- promocja
- W empik go
Kochankowie Burzy. Tom 7. Gorzka cena wolności - ebook
Kochankowie Burzy. Tom 7. Gorzka cena wolności - ebook
Kochankowie Burzy to monumentalne dzieło życia Elżbiety Gizeli Erban. Porywająca opowieść o wielkiej miłości, dla której tło stanowią wydarzenia poprzedzające wybuch powstania styczniowego. Śledząc losy młodziutkiej Niny, czytelnik przenosi się do czasów, gdy honor i obowiązek wobec Ojczyzny były cenniejsze niż własne życie. Autorka w obrazowy sposób odwzorowuje panujące wtedy nastroje, mody oraz realia codzienności. Wyczarowuje przed naszymi oczami dawno miniony świat, pełen zarówno wystawnych balów, jak i krwawo tłumionych zamieszek. Świat mało znany dla wielu czytelników, a jednocześnie urokliwy jak sceneria ziemiańskiego dworku i pasjonujący jak najbardziej wciągająca salonowa intryga.
W siódmym tomie cyklu – Gorzka cena wolności – umęczeni potyczkami z nieprzyjacielem i trudami życia w leśnych obozach powstańcy wpadają w zasadzkę w wąwozie. Aleks zostaje ciężko ranny, a wiele okolicznych domostw pogrąża się w żałobie po poległych. Pod troskliwą opieką żony Klonowiecki powoli dochodzi do zdrowia, jednak wciąż nie wiadomo nic o losach Jaśka i Tadzia. Czekając na wieści o swoich bliskich, kobiety angażują się w przygotowywanie zaopatrzenia dla polskich żołnierzy. Tymczasem Nina również musi stoczyć bój – ze chciwym i odrzuconym przez nią Starewiczem o dwór w Lipieńcu. Stawką będzie nie tylko rodowy majątek, ale również ukaranie kolaboranta. Na każdym kroku czają się szpicle zaborców, których wojska pewnego dnia nieoczekiwanie zjawiają się w Zameczku. Pasmo przykrych wiadomości o brutalnie przerwanych biografiach wielu walczących rozjaśnia radosna nowina Emilki. Nikt nie ma już jednak wątpliwości, jak gorzką cenę trzeba będzie zapłacić za wolność. Niepewne jutro i niepokój o bliskich sprawiają, że młoda hrabina zaczyna darzyć ciepłymi uczuciami ciotkę Marię, która ją dawniej gnębiła. Kiedy mieszkańcom Makowa wydaje się, że chwilowo mogą odetchnąć z ulgą, los zsyła na nich kolejną tragedię, a Nina musi wyruszyć do Warszawy, by ratować więźnia Cytadeli. Czy wypowiedziane przez wojewodzinę na łożu śmierci proroctwo właśnie ma się ziścić?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8293-081-8 |
Rozmiar pliku: | 603 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Major Markow mówił prawdę – pułkownik Czachowski został rozbity pod Rzeczniowem, lecz zamiast kryć się po lasach, krążył jak wilk po całej guberni, nie dając nieprzyjacielowi spokoju. Generał Uszakow wysłał za nim w pogoń wojsko, lecz stary wyga nie dał się po raz drugi zaskoczyć. Zdążał pośpiesznie ku Wiśle, pragnąc się przedostać do województwa lubelskiego. W połowie drogi rozpuścił niechętnych mu dowódców połączonych partii powstańczych i z małym oddziałkiem konnych ruszył na spotkanie swoich dwustu pięćdziesięciu strzelców, którzy pozostali mu wierni. Był to morderczy wyścig z czasem. Wielu jego żołnierzy, nie mogąc wytrzymać okropnej tułaczki, modliło się o śmierć. Żyli z dnia na dzień, brudni, zawszeni, często głodni, nieczuli już na nic ze strasznego zmęczenia.
Pułkownik na równi ze swoimi żołnierzami cierpiał niedostatek, znosząc trudy życia partyzanckiego. Bezgranicznie oddany sprawie, wierny złożonej przysiędze, wiedział, że do domu już nie wróci i nie zobaczy oczekujących go córek. Jego dwaj synowie walczyli przy boku ojca. To jemu okoliczne dwory w Górach Świętokrzyskich zawdzięczały bezpieczeństwo oraz ochronę przed gwałtami i grabieżą. Ufał, że wkrótce nastąpi interwencja mocarstw zachodnich, bo Francja cynicznie podtrzymywała nadzieje Polaków, wiedząc, że ich nigdy nie spełni. Cesarz Napoleon III w czasie rozmowy z księciem Władysławem Czartoryskim na osłodę rzucił mu frazes: „Durer01!” – więc powstańcy trwali, ścieląc się trupem, walcząc i ginąc.
Z miast i miasteczek guberni radomskiej oraz kieleckiej wyszły na spotkanie Czachowskiemu kolumny rosyjskiego wojska. Pułkownik, powiadomiony o tym fakcie, pośpiesznie wcielał do swego umęczonego oddziału nowych ochotników i gotował się do rozprawy z nieprzyjacielem.
***
Domownicy zgotowali Ninie owacyjne przyjęcie. Pan Bochniak, dowiedziawszy się o sprzedaży domu w Warszawie, dopytywał się ciekawie, jaką cenę udało się jej uzyskać. Nina zaprosiła go do gabinetu, zamknęła drzwi i ułożyła na biurku rzędem paczki banknotów.
– Oto dwadzieścia pięć tysięcy rubli – oświadczyła tryumfalnie. – Z takim kapitałem możemy coś zacząć. Zrobiłam naprawdę świetny interes.
Pan Bochniak wytrzeszczył oczy i gapił się w milczeniu na rozłożone pieniądze. Potem ciężko opadł na najbliższe krzesło.
– Pani hrabina wybaczy, ale jakoś źle się poczułem – sapnął głośno. – Ten interes doradził pani mecenas Porzycki?
– Nie zastałam go w Warszawie. – Opisała początkowe trudności. – Na szczęście trafił się poczciwy kupiec rosyjski i bez targów dał mi dwadzieścia pięć tysięcy rubli.
– Wielka szkoda, że nie pojechałem z panią hrabiną do Warszawy, bo może coś bym doradził – odezwał się pan Bochniak słabym głosem.
– Uważa pan, że zrobiłam zły interes? – Nina poczuła niepokój. – Wzięłam za dużo?
Pan Bochniak zamierzał coś powiedzieć, lecz widząc jej promienne, uszczęśliwione oczy, zamilkł. Wymówiwszy się od zaproszenia na śniadanie z szampanem, wybąkał coś o czekających go pilnych obowiązkach i wyszedł z gabinetu jak z krzyża zdjęty. Nina była trochę urażona jego całkowitym brakiem entuzjazmu, ale zajęta myślą o remoncie domu i odbudowie wsi, całkiem o tym zapomniała.
Faktorzy żydowscy, zwęszywszy pieniądze, zbiegli się do Makowa, oferując swoje usługi. Za nimi zaczęły ciągnąć wozy ze zbożem, jarzynami, bydłem, trzodą chlewną i drobiem. Na polach dworskich i chłopskich od świtu do nocy wrzała gorączkowa praca. Szaleńczym wysiłkiem starano się nadgonić czas i zapewnić sobie zbiory na jesień. We wsi ze wszystkich stron dobiegał huk młotów i zgrzyt pił tnących drewno na nowe domy. Tartak bez przerwy przyjmował przywożone z lasu pnie drzew zwalonych huraganem.
Początkowo Nina czuła się uszczęśliwiona, widząc, jak ukochany dom powraca do dawnej świetności, a wieś rośnie w oczach, ale po kilku dniach straciła humor i snuła się po pałacu jak smętny cień. Była niemal chora ze strachu o życie męża i przyjaciół. Nawet opanowana Emilka nie kryła niepokoju. Praca kurierska zabierała jej większość czasu i do domu wpadała tylko na kilka godzin, aby się wyspać. Pierwszym pytaniem, którym witała domowników, było: „Są jakieś wiadomości?”. Tymczasem to ona była dla wszystkich źródłem informacji, bo jako kurier miała najwięcej możliwości rozpytania się o oddział powstańczy. Nikt jednak nie słyszał o naczelniku „Czarnym” i jego partii. O pułkowniku Czachowskim także słuch zaginął, bo niespodziewanie jakby się pod ziemię zapadł. Przygnębiona Emilka niezmordowanie pełniła swoje obowiązki, nigdy się nie skarżąc, tylko jej błękitne oczy wyrażały niemą rozpacz.
– Nie pojmuję, jak ona może ten koszmar tak spokojnie znosić – wzdychała głośno Nina, użalając się pani Salomei. – Kiedy ja mam zmartwienie, zamykam się w sypialni i ryczę. Cały świat może się wtedy walić, nic mnie to nie wzrusza. Ale Emilka jest jak z żelaza.
– Ona musi coś robić, żeby nie oszaleć. – Na twarzy pani Salomei malowała się chrześcijańska rezygnacja. – Jest przekonana, że Janek byłby zadowolony z jej pracy. Ale ja się o nią lękam, bo w tych czasach powinna bardzo na siebie uważać.
Zapewne starsza pani miała rację, bo Emilka wychudła, a w jej wzroku i w rysunku zaciśniętych ust malował się wyraz desperacji. Jednakże ani na moment nie przestała nad sobą panować i nigdy nie zwierzała się nikomu, jak bardzo jest jej ciężko. Kilka razy Nina zastała ją wpół żywą, siną na twarzy po męczących wymiotach, ale na jej prośby, aby zrezygnowała ze swojej pracy, Emilka stanowczo odmawiała.
Pewnego razu przywiozła wiadomość o zgromadzonych w Puszczy Kozienickiej znacznych siłach powstańczych pod dowództwem pułkowników Kononowicza oraz Jankowskiego i Drewnowskiego. Dochodziło w tych stronach do walk, z których Rosjanie wychodzili pobici. Generał Uszakow na gwałt ściągał posiłki, gdy nagle jak diabeł z pudełka w północnej części guberni radomskiej pojawił się Czachowski i włączył do walki. Ta informacja zelektryzowała kobiety. Nina jeszcze tego samego dnia posłała wiadomość do Brzezińca. Po południu do Makowa przyjechała Zosia, przywożąc ze sobą Dorotę, zupełnie samotną po wyjeździe matki do Krakowa.
Siedziały w głębi parku przy okrągłym stoliczku zastawionym owocami i zimnymi napojami, bo tego dnia żar lał się z nieba. W pobliżu przechadzało się kilka sarenek, skubiąc soczystą trawę i machając krótkimi ogonkami.
– Nie, to niemożliwe, żeby ich rozbito – powiedziała Emilka głosem, w którym znać było znużenie. – To przecież duża i doskonale uzbrojona partia. W walce poległoby wielu żołnierzy z obu stron i tego nie dałoby się ukryć. Rosjanie z pewnością pochwaliliby się w swoim „Żurnale”. Tymczasem nigdzie nie ma o tym wzmianki.
– W takim razie jak wytłumaczyć sobie fakt, iż nie mamy od nich żadnej wiadomości? Kompletnie nic, jakby ich puszcza pochłonęła! – zawołała wzburzona Nina.
Zerwała się z trzcinowego fotelika i niespokojnie dreptała tam i z powrotem, założywszy ręce do tyłu. Od kilku nocy źle spała i była rozdrażniona. Na dźwięk podniesionego głosu Niny leżący przy jej fotelu Grot poczuł się w obowiązku żałośnie zawyć, kuląc pod siebie puszysty ogon. Nina odwróciła się ku niemu z pasją.
– To psisko znowu wyje! – wrzasnęła, wyprowadzona z równowagi. – Cicho bądź, bo dostaniesz w skórę!
Czekała niecierpliwie na przyjazd Emilki, łudząc się, że przywiezie ona listy lub jakąś nowinę, ale spotkał ją bolesny zawód.
– Musimy uzbroić się w cierpliwość – przemówiła chłodno Dorota, obojętnie przysłuchująca się jej słowom.
Nina wciągnęła nosem powietrze i zwróciła się w jej stronę, gotowa wszcząć kłótnię, ale się powstrzymała, posyłając tylko pani Bieckiej nieprzyjazne spojrzenie.
– Emilko, czy jesteś pewna, że Alka nie było z panem Czachowskim? – spytała.
– Rozmawiałam z rannym powstańcem z oddziału pułkownika. Pana Aleksandra i naszych chłopców tam nie widziano.
– To gdzie oni się podziewają? – Zosia rozpaczliwym gestem chwyciła się za głowę. – Jezu, Tadek po śmierci ojca powinien wrócić do domu! Żeby nie rządca polecony mi przez Ninę, nie dałabym sobie rady z prowadzeniem spraw majątkowych.
Nina przystanęła i spojrzała na nią ze współczuciem. Biedna, kochana Trusia…
– Jeżeli w ciągu tygodnia nie dostanę wiadomości od męża, biorę Maćka i razem pojedziemy śladami partii. Przecież ktoś musiał ich widzieć! Za złoto chłopi powiedzą prawdę.
Żadna z pań nie odezwała się słowem. Z dala dobiegł ostry krzyk pawia.
