- promocja
Kolęda na cztery ręce - ebook
Kolęda na cztery ręce - ebook
Jedna nieprzemyślana decyzja może na zawsze odmienić nasz los. Boleśnie przekonała się o tym Maria, której urażona w młodości duma przekreśliła szansę na szczęście u boku ukochanego. Jesienią życia na swojej drodze spotyka Paulinę, dla której ostatni rok nie był sprzyjający. Po trudnym rozstaniu dziewczyna ma złamane serce, a do jej drzwi coraz częściej puka samotność. Teraz jeszcze zmuszona jest spędzać czas z dojrzałą podopieczną fundacji, w której pracuje, a przecież wcale nie przepada za starszymi ludźmi. Ten grudzień zapowiada się naprawdę fatalnie! Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy Paulina odkrywa, że z Marią łączy ją o wiele więcej, niż mogła przypuszczać. Poznając historię nowej znajomej, zaczyna uświadamiać sobie, co tak naprawdę jest ważne. Czy dzięki temu uda jej się zawalczyć o życie, jakiego pragnie?
Natasza Socha, mistrzyni świątecznych opowieści, powraca z historią, która napawa nadzieją, radością oraz wiarą w przyszłość. I po raz kolejny udowadnia, że dobrzy ludzie są wokół nas – wystarczy się dobrze rozejrzeć.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-07807-5 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To zastanawiające, że o wiele łatwiej jest popełnić głupotę niż zrobić coś dobrego. Zupełnie jakby człowiek z założenia był zły i potrafił tylko psuć wszystko, czego się dotknie. Paulina przekonała się o tym na własnej skórze, choć gdyby ktoś na tym etapie życia zapytał ją, czy jest zdolna do popełnienia głupstwa, pewnie by go wyśmiała. Była normalna, zwyczajna. Może kiedyś trochę się buntowała, ale wszystko mieściło się w granicach normy. Trudno bowiem nazwać tych kilka tatuaży, kolczyki w uszach i języku jakimś wielkim buntem. Ot, po prostu – podobało jej się to, zwłaszcza że nie podobało się rodzicom.
Problem Pauliny polegał na tym, że od pewnego czasu nie wiedziała, kim jest, kim chciałaby być i jaki ma w życiu cel. Czuła się wypłowiała, tak jakby nie zawierała w sobie żadnych kolorów, jakby wszystko było mdłe i rozmyte. Winą za swoje niepowodzenia obarczała cały świat. Uważała, że los się na nią uwziął i dlatego nie przytrafia jej się to, o czym marzy. Tak było najprościej. Chodziła po świecie zgarbiona, ze wzrokiem wbitym w ziemię i ponurą miną. Oschła i pełna pretensji.
– Jak lezie? – słyszała nieraz od zagniewanych starszych ludzi, na których czasem wpadała, bo nie mieli na tyle refleksu, żeby w porę usunąć jej się z drogi.
Wzruszała wtedy ramionami. Pod koniec tygodnia wspominała natomiast wszystkie niefortunne sytuacje, które przydarzyły jej się w ciągu ostatnich dni.
Wdepnięcie w psią kupę.
Niesmaczna kawa kupiona w drodze do pracy.
Deszcz, który ją zaskoczył.
Starsza kobieta, która pogroziła jej laską.
Tym razem jednak lista tych epizodów wzbogaciła się o coś znacznie gorszego.
Niepotrzebnie dała się namówić na to wyjście. Nie przepadała za podobnymi imprezami, głośną muzyką i idiotycznym zachowaniem ludzi pod wpływem alkoholu. Wolała kameralne imprezy albo, dla odmiany, koncerty rockowe. Tym razem jednak pozwoliła się wyciągnąć do modnego klubu na urodziny Kaśki, koleżanki z pracy, a potem popijała jednego drinka za drugim i przez większość czasu była pewna, że ogarnia sytuację. Tyle że w jakimś momencie urwał jej się film i wszystko, co było później, działo się niejako poza jej świadomością. Tak naprawdę to, co zrobiła, zobaczyła dopiero na filmiku, który odtworzył jej policjant.
Nagranie z monitoringu miejskiego. Widać na nim kompletnie pijaną Paulinę, która z grymasem wściekłości na twarzy chwyta za kamień, a następnie rozbija nim witrynę. Na tym się jednak nie kończy. Na kolejnym ujęciu Paulina pakuje się na podest wystawy, ściąga ze stojącego manekina pomarańczową marynarkę i seledynowe spodnie i próbuje to wszystko na siebie założyć. Jest listopad, zimno, mokro, ale jej najwyraźniej to nie przeszkadza. Zdejmuje swoje dżinsy, kurtkę i koszulkę, rzuca je na ziemię, a następnie w pośpiechu zakłada ubrania z wystawy. Zupełnie jakby na siłę chciała stać się kimś innym, może ładniejszym, bardziej światowym.
– Spójrzcie na mnie! Jestem rajskim ptakiem w marynarce Chanel i spodniach, chwila... – zerka na metkę – Valentino! Czy teraz nie wyglądam lepiej? Może wreszcie ktoś mnie zauważy! Zresztą, co to w ogóle za pomysł, żeby manekin nosił droższe ciuchy niż ja!
Występ przerywa przyjazd radiowozu, próba zatrzymania Pauliny, która kończy się szarpaniną z policjantką. Żenujące.
Kiedy następnego dnia Paulina wytrzeźwiała w policyjnym areszcie i zobaczyła nagranie, poczuła się jak skończona idiotka. Zawsze wydawało jej się, że takie wybryki to domena głupich nastolatek, córeczek bogatych rodziców, którym przewróciło się w głowie i które myślą, że wszystko im wolno. Ona miała prawie trzydzieści lat, była dorosłą kobietą, a zachowała się po prostu kretyńsko. Doskonale wiedziała dlaczego. Ale przecież nie przyzna się na komendzie, że przez złamane serce, nieudane życie i problemy emocjonalne. Brzmiało melodramatycznie i po prostu banalnie. Nikogo to dzisiaj nie wzrusza.
– Nie wiem, co mam powiedzieć – mruknęła tylko, próbując nie patrzeć w oczy policjantowi, na którego ustach błąkał się sarkastyczny uśmieszek.
Paulina oczywiście wiedziała, że zrobiła coś głupiego, ale to jeszcze nie powód, żeby jakiś facet się z niej nabijał.
– W zasadzie nic nie musi pani mówić, bo wszystko jest na nagraniu – poinformował ją spokojnym tonem policjant, chociaż Paulina mogłaby przysiąc, że w jego głosie wyczuła drwinę.
Spuściła wzrok i uporczywie patrzyła na swoje buty, żeby się nie nakręcać. Próbowała głęboko oddychać i nie zwracać uwagi na dudniące serce. Znowu los podstawił jej nogę. I jak tu wierzyć w sprawiedliwość?
– Co teraz? – spytała tylko.
– Kara za zniszczenie cudzego mienia oraz poniesienie kosztów wybitej szyby, uszkodzonego manekina i odzieży. Nie chciałbym pani martwić, ale grozi to pozbawieniem wolności od trzech miesięcy do pięciu lat.
Paulina w końcu podniosła głowę i wbiła w niego zdumione spojrzenie.
– Ile? – prawie krzyknęła, oszołomiona tym, co usłyszała. – Ja rozumiem, że postąpiłam głupio, i oczywiście pokryję wszystkie koszty, ale chyba nie dostanę pięciu lat za to, że rozebrałam manekina i założyłam cudze ciuchy? Sam pan przyzna, że to jakieś przegięcie...
Policjant wzruszył ramionami.
– To już nie ode mnie zależy, a w przyszłości radzę bardziej się kontrolować. Ja tylko informuję, że jeżeli wartość zniszczonych rzeczy nie przekracza pięciuset złotych, to ten czyn jest wykroczeniem, natomiast jeżeli przekracza, to mówimy już o przestępstwie określonym w artykule dwieście osiemdziesiątym ósmym, paragraf pierwszy Kodeksu karnego. Moim skromnym zdaniem ta szyba plus manekin oraz drogie ciuchy zdecydowanie były warte więcej. – Rozłożył bezradnie ręce. – Więc sama pani rozumie...
Paulina była pewna, że to niemożliwe. Pięć lat? Chyba oszalał albo próbuje ją idiotycznie nastraszyć. Najwyraźniej będzie musiała wynająć prawnika, który chyba jakoś ją z tego wybroni lub przynajmniej sprawi, że sąd zmniejszy wyrok. Może powie mu, że nie była świadoma tego, co robi, ponieważ znajdowała się w stanie totalnego upojenia alkoholowego? Może doda, że chyba ktoś jej czegoś dosypał do drinka, no i stało się to, co się stało. Przez jej głowę przelatywały setki myśli, scenariuszy i wizji tego, co z nią będzie w niedalekiej przyszłości. Jedno było pewne. Chyba właśnie znalazła się w najbardziej krytycznym momencie swojego życia.
Kiedy wróciła do domu, czuła się jak otępiała. Przez moment wydawało jej się, że to nie dzieje się naprawdę, że to tylko jakaś dziwna historia, którą usłyszała od kogoś albo obejrzała w kinie. Nigdy wcześniej nie złamała prawa, nigdy nie była karana i przez myśl by jej nie przyszło, żeby zrobić coś tak głupiego. Sama nie wiedziała, jak do tego doszło, dlaczego tyle wypiła i zaczęła rozrabiać. Bo rozstała się z chłopakiem? Bo życie wydaje jej się teraz równie fascynujące jak zupa mleczna? Wiedziała, jak żenująco to brzmi.
Weszła do niewielkiej kuchni i stanęła przed oknem. Po drugiej stronie, dość blisko, znajdowała się stara kamienica z ogromnymi oknami, a na drugim piętrze, dokładnie na tej samej wysokości, na której było lokum Pauliny, mieszkała czteroosobowa rodzina. Najwyraźniej bardzo nie lubiła firanek. Pan domu właśnie przytaszczył ogromną walizkę, którą położył na stole i otworzył ku uciesze dwójki swoich dzieci. Na widok tego, co było w środku, Paulina tylko zgrzytnęła zębami. Kolorowe bombki, światełka na choinkę, łańcuchy, dekoracje.
– To chyba jakaś kpina, przecież do świąt został ponad miesiąc! Czy ci ludzie naprawdę muszą już teraz drażnić mnie tym wszystkim? – mruknęła do siebie i zamknęła oczy.
Nie chodziło tu wcale o to, czy Paulina lubiła święta, czy też nie, tylko o sytuację, w której właśnie się znalazła. Wisiała nad nią groźba pozbawienia wolności (w dalszym ciągu nie mogła w to uwierzyć), tymczasem w mieszkaniu naprzeciwko niej ci ludzie zachowywali się tak, jakby w ogóle ich nie interesowało, że nie wszyscy są w tym momencie szczęśliwi. To było nieco absurdalne myślenie, w końcu co ich obchodziła jakaś sąsiadka, o której istnieniu pewnie nawet nie mieli pojęcia. W głębi duszy chciała, żeby cały świat cierpiał razem z nią, albo przynajmniej jej współczuł i wyciągnął do niej rękę. Błyszczące ozdoby choinkowe zdecydowanie nie pasowały do tego, jak się teraz czuła. Nie miała nawet pojęcia, czy przyjdzie jej świętować tegoroczną Wigilię w domu czy może raczej w celi z jakimiś morderczyniami, które okażą się dla niej bezlitosne.
Najchętniej zadzwoniłaby do Arka, ale duma jej na to nie pozwalała. Ostatecznie zerwała z nim przed ponad dwoma miesiącami i solennie obiecała sobie, że nigdy, przenigdy już się do niego nie odezwie.
Chciało jej się płakać i jednocześnie krzyczeć ze złości. Wstała i poszła do łazienki. Stanęła przed lustrem i dokładnie się sobie przyjrzała. Była okropnie zwyczajna. Próbowała to zmienić asymetrycznym cięciem i podgoleniem karku, kolczykami w uszach i języku oraz tatuażami, ale nadal miała wrażenie, że jest po prostu nijaka. Brązowe oczy, mały nos, wąskie usta, trochę za bardzo wystający podbródek, no i te cholerne piegi, którymi było obsypane jej ciało. Zupełnie jakby ktoś dmuchnął w jej stronę cynamonem. Doprawdy, cudowne wyróżnienie od natury.
Odkręciła kurek i napuściła wody do wanny. Weszła do niej w ubraniu i zanurzyła się aż po czubek głowy. A potem siedziała mokra i zziębnięta przez kolejne pół godziny, zupełnie jakby chciała poczuć się jeszcze gorzej. I z całą pewnością jej się to udało.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------