- W empik go
Kochankowie nieba – Chryzant i Daria - ebook
Kochankowie nieba – Chryzant i Daria - ebook
Utwór Calderóna de la Barca oparty jest na żywocie świętych męczenników chrześcijańskich Chryzanta i Darii. Chryzant był jedynym synem egipskiego patrycjusza o imieniu Polemius lub Poleon, który żył za panowania Numeriana. Jego ojciec przeprowadził się z Aleksandrii do Rzymu, gdzie Chryzant odebrał staranne wykształcenie. Rozczarowany światem pogańskim, zaczął czytać Dzieje Apostolskie. Następnie został ochrzczony i wykształcony w wierze przez kapłana o imieniu Carpophorus. Jego ojciec był niezadowolony z nawrócenia Chryzanta i zaaranżował małżeństwo z Darią, rzymską kapłanką Minerwy. Chryzant zdołał jednak nawrócić żonę, a po jakimś czasie za wyznawanie zakazanej religii oboje ponieśli śmierć męczeńską.
Kategoria: | Literatura piękna |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-713-9 |
Rozmiar pliku: | 266 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Za podniesieniem zasłony widać Chryzanta siedzącego z książką przy stole założonym księgami
CHRYZANT.
O! głowo ty moja, głowo!
Z twoją władzą umysłową!
Jakżeś ciasna, ciemna, mylna,
Bezpojętna i bezsilna,
Gdy nie możesz ni troszeczki
Pojąć tej lichej książeczki,
Którą przypadkiem, bez celu,
Wyjąłem z pomiędzy wielu. –
Nad nią jedną dni już tyle
Myślę, męczę się i silę,
Próżno myślę, próżno ślęczę,
Na nic trudy i zgłębiania,
Próżno silę się i męczę,
Na nic wszystko! ani zdania!
Kiedy tak,... więc już uznaję
Całą, mych zdolności małość;
Lecz jeszcze mi pozostaje
Wola, praca i wytrwałość.
Więc choćbym miał tę książczynę
Czytać, męczyć, całe życie,
Nie ustąpię, nie pominę,
Aż zrozumiem należycie.
Lub wezwę mistrza jakiego
Sławnego z nauk, z rozsądku,
Niech objaśni mię: dla czego
Wciąż powraca do początku?
Dobrze mówię: do początku,
Boć to właśnie wyraz pierwszy
Owych tajemniczych wierszy:
„Na początku było Słowo”.
Jeżeli Słowo jest mową,
Dźwiękiem głosu, czy wyrazem,
Toć już nie może zarazem
Być początkiem, w żaden sposób –
Boć mowy nie ma bez osób!...
A tu nie powiada czyja!...
I dalej tak rzecz rozwija: –
„A Słowo było u Boga,
Słowo samo Bogiem było,
Wszystko z Niego się zrodziło;
Słowo było na początku,
Wszystko wyszło z tego wątku –
Bez Słowa nic się nie stało!”
Cóż za labirynt zaklęty!
I gdzie tu do wyjścia droga?
Takie głębie i zamęty,
Że ja, co już lat nie mało
Przemęczyłem, prześlęczałem
Nad księgami uczonemi,
I świeckiemi i boskiemi,
Nic a nic nie zrozumiałem!
Nic a nic, z tej książki całej
Takiej lichej, takiej małej!
(wraca do czytania)
„Na początku było słowo”....
(zatrzymuje się)
Na początku!... i na jakim?...
Czy gdy Jowisz, Neptun, Pluto,
Dzieląc świat berłem trojakiem
Władzę swoję ztąd wysnutą
Wznieśli nad świata budową?...
Ten stał się panem na niebie,
Drugi piekła wziął dla siebie,
A trzeci zagarnął morze,
A ziemię dali Cererze,
Czas oddali Saturnowi,
Ogień zaś Merkurjuszowi
Powierzyli i Wenerze?...
Nie! nie!... to nie o tej porze,
Nie o tym mowa początku; –
Boć to prosto rzecz rozsądku,
Że gdy niebo, ziemia, morze,
Ogień, wiatry już istniały,
Toć z czegoś powstać musiały!...
Był więc już wprzódy początek,
Zkąd te twory wzięły wątek.
A więc nie o tym początku
Jakimś następnym, podrzędnym,
Tutaj mowa o bezwzględnym,
Przed którym nic nie istniało,
Z którego wszystko powstało,
Wszystko zgoła, bez wyjątku.
Jest więc już inna przyczyna,
Nim się ten podział zaczyna,
Jest już wprzód inny początek,
Zkąd te twory biorą wątek....
Tak;... a tym początkiem: siła,
Która to wszystko sprawiła.
Rzecz to jaśniejsza od słońca –
Lecz ten wywód niema końca!
Bo gdy przyczyna z przyczyny,
Początek z początku płynie,
Toć u szczytu tej drabiny,
Na ostatniej jej wyżynie,
Na wierzchołku tego wątku,
U kresu tego zapasu,
Choćby go najbardziej mnożyć,
Muszę nareszcie położyć
Przyczynę już bez przyczyny,
Początek już bez początku,
Czas – bez czasu!...
Tu kres myśli, jej potęga
Dalej już na włos nie sięga. –
A w tej księdze z każdym krokiem
Coraz głębsza tajemnica;
Wszystko ciemnieje przed wzrokiem,
Rozum coraz mdlej przyświeca;
Pod tych zagadek nawałem
Pojęcie i sąd upada,
Co krok to nowe bezdroże; –
Oto dalej cóż powiada?!
„I Słowo stało się ciałem”. –
Słowo ciałem! – jak być może,
Żeby Słowo, co w początku
W Bogu było, Bogiem było,
Słowo co wszystko stworzyło,
Żeby mogło stać się ciałem!
Nieba! serdecznie was proszę,
Dajcie mi klucz tych tajemnic,
Niech już raz wyjdę z tych ciemnic,
Z tych męczarni, które znoszę!
O ty! bóstwo niepojęte
W swem istnieniu przedświatowem,
Niezbadane w swoim bycie!
Bogiem ty jesteś czy Słowem,
Ty, coś jest samemu sobie
Początkiem i skończonością,
Z którego wszystko poczęte,
A przedwiecznie było w Tobie,
Jeśliś jest życiem, światłością,
Daj mi światło, daj mi życie!
(Na wzniesieniu, po obu bokach Chryzanta, ukazują się jednocześnie dwie osoby, jedna w czerni z gwiazdami, draga w bieli; – on ich nie postrzega i wciąż sam z sobą rozmawia.)
GŁOS PIERWSZY.
CHRYZANT!
GŁOS DRUGI.
CHRYZANT!
CHRYZANT.
Dziwne
Dwa jakieś głosy tajemne,
Czy jakieś uczucia ciemne,
A całkiem sobie przeciwne,
Twory bez duszy i ciała
Co fantazja wybujała
Sama stworzyła i roi,
Walczą z sobą w piersi mojej. –
GŁOS PIERWSZY.
Słowo o którem tu mowa,
To Jowisz, – jego to słowa
Słuchają wszyscy bogowie
W całego świata budowie.
CHRYZANT.
Jowisz? więc to wyrażenie
Ma oznaczać jego tchnienie.
GŁOS DRUGI.
Słowo, co po całym globie
Święta Ewangielja głosi,
To Słowo wszystkiego w sobie
Początek i koniec nosi.
CHRYZANT.
Koniec zarazem z początkiem?
Tego nie pojąć rozsądkiem.
GŁOS PIERWSZY.
On wziął na samym początku
Rządy nieba sam, najwyższe,
A reszcie bogów, w porządku
Dał władzę nad tem, co niższe.
CHRYZANT.
Boć sam jeden nie mógł przecie
Zarządzać wszystkiem na świecie.
GŁOS DRUGI.
Słowo było przed istnieniem
Przed nieba, ziemi stworzeniem,
Bo samo się w sobie stało
Wprzód nim z siebie czas wydało.
GŁOS PIERWSZY.
Czcij Jowisza przed wszystkiemi,
Boga nad bogi naszemi.
GŁOS DRUGI.
Czcij Boga niepojętego,
Przedwiecznego, jedynego.
GŁOS PIERWSZY.
Jowisz chwała nieskończona!
GŁOS DRUGI.
Bóg, pan ziemi i niebiosów!
GŁOS PIERWSZY.
Drzyj przed gromem jego ciosów!
GŁOS DRUGI.
Szukaj zdroju z Jego łona!
(znikają)
CHRYZANT.
O! jakże okropne ciemnie,
Jaki zamęt czuję w sobie!
Dwa jakieś duchy w tej dobie,
Zły i dobry, walczą we mnie.
Obu wprost przeciwne zdania –
Ten burzy, co tamten stawi,
Jeden mię ku wierze skłania, –
Drugi zwątpienie obudza...
Ach! jak ta walka utrudza!
I któż mię od niej wybawi!
(W głębi za sceną POLEMIO.)
POLEMIO.
Karpoforo mi nagrodzi
Te wszystkie trudy i znoje!
CHRYZANT.
Jak dziwnie głos ten przychodzi
W straszne udręczenia moje,
Jak szczęśliwie trafia w porę,
W sam czas w moich wątpliwościach!
A choć całkiem przypadkowo
Zabrzmiało to wielkie imię,
To jednakże ja to słowo
Za proroctwo sobie biorę.
Bo ten Karpoforo w Rzymie
Mistrzem był, i najsławniejszym
We wszelkich umiejętnościach,
I ze wszystkich najbieglejszym,
A dziś ciężko podejrzany
O wspólnictwo z chrześcijany,
Uszedł cesarskiej pogoni,
I tu, jak mówią, się chroni,
W skalistych grotach się kryje,
Gdzie tylko dziki zwierz żyje.
On mi światła nie poskąpi,
On mi rozjaśni tę ciemnię,
Lecz póki to nie nastąpi,
Myśli straszna, co tajemnie
Dręczysz mię wciąż przez dni tyle,
Dozwól odpocząć na chwilę,
Opuść mnie, odstąp odemnie –
Niech ożyję! –
(wchodzi POLEMIO, KLAUDJUSZ i ESKARPIN.)
ESKARPIN.
Mój pan sobie
Z wiatrami rozpoczął waśnie.
KLAUDJUSZ.
Niech wejdą wszyscy dworzanie.
POLEMIO.
CHRYZANT! synu! co tobie?..................................DOBA DRUGA
KLAUDJUSZ I ESKARPIN.
KLAUDJUSZ.
I cóż? dotąd się nie zjawił?
Może jaki ślad zostawił?
ESKARPIN.
Nic zgoła; od owej chwili,
Gdyśmy w lesie razem byli,
Gdzieś pan opuścił nas obu,
Znikł, i dotąd ni sposobu
Odszukać go, znikł bez wieści.
O! jakież cierpię boleści!
KLAUDJUSZ.
Wierność twą z dawna uznaję,
I oceniam należycie.
ESKARPIN.
Co się wiernością wydaje,
Jest nią, lecz nie całkowicie;
Jeszcze się tam coś dodaje.
KLAUDJUSZ.
Cóż takiego?
ESKARPIN.
Myśl, co skrycie
Dręczy mię i serce tłoczy,
Bo mi wciąż stawia przed oczy,
Że on z nią gdzieś się ukrywa,
I słodkich wczasów używa.
KLAUDJUSZ.
Gdyby w istocie tak było,
Toćby mię właśnie cieszyło.
ESKARPIN.
A mnie nie.
KLAUDJUSZ.
Cóż to się znaczy?
ESKARPIN.
Bo jestem w wielkiej rozpaczy.
Kocham najzapamiętalej,
I wściekła zazdrość mię pali.
KLAUDJUSZ.
Co mówisz? ty zakochany?
Ty, zazdrością udręczany?
Ty, co ze wszystkiego szydzisz?
Żartuj sobie, ja nie wierzę.
ESKARPIN.
Cóż pan w tem dziwnego widzisz?
Alboż to ja jestem zwierzę?
KLAUDJUSZ.
Więc Darja zajęła pana,
Owa piękność niezrównana?
ESKARPIN.
Właśnie mówię, że jej chwała,
By dojść do doskonałości,
Koniecznie potrzebowała
Hołdu od mojej miłości.
KLAUDJUSZ.
Głupstwa bredzisz.
ESKARPIN.
Jakto, panie,
Głupstwem zwiesz tak mądre zdanie?
KLAUDJUSZ.
Dość tego – patrz – wuj nadchodzi,
Błaznować tu się nie godzi.
ESKARPIN.
Na pochmurnem jego czole
Znać głębokie serca bole.
(POLEMIO z orszakiem.)
KLAUDJUSZ.
Sam tylko Jowisz na niebie
Wie, jakie cierpię katusze,
Jaki ból udręcza duszę,
Gdy dziś, panie, dziś dla ciebie...
POLEMIO.
Wiem, że moje niepokoje
Czujesz jakby własne swoje.
KLAUDJUSZ.
Ale zaręczam ci panie,
Że Chryzanta...
POLEMIO.
Przestań, proszę,
Bo przez samo powtarzanie
Wznawiasz męki, które znoszę.
KLAUDJUSZ.
Lecz chciej mi panie powiedzieć,
Czy ci dotąd nic nowego
Nie udało się dowiedzieć?
POLEMIO.
Powtarzam, dosyć już tego;
Nie dręcz mię już pytaniami,
Odpowiedź z ust się wyrywa,
Ale zaklęta ślubami,
Niech wiecznie w piersi spoczywa.
KLAUDJUSZ.
Wszak krew twoja we mnie płynie,
Wszak wierność moja bez skazy,
Wiesz, że na twoje rozkazy
Wszystko co zechcesz uczynię,
Życie chętnie oddam tobie,
Czemuż w tej bolesnej probie
Niechcesz mi wydać słowami
Bolu, co próżno się kryje,
Bo z duszy przez oczy bije.
POLEMIO.
Niech wszyscy wyjdą, z pokoju.
ESKARPIN.
Ach! Darję widzę u zdroju.
(wychodzą.)
KLAUDJUSZ.
Oto już jesteśmy sami.
POLEMIO.
Więc powiem, choć przez zwierzenie
Przełamię postanowienie,
Do którego mię zmusiła
Boleść, co mię obarczyła.
Chciałem milczeć, ale muszę,
Kiedy koniecznie chcesz wiedzieć,
Wywnętrzyć ci moją duszę,
Cały ból mój opowiedzieć.
CHRYZANT nie znikł bez wieści,
On jest – jest tu – w moim domu.
Ach! mniej doznałbym boleści,
Gdyby siłą swego gromu
Bogowie dom ten w tej chwili
W grób dla niego zamienili.
Wielce jesteś zadziwiony,
Że on tu i uwięziony;
To nic, trochę cierpliwości,
Większych dowiesz się nowości.
Pomniesz ów dzień, dzień przeklęty,
Gdyśmy się z sobą rozstali?
Jam szedł w góry, ty w las dalej,
I tam czem innem zajęty
Zgubiłeś go w gęstym lesie,
Lecz jam znalazł! nie dziwże się!
Naszli go żołnierze, w norze,
I przy wiernym towarzyszu.
Cierpliwości! o! Jowiszu!
Wiesz przy kim?... przy Karpoforze!
Masce winienem jedynie
Szczęście, że go nie poznano
W onej nieszczęsnej godzinie,
Że z twarzy nie wyczytano
Przez tę zasłonę tajemną.
Podobieństwa jego ze mną;
Bo rozkaz wiernie spełnili,
Szybko z tyłu przyskoczyli,
Twarze im pozakrywali,
A potem ich powiązali.
Ów zwierz rzymski, ta poczwara,
Ten przeklęty zbrodniarz stary
Karpofor zniknął jak mara,
Zbawił się swojemi czary.
Właśnie wpadam w oną porę,
I więźnia coprędzej biorę,
By wspólnicy nie dostrzegli,
I w pomoc mu nie przybiegli.
Żołnierzy wszystkich wysłałem
W tropy za chrześcijanami,
A my dwaj zostali sami,
I gdy jeńca poznać chciałem,
Zdjąłem maskę z jego twarzy.
Stokroć przeklęta godzina!
Ojciec jestem sędzią syna,
Wspólnika nędznych zbrodniarzy,
W sprawie strasznej, co obraża
Razem bogi i cesarza!...................................DOBA TRZECIA
POLEMIO, AURELIUSZ, KLAUDJUSZ I ESKARPIN
POLEMIO.
Dziwy! czary niepojęte!
Jakieś uroki przeklęte!
Prawdę mówi kto powiada,
Że z synem nie łatwa rada.
KLAUDJUSZ.
Rozważ panie...
AURELJUSZ.
Chciałbym prosić...
ESKARPIN.
Ostrzegam...
POLEMIO.
Dosyć już, dosyć.
Wszyscy tylko mię smucicie,
A nikt pociechy nie daje.
Czyż wy tego nie widzicie,
Że on szaleć nie przestaje!
Usunięta jedna biada,
To on w drugą, głębiej wpada.
Patrzcież! oto ta jedyna,
Jedyna mówię dziewczyna
Nietknięta przez one czary,
Od których inne, jak wiecie,
Ledwie że uniosły życie,
Ta sama właśnie dziewczyna
Taki straszny wpływ wywiera,
Tak mu serce bólem ścina,
Że już widocznie umiera.
Jakżeż wy chcecie odemnie,
Bym się nie dręczył tajemnie!
KLAUDJUSZ.
To czemuż, szanowny panie,
Gdy widzisz takie kochanie,
Odmawiasz im swej opieki?
Połącz ich z sobą na wieki.
POLEMIO.
Właśnie z niemi rozmawiałem,
I czegóż się dowiedziałem?
On odpowiedział, że wprzódy
Muszą dojść z sobą do zgody.
Cóż was tak różni tajemnie?
Pytam, proszę,.... nadaremnie!
Ta skrytość, takie milczenie,
Rodzą, we mnie podejrzenie,
Że ta właśnie tajemnica
Zgubnemi wpływami swemi
Całą, w nim chorobę plemi,
Jest źródłem co ją podsyca.
AURELJUSZ.
Panie! wielce zawiniłem,
Że przed tobą prawdę kryłem,
Bo widzę że złe się mnoży,
I że im dalej tem gorzej.
Oto, gdyśmy w górach byli...
POLEMIO (na stronie).
Poznał Chryzanta!... o! nieba!
AURELJUSZ.
Gdy nagle wpaść było trzeba,
Nie tracąc ni jednej chwili,
Nadbiegam właśnie z tej strony,
W którą jeden był zwrócony,
I tak mi się wszystko zdaje...
POLEMIO (na stronie).
Wie! wie wszystko!... o! bogowie!
AURELJUSZ.
Że ów co jak lekarz staje,
Ręcząc za Chryzanta zdrowie,
Jestto właśnie ten sam stary
Karpoforo. – Zważ więc panie,
Czy człowiek ten godzien wiary,
I w kim kładziesz zaufanie; –
Źle być musi gdy się wierzy
Tym, których strzedz się należy.
POLEMIO.
Rada twoja sprawiedliwa,
Chociaż za późno przybywa.
Poznam dziś tę rzecz dokładnie,
A jeśli z tego wypadnie,
Że tak jest, jak mi to skrycie
Mówi teraz serca bicie,
Jeśli moje podejrzenie
W niezachwianą pewność zmienię,
To ujrzy Rzym i świat cały,
Przykład kary doskonały;
Tysiąc męczarń na raz skupię
W jednym ciosie, w jednym trupie!
(odchodzi z AURELJUSZEM.)
KLAUDJUSZ.
Eskarpinie!
ESKARPIN.
Słucham, panie!
KLAUDJUSZ.
Tak mi cięży to pytanie
Że prawie mówić nie mogę.
Słuchaj, – wszakże powiadałeś
Że pomiędzy pięknościami,
Co tu ze swemi wdziękami
CHRYZANTwi zaszły drogę,
Podobno i Cintia była,
I czarów tych doświadczyła?
ESKARPIN.
Tak panie, – była w tej próbie,
Tak jak Darja; – były obie, –
To też obaj, słowo w słowo
Cierpimy dziś jednakowo.
A nawet, jak mi się widzi,
Ja więcej od pana czuję,
Bo z tamtej CHRYZANT szydzi,
A tę widocznie miłuje.
KLAUDJUSZ.
Byłoby głupstwem z mej strony
Sprzeczać się z tobą szalony.
Kto kocha, kto płonie szczerze
Ogniem miłośnych płomieni,
Ten głębiej do serca bierze
I daleko wyżej ceni
Godność kochanej istoty,
Niż jej względy i pieszczoty.
Toż gdy wiem że podniecona,
Chęcią, zysku czy prożnością,
Przyszła tu, – jest więc shańbiona,
Dość mi tego – precz z miłością!
ESKARPIN.
Był raz ślepy i był łysy...
KLAUDJUSZ.
Co? znów chcesz mi bajki prawić?
ESKARPIN.
Nie lubię się w bajki bawić,
Lecz czasem długie opisy...
KLAUDJUSZ.
Ależ ja nie chcę, – idź sobie!
ESKARPIN.
Bo pewnie ta bajka znana,
To mam inną, proszę pana,
O pewnym... nie!... w onej dobie
Było to nieznane imię,
Jeszcze ich nie było w Rzymie...
Więc inna:... pewrien szalony...................................