– Za złoto chłopi cię zamordują – skomentowała po chwili jej wypowiedź Dorota. – Też masz pomysły!
Pomiędzy drzewami zabieliły się fartuszki pokojówek niosących tace z ciastem, porcelanowe misy z czereśniami, lodowe babeczki, wino porzeczkowe oraz wodę sodową, bo dzień był od rana upalny. Walenty, nadzorujący nakrywanie do podwieczorku, ze zrozumiałym zainteresowaniem przysłuchiwał się rozmowie dam. Niepokoił się o pana i nie było dnia, żeby o nim nie wspominał.
– Zamierzasz jechać sama pomiędzy walczące wojska? – Na wyrazistej twarzy Emilki odmalował się wyraz zdumienia i przerażenia. – Nino, ależ to szaleństwo! Pierwszego dnia wpadniesz im w łapy, bo chłopi wydadzą cię Moskalom. Zostaniesz… No, sama dobrze wiesz, co się wtedy stanie. Potem odeślą ciebie i Maćka do Radomia i tam cię zamęczą.
– Pojadę! – niemądrze upierała się Nina. Najchętniej rozbiłaby coś na kawałki lub rozerwała w strzępy, ale nie miała na czym się wyładować. – Kto wie, czy mój mąż nie potrzebuje pomocy? Może jest ranny? Pojadę i nikt mnie nie zatrzyma! Zetnę włosy, ubiorę się po męsku i pojadę. A mojej Mignon kozackie koniki nigdy nie dogonią.
– Wyobrażasz sobie, że Rosjanie nie rozpoznają kobiety? Chyba że trafisz na oddział niewidomych weteranów – zakpiła Dorota. – Doprawdy, Nino, dramatyzujesz. Wszystkie jesteśmy w podobnej sytuacji, ale nie histeryzujemy.
Nina zmrużyła oczy i wpatrywała się w Dorotę z narastającą furią. Już zamierzała krzyknąć, że jej Aleks to nie Kazio Biecki, który nie kocha swojej żony… Naraz przypomniał się jej chłodny pożegnalny pocałunek męża i w milczeniu spuściła głowę.
Pani Salomea, zajęta szyciem bielizny dla powstańców, taktowanie zmieniła temat, opowiadając o radości ciotki Marii z powrotu wuja Ksawerego do zdrowia. Pani Borutyńska codziennie jeździła do Sarnik, często pozostając tam na noc, była więc dobrze poinformowana. Chory mógł już poruszać rękami, podnosił się z łóżka, a nawet próbował chodzić. Jednakże mowę miał jeszcze bełkotliwą, a własne kalectwo wywoływało u niego ataki dzikiego gniewu. Stał się jeszcze bardziej wybuchowy i nawet dla żony bywał nieraz przykry. Ciotka Maria znosiła jego grymasy z anielską cierpliwością, trwając przy nim i pielęgnując męża z samarytańskim poświęceniem i miłością. Prawie nie odstępowała od łoża chorego, czytając mu książki, grając z nim w bezika i przygotowując mu przysmaki.
– Biedna ta Marynia. Ale jeszcze bardziej żal mi Bini. Zawiadomiona o chorobie ojca, natychmiast zaczęła starania o uzyskanie paszportu na wyjazd do Królestwa. Pan Edward jeździł nawet w tej sprawie do Poznania, przedstawiając władzom świadectwa lekarskie nadesłane przez Marynię. Lecz Prusacy odmówili wydania paszportu, twierdząc, że Binia już raz w tym roku przebywała za granicą. Boże, jaka nieczułość! Żeby bronić córce odwiedzić chorego ojca?
– Binia mi o tym pisała – wtrąciła Nina. – Miałam taką nadzieję, że znowu się zobaczymy, ale nic z tego nie wyszło. Ciocia postanowiła, że wszyscy spotkają się za granicą, bo do krajów zachodnich łatwiej uzyskać paszport i wizę. Prusacy mają umowę z Rosjanami i dlatego nie chcą nikogo przepuszczać do Królestwa.
– Niestety, biedny Ksawery co najmniej przez rok nie będzie zdolny do dalszej podróży – westchnęła pani Salomea. – Mój Boże, kto z nas wie, co nas czeka za rok?
Zosia pochyliła się nad śpiącym synkiem i poprawiła mu na główce jedwabny czepeczek, bo nawet w cieniu drzew było bardzo gorąco.
– Ninko, z panią wojewodziną jest niedobrze – odezwała się półgłosem, by nie obudzić dziecka. – Powinnaś tam pojechać, bo ciągle dopytuje o ciebie. Proboszcz z sakramentami bywa u niej codziennie. Wszyscy się obawiają, że chora może zasnąć i więcej się nie obudzić. Wezwała do siebie Jadzię i przepraszała ją za Starewicza.
– Mój Boże! – Nina szczerze się przejęła. – Pojadę do niej zaraz jutro z samego rana. A jeszcze niedawno była taka energiczna i żwawa. To wizyta tego przeklętego Gucia ją zniszczyła. Jaka szkoda, że Alka nie ma, bo ona go kocha jak syna. Pewnie czeka na wiadomość od niego.
W tym momencie Grot zaszczekał na przelatującego ptaka, a śpiący chłopczyk obudził się i zaczął kaprysić. Nina wzięła go na ręce i zaczęła się z nim bawić, tuląc go, całując w różowy nosek i koniuszkiem warkocza łaskocząc chłopca pod podbródkiem. Malec się zaśmiewał, oddając jej każdy pocałunek. Trzymając chłopca w objęciach, usiadła z nim na fotelu, mając słodkie złudzenie, że pieści własnego synka. Zaklaskała głośno, a na ten znak z wyniosłej sosny zbiegła Noisette, skoczyła swej pani na ramię i zaczęła zajadać ze smakiem podawane orzechy laskowe, beztrosko rzucając łuski na głowę swojej karmicielki. Chłopczyk nie posiadał się z radości, wyciągając do ślicznej wiewiórki tłuste łapki. Niezadowolona Noisette pisnęła gniewnie. Nina w obawie, że rozeźlona wiewiórka może ugryźć dziecko, wymierzyła jej palcem lekkiego klapsa po pyszczku. Obrażona Noisette błyskawicznie skryła się w kieszeni jej sukni i z zemsty wygryzła w niej dziurę. Zosia patrzyła z miłością na synka i chłodziła rozgrzaną twarz, wachlując się rondem słomkowego kapelusza.
– Stefan niedługo skończy roczek, zaczyna mówić, a nie zna własnego ojca – odezwała się drżącym głosem. – Czasami zadaję sobie pytanie, czy mężczyźni w ogóle zdają sobie sprawę, co to znaczy wydać na świat dziecko, troszczyć się o jego codzienne potrzeby, zamartwiać się, gdy choruje i poświęcać mu każdą chwilę. Wydaje mi się, że nie mają o tym nawet wyobrażenia. Uczyniwszy nas matkami, odeszli do walki, pozostawiając nas na pastwę losu. Żyjemy w ciągłej niepewności, ni to panny, ni wdowy. A przecież wszystkie jesteśmy młode i pragniemy miłości. Marzymy, aby ten, którego poślubiłyśmy, opiekował się nami, był przy nas na dobre i złe. Mój teść zabity, o ojcu nic nie wiem, o Tadku słuch zaginął. Ja nie potrafię dłużej znosić tej niepewności, muszę wiedzieć, co się stało z moim mężem. Oświadczam wam, że jeśli Nina zdecyduje się jechać, ja pojadę z nią! Mogą mnie zabić, wszystko mi jedno.
Zosia wybuchła rozdzierającym płaczem, a chłopczyk, widząc szlochającą matkę, także się rozpłakał. Panie próbowały ją uspokoić, trzeźwiąc solami i skrapiając wodą kolońską, bo biedna Trusia dostała spazmów, łkając i głośno wzywając męża. Jednakże dzień miał się zakończyć o wiele pogodniej. Mira, powracając z Borku, przybiegła do parku cała w uśmiechach i rzuciła na kolana Niny, Emilki i Zosi listy.
– Wszystkie panie mają korespondencję. Pani Doro, proszę, oto list od męża! – zawołała wesoło.
– Chyba to Zosia wypłakała nam te listy u Boga! – Emilka się zaśmiała, nerwowo rozdzierając kopertę, a raczej dwa sklejone brzegi kartki. – Nino, dokąd idziesz?
Nina nawet się nie obejrzała, lecz pochwyciwszy list, pobiegła do domu i zamknąwszy się na klucz w buduarze, usiadła przy sekretarzyku, dopiero wtedy otwierając brudną, poplamioną kopertę. Na widok znajomego pisma męża oczy jej napełniły się łzami radości. Przycisnęła list do ust, całując drobne literki. List musiał wędrować przez wiele rąk, zanim trafił do adresatki. Odruchowo rzuciła okiem na datę. Aleks pisał list w pierwszych dniach maja. Jego piękne pismo rozmazywało się, gdy patrzyła na nie przez mgłę łez.
Najdroższa moja, ukochana żono, mój najsłodszy promyczku!
Do tej pory nie udało się nam połączyć z Czachowskim, chociaż gonimy za nim od wielu dni. Pułkownik kluczy, aby zmylić nieprzyjaciela, i nieustannie zmienia miejsce pobytu. Przybyliśmy do Piekła, lecz jego już tam nie było, a nasze władze nie zatroszczyły się o to, by ustalić nowe miejsce zbiórki. Mogę tylko przypuszczać, że pułkownik idzie forsownymi marszami w iłżeckie lasy, aby tam poszukać schronienia. Rozdzielają nas kolumny wojsk rosyjskich, które napływają z sąsiednich garnizonów, poruszając się w rozmaitych kierunkach i trzeba dobrze uważać, żeby znienacka nie wpaść na nie. Sytuacja wygląda następująco: najpierw idzie Czachowski, potem kolumna rosyjska, która go ściga, następnie my, usiłując połączyć się z pułkownikiem, za nami znowu Rosjanie, próbujący dobrać się do skóry Czachowskiemu i nam!
Idziemy teraz w stronę Opatowa, dokąd, jak sądzę, zmierza Czachowski. Ale jest to tylko hipoteza, bo nic pewnego nie wiemy. Mamy jednak pewne oznaki, że depczemy mu po piętach, gdyż w pobliżu wsi wrogich powstańcom widzieliśmy powieszonych chłopów, pokaranych przez pułkownika za zdradę. Nie jestem zwolennikiem drastycznych metod, niemniej jest to faktem, iż w niemal każdej wsi wójtowie i sołtysi zdają Rosjanom meldunki o pojawieniu się w okolicy powstańców. Czynią to nawet bez specjalnego przymusu, po prostu dla korzyści materialnych, bowiem władze carskie płacą pięć srebrnych rubli za głowę żywego lub martwego powstańca. Podejrzewam, że gdyby Rząd Narodowy płacił za głowę Rosjanina dziesięć rubli, wieśniacy zarzuciliby nas tymi trofeami. To straszliwa tragedia narodowa, że Polacy stali się dla siebie Kainami!
Nina zatkała usta dłonią, a potem głęboko zaczerpnęła powietrza.
To wyłącznie nasza wina, bo mszczą się na nas wieki chłopskiej niedoli. Jednakże surowość pułkownika jest w pełni uzasadniona, bowiem rozzuchwaleni bezkarnością chłopi śledzą każdy nasz krok, nie pozwalając nam odetchnąć. Gdy idziemy, a raczej wleczemy się umęczeni, widzimy, jak pastuchy wskakują na konia i pędzą do najbliższego posterunku z donosem. Na szczęście jest bardzo ciepło, więc nie zbliżamy się do ludzkich siedzib, nocując pod gołym niebem w lesie.
Wczoraj starliśmy się z silnym oddziałem dragonów pod dowództwem kapitana. Uderzyliśmy na nich z zaskoczenia i po kwadransie było po wszystkim. W czasie bitwy obserwowałem naszych kosynierów i w głowie mi się nie mieści, jak dziwną i złożoną jest natura naszego chłopa. Jedni wieśniacy wydają nas wrogowi, a chłopi służący w moim oddziale biją się z niesłychaną walecznością. Tyle w tym naszym narodzie sprzeczności i niekonsekwencji, prawda?
Po bitwie Janek operował i opatrywał wziętych do niewoli Rosjan. Wypuściłem ich wolno, po złożeniu przez nich przysięgi, że zaniechają walki. Wiem, że ich przysięga to fikcja, bo są żołnierzami i wrócą do swoich, lecz ja muszę się ich pozbyć, a zabić przecież nie mogę. Nie jestem katem, lecz polskim oficerem.
Kochanie, nie martw się o mnie. Na razie cieszę się znakomitym zdrowiem i nie jestem nawet draśnięty. Nie głodujemy. Ucieszysz się, bo Tadeusz wyrabia się na świetnego oficera, ostatnio bardzo zmężniał, w bitwie walczy z wyjątkową zawziętością, mszcząc się za śmierć ojca. Chorąży Barycz również zasługuje na pochwałę. Wziął do niewoli dowódcę dragonów, odnosząc ranę w udo, bo Moskal strzelił do niego z rewolweru. Za to Biecki mnie denerwuje. To lichy człowiek i nie nadaje się do naszej ciężkiej służby. Obawiam się, żeby jego bezmyślność nie przysporzyła nam nowych kłopotów, bo nie potrafi obejść się bez kobiet. Zwiadowca kilkakrotnie nakrył go na flircie z wiejskimi dziewczętami. Najchętniej pozbyłbym się go z oddziału.
Mój słodki promyczku, wybacz mi ten chaotyczny styl, ale piszę list od kilku dni, w czasie postojów.
Jestem Ci niewypowiedzianie wdzięczny za Tomka. Okazuje mi rozczulające przywiązanie, co mnie wzrusza i zobowiązuje do opieki nad tym samotnym dzieciakiem. Jest wybitnie inteligentny i ma fenomenalną pamięć. Potrafi być bardzo dobrym wywiadowcą. Idąc w chłopskim przebraniu do wsi, dostarcza nam cennych informacji. Podziwiam jego odwagę, to urodzony żołnierz! Jest przy tym tak szlachetny i szczery, tak bardzo mi oddany, że przyrzekłem sobie nie zmarnować jego nadzwyczajnych zdolności. Jeżeli przeżyję powstanie, oddam go do najlepszej szkoły oficerskiej we Francji lub w Anglii. W wolnych chwilach uczę go obu tych języków, jak również rosyjskiego, a Tomek zapamiętał już mnóstwo słówek i od biedy można się z nim rozmówić. On po prostu chłonie naukę.
Dziś przybył do nas kurier, więc piszę ten list w nadziei, że prędko dotrze do Twoich ślicznych rączek. Ogromnie tęsknię za Tobą. Czy wybaczyłaś mi moje bezmyślne słowa, którymi Cię raniłem? Ukochana, ja nie walczę z pobudek patriotycznych ani dla sławy, bo od początku zdaję sobie sprawę, że tej walki nie wygramy. Mam jednak nadzieję, że ta zbrojna demonstracja poruszy sumienia w Europie, a może i w Rosji. Może wzruszy tam kogoś wielka danina krwi, którą składamy w tym powstaniu. Zawiodły nas szumne hasła, zgubiła głupota i wzajemna zawiść… Ale gdy wieczorem przyglądam się śpiącym obok mnie chłopcom, którzy tak bezgranicznie mi zaufali, oddając swoje życie w moje ręce, nie potrafię im powiedzieć: „Nasza sprawa jest przegrana, wracajcie do domów”. Te słowa nigdy nie przeszłyby mi przez usta. Oni wierzą głęboko, że ich poświęcenie przyniesie nam w efekcie zwycięstwo. Nie mam prawa odbierać im tej wiary.
Czasami śnię na jawie, że jestem w domu. Przypominam sobie wspaniałe zachody słońca nad Sieradowską, czuję zapach kwitnących róż i widzę Ciebie, jak siedzisz przy fortepianie i grasz nasze ulubione Larghetto, a Twoje smukłe paluszki lekko przebiegają po klawiaturze. Widzę mgły unoszące się nad stawem i słyszę krzyk ptaków powracających do gniazd. Może w ten sposób objawia się miłość do ojczyzny, do ziemi i naszych obyczajów, które kochamy i do których od wieków byliśmy przyzwyczajeni? W ich obronie dziś narażamy własne życie i umierając, jeszcze protestujemy.
Mój biedny promyczku, oskarżam się, że postąpiłem bardzo egoistycznie, prosząc o Twoją rękę, bo miałem świadomość, że jestem poświęcony innej sprawie. Ale ja tak bardzo Cię kochałem i łudziłem się, że jednak powstanie nie wybuchnie, a my spokojnie przejdziemy razem przez życie. Walczę więc bez wiary w zwycięstwo, lecz dumny z odwagi i poświęcenia moich żołnierzy.
Wczoraj przeżyliśmy chwile grozy. Szukając wody, trafiliśmy do dworku jakiegoś dzierżawcy w nadziei, że napijemy się kwaśnego mleka. W takich dworkach zawsze przyjmują nas serdecznie, ale z domu nikt nie wyszedł nam na powitanie. Kiedy weszliśmy do środka, okazało się, że dom był kompletnie splądrowany przez kozaków, którzy zaskoczyli mieszkańców we śnie. W sypialni, na połamanym łóżku, leżała śliczna młoda kobieta, zupełnie naga i bardzo poraniona. Przed śmiercią prawdopodobnie została wielokrotnie zgwałcona. Na jej piersi spoczywało ciałko niemowlęcia, bestialsko przebite kozacką piką. Nie mogłem oderwać oczu od tego nieszczęsnego dziecka. Odebrało mi wprost mowę. W myślach błogosławiłem Twój niezawodny instynkt macierzyński, nakazujący Ci ukryć nasze dziecko w bezpiecznym miejscu. Wolałbym nigdy nie oglądać mojej córeczki, za którą bardzo tęsknię, lecz w zamian cieszyć się świadomością, iż przebywa z dala od tego piekła. Myśl, że grozi jej śmierć, odebrałaby mi odwagę do walki.
W sieni tego dworku leżał zabity służący, a obok martwy pies z kawałkiem wydartego munduru w wyszczerzonych zębach. Wszystkie meble były pocięte szablami, pościel popruta, naczynia porozbijane. Wody nie wzięliśmy, bo w studni leżało ciało mężczyzny, pewnie dzierżawcy dworku. Pogrzebaliśmy zabitych i poszliśmy dalej z nienawiścią zapiekłą w sercach i żądzą odwetu. Żałowałem, że przedwcześnie wypuściłem jeńców, między którymi byli i kozacy. Teraz kazałbym ich rozstrzelać pod ścianą tego dworku! Ponure twarze moich chłopców świadczyły, że myślą tak samo, jak ja.
Była dziś u mnie delegacja żołnierzy. Zażądali, żebym wziętych do niewoli kozaków, Czerkiesów, Czeczenów i innych kabardyńców na miejscu karał śmiercią. Ci ludzie z dalekiego Kaukazu okazują nam szczególną nienawiść, podobnie jak pułki Finów, którzy zwalczają powstańców w niezwykle okrutny sposób. Pewnie nie powinienem o tym pisać, lecz czynię to dla przestrogi. Ukochana moja, nie rozstawaj się z bronią, noś ją zawsze przy sobie.
Pamiętaj, że gdy się budzę lub zasypiam, pierwsza i ostatnia myśl poświęcona jest Tobie, jedyna moja, i naszemu dziecku. Nie wiem, kiedy się znowu zobaczymy, bo każdy dzień oddala nas od Makowa. Zwiad doniósł o zbliżaniu się w naszym kierunku piechoty rosyjskiej. Widzimy także chłopów przemykających pośród drzew, by po bitwie obrabować zabitych, a rannych dobić.
Muszę kończyć, bo kurier się niecierpliwi. Najdroższa, całuję Twoje usta, ręce i stopy. Całuję w myślach naszą córeczkę, owoc miłości, tak bardzo przeze mnie upragniony. Polecam się łaskawej pamięci wszystkich pań. Do matki chrzestnej pisałem, więc ją tylko ode mnie ucałuj. Pozdrów wszystkich domowników z Walentym na czele.
PS Kurier powiada, że lada dzień Francja wypowie wojnę Rosji. Se non è vero, è ben trovato!02 W tym wypadku Rząd Narodowy musi zmienić cały modus operandi03.
Do widzenia, Nino, jesteś światłem moich oczu.
Kocham Cię.
Aleksander
Kilkakrotnie odczytała półgłosem list męża. Gardło miała ściśnięte, lecz oczy suche. List wcale nie przyniósł jej oczekiwanej pociechy, bo pisany był w przeddzień bitwy, prawie przed miesiącem. Aleks żył, bo gdyby przytrafiło mu się coś złego, jej niezawodny instynkt dałby o tym znać. Jego słowa z nową siłą rozbudziły w niej straszną tęsknotę za dotykiem jego rąk pieszczących jej spragnione miłości ciało. Za niskim, wibrującym namiętnością głosem, budzącym w niej pragnienie. Był taki szlachetny, przypisując jej uczucia, którymi bynajmniej się nie kierowała, oddając córkę. Nie tęskniła za dzieckiem i wcale nie pragnęła go zobaczyć. Obojętnie odczytywała zachwyty Bini nad dziewczynką, która szczęśliwie zniosła długą podróż do Świerszczyn i rozwijała się zdrowo. Z listów siostry emanowała gorąca miłość, której Nina wcale nie podzielała. Jej macierzyńskie uczucia zabrał do grobu zmarły synek. Czasami zupełnie zapominała, że gdzieś daleko żyje jej rodzona córka. O tym przykrym fakcie przypominał jej list Bini lub łzawe westchnienia tęskniącej za małą Jagi.
***
01 fr. trwać
02 wł. Jeżeli to nieprawdziwe, to przynajmniej dobrze wymyślone!
03 łac. Sposób działania