- nowość
- promocja
Kochanka lekarza - ebook
Kochanka lekarza - ebook
Żona. Kochanka. Kto posmakuje zemsty?
Byłam tą drugą kobietą. Kochanką. Wszyscy obwiniali mnie o śmierć doktora Drew Devlina. Zapłaciłam dużą cenę za miłość do niewłaściwego mężczyzny.
Teraz mam cienie pod oczami, bo nie mogę spać w nocy. Straciłam wszystko – przyjaciół, rodzinę, dom, a nawet wolność. Fern, podstępna żona Drew, zniszczyła cały mój świat. I na dodatek myśli, że morderstwo uszło jej na sucho.
Ale się myli. Nadszedł czas zemsty. Dla siebie samej... i dla mojego dziecka.
Jej nowe życie na smaganym wiatrem wybrzeżu Kornwalii wkrótce się rozpadnie. Jestem zdeterminowana, aby wszyscy poznali prawdziwą historię. Ponieważ teraz nie tylko moje życie jest w niebezpieczeństwie, muszę także chronić córkę lekarza.
Wiem, że Fern się spodziewa, że w końcu ją dopadnę – jestem pewna, że będzie miała swój własny plan, by mnie powstrzymać. W końcu oszukała już tak wielu ludzi.
Ale Fern nigdy mnie nie doceniała. A zanim się zorientuje, dla żony lekarza będzie już za późno...
Absolutnie uzależniający thriller psychologiczny z kolejnymi zwrotami akcji od bestsellerowego autora Żony lekarza. Jeśli podobała ci się Za zamkniętymi drzwiami, Zaginiona dziewczyna i Dziewczyna z pociągu, Kochanka lekarza sprawi, że nie oderwiesz się od lektury!
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8402-023-4 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przenikliwy krzyk przecina powietrze i sprawia, że wszyscy ludzie na promenadzie zastygają i odwracają głowy. Spanikowana kobieta z wyrazem przerażenia na zalanej łzami twarzy biegnie wzdłuż brzegu, a jej powtarzające się okrzyki „gdzie jest moje dziecko?” psują spokój tego pięknego dnia na południowo-wschodnim wybrzeżu Anglii.
Okolica jest cicha, spokojna i malownicza, z czego ta część świata jest dobrze znana. Kornwalia, popularne miejsce wśród turystów o każdej porze roku, zwykle wypełniona jest ludźmi, którzy przyjechali tutaj podziwiać piaszczyste plaże, wysokie klify oraz zaciszne zatoczki i wioski. Ci sami ludzie lubią się również raczyć lodami, rybą z frytkami, kuflem piwa czy kieliszkiem wina, najczęściej przy samej plaży z pięknym widokiem na morze. Tego dnia nie jest inaczej – setki turystów spacerują po promenadzie i cieszą się słońcem, zastanawiając się, co będą dalej robić w tej uroczej części Wielkiej Brytanii. Nagle na liście rzeczy do zrobienia u wszystkich tych osób pojawia się nowy element, którego żadna z nich nie mogłaby sobie nawet wyobrazić.
Wszyscy poczuli się nagle zobowiązani, by pomóc tej biednej kobiecie odnaleźć jej zaginione dziecko.
To bardzo proste wyjaśnienie tych krzyków. Kiedy zestresowana matka, która nie może znaleźć swojej córeczki, reaguje w taki sposób, jest to całkowicie zrozumiałe. Jest to zatłoczone publiczne miejsce, w którym kręci się mnóstwo dzieci i dorosłych, przez co wcale nie jest trudno się w nim zgubić. Ale dziecko, o którym mowa, nie zaginęło tak po prostu.
Ono zostało porwane.
Kiedy zdesperowana matka biegnie wzdłuż nabrzeża, nawołując w rozpaczy, tłum się rozstępuje, by zrobić jej miejsce, gdyż nikt nie chce być tym, który ją opóźni i uniemożliwi jej jak najszybsze ponowne spotkanie z zaginioną dziewczynką. Ustępowanie miejsca nie ma jednak większego znaczenia, bo matka nie może znaleźć swojego dziecka. Im dłużej to trwa, tym mniejsze jest prawdopodobieństwo, że znów się zobaczą.
Świadomość ta sprawia, że oszalała ze strachu matka pada na kolana i zalewa się łzami. Myśli wtedy o wszystkich strasznych rzeczach, których doświadczyła w przeszłości, które jednak bledną w porównaniu z tym, co czuje teraz.
Romans. Śmierć kilku osób. Policyjne śledztwa. Plany dotyczące zemsty. Choć to wszystko było straszne, przetrwała i podniosła się z kolan.
Ale teraz czuje, że przekroczone zostały już wszelkie granice, a to może oznaczać tylko jedno.
Czy to już naprawdę koniec?JEDEN
FERN
Na promenadzie panuje wyjątkowy spokój, co można wyjaśnić na dwa sposoby. Po pierwsze, pogoda nie dopisuje szczególnie tego dnia, co przegoniło amatorów słońca z plaży. Po drugie, jest ranek po weekendzie, więc wszyscy miejscowi poszli do pracy, a turyści zjadą się najwcześniej w piątek po południu. Mnie to pasuje, bo z oczywistych powodów nie jestem fanką tłumów.
Kobieta taka jak ja, uciekająca przed prawem i żyjąca pod fałszywą tożsamością, stara się unikać zbyt wielu osób w pobliżu.
Pomimo mojego nietypowego położenia nie zamierzam jednak ukrywać się w nieskończoność, nie tylko ze względu na samą siebie, ale również ze względu na moją córeczkę. Ona musi mieć styczność z innymi ludźmi, dlatego zmusiłam się do wyjścia z mojego maleńkiego mieszkania i spaceru do ośrodka kultury na drugim końcu nabrzeża.
Zerkając na anielską buźkę, która patrzy na mnie z wózka, uśmiecham się do mojej córeczki Cecilii, czując coś, czego nigdy nie spodziewałam się poczuć. Jestem cała wypełniona miłością do tej małej istotki, którą urodziłam zaledwie trzy miesiące temu. Czasami przytłacza mnie świadomość, jak wiele wysiłku i uwagi wymaga zapewnienie jej bezpieczeństwa. Zostanie mamą nie zawsze było moim marzeniem, ale teraz, kiedy nią jestem, nie mogłabym być szczęśliwsza. Choć pozostała sfera mojego życia jest w całkowitej rozsypce, to dziecko zapewnia mi światełko nadziei, które daje mi wiarę, że może pewnego dnia wszystko dobrze się skończy.
Duża mewa skrzeczy nagle nad moją głową, a ja unoszę ją i patrzę, jak biały ptak spada z szarego nieba i ląduje kilka metrów dalej, po czym używa dziobu do zaatakowania rozerwanej paczki z chipsami, którą musiał upuścić jakiś turysta. Miejscowi mieszkańcy wiedzą, że nie powinni tu śmiecić, ale krążący tutaj w weekendy przyjezdni mają to w nosie. Szkoda, bo jest to naprawdę piękna, nadmorska miejscowość i wiele ludzi ciężko pracuje, by ją w takiej postaci utrzymać, a psuje to zaledwie garstka. Sama jestem teraz jej mieszkanką i zawsze staram się pilnować porządku, dlatego zatrzymuję się i po przegonieniu mewy podnoszę resztki i wrzucam je do śmietnika. Po chwili ruszam w dalszą drogę, pchając małą Cecilię do celu i uśmiechając się do niej z dumą, że chociaż w ten sposób przyczyniłam się do zachowania malowniczości tego miejsca.
Spędziwszy większość życia w Manchesterze – jeszcze przed stosunkowo krótkimi i wartymi zapomnienia wypadami do Arberness w północnej Anglii i Londynu – wylądowałam tutaj, w Bowey, dużej miejscowości w południowej Kornwalii i to tutaj zamierzam się zatrzymać na najbliższy czas. Potrzebuję stabilizacji, nie tylko dla Cecilii, ale również dla siebie, gdyż w ostatnich latach żyłam z naprawdę dużym obciążeniem.
Do Kornwalii przyjechałam w połowie ciąży z Cecilią. Wysiadłam z autokaru, który przywiózł mnie z miasta na wybrzeże, gdzie znalazłam zakwaterowanie, trzymając jedną dłoń na rosnącym brzuchu, a drugą ciągnąc walizkę, w której znajdował się cały mój dobytek. Byłam zdenerwowana, ale nie z powodu przyjazdu w nieznane miejsce. Nie miałam po prostu pewności, czy niedawno zdobyte lewe dokumenty się sprawdzą i pozwolą mi tutaj rozpocząć nowe życie. Było to dla mnie bardzo ważne, bo miałam sporo do zrobienia. Musiałam poszukać sobie miejsca do spania, zasiłków na dziecko, żeby zdołać je nakarmić i ubrać. Najważniejsze jednak było to, że musiałam odwiedzić kilka szpitali, żeby zrobić badania przed narodzinami dziecka. Wszystko to musiało się wydarzyć, ale mogło się wydarzyć tylko wówczas, gdy byłam gotowa zacząć od nowa pod zmienioną tożsamością.
Kiedy spaceruję wzdłuż nabrzeża, Fern Devlin wydaje się już przeszłością. Nie posługiwałam się tym nazwiskiem, odkąd ponad rok temu wyjechałam z Carlisle, dowiedziawszy się, że policja zdobyła dowody umożliwiające jej aresztowanie mnie za zamordowanie mojego byłego męża, doktora Drew Devlina, nie wspominając o przesłuchaniu w sprawie innych przestępstw, które popełniłam. Wystarczy, że spojrzę na moją córeczkę, a jedno z nich natychmiast mi się przypomina. Prawda jest bowiem taka, że zabiłam z zimną krwią Grega, ojca mojego dziecka, kiedy dowiedziałam się, że byłam przez niego okłamywana. Okazało się bowiem, że wcale nie był moim partnerem, jak mi się wydawało, a jego celem było obnażenie wszystkich moich zbrodni.
Jak dotąd Greg był jedyną osobą, której udało się wyciągnąć ze mnie zeznania dotyczące tego, co zrobiłam mojemu nieżyjącemu mężowi Drew. Z pewnością nie zakończyło się to dla niego dobrze, bo zapłacił za to życiem. Kiedy pojawiło się zagrożenie, że mój sekret zostanie ujawniony, musiałam podjąć drastyczne kroki, ponieważ w grę wchodziło albo moje życie, albo jego. Nie żałuję tego, co zrobiłam, choć było blisko, żeby Cecilia nie pojawiła się na świecie. Fakt, że musiała zostać poczęta tuż przed zabiciem Grega oznacza, że malutkie życie, które stworzyliśmy, zawsze będzie znało tylko jednego ze swoich rodziców. Samotne wychowywanie dziecka to trudne zadanie, ale tylko w ten sposób mogłam ochronić siebie i moje maleństwo. Oczywiście, wolałabym, żeby miało inne życie, z obojgiem kochających rodziców, ale widocznie nie tak miało być. Teraz najważniejsze jest, abym opiekowała się nią bez niczyjej ingerencji – a w szczególności bez ingerencji policji.
Kocham Cecilię bardziej niż cokolwiek innego na tym świecie i wiem, że kiedy podrośnie, również odda mi to uczucie.
Przynajmniej do momentu, w którym dowie się, co zrobiłam.
Jak większość rzeczy w moim życiu, nic tak naprawdę nie szło zgodnie z planem. Od poślubienia zamożnego lekarza, który zaczął mnie zdradzać, przez zaplanowanie śmierci Drew i partnera jego kochanki, aż po konieczność zamordowania mojego własnego męża. To wystarczyło, ale kiedy spróbowałam ponownie, moje nowe życie zostało zrujnowane, kiedy odsłoniłam się przez Gregiem – facetem, w którego miłość do mnie uwierzyłam – i zostałam zmuszona do zabicia go. Okazało się jednak za późno i policja poznała prawdę.
Od tamtej pory było już tylko gorzej.
Poszukiwana za tyle przestępstw, z policją na karku, nie miałam żadnego wyboru i uciekłam, a to oznaczało, że nie mogę już dłużej posługiwać się imieniem Fern i muszę odciąć się od tej części mojego życia. Wiedziałam, że ona już nigdy nie będzie mogła powrócić, bo oznaczałoby to spędzenie reszty życia w więzieniu. Teraz mam jednak swoje fałszywe dokumenty, wiodę drugie życie i zamierzam dobrze je wykorzystać dla siebie i mojego dziecka.
Na moim prawie jazdy widnieje teraz nazwisko Teresa Brown, choć za każdym razem, kiedy musiałam się komuś przedstawić, posługiwałam się skrótem Tess. Pod takim imieniem znali mnie w szpitalu wszyscy, którzy pomagali mi urodzić dziecko. Mówi tak do mnie również właściciel mieszkania, kiedy zjawia się po zapłatę czynszu. Tym imieniem posłużę się również dzisiaj, kiedy dotrę do ośrodka kultury.
Wybieram się na zajęcia sensoryczne dla dzieci, na których matki poświęcają sześćdziesiąt minut na zabawę i interakcję ze swoimi pociechami. Będzie to mój pierwszy raz, dlatego jestem trochę zdenerwowana, ale ostatecznie powinnam dobrze się bawić. Przewidziano śpiewanie różnych piosenek, korzystanie z rozmaitych zabawek, a Cecilia na pewno z tego skorzysta. Wierzę jednak, że przyda się to również mnie, szczególnie w kontekście budowania relacji z ludźmi, których mogłabym za jakiś czas nazwać swoimi przyjaciółmi.
Nie mam wątpliwości, że ucieczka przed prawem oznacza samotność w życiu i wciąż toczę ze sobą konflikt odnoszący się do tego, co powinnam, a czego nie powinnam robić. Wiem jednak, że najbezpieczniejszym postępowaniem jest pozostawanie w domu i unikanie innych, bo ktoś zawsze może się zorientować, że to ja jestem niesławną wdową po lekarzu, jak podaje się w gazetach. Albo – posługując się nadanym mi przez dziennikarzy przydomkiem – „Czarną wdową”.
Wyglądam obecnie zupełnie inaczej niż w czasach, kiedy zaczęłam uciekać. Pofarbowałam i ścięłam moje długie włosy, zaczęłam również ubierać się bardziej na luzie niż kiedyś. To wszystko pomogło mi się zamaskować. Nie licząc operacji plastycznej, która zmieniłaby mój wygląd, niewiele więcej mogę zrobić sama, ale nie chcę się uciekać do tak drastycznych rozwiązań. Nie chcę być operowana, nie tylko z powodu braku odpowiednich funduszy, ale również z tego prostego powodu, że boję się wszelkich takich operacji. Do tej pory nikt mnie jeszcze nie rozpoznał i mam nadzieję, że to się nie zmieni.
Choć jestem zadowolona z mojego nowego wyglądu i stylu życia, dzięki któremu pozostaję w cieniu, czasami wciąż tęsknię za swoim dotychczasowym życiem, w którym nosiłam to, co chciałam, czesałam się tak, jak chciałam i dbałam o swój wygląd, zamiast starać się nie wyróżniać. Brakuje mi również dni, w których miałam kontakt ze swoimi przyjaciółmi oraz wszelkich weekendowych atrakcji. Tęsknię za tym wszystkim. Och, ile bym oddała za możliwość eleganckiego ubrania się, wypicia kilku kieliszków z przyjaciółmi i poplotkowania. Najbardziej jednak brakuje mi moich rodziców i serce pęka mi na myśl, że mogę już nigdy ich nie zobaczyć i że oni mogą nie mieć możliwości poznania swojej wnuczki. Chciałabym spotkać się z nimi z Cecilią i patrzeć, jak podskakuje na ich kolanach i jak robią do niej śmieszne miny. Ona ma uśmiech mojego ojca i oczy matki, co jest cudowne, ale oznacza również, że myślę o nich za każdym razem, kiedy na nią spojrzę. Sama nie wiem, czy to lepiej, że moja córka przypomina bardziej moją stronę rodziny niż Grega, ale chyba tak.
Lepiej patrzeć na nią i wspominać moich rodziców, niż mężczyznę, którego zamordowałam.
Trudno jest jednak wychowywać dziecko bez wsparcia ze strony rodziców, a jeszcze ciężej jest tracić tyle czasu bez kontaktu z nimi. Chciałabym móc spędzić z nimi dużo czasu, choćby sprowadzało się to do filiżanki kawy z mamą i długiego spaceru z tatą, bo nigdy nie wiadomo, jak długo będą jeszcze na tym świecie. Jednak wraz z upływem czasu i stopniowym oddalaniem się od dawnego stylu życia uświadamiam sobie z bólem, że mogę już nigdy nie zobaczyć żadnego z nich.
To po prostu zbyt ryzykowne.
Trudne jest również to, że nie znam tutaj nikogo z wyjątkiem mojego lekarza, właściciela mieszkania i sąsiadki, a to za mało, by mówić o sieci wsparcia. Może dziś poznam jakąś inną mamę, zaprzyjaźnię się z nią i będziemy się regularnie spotykać na zabawach z dziećmi, rozmawiając o świecie przy filiżance kawy lub kieliszku wina. Jednak moja nerwowość związana z perspektywą poznania nowych znajomych sprawia, że kręcę się teraz pod budynkiem ośrodka. Dawna, pewna siebie ja weszłaby już do środka z szerokim uśmiechem na twarzy i witałaby wszystkich wokół przed wdaniem się w rozmowy z ludźmi, którzy dość szybko doszliby do wniosku, że chcą się ze mną częściej widywać. Nowa ja jest zupełnie inna, pełna niepokoju, zwątpienia w siebie i woli stać w kącie niż w centrum uwagi. Nie mam wątpliwości, że trudno będzie mi kogoś zapoznać, skoro jestem taka skrępowana i przerażona, że ktoś może mnie rozpoznać i dowiedzieć się, co ukrywam. Będę musiała jednak spróbować, w przeciwnym razie czeka mnie długa samotność.
Jestem również świadoma, że poczucie samotności jest niewielką ceną, którą muszę zapłacić za wolność. Dopóki nie zostanę zakuta w kajdanki i będę mogła wychowywać córkę, to nie mogę na nic narzekać.
Jest jednak ktoś, kto ma wszelkie powody do narzekania, a tym kimś jest Alice, kochanka mojego nieżyjącego męża i kobieta, która niedawno siedziała jeszcze w więzieniu na skutek moich knowań. Wiem, że kobieta, którą wrobiłam w zamordowanie Drew, wyszła na wolność tuż po wycofaniu jej oskarżenia. System sądowy uznał ją za winną, choć była niewinna, a teraz sprowadziło to na mnie wiele problemów. Kiedy Alice siedziała za kratami, byłam wolna i żyłam według własnych upodobań, mieszkając w przestronnym domu w Manchesterze i czułam się fantastycznie z powodu tego, że udało mi się uciec przed prawem po popełnieniu morderstwa i zemście na mężu, który mnie zdradził, oraz jego atrakcyjnej kochance. Teraz Alice jest na wolności, a ja tkwię w czyśćcu, co jest całkiem sprzeczne z moimi oczekiwaniami.
Wciąż jestem wściekła z powodu tego, co Drew i Alice zrobili za moimi plecami, bo płacę za to do dziś. Ale co z Alice? Nie mogę założyć, że jest szczęśliwa tylko dlatego, że jest na wolności. Owszem, przeżyła piekło w sądzie i więzieniu, zanim moje kłamstwa zostały ujawnione, muszę zatem założyć, że teraz to ona szykuje się do zemsty. Z pewnością gdzieś tam jest, marzy o moim upadku i zastanawia się, w jaki sposób ściągnąć mi policję na kark, a potem być jeszcze świadkiem mojego aresztowania. Wiem, że na jej miejscu postępowałabym dokładnie tak samo.
Alice musi być zdesperowana, by mnie znaleźć, ale ja jestem równie zdesperowana, by pozostać w ukryciu.
Dopiero czas pokaże, która z nas osiągnie sukces.
Żona lekarza?
A może kochanka lekarza?DWA
ALICE
Patrzę przez okno mojego domu w Arberness i myślę o tym, jak inna była kiedyś ta wioska na północy Anglii. Taka cicha. Spokojna. Teraz już taka nie jest, a przynajmniej dla mnie.
A to dlatego, że przez cały czas, który tutaj spędzam, słyszę płacz.
Odwracam się od okna i świata na zewnątrz, który zapewnia niedostępną dla mnie obecnie wolność, po czym spoglądam na moje anielskie, choć kosztujące mnie sporo energii dziecko, które leży w swojej kołysce. Wypuszczam powoli powietrze z płuc. Moje dziecko może wyglądać słodko – wciąż jest łyse, choć pojedyncze, jasne kosmyki włosków wskazują, że będzie blondynką, jak ja – ale to prawdziwy żyjący koszmar dla matki.
Evelyn nie śpi i znów nieustannie płacze, a ja znów czuję się całkowicie wyczerpana.
Choć wiem, że powinnam podejść do kołyski i spróbować ją uspokoić, opóźniam tę chwilę, bo upłynęło zaledwie dziesięć minut, odkąd udało mi się ją uśpić. W tym czasie nie miałam nawet chwili odpoczynku od matczynych obowiązków. Chcę tylko, żeby moje dziecko spało. Ja również marzę o śnie, ale wydaje mi się, że żadna z tych opcji nie jest obecnie możliwa. Dlatego kiedy patrzę na moją ośmiomiesięczną Evelyn, zapłakaną w łóżeczku, czuję, że też mam ochotę się rozpłakać ze zmęczenia i pragnienia odpoczynku od rodzicielstwa przez choćby jeden dzień.
Nigdy nie planowałam dziecka, a już z pewnością nie planowałam posiadania go z doktorem Drew Devlinem. Mój romans z nim od samego początku był pomyłką, która doprowadziła do różnych nieoczekiwanych zdarzeń, choć Evelyn jest najbardziej nieoczekiwanym spośród nich. Stwierdzenie, że byłam niemile zaskoczona moją ciążą, byłoby niedopowiedzeniem. Moja pechowa schadzka z Drew w jego gabinecie po jego przyjeździe do Arberness miała daleko idące konsekwencje, których wówczas w ogóle nie przewidywałam. To zakazane spotkanie nie tylko doprowadziło do tego, że żona Drew zdołała się dowiedzieć o wznowieniu naszego romansu, ale również do tego, że w moim ciele zakiełkowało nowe życie. Skutki okazały się prawie tak samo poważne, jak moje bezprawne uwięzienie.
Za kratami było ciężko, ale tam mogłam przynajmniej złapać parę godzin nieprzerwanego snu. Teraz, żyjąc z dzieckiem, które odmawia odpoczynku, czuję się przytłoczona jeszcze bardziej niż w trakcie odsiadki wyroku, który dostałam niezasłużenie.
Wiem, że to głupie, porównywać to wszystko, przez co przeszłam z Fern do bycia mamą, ale jestem tak zmęczona, że nic nie mogę na to poradzić. Moje myśli są tak samo rozszalałe jak przekrwione oczy i choć jeszcze nikomu się do tego nie przyznałam, nie mam wątpliwości, co tu się dzieje.
Mam poważne problemy.
Wciąż oddalając od siebie moment podejścia do Evelyn, myślę o tym, jak ciężko mi było od momentu jej narodzin. Słyszałam, że dzieci dużo śpią w pierwszych tygodniach życia, a później skraca się to od dwunastu do szesnastu godzin odpoczynku na dobę. Tak nie było bynajmniej w moim przypadku. Evelyn ledwie sypia i nigdy nie odpoczywa dłużej niż przez pół godziny. To tylko jeden z wielu powodów, dla których czuję się zarówno zazdrosna, jak i zła, kiedy czytam w sieci artykuły o matkach, które opowiadają o swoich dziennych harmonogramach i dzieciach, które przesypiają noce bez usypiania. Media społecznościowe okazały się kolejnym źródłem frustracji, ponieważ wydają się pełne matek „wiodących najlepsze możliwe życie z dzieckiem” i dzielących się wskazówkami na temat tego, jak sprawić, żeby dziecko przespało noc i żeby można było zabrać je do restauracji czy nawet na urlop bez narażania się na chaos.
Serio? Da się to w ogóle osiągnąć? Czy ja byłabym w stanie uśpić dziecko na więcej niż trzydzieści minut lub zabrać je wśród ludzi, nie narażając się na jego wrzaski? Nie wiem. Może. Jestem zbyt wyczerpana, by w ogóle próbować.
Wiem, że powinnam być szczęśliwa, bo zostałam obdarowana zdrowym dzieckiem, ale czuję się również nieszczęśliwa, że to wszystko jest takie trudne, i to nawet nie biorąc pod uwagę wszystkiego, przez co w życiu przeszłam. Wychowuję samotnie dziecko, bo tata Evelyn zginął, zanim w ogóle dowiedzieliśmy się, że zostało poczęte, a to tragiczne okoliczności, których niewiele matek musi doświadczać. Boję się już dnia, w którym Evelyn zacznie mnie wypytywać o tatusia, a już na pewno boję się tego, w którym będzie na tyle dojrzała, by przeczytać jakiś artykuł i się dowiedzieć, co mu się przytrafiło i dlaczego. Jaki wpływ na jej dorosłość będzie miała świadomość, że jej ojciec został zamordowany na plaży, bo jej matka miała z nim romans za plecami jego żony? Jestem przerażona na myśl o przyszłości, kiedy Evelyn będzie już całkiem samodzielna i powie mi, że mnie nienawidzi i nie chce więcej ze mną rozmawiać. To wszystko sprawi, że cały mój obecny trud jej wychowania pójdzie na marne.
Chcę oczywiście, żeby moje dziecko mnie kochało, ale zważywszy na to, co zrobiłam w przeszłości i na fakt, że o jej rodzicach sporo pisano w gazetach, czy to w ogóle jest możliwe? Czy każde dziecko nie marzy o stabilnym domu? Niestety nie mogę tego dać Evelyn, bo nie ma we mnie żadnej stabilności. Nie oczekuję również większej stabilizacji na horyzoncie, z pewnością nie przy mojej nadwerężonej psychice.
Płacz narasta, a ja wciąż nie robię niczego, by temu zaradzić. To sprawia, że drzwi stają otworem i pomoc nadchodzi w postaci trzeciej osoby, która mieszka w tym domu. To mój nowy partner. Mężczyzna, który już teraz okazał się dużo lepszy w opiece nad dzieckiem niż ja, choć i tak kiepski ze mnie rywal. Aby dopasować się lepiej w moją szaloną sytuację życiową, mój nowy partner jest również człowiekiem, który badał okoliczności śmierci ojca Evelyn i bezmyślnie pomógł wsadzić mnie za to do więzienia po tym, jak dał się omamić kłamstwami Fern. W końcu zrozumiał, jak poważny błąd popełnił i pomógł mi stamtąd wyjść. To człowiek, któremu wybaczyłam, bo mamy ze sobą coś wspólnego, a mianowicie to, że Fern wykiwała nas oboje. Wreszcie to człowiek, który okazał się aniołem, odkąd dowiedziałam się, że zostanę matką, pomagając mi zarówno przed narodzinami, jak i po nich.
To detektyw Tomlin.
– Cii, już dobrze, maleńka, chodź tutaj – mówi, sięgając w głąb kołyski. Jego krawat kołysze się nad dzieckiem i kocykiem, a biała koszula marszczy się, kiedy je podnosi. Pamiętam, że kiedy zobaczyłam go po raz pierwszy, kiedy odnaleziono ciało Drew na plaży, wyglądał na dość zaniedbanego, ale w ostatnim czasie to się mocno zmieniło. Zrobił to chyba dla mnie, bo teraz ma kogoś, na kogo opinii na swój temat mu zależy. Ja z pewnością doceniałabym to jeszcze bardziej, gdybym nie była tak cholernie wyczerpana.
Ledwie podnosi Evelyn z kołyski, a ta przestaje płakać. Tak to zwykle wygląda – chce być po prostu trzymana – i byłoby to nawet rozkoszne, gdyby nie fakt, że nie da się trzymać dziecka przez cały dzień. Kiedy mój partner ją kołysze i szepcze jej do uszka, zastanawiam się, dlaczego w jego przypadku jest to takie proste, a w moim takie niemożliwe.
Kiedy patrzę, jak Tomlin wykonuje swoje obowiązki, które wydają mi się absurdalnie trudne, jak zwykle czuję wstyd, żal i smutek na myśl, że nie potrafię być idealną matką. Ale czuję jeszcze coś. To ulga, ponieważ oznacza to, że nie muszę sobie radzić sama z tym problemem. Dlatego wychodzę z pokoju, po prostu oddalając się od stresującej sytuacji.
– Wszystko w porządku? – pyta Tomlin za moimi plecami, wciąż kołysząc Evelyn, która zapewne będzie niebawem wymagała przewinięcia i nakarmienia.
– Tak, idę umyć butelki – odpowiadam i schodzę na parter, unikając w ten sposób sytuacji, w której przekaże mi dziecko do rąk i sam zaproponuje ich umycie. Prawda jest taka, że potrzebuję przerwy, a lepiej jest to robić w kuchni, podczas wykonywania nudnych zadań niż w sypialni, w której spędzam tyle bezsennych nocy.
Zgodnie z tym, co powiedziałam Tomlinowi, powinnam wykorzystać ten czas na aktywne działanie i zajęcie się sterylizacją kilku butelek w ramach przygotowania do późniejszego karmienia, zamiast tego opadam ciężko na krzesło przy kuchennym stole i chowam twarz w dłoniach. Dzisiaj Tomlin ma wolne, za co jestem niezmiernie wdzięczna, dzięki czemu nie muszę robić wszystkiego sama, choć wcale to nie oznacza, że będzie łatwo, miło i przyjemnie. Jak wiele bym oddała, żeby móc stąd wyjść i zrobić cokolwiek, co nie wiąże się z kontaktem z brudnymi pieluchami, odbijaniem czy próbami uspokojenia płaczącego dziecka. Niestety jestem praktycznie uwięziona i dlatego czasami myślę, że przebywam obecnie w swego rodzaju mentalnym więzieniu w przeciwieństwie do tego fizycznego, w którym wylądowałam wrobiona przez Fern.
Sfrustrowana i zapłakana, uderzam pięściami o blat stołu. Kogo ja próbuję oszukać? Nie czuję się tak dlatego, że nie radzę sobie z adaptacją do nowych obowiązków.
Czuję się tak dlatego, że kobieta, której szczerze nienawidzę, wciąż jest na wolności.
Nie mam pojęcia, gdzie przebywa Fern, nie rozumiem również, jakim cudem udało się jej uciekać przed policją przez tyle czasu. Wiem za to, że każda sekunda jej wolności to kolejny cios w moje serce, jak również w pamięć o mężczyznach, których po drodze skrzywdziła.
Fern jest seryjną zabójczynią, nie ma innego sposobu na jej opisanie.
Zabiła Drew, bo ją zdradzał, wykorzystując do realizacji planu mojego męża, Rory’ego.
Potem pozbyła się Rory’ego, bo uznała, że stanowi niebezpieczeństwo dla jej sekretu.
Następnie, jakby tego było mało, zamordowała Grega, dawnego przyjaciela Drew, który udawał, że jest jej partnerem, a tak naprawdę liczył na wyciągnięcie z niej całej prawdy. Zginął, choć nie na darmo, bo nagrał potajemnie jej przyznanie się do winy i wysłał je Tomlinowi, co pozwoliło mi wyjść z więzienia. Ostatecznie więc powinnam być za to dozgonnie wdzięczna. Sprawa jest jednak daleka od rozwiązania: po zabiciu Grega Fern rozpłynęła się w powietrzu i wciąż nie ma po niej śladu.
Ale to się zmieni. Nie może pozostawać wiecznie w ukryciu. W końcu się potknie, popełni jakiś błąd. Zrobi coś, czego nie powinna. Znając Fern, nie będzie w stanie się powstrzymać. Zawsze miała apetyt na dobre życie i choć od pewnego czasu ma z tym pewnie problem, wątpię, żeby wytrzymała zbyt długo. Taka kobieta jest bardzo uparta i bardzo ambitna, a te dwie cechy mogą doprowadzić do jej upadku.
Problem w tym, że trwa to już zdecydowanie za długo. Policja zapędziła się chyba w ślepą uliczkę, co mnie niepokoi, bo co będzie, jeśli postanowią dać sobie spokój? Powtarzam sobie, że poczuję się lepiej, gdy zostanie schwytana, bo będę mogła pozamykać pewne rozdziały w życiu, ale czy na pewno?
Przerażająca jest myśl, że mogłabym tego spokoju nie poczuć.
Na razie jednak muszę wysterylizować butelki, dopóki mam taką możliwość.
A to dlatego, że Evelyn na piętrze znów płacze.
No dobrze, równie dobrze mogę zacząć za minutę.
Ciąg dalszy w wersji pełnej