Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kochankowie z Barcelony - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 maja 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
10,99

Kochankowie z Barcelony - ebook

Jordan Walsh przebyła daleką drogę z Australii do Barcelony, by oddać Xavierowi de la Vega list od jego biologicznej matki. Xavier, prezes korporacji, milioner wychowany w arystokratycznej rodzinie, wie, że jest adoptowanym dzieckiem, ale nie ma ochoty poznawać swojej historii. Jednak Jordan wzbudza jego zainteresowanie. Zaprasza ją do swojej willi, by porozmawiać…

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-276-4950-8
Rozmiar pliku: 641 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Zapraszam do wyjścia, senyorita.

Jordan Walsh odchyliła głowę do tyłu, a potem jeszcze odrobinę, by zobaczyć nad sobą zatroskaną twarz ochroniarza.

– Nie wyjdę – powiedziała spokojnie, nie zrobiwszy nawet pół ruchu wskazującego na chęć opuszczenia fotela, który od przeszło dwóch godzin zajmowała w wyłożonym marmurem eleganckim foyer.

Gęste brwi mężczyzny zbiegły się ku sobie.

– Musi pani wyjść, zamykamy budynek.

Budynek, czyli Vega Tower – monolit ze stali i szkła, wyrastający w samym sercu dzielnicy biznesowej Barcelony i przytłaczający swoim rozmachem wszystkie inne budowle. Wybudowanie czterdziestu czterech pięter, mieszczących biura jednego z największych w Europie międzynarodowych koncernów, pochłonęło miliard dwieście tysięcy dolarów i trwało dwa lata i trzy miesiące.

Jordan była dobrze zaznajomiona z tymi faktami, ponieważ nudząc się, wzięła z niskiego stolika broszurę w błyszczącej oprawie, zatytułowaną „Koncern Vega: 60 lat sukcesów”, i przeczytała ją od deski do deski. Dwa razy.

– Nie wyjdę stąd, dopóki nie umówię się na spotkanie z panem de la Vega – rzekła.

Dla ochroniarza nie była to nowina. Powiedziała mu o tym zaraz po przyjściu, a potem jakąś godzinę temu, gdy stało się jasne, że jego telefon do asystentki prezesa nie odniósł żadnego skutku.

– Pan de la Vega jest w tej chwili nieosiągalny – powiedział ochroniarz i westchnął.

– Dlatego właśnie chcę się umówić – wyjaśniła z przesadną cierpliwością.

– Nie ma takiej możliwości – powiedział mężczyzna i zacisnął palce swojej potężnej dłoni na jej ramieniu, bez najmniejszego wysiłku podrywając Jordan do góry.

– Moment! – krzyknęła i zaparła się nogami. – Chyba nie zamierza mnie pan wyprowadzić stąd siłą?

– Przykro mi, senyorita – powiedział ochroniarz. Wzdrygnęła się, ale przecież nietrudno było zgadnąć, co on i jego koledzy za kontuarem musieli sobie o niej pomyśleć. Ktoś tak bogaty i wpływowy jak ich szef musiał mieć tabuny wielbicielek. Trudno było dziwić się ochronie, że wypełnia swoje obowiązki.

Tyle że Jordan nie była porzuconą kochanką ani nawet kandydatką na przyszłą panią de la Vega.

– Błagam – spróbowała ostatni raz, szczerze nienawidząc desperacji, którą pobrzmiewał jej głos. – Czy może pan jeszcze raz zadzwonić do jego biura? Ktoś musi tam przecież być.

Ochroniarz potrząsnął przecząco głową.

– Proszę zadzwonić jutro – powiedział.

Frustracja zacisnęła zimne kleszcze wokół żołądka Jordan. Dzwoniła już wczoraj i przedwczoraj. Za każdym razem natykała się na nieprzejednaną i arogancką asystentkę prezesa. Dlatego dziś, pomimo dotkliwego sierpniowego upału pofatygowała się na drugi koniec miasta, by spróbować się umówić na spotkanie osobiście.

Ponownie zaparła się nogami, ale nie miała tej siły co ochroniarz, który zaczął iść, ciągnąc ją niemal za sobą. Przyciskając do siebie płócienną torbę i próbując zachować resztki godności, pozwoliła się zaprowadzić do automatycznie rozsuwanych szklanych drzwi.

Serce drgnęło jej w piersi. Za parę kroków znajdzie się na ulicy i będzie zmuszona zacząć wszystko od początku.

Szklane drzwi rozsunęły się przed nieco dziwaczną parą, złożoną z opornej petentki i rosłego strażnika, wpuszczając do klimatyzowanego wnętrza chmurę nieznośnie gorącego powietrza. Jordan pomyślała o liście, który wiozła ze sobą aż dziesięć tysięcy mil, i dopadło ją miażdżące poczucie porażki. A wszystko dlatego, że nie potrafiła sforsować tej fortecy, by zobaczyć się z jednym jedynym człowiekiem, na którym jej zależało.

Na tę myśl cała zesztywniała w proteście.

– Jestem przyrodnią siostrą pana de la Vega! – krzyknęła rozpaczliwie i ochroniarz zatrzymał się na sekundę, poluzowując żelazny uścisk na tyle, że Jordan zdołała się uwolnić.

W przepastnym foyer zapanowała cisza. W bezruchu zastygli nie tylko pozostali ochroniarze, ale także kilku pracowników biura, spieszących od wind do wyjścia.

Fala zażenowania przetoczyła się przez ciało Jordan. Mimo to postanowiła zignorować spojrzenia gapiów i uniosła głowę wyżej.

– Nie będzie zachwycony, gdy się dowie, że jego asystentka i pan wyrzuciliście mnie z budynku.

Ochroniarz przetarł wierzchem dłoni spocone czoło i skrzywił się, rozważając zapewne konsekwencje.

– Proszę tu zaczekać – powiedział wreszcie ponurym tonem i wrócił do kontuaru, gdzie po krótkiej naradzie wykonał kolejny telefon.

Dwie minuty później z windy wyszła wysoka elegancka kobieta w granatowej sukience i na wysokich obcasach. Popatrzyła w stronę ochroniarza, a ten kiwnął głową, wskazując na Jordan.

Kobieta najpierw obrzuciła Jordan badawczym spojrzeniem, po czym ruszyła w jej stronę.

– Proszę za mną, pani Walsh. Pan de la Vega jest zajęty, ale zdecydował się poświęcić pani dziesięć minut swojego cennego czasu – wydeklamowała chłodnym tonem.

Jej angielski miał w sobie naleciałość obcego akcentu, ale był poprawny. Jordan natychmiast rozpoznała ten głos. Należał do asystentki, która wcześniej zbywała ją przez telefon.

Z trudem powstrzymała od zapytania, czy pan de la Vega na pewno zechce jej poświęcić całe dziesięć minut. Zamiast tego podziękowała, ale asystentka już zdążyła wykonać w tył zwrot i ruszyła do windy, nie oglądając się na Jordan.

Dołączył do nich ochroniarz i wkrótce winda zawiozła całą ich trójkę na czterdzieste czwarte piętro.

Jordan poczuła przyspieszone bicie serca. Dłonie miała zziębnięte. Długo przygotowywała się do tej chwili, najpierw zastanawiając się, czy w ogóle warto się decydować na spotkanie, a potem, co zamierza powiedzieć, gdy wreszcie się spotkają. Nie przypuszczała jednak, że będzie się tak denerwować.

Z drugiej strony, nie przychodziła z błahostką. Nie miała pojęcia, jak Xavier de la Vega zareaguje na jej widok. Nie mogła sobie nawet wyobrazić, co zrobiłaby, będąc na jego miejscu.

Rzuciła krytyczne spojrzenie na swoje odbicie w wypolerowanych na wysoki połysk stalowych drzwiach windy. W prostej białej bluzce bez rękawów, spodniach capri w kolorze khaki i wygodnych butach na płaskim obcasie wyglądała zwyczajnie w porównaniu z wysoką i elegancką Hiszpanką. Jej znak rozpoznawczy – długie włosy w odcieniu miedzianej czerwieni – były związane w wysoki koński ogon. Za makijaż mógł uchodzić koloryzujący krem do twarzy z filtrem, który nałożyła przed wyjściem.

Drzwi windy otworzyły się i wszystkie myśli na temat własnego wyglądu uleciały, ustępując miejsca niepewności. Szła za asystentką, mijając niezliczone drzwi gabinetów. Na plecach czuła spojrzenie ochroniarza. Ich kroki cichły na miękkim chodniku, którym wyściełany był korytarz.

Wreszcie dotarli do dużego narożnego gabinetu i cała uwaga Jordan skupiła się na mężczyźnie siedzącym za masywnym dębowym biurkiem.

Wcześniej Jordan widziała go na zdjęciach w internecie. Nielicznych, o czym trzeba wspomnieć. W przeciwieństwie do swojego młodszego brata, który występował na setkach, o ile nie tysiącach najrozmaitszych ujęć, Xavier de la Vega wydawał się starannie chronić swoją prywatność.

Jednak nic z tego, co zdążyła wcześniej zobaczyć, nie przygotowało Jordan na spotkanie z tak przystojnym mężczyzną.

I jego oczami…

Szarymi… jak u Camili.

Wzruszenie ścisnęło jej gardło i Jordan musiała zamrugać powiekami, by opanować emocje.

Mężczyzna wstał i tym razem zaskoczył ją jego wzrost. Co najmniej metr osiemdziesiąt, a przecież jej macocha była drobniutka, choć figurę miała idealnie proporcjonalną.

Mężczyzna obszedł biurko i Jordan zauważyła, że wszystko w nim było nieskazitelne, począwszy od równiuteńko przyciętych nad karkiem włosów, poprzez szary, szyty na miarę garnitur, aż do drogich skórzanych butów. Nawet węzeł windsorski w krawacie wyglądał wzorowo.

Jego postać otaczała aura autorytetu i czegoś jeszcze. Jordan nie potrafiła tego precyzyjnie nazwać.

Arogancji?

Zniecierpliwienia?

Kontemplowała zdecydowany zarys szczęki, wysokie czoło i czarne jak węgiel brwi. Tak, stwierdziła, ten mężczyzna wyglądał, jakby nie mógł znieść czyjejś słabości.

Nagle Jordan zdała sobie sprawę z ciszy panującej w gabinecie, a także z tego, że mężczyzna przygląda jej się z taką samą uwagą jak ona jemu. Miał lekko zwężone, chłodno patrzące oczy. Nie uśmiechał się. Nie wyciągnął ręki na powitanie.

Potem przeniósł spojrzenie na asystentkę.

– Gràcies, Lucia – powiedział głębokim, męskim basem. – Zostaw nas teraz.

Następnie zwrócił się do ochroniarza i powiedział coś po hiszpańsku, a może był to kataloński. Czytała, że płynnie posługuje się obydwoma językami, nie licząc angielskiego i francuskiego. Jordan uwielbiała języki romańskie, a w sposobie, w jaki posługiwał się nimi Xavier de la Vega, było coś niezwykle uwodzicielskiego.

Ochroniarz odpowiedział, ale został zbyty jednym ruchem ręki i wkrótce dołączył do asystentki, która zamknęła za nimi drzwi.

Szare oczy, odcień lub dwa ciemniejsze od oczu Camili, znów wpatrywały się w nią uporczywie.

– Pracownicy dbają o moje bezpieczeństwo – powiedział.

Nie takiego początku rozmowy się spodziewała, toteż zamrugała nerwowo.

– Dlaczego?

– Uważają, że może pani być dla mnie zagrożeniem. Zastanawiam się właśnie, czy mogą mieć rację.

Jordan otworzyła szerzej oczy ze zdumienia.

