Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Kochana Agato - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 grudnia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kochana Agato - ebook

Powieść epistolarna. Listy młodzieńca do ukochanej Agaty. Wspomnienia z dzieciństwa mieszają się z obecną rzeczywistością. Miłość do literatury wprowadza dodatkowe tło do opowieści.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8273-381-5
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Gdy skończyłem wczorajszy list rozebrałem się i położyłem do łóżka. Byłem bardzo zmęczony. Pewnie pogoda dawała znowu znać o sobie spadającym ciśnieniem. Myślałem, że zaraz zasnę, ale tak jednak nie było. (por. Bolesław Prus „Lalka”, str. 472: „Potem noc i sen… Nie, to nie sen, to tylko apatia.”) Leżałem więc na boku i wpatrywałem się w okno. Gdy zgasi się światło w pokoju to się wtedy okazuje, że za oknem wcale nie jest tak czarno jak się myślało. Wszystko to przez oświetlenie miasta. Blask rozpływa się w powietrzu jak zapach kwiatów. Postanowiłem policzyć te kwiaty, ale się pogubiłem. Potem spadła gwiazda. Może to był anioł? (por. jak wyżej, str. 566: ” na niebie urwała się jedna gwiazda i spadła gdzieś za drzewami.”) Gdyby to była strona 666, wtedy musiałby to być anioł. Upadły anioł.

Leżałem więc w łóżku i przysłuchiwałem się dochodzącym zza okna odgłosom. Bardzo często tak robię. Uwielbiam słuchać. Czasami nie pozostaje mi nic innego jak tylko słuchać odgłosów. To również może być pasjonujące. (por. jak wyżej, str. 753: „Leżał spokojnie, nie myślał o niczym i tylko ciekawie przysłuchiwał się bijącym godzinom.”) Po nieprzespanej nocy czuję się bardziej zmęczony. (por. jak wyżej, str. 797: „Jaki ja jestem zmęczony; już nawet ciężko mi pisać.”) Nabieram coraz większego szacunku dla pana Bolesława, a właściwie Aleksandra.

Inny Bolesław uczył mnie w szkole matematyki. To był wyjątkowo zdolny nauczyciel. Miał zwyczaj mawiać, że zamiast siedzieć w szkole i cały dzień się nudzić powinniśmy pójść do lasu i zbierać szyszki. Wtedy byłaby z tego jakaś korzyść. Niektórym, tym bardziej tępym, proponował rozpoczęcie kariery sportowej. Czasami chował się w swoim kantorku i z lubością popijał piwo. (por. jak wyżej, str. 888: „Kolor starego miodu, piana jak śmietana, a smak szesnastoletniej dziewczyny.”)

Tak, pan Bolesław to zaprawdę wielki człowiek był. Wcale się nie dziwię, że niektórzy zapaleni czytelnicy literatury bardzo często twierdzą, iż lubią wracać do lektury „Lalki”. Mam tu na myśli kobiety, bo wiadomo przecież z badań naukowych, że czytają przede wszystkim kobiety. Faceci wolą gapić się w telewizor, grać w piłkę, szlajać się z kumplami po ulicach i takie tam rozrywki. (por. Agatha Christie „Dlaczego nie Ewans”, str. 220: "- Mężczyźni to zdumiewające istoty ”) Tak wyrozumiała mogła być tylko kobietRozdział 2

Dzisiejszego ranka na cmentarzu nie było nikogo. (por. Joyce Carol Oates „Opowieśc wdowy”, str. 99: „Tego ranka na cmentarzu nie ma nikogo oprócz mnie.”) Rosa przyozdobiła pomniki i usychające bukiety kwiatów kolorowymi oczami wszechświata, które przez cały czas patrzyły na mnie gdy szedłem alejką żwirową i co chwilę wysypywałem piasek z butów. Słońce już prześwitywało pomiędzy drzewami. Na niebie było tylko kilka małych chmurek. Pomiędzy nimi ścigały się jaskółki w pogoni za usiłującym im umknąć śniadaniem.

Moje listy do Ciebie przynoszą mi wiele radości. Zawsze gdy wstaję rano z łóżka zerkam na stolik zastanawiając się czy od razu przystąpić do pisania, czy może zachować się rozsądnie wcześniej zjadając śniadanie. Podobno niektórzy pisarze, a także pisarki, zapominają o jedzeniu podczas pisania. Ma się rozumieć, że to ci mniej zorganizowani, mniej uporządkowani, a także mniej systematyczni, bo inaczej jakże tu pisać grubą powieść bez jedzenia. Nie ja jeden uciekam w pisanie przed pamięcią. (por. jak wyżej, str. 152: ” opowiadała mi o tym, jak mozolnie odpowiadała nawet na kartki z kondolencjami, i że czerpała mnóstwo zadowolenia z pisania listów Miałam czym się zająć.”)

Może i Ty poszłabyś w ślady tej mądrej kobiety, co? To nie byłoby nic głupiego. Zawsze powinno się korzystać z doświadczenia innych ludzi. Ja w każdym razie tak robię. Napisałem nawet list do Izy. Napisałem na specjalnym papierze z czarną ramką. Kupiłem taką papeterię. (por. James Joyce „Ulisses”, str. 115: „Czarno obrzeżony papier listowy.”) Napisałem szczerze od serca wszystko co chciałbym jej powiedzieć. No, może nie wszystko, ale się starałem. Zapisałem kilka kartek, a potem włożyłem je do białej koperty z czarną obwódką. To bardzo stylowa papeteria.

Powietrze wczesnym rankiem było bardzo rześkie. To znaczy, że było zimne. Zrozumiałe jest, że idąc przez cmentarz byłem bardzo zdenerwowany. Kto by nie był idąc na grób ukochanej. Rozumiesz przecież, że nadal ją kocham. Zresztą Ty też nadal ją kochasz. Szedłem więc środkiem cmentarza, a wiatr wciskał mi się za kołnierz. (por. jak wyżej, str. 59: „Świeże powietrze pozdrowiło go, przebierając jak po harfie po jego rozdygotanych nerwach ”)

Pewnie miałem łzy w oczach. Nie żebym od razu przystąpił do płaczu, ale po prostu zimny wiatr wypychał łzy z moich oczu. Próbowałem przechylać głowę, mrużyć oczy, patrzeć bokiem, o ile coś takiego można sobie wyobrazić i wykonać, ale to nic nie pomagało. Widziałem więc obraz rozmazany, nieostry, raczej starając się odgadnąć na co patrzę, niż widząc. (por. Marce Proust „W cieniu zakwitających dziewcząt”, str. 91: „Wszystko mi tańczyło w oczach jak komuś, kto spada z konia; ”) Dzisiaj bardziej adekwatne byłoby porównanie do jazdy na motorze bez gogli, albo do jazdy kabrioletem z opuszczonym dachem podczas dość silnego wiatru.

Cmentarz był pusty. Słychać było tylko szumienie drzew. To wynik obecności wiatru. On często bywa tam gdzie nikt go nie oczekuje, gdzie nikt nie życzy sobie jego towarzystwa. Taki już jest. Gdzieś szczekał pies. To bardzo częsty motyw u pewnych autorów. Pewnie dlatego, że wszędzie ich pełno. Psów. Rzadkim natomiast dźwiękiem były odgłosy pracującego dzięcioła. Brakowało tylko kukułki. (por. Stanisław Ignacy Witkiewicz „Pożegnanie jesieni”, str. 71: „Było pusto i cicho — tylko w oddali szczekał pies, a bliżej dzięcioł kuł drzewo, równo i systematycznie.”)

— Miło cię zobaczyć z samego rana — powiedziałem cichym i drżącym głosem do Izy. Właściwie do grobu Izy, ale miałem nadzieję, że ona gdzieś tam jest. Powinna była być. (por. Marta Guzowska „Ofiara Polikseny”, str. 94: „Miło cię zobaczyć o poranku.”)

Szczerze mówiąc miałem nadzieję usłyszeć odpowiedź. To nie byłoby niczym nadzwyczajnym, ponieważ już wcześniej rozmawiałem z umarłymi. Nie tylko ja jeden. Chcesz poznać literackie świadectwo najwyższej klasy? Myślę, że już wiesz. Czytaliśmy przecież razem. Tymczasem nikt mi nie odpowiedział. (por. jak wyżej, str. 98: „Nikt nie powiedział ani słowa.”) Żadnego skorego do rozmowy ducha w pobliżu. (por. Agatha Christie „Dlaczego nie Ewans”, str. 13: „Jak na razie ani śladu żywej duszy.”)

To znaczy naturalne było, iż nie widziałem. Zmarli zazwyczaj kiepsko się trzymają, wciąż tracą siły, więc nie są skorzy do biegania pomiędzy grobami i zaszczycania siebie wzajemnie wizytami towarzyskimi. (por. Italo Calvino „Niewidzialne miasta”, str. 99: ” wilgoć rozkłada ciała i niewiele pozostawia sił; lepiej więc leżeć bez ruchu, zresztą i tak jest ciemno.”) Tak, los nie ułatwia sprawy ludziom na tym drugim świecie. Niektórym obiecuje sławę i nieśmiertelność, a potem jest bezwzględny i wszystkich traktuje jednakowo. (por. Agatha Christie „Dlaczego nie Ewans”, str. 9: „Jakże parszywie podstępny bywa los!”)

Gdy zbliżyłem się już do grobu zobaczyłem w wazonie świeże kwiaty. Więc ktoś tu przychodzi poza mną. Oprócz mnie ktoś jeszcze odwiedza Izę w jej nowym mieszkaniu. Ktoś nieco niestarannie, może w pośpiechu, albo pod wpływem silnych emocji, włożył kwiaty do wazonu pozostawiając poza wazonem łodygę zielonej byliny stosowanej w kwiaciarniach jako dodatkowa ozdoba, tło dla kolorowych kwiatów. (por. James Joyce „Ulisses”, str. 103: „Ktoś położył wiązankę kwiatów.”)

Te kwiaty już zaczęły usychać, pomimo iż w wazonie była woda. Sprawdziłem. Może ten ktoś nie wymienił wody w wazonie tylko wstawił kwiaty do starej deszczówki, która tam była już od dawna. W każdym razie kwiaty nie postoją zbyt długo. Wszystko trwa tak krótko. Iza również miała tak krótkie życie, niczym polne kwiatki. (por. Marce Proust „W cieniu zakwitających dziewcząt”, str. 28: „Ale jakie to trwanie było krótkie!”)

— Przebacz mi — powiedziałem niemal szeptem. (por. Stanisław Ignacy Witkiewicz „Pożegnanie jesieni”, str. 45: "- Przebacz mi — rzekł nieswoim głosem.”)

— „Hej, księżniczko!” — zawołałem nieco głośniej. (por. Marta Guzowska „Ofiara Polikseny”, str. 104)

Wyjąłem z kieszeni list do Izy. Rozejrzałem się. Na cmentarzu wciąż nikogo nie było. Białą koperta w czarnej ramce drżała w mojej dłoni. To pewnie przez ten wiatr. Słychać było szumiące drzewa. Podszedłem całkiem blisko, nachyliłem się i wcisnąłem list w szparę pod płytą. Został doręczony. (por. James Joyce „Ulisses”, str. 107: „List.”) Doszedł do niej, choć wcale nie wyszedł. Ona natomiast odeszła zbyt szybko. (por. jak wyżej, str.105: „Odszedł bardzo nagle.”)

Wiedziałem, że ona znajdzie sposób na to by go przeczytać. Zrobi to jako duch, który nie potrzebuje światłą do czytania, lub poczeka na pełnie księżyca, która miała nastąpić już wkrótce, albo chociaż zmusi świetliki do pracy, by mogła go przeczytać. To był bardzo piękny list. Starałem się pisząc go. Ona już z całą pewnością jakoś ułożyła sobie swoje życie w tamtejszym nieżyciu. Myśl co chcesz, ale świat jest tak urządzony. Znając ją wiem, że sobie poradziła. (por. jak wyżej, str. 116: "- Jej jest lepiej tam, gdzie jest, powiedział serdecznie.”)

Czekałem na odpowiedź. To przecież zrozumiałe, że każdy pisząc list liczy na odpowiedź. Co o tym myślisz? Wiem, wiem, Ty jesteś zupełnie wyjątkowa. Twoja sytuacja też jest wyjątkowa. Nie powinienem Ciebie o to pytać. Tak, wiem, że to Ciebie drażni, denerwuje, stresuje. Dobra. Już dobrze. Jednakowoż oczywiste jest, że każdy piszący list oczekuje niecierpliwie na odpowiedź. Taka już jest ludzka natura. Niczego nie było jednak słychać poza wiatrem i szumem drzew. (por. Marta Guzowska „Ofiara Polikseny”, str. 108: „Przez dłuższą chwilę słychać było tylko cholerne szumiące topole.”)

Nie powiem, byłem trochę zawiedziony. Iza przecież doskonale radziła sobie z czytaniem. Była wręcz tytanem czytelniczym. Inaczej bym jej wcale nie zauważył w tłumie czytających dziewcząt. Znasz to hasło: „Nie czytasz, nie idę z tobą do łóżka”, prawda? To bardzo inteligentny pomysł. Ma swoje racjonalne wytłumaczenie. Zapalony czytelnik i czytelniczka dostrzegają piękno swoich wewnętrznych światów. Reszta buraków może odejść. Im już dziękujemy. Kiedyś mnie też tak ktoś powiedział. Bolało. Bolało jak cholera. Dowodem jest fakt, że wciąż o tym pamiętam.

Stałem przy grobie w nadziei rychłego uzyskania odpowiedzi. Ależ byłem wtedy naiwny! Przecież Iza zawsze lubiła sobie pogrywać. Uwielbiała gierki, bimbanie, granie na nerwach naprężonych do ostatnich granic. (por. jak wyżej, str. 107: "- Nie powinno się źle mówić o zmarłych, ale…") Iza uwielbiała nadwerężać moją cierpliwość. Często byłaś tego świadkiem w czasach kiedy jeszcze wszyscy troje byliśmy razem. My troje jak „Ich troje.” Zawsze dobrze się bawiliśmy. Doskonale czuliśmy się w swoim towarzystwie.

Może to była jakaś mgła, tamtego dnia, przyczyną katastrofy. Może nikt nie był niczemu winien. Może wypłynęła, a potem nie wiedziała w którą stronę wracać. (por. Agatha Christie „Dlaczego nie Ewans”, str. 9: „Tuman mgły w skądinąd piękne popołudnie, jeden fałszywy krok i po człowieku.”Rozdział 3

No więc przypomnę Ci o czym pisałem w poprzednim liście. Otóż byłem na cmentarzu i dostarczyłem tam list do Twojej siostry. Krótko mówiąc zostałem doręczycielem. Zupełnie tak samo jak pewien bajkowy stwór. Wiesz o kim myślę? Nieistotne. Zapomnij o tym pytaniu.

Stałem przy grobie czekając na odpowiedź. Oboje wiemy, że nie miałem żadnych szans na jej uratowanie. (por. James Joyce „Ulisses”, str. 53: „Nie mogłem jej uratować.”) Dlatego nie czułem się winien nawet w najmniejszym stopniu odpowiedzialnym za jej śmierć. Wszystko wskazuje na to, że ona sama tak zdecydowała. Chyba, że Ty ją zamordowałaś, moja najdroższa. Sądzisz, że uda mi się to udowodnić? A może to jednak ja? Moje listy wskazują na mnie, prawda? Gdyby jej nie odnaleźli, to byłaby po prostu zaginioną. (por. jak wyżej, str. 58: „Odnaleziony topielec.”)

Czekałem, czekałem, wciąż czekałem, a odpowiedzi jak nie było tak nie było. Dwie wrony usiadły na gałęzi pobliskiego drzewa. Kilka wróbli skakało sobie w najlepsze po pomnikach. Dwa małe ślimaki z domkami na swoich grzbietach ścigały się na ścieżce pomiędzy mogiłami. A ona milczała. (por. Joyce Carol Oates „Opowieśc wdowy”, str. 385: „A ona nie żyje.”) Tak. Stałem sam jeden jak palec na tym cmentarzu. (por. Marce Proust „W cieniu zakwitających dziewcząt”, str. 124: „Zostałem sam w towarzystwie storczyków, róż i fiołków.”) Dziewczęta były najwyraźniej obsesją pana Marcela. Nie tylko jego, zresztą. (por. James Joyce „Ulisses”, str. 74: „Nadmorskie dziewczęta.”) Muszę przyznać, że i ja lubuję się w tych pięknych istotach.

— Czego tu szukasz, sprośny pedofilu? — zakrakała wrona siedząca na gałęzi.

— Pewnie przylazł by tu wykopywać zwłoki — odpowiedziała jej druga wrona.

— O mamo, cóż za potwór! — zaćwierkał wróbel.

— Uwaga! Może na ciebie nadepnąć! — krzyczał jeden ślimak do drugiego.

— Albo chce kogoś zakopać — zauważył fioletowy storczyk.

— Już prędzej chyba raczej olać, bo tak stanął w rozkroku — zauważył mały fiołek.

— Nie wydaje mi się — powiedziała róża.

— Ślina mu cieknie! Ślina mu cieknie! — wołał inny wróbel.

— Spokojnie, nic się jeszcze nie dzieje — zakrakała wrona.

— On nadal stoi — zaszumiały drzewa.

— Niech sobie stoi — powiedział wiatr i złamał gałąź, na której siedziały wrony, które przez to zostały zmuszone do zajęcia miejsca na sąsiednim drzewie.

— Ten list śmierdzi zbutwiałym atramentem — powiedziała mysz w norce ukrytej pod płytą nagrobka.

— Zostaw go! — krzyknąłem. — Nie jest do ciebie adresowany.

— Brutal! — zapiszczał ślimak.

— Szowinista! — zaćwierkał wróbel.

— Człowiek! — zawtórował mu drugi wróbelek.

— Po prostu potwór! — zakrakała wrona.

— Burak! — podsumowała róża.

— Patafian! — powiedział wróbel.

— Chyba pawian — sprostował drugi ptak.

— Albo inna małpa — poprawił się wróbel.

— Może szuka miejsca dla ukrycia trupa? — zakrakała znowu wrona.

— To wybierze miejsce świeżo rozkopane — podtrzymała temat jej koleżanka.

— Położy trupa na innego trupa, — rozmyślał storczyk — wtedy trudniej będzie wykryć świeży zapach rozkładu.

— I nawet psy policyjne nie pomogą odkryć zbrodni — dorzucił swoje trzy grosze fiołek.

Możecie o nas nie plotkować? — zachrypiał jakiś głos dochodzący spod sąsiedniego pomnika z czarnego marmuru.

— Otóż to właśnie — dobiegł głos spod figury anioła.

— Niech no tylko spróbuje! — powiedział grubym basem ktoś ulokowany pod pomnikiem wierzby płaczącej i postawionej obok dwuosobowej ławeczki.

— Dajcie spokój, przecież nic mu nie zrobimy. — Usłyszałem z miejsca ukrytego pod grubą warstwą bluszczu.

— Ale może być odrobina rozrywki — zauważył głos spod czarnego marmuru.

— A ja wcale nie chcę! — zapłakało jakieś dziecko.

— Dobrze już, dobrze, nigdzie nie będę kopał ani ukrywał żadnych zwłok — powiedziałem na tyle głośno aby wszyscy uczestnicy rozmowy dosłyszeli, biorąc pod uwagę fakt, że niektórzy rozmówcy mogą mieć uszy przysypane piaskiem.

W odpowiedzi usłyszałem tylko jakieś stęknięcia i szuranie, jakby się ktoś przewracał na drugi bok. Nikt nie raczył nawet słowem zareagować na moją kwestię. Najzwyczajniej mnie zignorowali, tak jakbym nie istniał, jakbym tam nie stał albo by mnie tam wcale nie było. Bezczelność! A poza tym to ich tam wcale nie było, bo to były tylko przywidzenia. (por. Bolesław Prus „Lalka”, str. 121: „Przywidzenia chorej wyobraźni.”) No właśnie. Poza tym to było takie straszne, nie do zniesienia. (por. Agatha Christie „Pięć małych świnek”, str. 9: „To było… okropne.”)

„Tęsknię za Tobą.” (Caitlin R. Kiernan „Tonąca dziewczyna”, str. 174)Rozdział 4

Tymczasem bardzo dużo się działo. (por. Stanisłąw Ignacy Witkiewicz „Pożegnanie jesieni”, str. 69: „Tymczasem zachodziły sobie w najlepsze następujące wypadki.”)

Staliśmy tak naprzeciw siebie w milczeniu. Już zaczynałem być zakochany w Eli. Ona stała zarumieniona. Płatki śniegu spadały sobie z góry na nasze głowy i ramiona. Z ust wydobywała się nam bielusieńka para niczym wata cukrowa. Z daleka dochodziło szczekanie psów. (por. Orhan Pamuk „Nazywam się czerwień”, str. 34: „Słyszeliśmy dochodzące z daleka szczekanie psów.”) Ktoś nadchodził z bocznej ulicy.

Potem zaczęły do nas dochodzić jakieś fragmenty rozmów, może nawet kłótni, albo przynajmniej zawziętej dyskusji. W tej sielskiej atmosferze baśniowej krainy śniegu owe hałasy stały się nieprzyjemnym zgrzytem. Zza jednego z budynków wyszedł jakiś dziarsko idący w naszym kierunku łepek w futrzanej czapce z radiem tranzystorowym w dłoni. (por. Italo Calvino „Niewidzialne miasta”, str. 89: ” słuchając z ostatniego modelu radia najświeższych bzdur.”)

Ela obejrzała się na niego, potem się uśmiechnęła jakoś krzywo i powiedziałą:

— Sorki, jesteśmy razem, ale zważaj na niego. (por. Marta Guzowska „Ofiara Polikseny”, str. 99: "- Przepraszam za niego — powiedział. — To idiota.”)

Zbliżał się do nas z ironicznym uśmiechem. Stanowili razem dziwną parę. Byli jak ogień i woda. Byli jak mucha i gówno. To znaczy chciałem powiedzieć jak różą i gówno, dzięki któremu rośnie i pięknie pachnie w ogrodzie. W jego oczach czaiła się podłość. (por. Stanisłąw Ignacy Witkiewicz „Pożegnanie jesieni”, str. 18: „Był bladawy, a na jego czole widac było pomiędzy fałdami podłości kropelki potu.”) Widząc go jak zbliżał się do Eli pomyślałem, że to nie może być prawda.

— Edek jestem — powiedział z dumą w głosie.

On był jak najlepszy kolega z podwórka, który z satysfakcją podkłada ci nogę podczas biegu po złoty puchar. Ona była natomiast podobna do jednej z aktorek filmowych. (por. Orhan Pamuk „Śnieg”, str. 12: „Obserwując oboje w zadumie, Ka pomyślał, że kobieta jest podobna do jego koleżanki ze szkoły podstawowej.”)

Poczułem się jak niepotrzebne, piąte koło u wozu. W samochodach koło zapasowe jest wymuszone przepisami i potrzebne na wypadek uszkodzenia jednego z kół, albo chociaż kontroli drogowej. W wiejskich wozach zaprzężonych w konie takiego dodatkowego koła nikt nigdy na wozie nie trzymał. (por. Stanisław Ignacy Witkiewicz „Pożegnanie jesieni”, str. 44: „Sam był w tej chwili małym, nędznym, zwyczajnym człowieczkiem.”) Wszystkie moje dotychczasowe atuty zniknęły w jednej chwili, ulotniły się nie pozostawiając po sobie nawet śladu.

Takie dupki zawsze potrafią zepsuć człowiekowi dzień nawet wtedy gdy wszystko zapowiada się bardzo dobrze, gwiazdy na niebie trzymają kciuki na szczęście, a dobre wróżki z całych sił usiłują wyczarować szczęśliwe zakończenie. (por. Marcel Proust „W cieniu zakwitających dziewcząt”, str. 547: ” tacy wciskają się wszędzie jak pluskwy.”)

Jeszcze nie zdążył do nas podejść, a już z daleka zaczął gadać, opowiadać niestworzone historie, ględzić o niewiadomo jakich cudach, pieprzyć o bzdurach, pleść banialuki. Cóż za palant! (por. Bolesław Prus „Lalka”, str. 197: ” musiał być literat, bo gadał dużo i bez sensu ”)

Ledwie skończyły się ferie zimowe, kilka dni później, albo może kilkanaście, dokładnie już teraz nie pamiętam, przyłapałem tych dwoje całujących się w szkolnej szatni. (por. Stanisław Ignacy Witkiewicz „Pożegnanie jesieni”, str. 16: „Mimo półmroku zdążył zauważyć Kubę (księcia Prepudrech) i Helę, rozrywających się z szalonego pocałunku.”) Toż była z niego największa kanalia jaką kiedykolwiek znałem. (por. jak wyżej, str. 24: „Kanalia! Idiota! Niedołęga!… posypały się wyzwiska.”)

Jej zresztą też niczego nie brakowało. Mogła mieć wszystko czego pragną szesnastoletnie dziewczęta, a wybrała sobie na towarzysza tego frajera. Musiała mieć nieźle porąbane pod deklem. Jak wszystkie dziwki była po prostu głupia i tyle. (por. Eleanor Catton „Wszystko co lśni”, str. 54: „Ja mówię o tej dziwce.”)Rozdział 5

Kochana Agato.

Wyobraź sobie, ostatnio, jakiś tydzień temu może, byłem w księgarni i szperałem jak zwykle wśród książek, a tu nagle ktoś zaczyna mówić przez głośniki, to znaczy do mikrofonu, no wiesz o co mi chodzi.

— Dzień dobry państwu. Kto jeszcze do nas nie dołączył, a spaceruje między półkami oglądając książki, zapraszamy do przodu. Okazja nie byle jaka. Mamy okazje spotkać się dzisiaj z Magdaleną Witkiewicz.

— Dzień dobry wszystkim — powiedział inny głos.

Rozglądam się więc po księgarni w poszukiwaniu przodu, o którym ów głos wspominał. Rzeczywiście, w kącie przy wejściu zorganizowano kącik spotkań, w którym znalazło się kilkanaście krzeseł. Było tam już sporo osób, tak że miejsca siedzące były pozajmowane, a kilka osób stało wkoło przyglądając się znajdującym się w centrum zainteresowania dwóm paniom. Jedna z nich była pisarką, a druga prowadzącą spotkanie. Podszedłem bliżej.

— … autorką wielu bardzo lubianych, szeroko czytanych książek — kontynuowała prowadząca — dla dorosłych i dla dzieci. Dzisiaj ta część zdecydowanie dla dorosłych będzie tematem naszego spotkania, a mianowicie ostatnia książka Magdaleny Witkiewicz „Pensjonat marzeń”, kontynuacja „Szkoły żon”. Powieść erotyczna.

— Ja przepraszam bardzo — powiedziała pisarka — ale tam jest plakat. Afisz.

— O, bardzo proszę wyżej — powiedziała prowadząca, a potem przeczytała: „Magda zostań naszą Walentynką.” Panie czytały? Brawa, proszę państwa.

Wszyscy zaczęli klaskać. Podszedłem jeszcze bliżej, by przyjrzeć się scenie. Dwie dziewczyny rozpostarły nad głowami płachtę papieru z odczytanym przed chwilą tekstem. To mi przypomniało, że był właśnie czternasty dzień lutego, czyli Dzień zakochanych, Walentynki. To dlatego zdecydowałem się na ten kolejny z moich listów do Ciebie, aby Ci życzyć wszystkiego dobrego i spełnienia marzeń. Gorące buziaki zachowam sprzyjającą całowaniu okazję.

— Mogę opowiedzieć pewną historię? — zapytała pani Magdalena.

— Tak to spotkanie będzie wyglądało. Ja będę próbowała Magdzie zadawać pytania, a Magda będzie opowiadać państwu różne historie — powiedziała pani Ania, prowadząca spotkanie.

— Tam stoją moje czytelniczki. Wiecie, prawdziwe czytelniczki, nie te po znajomości, bo ja mam takich po znajomości i tych prawdziwych.

Pisarka opowiadała o czytelniczkach poznanych dzięki Internetowi i profilom społecznościowym. Patrzyłem na te dziewczyny, a one takie zwyczajne, jakich spotkać można pełno na ulicy lub w sklepie. Pomyślałem sobie, że to najprawdziwsza magia ten cały Internet, bo ludzie dzięki niemu stają się wyjątkowi, poznają wspaniałych pisarzy, wyjątkowe pisarki, nawet się zaprzyjaźniają, a potem mogą te wirtualne znajomości kontynuować w realnym świecie, w swoim prawdziwym życiu. Wirtualny świat połączył się z realnym i żadna tabletka dowolnego koloru tego nie zmieni.

— Dobrze. No to teraz już mogę odpowiadać na pytania — powiedziała Magdalena Witkiewicz.

— Powieść erotyczna. Nie wiem czy państwo wiedzą, ale skoro czytelniczki wierne, czytelnicy też, widzę, wierni, to zapewne historia jest znana, że była to książka na zamówienie. Magda wahała się: pisać? Nie pisać?

Ja tu ci przerwę, bo trochę mi się nie podoba sformułowanie: książka na zamówienie. Wydaje mi się, że ktoś kto już wydał kilka książek i one jakoś tam są czytane, to zawsze ma umowy podpisane zanim jeszcze napisze książkę.

— Chodziło mi raczej o to, że to było zamówienie tematyczne, żeby napisać książkę erotyczną.

— Sama bym na to nie wpadła — przyznała ze śmiechem Magda. — To miała być książka ze scenami erotycznymi. Zamierzałam pisać pod pseudonimem, ale inne pisarki przekonały mnie. No i stało się.

— Książka była bestsellerem, spodobała się czytelnikom, więc powstała część druga, „Pensjonat marzeń”, czyli właśnie ta książka, w której sprawie dzisiaj się tu spotykamy.

— No i już są głosy, że chcą części trzeciej — poinformowała pani Magda.

— To ja też poproszę.

— Ja zawsze myślałam, że Ania to należy do tych czytelniczek co noblistów czytają, a tu taka tam Witkiewicz, co erotyk napisała. Aniu, bardzo się cieszę.

— Też czasem trzeba odpocząć. Ta książka kończy się tak, że daje szansę na rozpoczęcie trzeciej części.

— To był zabieg celowy.

— Ale zanim dojdziemy do tego końca — powiedziała prowadząca — to jeszcze o początku, który w przypadku tej opowieści jest takim trochę środkiem. Postacie pojawiają się w pierwszej części, już je poznaliśmy, polubiliśmy, i to jest ciąg dalszy. W jaki sposób powstawały w twojej głowie pomysły na te ciągi dalsze? Każda z nich miała jakąś swoją historię. Czy to po prostu wypłynęło w taki naturalny sposób, czy musiałaś się troszeczkę napracować, namęczyć, żeby wyprowadzić je z pierwszej do drugiej części?

— To wcale nie było problemem. Po prostu one żyły w mojej głowie. Ja doskonale wiedziałam, w miarę pisania, co tam u nich ciekawego się wydarzy. Fakt, że były listy od czytelniczek, w których pisały, że zbyt mało było Marty. No i po dziesiątej wiadomości o tym, że tej Marty to jednak jest za mało, stwierdziłam, iż trzeba by Martę jakoś tam poszerzyć. Potem było sporo informacji od czytelniczek zadowolonych, że ktoś napisał wreszcie o kobiecie, która nie ma dwudziestu pięciu czy trzydziestu lat, bo Jadwiga w „Pensjonacie marzeń” to pięćdziesięcio cztero latka. A co tam.

— Ponieważ w każdej z bohaterek znalazłam kawałek ciebie, to zastanawiam się, która z nich jest tobie najbliższa. Czy o którejś mogła byś tak powiedzieć? Czy podzieliłaś równo?

— Marta. Przecież ja też się wiecznie odchudzam, tak samo mi się nie chce jak jej. Jak ją zaczęłam pisać to wewnętrznie się zmotywowałam do odchudzania i do ćwiczenia, ale jak skończyłam pisać, to ta motywacja trochę siadła. Tak sobie myślę, że chyba muszę znowu ją przeczytać, chociaż może fragmenty. Może łatwiej by było powiedzieć, która z nich to nie jestem ja. Na pewno Agnieszka, bo ona jest taka bardzo, bardzo ruchliwa. Ktoś mi w recenzji zarzucił, że one są wszystkie identyczne, te moje bohaterki, ale ja się z tym nie zgadzam.

Tak sobie słuchałem tej rozmowy, słowa mi zapadały w pamięć, jak widzisz, ale w głębi mego umysłu myślałem o Tobie i pragnąłem znowu się z Tobą spotkać, zobaczyć te piękne oczy, ucałować usta. Tak się rozmarzyłem. Cóż za piękna chwila w maju. (por. Virginia Woolf, „Pani Dalloway”, str. 6: „Ta chwila w czerwcu.”) Nie, to było w lutym, bo Walentynki przecież były. Była to więc połowa lutego. (por. Virginia Woolf, „Pani Dalloway”, str. 7: „Była to bowiem połowa czerwca.”) Co za różnica jaki miesiąc. Moje uczucia się liczyły. Uczucia do Ciebie, „mój króliczku”. (Ernest Hemingway, „Komu bije dzwon”, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Biblioteka Narodowa seria druga nr 194, Wrocław 1988, str. 89)Rozdział 6

Leżąc w łóżku usłyszałem przejeżdżający ulicą autobus. W pierwszej chwili pomyślałem, że to dźwięki dopływające moich uszu z telewizora, ale on okazał się być czarnym i milczącym. Nawet czarno-biały telewizor ma czarny kineskop, czyli ekran, gdy jest wyłączony. Natomiast telewizory kolorowe… Co za bzdury tu piszę. Wybacz. Bzdury w tym znaczeniu, że fakty są prawdziwe, ale tak powszechnie znane i tak mało istotne, że aż bzdurne właśnie.

No więc odgłos przejeżdżającego ulicą autobusu dochodził zza okna. Słyszałem warkot silnika i szum opon na asfalcie, „a wysoko ponad nimi szumiał wiatr w koronach sosen.” (Ernest Hemingway, „Komu bije dzwon”, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Biblioteka Narodowa seria druga nr 194, Wrocław 1988, str. 3) Zgadła byś, że to autobus? Słyszałem jak zwalnia, a potem się zatrzymuje. Otworzyły się drzwi i ktoś wysiadł.

— Dziękuję — usłyszałem kobiecy głos.

Więc wysiadła kobieta. Zaraz potem trzaśnięcie drzwiami. Musiała się mocno zamachnąć. Autobus ruszył dalej i odjechał nabierając prędkości. Potem usłyszałem kroki na chodniku prowadzącym do budynku. Były to wyraźnie kobiece kroki, ponieważ głośno stukały obcasami. Pewnie jakaś krewna przyjechała w odwiedziny. Być może dźwigała ciężką paczkę ze słodyczami i owocami, dlatego kierowca autobusu zgodził się zatrzymać naprzeciw budynku, bo przystanek jest kilometr dalej.

Gdyby to był autobus wycieczkowy, to byłoby słychać śpiewane piosenki albo krzyki podchmielonych turystów. Jechałem kiedyś takim autobusem. Koledzy zawołali mnie do tyłu. Okazało się, że mają butelkę wódki. Popijaliśmy sobie zdrowo, zagryzając kiełbasą. Później przy wysiadaniu upadłem na twarz, rozbiłem sobie nos, zdarłem do krwi policzek, zachlapałem czerwona posoką śliczną białą koszulę. W autobusie zostawiłem swój plecak, którego już nigdy nie odzyskałem. Połamane okulary sam wrzuciłem do pojemnika na śmieci stojącego na chodniku.

Okulary do stałego noszenia zawsze bardzo mnie wnerwiały. Miałem ich zawsze kilka par, bo okulista przy okazji każdej wizyty przypisywał mi nowe, a ja wolałem chodzić bez okularów. Zupełnie inaczej jest z okularami do czytania. Najnowsze, czyli te, w których najlepiej widzę, w których najłatwiej mi się czyta, zawsze leżą w moim pokoju na stole. To jest moje miejsce do czytania. Do szkoły noszę zwykle okulary poprzednie, czyli nieco słabsze, ale wystarczające. Natomiast na wycieczki czy na zakupy zabieram zwykłe szkła kupione na Poczcie za dziesięć złotych. Do przeczytania składników na opakowaniu wystarczają w zupełności.

Pani wychowawczyni w Domu Dziecka kazała mi zameldować się u dyrektora następnego dnia. Za karę przez dwa tygodnie szorowałem ubikacje na drugim i trzecim piętrze, prałem ubrania maluchom, grabiłem trawnik przed budynkiem, a co najgorsze, miałem zakaz oglądania telewizji na świetlicy. Próbowałem wymówić się dużą ilością lekcji do odrabiania, ale zadaniami domowymi pozwolono mi się zająć dopiero po wykonaniu wszystkich nakazanych prac. Nie pozwoliłem sobie na pyskowanie, gdyż to kosztowało bardzo bolesną chłostę na oczach wszystkich mieszkańców. Kary były zawsze publiczne, dla odstraszenia pozostałych.

Przywieziesz mi jakieś słodycze, kochana? Nie musi być dużo. Wystarczy odrobina. Trochę słodkości każdemu człowiekowi się należy od czasu do czasu. Chyba, że ja już nie jestem człowiekiem, tylko potworem, bestią, którą trzeba bić, szarpać, kłóć igłami, polewać pomyjami i lodowatą wodą, topić w szambie, wieszać za nogi pod prysznicem, bić po głowie gumą do przepychania zlewu.

Przywieź mi odrobinę słodyczy. Chociaż tylko Twój widok, a będę szczęśliwy. Przywieź mi cokolwiek. Przyjedź. Zawsze byłem niepoprawnym optymistą i wierzyłem, że wystarczy odpowiednio długo czekać aby upragnioną rzecz otrzymać, osobę zobaczyć, zadanie wykonać. Często wymyślałem sobie zaklęcia mające przyśpieszyć oczekiwane wydarzenie, a tym samym skrócić moje czekanie. Każde marzenie jest czekaniem. Każde czekanie jest rozmyślaniem. Każde rozmyślanie jest planowaniem realizacji. Każde planowanie w jakiejś mierze zostanie zrealizowane. Wystarczy tylko na bieżąco korygować plany dostosowując je do aktualnej sytuacji oraz własnych możliwości.Rozdział 7

Kochana Agato.

Nic do mnie nie piszesz, a ja rozmyślam jaka może być tego przyczyna. Jeżeli czymś Ciebie uraziłem, to przepraszam gorąco i szczerze. Staram się rzetelnie opisywać Ci moje życie, bo wiem, że tylko prawda może nas znowu ze sobą połączyć. O ile jest to jeszcze możliwe. Napisz więc do mnie chociaż jeden cholerny list!

Będę go traktował jak największą świętość. Będę o niego dbał bardziej niż Mojżesz o tablice z dziesięcioma przykazaniami. Twój list do mnie stanie się Arką Zbawienia, która mnie zawiezie do prawdziwego raju. On mi uratuje życie. Tylko go w końcu, do jasnej Cholery, napisz!

Przepraszam. Jak mogłem pozwolić sobie na takie uniesienie. Sama widzisz co się ze mną dzieje. Sama widzisz co życie ze mną wyrabia. Nikt mi nie obiecywał, że zawsze będzie tylko łatwo, lekko i przyjemnie, no ale zbyt ciężko też przecież nie powinno być, żeby to życie dało się wytrzymać, żeby je dało się unieść na swoich plecach nie dostając przy tym garbu, nie dorabiając się skrzywienia kręgosłupa, nie upadając na twarz w połowie drogi przed szczytem tej Golgoty.

Żeby zmusić Cię do odezwania się, do jakiejkolwiek reakcji, przyznałem się Tobie do zamordowania Luizy. Czego jeszcze ode mnie żądasz? Co jeszcze mam zrobić? Do czego się przyznać? Jestem gotów na bardzo wiele. Być może nawet na zbyt wiele. Nigdy się tego nie dowiesz jeżeli mnie nie sprawdzisz. Dlatego musisz do mnie napisać chociaż krótki list. Wyślij choć pustą kopertę, żebym wiedział, że ten list mój przeczytałaś. Jeżeli uda nam się nawiązać nic porozumienia to gwarantuję, że wkrótce zabiorę Cię z tego domu wariatów. Kocham Cię i czekam na jakiś znak.Rozdział 8

Kiedy przybiegłem do cioci, aby się do niej przytulić w poszukiwaniu wsparcia, to zamiast usłyszeć, jakim jestem jej ukochanym króliczkiem słyszałem, że jestem biednym, opuszczonym dzieckiem, samotnym wyrzutem sumienia, lub udręczonym maleństwem.

Z tego powodu zawsze bardzo chciałem być chociaż urwisem, ale kochanym, tak jak wszystkie inne dzieci.

Utrata, a właściwie zniknięcie Hani było dla mnie bardzo bolesnym ciosem ponieważ ona zawsze mówiła, że mnie kocha, i domagała się tego samego ode mnie. Dlatego mogłem zaniedbywać wszystkich kolegów, lekceważyć polecenia krewnych, uciekać ze szkoły, a także z domu, byle tylko być razem z Hanią.

W tamtych latach szkoła stała się dla mnie więzieniem. W czasie lekcji bardzo często liczyłem upływające sekundy, bo im wyższej doliczyłem się ich liczby tym bliżej byłem końca lekcji. Natomiast wygłupy tych bachorów z mojej klasy utrudniały mi liczenie, rozpraszały moją uwagę skupioną na mijającym czasie, wobec tego wynalazłem swój własny sposób izolowania się od otoczenia.

Ponad głowami, lub obok twarzy moich kolegów i koleżanek, a bardzo często także nauczycielek, patrzyłem przez okno na krajobraz widziany z klasy, na dalekie drzewa, bądź płynące po niebie chmury, na przelatujące ptaki, pracujących w polu ludzi. Zapominałem o szkolnej rzeczywistości i wtedy zupełnie spokojnie liczyłem sekundy.

Przeprowadzałem też dość skomplikowane obliczenia prędkości wiejącego wiatru na podstawie ilości ruchów skrzydeł przelatujących wron w stosunku do przelatywanych przez nie odległości. Wyliczenia te brały pod uwagę proporcjonalny stosunek odległości ptaków od obserwatora do długości przebywanej drogi. Równie wiele zabawy miałem z obserwacji dostojnego marszu bocianów po podmokłej łące niedaleko szkolnego boiska.

Dużej systematyczności w prowadzeniu obserwacji, a także zapisywania wyników w specjalnym notesie nauczyły mnie wioskowe koty. Wyliczenie prawdopodobieństwa wyboru jednej ze stu dwudziestu tras codziennego spaceru od stodoły pani Guci, przez ogrody, stajnie, chlewy aż do przyklasztornej zagrody siostry Benedykty, w której siostrzyczka gromadziła worki ze zbożem i beczki z kapustą, było uzależnione od aktualnej pory roku, godziny, panującej pogody, temperatury powietrza, a także od koloru sierści kota. Wiadomym mi było, iż czarne kociska idą trzy razy szybciej niż rude, a dwa razy szybciej niż łaciate.

Zapisywanie pośrednich wyników w notesie ułatwiało mi kontynuowanie obliczeń następnego dnia. Stosowanie skrótów, pierwszych liter na oznaczenie istotnych słów, a także kolorów dla różnych aspektów zagadnienia uniemożliwiało rozpoznanie treści tych zadań logicznych przez osoby niepowołane.

Po szkole rzucałem tornister na podłogę w swoim pokoju, zjadałem obiad ugotowany przez babcię, potem zabierałem notes, blok rysunkowy, ołówek i pędziłem czym prędzej na spotkanie z Hanią. Ona była dla mnie zawsze prawdziwym natchnieniem. Była muzą wlewającą do mojej głowy kolorowy nektar marzeń, radości i piękna.

Ciekawe czy też zauważyłaś, że nauczyciele zazwyczaj mają takie same twarze. Oni wszyscy są do siebie bardzo podobni. Czasami wręcz chce się powiedzieć, że mają takie same gęby, tak samo wybałuszone oczy, tak samo przeraźliwe głosy gdy wrzeszczą na ciebie bez powodu, albo dlatego by ukryć swoją niekompetencję.

Poznałem kiedyś bardzo mądra nauczycielkę. Była to starsza pani, emerytka, która przyjeżdżała latem na wakacje razem z innymi nauczycielami do ośrodka wczasowego pewnego liceum. Ten ośrodek to tak naprawdę był drewniany barak z dziesięcioma pokojami. Nazywała się pani Wolska. Imienia już nie pamiętam. Zresztą bardzo możliwe, że wcale go nie znałem.

Pani Wolska zabierała mnie ze sobą na plażę, gdzie mogłem dołączyć do baraszkowania innych dzieci. Razem z nimi budowałem zamki z piasku, porty dla drewnianych łodzi i statków. Razem z nimi też wskakiwałem do wody, uczyłem się nurkować bez oddychania czy łapać meduzy. Potem pełzłem niczym żółw po piasku w stronę koca, na którym opalała się pani Wolska.

Takiej nauczycielki już nigdy więcej nie spotkałem. Każdy inny nauczyciel stawał się dla mnie strażnikiem mojego więzienia, lub katem wymierzającym karę chłosty za niezawinione, często nawet nie znane mi wykroczenia dyscyplinarne.

Kiedy już zakładałem na siebie surdut kapitana piratów z pasem do szabli nabijanym złotymi ćwiekami, a na głowę wkładałem bajeczny kapelusz z długim, puszystym i kolorowym piórem, moi nauczyciele wdziewali na swoje mizerne ciała mdłe uniformy, często z poobrywanymi guzikami, poplamione na rękawach od kredy, a na plecach od wszędobylskiego w szkole kurzu, workowate spodnie w wypchanymi kolanami, na których już z daleka można było zobaczyć tłuste plamy po wczorajszych kanapkach z kiełbasą, wykoślawione buty marzące o paście i glansowaniu, nieodmiennie pozostawiające na mokrym piasku odcisk z dziurą pod dużym palcem.

Te nędzne kreatury, marzące całymi dniami o gołych pupach uczniów bitych szkolną, drewnianą linijką, lub stojących w kącie niewinnych, ślicznych księżniczek o zapuchniętych od płaczu oczach, wyliczały głośno w obecności całej klasy wszystkie, nawet najdrobniejsze przewinienia, w tym również te domniemane, a jakże często również niesłusznie zarzucane małemu dziecku przez wredne małpy, koleżanki, tak zwane przyjaciółki, które były obrażone od samego rana, ponieważ nie otrzymały od swoich mam torebki z cukierkami, albo nie miały zawiązanej we włosach równie pięknej wstążki, lub też z byle powodu wpisywały do zeszytu list do rodziców, żądając okazania podpisów obu rodzicieli następnego dnia.

Biada takiemu dziecku, które nie mogło sprostać owemu, wydawało by się prostemu, zadaniu. Nieobecność w domu jednego z rodziców bywała okazją do obarczania dziecka winą za całe zło świata, jakby to ono powinno było zmarłą mamusię natychmiast zastąpić dowolną lafiryndą przytarganą za włosy do domu ojca.

Po ucieczce z tego domu wariatów pełen radości i szczęścia pędziłem w podskokach ku kolejnej przygodzie z moją ukochaną Hanią u boku. Czasami zabierałem też ze sobą koguta, to znaczy papugę Ramona, albo małego kotka babci, to znaczy kapryśną i rozbrykaną małpkę, bez której żaden pirat nie radzi sobie na statku. Kiedyś próbowałem pojechać na kozie Frani, jednak ta głupia krowa, to znaczy koza, wolała obżerać się trawą, chwastami, a nawet piórami kur, które z lubością chwytała za ogony, niż posłusznie maszerować polem i lasem na spotkanie przygody.

Moim statkiem był wielki pień drzewa leżący na ziemi, częściowo porośnięty mchem, więc trzeba było bardzo uważać skacząc z jednej gałęzi na drugą, to znaczy wspinając się po rejach. Na wyposażeniu okrętu znajdowało się kilkanaście łodzi ratunkowych, które z wielką zawziętością starałem się zwodować. To jednak wcale nie była taka prosta sprawa, bo łodzie były przecież ciężkie, a zepchnąć je z pokładu można było skacząc po pokładzie aż drgania spowodują złamanie się blokad. W ciągu całego roku udało mi się spuścić na powierzchnię zielonego oceanu tylko cztery czółna.

Żagle trzepotały na masztach od kwietnia do października, wlewając mi do uszu szum marynarskich pieśni o romantycznych przygodach na wszystkich morzach świata, oraz we większości znanych człowiekowi portów. Tylko kilka zagubionych pośród lodowców przystani nie udało mi się nigdy odnaleźć. Na szczęście nie było czego żałować, bo w tych zapomnianych przez Boga i ludzi miejscach można było znaleźć tylko bielejące w świetle księżyca szkielety, zagubione we mgle dusze rozbitków i pokiereszowane przez nieubłagany czas szczątki statków.

Hania natomiast umeblowała nam przytulną kuchnię nieopodal wielkiego dębu. Najczęściej gotowała nam kompot z pysznych konfitur wykradzionych z piwniczki jej ojca, czyli niedoszłego teścia mojego, którego bałem się bardziej niż czarownice boją się inkwizytora.

— Bądź tak miły, mój mężu, przyjdź do naszej gospody i zechciej wzmocnić się tym słodkim trunkiem, który dla ciebie dzisiaj przygotowałam.

— O, moja ukochana niewiasto, dzięki będę nieustannie składać twoim drogim rodzicom za ten dar wspaniały, którym mnie uszczęśliwili oddając pod moją pieczę twoje piękne ciało wraz z cnota miłą memu sercu, licem pięknym jak marzenie marynarza i talentem do gotowania, za który dziękuje również cała załoga mojego statku.

— Cieszy mnie twoja radość, a także twój zapał do kosztowania tych wszystkich słodyczy. Usiądź i posil się, wzmocnij swoje siły, a później pozwolę ci rozkoszować się moją cnotą niewieścią, którą dla ciebie chowam niczym skarb pod tą sukienką.

— Pozwól, moja droga, że wpierw batem przećwiczę nieposłusznych marynarzy, aby mi później nie zakłócali rozkoszy wypoczynku w twoich ramionach.

— Nie każ ich jednak zbyt srogo, bom słyszała ich ciche szepty pośród nocy, skąd wiem, że twoja łaska i miłosierdzie większe u nich wywołuje posłuszeństwo niźli najbardziej nawet okrutne batożenie.

— Jak zwykle masz rację, moja gołąbeczko. Uporam się z tymi hultajami w pięć minut, a zaraz potem przyjdę do ciebie i mam wielką nadzieję, że już nigdy cię opuszczać nie będę musiał.

— Skoro tak, to zgadzam się na jeszcze jedną chwilę rozłąki i tęsknoty. Potem jednak będziesz już tylko mój na zawsze.

Ależ moja droga, jestem i będę tylko twój.

Po skosztowaniu niebiańskiego nektaru owocowego brałem w dłonie pędzle i farby, a Hania bardzo chętnie pozowała mi przybierając coraz bardziej wymyślne pozy. Jej policzki różowiły się wtedy niczym egzotyczne kwiaty, nosek marszczył się jak brzuszek motyla zanim usiądzie na łodydze, małe, drobne włoski na rękach jeżyły się i stawały dęba niczym świstaki w piękny, pogodny dzień nieopodal swojej norki, a norka aż tańczyła z radości i podniecenia.

Oczywiste jest, iż jako dziesięciolatek pomimo wielkich zdolności, niesamowitego drygu i cudownie kolorowego natchnienia nie osiągnąłem jeszcze mistrzowskiego poziomu wmalowaniu obrazów realistycznych, natomiast wtedy gdy pozwalałem sobie pofolgować wyobraźni i fantazji, to portrety, które wychodziły spod pędzla trzymanego w mojej dłoni były wspaniałymi dziełami sztuki.

Tak, tak, wiem doskonale, że wychwalam samego siebie, ale przecież nikt inny tego nie zrobi, prawda?

Gdybyś kiedyś zdecydowała się odpisać na moje listy, to może przestałbym się czuć tak jakbym pisał je do siebie.Rozdział 10

Kochana Agato.

Niestety, nie mogę Ci napisać o szczęśliwym zakończeniu mojej przygody z Hanią. Została uznana za zaginioną. Jej ciała nigdy nie odnaleziono. Słyszałem jak dorośli szeptali pomiędzy sobą o podziemnym połączeniu stawu z jeziorem, a także z piwnicami pod kościołem. Podobno w tych piwnicach cały czas jest woda. Wiele lat później widziałem prace zmierzające do osuszenia murów i fundamentów tej świątyni. Trzeba było odkopać fundamenty, wywieźć wiele przyczep ziemi z przykościelnego cmentarza.

Miałem możliwość spacerowania po tych górach piasku z aparatem fotograficznym w dłoni. Wykonałem wiele zdjęć. Na niektórych widać było kości, fragmenty czaszek i miednic, fragmenty szczęk z zębami. Wiele razy zastanawiałem się czy wśród tych szczątków nie ma przypadkiem kawałka Hani. Przypadkiem, bo przecież ona nie została pochowana na cmentarzu. Może jednak jest to możliwe, skoro staw miał podziemne połączenie z piwnicami, a podziemne źródła przepływały zarówno pod kościołem jak i pod cmentarzem.

Jej rodzice nie chcieli mnie więcej znać. Gdy mnie widzieli na ulicy, przechodzili na drugą stronę. Policja po kilku tygodniach umorzyła śledztwo. Oni nie mieli czasu zajmować się tą sprawą w nieskończoność. Tak długo to tylko ja będę o niej pamiętał.

Może gdybyśmy poszli na łąkę, to Hania wciąż by żyła. Gdybym chciał tego dnia malować ją w innej scenerii. Może gdybym wcale nie chciał rysować, to poszlibyśmy do domu oglądać książki wujka. Ja jednak wpadłem na głupi pomysł malowania topielicy. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Nigdy tego portretu nie wykonałem.

Może gdybym…

Pogrzebu Hani nie było. Być może właśnie dlatego koniecznie musiałem być obecny na pogrzebie Lizy. Nic nie mogło mnie powstrzymać. Nic też nie mogło mnie powstrzymać od płaczu.

Na stypie jednak nie miałem już sił zostać. Te wszystkie gęby jej krewnych przerastały moją wytrzymałość na stres. Przecież najprawdopodobniej jeszcze przed pierwszym daniem wszcząłbym bójkę z którymś kuzynem. Wróciłem więc do siebie i we wspólnej kuchni zabrałem się do przygotowywania obiadu.

— Wybaczcie mi, moje drogie kartofelki, muszę was rozebrać z tych ślicznych ubranek — mówiłem obierając ziemniaki — żeby wam urządzić najwspanialsze spa w nowym garnku Zeptera.

— Czy to będzie bolało? — zapytał średniej wielkości ziemniak o dwóch głowach.

— Ależ skąd, mój drogi — uspokoiłem go obcinając mu tą mniejszą głowę. — Będziecie zażywać kąpieli w gorących źródłach, a potem dam wam jeszcze pysznych ziółek dla poprawy krążenia i zadbam o wyborowe towarzystwo warzyw pochodzących z ekologicznego gospodarstwa, a ostatnio zameldowanych w pobliskim zieleniaku. Coś mi się wydaje, iż są to wasi dalecy krewni, no ale o tych sprawach rodzinnych to już sami sobie porozmawiacie w garnku.

— Tylko czy to aby na pewno będą warzywa na odpowiednim poziomie — zapiszczał kartofelek — bo my jesteśmy spowinowaceni z arystokracją francuską w czwartym pokoleniu i bardzo nie chcielibyśmy obniżać lotów intelektualnych do poziomu brukowych rozrywek pośledniego gatunku.

— W ramach promocji mogę zapewnić towarzystwo orientalnych piękności o pikantnym dowcipie, więc myślę, że będziecie wszystkie zadowolone, a zwłaszcza ty, mój drogi. Te papryczki to normalnie same rozkładają gałązki, otwierają swoje wnętrza zapraszająco, a gdy odważysz się skosztować, to tak pieką, że aż łzy ciekną z oczu, a język kołkiem staje jakby się nażarł niebieskich tabletek.Rozdział 13

Mama królewny, czyli królowa, zamiatała chodnik przed domem. Robiła to co prawda powoli, ale za to niezwykle skrupulatnie. Od czasu do czasu pochylała się i patykiem wygrzebywała coś ze szpar pomiędzy płytami chodnikowymi. Co około dwa metry pozostawiała małą kupkę piasku i śmieci. Kiedy zamiotła już cały chodnik przystanęła dumna z wyniku swojej pracy i zapaliła papierosa. W jednej dłoni trzymając miotłę, jakby się o nią opierając, drugą podnosiła do ust papierosa, zaciągała się dymem, potem papierosa wystawiała na pokaz niczym dama z dobrego towarzystwa w teatrze podczas antraktu.

Gdy już skończyła palić podniosła z chodnika szufelkę do śmieci i rozpoczęła zmiatać na nią poszczególne kupki. Wszystko to wyglądało bardzo elegancko, gdyż fryzura królowej i jej prześliczna czerwona sukienka predestynowały ją raczej do roli baleriny niż sprzątaczki ulic.

Tak, królowa z całą pewnością była zadowolona z efektów swojej pracy. Z miotłą i szufelką w dłoniach przez długą chwilę przyglądała się chodnikowi, a także rozglądała dokoła by sprawdzić, czy ktoś widzi jej zaangażowanie w utrzymanie czystości ulicy, całej dzielnicy, a może nawet miasta. Zaiste godne to pochwały. Potem jednym szybkim ruchem wysypała zawartość szufelki na ulicę.

Gdyby nagle ulicą przejechał samochód to by jej te śmieci z podmuchem rzucił prosto w twarz. Ona jednak była bardzo ostrożna. Potem zadowolona z siebie dumnym krokiem przespacerowała się po czystym chodniku. Zadowolona z efektów swojej pracy weszła do domu. Śmieci leżały sobie na ulicy i płakały, ponieważ czekał je los topielców. Pierwszy deszcz, który nawiedzi naszą ulicę zacznie je spłukiwać po pochyłości ulicy w kierunku zachodnim. Dwadzieścia metrów dalej razem z deszczówką śmieci wpłyną do miejskiej kanalizacji, a potem do oczyszczalni ścieków. Tam przemieszane z moczem i kałem będą się biologicznie urabiały, aż przetrawione prze kolonie bakterii popłyną do morza.

W morzu śmieci mogą opaść na dno i zagrzebać się w mule, albo zostać zjedzone przez ryby, przetrawione częściowo, wydalone znowu do morza po to by znowu zostać pożarte. Ponieważ ślepy los jest zazwyczaj bardzo złośliwy, więc bardzo prawdopodobne jest, że rybacy złowią kiedyś rybę ze śmieciami w brzuchu, a potem sprzedadzą do miejscowej restauracji, w której królowa z dostojnymi gośćmi lubi zamawiać wykwintne dania z ryb i owoców morza. Smacznego, droga królowo.

Mam nadzieję, że Ty tak nie postępujesz, kochanie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: