- promocja
- W empik go
Kochankowie Burzy. Tom 4. Martwa cisza - ebook
Kochankowie Burzy. Tom 4. Martwa cisza - ebook
Kochankowie Burzy to monumentalne dzieło życia Elżbiety Gizeli Erban. Porywająca opowieść o wielkiej miłości, dla której tło stanowią wydarzenia poprzedzające wybuch powstania styczniowego. Śledząc losy młodziutkiej Niny, czytelnik przenosi się do czasów, gdy honor i obowiązek wobec Ojczyzny były cenniejsze niż własne życie. Autorka w obrazowy sposób odwzorowuje panujące wtedy nastroje, mody oraz realia codzienności. Wyczarowuje przed naszymi oczami dawno miniony świat, pełen zarówno wystawnych balów, jak i krwawo tłumionych zamieszek. Świat mało znany dla wielu czytelników, a jednocześnie urokliwy jak sceneria ziemiańskiego dworku i pasjonujący jak najbardziej wciągająca salonowa intryga.
W czwartym tomie cyklu -Martwa cisza – hrabiostwo Klonowieccy wracają do Makowa, gdzie upajają się swoją miłością. Niebawem jednak zawisną nad nimi czarne chmury, bo nawet najlepiej dobraną parę mogą poróżnić tajemnice i niedopowiedzenia. Nina domyśla się, że mąż bierze udział w spisku mającym na celu odzyskanie przez Polskę niepodległości. Zlękniona o ukochanego, z każdym dniem czuje się coraz gorzej. Kiedy się okazuje, że niepokojące symptomy zdrowotne są wynikiem ciąży, Aleks zdaje się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Wkrótce wybucha jednak powstanie, Klonowiecki staje na czele jednego z oddziałów, a w życiu Niny nic już nie będzie wyglądało jak dawniej...
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8293-046-7 |
Rozmiar pliku: | 714 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jechali przez Lublin i Krasnystaw do Hrubieszowa, a stamtąd nad rzekę Huczwę, gdzie od wieków hrabiowie Klonowieccy mieli dziewięć wsi na ogromnie żyznej ziemi. Były tam cztery duże folwarki, tartaki, młyny, browary, a nawet zakład metalurgiczny. Na łąkach pasły się stada arabów i pięknych koni węgierskich.
Powolna podróż polnymi drogami po miejskim hałasie i zaduchu, była dla Niny balsamem dla duszy. Malownicza Nizina Mazowiecka przypominała jej poezje Wincentego Pola i Teofila Lenartowicza, piewców tej ziemi. Pogoda dopisywała, wzrok odpoczywał, biegnąc aż po linię horyzontu zamkniętą wstęgą boru. Tam, gdzie droga zamieniła się w bity trakt, konie biegły wyciągniętym kłusem, raźno parskając. Stach pogwizdywał i pilnował, żeby zając nie przebiegł im drogi, bo byłby to zwiastun pecha. Pachniały skoszone łąki i koniczyna, a pod kopułą błękitnego nieba płynęły puszyste białe obłoki.
Kaniówka bardzo zaimponowała Ninie. Dwór zbudowano jeszcze w XVIII wieku, na wzgórzu, nad brzegiem szeroko rozlanego Bugu. Dom krył się pod zielonym baldachimem dębów mających pół tysiąca lat. Duże i jasne pokoje posiadały drogocenne empirowe meble. Stara służąca zaprowadziła panią do sypialni wielkiej jak stodoła, z ogromnym starożytnym łożem, przysłoniętym zwieszającym się od sufitu baldachimem z niebieskiego aksamitu.
Na wstępie Nina przeżyła prawdziwy szok, dowiedziawszy się z ust męża, że będzie spać sama! Oznajmił uprzejmie, że zapewne po podróży czuje się zmęczona i koniecznie powinna odpocząć. Od chwili, kiedy rozpłakała się w jego ramionach, Aleks nie zbliżył się do niej. W czasie podróży nocowano w przygodnych miejscach i raczej nie było okazji do zbliżenia – tak to sobie przynajmniej tłumaczyła. Ale zaraz po przyjeździe do Kaniówki Aleks kazał przygotować dla siebie osobną sypialnię. Był to dla Niny straszny cios. Całą noc przepłakała, zastanawiając się z rozpaczą, co się stanie z ich małżeństwem, jeżeli zaledwie kilka tygodni po ślubie przeżywają tak poważny kryzys.
Wstała po nieprzespanej nocy z zapuchniętymi oczami, ledwie żywa. Przy śniadaniu Aleks powitał ją bardzo życzliwie, zachowując jednak rezerwę, jakby oczekiwał na pierwszy krok z jej strony, ale Nina nie zamierzała się narzucać ani błagać o miłość. Później wybrali się na spacer, bo mąż chciał jej pokazać Kaniówkę. Na polach wrzała gorączkowa praca i jak okiem sięgnąć bieliły się koszule mężczyzn i barwne chusty kobiet, ciężko pracujących przy żniwach. Nina, zawsze bardzo wrażliwa na piękno krajobrazu, tym razem patrzyła na wszystko obojętnym wzrokiem, oskarżając się, że to z jej winy ich małżeństwo ma poważne problemy. Do obiadu zasiadła głodna, ale nie mogła nic przełknąć.
– Dlaczego nic nie jesz? Nie smakuje ci? – spytał Aleks, widząc, że pogrzebała tylko łyżką w talerzu smacznej zupy.
– Nie jestem głodna – odpowiedziała sucho, zła, że on traktował ją z oziębłą grzecznością, jak jakiegoś gościa.
– Czy wiesz, że przeciętna mysz zjada więcej od ciebie? Zupa niedobra? – dopytywał, obserwując ją spod oka.
– Bardzo dobra, ale ten upał mnie zmęczył. Pójdę się położyć.
Spojrzał na nią tak przenikliwie, że spuściła głowę, rumieniąc się z upokorzenia.
– To błąd! – oznajmił stanowczo. – Świeże powietrze dobrze ci zrobi. Weź kapelusz, przejdziemy się jeszcze. Pokażę ci stado.
Nie mogąc wypowiedzieć słowami swojej rozpaczy, spochmurniała, ale zaraz ułożyła usta w milutki uśmiech, a potem celowo upuściła kryształowy dzban z wodą. Upadł na posadzkę i rozbił się z przeraźliwym brzękiem. Aleks skoczył na równe nogi, przewracając krzesło, na którym siedział.
– Co ty wyrabiasz?! – wykrzyknął zdenerwowany.
– Nic. – Nina ciągle uśmiechała się słodziutko. – Gorąco i mam śliskie palce z potu. Przestraszyłam cię?
– Mało brakowało, a dostałbym ataku serca.
– Przepraszam. – Wstała i grzecznie dygnęła.
Poszli w stronę rzeki. Gorący wiatr kołysał konarami dębów i szeleścił liśćmi. Przed nimi otwarła się przepiękna panorama wolno płynącej rzeki i wsi rozłożonych nad jej brzegami. W dali widać było wieżę kościoła, a w pobliżu cebulastą kopułę cerkwi. Ziemie nadbużańskie zamieszkiwała ludność pochodzenia polskiego i rusińskiego, poczciwa i gościnna, ale jakby senna. Na folwarku chłopi witali hrabiego z wylewną serdecznością, kwiatami, muzyką i mowami, kłaniając się panu i pani do samej ziemi, wdzięczni za zniesienie pańszczyzny i inne dobrodziejstwa.
Wielkość majątków nad Bugiem kompletnie zaskoczyła Ninę. Widząc, ilu ludzi pracowało na dworskich polach, w browarach, młynach czy zakładach, zrozumiała, jak bardzo powinna być wdzięczna mężowi, który uczynił ją panią tych bogactw. Po drodze obejrzeli stado arabów pasących się na łące. Obserwowała konie, wsparta o drewniane ogrodzenie, nie mogąc się im napatrzeć. Były czystym żywiołem, gdy pędziły przed siebie z rozwianymi grzywami i ogonami, wolne i szczęśliwe. Tu przyszła na świat Mignon.
– Czy wiesz, że Arabowie nadali tym koniom nazwę „dzieci wiatru”? – Aleks stanął za jej plecami, przypatrując się rumakom. – Dla wojownika były najcenniejszym skarbem. Gdy umierały, chowano je z honorami. Sam Mahomet poświęcił im wiele ciepłych słów. Nasze stado ma początek w siedemnastym wieku. Jeden z moich przodków wybrał się do Damaszku z workiem złota. Miał przy sobie listy polecające z dworu Ludwika XIV, gdyż Francja miała sojusz z Turcją. Muzułmanie przyjęli go gościnnie. Zakupił kilka par arabów i przywiózł do Polski… – Zamilkł i spojrzał na nią. – Kaniówka ci się podoba? – zagadnął niespodziewanie.
– Jest prześliczna – powiedziała to zupełnie bez zapału.
Nie spuszczał z niej wzroku, a pod jego wpływem jej policzki oblały się rumieńcem.
– No, no – mruknął ironicznie. – Spodziewałem się bardziej żywiołowej reakcji. Zwykle nie zachowujesz się tak obojętnie. Wyjeżdżając z Makowa, oddałaś mi akt własności Kaniówki.
– Nadal uważam, że nie zasłużyłam na taki dar. Wybacz, martwię się o Jasia. – Ratowała się wykrętem.
– Nie ma potrzeby. – Z jego ust nie schodził ironiczny uśmiech. – To mądry chłopak. Założę się, że nasz doktorek już siedzi w Warszawie i dalej robi swoje.
– Zapewne masz rację – zgodziła się Nina.
Wrócili do domu i poszli spać osobno.
Następnego dnia Aleks obudził ją o brzasku. Poszli nad rzekę, wsiedli do łodzi i popłynęli z prądem, przypatrując się, jak rybacy zarzucają sieci i po chwili wyciągają je, pełne trzepoczących się srebrzystych ryb. Po południu jeździli konno, zwiedzając okolicę. Pobyt w Kaniówce był przyjemny, ale dla Niny konflikt małżeński był nie do zniesienia. Przy kolacji powiedziała:
– Proszę cię, Alku, wracajmy do domu. Tęsknię za nianią i Makowem.
***
Dopiero za Opatowem Nina poczuła się u siebie. Wjechali w kraj pełen wzgórz, lasów, przydrożnych skałek wapiennych, mijając prastare kościoły, pańskie rezydencje, zamki rycerskie i białe dwory. Wsie leżały zapadłe w zieleń sadów, ubogie, ale malownicze w promieniach sierpniowego słońca.
Siedząc przy oknie karety, Nina udawała, że haftuje, starając się przeanalizować swoje pogmatwane uczucia. O miłości i małżeństwie miała dwojakie pojęcie. Powieści zachęcały do romantycznych afektów i idealizowały małżeństwo, ale listy Bini ukazywały ponurą prozę nieudanego związku. W mężu była namiętnie zakochana pierwszą miłością. Gdyby nagle odszedł, umarłaby z tęsknoty. Stał się dla niej całym światem i treścią życia. To on w sposób umiejętny i subtelny wprowadził ją w sekrety miłości fizycznej, w jego ramionach omdlewała, nigdy nie syta jego pieszczot. Ale i Wielenin pociągał ją tak bardzo, że w jego obecności nie była pewna niczego.
Ta dwoistość uczuć przerażała ją, wydawała się grzeszna i nieczysta. O sobie myślała, że jest niegodna miłości męża. Podejrzewała, że Aleks przeczuwał, co się z nią działo, że przeniknął jej myśl i obrażony, nie zamierzał się do niej zbliżyć. Niby nic poważnego między nimi nie zaszło, a jednak Nina czuła się bardzo winna. Bała się, że przyjadą do Makowa jak dwoje obojętnych sobie ludzi, których nic nie łączy. Ta myśl była dla niej źródłem ciągłej udręki. Małżeństwo Aleksa z Paulą było dla niego tragiczną pomyłką, a teraz znowu ona miewała pokusy, o których dobra żona nawet wiedzieć nie powinna.
Uniosła głowę i nieśmiało zerknęła na męża. Siedział naprzeciwko niej i uważnie czytał angielską książkę o odkryciach archeologicznych w Egipcie. Pomyślała, że wkrótce zapadnie zmrok, a wtedy zmuszeni będą rozmawiać z sobą o sprawach nieważnych, unikając drażliwych tematów. Jego ciemne rzęsy rzucały na policzki cień, a usta zaciśnięte były w wąską linię. „O Boże, jakże ja go kocham! – myślała. – Wolałabym umrzeć niż go stracić”. Stanowczo przyznała, że poza miłością do męża każde uczucie było niebezpieczne, prowadziło do hańby i do zguby.
Za Opatowem pogoda się popsuła. Czarne chmury wisiały nisko nad lasami, wylewając z opasłych brzuchów potoki wody. Ziemia rozmiękła i koła karety zapadały się głęboko w błotnistą drogę.
– Prawda, jaka brzydka pogoda? – Usłyszawszy głos Aleksa, drgnęła.
– Rzeczywiście. Duszno i zanosi się na burzę – przytaknęła skwapliwie.
Odłożyła na kanapę zaczęty haft, otworzyła okno i wyjrzała. Kilka kropli deszczu wpadło do wnętrza, mocząc poduszki siedzenia. Przymknęła powieki, pozwalając, by woda spływała jej po policzkach niby strugi łez. Aleks zamknął książkę i wyjrzał przez drugie okno.
– Istotnie. Idzie na nas ciężka burza. – Zamilkł i dopiero po chwili podjął zmienionym głosem: – Nino, coś się między nami zmieniło, prawda? Stałaś się inna, bardziej zamknięta w sobie, obca. To mnie martwi. A może ja nie potrafię z tobą postępować? Proszę, bądź ze mną szczera. Jesteś taka młoda, nic jeszcze nie wiesz o pokusach życia, a natura obdarzyła cię temperamentem. Jeżeli nie jesteś pewna swoich uczuć, powiedz mi o tym wprost. Nie umiem pogodzić się z myślą, że płaczesz w moich ramionach. Dlaczego, promyczku? Czy jest ktoś inny, za kim płakałaś?
„Jezu, on się czegoś domyśla!” – stwierdziła z przerażeniem. Podniosła na niego oczy i wszystkie poprzednie troski wydały się jej śmiechu warte. Jak mogła siebie i jego zadręczać urojonymi wyrzutami sumienia? Przecież nie popełniła niczego nagannego, a przed pokusami uciekła. Przymusowa separacja od łoża dostatecznie jej dokuczyła i nie zamierzała jej przedłużać. Wzruszona do głębi, a jednocześnie speszona jego słowami, zastanawiała się, jak ma zareagować. Pod wpływem impulsu wybrała najlepszą drogę i przesiadła się na jego kolana. Objął ją mocno, a ona zarzuciła mu ręce na szyję. Pochylił głowę i poszukał jej ust. Przywarli do siebie, obsypując się namiętnymi pocałunkami.
– Jesteś taki niedobry. Nie przyszedłeś do mnie i kazałeś mi spać samej – poskarżyła się szeptem.
– Ja także czekałem, że zaprosisz mnie do siebie i nie doczekałem się tego – odpowiedział cicho.
– Jesteś moim mężem i nie potrzebujesz czekać na zaproszenie.
– Nie chcę słyszeć, jak płaczesz w moich ramionach.
– Płakałam, bo miałam do ciebie żal. – W duchu podziękowała Bogu, że podsunął jej tę myśl.
– Zrobiłem ci wtedy przykrość?
– Aha! Przypomnij sobie, miałam taką ochotę iść do kabaretu, a ty mnie ostro ofuknąłeś, jakbym powiedziała coś strasznego.
– Ja sobie nie przypominam…
– Ależ tak! Warknąłeś na mnie z taką miną, jakbym popełniła zbrodnię. Nie odzywałeś się do mnie całe popołudnie i omijałeś mnie wzrokiem. A potem kochałeś się ze mną, wcale mnie nie przeprosiwszy. Więc nic dziwnego, że rozpłakałam się z przykrości.
– Warczałem na ciebie? Moje biedne kochane maleństwo… I dlatego płakałaś? Nie miałem pojęcia, że tak bardzo weźmiesz sobie moje słowa do serca. Przepraszam, tak mi przykro. Mam nadzieję, że mi przebaczysz.
– Tylko pod warunkiem, że powiesz mi, dlaczego moja propozycja tak cię zgorszyła.
– Kiedy już nie pamiętam. – Zakłopotany, wzruszył ramionami.
– Nieprawda! Czy jesteś aż tak bardzo konserwatywny?
– Nie jestem konserwatywny. Prowadziłem cię do restauracji, piliśmy szampana, chodziliśmy do teatrzyków rewiowych. A przecież to nie wypada. Dawno odrzuciłem niemądre przesądy, ale do nocnego lokalu nigdy cię nie zabiorę.
– Powiedz dlaczego – nalegała, przeciągając palcem po jego ciemnych brwiach.
– Dobrze, powiem ci, choć nie powinienem rozmawiać z żoną na te tematy… Nocne lokale nie różnią się wiele od domów rozpusty. Mężczyźni przychodzą tam w określonym celu. Pragną alkoholu i kobiet. Chcą widzieć roznegliżowane tancerki. W zamkniętych gabinetach odbywają się orgie. Nino, jak mogłaś pomyśleć, że wprowadziłbym moją żonę w takie miejsce? Pomiędzy pijanych mężczyzn i wyuzdane kobiety. Miałbym wrażenie, że nie szanuję własnej żony i ciężko cię obrażam. Być może moja reakcja była zbyt impulsywna, ale ja cię za bardzo kocham i nie mógłbym dopuścić, by patrzono na ciebie jak na kobietę lekkich obyczajów.
– Naturalnie, masz rację. Byłam bardzo niemądra – przyznała ze skruchą i nagle poczuła w sercu ukłucie zazdrości. – Ale ty bywałeś w takich gabinetach?
– Kotku, skończmy z tymi kabaretami, bo znowu na ciebie warknę! Przechyl głowę. Masz takie wspaniałe włosy… – Wyjął jej szpilki z węzła warkoczy i rozpuścił je. – Są delikatne jak jedwab. Kochanie, serce bije ci tak mocno! O, tu, na szyi, widać, jak pulsuje krew. – Dotknął ustami tego miejsca, a jego oddech stał się szybki i urywany. – Bardzo gorąco w tej karecie. Ten gorset musi cię uwierać. Pozwól, że trochę go poluzuję.
Jego ręce szybko i sprawnie uwolniły ją z obcisłej sukni, rozsznurowały tasiemki gorsetu i pomogły pozbyć się obfitych halek.
– Twoja wprawa w negliżowaniu kobiet wydaje mi się mocno podejrzana – mruknęła, rozwiązując mu krawat. – Czy ty przypadkiem nie próbujesz mnie uwieść?
– Zamierzam. Wcale nie przypadkiem, lecz z premedytacją. – Zaśmiał się, wodząc ustami po jej szyi, a kiedy zaczęła drżeć, zamknął jej usta pocałunkami.
Jego bliskość, znajomy zapach skóry, dotyk jego ust, owładnęły nią bez reszty. Spragniona, odrzuciła w tył głowę i zamknęła oczy, rozkoszując się zalewającą ją falą podniecenia. Jego dłonie delikatnie przesuwały się po jej ciele, gładząc ramiona i pieszcząc nagie piersi. Z westchnieniem wymówiła jego imię i oddała mu się, a wybuch jego namiętności zepchnął ją w przepaść bez dna. Kiedy wstrząsany spazmami spełnienia opadł na nią bez sił, ogarnęło ją szczęście, że nie tylko ją posiadł, ale i oddał jej siebie.
Przed Sarnikami droga była równa i konie, nawet nie popędzane, pobiegły prędzej. Przewidywali, że do domu przyjadą przed świtem. Nina nie mogła się tego doczekać. Wtulona w objęcia męża, wpatrywała się w okno. Na zewnątrz była już noc, a niebo raz po raz przekreślały jaskrawe zygzaki błyskawic, rozświetlając wnętrze karety sinym, trupim blaskiem. Z południa nadchodziła ciężka burza, a powietrze parne było od wilgoci. Zaniepokojony Aleks starał się zorientować, gdzie się znajdują.
– Moim zdaniem powinniśmy się zatrzymać u Borutyńskich albo na plebanii – powiedział. – Boisz się grzmotów?
– Lubię burzę. Często stawałam na ganku i przypatrywałam się, jak biją pioruny. To wspaniały widok. Biedna Binia mdlała, a ciotka Maria chowała się do szafy ze strachu. Wiem, że to jedynie wyładowania elektryczności, uczyłeś mnie tego, Aleczku. Błagam, nie zatrzymujmy się nigdzie, tak pragnę już być w domu.
Aleks zastukał w przednie okienko.
– Wypadnie nam podróżować w najgorszą pogodę. Stachu, czy dojedziemy do Makowa przed burzą?
Stary stangret, siedzący na wysokim koźle, ubrany był w lśniący angielski płaszcz przeciwdeszczowy z kapturem. Na pytanie hrabiego powstrzymał nieco rozbiegane konie i z powątpiewaniem potrząsnął głową.
– Oj, nie widzi mi się, jaśnie panie. Konie boją się grzmotów, a burza pewnikiem złapie nas w Sarnikach. Stamtąd do Makowa jeszcze osiem wiorst. Lepiej gdzieś przeczekać, żeby się jaśnie państwu jaka krzywda nie stała.
– No tak… – Aleks się zawahał. – Ale pani hrabina chce być wcześniej w domu. Nie będziemy się zatrzymywać! – dokończył stanowczo.
– Wola jaśnie państwa. – Niezadowolony Stach zlazł z kozła i narzucił koniom na grzbiety skórzane czapraki od deszczu. Potem zakreślił nad końmi znak krzyża i ruszyli.
Co jakiś czas na niebie rozpalały się ogromne ognie, niczym zorze polarne obejmując cały horyzont, a grzmoty wstrząsały ziemią. Drzewa, szarpane porywistym wiatrem, gięły się i kołysały, szumiąc i szeleszcząc liśćmi. Drogę znaczyły tylko dwa wąskie pasma światła z latarń karety. Stach z największą uwagą kierował płoszącymi się arabami, obawiając się, że mogą ponieść i rozbić karetę o przydrożne drzewa. Dojeżdżali do Sarnik, Nina przy świetle błyskawicy dostrzegła smukłe topole w alei prowadzącej do dworu. Konie, przestraszone hukiem gromu, pomknęły galopem.
– Jeszcze tylko kilka wiorst i będziemy w Makowie! – zawołała z radością. – Aleczku, a gdzie my zamieszkamy? W których pokojach?
Parsknął serdecznym śmiechem.
– No wiesz, promyczku? W domu jest kilkadziesiąt pokoi, nie licząc oficyny i domku myśliwskiego. Batalion piechoty i działon artylerii pomieściłby się wygodnie, to i my się jakoś zmieścimy.
– No dobrze, ale gdzie?
– O, to już moja słodka tajemnica. Bądź cierpliwa.
– Postaram się do przyjazdu nie umrzeć z ciekawości – obiecała i wychyliła głowę przez okno, usiłując przebić wzrokiem ciemności.
Wszystko, co się potem wydarzyło, wydało się jej upiornym snem. Naraz rozległ się straszliwy huk i ścięte w połowie drzewo jęło chylić się wolno na drogę, sycząc i płonąc żywym ogniem. Stach poderwał się i wrzasnął na konie strasznym głosem, ćwicząc je batem. W ułamku sekundy Nina dostrzegła błyskawicę, usłyszała uderzenie gromu, a potem płonące drzewo runęło na karetę. Aleks z ochrypłym okrzykiem wyciągnął ręce, żeby pochwycić żonę, lecz w tym momencie rozpędzona kareta uderzyła bokiem w wysoki mur cmentarny. Drzwiczki otworzyły się szeroko, a Nina jak wystrzelona z procy wypadła z powozu i runęła w głęboki rów porośnięty trawą. Poczuła w całym ciele ból i straciła przytomność.
***