– Zagrożeniem fizycznym? – zapytała, z trudem tłumiąc chichot. – To mało prawdopodobne.

– Racja – zgodził się, wędrując spojrzeniem po sylwetce Jordan, jakby starał się ocenić jej szanse przy ewentualnym ataku. – A zatem jest pani dziennikarką?

– Skąd przyszło to panu do głowy?

– Dziennikarze potrafią wspiąć się na wyżyny kreatywności, gdy próbują przeprowadzić wywiad z kimś dla nich niedostępnym. Twierdziła pani, zdaje się, że jest moją przyrodnią siostrą?

– Mogę to wytłumaczyć – odparła.

– Czyżby? – odrzekł z powątpiewaniem. – Kiedy ostatnio sprawdzałem, moi rodzice byli szczęśliwym małżeństwem i z tego, co mi wiadomo, żadne z nich nie posiada dzieci z nieprawego łoża.

Jordan zaczerwieniła się, dotarli bowiem do tego punktu w rozmowie, którego obawiała się najbardziej. Wiele razy zastanawiała się, co i w jaki sposób powiedzieć, kiedy wreszcie będzie miała taką okazję. Ale teraz, gdy wreszcie do tego doszło, z głowy uleciały wszelkie wykute na pamięć zdania.

Nerwowo przełknęła.

– Może usiądziemy? – zasugerowała.

Mężczyzna milczał przez dłuższą chwilę. Jego oczy przypominały w tej chwili dwie grafitowe kreski. Widocznie zastanawiał się, czy wyrzucić Jordan z gabinetu, czy jednak pozwolić jej mówić.

Wreszcie wskazał jeden z foteli stojących przed biurkiem.

– Dziękuję – powiedziała z uśmiechem, zwracając uwagę, że zaczekał, aż zajmie miejsce, i dopiero wtedy wrócił za biurko i sam usiadł. Przez ten nieco staromodny gest wydał jej się nieco cieplejszym człowiekiem. Do chwili, aż znów się odezwał.

– Czekam na wyjaśnienia i przypominam, że nie mam dla pani całego wieczoru.

Uśmiech zniknął z twarzy Jordan tak samo szybko, jak się pojawił. Dobry Boże, czy on dla wszystkich był taki opryskliwy, czy tylko dla obcych, którzy odważyli się poprosić o kilka minut jego cennego czasu?

– Proszę mi mówić Jordan.

– Słucham?

– Mam na imię Jordan – dodała, ale mężczyzna zignorował zaproszenie do przejścia na ty.

Opuszki długich palców bębniły niecierpliwie po blacie.

– Co to za akcent? Australijski? – zainteresował się.

– Tak. Pochodzę z Melbourne.

Jordan przerwała, wzięła głęboki oddech i otworzyła dużą torbę, z której wyjęła oprawiony w skórę dziennik. Odpięła klamrę z zatrzaskiem i podniosła okładkę. W środku nadal leżała zapieczętowana koperta i dwa zdjęcia, które tam włożyła.

– Do niedawna mieszkałam tam z moją przybraną matką, Camilą Walsh.

Wyciągnęła rękę, pokazując mu jedno ze zdjęć. Patrzył na nie z obojętnością. Poczuła ukłucie rozczarowania. Oczywiście, nie mógł znać jej matki, ale te oczy…

Czy naprawdę nie widział, że miała identyczne oczy jak on?

– Z domu Sanchez – dodała. – Pochodziła z małej wioski, na północ od Barcelony.

– Pochodziła?

Mężczyzna znieruchomiał za biurkiem i Jordan zawahała się. Wątpliwości, które zdążyła odsunąć na bok, pojawiły się jak na zawołanie, podkopując motywy jej decyzji. Przez ostatnie dziesięć dni żyła bowiem w przekonaniu, że nie tylko zrobi słuszną, ale także dobrą rzecz.

Po wielu tygodniach spędzonych w poczuciu kompletnego osamotnienia, bez pracy, bez nikogo i niczego, co mogłoby ją zatrzymać, kupiła bilet lotniczy do Hiszpanii.

