Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Kochana córeczko - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
14 marca 2025
E-book: EPUB, MOBI
49,90 zł
Audiobook
47,90 zł
49,90
4990 pkt
punktów Virtualo

Kochana córeczko - ebook

Dzień, w którym Lena odbiera dyplom opiekuna medycznego, ma być początkiem lepszego życia. Usamodzielni się i wyprowadzi z domu, od pijącego ojca i współuzależnionej matki. Los w końcu zaczyna jej sprzyjać: dostaje pracę w domu opieki i wprowadza się z Markiem do wynajętej kawalerki, gdzie może hodować swoje ukochane rośliny. W pracy Lena się spełnia, ma cel: dotrzeć do jednej z podopiecznych, pani Zofii, która uparcie milczy i nie wypuszcza z rąk tajemniczego zawiniątka. Wszystko powoli się układa.
W jednym momencie ta układanka się rozsypuje, a wybory, przed którymi stanie Lena, nie będą należeć do łatwych. Niespodziewane wsparcie dostanie od pani Zofii. Niewidzialna nić porozumienia, która połączy kobiety, przeistoczy się w coś trwałego.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788368261486
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pro­log

Była na po­grze­bie wła­snej matki. Trumnę po­woli opusz­czano do głę­bo­kiego dołu.

By­ły­śmy tak bli­sko sie­bie – po­my­ślała – a jed­no­cze­śnie ta­kie obce.

Ko­chała ją i jej nie­na­wi­dziła. Ża­ło­wała jej, ale nie współ­czuła. Sama sie­bie nie po­zna­wała w tej chwili. Tar­gały nią skrajne emo­cje, a to wszystko przez ostat­nie wy­da­rze­nia w jej ży­ciu, przez prawdę, któ­rej się do­wie­działa.

Czuła na so­bie wzrok tych kilku osób, które po­fa­ty­go­wały się, by przyjść i po­że­gnać jej matkę. Na­gle coś zim­nego i mo­krego spa­dło na jej twarz. Spoj­rzała w niebo. Za­czął kro­pić deszcz.

To do­brze – stwier­dziła w my­ślach. To za­miast mo­ich łez, które nie chcą się po­ja­wić. A może to ty pła­czesz? Może je­steś już tam, na gó­rze, i zro­zu­mia­łaś, co zro­bi­łaś? Lub to, czego wła­ści­wie nie zro­bi­łaś...

Schy­liła się po garść ziemi. Zimna była i mo­kra. Prze­sy­py­wała jej się przez palce. W końcu syp­nęła. Od­głos ude­rze­nia o trumnę spra­wił, że za­marła. Wście­kła była na nią. Za całe swoje ży­cie. Ale z mi­ło­ści do niej pra­gnęła rzu­cić się w ten dół i przy­tu­lić do tych de­sek, które za­sy­py­wane były zie­mią. Cho­ciaż raz się przy­tu­lić...1

Lena Ko­wal­ska trzy­mała w ręku dy­plom opie­kuna me­dycz­nego. Czuła, że ma u stóp cały świat. Miała wra­że­nie, że zła­pała Pana Boga za nogi.

Świat stoi przede mną otwo­rem – po­my­ślała.

Wie­rzyła, że dy­plom jest pierw­szym kro­kiem do otwar­cia no­wego roz­działu, roz­po­czę­cia lep­szego ży­cia, któ­rego tak bar­dzo po­trze­bo­wała.

Było piękne, cie­płe czerw­cowe po­łu­dnie. Tłum mło­dych lu­dzi ubra­nych na ga­lowo po­woli się roz­cho­dził. Wszy­scy ze­brani dziś w szkole od­bie­rali dy­plomy, ni­czym prze­pustki do lep­szego świata. W oczach nie­któ­rych ko­le­gów i ko­le­ża­nek wi­działa szczę­ście, dumę i wi­zję ka­riery, którą mieli przed sobą. Inni, nie­wzru­szeni, trzy­ma­jąc dy­plomy jak zwy­kłe kartki, uda­wali się do swo­ich do­mów, by wieść ży­cie ta­kie, jak do­tych­czas.

Czy jako opie­kun me­dyczny można zro­bić ka­rierę? To nie było dla niej ważne. Ma­rzyła, by wy­pro­wa­dzić się z domu, a dy­plom, który trzy­mała w rę­kach, spra­wiał, że była co­raz bli­żej speł­nie­nia swo­ich pra­gnień. To nie było zwy­kłe ma­rze­nie, jak każ­dej mło­dej dziew­czyny, ani żadne fa­na­be­rie czy za­chcianki. Lena na­prawdę wie­rzyła, że jego re­ali­za­cja ura­tuje jej ży­cie.

Z uczu­ciem żalu po­my­ślała, że za­wsze chciała być pie­lę­gniarką. Wie­działa jed­nak, że opie­kuna me­dycz­nego zrobi szyb­ciej, a za­le­żało jej na cza­sie. I to bar­dzo.

Obej­rzała się, by rzu­cić na szkołę ostat­nie spoj­rze­nie. Uśmiech­nęła się na myśl, co ją czeka w naj­bliż­szym cza­sie. Wzięła głę­boki od­dech, od­wró­ciła się i ru­szyła przed sie­bie. Mu­siała po­ka­zać mu ten dy­plom. Był naj­waż­niej­szą osobą w jej ży­ciu. Miała na­dzieję, że nie bę­dzie zły, kiedy przyj­dzie do niego do pracy. Mie­szane uczu­cia na chwilę za­siały ziarno nie­pew­no­ści, jed­nak ra­dość wzięła górę. Szyb­kim kro­kiem zmie­rzała do za­kładu, w któ­rym pra­co­wał Ma­rek. Po­my­ślała o swo­jej matce. Za­dzwo­nić do niej? Wy­słać wia­do­mość? Po­in­for­mo­wać o tym, że speł­niła swoje ma­rze­nie? Tak szybko, jak wpa­dła na ten po­mysł, tak szybko go od­rzu­ciła.

Im była bli­żej, tym gło­śniej i wy­raź­niej sły­szała do­bie­ga­jącą z warsz­tatu mu­zykę. Bu­dy­nek był stary i nie­wielki. Na par­kingu ro­iło się od sa­mo­cho­dów. Ga­raż, w któ­rym na­pra­wiano auta, był otwarty na oścież. Wie­działa, że w środku jest bar­dzo go­rąco. Ma­rek nie­raz jej o tym opo­wia­dał.

We­szła na po­dwórko przez otwartą bramę, na placu krę­ciło się kilku męż­czyzn w róż­nym wieku, wszy­scy w ta­kich sa­mych ubra­niach ro­bo­czych. Była tu­taj pierw­szy raz. To miej­sce było ta­kie, jak opi­sy­wał je Ma­rek. W końcu go zo­ba­czyła: chło­paka, który da­wał jej na­dzieję, że ży­cie może być inne. To wła­śnie z nim chciała zbu­do­wać lep­sze ju­tro.

– Ma­rek!

Mu­zyka do­bie­ga­jąca z ga­rażu za­głu­szała ją.

– Ma­rek! – krzyk­nęła gło­śniej.

Usły­szał ją ktoś inny. Zer­k­nął na nią i pal­cem po­ka­zała na Marka. Po chwili wszy­scy spoj­rzeli w jej stronę. Sta­nęła zmie­szana. Nie lu­biła być w cen­trum za­in­te­re­so­wa­nia. Przy­zwy­cza­jona była do cie­nia, bo to w nim żyła. Na ubo­czu, w cie­niu, po ci­chu. Nie­zau­wa­żalna. Wi­działa za­sko­cze­nie w jego oczach. Ale kiedy się uśmiech­nął i za­czął iść w jej kie­runku, wszyst­kie obawy, że nie­po­trzeb­nie tu przy­szła, znik­nęły.

– Mam dy­plom! – Pra­wie krzyk­nęła, rzu­ca­jąc się Mar­kowi w ra­miona. Była szczę­śliwa.

Mu­zyka przy­ci­chła, a z ga­rażu dało się sły­szeć po­gwiz­dy­wa­nie i śmie­chy ko­le­gów.

Przy­tu­lił ją. Do­brze wie­dział, ile dla Leny zna­czy ten dy­plom. Bar­dzo do­brze znał jej plany na przy­szłość. Sam też był ich czę­ścią.

– Mała! Gra­tu­luję ci. – Pa­trzył na nią cie­pło.

– Młody! Znowu prze­rwa? – ryk­nął ja­kiś głos za nimi.

Ma­rek pu­ścił Lenę, zro­bił krok do tyłu i spe­szony zer­k­nął za sie­bie.

– Sze­fie, to moja dziew­czyna.

– Dzień do­bry – wtrą­ciła za­wsty­dzona.

Przed nią stał pewny sie­bie fa­cet w ta­kim sa­mym ubra­niu jak reszta. Ro­bo­cze ogrod­niczki opi­nały się nie­bez­piecz­nie na jego du­żym brzu­chu. Można było od­nieść wra­że­nie, że gu­ziki od ko­szuli za chwilę od­padną.

– Lena przy­szła po­ka­zać swój dy­plom – za­czął się tłu­ma­czyć Ma­rek.

– Dy­plom? A co skoń­czy­łaś? – za­py­tał przy­jem­niej­szym to­nem męż­czy­zna.

– Opie­kuna me­dycz­nego – od­po­wie­działa nieco śmie­lej, w końcu to jej prze­pustka do lep­szego świata.

– Opie­kun me­dyczny... – Za­my­ślił się. – Ktoś mó­wił, że po­trze­buje do ro­boty – za­sta­na­wiał się, prze­cze­su­jąc ręką rzad­kie włosy.

Lena otwo­rzyła sze­rzej oczy. Na chwilę wstrzy­mała od­dech. Serce przy­spie­szyło.

– No nie przy­po­mnę so­bie. – Mach­nął ręką.

Opa­dły jej ra­miona. Wy­pu­ściła po­wie­trze.

– Mu­szę wra­cać do pracy, mała. Za­dzwo­nię, jak skoń­czę – po­wie­dział Ma­rek.

Wra­cała do domu w do­brym hu­mo­rze. Po dro­dze mu­siała wstą­pić do bi­blio­teki i to wła­śnie myśl o tym miej­scu spra­wiała, że była ra­do­sna. Ukła­dała w gło­wie plan. Na pen­dri­vie miała przy­go­to­wane nie­zbędne do­ku­menty. Te­raz po­trze­bo­wała ga­zety. Wstą­piła do kio­sku z prasą, wy­brała trzy naj­po­pu­lar­niej­sze ty­go­dniki re­gio­nalne i ru­szyła do kasy.

Wyj­mo­wała port­fel, w któ­rym miała ostat­nie pie­nią­dze, kiedy za­dzwo­nił jej te­le­fon.

– Prze­pra­szam – rze­kła do nie­zbyt przy­jem­nej ka­sjerki, która sro­gim wzro­kiem śle­dziła każdy jej ruch.

Ko­bieta prze­wró­ciła oczami.

– Przy­po­mniał so­bie! Dom po­mocy spo­łecz­nej po­trze­bo­wał opie­kuna – usły­szała, kiedy przy­ło­żyła te­le­fon do ucha. – Tylko to było w tam­tym ty­go­dniu – do­dał Ma­rek i szybko się roz­łą­czył.

Lena spoj­rzała na ka­sjerkę. Prze­łknęła ślinę. W mię­dzy­cza­sie cho­wała ko­mórkę do kie­szeni.

– Wie pani – za­częła nie­śmiało – chyba już nie po­trze­buję tych ga­zet.

– To czego gi­tarę za­wraca! – Ko­bieta pod­nio­sła głos, na co Lena au­to­ma­tycz­nie się sku­liła.

Odło­żyła szybko ga­zety na miej­sce, jesz­cze raz prze­pro­siła i wy­szła w po­śpie­chu.

W bi­blio­tece osie­dlo­wej czę­sto ko­rzy­stała z kom­pu­tera. Nie miała wła­snego. Na­nio­sła parę zmian w li­ście mo­ty­wa­cyj­nym, wy­dru­ko­wała kilka eg­zem­pla­rzy. CV przy­go­to­wała wcze­śniej. Miała to. Trzy­mała w rę­kach nie­zbędne do­ku­menty. Uśmiech­nęła się. Tego dnia uśmie­chała się czę­ściej niż w ciągu ostat­nich kilku ty­go­dni.

* * *

– Maro, piwko po ro­bo­cie? – za­gaił Łu­kasz.

– Nie, dzięki, dzi­siaj nie mogę. – Ma­rek się uśmiech­nął. – In­nym ra­zem – do­dał pod­eks­cy­to­wany. Nie mógł się do­cze­kać spo­tka­nia z dziew­czyną.

– Prze­pa­dłeś chło­pie – sko­men­to­wał Łu­kasz, jed­no­cze­śnie po­kle­pu­jąc kum­pla po ra­mie­niu.

Po­znali się w za­wo­dówce. Ra­zem po­szli na prak­tyki do Gru­bego – tak wszy­scy na­zy­wali ich szefa – zo­stali u niego do dziś i trzy­mają się ra­zem.

Wsiadł na ro­wer. Za­le­żało mu, by jak naj­szyb­ciej do­trzeć do domu, wsko­czyć pod prysz­nic i spo­tkać się z Leną. W końcu dziś było jej święto. Chciał się za­cho­wać jak praw­dziwy męż­czy­zna. Wszedł ostroż­nie do domu. Na­tych­miast do­pa­dły go naj­młod­sze sio­stry – bliź­niaczki. Przy­tu­lił je i za­raz po­ła­sko­tał, żeby uwol­nić się od nich.

– Do­bra, ucie­kaj­cie, bo nie mam czasu.

Na te słowa z kuchni wy­szła jego mama. Jak zwy­kle umę­czona.

– A do­kąd to się spie­szysz? Do­piero wsze­dłeś – spy­tała spo­koj­nie, jed­nak z wy­czu­walną pre­ten­sją w gło­sie.

– Dziś Lena zdo­była dy­plom, mamo. Chcę ją gdzieś za­brać – tłu­ma­czył, sam nie wie­dząc dla­czego.

– My­śla­łam, że mi tro­chę po­mo­żesz przy dzie­ciach – po­wie­działa matka z miną cier­pięt­nicy.

Znowu to samo – po­my­ślał. Ale to są wa­sze dzieci, nie moje!

Czy na­prawdę tego nie ro­zu­mieli, że ma wła­sne ży­cie i prawo de­cy­do­wa­nia o so­bie?

– Wła­śnie! – Z du­żego po­koju do­biegł głos ojca.

Ma­rek spoj­rzał na niego, choć wcale nie mu­siał – ob­raz taki sam jak zwy­kle. Umę­czony po ro­bo­cie oj­ciec le­żał roz­wa­lony na fo­telu, z no­gami skrzy­żo­wa­nymi na ni­skiej, po­ły­sku­ją­cej sta­ro­mod­nej ła­wie.

– Trzeba po­móc matce!

Ża­ło­sne – sko­men­to­wał w my­ślach.

Oj­ciec, tra­dy­cyj­nie, po swoim wiel­kim prze­mó­wie­niu się­gnął po ga­zetę, by po­now­nie ją roz­ło­żyć przed no­sem i za­czy­tać się w ja­kimś ar­ty­kule. Wszystko po to, by wy­łą­czyć się z ży­cia ro­dzin­nego i od­ciąć od co­dzien­nych spraw.

Nie cier­piał tego wi­doku. Nie cier­piał tego, że ni­gdy go z nimi nie było, na­wet je­śli sie­dział tu, w tym swoim fo­telu. Nie cier­piał tego, że cią­gle ro­bił matce dzieci, nie wspo­mi­na­jąc o tym, że nie ro­bił tego ci­cho. Za­po­mi­nał, że w domu są też już do­ro­słe dzieci i wie­dzą, skąd się wzięły. Nie ro­zu­miał też w tej kwe­stii matki. Dla­czego się nie za­bez­pie­czała? Bliź­niaki miały już po cztery lata, oprócz nich było ich jesz­cze czworo. Miał na­dzieję, że wię­cej ro­dzeń­stwa mieć nie bę­dzie. I miał na­dzieję, że po ojcu odzie­dzi­czył tylko jedno: za­jawkę na maj­ster­ko­wa­nie przy sa­mo­cho­dach.

– Mamo. – Ma­rek wziął ko­bietę pod rękę i za­pro­wa­dził do kuchni. Po­sta­no­wił być sta­now­czy: – Wy­cho­dzę dzi­siaj.

– Na­prawdę nie wiem, czy ta dziew­czyna jest od­po­wied­nia dla cie­bie. – Ko­bieta skrzy­żo­wała ręce na pier­siach.

Znowu to samo. Opa­dły mu ra­miona. Nie po­tra­fił zro­zu­mieć, jak wie­rząca osoba może se­lek­cjo­no­wać lu­dzi na od­po­wied­nich bądź nie. Lep­szych i gor­szych. Na­daje się czy się nie na­daje? Jest do­bra czy zła? Ja­kimi ka­te­go­riami matka się su­ge­ro­wała? W czym we­dług sie­bie była lep­sza od Leny?

– I znowu bę­dziesz wy­da­wał pie­nią­dze! – kon­ty­nu­owała.

Przy­mknął oczy i wes­tchnął. Te­mat nu­mer dwa.

Tak, będę wy­da­wał swoje pie­nią­dze – po­my­ślał.

Nie ro­zu­miał, dla­czego mie­sięcz­nie ze swo­jej wy­płaty mu­siał od­da­wać pięć stów ro­dzi­com. Było mu wstyd z tego po­wodu. Miał na­dzieję, że nikt się ni­gdy o tym nie do­wie. Zwłasz­cza Lena i Łu­kasz.

* * *

Pe­da­ło­wał wście­kle, by się nie spóź­nić. Był zły, że je­chał na randkę ro­we­rem, był zły, że ro­dzice trak­tują go jak dziecko. Po­trze­bo­wał zmiany. Po­trze­bo­wał wy­rwać się z tej klatki, w któ­rej było mu za cia­sno. Chciał od­na­leźć prze­strzeń i nie­za­leż­ność. Po­mysł Leny po­do­bał mu się z każ­dym dniem co­raz bar­dziej. Nie chciał my­śleć o re­ak­cji ro­dzi­ców, kiedy już po­stawi ich przed fak­tem do­ko­na­nym.

Do­tarł na miej­sce. Ubrana była tak samo jak w ciągu dnia. Do­my­ślił się, że nie chciała wstą­pić do domu na­wet na chwilę, choćby po to, by się prze­brać. Ale za to, tak jak wcze­śniej, jej oczy błysz­czały ra­do­ścią.

– Ja­dłaś kie­dyś su­shi?

– Ni­gdy. – Spu­ściła wzrok z lek­kim za­kło­po­ta­niem.

– To bar­dzo do­brze się składa. Ja też nie. – Szcze­rze się uśmiech­nął.

Do­brze, że zro­bił re­zer­wa­cję. Cały ogró­dek przed re­stau­ra­cją był za­peł­niony, ale ich sto­lik z ta­bliczką „re­zer­wa­cja” cze­kał. Za­jęli miej­sca. Wpa­try­wali się w karty, nie ma­jąc po­ję­cia, co za­mó­wić. Wszystko było dla nich nowe, obce. W końcu wspól­nie zde­cy­do­wali, że we­zmą ze­staw dnia.

Lena nie­pew­nie roz­glą­dała się na boki. Lu­dzie za­jęci byli roz­mo­wami, ge­sty­ku­lo­wali, opo­wia­da­jąc, jak mi­nął im dzień, śmiali się, kon­su­mo­wali.

Bar­dzo rzadko by­wała w lo­ka­lach. Każde wyj­ście wią­zało się z wy­da­niem pie­nię­dzy, a z nimi było u niej kru­cho. Jesz­cze raz ro­zej­rzała się do­okoła. Nie pa­so­wała tu. Inne dziew­czyny były pewne sie­bie. Z za­lot­nymi spoj­rze­niami, uwo­dzi­ciel­skimi uśmie­chami o czymś opo­wia­dały, z wdzię­kiem po­pra­wiały włosy, ko­lo­rowe pa­znok­cie co rusz wy­stu­ki­wały coś waż­nego na kla­wia­tu­rach naj­mod­niej­szych i naj­droż­szych te­le­fo­nów. Ich ubra­nia też były inne. Zda­wała so­bie sprawę, że na wie­czór po­winna za­ło­żyć coś in­nego, może tro­chę od­waż­niej­szego, sek­sow­niej­szego, ale nie mo­gła tego zro­bić. Za­sta­na­wiała się, ja­kie ży­cie mają te dziew­czyny. Jaką mają sy­tu­ację w domu? Cza­sami ma­rzyła, by móc pod­pa­trzyć cho­ciaż tylko przez chwilę, jak wy­gląda co­dzien­ność w zwy­kłych, nor­mal­nych do­mach. Czy matki sie­dzą wie­czo­rami z cór­kami przy go­rą­cej her­ba­cie w kuchni i roz­ma­wiają o prze­pi­sach ku­li­nar­nych i przy­ja­ciół­kach? Czy oj­co­wie przy­cho­dzą wie­czo­rami do po­koju swo­ich có­rek i prze­strze­gają przed pierw­szymi chło­pa­kami? Po­smut­niała.

Po­czuła do­tyk. To Ma­rek się­gnął po jej dło­nie.

– Mała – spoj­rzał jej w oczy – od dziś za­czy­nasz nowe ży­cie. Wszystko się te­raz zmieni, zo­ba­czysz – po­wie­dział szcze­rze.

Bar­dzo w to wie­rzyła. Mu­siała. Miała swoje plany, swoje ma­rze­nia, które każ­dego wie­czoru, tuż przed za­śnię­ciem, roz­wi­jały się przed nią jak klatki z ja­kie­goś do­brego filmu. Kie­dyś czy­tała o po­tę­dze pod­świa­do­mo­ści i głę­boko w nią wie­rzyła.

– Dziś jest twój dzień – po­wtó­rzył.

Uśmiech­nęła się.

Lu­bił, kiedy się uśmie­chała, a jesz­cze bar­dziej, kiedy się śmiała, wła­śnie tak jak te­raz. Mo­co­wała się z pa­łecz­kami, by utrzy­mać je w dłoni dłu­żej niż przez kilka se­kund.

– Do ju­tra się nie na­uczę – prych­nęła.

Za­śmiał się. Śmiały się też jego oczy. Dzięki niej. Dzięki jej ra­do­ści.

– Jesz­cze mu­simy na­uczyć się tym chwy­tać su­shi i do­star­czać je w ca­ło­ści do buzi!

– To nie­moż­liwe.

Odło­żyła pa­łeczki i za­częła się gło­śno śmiać. Mu­siała wy­trzeć łzy, które po­pły­nęły jej z oczu. Kiedy spo­glą­dała na in­nych, wy­da­wało się to ta­kie pro­ste.

– Pod­daję się. – Ma­rek też odło­żył pa­łeczki roz­ba­wiony.

– Zróbmy so­bie chwilę prze­rwy i spró­bujmy jesz­cze raz. – Mó­wiąc to, roz­pro­sto­wała ręce.

– Je­stem głodny! – Wlał na ta­lerz ja­kiś sos, pod­pa­trzyw­szy, co ro­bią inni.

– My­ślisz, że się tym naj­esz?

– Naj­wy­żej po su­shi pój­dziemy na ke­baba.

Do­bry hu­mor ich nie opusz­czał. Ma­rek chwy­cił rolkę su­shi, za­nu­rzył w so­sie, by po chwili de­lek­to­wać się jego sma­kiem.

– Mu­sisz tego spró­bo­wać!

Spoj­rzała prze­ra­żona na wielki ka­wa­łek, który Ma­rek za­mie­rzał wpa­ko­wać jej do ust.

– Tego się nie kroi – po­wie­dział ści­szo­nym gło­sem, tak, by inni nie sły­szeli.

Krę­ciła prze­cząco głową, nie mo­gąc prze­stać się śmiać. Niby jak miała to po­łknąć?! Dys­kret­nie zer­k­nęła na in­nych. Ma­rek miał ra­cję.

Od dziś za­czy­nam nowy roz­dział ży­cia. Czas start – po­my­ślała Lena i otwo­rzyła usta.

Nie mo­gła so­bie po­ra­dzić z tą wielką por­cją. Wy­obra­żała so­bie, jak musi wy­glą­dać. Jak cho­mik. Chciało jej się śmiać. Za­kryła dło­nią usta i sku­piła się na prze­gry­za­niu i po­ły­ka­niu. Su­shi było pyszne, a ten sos mo­gła do­da­wać do każ­dego po­siłku.

To był ich wie­czór. De­gu­sto­wali nowe smaki. De­lek­to­wali się. Oby­dwoje ma­rzyli o lep­szym ży­ciu. Obie­cy­wali so­bie, że się­gną po swoje ma­rze­nia. Ra­zem. Jedno przy dru­gim. Po­trze­bo­wali tylko prze­strzeni i wspar­cia, czyli sie­bie na­wza­jem.

Jesz­cze raz rzu­ciła okiem na ogró­dek. Tym ra­zem nie pa­trzyła na lu­dzi. Jej wzrok za­trzy­mał się na pięk­nych, ko­lo­ro­wych sur­fi­niach, które ota­czały re­stau­ra­cyjne pa­tio. Ko­chała kwiaty, ale te­raz nie mo­gła so­bie na nie po­zwo­lić. Nie na ta­kie ilo­ści, o ja­kich ma­rzyła. Wie­działa, że kie­dyś, kiedy bę­dzie miała wła­sny kąt, bę­dzie w nim zie­lono, cie­pło i przy­tul­nie. Ko­chała skrzy­dło­kwiaty, za­mio­kul­kasy, he­dery czy alo­ka­zje. Zie­leń ko­ja­rzyła jej się z bez­pie­czeń­stwem, a tego bra­ko­wało jej naj­bar­dziej.

Z prze­my­śleń wy­rwał ją gło­śny śmiech dziew­czyn z są­sied­niego sto­lika. Za­my­śliła się.

– Czy nas coś nie omija? – Sama nie wie­działa, kiedy wy­po­wie­działa te słowa.

Ma­rek po­dą­żył za wzro­kiem Leny. Po­now­nie się­gnął po jej rękę. Ich dło­nie się spo­tkały.

– My­ślę, że wszystko jesz­cze przed nami. Nic stra­co­nego.

Spoj­rzała na niego z wdzięcz­no­ścią.

– Masz ra­cję.

Wra­cali nie­spiesz­nie do do­mów. Ma­rek jedną ręką pro­wa­dził ro­wer, drugą trzy­mał dłoń Leny. Był cie­pły wie­czór. Nie­przy­jemny dreszcz prze­biegł dziew­czy­nie po ple­cach, kiedy zbli­żali się do jej bloku.

– Je­dziesz tam ju­tro? – spy­tał.

– Tak – od­po­wie­działa pewna sie­bie.

– Trzy­mam kciuki, pani opie­kun.

– Trzy­maj mocno.

Przy­tu­lił ją. Tyle by dała, by trwać w tym uści­sku jak naj­dłu­żej. Albo na za­wsze. Byle tylko nie iść na górę.

Otwo­rzyła drzwi do klatki klu­czem. Nie chciała ha­ła­so­wać wbi­ja­niem kodu do do­mo­fonu. Na klatce scho­do­wej zdjęła buty i na pal­cach wspi­nała się po scho­dach. Po­woli i jak naj­ci­szej wkła­dała klucz do zamka. Prze­krę­ciła go. Z miesz­ka­nia nie do­cho­dziły żadne dźwięki. Było ci­cho i ciemno. To był do­bry znak. Ostroż­nie za­mknęła drzwi wej­ściowe i na pal­cach po­szła do swo­jego po­koju. Za­mknęła za sobą drzwi obite płytą i do­piero wtedy włą­czyła świa­tło. Za­wsze kiedy wi­działa tę płytę, wsta­wioną za­miast zwy­kłej szyby, gę­sia skórka po­ja­wiała się jej na rę­kach. Wspo­mnie­nia wra­cały. Za­sta­wiła drzwi fo­te­lem. Ode­tchnęła z ulgą i po­de­szła do okna. Po­ma­chała Mar­kowi na znak, że jest bez­pieczna. Taką mieli umowę. Pa­trzyła przez chwilę, jak jej chło­pak znika za blo­kami. Prze­brała się w pi­żamę. Wy­jęła z szafy inną, tro­chę lep­szą ko­szulę, choć też ku­pioną na szma­tach, i po­wie­siła na drzwiach me­bla ra­zem ze spodniami, które miała na so­bie dzi­siaj.

W końcu le­żała w swoim łóżku. Miała dy­plom. Uśmie­chała się. Stre­so­wała się ju­trzej­szą wi­zytą w domu opieki, ale te­raz miała wra­że­nie, że może wszystko. Się­gnęła po naj­waż­niej­szy przed­miot w po­koju, sto­jący na sto­liku noc­nym. Stara ramka z je­dy­nym zdję­ciem jej babci. Po­gła­dziła po­ry­so­waną szybkę, jakby chciała do­tknąć sta­ruszki, i szep­nęła:

– Trzy­maj za mnie kciuki.

Z tą my­ślą za­snęła.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij