- W empik go
Kochankowie Burzy. Tom 6. Bohaterowie i zdrajcy - ebook
Kochankowie Burzy. Tom 6. Bohaterowie i zdrajcy - ebook
Kochankowie Burzy to monumentalne dzieło życia Elżbiety Gizeli Erban. Porywająca opowieść o wielkiej miłości, dla której tło stanowią wydarzenia poprzedzające wybuch powstania styczniowego. Śledząc losy młodziutkiej Niny, czytelnik przenosi się do czasów, gdy honor i obowiązek wobec Ojczyzny były cenniejsze niż własne życie. Autorka w obrazowy sposób odwzorowuje panujące wtedy nastroje, mody oraz realia codzienności. Wyczarowuje przed naszymi oczami dawno miniony świat, pełen zarówno wystawnych balów, jak i krwawo tłumionych zamieszek. Świat mało znany dla wielu czytelników, a jednocześnie urokliwy jak sceneria ziemiańskiego dworku i pasjonujący jak najbardziej wciągająca salonowa intryga.
W szóstym tomie cyklu -Bohaterowie i zdrajcy- Nina źle znosi ciążę, jednak ukrywa to przed bliskimi, nie chcąc okazywać własnej słabości. Decyduje się na ryzykowną podróż, aby zakupić broń niezbędną powstańcom. W Krakowie dopadają ją silne bóle i zaczyna się przedwczesny poród, który Nina może przypłacić życiem. Na świat przychodzą bliźnięta, ale jedno z maleństw umiera. Nina nie może pogodzić się z faktem, że straciła syna, a przy życiu pozostała córka. Wydaje się jej, że w ten sposób zawiodła męża i dlatego odsuwa się od noworodka, a ostatecznie przekazuje go w ręce kuzynki, która w zastępstwie matki ma się zająć małą panienką. Podyktowana wielkim bólem decyzja położy się cieniem na małżeńskich relacjach Klonowieckich. To jednak nie koniec problemów młodej hrabiny – przez okolice Makowa przetacza się potężna wichura, której skutki odczuwają nie tylko mieszkańcy pałacu, ale przede wszystkim okoliczni chłopi. Kiedy wszystko wskazuje na to, że Ninie uda się zgromadzić pieniądze, które umożliwią im powrót do względnej normalności, na jej drodze stanie oddział kozaków. Czy zniszczony w trakcie ulewy portret pierwszej żony Aleksa będzie niczym zły omen, który sprowadzi nieszczęście na świętokrzyskie ziemie?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8293-076-4 |
Rozmiar pliku: | 646 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bawialnia dworku w Zameczku przytulna była i zaciszna. Duży piec z kafli holenderskich promieniował ciepłem, a spoza uchylonych drzwiczek padał na deski podłogi jaskrawy blask ognia. Stara Grabiszyna, niegdyś mamka małego panicza Aleksa, teraz w imieniu hrabiego zarządzająca całym folwarkiem, wniosła przy pomocy służącej dzbanek z wiejską kawą, śmietankę z zapiekanym kożuszkiem i maślane rogaliki z malinowym nadzieniem. Pamiętała, że mały Oleś niegdyś bardzo je lubił. Nakrywszy do stołu, dygnęła i wyszła, nie chcąc państwu przeszkadzać. Za oknami była mglista i zimna noc marcowa, zaś cały pokój tchnął ciepłem domowego zacisza. Aleks, siedzący przy pięknie rzeźbionym okrągłym stole, pamiętającym zapewne czasy króla Jana III Sobieskiego, wpatrywał się w Ninę wtuloną w kąt małej kanapki.
– No, nie wiem – rzekł, przerywając picie kawy. – Ale ta twoja eskapada budzi coraz większe moje obawy.
Pani wojewodzina uznała za stosowne upomnieć chrzestnego syna.
– Doprawdy, Olesiu, dziwaczysz. Nina jedzie wygodną karetą, posiada autentyczne dokumenty i zabiera z sobą zaufanych ludzi. Z pewnością dotrze do Krakowa bez przygód. Niepotrzebnie się zamartwiasz i straszysz żonę.
– Nie należę do osób lękających się byle czego. – Urażona Nina sięgnęła po kolejny rogalik. Od kiedy nudności przestały ją męczyć, miała większy apetyt.
– No właśnie! – podchwyciła stara dama. – Młodzi bywają egoistami. Zaręczam ci, Olesiu, że Nina cieszy się na tę podróż, którą ty, synku, próbujesz jej obrzydzić.
– Oczywiście. Wszystko, co mówię lub robię, wynika z pobudek egoistycznych – powiedziała Nina zjadliwie, wznosząc oczu ku niebu. Była niezadowolona, że wojewodzina bagatelizowała jej poświęcenie.
– Przede wszystkim Nina nie jedzie na bal, tylko na konsultację do lekarza specjalisty – wtrącił się Jaś dobitnym tonem. Siedzieli z Emilką na jednym fotelu, objęci wpół i zapatrzeni w siebie.
Aleks przytaknął, odnosząc się z rezerwą do zdania wyrażonego przez starą damę. Gdyby nie zależało mu na zdrowiu żony, przenigdy nie zgodziłby się na tę podróż. Dręczyły go złe przeczucia, a myśl o długim rozstaniu napełniała jego serce przerażeniem. Pamiętał o ostrzeżeniach lekarzy i wyobrażając sobie jej przyszły poród oraz związane z nim śmiertelne zagrożenie życia, był po prostu chory ze zmartwienia. Gdyby jednak, o czym nie śmiał marzyć, Nina urodziła szczęśliwie, to postanowił, że ona i dziecko pozostaną już za granicą.
Uświadomiwszy sobie, że widzą się prawdopodobnie po raz ostatni, nie umiał się z tą myślą pogodzić i zmagał się z rozpaczą. Pragnął teraz pozostać z żoną sam na sam, aby wyznać jej, jak bardzo ją kocha i kim naprawdę stała się dla niego przez krótkie miesiące po ślubie. Jednak zdawał sobie sprawę, że powinien zachować powściągliwość, by zaoszczędzić jej wzruszeń. Nina nie powinna niczego się domyślać.
Wstał od stołu i przysiadłszy na poręczy kanapki, ujął jej delikatną białą rączkę, wpatrując się w lśniące z emocji oczy żony. Zachwycał się jej czarującym uśmiechem, ukazującym perłowe ząbki. Wiedział, że żona cieszy się na tę podróż, lecz nie miał o to do niej ani cienia żalu. Była jeszcze taka młodziutka i spragniona wrażeń. Przed ślubem miał zamiar zapewnić jej cudowną egzystencję, pełną egzotycznych wojaży, wizyt na monarszych dworach i wielkich balów, gdzie jej niepospolita uroda znalazłaby odpowiednią oprawę. Wybuch powstania przekreślił jego plany. Biedna Nina siedziała w pustym pałacu i marnowała swój wielki talent muzyczny, zajmując się gospodarstwem i dzielnie walcząc o utrzymanie zniszczonego majątku, nie zważając na swoje zdrowie. Na szczęście nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo zagrożone jest jej życie.
Aleks z obawą liczył dni dzielące ją od porodu, który rozstrzygnie o jej losie. Albo urodzi szczęśliwie i powróci do zdrowia, albo nie urodzi i umrze. Może także wydać na świat martwe dziecko i umrzeć lub urodzi zdrowe dziecko, ale sama zapłaci za to życiem. Rozmyślając o tych potwornych kombinacjach, obawiał się, że nie wytrzyma napięcia i oszaleje. Winił siebie za jej chorobę i cierpiał katusze, wyobrażając sobie, że w tej decydującej o jej życiu chwili on będzie daleko, towarzysząc żonie jedynie myślami, i każde z nich przeżyje swoją mękę samotnie. Bywały takie chwile, że chciał rzucić wszystko w diabły i jechać z nią do Krakowa, żeby w tej strasznej godzinie nie czuła się samotna i opuszczona.
Martwił się również, wiedząc, że droga, którą miała do przebycia, wcale nie była taka bezpieczna. Wprawdzie działania powstańcze przeniosły się na zachód, podczas gdy Nina miała podróżować na południe, jednak nikt nie mógł przewidzieć, co się jeszcze może wydarzyć. Na szczęście w Krakowie pomoże jej braciszek. Aleks podniósł głowę i spojrzał przyjaźnie na siedzącego w milczeniu zakonnika. W stojącej na stole filiżance stygła jego kawa. Sięgnął po nią i wypił wszystko, pozostawiając na dnie fusy. Nina wzięła dzbanek i ponownie napełniła mu filiżankę mocną, aromatyczną mokką.
– Ach, jakby ta podróż nie była konieczna dla twego zdrowia, nie zgodziłbym się na twój wyjazd – westchnął ciężko.
Nina wymieniła z wojewodziną szybkie spojrzenia. Stara dama sposępniała i spuściła głowę, nie patrząc na chrzestnego syna.
– Olesiu, zachowujesz się dziś jak stara przesądna baba! – Odetchnęła, wyraźnie walcząc o zachowanie spokoju. – Przecież Nina wkrótce powróci razem z dzieckiem i wtedy będziesz się śmiał z dzisiejszych obaw. Sytuacja polityczna uległa poprawie, bo mamy dyktatora i nowy rząd. Czytałam odezwę do szlachty, powołującą ją pod broń. Lada chwila doczekamy pospolitego ruszenia.
Jaś, z całego serca popierający legalny rząd warszawski, potrząsnął głową, a Aleks zaśmiał się ironicznie.
– Pospolite ruszenie szlachty? O, chciałbym to widzieć! – rzekł sceptycznie.
– Nie wierzysz? – upierała się staruszka. – Przecież wszyscy, jak tu jesteśmy, pochodzimy ze szlachty i arystokracji i wszyscy służymy sprawie. Zgodzisz się ze mną?
– Nie! W moim oddziale większość żołnierzy to chłopi, mieszczanie i służba leśna oraz dworska. Tak jest w każdej niemal partii.
Jaś nie wytrzymał i również zabrał głos:
– Proszę zauważyć, że nowy rząd tworzą w większości Biali. Jako tacy nie są reprezentatywni dla całego społeczeństwa. Ale mniejsza o to. Ja wolałbym, żeby jednak Ninka pojechała do Warszawy. Pan doktor Chałubiński zająłby się nią troskliwie.
– No wiesz! – W oczach Niny zapaliły się gniewne ogniki. – Warszawa może być oblężona, bombardowana. Nie mam ochoty zginąć pod gruzami. W Krakowie mogę się zorientować w sprawie kupna broni. Jasiu, zajmij się swoją żoną, dobrze?
– Kiedy, Bogu dzięki, Emilce nic nie dolega, a ty za niecałe trzy miesiące zostaniesz matką. Musisz bardzo na siebie uważać – powiedział to z uśmiechem, ale w głębi serca martwił się o nią.
– Doktorze, zachowaj swoje uwagi dla siebie! – wybuchła Nina z gniewem. – Emilko, bądź łaskawa i przytrzymaj go przez chwilę, dopóki ja nie sięgnę po tę dużą wazę i nie rozbiję jej na głowie tego marudy!
– Bardzo chętnie – zgodziła się Emilka, zachowując powagę. – Ale radzę ci, weź lepiej patelnię, bo ta waza wydaje mi się zbyt cenna.
– Odżałuję, bylebym mogła zamknąć buzię temu mądrali.
– Jeeezu! – jęknął Jaś ze zgrozą. – Ożeniłem się z nieczułą sadystką, a moja pacjentka jest niebezpieczna dla otoczenia.
– Dosyć, dzieci, nie kłóćcie się! – Wojewodzina prędko zażegnała sprzeczkę. – Olesiu, którędy Nina pojedzie? Pokaż to na mapie.
Aleks rozłożył na stole dużą mapę, na której sam wyznaczył Ninie trasę podróży. W zeszyciku Nina notowała adresy osób poleconych jej przez męża. Aleks komentował przypuszczalne ceny broni i wskazywał miejsca do magazynowania niebezpiecznego ładunku.
– Nino, pamiętaj, aby sprawdzono, czy amunicja nie jest zleżała lub zamoknięta. Niech pan Piotrowski postara się o trochę szabel dla moich oficerów i kilkanaście sztyletów.
– A z kosztami się nie licz – wtrąciła wojewodzina. – Nie żałuj złota, bo wiosną z pewnością ruszy ofensywa. Do tego czasu Oleś musi mieć broń. Przecież tu chodzi o twoje życie, synku. – Staruszka z matczyną czułością pogładziła jego złote włosy. – A frater – zwróciła się do zakonnika – niech się szykuje do drogi. Tu są pieniądze. – Podała mu sakiewkę pełną złotych imperiałów. – Chyba głodowaliście w tym klasztorze, bo frater taki chudy, aż przykro patrzeć.
– Kiedy ja zawsze byłem taki chudy – skwitował ze śmiechem brat Benon. – Taka już moja uroda. Z panią hrabiną spotkamy się w Krakowie, u państwa Piotrowskich. W razie czego będę w klasztorze Bernardynów. Wobec tego do zobaczenia. – Zarzucił na głowę kaptur i był gotowy do drogi.
– Zaraz! – zawołała wojewodzina. – Do granicy dowiezie fratra moja bryczka.
– Ale kto to widział, żeby ubogi zakonnik rozpierał się w bryczce jak jakiś dziedzic – wzbraniał się braciszek.
– Niech frater ze mną nie dyskutuje! – Wojewodzina stuknęła laską niby marszałkowską buławą.
– Trzeba jechać bryczką, bo chodzi o pośpiech – uciął Aleks stanowczo. – Konie stoją pod laskiem.
Tym razem zakonnik nie ośmielił się protestować. Pożegnał się, wziął przygotowaną paczkę z żywnością i szepnąwszy „Laudetur”, wyszedł.
Aleks spojrzał na zegar i rzekł do Niny:
– Jeżeli zamierzasz jeszcze dzisiaj jechać, to powinnaś prędzej wrócić do Makowa, żeby odpocząć przed podróżą. Na mnie także już pora.
Jaś, zajęty podziwianiem wdzięków żony, podniósł się z fotela, wzdychając.
– Jak trzeba, to trzeba. – Pocałował Emilkę i przeciągnął ramiona, aż chrupnęły stawy.
Nina nieznacznie mrugnęła do męża. Zrozumiał jej niemą prośbę, bo wesoło zwrócił się do Jasia:
– A ty, mój konowale, możesz zostać. Ciężko chorych nie mamy. Wczoraj przysłano mi do obozu dezertera z armii carskiej, kapitana Soszkiewicza. Będę miał z niego pociechę, bo to doświadczony oficer. Musi się tylko zapoznać z ludźmi i terenem. Na razie zastępuje Tadeusza, bo ta jego ręka źle się goi. Zajrzyj do niego, Jasiu, jest u ojca, w Brzezińcu.
Nina wstała i wzięła męża za rękę.
– Chcę się pożegnać z Alkiem. Proszę nam przez chwilę nie przeszkadzać – powiedziała i pociągnęła go do małej, ciepłej sypialni.
Usiedli obok siebie na szerokim łożu przy rozgrzanym piecu.
– Nino, błagam, daj mi natychmiast znać, gdy tylko dojedziesz do Krakowa – odezwał się, przyciągając ją do siebie. – Ja tu chyba oszaleję z niepokoju. A może jednak pojedziesz do Warszawy?
Potrząsnęła głową i oparła nosek o jego policzek. Naraz ta upragniona podróż straciła dla niej cały urok. Serce ścisnęło się boleśnie na myśl, że zostawia go tutaj niemal bezbronnego w chwili, gdy Rosjanie już gotują się do ofensywy. Ale właśnie dlatego musiała jechać i śpieszyć się, by powrócić z bronią przed rozpoczęciem działań nieprzyjacielskich.
– Nie zaprzątaj sobie mną głowy, bo masz dosyć własnych zmartwień. Powiem ci sekret: w Krakowie spotkam się z Binią. Tylko nie zdradź mnie przed ciotką.
– To naprawdę dobra wiadomość. – Wyglądało na to, że szczerze się ucieszył. – Ucałuj ją ode mnie i uważaj na siebie. Nawet nie potrafię wyrazić, jak bardzo cię kocham. Jesteś prawdziwym promieniem słońca w moim ponurym życiu i moim największym skarbem.
– Najdroższy! – Zarzuciła mu ramiona na szyję, całując jego usta z rodzącą się namiętnością.
Jej oczy zrobiły się ogromne i błyszczące, wydawało mu się, że w nich utonie. Czuł łomotanie jej serca i przywarł do jej warg z rozpaczliwym pragnieniem, którego nie mógł powstrzymać. Pomyślał, że gdyby Nina umarła przy porodzie, życie z tą świadomością byłoby trudniejsze od śmierci, bo stanowiłoby dla niego największą karę.
Z drugiego pokoju rozległo się głośne chrząknięcie.
– Wodzu, niech się Nina nie przegrzewa, bo jeszcze nabawi się w drodze jakiegoś zapalenia! – zawołał Jaś.
Nina wydała pomruk niezadowolenia i wolno opuściła ramiona, odsuwając się od męża.
– Jasiu, nie baw się w puszczyka – powiedziała słodko. – Czekaj, zrewanżuję się w odpowiedniej chwili.
Aleks opanował się i pożegnał się z żoną pogodnie. Pierwszy wyszedł z domu, a ona patrzyła przez okno, jak lekko wskoczył na konia, przesyłając jej ręką pocałunek.
Młoda pani Borutyńska była przygnębiona.
– Tak mi przykro, Ninko. Powinnam była jechać z tobą – szepnęła, całując ją na pożegnanie.
– Kochanie, poradzę sobie doskonale. Bądź tylko szczęśliwa – odpowiedziała z uśmiechem.
Jaś uniósł ją w ramionach i cmoknął w koniec noska.
– Chociaż jesteś małą sekutnicą, daj pysia na pożegnanie. Kotku, dobrze się czujesz? – szepnął jej do ucha. – Zniesiesz tę podróż?
Odepchnęła go ze śmiechem.
– Emilko, zaopiekuj się tą nieszczęsną figurą. Po ślubie stracił resztkę rozumu.
Nie była zachwycona, dowiedziawszy się, że wojewodzina postanowiła jechać z nią do Makowa. Marzyła, aby choć przez chwilę być sama i dać folgę łzom. W karecie nieznacznie wyciągnęła chusteczkę i podejrzanie cicho wytarła nos. Wojewodzina spojrzała na nią ze współczuciem.
– Nie wstydź się łez przy pożegnaniu męża – powiedziała łagodnie. – Łzy świadczą o uczuciu do ukochanego. Macie teraz takie smutne, nieciekawe życie. Dawniej było zupełnie inaczej. Młoda para jechała w podróż poślubną za granicę i często powracała z odchowanym już dzieckiem. Potem młode małżeństwo prezentowało się rodzinie, a ponieważ w naszej sferze wszyscy są z sobą skoligaceni, podróżowano po całym kraju. Na karnawał młode damy wyjeżdżały do Wenecji lub Paryża. W sezonie zimowym należało pokazać się w Davos, Mentonie czy w Nizzy. Na Wielkanoc wypadało udać się z pielgrzymką do Rzymu, a pomiędzy dalekimi podróżami odbywały się proszone obiady, rauty, polowania i bale. W imieniny pani lub pana domu zjeżdżała się rodzina ze wszystkich stron kraju, a przyjęcia trwały kilka dni lub nawet tygodni. À propos krewnych… Nino, przecież ty do tej pory nie poznałaś dalszej rodziny Olesia. Szkoda, że nie byłaś na pogrzebie starej księżnej. Pomimo wcześniejszych niesnasek przyjęto Olesia bardzo serdecznie. Księżna Adelajda, wujenka Olesia, często rozpytuje mnie w listach o ciebie. Mogłabyś do niej napisać parę miłych słów, dam ci adres – zaproponowała wojewodzina.
– Najchętniej, gdy tylko powrócę i gdy Alek wyrazi na to zgodę – powściągliwie odpowiedziała Nina.
– Oczywiście. Twój mąż będzie dumny z twego patriotyzmu.
– Uhm! – bąknęła Nina i pomyślała, że dla celów patriotycznych nie kiwnęłaby nawet palcem w bucie. Wybierała się do Galicji tylko dla Aleksa i na spotkanie z Binią.
Do Makowa dotarły już po zmroku. Kareta i dwie duże bryki miały zajechać o drugiej w nocy. Na odpoczynek pozostało niewiele czasu. Cała służba zajęta była pracą, znosząc i pakując mnóstwo przedmiotów potrzebnych w podróży. W kuchni szalał pan Szymon, przygotowując prowiant na kilka dni dla sześciu osób. Należało liczyć się z możliwością, że po drodze karczmy i zajazdy będą zrujnowane i ogołocone z zapasów żywności. Zabierano pościele, zastawę stołową, garnki, dywany. Całe gospodarstwo.
Po kolacji wojewodzina wręczyła Ninie gruby plik banknotów i woreczek ze złotymi imperiałami.
– Tu masz pieniądze i listy zastawne oraz złoto. A tu… – Podała Ninie podłużne etui. – …biżuterię. Bransoleta z brylantami i kolczyki, wenecka robota. Możesz to w Krakowie korzystnie sprzedać. Pamiętaj, nigdy nie trzymaj pieniędzy przy sobie. Ukryj je, ale nie pod siedzeniem, lecz lepiej na koźle stangreta, jeśli mu ufasz.
– Do końca życia będziemy dłużnikami cioci. – Nina z wdzięcznością ucałowała ręce starej damy.
– Nie dziękuj. To dla Olesia i dla sprawy. Kiedy urodzisz syna, dostaniecie ode mnie ciepłą ręką dwa razy tyle, a po mojej śmierci cały mój majątek. Syn Olesia będzie moim prawdziwym wnukiem i spadkobiercą.
– Ale w ten sposób dalsza rodzina cioci może poczuć się pokrzywdzona.
– Masz na myśli Starewicza? – Staruszka zmarszczyła brwi, a jej rysy przybrały zawzięty wyraz. – Miałam kiedyś do ciebie pretensje, że odmówiłaś mu swojej ręki. Teraz mogę ci pogratulować rozwagi. Przynajmniej mój chrzestny syn nie przyniesie mi wstydu. – Położyła rękę na dłoni Niny. – Ty również nie, moje dziecko.
***
Punktualnie o drugiej w nocy zajechały kareta i bryczki. Wojewodzina osobiście czuwała nad toaletą Niny, pilnując, żeby nie odważyła się założyć gorsetu.
– U kulturalnego mężczyzny dama w błogosławionym stanie budzi opiekuńcze uczucia – obstawała przy swoim zdaniu. – Brzuch musi być widoczny. Nie martw się, jesteś piękna nawet z brzuchem! Jagusiu, proszę uważać, żeby Nina nie krępowała się sznurówką. Jagusia wie, o co mi chodzi.
– Dopilnuję tego! – Niania ucieszyła się, że w starej damie znalazła sprzymierzeńca. – Nino, niczego nie zapomniałaś? Wzięłaś sole, kordiały i krople bobrowe?
– Po co krople? Sole wystarczą. – Nina zerknęła na zegar i sapnęła, powstrzymując się, by nie zakląć. – Nianiu, późno! Czas w drogę.
– A ja ci mówię, bierz! – poparła Jagę wojewodzina. – W podróży różnie bywa. Ktoś może zasłabnąć, a wtedy krople bobrowe jak znalazł.
Jaga pobiegła do domowej apteczki i przy pomocy Kumosi wkładała do torby podróżnej zioła oraz nalewki na rozmaite dolegliwości. Pani ochmistrzyni z Walentym doglądali wynoszenia kufrów i umieszczenia ich na dachu, w tyle karety i na obu bryczkach. Pani Salomea układała w podręcznej torbie przybory toaletowe, stosy chusteczek do nosa i flakony z wodą kolońską, a Mira usiłowała wepchnąć do torby parasol, bo w drodze mogłoby padać.
Nina była ledwie żywa ze zmęczenia, miała zawroty głowy i bolały ją krzyże.
– Nianiu, szybciej, na litość boską! Musimy wyjechać nocą – niecierpliwiła się. – Gdzie zamierzasz włożyć tę torbę? W karecie i na bryczkach każdy kąt zajęty. W drodze powrotnej wszędzie będą skrytki.
– Mogę ją trzymać na kolanach – oświadczyła Jaga z uporem, upychając do torby duży kawał białego płótna.
– Nianiu, zlituj się! – Nina klapnęła na najbliższe krzesło, czując, że nogi puchną jej jak balony od całodziennego chodzenia. – Po co ci tyle płótna? Mira, jesteś gotowa?
– Tak, pójdę tylko po płaszcz. – Panna Lutówna wybiegła z pokoju.
– Zaraz, jeszcze momencik – stękała Jaga, próbując wepchnąć drugi kawał płótna do szczelnie wypchanego kufra. – O Matko Święta, nie chce się domknąć. Paweł, zamiast wytrzeszczać oczy, usiądź na kufrze! No, nareszcie się zamknął. – Niania wydała z siebie westchnienie ulgi. – Mówiłam ci, kotku, że wszystko się zmieści.
Wojewodzina z zainteresowaniem przypatrywała się jej zmaganiom, a potem roześmiała się serdecznie.
– Nino, powinnaś codziennie na klęczkach dziękować Bogu za taką opiekunkę. Słuchaj jej, bo niania zawsze ma rację.
Ucieszona tą niespodziewaną pochwałą Jaga skromnie dygnęła.
– Naturalnie, niania ma rację, ciocia ma rację i zanim skończycie się grzebać, ja zdążę urodzić dziecko! – wykrzyknęła Nina ze złością. – Niechby raz ułożyli szyny kolei żelaznej w naszej guberni. Opowiadał mi Alek, że koleją jedzie się bardzo wygodnie. Nawet nie trzeba zabierać z sobą żywności, bo na dworcach są przyzwoite restauracje. Niedawno czytałam, że na większych stacjach mają nawet dyżury lekarze. Czego to ludzie nie wymyślą.
– Ja także jechałam koleją żelazną do Paryża i przeklęłam tę podróż – podchwyciła stara dama. – W wagonach przeciągi, hałas, dym, zaduch. Nie ma to jak własna wygodna kareta i dobre konie. Zresztą w tym stanie nie pozwoliłabym ci jechać koleją! Przy prędkości pięćdziesięciu wiorst na godzinę mogłabyś zasłabnąć. Podobno w Anglii koleje jeżdżą o wiele szybciej, ale ja temu nie daję wiary. Taka prędkość mogłaby zabić pasażera.
Do buduaru weszła Mira, owinięta szalami i gotowa do drogi. Pani Salomea, wojewodzina i pani ochmistrzyni odmówiły modlitwę do świętego Krzysztofa, patrona podróżnych, i pobłogosławiły odjeżdżające panie krzyżem. Nina powstrzymywała wybuch śmiechu, bo takie ceremonie wydały się jej okropnie staroświeckie. Pan Bochniak, uczestniczący w pożegnaniu, osobiście sprawdził, czy pojazdy są odpowiednio załadowane i czy nie grozi im przewrócenie na górskiej drodze. Nina poprosiła panią Salomeę o zaopiekowanie się Grotem, który biegał niespokojnie, obwąchując kufry i skomląc. Przytuliła setera i pocałowała na pożegnanie.
Siedzący już na koźle Stach, cały otulony ceratowym płaszczem przeciwdeszczowym z kapturem, niecierpliwie oglądał się na ganek, z całej siły powstrzymując rwące się do biegu konie. Pomiędzy konie cugowe sprytnie wprzęgnięto młode konie robocze, ze względu na ciężar ładunku broni i amunicji w drodze powrotnej. Powożący brykami Stach, Tomek i Maciek mieli przy sobie ukryte rewolwery otrzymane w podarunku od samego naczelnika. Prócz broni palnej trzej stangreci trzymali długie bicze z ciężkimi rękojeściami wypełnionymi ołowiem. Była to straszna broń, którą posługiwali się po mistrzowsku.
Żegnane płaczem i głośnymi błogosławieństwami panie wsiadły do karety i pojazdy natychmiast ruszyły, zmierzając ku bramie wjazdowej. Nina raz po raz oglądała się na ukochany dom, niknący za lipową aleją. Zaspany Świtała zamknął za nimi wrota i mruknąwszy na pożegnanie: „Niech Bóg prowadzi“, poszedł spać.
Stangreci mlasnęli biczami nad grzbietami koni i powozy potoczyły się po wiejskiej drodze, świecąc ślepiami zapalonych latarni. Konie, dobrze wykarmione przed podróżą, biegły miarowym kłusem. Ciemna noc uniemożliwiała przypatrywanie się mijanym widokom, toteż Nina wsparła głowę o ramię Jagi i próbowała drzemać, raz po raz poprawiając się na siedzeniu, bo cierpły jej nogi.
Po kilku godzinach jazdy rozbolał ją krzyż i plecy. Wyobraziła sobie z przerażeniem, że może podjęła się zadania przerastającego jej siły. „Naprawdę trzeba być skończoną idiotką, żeby w siódmym miesiącu ciąży ruszać w taką drogę – rozmyślała, bezskutecznie starając się wygodniej usadowić na kanapce. – O Boże, trzewiki mnie cisną, bo mam spuchnięte nogi. Nie dojadę nawet do Bodzentyna. Wszystkiemu winna wojewodzina, to był jej plan! Gdyby nie nabiła mi głowy jakimiś wymysłami, po broń pojechałby braciszek. Zawsze to mężczyzna i przemycał już karabiny dla powstańców. Co kobietę w moim stanie może obchodzić jakaś broń? Powinnam teraz myśleć o urodzeniu zdrowego dziecka i wypoczynku. – Syknęła zdenerwowana, wyciągając przed siebie obolałe stopy. – Och, teraz leżałabym we własnym łóżku i smacznie spała. Złośliwy babsztyl! Wycięła mi paskudnego psikusa i rozdzieliła z Alkiem, bo o to jej chodziło!”.
Zbuntowana, zbolała i zła kręciła się niespokojnie na siedzeniu. Naraz przyszło jej na myśl, że owszem, braciszek mógł zakupić broń, lecz sam jej transport przez tereny objęte działaniami powstańczymi był ryzykowny i trudny. Wszyscy mężczyźni, młodzi i starsi, byli z reguły podejrzani o przynależność do partii powstańczych, a pikiety kozackie na rogatkach kontrolowały każdy wóz. Wcześniej czy później Rosjanie dobiorą się Langiewiczowi do skóry i załatwiwszy się z nim, gorliwie zajmą się wyszukiwaniem oraz likwidowaniem mniejszych oddziałów partyzanckich. W takim razie chłopcom na Łysej Polanie groziłoby śmiertelne niebezpieczeństwo!
Ogarnął ją lęk i cała podróż przestała mieć dla niej posmak przygody, stając się palącą koniecznością; sprawą życia i śmierci. Niby wiedziała o tym i przedtem, ale więcej myślała o spotkaniu z Binią i zobaczeniu dawnej stolicy Polski niż o właściwym celu swojej podróży. Dopiero teraz, w czasie męczącej drogi, zrozumiała, jak ważne zadanie ma do spełnienia. Od powodzenia tej misji zależało życie wielu ludzi, a przede wszystkim męża. Wobec zagrożenia jego życia jej spuchnięte nogi i bolący krzyż nie miały żadnego znaczenia.
Po wschodniej stronie niebo pojaśniało. Z ziemi podnosiły się białe welony mgieł. Wstawał świt pogodnego marcowego dnia. Przejechali już Dolinę Bodzentyńską, omijając osiedla, i zaczęli się zagłębiać w puszczę porastającą stoki Pasma Klonowskiego. Na nierównej kamienistej drodze górskiej kareta chwiała się i podskakiwała, uginając na resorach. Koła trafiały raz po raz na wymyte deszczami jamy. Aleks, wyznaczając trasę podróży, celowo wybierał mniej uczęszczane trakty, gdyż tam rzadko spotykało się patrole. Zresztą nie tylko patrole bywały niebezpieczne… Pan Bochniak opowiadał, że pomiędzy Kielcami a Piotrkowem zbierały się kilkutysięczne bandy zdemoralizowanego chłopstwa, atakując podróżnych. Chłopi przewrócili powóz pani Skórkowskiej, dziedziczki jednej z okolicznych wiosek, jadącej z dziećmi. Kobieta cudem uniknęła śmierci z rąk rozjuszonej bandy. Chłopi porwali także dziedzica z Wójcina i zawieźli go do Piotrkowa na posterunek policji, żądając za jego głowę nagrody pieniężnej w kwocie pięciu rubli srebrem.
Nina westchnęła. Zmęczona jazdą w dusznej karecie uchyliła okno i zaczerpnęła w płuca ostre poranne powietrze. W nocy był przymrozek i kałuże pokrywały tafelki lodu. Gałęzie ogromnych jodeł powleczone były cienką warstwą szronu.
– Nino, zamknij okno, bo się przeziębisz. – Jaga obudzona chłodnym powiewem otwarła oczy i poruszyła się na kanapce.
– Muszę odetchnąć, bo duszno tutaj.
– Źle się czujesz? Kotuniu, jeszcze możemy zawrócić…
– Nic mi nie jest – odburknęła Nina.
Jaga zamilkła, nie chcąc jej denerwować, lecz w głębi duszy się niepokoiła. Mira, wtulona w kąt karety, przykryła się wraz z głową pledem i podwinąwszy pod siebie nogi, mocno spała. Nina wychyliła głowę i wpatrywała się przed siebie, próbując przebić wzrokiem kłębiące się mgły.
– Nina, ja ci mówię, że złapiesz katar! – ponownie ostrzegła niania.
– Już zamykam. Czekaj, na drodze stoi jakiś konny i patrzy w naszą stronę. – Nina otworzyła okienko za plecami stangreta i zadała mu pytanie: – Stachu, czy to aby nie kozak?
Stary stangret ściągnął rozbiegane konie i wytężył wzrok, bo w cieniu wielkich drzew było jeszcze zupełnie ciemno.
– Widzi mi się, że to nie kozak – odpowiedział po jakimś czasie. – Nie ma piki ani papachy. Nie. – Potrząsnął stanowczo głową. – To nie kozak, bo koń wysoki, nie kozacki podjezdek.
– W takim razie kto to może być? Może jakiś dragon? Wygląda na to, że na nas czeka. – Nina sięgnęła w fałdy krynoliny i z kieszeni wydobyła pistolet. Zgrzytnął odwodzony kurek.
– Nina, rozum straciłaś?! – Wystraszona Jaga chwyciła ją za rękę. – Schowaj ten pistolet albo go wyrzuć. Jak Moskale znajdą przy tobie broń, zaraz cię aresztują lub zabiją.
– Zostaw mnie, nianiu! – syknęła Nina przez zaciśnięte zęby. – Stachu, czy on tam jeszcze stoi?
– Tak… Nie, laboga, ruszył ku nam kłusem! – zawołał stangret z niepokojem. – Co mam robić, jaśnie pani?
– Nie wiadomo, czy to nie zasadzka. Może ich tam wielu ukrywa się w lesie. Bez mojego rozkazu nie atakujcie. Jeżeli podjedzie i zechce otworzyć drzwi karety, ja strzelę, a wtedy puszczajcie konie galopem. Musimy im umknąć.
– E, na jednego to szkoda kuli – prychnął Stach pogardliwie. – Jak podjedzie bliżej, zdzielę go bez łeb biczem i z konia zwalę. O, już i Maciuś, i Tomek nadjeżdżają!
Samotny jeździec stępa zbliżał się ku nim. Nina zatrzasnęła okienko i usiadła z mocno bijącym sercem, trzymając palec na cynglu. Gdyby intruz próbował wedrzeć się do karety, zdecydowana była go zastrzelić. Trzy pojazdy zaczęły zwalniać i stanęły w głębi gęstego lasu. Zmęczone wyboistą drogą konie parskały głośno, wyrzucając z piersi obłoki pary. Jeździec zwolnił i krok za krokiem podjeżdżał do karety.
– Stachu, dlaczego stoimy? – dopytywała się Nina, pukając w przednie okienko.
– O Maryjo Święta! – rozległ się głośny okrzyk Stacha, lecz nie było w nim strachu, tylko zdumienie i radość.
W następnej chwili ciemna postać przysłoniła okienko, a znajomy głos ostrzegł wesoło:
– Promyczku, nie celuj do mnie z pistoletu, bo zostaniesz wdową.
– Alek! – Westchnęła z najgłębszą ulgą i otworzyła drzwi, stawiając stopę na wysuniętych schodkach.
Zeskoczył z konia, a ona w jednej chwili znalazła się w jego mocnych, ciepłych ramionach.
– Napędziłem wam strachu, co? – Śmiał się, ostrożnie stawiając żonę na ziemi.
– O Boże, miałam grzeszny zamiar wyprawienia własnego męża na tamten świat – szepnęła, otaczając jego szyję ramionami i oddając pocałunki. – Ale skąd ty się tu wziąłeś o tej porze?
– Zatęskniłem za tobą i postanowiłem raz jeszcze cię zobaczyć. Wiedziałem, kiedy będziecie tędy przejeżdżać, bo sam wyznaczyłem wam trasę. – Przyjrzał się jej badawczo i pogładził czule blady policzek żony. – Mój biedny ptaszku, męczysz się, zamiast spać spokojnie. Wygodnie ci chociaż? – Zajrzał do karety i przywitał się z Jagą. – Nianiu, Nina musi bardzo cierpieć, siedząc bez ruchu tyle godzin. Może rozścielimy na siedzeniu kołdry i poduszki? Część podróży odbędzie w pozycji leżącej. Jak niania uważa? Taka pozycja jest moim zdaniem mniej męcząca.
– Pan hrabia ma rację. Ja też tak sądzę – poparła go Jaga. – Nie będzie narażona na wstrząsy karety.
Nie zważając na nieśmiałe protesty Niny, niania wydobyła ze schowka puchowe kołdry, poduszki i pledy, przygotowując z pomocą Aleksa coś w rodzaju posłania.
– No, spróbuj teraz, czy będzie ci wygodniej. – Aleks uniósł ją w ramionach i położył na kanapce.
Wyciągnęła się i westchnęła z ogromną wdzięcznością.
– Jest mi jak w niebie. Aleczku, jesteś taki kochany… Jedź z nami jeszcze kawałek.
Obudzona głośną rozmową Mira, usiadła i z uśmiechem skinęła głową Aleksowi.
– Nino, nie namawiaj pana hrabiego, to niebezpieczne. Nie wiadomo, czy w pobliżu nie ma jakiegoś patrolu dragonów lub kozaków. Patrz, już jasno.
– Słusznie. Panna Mira jak zwykle rozsądna. – Aleks przyznał jej rację. – Zaraz znikam. Do zobaczenia, mój słodki promyczku. Drogie panie, proszę, uważajcie na moją żonę. Do widzenia, chłopcy! A pilnujcie, żeby paniom jakaś krzywda się nie stała.
Trzej stangreci wydali pożegnalny okrzyk i trzasnęli batami.
Nina patrzyła przez okno, jak mąż wsiadał na konia i stał w miejscu, śledząc wzrokiem oddalającą się karetę. Posyłała mu pocałunki dłonią, a kiedy straciła go z oczu, położyła się i ukryła twarz w poduszce, nie życząc sobie, żeby ktokolwiek widział jej łzy. Wyrzucała sobie, że jest złą, podłą żoną i nie zasługuje na takiego cudownego męża. Gruby piernat i puchowe poduszki skutecznie łagodziły wstrząsy. Spoczywała wyciągnięta wygodnie, zdjąwszy obuwie i ułożywszy stopy powyżej głowy. Jaga przytuliła się do niej i zasnęła, cicho pochrapując. Mira, znudzona monotonną jazdą przez gęsty las, także zaczęła drzemać. Wsłuchując się w ich regularne oddechy, Nina przymknęła powieki i zapadła w głęboki sen.
***