– Zmarła sześć tygodni temu.

Jakimś cudem udało jej się wypowiedzieć te słowa bez drżenia w głosie. Cofnęła rękę i popatrzyła na zdjęcie Camili.

– Współczuję.

– Dziękuję – powiedziała i spojrzała na niego. Nie doszukała się w jego spojrzeniu śladu kpiny. Miał poważną twarz. Zmieszała się, dostrzegając po raz kolejny, jaki jest przystojny. Do tego dochodził niepokojący bezruch i skupienie, przywodzące na myśl drapieżne koty, które w ciemności i ciszy czyhały na swoje ofiary.

Wzięła kolejny głęboki oddech przez nos i wypuściła powietrze ustami, by pozbyć się stresu. Dokładnie tak, jak dawno temu nauczyła ją Camila.

Mężczyzna czekał, aż zacznie mówić dalej. Aż powie mu, jaki jest cel jej wizyty. A może już się go domyślał? Nie mogła nic wyczytać z jego kamiennej twarzy.

– Camila była pana biologiczną matką.

Zdanie to zawisło między nimi jak płonąca laska dynamitu rzucona w powietrze. Jordan czekała tylko na wybuch. Całe jej ciało było spięte do granic możliwości. Jednak jeśli Xavier de la Vega przeżył właśnie szok, to bardzo dobrze go zamaskował.

– Ma pani na to jakiś dowód? – zapytał. Jego reakcja była rzeczowa, bez cienia emocji. Spodziewała się czegoś zgoła innego. Jednak doświadczenie, które zdobyła, pracując przez pięć lat jako pielęgniarka, kazało jej nie przywiązywać zbytniego znaczenia do pierwszej reakcji. Często bowiem okazywało się, że to, co na zewnątrz, przykrywało tylko wewnętrzne wzburzenie.

Pochyliła głowę i wyjęła spomiędzy kart dziennika drugie zdjęcie, dużo starsze, z wyblakłymi kolorami i podniszczonymi rogami.

Xavier de la Vega wychylił się ze swojego fotela w przód i przez kilka sekund przyglądał się zdjęciu.

– Nic mi to nie mówi – powiedział lekceważąco.

Jordan położyła zdjęcie na biurku i cofnęła dłoń.

– To pan – powiedziała.

Serce drgnęło jej na myśl, że maleńkie, niewinne dziecko widoczne na starej fotografii wyrosło na kogoś tak onieśmielającego jak Xavier de la Vega.

Bruzdy na czole mężczyzny pogłębiły się.

– Przecież to dziecko może być kimkolwiek.

Jordan wyciągnęła rękę i obróciła zdjęcie. Wykonany niebieskim atramentem napis zdążył zblaknąć, ale nadal był czytelny.

– Tu jest napisane „Xavier”, a obok jest data urodzenia, zdaje się…

– Moja – dokończył i umilkł. Przylgnął plecami do oparcia fotela, jakby chciał odsunąć od siebie niewygodną prawdę. – To żaden sekret, że zostałem adoptowany. Stara fotografia z moim imieniem i moją datą urodzin nie jest żadnym dowodem.

– Możliwe – rzekła Jordan, próbując złagodzić wrogość, którą w nim wyczuwała. – Ale moja macocha wiedziała o szczegółach, które mogli znać tylko pana przybrani rodzice albo rodzona matka.

Oczy Xaviera pociemniały. Grafitowe tęczówki były tylko o ton jaśniejsze od ciemnych, gęstych rzęs.

– Jakich szczegółach?

– Trzydzieści pięć lat temu Regina Martinez pracowała dla pańskich rodziców jako gospodyni – zaczęła Jordan, recytując niemal słowo w słowo opowieść, którą Camila podzieliła się z nią ledwie miesiąc przed swoją śmiercią. – Miała osiemnastoletnią, niezamężną siostrzenicę, która zaszła w ciążę. W tamtych czasach pana rodzice zastanawiali się nad adopcją po tym, jak pana matka po raz siódmy poroniła. Szybko doszli do porozumienia i zaraz po twoich narodzinach, w prywatnym szpitalu tutaj, w Barcelonie, został pan adoptowany.

Młodziutka Camila była zrozpaczona, chociaż wiedziała, że zrobiła jedyną rzecz, jaką mogła zrobić. Jako samotna matka, żyjąca w domu swojego surowego ojca, ściągnęłaby na siebie i dziecko niechęć i pogardę otoczenia. Wiedząc z pierwszej ręki, jak to jest być niechcianym dzieckiem biologicznej matki, Jordan miała nadzieję, że Xavier potraktuje decyzję Camili nie jako akt odrzucenia, lecz miłości.

Czekała teraz, aż coś powie. Nie pospieszała go, wiedząc, że potrzebuje minuty albo dwóch na przyswojenie tego, co mu przekazała.

– Czego właściwie pani ode mnie chce?

Pytanie, a właściwie lodowaty ton, jakim zostało powiedziane, zaskoczyło ją kompletnie.

– Słucham?

– Czy chodzi o pieniądze?

– Jakie pieniądze? – zapytała, zastanawiając się, czy nie przegapiła jakiegoś ważnego fragmentu rozmowy.

Oczy, przypominające w tej chwili ciemne kłęby chmur zwiastujących burzę, przewiercały ją na wylot.

– Nie jest tajemnicą, że moja rodzina należy do najbogatszych w Hiszpanii, a pani nie jest pierwszą osobą, która próbuje wkraść się w nasze łaski, oczekując, że coś jej skapnie z pańskiego stołu.

Jordan odchyliła się do tyłu, jakby chciała uniknąć ciosu. Jej palce zacisnęły się na okładce dziennika.

– Pan mnie obraża!

– W rzeczy samej – zgodził się. – Powtórzę pytanie: czego pani ode mnie chce?

Jordan słyszała głośne bicie swojego serca. Nie mogła wprost uwierzyć, że ktoś tak arogancki i bezczelny naprawdę był synem jej przybranej matki.

Camila była łagodną i dobrą osobą. Zawsze troszczyła się o innych, pomimo złamanego w młodości serca, ciąży i rozstania z urodzonym wcześnie dzieckiem.

Jordan popatrzyła na kopertę, którą razem ze zdjęciami przywiozła tutaj aż z Melbourne. Ani razu nie skusiło jej, by zajrzeć do środka. List, który się tam znajdował, był prywatną sprawą jej przybranej matki i zawierał ostatnie słowa, jakie umierająca Camilla chciała przekazać synowi.

Spojrzała teraz prosto w chmurne oczy Xaviera de la Vega, dając mu do zrozumienia, że wcale się go nie boi ani nie ma niczego do ukrycia.

– Przyjechałam tu tylko po to, by wręczyć panu to – powiedziała.

– Co to jest?

Ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w kopertę.

– List od pańskiej rodzonej matki.

– Od Camili Walsh?

– Tak, od Camili Walsh, która była pańską matką – powtórzyła z naciskiem.

Zacisnął szczęki. Jego spojrzenie prześlizgnęło się po odwróconej fotografii, wciąż leżącej na biurku.

– To stwierdzenie na razie nie ma żadnych podstaw – rzekł lodowato.

Jordan była tak sfrustrowana całą tą sytuacją, że miała ochotę walnąć pięścią w blat i zapytać, skąd się bierze ten jego ośli upór połączony z zaprzeczaniem oczywistym faktom. Zamiast tego zacisnęła zęby, czekając, aż impuls minie.

Nie należała do osób, które traciły cierpliwość przy byle prowokacji. Po rodzonej matce odziedziczyła wprawdzie ognisty kolor włosów, ale nie jej charakter.

Poczuła złość, tym razem na siebie. Dlaczego nie przygotowała się lepiej na tego rodzaju reakcję? Z faktu, że ona i Camila były sobie bliskie, wcale nie wynikało, że poczuje więź z tym mężczyzną.

Ukryła żałobę w najdalszym zakamarku serca, nałożyła różowe okulary i pełna optymizmu wyruszyła w podróż, by przekazać list Camili jej synowi, a potem rozrzucić prochy w miejscu, skąd pochodziła.

To była ostatnia rzecz, jaką mogła zrobić dla swojej przybranej matki. Kobiety, której miłość pomogła uleczyć ranę zadaną jej wcześniej przez jej własną matkę.

Wyobrażała sobie nawet, że zaprzyjaźni się z synem Camili, co, patrząc realnie na obecną sytuację, wydawało się świadczyć o jej kompletnej naiwności.

Xavier de la Vega uosabiał wszystkie cechy, których szczerze nie znosiła. Był arogancki, patrzył na nią z góry, zamiast serca miał kamień. Był bogiem w swoim własnym świecie. A Jordan wiedziała co nieco o mężczyznach z kompleksem boga. Chodziła kiedyś z chirurgiem, którego ego było większe od gmachu opery w Sydney. Mało tego, zamieszkała z nim, wierząc, że jest zakochana. Mimo tych przykrych doświadczeń, Xavier de la Vega działał na Jordan jak magnes.

Wróciła myślami do teraźniejszości i skoncentrowała się na przystojnej, choć zaciętej twarzy mężczyzny siedzącego naprzeciw niej. Tym razem podjęła szybką decyzję.

– Nie wydaje mi się, aby był pan gotowy na ten list, panie de la Vega.

W tym samym momencie zrozumiała, że nie była gotowa go przekazać. Nie zniosłaby myśli, że nie okazał Camili należytego szacunku czy wręcz wyrzucił list, nawet go nie czytając.

Utwierdzając się w przekonaniu, że decyzja jest właściwa, Jordan ostrożnie wsunęła kopertę między karty dziennika. Otworzyła go w innym miejscu i wydarła czystą kartkę. Wyjęła z torby długopis i zapisała na nim swój numer telefonu.

– Przez kilka kolejnych dni będę mieszkać w hostelu Jardì, potem wyjeżdżam na Majorkę, a na zakończenie planuję zwiedzić Madryt. Jeśli będzie pan chciał się ze mną skontaktować, tu jest mój numer. – Włożyła wszystkie rzeczy z powrotem do torby i przełożyła jej pasek przez ramię. – Dziękuję za poświęcony czas, panie de la Vega.

Wstała i odwróciła się z zamiarem wyjścia z gabinetu.

– Chwileczkę.

Niski, władczy tembr głosu zmusił ją do zatrzymania się. Może oświeciło go wreszcie i zrozumiał, że jego zachowanie było niewłaściwe, by nie rzec, odrażające.

Jordan wstrzymała oddech i odwróciła się, ale chyba tylko po to, by przeżyć ostateczne rozczarowanie.

Mężczyzna stał, a w wyciągniętej dłoni trzymał zdjęcie, które zostawiła na biurku. Jego własne zdjęcie, kiedy był niemowlęciem.

– Zapomniała pani o czymś.

Jordan potrząsnęła głową gwałtownie.

– To pańskie zdjęcie. Proszę je zatrzymać albo wyrzucić.

Odwróciła się plecami i ruszyła w stronę drzwi. Przez chwilę siłowała się z klamką, czując na karku spojrzenie mężczyzny, który jednak nie odezwał się więcej.

Gdy mijała biurko asystentki, ta zaczęła się podnosić, ale Jordan uprzedziła ją.

– Znam drogę – powiedziała i przyspieszyła kroku, by jak najszybciej dotrzeć do windy. Ze ściśniętym sercem zjechała na dół i dopiero, gdy stanęła na zewnątrz budynku, czterdzieści cztery piętra niżej, nabrała w płuca potężny haust powietrza i zaczęła normalnie oddychać.

Niech go wszyscy diabli!

Najgorsze zaś było to, że nie miała pojęcia, co zrobić z listem Camili.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: