziewczynki z pytaniem.
— Kochanie, jak się odpowiada gdy ktoś mówi nam dzień dobry?
— Dzień dobry — powiedziała grzecznie dziewczynka.
— Dzień dobry, kochanie — powiedziałem usatysfakcjonowany, iż dane mi było zwrócić się do niej w słowach zakładających jakąś więź, co najmniej przyjaźń, a w każdym razie na pewno życzliwość. Dzięki temu dziewczynka powinna mnie skojarzyć z miłym odczuciem.
— Piękna pogoda, nieprawdaż — powiedziałem przechodząc po raz drugi.
— Rzeczywiście — odpowiedział mi dziadek, a dziewczynka obdarowała mnie słodkim uśmiechem.
— Każdego roku wrzesień jest u nas bardzo piękny, bo przecież to jeszcze wciąż lato, choć większość ludzi woli przyjeżdżać tu tylko w sezonie. Pewnie dlatego, że wtedy dzieci mają wakacje. Wnuczka państwa opuściła początek roku szkolnego?
— Wnusia bardzo dobrze się uczy, więc te kilka dni przedłużonych wakacji jej nie zaszkodzi — odpowiedziała babcia. — Zresztą ona dużo choruje, więc zmiana klimatu bardzo jej się przyda, a o tej porze roku tu jest niezwykle zdrowe powietrze.
— Ma pani rację — powiedziałem. — Teraz powietrze jest zdrowsze niż w lipcu, ponieważ jest bardziej nasycone jodem. Samo zdrowie, droga pani, samo zdrowie.
Wyobrażałem sobie co by robiła dziewczynka gdyby nie była pod tak pilną opieką dziadków. Z całą pewnością nie usiedziałaby tak długo spokojnie na tej ławce pośrodku lasu. Gdyby zechciała sobie pospacerować zażywając zdrowego ruchu, to nie poszła by prostą drogą leśną, gdyż to mało urozmaicone jest i nudne, tylko raczej by pobiegła za motylkiem jak ów Gurdulu Szalony, bohater powieści „Rycerz nieistniejący”, który plątał się po drodze w tą i spowrotem, kręcąc się w kółko, zawracając, gubiąc trakt co chwilę, wybierając raczej krzewy, zarośla i chaszcze dla swej wędrówki niż wygodną, przestronną drogę uczęszczaną przez ludzi. (Italo Calvino „Rycerz nieistniejący”, Czytelnik 1963)
Widziałem jak dziewczynka podskakując sobie niczym konik polny zmierza pomiędzy drzewa i machając dłonią do motylka aby go skłonić do dalszego lotu wbiega na wzgórze, a następnie znika za nim w zaroślach. Przez chwilę jeszcze słychać było słodki głosik śpiewający motylkowi piosenkę o królewnie zaklętej w polny kwiat i biedronce skaczącej z kwiatka na kwiatek. Biała chmurka przepłynęła pod słoneczkiem zakrywając jego buzię na chwilę, ale już za moment złote spojrzenie znowu rozświetliło leśną drogę. Wtedy jednak już nigdzie nie było widać ani słychać malutkiej dziewczynki.
Gdybym miał siekierę zawieszoną na pętli ze sznurka i ukrytą pod pachą, pod osłoną marynarki (Tym razem sama zgadnij gdzie to było, albo raczej sobie przypomnij.) dobyłbym ją by rzucić się z tym ostrzem na te krzaki. Bez litości wywijałbym mą bronią obcinając ręce gałęzi, pozbawiając je kolczastych pazurów, a nawet po głowach bym walił, krzycząc przy tym z ekstazą o zemście, a także karze za zbrodnię porwania niewinnego dziecka. Szalał bym w nadziei uratowania choćby kosmyka włosów, bodaj rąbka sukienki, może chociaż chusteczki upuszczonej w trwodze.
Gdybym był rycerzem szlachetnym z rodu książęcego, któren doczekać się nie mógł ręki królewskiej córki obiecanej wraz z posagiem hojnym już w poprzednim pokoleniu, zgodnie z tradycją ojców naszych i dziadów, to bym miecza swego dobył, a za tarczę chwyciwszy pobiegł po śladach tych stópek dziecinnych, rycząc pod niebiosa bojowe zawołanie i dopadłszy tych krzaków zbereźnych, tych gałęzi zboczonych, konarów paskudnych biłbym je mieczem, siekał je oraz młócił aż by dziewczynka moja stała się wolną.
Potem bym ukląkł na oba kolana przed mą panią, a ona w swej niewinności słodki pocałunek złożyła by na moim czole. Ślubował bym jej wierność wiekuistą, służbę nieustającą, posłuszeństwo i oddanie, byle by mnie raczyła swoim paziem uczynić. Kosztowałbym tedy przed nią wszystkie potrawy, pił wprzódy z jej kielicha, a po skończonej służbie dla zasłużonego odpoczynku przy jej łożu bym siadał i zmęczoną głowę na jej łonie składał.
— Więc wnuczka dobrze się uczy — powiedziałem przechodząc obok ławki po raz trzeci.
— Naturalnie — odpowiedziała babcia. — Ala jest wzorową uczennicą, a oprócz lekcji uczęszcza jeszcze na zajęcia dodatkowe, pomaga porządkować książki w bibliotece, należy do kółka dramatycznego oraz tanecznego. To bardzo uzdolnione dziecko — dokończyła babcia gładząc dziewczynkę po głowie.
O mamo, pomyślałem sobie w głębokiej przepaści mojego umysłu. Pomagać w bibliotece, porządkować książki na półkach, sprawdzać kolejność alfabetyczną, to dopiero musi być przyjemność. Każda pani bibliotekarka jest w moich oczach aniołem niosącym w dłoniach puchar eliksiru wiecznego szczęścia. Poprawiać ułożenie grzbietów książek i czytać wypisane na nich tytuły oraz nazwiska autorek, bądź autorów to piękniejsze jest niż picie starego wina przed kominkiem, w którym płoną grube polana bukowe strzelając przy tym i sypiąc od czasu do czasu iskrami.
Choćby nawet rumu dolał do tego wina w kielichu, a obok kominka postawił na stoliku półmisek z pieczonym mięsiwem z jabłkami i sokiem malinowym, oraz paterę ze świeżymi owocami, to książki byłyby mi droższe od tych rozkoszy. No chyba, żeby obok kielicha z winem zaprawionym rumem położyć jeszcze talerz wypełniony mleczną czekoladą z orzechami. Wtedy to bym się może zastanowił co lepiej wybrać, na co się zdecydować, ale tylko pod warunkiem, że to drugie byłoby jedynie odłożone na chwilę, więc w każdej sekundzie mógłbym dokonać korekty swojego wyboru.
Do tego wszystkiego, jakby już w nadmiarze szczęścia, na imię miała Ala. Może to było zdrobnienie od imienia baśniowej Alicji? Chyba nie, aczkolwiek nigdy nie wiadomo jak zapatrzeni w ukochane dziecko rodzice zdrobnią jakiekolwiek imię. Miłość rodzicielska kieruje się swoimi własnymi zasadami nie zważając na reguły poprawności, lub prawdopodobieństwa. Może Ala pochodzi od Albiny? Postanowiłem to sprawdzić w swoim kieszonkowym kalendarzyku. Takie imię z cała pewnością powinienem łatwo znaleźć. No i faktycznie, była Albina, w dodatku już jutro będzie miała imieniny, razem z Nikodemem, piętnastego września, a także razem z Lolitą. To ostatnie imię mnie sparaliżowało. Poczułem wyraźnie, że na twarzy wylazły mi wszystkie żyły. Czym prędzej odszedłem od ławki.
Tak. Nocą z całą pewnością pisanie szybciej mi idzie. Lolę poznałem kilka lat temu. Jej mama pracowała w pralni. Odbierałem wypraną pościel i obładowany dwoma okazałymi siatkami dreptałem sapiąc nie tyle z wysiłku ile ze złości, iż to właśnie mnie powierzono dostarczenie bielizny do cioci Teresy, a ona miała przecież swoich własnych synów, dorodnych kawalerów, którzy obaj przewyższali mnie wzrostem i siłą. Czemu oni nie odbierają tej paskudnej pościeli i nie dźwigają jaj sobie do domu, skoro jest to ich pościel, rozważałem w myślach złoszcząc się na dorosłych i ich poplątane argumentacje. Skoro jest ich stać na płacenie za pranie, to powinno być ich stać na opłacenie przywozu bielizny do domu. Każdy taksówkarz z przyjemnością przyjął by takie zlecenie. Taksówkarzowi jednak trzeba by było zapłacić za usługę, a mnie wystarczyło nakazać pracę posługując się autorytetem dorosłości.
Lola zazwyczaj bawiła się lalkami pod murem pralni. Gdy przechodziłem zakrywała lalki chustką i udawała, że czyta książkę. Byłem od niej nieco starszy, więc uważałem siebie za prawie dorosłego. Zresztą, jako trzynastolatek dostrzegałem już pod swoim nosem pierwsze zapowiedzi późniejszego wąsa, co z całą pewnością dodawało mi wtedy powagi, by nie powiedzieć poważania w oczach dwunastoletnich panienek. Kładłem mój bagaż na końcu ławki, a sam siadłem bliżej chustki zakrywającej lalki i rękawem ocierałem pot z czoła. Lola przewracała stronę książki zagłębiając się w lekturze, przesuwając palcem wzdłuż linijek tekstu.
— Co czytasz? — zapytałem któregoś razu.
— Nic ciekawego dla facetów — odpowiedziała nie odrywając wzroku od książki i nie przerywając wskazywania palcem kolejnych wyrazów.
— Ja lubię czytać książki o miłości — zaryzykowałem — oraz o romantycznych podróżach do egzotycznych krajów, gdzie księżniczką i żoną sułtana może zostać nawet kurtyzana sprzedana na targu przez piratów. Oczywiście, pod warunkiem, że sułtanem jest przystojny młodzieniec, który swoją odwagą wsławił się w wielu bitwach morskich. Tylko taki facet może zapewnić swojej ukochanej księżniczce właściwą opiekę w tym okrutnym, bezlitosnym świecie.
Lola podniosła znad książki swoje piękne, wielkie oczy, w których nie tylko zobaczyłem blask gorącej miłości księżniczki do sułtana, ale również całe morze ze statkami, które biorą udział w bitwie morskiej, a także nieprzebrane ilości pustynnego piasku, który dzielił pałac sułtana od portu piratów.
— Pożyczysz mi tą książkę? — zapytała Lola.
— Niestety — powiedziałem smutnym głosem — przepadła już dawno podczas remontu mieszkania.
— Szkoda — stwierdziła.
— Na szczęście czytałem ją tyle razy, że znam ją prawie na pamięć. Mógłbym ci od czasu do czasu fragment opowiedzieć, gdybyś tu częściej przychodziła.
— Jestem tu bardzo często. Przychodzę zaraz po szkole i czekam aż mama skończy pracę. Wtedy razem idziemy na obiad do domu. Potem odrabiam lekcje, więc nie mogę wychodzić, no a później robi się wieczór.
— Doskonale — powiedziałem. — Jutro przyjdę trochę wcześniej, to będę mógł ci opowiedzieć początek tej książki.
Nie mogę się doczekać Twojego przyjazdu. Nie zwlekaj z powrotem do domu. Tam nie masz żadnych przyjaciół. Przyjedź. Nie mogę żyć bez Ciebie. (por. Marce Proust „W poszukiwaniu straconego czasu”, tom drugi: „W cieniu zakwitających dziewcząt”, Porozumienie wydawców, Warszawa 2000, przełożył Tadeusz Boy-Żeleński, str. 222: „Ostatecznie, o co chodzi, ja szaleję za tobą, przyjdź, rozmówimy się po prostu, nie mogę żyć bez ciebie.”) Ile tomów przeczytałaś? Do drugiego dotarłaś na pewno. Nie bez powodu czytałem Ci na głos niektóre książki, a do czytania innych namawiałem usilnie. Dzięki temu lepiej się rozumiemy tam gdzie inni nie wiedzą o co chodzi, uśmiechamy się do siebie nawet listownie, a oni nie mają o niczym zielonego pojęcia.
Ucałowania. (Joyce Carol Oates „Opowieść wdowy”, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2011, str. 88)Rozdział 4
Muszę wrócić do historii Loli. Po kilku dniach znowu spotkałem ją i wtedy się okazało, że ona bardzo chce poznać dalsze losy Anielki. Umówiliśmy się tym razem w innym miejscu, tak aby jej mama nie zdołała nas przyłapać. Moje plany względem Loli pokrzyżowała mi pogoda, a zwłaszcza chłodny wiatr, ponieważ moja miła słuchaczka zamiast w krótkiej sukience przyszła w rurkach. Cóż było robić.
— O czym ci ostatnio opowiadałem?
— O Marku, który tresował wróble i wrony, ale nie chciał o tym opowiadać.
— No tak. No więc Aniela postanowiła go naprowadzić na temat i zaczęła sobie przypominać informacje o ptakach, które kiedyś słyszała w karczmie od pewnego marynarza.
— Ptaki są następcami dinozaurów — rozpoczęła opowieść z zapałem. — Naukowcy odkryli dzięki wykopaliskom, że pióra ptaków wykształciły się u pradawnych jaszczurek. Gdy wielkie dinozaury wyginęły po katastrofie kosmicznej, którą było uderzenie meteorytu w Ziemię, małe zwierzęta musiały zacząć błyskawicznie ewoluować aby przeżyć. Ten fakt spowodował nie tylko to, że szansę otrzymały ssaki, a z nimi również ludzie, ale także ptaki mogły doskonalić swoją inteligencję. Większość ludzi doskonale rozumie, że delfiny są zwierzętami niezwykle inteligentnymi. Podobnie to wygląda w przypadku ptaków.
Pewien azjatycki marynarz opowiadał mi o wronach żyjących w mieście. Wzdłuż ulic, w parkach i w przydomowych ogródkach rośnie tam sporo orzechów. Wrony uwielbiają zjadać orzechy, ale najpierw muszą sobie poradzić z twardą skorupą. Te ptaki zauważyły, że wystarczy upuścić orzecha z odpowiedniej wysokości na twarde podłoże, na przykład na asfaltową ulicę, aby skorupy orzechów pękły uwalniając pyszny środek.
Taką działalność wron można zaobserwować w wielu miejscach również w naszych miasteczkach i wsiach. W tamtym mieście jednak był bardzo duży ruch samochodowy, co uniemożliwiało wronom zbieranie pokruszonych orzechów z ulicy. Wtedy te mądre ptaki nauczyły się spuszczać orzechy na asfalt w obrębie przejść dla pieszych. Sygnał dźwiękowy oznaczający czerwone światło dla samochodów był znakiem dla wron. Wtedy mogły bezpiecznie lądować na ulicy i wyjadać orzechy spomiędzy nóg przechodzących pieszych. Wraz z kolejnym sygnałem, po którym światła się zmieniały, ptaki gromadnie wzbijały się do góry.
Są też inne przykłady. Wrony nagminnie wyciągają papierki i wszystko co zdołają złapać dziobem ze śmietników. Gdy służby miejskie posprzątają ścieżki w parku, a zebrane śmieci zostawią w foliowych workach, to wrony z łatwością przebijają dziobem folię wywlekając z nich wszystko co się da. Worki te wyglądają potem jak woreczki na głowach kobiet w zakładzie fryzjerskim podczas farbowania włosów w pasemka.
— Faktycznie — potwierdził Marek — często wydawało mi się, że one są sprytniejsze ode mnie.
— No właśnie — podchwyciła myśl Aniela — wystarczy tylko na chwilę się odwrócić, a one zaraz to wykorzystają i pożrą wszystko co się da, nawet to czego nie powinne zjadać.
— Zanim zacząłem je tresować, to rzucałem w nie kamieniami, bo widziałem kiedyś jak wrona porwała małego kurczaka.
— To musiało być straszne — zauważyła Aniela.
— Pomiędzy ludźmi jest tak samo jak pomiędzy zwierzętami — powiedział ponuro Marek.
— Dlaczego tak uważasz?
— Bo tak jest. Mój tata był rybakiem i łowił ryby na morzu pływając na prywatnym kutrze takiego jednego złodzieja. Było to kilka lat temu. Dla rybaków nastały bardzo złe czasy, ponieważ regulacje Unii Europejskiej wymusiły zmniejszenie limitów połowowych, a nawet okresowa zakazy łowienia dla większości kutrów. Tych jednostek zostało już bardzo mało, bo wiele z nich oddano na złom w zamian za odszkodowanie z Unii. Ci, którzy zatrzymali swoje kutry mogli łowić ryby tylko co trzeci rok. Przez dwa lata dostawali rekompensaty za to, że ich kutry stały w porcie. Pieniądze dostawał właściciel kutra, ale pozostałym rybakom, jego pracownikom, też się część z tych pieniędzy należała, bo przecież oni także nie zarabiali z powodu przestoju. Gdy mój tata poszedł do szypra z prośbą o pieniądze, to ten powiedział, że nie ma pieniędzy do rozdawania.
Widocznie urzędasy źle zapisali przepisy dotyczące tych wypłat, zresztą jak zwykle — powiedziała Aniela po chwili zastanowienia. — Gdyby nie wypłacali wszystkiego właścicielowi kutra, lecz część bezpośrednio członkom załogi, to szyper nic by na to nie poradził. Widocznie biurokraci wprowadzili takie prawo, które umożliwiało pomijanie załogi podczas dzielenia pieniędzy. Zawsze jest tak, że największe problemy tkwią w szczegółach.
— To zupełnie tak samo jak z podpisywaniem umów o kredyt w banku. Obiecują złote góry, tłumaczą, że warunki umowy są rewelacyjnie korzystne, nakłaniają do podpisania, a potem szczegółowa treść umowy przychodzi do domu pocztą po kilku miesiącach, gdy jest już za późno na zerwanie umowy bez ponoszenia kar. O tych paragrafach podczas objaśniania warunków zawieranej umowy milczeli jak zaklęci.
— Dla normalnego człowieka to jest oszustwo i kradzież, ale dla prawnika takie praktyki są codziennością. Przecież takie działanie powinno być z mocy prawa nielegalne, nieobowiązujące, a do tego jeszcze karalne.
— Coś ty, głupia jesteś. Wtedy nikt by na tym nie zarabiał, a przecież żeby jedni mogli zarobić, to inni muszą stracić. — Powiedział ponuro Maciek. — Cały świat opiera się na pieniądzach, a te same nie spadają z nieba. Najpierw trzeba kogoś obrabować, żeby potem być bogatym.
— Niektórzy pracują uczciwie — zaprotestowała Anielka.
— Ci dorabiają się żylaków, wrzodów żołądka, lub alkoholizmu. Dla odmiany niektórym trafia się kiła, ale nie wiem czy jest się z czego wtedy cieszyć.
— No a to tresowanie ptaków po co ci było potrzebne?
— Wróbel mi powiedział, że wrony to złodzieje, bo nie tylko nie dopuszczają mniejszych do jedzenia, które powinno być przecież ogólnodostępne, ale również okradają inne ptaki, którym ludzie przygotowują posiłek przeznaczony tylko dla danego gatunku. Weźmy dla przykładu słoninę. Jest bardzo pożywna i smaczna. Wiesza się ją na sznurkach, bo taką formę karmienia ulubiły sobie sikorki. Wróblom sypie się zazwyczaj okruszyny pieczywa, a innym ptakom ziarno. Wrony natomiast wyznaczają sobie dyżury obserwacyjne, najczęściej na ulicznych latarniach albo szczytach dachów, a następnie gdy tylko zauważą jakąkolwiek formę jedzenia to natychmiast głośnym krakaniem zwołują swoje przyjaciółki z całej okolicy po to by w krótkiej chwili pożreć całe jedzenie.
— Wróbel ci to powiedział? — zapytała Anielka zdziwionym głosem.
— Naturalnie. Mam wśród wróbli jednego przyjaciela. Wszystko zaczęło się od papużek nierozłączek. Dostałem parę żółtych ptaszków na urodziny. Bardzo się z nimi zaprzyjaźniłem. Karmiłem je i poiłem, a także uczyłem mówić. Były one bardzo inteligentne więc w lot łapały znaczenie powtarzanych słów. To zupełnie tak samo jak z małymi dziećmi. Początkowo często się myliły, ale potem w miarę jak im te słowa często powtarzałem, szybko się ich uczyły.
Gdy nauczyłem moje papugi trzystu słów rozpocząłem naukę układania zdań. Najpierw zdania składające się z dwóch wyrazów. Potem zdania trzywyrazowe. W końcu zadowolony z postępu moich uczniów rozpocząłem naukę wypowiadania zdań składających się aż z czterech wyrazów. To była prawdziwa rewolucja w edukacji. Powinienem był otrzymać nagrodę ze stosownego ministerstwa. Gdyby moje doświadczenia wykorzystać w procesie kształcenia dzieci to można by rozpoczynać naukę już wśród trzylatków.
Obie papugi były ze mną tak bardzo związane uczuciowo, iż mogłem je swobodnie wypuszczać z klatki, a potem również z pokoju na podwórko, a one po zażyciu gimnastyki i świeżego powietrza zawsze do mnie wracały. Kiedyś zauważyłem, że podczas spaceru po podwórku przyłącza się do nich wróbel. Czasami we trójkę siadali na gałęzi czereśni albo śliwy. Wtedy starałem się podejść jak najbliżej, cały czas mówiąc do ptaków. W końcu wróbel przestał uciekać na mój widok. Byłem wielce zaskoczony gdy wróbel powtórzył słowo wypowiedziane przez papugę. To był przełomowy moment. Potem nauka mówienia poszła już błyskawicznie. Po roku wróbel Bartek opowiadał mi jakimi to wrednymi dziobami są wrony z mojej ulicy.
Anielka była tak zaaferowana opowieścią o wróblu, że musiała sobie rozpiąć spodnie i bluzkę, bo ciężko jej się oddychało. Sztorm wciąż trwał, statkiem mocno kołysało na boki. Cała czwórka objęła się mocno ramionami, wspólnymi siłami starając się poradzić sobie z rozbrykanymi falami pośrodku głębokiego oceanu. Plecy drżały im z emocji, ale to było całkowicie naturalne. Oddech był szybki i chrapliwy, ale to również było normalne. Ciało człowieka jest zdumiewająca maszyną, a skoro działa tak, a nie inaczej to znaczy, że właśnie tak ma być. Ciało ludzkie jest nie tylko wyjątkowo piękne, ale również celowe, praktyczne i wręcz doskonałe. Każdy mięsień działa po to by poruszać, zmieniać położenie, przesuwać. Każdy organ ma swoje przeznaczenie, a każda część swoje miejsce. Niektóre rzeczy można robić samemu, lecz inne robi się razem, bo tak jest lepiej, wygodniej, przyjemniej.
Podobają Ci się moje fantazje? Lubisz je? Ty też czasami zmyślasz? No, przyznaj się. (por. Joyce Carol Oates „Opowieść wdowy”, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2011, str. 73: „Ciekawe, jak często ludzie tak fantazjują.”) Nawet Carolcię interesowało to zagadnienie.
Ucałowania. (Joyce Carol Oates „Opowieść wdowy”, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2011, str. 90)Rozdział 5
Jeden z wielkich pisarzy napisał, że każda historię można by streścić w kilku słowach aby prawidłowo spełniła się funkcja informacyjna. Cała przyjemność literatury polega jednak nie na informacji, ale na narracji. (Vladimir Nabokov, „Śmiech w ciemności”, Wydawnictwo Muza S.A., 2010, str. 7: „Oto i cała historia, moglibyśmy więc postawić kropkę, gdyby ze snucia opowieści nie płynęła korzyść i przyjemność; ”) Dzięki niej staje się rozkoszą o wielkiej sile oddziaływania. Rozkoszą większą od tej cielesnej, bo zaraźliwą, możliwą do odczuwania przez wiele osób jednocześnie. Słyszeliście o powszechnym i równoczesnym dostępie do seksu bez ograniczeń? Tym właśnie jest literatura. Niechaj więc żyje nam i rozkwita wolny seks.
Księżyc widział sztormujący statek tylko chwilami, gdy ukazywał się pomiędzy jedną chmurą a drugą. Wiatr pędził te skłębione obłoki jak spłoszone stado dzikich koni, więc owe chwile były zazwyczaj bardzo krótkie, a w dodatku nie można było przewidzieć kiedy nastąpi kolejna. Chcąc śledzić los targanego falami okrętu trzeba było z niezwykłą uwagą wypatrywać choćby najmniejszej dziurki w chmurach. O tej porze roku ocean był bardzo często zasłonięty grubą pierzyną obłoków lub mgieł. Czasami trudno było się zorientować czy to pierzasty żaglowiec mknie nad ptakami, czy tylko wody schowały się pod wilgotną kołderkę opadów.
— Tak, tak — mruczał sobie pod swym zakrzywionym nosem Księżyc — te statki powinni budować znacznie bardziej zaokrąglone, wtedy skąd by wiatr powiał, to z nim by można płynąc i nie trzeba by wcale zawracać sobie głowy ustawianiem dziobu do fali.
Od zachodu nadpłynęła wielka, granatowa chmura burzowa zakrywając sobą coraz większy akwen oceanu. W oddali, gdzieś we wnętrzu tej rozsierdzonej pani błyskały złowrogo błyskawice i warczały groźne grzmoty. Co jeden błysnął, to drugi po chwili bekał głośno.
— Ahoj, moja piękna owieczko chmurzasta — zawołał do niej Księżyc.
— Nie mam teraz czasu na konwersację — odpowiedziała chmura.
— Ależ uspokój się, moja droga, po cóż się tak denerwować. Powiedz mi lepiej dokąd tak śpiesznie zmierzasz taka wystrojona w te błyskotki.
— Biegnę na bal u Neptuna — powiedziała zarzucając grzywką dumnie i unosząc o kilka stopni brodę jeszcze wyżej. — A ciebie, mój jaśniejący, jak widzę nie zaprosili na uroczystość.
— Niestety — odparł Księżyc zmieszany.
— Nie przejmuj się, jak będę wracać do mojego domu, to może się spotkamy i wtedy opowiem ci wszystko ze szczegółami jak było, kto się skompromitował, a kto dostąpił zaszczytu. Na dworze króla Neptuna wciąż zachodzą jakieś zmiany. Raz jedna dwórka zostaje pokojową, a raz druga. To znów pokojówka wraca do chlewa paść wieprzki, a inna od gęsi trafia do garów wraz z całą swą gromadką podopiecznych. W tak niebezpiecznych czasach trudno przewidzieć czy lepiej jest się zadekować na dalekiej prowincji, czy może rozsądniej ukryć się pod bokiem, za drzwiami, bądź w szafie. Ostatnio słyszałam, że ochmistrzyni kazała zakupić nową komodę z wielkim lustrem do stołowego. Już to sobie wyobrażam jak wszyscy będą ją podziwiać i zachwalać, lizusy.
To powiedziawszy pani chmura zakręciła spódnicą, zaszeleściła halkami, po czym popędziła wprost na wschód, gdzie już się poczęli gromadzić zaproszeni goście, wywołując na Oceanie Indyjskim wielki tajfun. Księżyc ze smutkiem patrzył za oddalającą się pięknisią. Jędrne kształty miała ta paniusia, że aż miło się robiło na sercu. Serce mu miękło, biedaczkowi, a spodnie sztywniały pomimo zimnego wiatru.
— Ach! To ci dopiero kobietka energiczna — pomyślał z rozrzewnieniem.
Anioł przyglądał się burzy szalejącej na oceanie z wysokości. Niektóre szczegóły tego co tam się działo na dole spowijały kłęby pary, piany i chlapiącej wody. Wolał jednak widzieć niewyraźnie niż zanurzać się w nieprzyzwoicie wilgotne oraz zimne rejony tej kwoki, burzowej chmury. Niech sobie ona leci gdzie tam chce. Miał zadanie nadzorować ludzi, a nie szlajać się po morzach z niestałymi chmurami. To by się Najwyższy zdziwił, gdyby go przyłapał z taką latawicą. A i Neptun z całą pewnością byłby rad z takiego obrotu sprawy, bo wszak wszystkim jest wiadomo, że całe jego królestwo nierządem stoi, a raczej spływa.
Postawili mu, więc stoi, puszy się na ulicy Długiej, pomiędzy dwoma bramami, zielony cokół. Kiedyś stawiali pale, gdyż te bardziej przypominały jego organ nierządu, jaśniej wskazywały czemu się sprzeciwiają, kogo wyzywają na bój, co chcą splugawić. Dopiero później zaczęli na niskich cokołach stawiać pomniki, przedstawienia sług szatańskich, najlepiej gołych, świecących nagością, lub wypowiadających bluźnierstwo. Treść tego ostatniego pisali na tablicach marmurowych niczym motto na początku księgi. Wystarczyło przeczytać by zostać odpowiednio nakierowanym jak trzeba rozumieć ukazywane dzieło. Nie wolno pozostawiać prostaczkom wolnego wyboru, nie można ich skłaniać do myślenia, zdawali się twierdzić.
Anioł doskonale wiedział dokąd prowadzą wolne wybory dawane człowiekowi przez Neptuna. Można było wybrać sobie wieczną przyszłość w zamku o złotych drzwiach i schodach do ołtarza ukrytego pod dnem oceanu. Na tym ołtarzu przez tysiąclecia można wykuwać kajdany dla innych niewolników, miecze dla strażników, miażdżyć czaszki opornym, łamać kości niezbyt gorliwym. Można też było wybrać wiecznie zielone ogrody zatopione niedaleko ponad tym dnem, gdzie oczy zarastały wodorostami, palce nóg i rąk obgryzały małe rybki, a wnętrzności trawił nieustający ból. Takie były możliwości wyboru dla naiwnych głupców.
Młoda mewa zgubiła drogę po wejściu w małą, różową chmurkę. Pech chciał, że ten śliczny, puszysty obłoczek przypominający raczej miłą kołderkę po obiedzie niż jakiekolwiek niebezpieczeństwo został pochłonięty przez wielką burzową chmurę.
— Wypuść mnie, ty dziwko! — krzyczał rozpaczliwie obłoczek, ale wielka i czarna nie zamierzała zawracać sobie głowy byle okruszyną, choćby nawet miała kolor różowy.
— Wypuść nas, ty krowo! — krzyczała rozpaczliwie mewa, a wzywana do litości, ze względu na dysproporcję wzrostu i siły, czarna chmura, choć miejscami na obrzeżach to ona była nieco łaciata, lub raczej szarobura, pędziła bez opamiętania dalej.
— Z takiego pędzenia po nocach to z całą pewnością nic dobrego nie będzie — pomyślał Anioł.
— Niezły mezalians — pomyślał Księżyc.
— Już ja wam pokażę dziwki i krowy! — wyryczał gromko Neptun, po czym jeszcze mocniej zakręcił trójzębem młynka nad głową wprawiając nieprzebyte głębiny, a nawet mroczne odmęty w wielki taniec, ruch wirowy, szalony przepływ, którego nawet kratownica oparta na południkach nie zdołała powstrzymać. Natychmiast przybrały wody na wschodzie, zalewając szeregi małych wysp, porywając ze sobą wszystko co znajdowało się w płytkich atolach. Natomiast na zachodzie wynurzyło się z opadającej wody kilka nowych lądów.
— No więc skończyła się długa historia Atlantydy, a piękne działa sztuki najstarszej kultury przepadły w falach rozsierdzonego morza — powiedział ponuro, albo raczej melancholijnie Księżyc.
Wielkie fale rozwlekały po oceanie mikroskopijne rzeźby platerowane złotem, ze srebrnymi inkrustacjami oraz maleńkimi oczkami bursztynu osadzonymi dookoła niczym gwiazdy na niebie. Najlepsi mistrzowie miniaturowej rzeźby wykonali swe dzieła wewnątrz łupin orzechów. Do ich oglądania nie wystarczała już zwykła lupa, lecz trzeba było te arcydzieła podziwiać pod dokładnym okiem mikroskopu. Zamiast cieszyć koneserów sztuki opadły one na muliste dno oceanu, radując co najwyżej wystawione na czułkach oczy dennego ślimaka. Wielki ukwiał przez chwilę myślał, że to gwiazdy spadają, więc szybko przypomniał sobie dwanaście najpiękniejszych marzeń, ale nie mogąc się zdecydować, którego spełnienia życzyć sobie w pierwszej kolejności stracił niepowtarzalną okazję.
— Szybciej, szybciej! — poganiała jedna z fal tę płynąca przed nią.
— Ależ daj spokój, już szybciej nie mogę — odpowiedziała tamta oburzona.
— Widzę przecież, że możesz — nie ustępowała napierając z tyłu fala pieniąc się na szczycie.
— Ciekawe jak widzisz, skoro pot ci zalał oczy, a piana sięga aż do nosa.
— Tobie za to śmierdzi z tyłu — odparowała cios. — Chyba się obżarłaś kwaśnymi wodorostami.
— Czyżby? Już zapomniałaś, że przy ławicy wodorostów byłaś wcześniej niż ja? Dopiero później się przelałam nad tobą i wyprzedziłam. Cóż tu się dużo rozwodzić. Jesteś zbyt gruba, ociężała, a nawet lepka od tej plamy oleju napędowego z wczorajszej katastrofy tankowca, więc mi tu nie pyskuj, tylko raczej weź się za siebie, ogarnij się choć trochę, bo jak tak dalej pójdzie, to nie tylko ryb będzie coraz częściej brakować, ale również żeglarzy serferów będzie coraz mniej, bo pójdą wszyscy w góry, a na oceanach zapanują ciemności, bezruch, smród i pewnie także strach.
— Bojaźliwa jesteś? Trzeba było siedzieć w cichej zatoczce zamiast się pchać na szerokie wody.
— Do cichej zatoczki to z całą pewnością trafisz sama jak ten huragan przeminie. Nie licz na reanimację, bo wrony już krakały o telefonach do cichej zatoki. Tam mają różne zastrzyki, farmaceutyczne środki, falochrony, umocnienia na wydmach, które rozbijają fale, wyciszają je, często również usypiają w srebrzystym blasku księżyca. W domu opieki społecznej „Cicha zatoka” zamkną cię na klucz i już nie wypuszczą.
Ucałowania. (Joyce Carol Oates „Opowieść wdowy”, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2011, str. 120)
Kochana Agato.
Pani Dalowej powiedziałem, że sam kupię kwiaty z okazji rocznicy urodzin Twojej mamy, ale ona zawsze się upiera uważając, iż lepiej zna się na kwiatach, jakby była nie wiadomo jaką florystką. Zobacz książkę: Virginia Woolf, „Pani Dalloway”, Wydawnictwo Znak, 2008, strona bodaj 5 lub 6, o ile dobrze pamiętam, jednak raczej 5: „Pani Dalloway powiedziała, że sama kupi kwiaty.” Oraz tę: Katarzyna Bonda, „Florystka”, Wydawnictwo Muza S.A., 2015, a także we wszystkich innych wydaniach, więc łatwo znajdziesz dowolny egzemplarz tej książki. Wiem, znasz to zdanie na pamięć, ale nie mogłem się powstrzymać. Nie jestem też pewien, czy czytałaś tę drugą książkę, tę o florystce. Są jeszcze inne książki o układaniu kwiatów, na przykład Vanessa Diffenbaugh „Sekretny język kwiatów”, Wydawnictwo Świat Książki, 2013.
No więc do rzeczy. Musiałem napisać ten list, ponieważ nie zostawiłaś mi innej możliwości wyjaśnienia uczuć do Ciebie, przedstawienia swojej sytuacji, mojego punktu widzenia. Wiele o tym kiedyś rozmawialiśmy, że każdy człowiek inaczej ocenia samego siebie, a inaczej innych. Dla siebie jest się zazwyczaj bardziej wyrozumiałym, dla innych bardziej surowym. To oczywiste i najzupełniej zrozumiałe, można by nawet powiedzieć, że po prostu normalne, bo właśnie tacy są ludzie.
— Trzeba być uczciwym zarówno wobec innych jak i wobec siebie samego — mówiłaś bardzo poważnie.
— Naturalnie — odpowiadałem.
— To jednak nie może oznaczać żadnej asekuracji.
— Oczywiście.
— Trzeba zawsze mówić to samo.
— No.
— To samo i tak samo.
— No.
— Bez względu na okoliczności.
— Yhyy.
— Uczciwość jest najważniejsza.
— Yyyy…
— I otwartość.
— Tak.
— Szczerość.
— Tak.
— Bez oglądania się na innych.
— No.
— Nawet jeżeli to najbliżsi.
— No.
— Nawet jeżeli się ich kocha.
— Naturalnie.
— Zawsze.
— No.
— Wszystkich.
— Tak.
— Co masz na myśli?
— Że co?
— Co masz na myśli?
— No więc…
— Gadaj!
— Tak, naturalnie.
— Teraz zaraz.
— Oczywiście.
— No to już.
— Muszę się zastanowić.
— Czyli kłamałeś!
— Nie.
— Oszukiwałeś!
— Nie.
— Chciałeś się wyłgać!
— Nie.
— To co?
— Nie wiem.
— Jak to nie wiesz?
— No…, zgubiłem się.
— Zawsze jesteś zgubiony. Nawet twoja mama cię zgubiła.
— Nie zgubiła, tylko umarła.
— Czyli opuściła.
— Niezupełnie…
— Niezupełnie, niezupełnie, cały jesteś taki niezupełny.
— Przepraszam…
— Dobrze chociaż, że to rozumiesz.
— Tak.
— Zawsze muszę ci wszystko tłumaczyć.
— Dziękuję.
— Proszę bardzo. Następnym razem tak nie pyskuj.
— Dobrze.
— No!
Ostatnie nasze spotkanie miało miejsce podczas Twoich urodzin. Było tyle gości, że nie miałem żadnej szansy na spokojną rozmowę z Tobą. Zresztą najwyraźniej nie pragnęłaś takiej rozmowy, bo gdy tylko krewni zaczęli się rozchodzić powiedziałaś, że jesteś bardzo zmęczona i pobiegłaś na górę do swojej sypialni. Jak ja zawsze kochałem te pozy. Wcześniej traktowałem je jako sceniczne zdolności. Byłem nimi zachwycony. Moja niedoszła teściowa pokręciła tylko głową.
— Znowu jest nie w sosie — zauważyła.
— No.
— Nie przejmuj się.
— No.
— Przejdzie jej.
— No.
— No to pójdę pozmywać.
— Dobranoc.
— Dobranoc.
Twoja mama to bardzo miła kobieta. Dbała o to abym nie wychodził z jej domu głodny. Lubiła sprawdzać czy jestem wystarczająco ciepło ubrany na długi spacer. Często wsuwała mi do kieszeni pieniądze jakby się obawiała czy stać mnie będzie na właściwe wykorzystanie wieczoru z jej córką.
Przez cały wieczór byłaś niezwykle radosna i podniecona. Być może powinienem napisać: zwyczajnie radosna i podniecona, gdyż w dniu urodzin to raczej normalne. Twoje słodkie usta wcale się nie zamykały, nie przestawały mówić nawet podczas jedzenia tortu i picia szampana. Przy kolejnych lampkach wina było tak samo, a także podczas kolacji, degustacji lodów, oglądania prezentów, ploteczek z koleżankami. Mój bukiet z kwiatów ułożonych tak aby wyglądał jak kotek z wielkimi oczami wyrażającymi miłość stał pod oknem i usychał z rozpaczy.
— Chcę na stół — prosił.
Żartowałaś z koleżankami.
— Chcę być widoczny — skomlał.
Żartowałaś z koleżankami.
— Potrzebuję uznania — miauczał.
Żartowałaś z koleżankami.
— Powietrza! — błagał.
Żartowałaś z koleżankami.
Posadzono mnie przy mniejszym stole razem z młodszymi kuzynami. Siedziałem na krześle starając się wyglądać poważnie, a może nawet dorośle, aczkolwiek nie miałem zbyt wiele możliwości do popisywania się swoimi niewątpliwymi zaletami, bowiem musiałem dłonie trzymać pod stołem oparte na kolanach, aby nie było widać ich nerwowego drżenia, zęby zaciskać na tyle mocno, by nie stukały, jednak nie aż tak, by szczęka drętwiała, gdyż zachodziła poważna obawa konieczności udzielenia błyskotliwej odpowiedzi którejś z ciekawskich ciotek.
— Jak tam, kochany?
— Dobrze.
— Trzymasz się?
— Tak.
— Kiedy zaręczyny?
— Nie wiem.
— Widzę, że się kochacie.
— Tak.
— Jesteście szczęśliwi?
— Tak.
Sztywno opierałem się o niewygodne oparcie krzesła, aby nie zarzucono mi garbienia się. Oczywiste jest, iż nie byłem w stanie niczego przełknąć, wobec czego mój talerzyk był przez cały czas nieskazitelnie czysty.
Starałem się zachować pozory spokoju. Pewnie nie wyglądało to zbyt wiarygodnie, ponieważ ciocia Kasia pomagając w kuchni często przechodziła z półmiskami jedzenia, bądź czystymi talerzykami, a za każdym razem udawało jej się pogłaskać mnie ze współczuciem po głowie. Zawsze była dla mnie bardzo miła. Często mrugała do mnie okiem w geście wsparcia i solidarności. Gdy Twoja mama wymyślała dla Ciebie dodatkowe obowiązki domowe, to ciocia Kasia szeptała mi na ucho, że będę miał uzdolnioną i pracowitą żonę. Dla niej nasze przyszłe małżeństwo było oczywiste.
Zamierzałem przesłać Ci wymowne spojrzenie, dlatego przez cały wieczór pilnie Cię obserwowałem. Nasze spojrzenia jednak nie spotkały się ani razu. Agato! Dlaczego? (Porównaj te słowa z piękną książką, którą niedawno czytałem: Lew Tołstoj, „Wojna i pokój”, Powieść w czterech tomach. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1962, tom pierwszy, str. 149: „Natasza! Dlaczego?”. Nie myśl jednak, że ściągam. Po prostu pamiętam przeczytane książki, żyję nimi, a one powoli stapiają się z moją duszą.)
Odnosiłem wrażenie, że nawet wtedy gdy patrzysz w moją stronę, to widzisz tylko krzesło zamiast mnie. Chwilami nawet stawałem się tym krzesłem żeby tylko wywołać w Tobie jakąkolwiek reakcję, by zajrzeć w Twoje oczy, umieścić w nich odbicie mojej sylwetki. Niechby to było chociaż krzesło. W końcu siedząc tak sztywno i nieruchomo, milcząc jak zaklęty, niewiele się od tego mebla różniłem. Szkoda tylko, że byłem takim prostackim stołkiem, a nie ozdobnym, barokowym fotelem, bo zamiłowanie do fikuśnych koronek, wstążeczek, tasiemek, sprzączek, gumek i zaszywek mogłoby znacznie zwiększyć moje szanse na zwrócenie uwagi Twych niebieskich oczu.
Gdybym mógł być owym krzesłem przyozdobionym zielonymi gałązkami, na którym usiadłaś przy stole byłbym szczęśliwy. Nawet te pineski wbite w oparcie dla przytrzymania gałązek byłyby mi złotymi kolczykami. Twa wdzięcznie zaokrąglona linia wiolonczeli mogłaby znaleźć oparcie na mym biodrze, a długie uda przytuliły by się do mych przednich nóg. Oparciem bym masował Ci plecy, a mięciutką poduszeczką otuliłbym jędrne pośladki mojej bogini, mej muzy, praprzyczyny powstania owych pieśni, które śpiewam całymi nocami z dala od Ciebie.
— Mogę się o ciebie oprzeć?
— Naturalnie.
— Nie łaskocz mnie, proszę.
— To nie ja tylko obszycie.
— No już dobrze.
— Zadowolona?
— Jesteś trochę twardy.
— To z podniecenia.
Pamiętam inne nasze spotkanie w tym pokoju. Wyszłaś do kuchni, a ja poszedłem za Tobą. Rozmawialiśmy o neutralnych sprawach dopóki nie zapytałem, czy masz chłopaka. Odpowiedziałaś, że właściwie nie. Nie zastanawiałem się wtedy co może oznaczać słowo: właściwie. Siedziałaś przy stole na taborecie. Podszedłem i nachyliłem się ku Tobie. Skromnie, lub wstydliwie obróciłaś głowę w drugą stronę. Wtedy nie stało się to dla mnie żadną przeszkodą. Ująłem twoją brodę, przysunąłem do siebie i pocałowałem Cię w usta. Zamarłaś na tę chwilę, a potem zaproponowałaś, żebyśmy wrócili do pokoju, gdzie byli nasi rodzice. Usiedliśmy na kanapie.
Oboje patrzeliśmy na rozmawiających rodziców, ale kątem oka widziałem jak powoli przysuwasz się do mnie. Być może rodzice nic nie zauważyli. W każdym razie nie dali niczego po sobie poznać. Zajęci byli swoimi sprawami. Skrzyżowałaś ręce na piersiach po to by palcami jednej dłoni sięgać do mojego ramienia. Czułem ten dotyk, a Ty wiedziałaś, że czuję. Ja również wiedziałem, że Ty wiesz, że ja wiem. To było takie niewinne i piękne.
Nagle zaczął padać deszcz. Lunęło tak nagle, że aż się wystraszyłem. Długopis wypadł mi z dłoni, potoczył się po stole, spadł na podłogę chowając się tam przed szumem ulewy. Wielkie krople waliły o dach. Przez okno widziałem kołyszące się drzewa w ogrodzie. Wraz z deszczem zerwał się silny wiatr. Potem niebo rozjaśniła błyskawica. Odruchowo zacząłem liczyć upływające sekundy. Jeden, dwa, trzy cztery, pięć. Wtedy walnął grzmot. Pięć sekund to około półtora kilometra. Bardzo blisko. Pioruny uderzają zawsze z tej samej chmury, ale gdy chmura jest rozległa, to mogą uderzać z różnych jej miejsc, raz z czoła, a raz ze środka. Dobrze, że nad morzem pioruny najczęściej trafiają w wodę. Podniosłem długopis z podłogi by dalej pisać mój list do Ciebie.
Później jeszcze wiele razy dawałaś mi okazję do rozkoszowania się Twoją czystą pięknością, wrażliwością nieomal bezdomnego małego murzynka czekającego na bezpieczny dom i jakiekolwiek jedzenie. Ileż to razy ze łzami w oczach pokazywałaś mi obrazki z takimi dziećmi i drżącym głosem opowiadałaś o ciężkiej pracy misjonarzy. Mówiłaś, że jak będziesz dorosła to poświęcisz się dla takich biednych dzieci. Miałem wtedy wielką nadzieję zmienić Twoje widzenie świata. Naiwnie wierzyłem w swoje siły. Zbierałem palcem łzę z Twojego policzka i przyciskałem ją do ust. Potem trzymając się za ręce szliśmy ulicami miasteczka nie wiedząc dokąd nas ten spacer zaprowadzi.
Widziałem całe nasze wspólne życie, to znaczy te miesiące strawione bezpowrotnie przez ogień mojego zauroczenia, podczas tego jednego wieczoru bycia krzesłem. Ileż te meble muszą się napatrzeć i nasłuchać. Nikt ich nie docenia, nie traktuje z należytym szacunkiem. Takie przedmiotowe traktowanie bardzo boli. Stałem sobie cicho na mych czterech nogach przy stole i cierpliwie wysłuchiwałem kłótni Twych kuzynów. Bartek nakładał sobie wciąż nowe porcje sernika wiedeńskiego, a Marek kopał go pod stołem po nogach. Niektóre z tych ciosów trafiały w moje nogi. Wynikało to z rachunku prawdopodobieństwa, że co siódme kopnięcie dosięgnie właśnie mnie, a nawet co piąte, gdyby Marek bardziej się zezłościł. Im więcej emocji towarzyszy ludzkiemu działaniu tym mniej trafne są owe działania. To również wynika z tego samego rachunku. Między innymi dlatego nie odważyłem się powiedzieć Ci tego wszystkiego osobiście, tylko zdecydowałem się napisać do Ciebie ten list. To jest zbyt świeże i za bardzo boli. (Por. Lew Tołstoj, „Wojna i pokój”, tom pierwszy, str. 189: „Wszystko jest jeszcze zbyt świeże ”)
„Ucałowania.” (Joyce Carol Oates „Opowieść wdowy”, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2011, str. 87) Nie zapominaj, że żyję książkami. Ty zresztą też je przecież kochasz. To właśnie dzięki książkom udało nam się tak bardzo do siebie zbliżyć.Rozdział 2
Kochana Agato.
Wiem, że jesteś nie tylko kobietą piękną, ale i wyrafinowaną, dlatego pozwolę sobie na dłuższe opisy mojego tutaj życia bez Ciebie, a także na kilka aluzji literackich i cytatów. (por. John Updike „Pary”, Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2009, str. 8: „Piet uważał się za człowieka prostego, a ją miał za kobietę wyrafinowaną i piękną.”) Ładnie nawiązałem do Johna, prawda? Moje listy do Ciebie wcale nie muszą silić się na oryginalność, bo pisząc staję się pisarzem i artystą, a ci bardzo często korzystają z natchnienia, weny, inspiracji, czyli geniuszu swojego bądź innych. (por. Caitlin R. Kiernan „Tonąca dziewczyna.“ Pamiętnik, Wydawnictwo MAG, Warszawa 2014, str. 280: „Powinnam wspomnieć tu o bardzo licznych źródłach natchnienia — bo tym właśnie się zajmujemy, my, pisarze i wariatki: rozbieramy coś na czynniki pierwsze, a potem składamy w inny sposób.”)
(Tak, mogę równie dobrze być pisarzem i wariatem. Pamiętasz te słowa z naszej ukochanej baśni o Alicji po drugiej stronie lustra? Mam na myśli nową ekranizację ze wspaniałym kapelusznikiem: „Tylko wariaci są coś warci.” To był film „Alicja w Krainie Czarów” (Alice in Wonderland). Reżyser: Tim Burton. Scenariusz: Linda Woolverton. Produkcja: USA. Premiera: 5 marca 2010 (Polska), 3 marca (świat). Obsada: Johnny Depp, Mia Wasikowska. Ta ostatnia musi mieć polskie pochodzenie, sądząc z nazwiska. Widzisz jaki jestem drobiazgowy? Mam to po Tobie.)
„Otóż i wieczór, pisanie teraz lepiej mi idzie”, mawiała siostra Teodora. (Italo Calvino „Rycerz nieistniejący”, Czytelnik 1963, str. 120) To też była piękna książka. Dałem Ci ją pewnego romantycznego wieczora. Jesteśmy stworzeniami żyjącymi w świecie wypełnionym słonecznym blaskiem, dzięki któremu wszelkie życie jest możliwe. Światło daje nam siły do pracy, przynosi radość o poranku, wydłużający się wiosenny dzień daje nam energię do pracy w polu. Dzięki niemu możemy obserwować rozwijające się listki i pąki kwiatów. Promyki prześwitujące pomiędzy gałęźmi drzew są niczym porozumiewawcze mrugnięcia naszego stwórcy pobłażliwie uśmiechającego się na widok wszystkich naszych trudów.
Tymczasem wielu moich znajomych ma w zwyczaju spać do południa po przepracowanej nocy. Najczęściej w ciemnościach rozkwita życie towarzyskie i kulturalne. Wszelkie bale i zabawy taneczne rozpoczynają się dopiero po zmierzchu, uroczyste kolacje ujawniają swoje rozkosze wraz z pierwszą gwiazdą na niebie, a niektóre ludy mają zwyczaj nic nie jeść przez cały dzień aż do zachodu słońca. Znam wielu pisarzy i równie wiele pisarek, którzy porównują się do wampirów, bądź czarownic właśnie z tego powodu, iż wiodą nocny tryb życia, bo tylko nocą są w stanie pisać swoje dzieła. Często dopiero o świcie muszą przerwać twórczą pracę, gdyż jak sami o sobie mówią, ze zmęczenia padają już na pysk. Jeżeli kiedyś ten list dotrze przypadkiem do rąk którejś z moich drogich koleżanek pisarek, to będzie wiedziała, że o niej teraz myślę. Ale, naturalnie, żadna z nich nie jest w najmniejszej nawet mierze rywalką dla Ciebie, kochana Agato.
Tacy ludzie układają sobie życie w sposób umożliwiający im właściwe wykorzystywanie nocnej aktywności. Znajdują sobie takie miejsca pracy by nie tylko żyć nocą, ale również w tym czasie pisać. Doskonale nadają się do tego posady nocnych stróżów, dozorców, takie miejsca pracy jak recepcje hotelowe, dyżurki, remizy strażackie, wartownie wojskowe, latarnie morskie, dworce kolejowe, posterunki policji, takie służby jak pogotowia techniczne, lub firmy ochrony. Przeciętny czytelnik powieści nie zdaje sobie sprawy z tego w jak wielu miejscach mogła być pisana ta niepozorna książka, którą trzyma w dłoniach.
Przez całą połowę dzisiejszego dnia, tą połowę, której nie przespałem, byłem pod wielkim wrażeniem ślicznej dziewczynki, którą spotkałem kiedyś podczas spaceru leśną drogą prowadzącą wzdłuż wydm pomiędzy morzem a miastem. Miała ona może osiem lat, pięknie zakręcone w puszyste loki włosy, niezwykle duże oczy, w których odbijało się niebo razem z latającymi po nim mewami, oraz nieustannie szczebiocącą buzię pod małym, zadartym noskiem. Szła w towarzystwie najprawdopodobniej babci i dziadka, którzy być może spędzali tu spóźnione wakacje, wykorzystując posezonowe obniżki cen hoteli, usług spa, oraz wielu towarów.
Szedłem wolnym krokiem za nimi przyglądając się dziewczynce. Gdy usiedli na ławce dla odpoczynku przeszedłem obok bardzo wolno kilka razy, udając zapatrzonego w drzewa i krzewy biologa.
— Dzień dobry — powiedziałem przechodząc po raz pierwszy.
— Dzień dobry — odpowiedzieli zgodnie dziadkowie, po czym babcia zwróciła się do dziewczynki z pytaniem.
— Kochanie, jak się odpowiada gdy ktoś mówi nam dzień dobry?
— Dzień dobry — powiedziała grzecznie dziewczynka.
— Dzień dobry, kochanie — powiedziałem usatysfakcjonowany, iż dane mi było zwrócić się do niej w słowach zakładających jakąś więź, co najmniej przyjaźń, a w każdym razie na pewno życzliwość. Dzięki temu dziewczynka powinna mnie skojarzyć z miłym odczuciem.
— Piękna pogoda, nieprawdaż — powiedziałem przechodząc po raz drugi.
— Rzeczywiście — odpowiedział mi dziadek, a dziewczynka obdarowała mnie słodkim uśmiechem.
— Każdego roku wrzesień jest u nas bardzo piękny, bo przecież to jeszcze wciąż lato, choć większość ludzi woli przyjeżdżać tu tylko w sezonie. Pewnie dlatego, że wtedy dzieci mają wakacje. Wnuczka państwa opuściła początek roku szkolnego?
— Wnusia bardzo dobrze się uczy, więc te kilka dni przedłużonych wakacji jej nie zaszkodzi — odpowiedziała babcia. — Zresztą ona dużo choruje, więc zmiana klimatu bardzo jej się przyda, a o tej porze roku tu jest niezwykle zdrowe powietrze.
— Ma pani rację — powiedziałem. — Teraz powietrze jest zdrowsze niż w lipcu, ponieważ jest bardziej nasycone jodem. Samo zdrowie, droga pani, samo zdrowie.
Wyobrażałem sobie co by robiła dziewczynka gdyby nie była pod tak pilną opieką dziadków. Z całą pewnością nie usiedziałaby tak długo spokojnie na tej ławce pośrodku lasu. Gdyby zechciała sobie pospacerować zażywając zdrowego ruchu, to nie poszła by prostą drogą leśną, gdyż to mało urozmaicone jest i nudne, tylko raczej by pobiegła za motylkiem jak ów Gurdulu Szalony, bohater powieści „Rycerz nieistniejący”, który plątał się po drodze w tą i spowrotem, kręcąc się w kółko, zawracając, gubiąc trakt co chwilę, wybierając raczej krzewy, zarośla i chaszcze dla swej wędrówki niż wygodną, przestronną drogę uczęszczaną przez ludzi. (Italo Calvino „Rycerz nieistniejący”, Czytelnik 1963)
Widziałem jak dziewczynka podskakując sobie niczym konik polny zmierza pomiędzy drzewa i machając dłonią do motylka aby go skłonić do dalszego lotu wbiega na wzgórze, a następnie znika za nim w zaroślach. Przez chwilę jeszcze słychać było słodki głosik śpiewający motylkowi piosenkę o królewnie zaklętej w polny kwiat i biedronce skaczącej z kwiatka na kwiatek. Biała chmurka przepłynęła pod słoneczkiem zakrywając jego buzię na chwilę, ale już za moment złote spojrzenie znowu rozświetliło leśną drogę. Wtedy jednak już nigdzie nie było widać ani słychać malutkiej dziewczynki.
Gdybym miał siekierę zawieszoną na pętli ze sznurka i ukrytą pod pachą, pod osłoną marynarki (Tym razem sama zgadnij gdzie to było, albo raczej sobie przypomnij.) dobyłbym ją by rzucić się z tym ostrzem na te krzaki. Bez litości wywijałbym mą bronią obcinając ręce gałęzi, pozbawiając je kolczastych pazurów, a nawet po głowach bym walił, krzycząc przy tym z ekstazą o zemście, a także karze za zbrodnię porwania niewinnego dziecka. Szalał bym w nadziei uratowania choćby kosmyka włosów, bodaj rąbka sukienki, może chociaż chusteczki upuszczonej w trwodze.
Gdybym był rycerzem szlachetnym z rodu książęcego, któren doczekać się nie mógł ręki królewskiej córki obiecanej wraz z posagiem hojnym już w poprzednim pokoleniu, zgodnie z tradycją ojców naszych i dziadów, to bym miecza swego dobył, a za tarczę chwyciwszy pobiegł po śladach tych stópek dziecinnych, rycząc pod niebiosa bojowe zawołanie i dopadłszy tych krzaków zbereźnych, tych gałęzi zboczonych, konarów paskudnych biłbym je mieczem, siekał je oraz młócił aż by dziewczynka moja stała się wolną.
Potem bym ukląkł na oba kolana przed mą panią, a ona w swej niewinności słodki pocałunek złożyła by na moim czole. Ślubował bym jej wierność wiekuistą, służbę nieustającą, posłuszeństwo i oddanie, byle by mnie raczyła swoim paziem uczynić. Kosztowałbym tedy przed nią wszystkie potrawy, pił wprzódy z jej kielicha, a po skończonej służbie dla zasłużonego odpoczynku przy jej łożu bym siadał i zmęczoną głowę na jej łonie składał.
— Więc wnuczka dobrze się uczy — powiedziałem przechodząc obok ławki po raz trzeci.
— Naturalnie — odpowiedziała babcia. — Ala jest wzorową uczennicą, a oprócz lekcji uczęszcza jeszcze na zajęcia dodatkowe, pomaga porządkować książki w bibliotece, należy do kółka dramatycznego oraz tanecznego. To bardzo uzdolnione dziecko — dokończyła babcia gładząc dziewczynkę po głowie.
O mamo, pomyślałem sobie w głębokiej przepaści mojego umysłu. Pomagać w bibliotece, porządkować książki na półkach, sprawdzać kolejność alfabetyczną, to dopiero musi być przyjemność. Każda pani bibliotekarka jest w moich oczach aniołem niosącym w dłoniach puchar eliksiru wiecznego szczęścia. Poprawiać ułożenie grzbietów książek i czytać wypisane na nich tytuły oraz nazwiska autorek, bądź autorów to piękniejsze jest niż picie starego wina przed kominkiem, w którym płoną grube polana bukowe strzelając przy tym i sypiąc od czasu do czasu iskrami.
Choćby nawet rumu dolał do tego wina w kielichu, a obok kominka postawił na stoliku półmisek z pieczonym mięsiwem z jabłkami i sokiem malinowym, oraz paterę ze świeżymi owocami, to książki byłyby mi droższe od tych rozkoszy. No chyba, żeby obok kielicha z winem zaprawionym rumem położyć jeszcze talerz wypełniony mleczną czekoladą z orzechami. Wtedy to bym się może zastanowił co lepiej wybrać, na co się zdecydować, ale tylko pod warunkiem, że to drugie byłoby jedynie odłożone na chwilę, więc w każdej sekundzie mógłbym dokonać korekty swojego wyboru.
Do tego wszystkiego, jakby już w nadmiarze szczęścia, na imię miała Ala. Może to było zdrobnienie od imienia baśniowej Alicji? Chyba nie, aczkolwiek nigdy nie wiadomo jak zapatrzeni w ukochane dziecko rodzice zdrobnią jakiekolwiek imię. Miłość rodzicielska kieruje się swoimi własnymi zasadami nie zważając na reguły poprawności, lub prawdopodobieństwa. Może Ala pochodzi od Albiny? Postanowiłem to sprawdzić w swoim kieszonkowym kalendarzyku. Takie imię z cała pewnością powinienem łatwo znaleźć. No i faktycznie, była Albina, w dodatku już jutro będzie miała imieniny, razem z Nikodemem, piętnastego września, a także razem z Lolitą. To ostatnie imię mnie sparaliżowało. Poczułem wyraźnie, że na twarzy wylazły mi wszystkie żyły. Czym prędzej odszedłem od ławki.
Tak. Nocą z całą pewnością pisanie szybciej mi idzie. Lolę poznałem kilka lat temu. Jej mama pracowała w pralni. Odbierałem wypraną pościel i obładowany dwoma okazałymi siatkami dreptałem sapiąc nie tyle z wysiłku ile ze złości, iż to właśnie mnie powierzono dostarczenie bielizny do cioci Teresy, a ona miała przecież swoich własnych synów, dorodnych kawalerów, którzy obaj przewyższali mnie wzrostem i siłą. Czemu oni nie odbierają tej paskudnej pościeli i nie dźwigają jaj sobie do domu, skoro jest to ich pościel, rozważałem w myślach złoszcząc się na dorosłych i ich poplątane argumentacje. Skoro jest ich stać na płacenie za pranie, to powinno być ich stać na opłacenie przywozu bielizny do domu. Każdy taksówkarz z przyjemnością przyjął by takie zlecenie. Taksówkarzowi jednak trzeba by było zapłacić za usługę, a mnie wystarczyło nakazać pracę posługując się autorytetem dorosłości.
Lola zazwyczaj bawiła się lalkami pod murem pralni. Gdy przechodziłem zakrywała lalki chustką i udawała, że czyta książkę. Byłem od niej nieco starszy, więc uważałem siebie za prawie dorosłego. Zresztą, jako trzynastolatek dostrzegałem już pod swoim nosem pierwsze zapowiedzi późniejszego wąsa, co z całą pewnością dodawało mi wtedy powagi, by nie powiedzieć poważania w oczach dwunastoletnich panienek. Kładłem mój bagaż na końcu ławki, a sam siadłem bliżej chustki zakrywającej lalki i rękawem ocierałem pot z czoła. Lola przewracała stronę książki zagłębiając się w lekturze, przesuwając palcem wzdłuż linijek tekstu.
— Co czytasz? — zapytałem któregoś razu.
— Nic ciekawego dla facetów — odpowiedziała nie odrywając wzroku od książki i nie przerywając wskazywania palcem kolejnych wyrazów.
— Ja lubię czytać książki o miłości — zaryzykowałem — oraz o romantycznych podróżach do egzotycznych krajów, gdzie księżniczką i żoną sułtana może zostać nawet kurtyzana sprzedana na targu przez piratów. Oczywiście, pod warunkiem, że sułtanem jest przystojny młodzieniec, który swoją odwagą wsławił się w wielu bitwach morskich. Tylko taki facet może zapewnić swojej ukochanej księżniczce właściwą opiekę w tym okrutnym, bezlitosnym świecie.
Lola podniosła znad książki swoje piękne, wielkie oczy, w których nie tylko zobaczyłem blask gorącej miłości księżniczki do sułtana, ale również całe morze ze statkami, które biorą udział w bitwie morskiej, a także nieprzebrane ilości pustynnego piasku, który dzielił pałac sułtana od portu piratów.
— Pożyczysz mi tą książkę? — zapytała Lola.
— Niestety — powiedziałem smutnym głosem — przepadła już dawno podczas remontu mieszkania.
— Szkoda — stwierdziła.
— Na szczęście czytałem ją tyle razy, że znam ją prawie na pamięć. Mógłbym ci od czasu do czasu fragment opowiedzieć, gdybyś tu częściej przychodziła.
— Jestem tu bardzo często. Przychodzę zaraz po szkole i czekam aż mama skończy pracę. Wtedy razem idziemy na obiad do domu. Potem odrabiam lekcje, więc nie mogę wychodzić, no a później robi się wieczór.
— Doskonale — powiedziałem. — Jutro przyjdę trochę wcześniej, to będę mógł ci opowiedzieć początek tej książki.
Nie mogę się doczekać Twojego przyjazdu. Nie zwlekaj z powrotem do domu. Tam nie masz żadnych przyjaciół. Przyjedź. Nie mogę żyć bez Ciebie. (por. Marce Proust „W poszukiwaniu straconego czasu”, tom drugi: „W cieniu zakwitających dziewcząt”, Porozumienie wydawców, Warszawa 2000, przełożył Tadeusz Boy-Żeleński, str. 222: „Ostatecznie, o co chodzi, ja szaleję za tobą, przyjdź, rozmówimy się po prostu, nie mogę żyć bez ciebie.”) Ile tomów przeczytałaś? Do drugiego dotarłaś na pewno. Nie bez powodu czytałem Ci na głos niektóre książki, a do czytania innych namawiałem usilnie. Dzięki temu lepiej się rozumiemy tam gdzie inni nie wiedzą o co chodzi, uśmiechamy się do siebie nawet listownie, a oni nie mają o niczym zielonego pojęcia.
Ucałowania. (Joyce Carol Oates „Opowieść wdowy”, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2011, str. 88)Rozdział 4
Muszę wrócić do historii Loli. Po kilku dniach znowu spotkałem ją i wtedy się okazało, że ona bardzo chce poznać dalsze losy Anielki. Umówiliśmy się tym razem w innym miejscu, tak aby jej mama nie zdołała nas przyłapać. Moje plany względem Loli pokrzyżowała mi pogoda, a zwłaszcza chłodny wiatr, ponieważ moja miła słuchaczka zamiast w krótkiej sukience przyszła w rurkach. Cóż było robić.
— O czym ci ostatnio opowiadałem?
— O Marku, który tresował wróble i wrony, ale nie chciał o tym opowiadać.
— No tak. No więc Aniela postanowiła go naprowadzić na temat i zaczęła sobie przypominać informacje o ptakach, które kiedyś słyszała w karczmie od pewnego marynarza.
— Ptaki są następcami dinozaurów — rozpoczęła opowieść z zapałem. — Naukowcy odkryli dzięki wykopaliskom, że pióra ptaków wykształciły się u pradawnych jaszczurek. Gdy wielkie dinozaury wyginęły po katastrofie kosmicznej, którą było uderzenie meteorytu w Ziemię, małe zwierzęta musiały zacząć błyskawicznie ewoluować aby przeżyć. Ten fakt spowodował nie tylko to, że szansę otrzymały ssaki, a z nimi również ludzie, ale także ptaki mogły doskonalić swoją inteligencję. Większość ludzi doskonale rozumie, że delfiny są zwierzętami niezwykle inteligentnymi. Podobnie to wygląda w przypadku ptaków.
Pewien azjatycki marynarz opowiadał mi o wronach żyjących w mieście. Wzdłuż ulic, w parkach i w przydomowych ogródkach rośnie tam sporo orzechów. Wrony uwielbiają zjadać orzechy, ale najpierw muszą sobie poradzić z twardą skorupą. Te ptaki zauważyły, że wystarczy upuścić orzecha z odpowiedniej wysokości na twarde podłoże, na przykład na asfaltową ulicę, aby skorupy orzechów pękły uwalniając pyszny środek.
Taką działalność wron można zaobserwować w wielu miejscach również w naszych miasteczkach i wsiach. W tamtym mieście jednak był bardzo duży ruch samochodowy, co uniemożliwiało wronom zbieranie pokruszonych orzechów z ulicy. Wtedy te mądre ptaki nauczyły się spuszczać orzechy na asfalt w obrębie przejść dla pieszych. Sygnał dźwiękowy oznaczający czerwone światło dla samochodów był znakiem dla wron. Wtedy mogły bezpiecznie lądować na ulicy i wyjadać orzechy spomiędzy nóg przechodzących pieszych. Wraz z kolejnym sygnałem, po którym światła się zmieniały, ptaki gromadnie wzbijały się do góry.
Są też inne przykłady. Wrony nagminnie wyciągają papierki i wszystko co zdołają złapać dziobem ze śmietników. Gdy służby miejskie posprzątają ścieżki w parku, a zebrane śmieci zostawią w foliowych workach, to wrony z łatwością przebijają dziobem folię wywlekając z nich wszystko co się da. Worki te wyglądają potem jak woreczki na głowach kobiet w zakładzie fryzjerskim podczas farbowania włosów w pasemka.
— Faktycznie — potwierdził Marek — często wydawało mi się, że one są sprytniejsze ode mnie.
— No właśnie — podchwyciła myśl Aniela — wystarczy tylko na chwilę się odwrócić, a one zaraz to wykorzystają i pożrą wszystko co się da, nawet to czego nie powinne zjadać.
— Zanim zacząłem je tresować, to rzucałem w nie kamieniami, bo widziałem kiedyś jak wrona porwała małego kurczaka.
— To musiało być straszne — zauważyła Aniela.
— Pomiędzy ludźmi jest tak samo jak pomiędzy zwierzętami — powiedział ponuro Marek.
— Dlaczego tak uważasz?
— Bo tak jest. Mój tata był rybakiem i łowił ryby na morzu pływając na prywatnym kutrze takiego jednego złodzieja. Było to kilka lat temu. Dla rybaków nastały bardzo złe czasy, ponieważ regulacje Unii Europejskiej wymusiły zmniejszenie limitów połowowych, a nawet okresowa zakazy łowienia dla większości kutrów. Tych jednostek zostało już bardzo mało, bo wiele z nich oddano na złom w zamian za odszkodowanie z Unii. Ci, którzy zatrzymali swoje kutry mogli łowić ryby tylko co trzeci rok. Przez dwa lata dostawali rekompensaty za to, że ich kutry stały w porcie. Pieniądze dostawał właściciel kutra, ale pozostałym rybakom, jego pracownikom, też się część z tych pieniędzy należała, bo przecież oni także nie zarabiali z powodu przestoju. Gdy mój tata poszedł do szypra z prośbą o pieniądze, to ten powiedział, że nie ma pieniędzy do rozdawania.
Widocznie urzędasy źle zapisali przepisy dotyczące tych wypłat, zresztą jak zwykle — powiedziała Aniela po chwili zastanowienia. — Gdyby nie wypłacali wszystkiego właścicielowi kutra, lecz część bezpośrednio członkom załogi, to szyper nic by na to nie poradził. Widocznie biurokraci wprowadzili takie prawo, które umożliwiało pomijanie załogi podczas dzielenia pieniędzy. Zawsze jest tak, że największe problemy tkwią w szczegółach.
— To zupełnie tak samo jak z podpisywaniem umów o kredyt w banku. Obiecują złote góry, tłumaczą, że warunki umowy są rewelacyjnie korzystne, nakłaniają do podpisania, a potem szczegółowa treść umowy przychodzi do domu pocztą po kilku miesiącach, gdy jest już za późno na zerwanie umowy bez ponoszenia kar. O tych paragrafach podczas objaśniania warunków zawieranej umowy milczeli jak zaklęci.
— Dla normalnego człowieka to jest oszustwo i kradzież, ale dla prawnika takie praktyki są codziennością. Przecież takie działanie powinno być z mocy prawa nielegalne, nieobowiązujące, a do tego jeszcze karalne.
— Coś ty, głupia jesteś. Wtedy nikt by na tym nie zarabiał, a przecież żeby jedni mogli zarobić, to inni muszą stracić. — Powiedział ponuro Maciek. — Cały świat opiera się na pieniądzach, a te same nie spadają z nieba. Najpierw trzeba kogoś obrabować, żeby potem być bogatym.
— Niektórzy pracują uczciwie — zaprotestowała Anielka.
— Ci dorabiają się żylaków, wrzodów żołądka, lub alkoholizmu. Dla odmiany niektórym trafia się kiła, ale nie wiem czy jest się z czego wtedy cieszyć.
— No a to tresowanie ptaków po co ci było potrzebne?
— Wróbel mi powiedział, że wrony to złodzieje, bo nie tylko nie dopuszczają mniejszych do jedzenia, które powinno być przecież ogólnodostępne, ale również okradają inne ptaki, którym ludzie przygotowują posiłek przeznaczony tylko dla danego gatunku. Weźmy dla przykładu słoninę. Jest bardzo pożywna i smaczna. Wiesza się ją na sznurkach, bo taką formę karmienia ulubiły sobie sikorki. Wróblom sypie się zazwyczaj okruszyny pieczywa, a innym ptakom ziarno. Wrony natomiast wyznaczają sobie dyżury obserwacyjne, najczęściej na ulicznych latarniach albo szczytach dachów, a następnie gdy tylko zauważą jakąkolwiek formę jedzenia to natychmiast głośnym krakaniem zwołują swoje przyjaciółki z całej okolicy po to by w krótkiej chwili pożreć całe jedzenie.
— Wróbel ci to powiedział? — zapytała Anielka zdziwionym głosem.
— Naturalnie. Mam wśród wróbli jednego przyjaciela. Wszystko zaczęło się od papużek nierozłączek. Dostałem parę żółtych ptaszków na urodziny. Bardzo się z nimi zaprzyjaźniłem. Karmiłem je i poiłem, a także uczyłem mówić. Były one bardzo inteligentne więc w lot łapały znaczenie powtarzanych słów. To zupełnie tak samo jak z małymi dziećmi. Początkowo często się myliły, ale potem w miarę jak im te słowa często powtarzałem, szybko się ich uczyły.
Gdy nauczyłem moje papugi trzystu słów rozpocząłem naukę układania zdań. Najpierw zdania składające się z dwóch wyrazów. Potem zdania trzywyrazowe. W końcu zadowolony z postępu moich uczniów rozpocząłem naukę wypowiadania zdań składających się aż z czterech wyrazów. To była prawdziwa rewolucja w edukacji. Powinienem był otrzymać nagrodę ze stosownego ministerstwa. Gdyby moje doświadczenia wykorzystać w procesie kształcenia dzieci to można by rozpoczynać naukę już wśród trzylatków.
Obie papugi były ze mną tak bardzo związane uczuciowo, iż mogłem je swobodnie wypuszczać z klatki, a potem również z pokoju na podwórko, a one po zażyciu gimnastyki i świeżego powietrza zawsze do mnie wracały. Kiedyś zauważyłem, że podczas spaceru po podwórku przyłącza się do nich wróbel. Czasami we trójkę siadali na gałęzi czereśni albo śliwy. Wtedy starałem się podejść jak najbliżej, cały czas mówiąc do ptaków. W końcu wróbel przestał uciekać na mój widok. Byłem wielce zaskoczony gdy wróbel powtórzył słowo wypowiedziane przez papugę. To był przełomowy moment. Potem nauka mówienia poszła już błyskawicznie. Po roku wróbel Bartek opowiadał mi jakimi to wrednymi dziobami są wrony z mojej ulicy.
Anielka była tak zaaferowana opowieścią o wróblu, że musiała sobie rozpiąć spodnie i bluzkę, bo ciężko jej się oddychało. Sztorm wciąż trwał, statkiem mocno kołysało na boki. Cała czwórka objęła się mocno ramionami, wspólnymi siłami starając się poradzić sobie z rozbrykanymi falami pośrodku głębokiego oceanu. Plecy drżały im z emocji, ale to było całkowicie naturalne. Oddech był szybki i chrapliwy, ale to również było normalne. Ciało człowieka jest zdumiewająca maszyną, a skoro działa tak, a nie inaczej to znaczy, że właśnie tak ma być. Ciało ludzkie jest nie tylko wyjątkowo piękne, ale również celowe, praktyczne i wręcz doskonałe. Każdy mięsień działa po to by poruszać, zmieniać położenie, przesuwać. Każdy organ ma swoje przeznaczenie, a każda część swoje miejsce. Niektóre rzeczy można robić samemu, lecz inne robi się razem, bo tak jest lepiej, wygodniej, przyjemniej.
Podobają Ci się moje fantazje? Lubisz je? Ty też czasami zmyślasz? No, przyznaj się. (por. Joyce Carol Oates „Opowieść wdowy”, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2011, str. 73: „Ciekawe, jak często ludzie tak fantazjują.”) Nawet Carolcię interesowało to zagadnienie.
Ucałowania. (Joyce Carol Oates „Opowieść wdowy”, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2011, str. 90)Rozdział 5
Jeden z wielkich pisarzy napisał, że każda historię można by streścić w kilku słowach aby prawidłowo spełniła się funkcja informacyjna. Cała przyjemność literatury polega jednak nie na informacji, ale na narracji. (Vladimir Nabokov, „Śmiech w ciemności”, Wydawnictwo Muza S.A., 2010, str. 7: „Oto i cała historia, moglibyśmy więc postawić kropkę, gdyby ze snucia opowieści nie płynęła korzyść i przyjemność; ”) Dzięki niej staje się rozkoszą o wielkiej sile oddziaływania. Rozkoszą większą od tej cielesnej, bo zaraźliwą, możliwą do odczuwania przez wiele osób jednocześnie. Słyszeliście o powszechnym i równoczesnym dostępie do seksu bez ograniczeń? Tym właśnie jest literatura. Niechaj więc żyje nam i rozkwita wolny seks.
Księżyc widział sztormujący statek tylko chwilami, gdy ukazywał się pomiędzy jedną chmurą a drugą. Wiatr pędził te skłębione obłoki jak spłoszone stado dzikich koni, więc owe chwile były zazwyczaj bardzo krótkie, a w dodatku nie można było przewidzieć kiedy nastąpi kolejna. Chcąc śledzić los targanego falami okrętu trzeba było z niezwykłą uwagą wypatrywać choćby najmniejszej dziurki w chmurach. O tej porze roku ocean był bardzo często zasłonięty grubą pierzyną obłoków lub mgieł. Czasami trudno było się zorientować czy to pierzasty żaglowiec mknie nad ptakami, czy tylko wody schowały się pod wilgotną kołderkę opadów.
— Tak, tak — mruczał sobie pod swym zakrzywionym nosem Księżyc — te statki powinni budować znacznie bardziej zaokrąglone, wtedy skąd by wiatr powiał, to z nim by można płynąc i nie trzeba by wcale zawracać sobie głowy ustawianiem dziobu do fali.
Od zachodu nadpłynęła wielka, granatowa chmura burzowa zakrywając sobą coraz większy akwen oceanu. W oddali, gdzieś we wnętrzu tej rozsierdzonej pani błyskały złowrogo błyskawice i warczały groźne grzmoty. Co jeden błysnął, to drugi po chwili bekał głośno.
— Ahoj, moja piękna owieczko chmurzasta — zawołał do niej Księżyc.
— Nie mam teraz czasu na konwersację — odpowiedziała chmura.
— Ależ uspokój się, moja droga, po cóż się tak denerwować. Powiedz mi lepiej dokąd tak śpiesznie zmierzasz taka wystrojona w te błyskotki.
— Biegnę na bal u Neptuna — powiedziała zarzucając grzywką dumnie i unosząc o kilka stopni brodę jeszcze wyżej. — A ciebie, mój jaśniejący, jak widzę nie zaprosili na uroczystość.
— Niestety — odparł Księżyc zmieszany.
— Nie przejmuj się, jak będę wracać do mojego domu, to może się spotkamy i wtedy opowiem ci wszystko ze szczegółami jak było, kto się skompromitował, a kto dostąpił zaszczytu. Na dworze króla Neptuna wciąż zachodzą jakieś zmiany. Raz jedna dwórka zostaje pokojową, a raz druga. To znów pokojówka wraca do chlewa paść wieprzki, a inna od gęsi trafia do garów wraz z całą swą gromadką podopiecznych. W tak niebezpiecznych czasach trudno przewidzieć czy lepiej jest się zadekować na dalekiej prowincji, czy może rozsądniej ukryć się pod bokiem, za drzwiami, bądź w szafie. Ostatnio słyszałam, że ochmistrzyni kazała zakupić nową komodę z wielkim lustrem do stołowego. Już to sobie wyobrażam jak wszyscy będą ją podziwiać i zachwalać, lizusy.
To powiedziawszy pani chmura zakręciła spódnicą, zaszeleściła halkami, po czym popędziła wprost na wschód, gdzie już się poczęli gromadzić zaproszeni goście, wywołując na Oceanie Indyjskim wielki tajfun. Księżyc ze smutkiem patrzył za oddalającą się pięknisią. Jędrne kształty miała ta paniusia, że aż miło się robiło na sercu. Serce mu miękło, biedaczkowi, a spodnie sztywniały pomimo zimnego wiatru.
— Ach! To ci dopiero kobietka energiczna — pomyślał z rozrzewnieniem.
Anioł przyglądał się burzy szalejącej na oceanie z wysokości. Niektóre szczegóły tego co tam się działo na dole spowijały kłęby pary, piany i chlapiącej wody. Wolał jednak widzieć niewyraźnie niż zanurzać się w nieprzyzwoicie wilgotne oraz zimne rejony tej kwoki, burzowej chmury. Niech sobie ona leci gdzie tam chce. Miał zadanie nadzorować ludzi, a nie szlajać się po morzach z niestałymi chmurami. To by się Najwyższy zdziwił, gdyby go przyłapał z taką latawicą. A i Neptun z całą pewnością byłby rad z takiego obrotu sprawy, bo wszak wszystkim jest wiadomo, że całe jego królestwo nierządem stoi, a raczej spływa.
Postawili mu, więc stoi, puszy się na ulicy Długiej, pomiędzy dwoma bramami, zielony cokół. Kiedyś stawiali pale, gdyż te bardziej przypominały jego organ nierządu, jaśniej wskazywały czemu się sprzeciwiają, kogo wyzywają na bój, co chcą splugawić. Dopiero później zaczęli na niskich cokołach stawiać pomniki, przedstawienia sług szatańskich, najlepiej gołych, świecących nagością, lub wypowiadających bluźnierstwo. Treść tego ostatniego pisali na tablicach marmurowych niczym motto na początku księgi. Wystarczyło przeczytać by zostać odpowiednio nakierowanym jak trzeba rozumieć ukazywane dzieło. Nie wolno pozostawiać prostaczkom wolnego wyboru, nie można ich skłaniać do myślenia, zdawali się twierdzić.
Anioł doskonale wiedział dokąd prowadzą wolne wybory dawane człowiekowi przez Neptuna. Można było wybrać sobie wieczną przyszłość w zamku o złotych drzwiach i schodach do ołtarza ukrytego pod dnem oceanu. Na tym ołtarzu przez tysiąclecia można wykuwać kajdany dla innych niewolników, miecze dla strażników, miażdżyć czaszki opornym, łamać kości niezbyt gorliwym. Można też było wybrać wiecznie zielone ogrody zatopione niedaleko ponad tym dnem, gdzie oczy zarastały wodorostami, palce nóg i rąk obgryzały małe rybki, a wnętrzności trawił nieustający ból. Takie były możliwości wyboru dla naiwnych głupców.
Młoda mewa zgubiła drogę po wejściu w małą, różową chmurkę. Pech chciał, że ten śliczny, puszysty obłoczek przypominający raczej miłą kołderkę po obiedzie niż jakiekolwiek niebezpieczeństwo został pochłonięty przez wielką burzową chmurę.
— Wypuść mnie, ty dziwko! — krzyczał rozpaczliwie obłoczek, ale wielka i czarna nie zamierzała zawracać sobie głowy byle okruszyną, choćby nawet miała kolor różowy.
— Wypuść nas, ty krowo! — krzyczała rozpaczliwie mewa, a wzywana do litości, ze względu na dysproporcję wzrostu i siły, czarna chmura, choć miejscami na obrzeżach to ona była nieco łaciata, lub raczej szarobura, pędziła bez opamiętania dalej.
— Z takiego pędzenia po nocach to z całą pewnością nic dobrego nie będzie — pomyślał Anioł.
— Niezły mezalians — pomyślał Księżyc.
— Już ja wam pokażę dziwki i krowy! — wyryczał gromko Neptun, po czym jeszcze mocniej zakręcił trójzębem młynka nad głową wprawiając nieprzebyte głębiny, a nawet mroczne odmęty w wielki taniec, ruch wirowy, szalony przepływ, którego nawet kratownica oparta na południkach nie zdołała powstrzymać. Natychmiast przybrały wody na wschodzie, zalewając szeregi małych wysp, porywając ze sobą wszystko co znajdowało się w płytkich atolach. Natomiast na zachodzie wynurzyło się z opadającej wody kilka nowych lądów.
— No więc skończyła się długa historia Atlantydy, a piękne działa sztuki najstarszej kultury przepadły w falach rozsierdzonego morza — powiedział ponuro, albo raczej melancholijnie Księżyc.
Wielkie fale rozwlekały po oceanie mikroskopijne rzeźby platerowane złotem, ze srebrnymi inkrustacjami oraz maleńkimi oczkami bursztynu osadzonymi dookoła niczym gwiazdy na niebie. Najlepsi mistrzowie miniaturowej rzeźby wykonali swe dzieła wewnątrz łupin orzechów. Do ich oglądania nie wystarczała już zwykła lupa, lecz trzeba było te arcydzieła podziwiać pod dokładnym okiem mikroskopu. Zamiast cieszyć koneserów sztuki opadły one na muliste dno oceanu, radując co najwyżej wystawione na czułkach oczy dennego ślimaka. Wielki ukwiał przez chwilę myślał, że to gwiazdy spadają, więc szybko przypomniał sobie dwanaście najpiękniejszych marzeń, ale nie mogąc się zdecydować, którego spełnienia życzyć sobie w pierwszej kolejności stracił niepowtarzalną okazję.
— Szybciej, szybciej! — poganiała jedna z fal tę płynąca przed nią.
— Ależ daj spokój, już szybciej nie mogę — odpowiedziała tamta oburzona.
— Widzę przecież, że możesz — nie ustępowała napierając z tyłu fala pieniąc się na szczycie.
— Ciekawe jak widzisz, skoro pot ci zalał oczy, a piana sięga aż do nosa.
— Tobie za to śmierdzi z tyłu — odparowała cios. — Chyba się obżarłaś kwaśnymi wodorostami.
— Czyżby? Już zapomniałaś, że przy ławicy wodorostów byłaś wcześniej niż ja? Dopiero później się przelałam nad tobą i wyprzedziłam. Cóż tu się dużo rozwodzić. Jesteś zbyt gruba, ociężała, a nawet lepka od tej plamy oleju napędowego z wczorajszej katastrofy tankowca, więc mi tu nie pyskuj, tylko raczej weź się za siebie, ogarnij się choć trochę, bo jak tak dalej pójdzie, to nie tylko ryb będzie coraz częściej brakować, ale również żeglarzy serferów będzie coraz mniej, bo pójdą wszyscy w góry, a na oceanach zapanują ciemności, bezruch, smród i pewnie także strach.
— Bojaźliwa jesteś? Trzeba było siedzieć w cichej zatoczce zamiast się pchać na szerokie wody.
— Do cichej zatoczki to z całą pewnością trafisz sama jak ten huragan przeminie. Nie licz na reanimację, bo wrony już krakały o telefonach do cichej zatoki. Tam mają różne zastrzyki, farmaceutyczne środki, falochrony, umocnienia na wydmach, które rozbijają fale, wyciszają je, często również usypiają w srebrzystym blasku księżyca. W domu opieki społecznej „Cicha zatoka” zamkną cię na klucz i już nie wypuszczą.
Ucałowania. (Joyce Carol Oates „Opowieść wdowy”, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2011, str. 120)
więcej..