- W empik go
Kolor orła - ebook
Kolor orła - ebook
Utwór poświęcony jest Legionistom Henryka Dąbrowskiego i Józefa Poniatowskiego, w wojsku Napoleona Bonapartego. Ich Mazurek naszym Hymnem. Bez ich trudu, znoju i poświęcenia nie byłoby naszej Niepodległości. O najważniejszych okolicznościach ich czynu bohaterskiego nigdy się nie pisało a historia, którą znamy, w znacznym stopniu jest zafałszowana. A powinniśmy znać prawdę. Nasi Bohaterowie i my sami zasługujemy na to. Większość wydarzeń zawartych w utworze to: Smoleńsk, sierpień 1812 roku…
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8155-020-8 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
— …Jakie to miasto brudne! Zaniedbane! Dlaczego tak się dzieje, książę?
Stojący przy wysokim zaokrąglonym na górze klasycznym oknie sali Zebrania Szlacheckiego, zaśmieconej po ucieczce lokatorów zgrabny mężczyzna w ciemno-sinym generalskim mundurze z bogato obszytym srebrem kołnierzem, o czarnych kędzierzawych włosach i bokobrodach, pysznych zakręconych czarnych wąsach, wzruszył ramionami z epoletami
— Wojna jest, sir. Do tego Wasz Majestat wie, od kiedy to miasto nie jest polskim…
Niski osobnik w czarnym surducie, z przerzedzonymi włosami, okrągłą wygoloną twarzą z żywymi ciemnymi oczami i niemałym brzuszku pod białą kamizelką uczynił niecierpliwy gest małą pulchną rączką.
- Pewnie że wiem! Od ponad stu pięćdziesięciu lat nie jest polskim ten Smoleńsk. Ale pan marzy oby znowu został? Retoryczne zapytanie, czyż nie? Jakbym czytał pana myśli, książę!
Zgrabny generał książę uśmiechnął się i uprzejmie zauważył:
- Wasz Majestat słusznie uważa. Retoryczne zapytanie. Dlatego jestem razem z rodakami w pana wojsku cesarskim. A kiedyś tam byłem w wojsku Kościuszki, jak zapewne Wasz Majestat wie.
Temperament niskiego rozkołysał jego niemałe brzuszysko pod jedwabną białą kamizelką, rączka uniosła się nad głową z rzadkimi włoskami.
- Przepraszam pana, książę! Ale pan wie jak wówczas w rozdrażnieniu potraktowałem pana byłego dowódcę i zwierzchnika!
Książę potaknął kędzierzawą głową.
- Wiem. Pan nazwał go durniem, sir...
Palec niskiego wskazał na sufit, ozdobiony bareliefami w greckim i rzymskim stylu.
- Tak! A wie pan, dlaczego?
Generał książę spojrzał prosto w oczy niskiemu w czarnym surducie.
- Dla pana Tadeusz Kościuszko jest durniem, sir. Zaś dla mnie bohaterem i mym zwierzchnikiem.
Niski uśmiechnął się. Uśmiech ten nie wyrażał zwykłej życzliwości, był raczej mieszaniną czegoś, jeszcze niepojętego dla jego współrozmówcy.
- O? Bohaterem, pan mówi? A czy tylko dla pana? A któż to jeszcze nazywał Kościuszkę bohaterem północy? Czy pan zapomniał? A, książę? Kto to był? Katarzyna? Nie! Dla tej niemieckiej oszustki pana zwierzchnik był tylko „bestią”! Czy nie doceniam, czy nie szanuję waszą desperacką odwagę, mistrzostwo wojenne, wasze poświęcenie? Czy nie lubię was Polaków za to? Za Somosierrę! Za wczorajszy dzień, kiedy pana ułani pierwsi rzucili się do dziury w murze fortecznym, a góry trupów, swych i wrogów, były im na nic! A pan w pierwszym szeregu! I teraz przede mną, przed którym drży świat, broni pan swego zwierzchnika i kolegę! Będzie pan marszałkiem Francji! To panu cesarz Francji mówi, generale książę Poniatowski! Francji, przyjacielu mój odważny. Nie Polski...
Generał książę milcząc spoglądał na niskiego, gdy ów przemierzał szybkimi krokami swych krótkich nóg w białych łosinach wielką salę, w której widać było ślady ucieczki byłych lokatorów, papiery i szmatki jedwabnych fioletowych firan nad figurnym drogim parkietem, na którym nie tak wkrótce zatańczą mazurka czy poloneza ci, kto zapożyczył ich akurat w ziemi ojczystej generała.
- ...moje „dureń” stosowało się Kościuszki nie jako wybitnego wojskowego naczelnika. On kosami na sztorc bił starego pedała Suworowa! Moi marszałkowie bili go mając artylerię! A pana zwierzchnik niemalże gołymi rękami! I nigdy ten przebrzydły karzeł nie wygrałby z wami jeżeliście mieliby armaty! Dlatego palant Suworow uczynił nieludzką masakrę na waszej Pradze! Inaczej się zemścić za swoją hańbę nie mógł ten rzekomy „Hannibal”, a raczej Pirrus, jak oni tam wszyscy!..
Na twarzy generała księcia odbiła się duma. On wiedział to o czym tak żarliwie mówił teraz pierwszy mistrz sztuki wojennej. A jednak słyszy to od pierwszego mistrza...
- ...i nawet nie jak męża stanu się to stosowało! Chociażby Kościuszko - w odróżnienie od pana, książę! - chce wszystkiego i natychmiast! Na talerzu z sewrskiej porcelany! Po tylu rozbiorach waszego kraju! Czy pasuje takie podejście mężowi stanu? To pasuje durniowi, bardzo przepraszam! A nie postaci takiej skali, jak Kościuszko! Dlatego nie ufaliśmy sobie wzajemnie...
Nagle niski zatrzymał się i stał pośród śpiesznie opuszczonej sali na manierę przemawiającego rzymskiego senatora.
- ...mąż stanu! Czy wystarczy mężowi stanu być bohaterem? O, nie. Prorok! Jasnowidz! Ot, kto to mąż stanu. Przewidywać! Nie na miesiąc, nie na rok jeden. Na dziesiątki lat. Na wieki! Przewidywać przyszłość. I robić dla tej przyszłości wszystko, lecz tym wszystkim czym dysponujesz tu i teraz. Zaprawdę tak: dysponujesz, przyjacielu mój książę!
W wysokie dębowe drzwi sali ktoś nieśmiało zapukał.
- Wejść!
Po tych słowach drzwi otwarły się. Do sali szybkim krokiem wszedł mocnej postury człowiek w mundurze pułkownika piechoty i w trójkątnym czarnym kapeluszu z kokardą w barwach francuskiej flagi. Zatrzymał się w odległości kilku kroków od niskiego, zasalutował szybkim ruchem prawej dłoni.
- Mój cesarzu! Meble dla Waszego Majestatu! Pan rozkaże wnieść, sir?
Niski skinął okrągłą głową o rzadkich ciemnych włosach. Mocny pułkownik szybkim krokiem podszedł do drzwi i podał komendę. Młodzi chłopcy w uniformach oficerów piechoty i czarnych wysokich czapkach wnieśli wielki ciężki stół z dębowego drzewa i dwa fotele, także dębowe, lecz wyraźnie z innego kompletu. Postawili to wszystko pośród sali. Lecz niski, wskazując małą pulchną dłonią miejsce pod jednym z trzech wysokich klasycznych okien zarządził:
- Nie tam! Tutaj!
Chłopcy w mundurach oficerów piechoty posłusznie wykonali rozkaz.
- Dziękuję, panowie! Jesteście wolni!
Chłopcy i pułkownik jednocześnie odsalutowali, wyszkolonym ruchem odwrócili się na miejscu i szybko wyszli z sali, zamykając za sobą drzwi.
- Proszę usiąść, książę!
Niski wskazał pulchną dłonią na jeden z foteli, sam zaś usiadł na drugim przy wielkim dębowym stole. Książę podziękował i także usiadł. Niski w czarnym surducie i białej jedwabnej kamizelce założył dłoń za rozpięcie surduta i z zadowoleniem uśmiechnął się.
- Widzi pan, książę? W tej sali spędzimy mniej od doby, a siedzieć jednak dużo wygodniej niż stać. To czym dysponujemy!
Książę też uśmiechnął się, nieco przekornie.
- Tak jest, sir. Dlatego w Północnej Ameryce znaleźli niezłe meble, w tym przypadku dla Kościuszki.
Niski głośno zarechotał.
- No, właśnie! A mi o co chodzi? Bohater północy! Też Północnej Ameryki! Ale tam, w Ameryce, Kościuszko pokazał siebie nie tylko dzielnym generałem. Jeszcze prawdziwym mężem stanu! Bo przewidywał przyszłość tamtego nowego państwa. O, wielka jest ta przyszłość... I kiedyś tam, w tej dalekiej przyszłości, tamto państwo będzie wpływało na losy wielu innych państw. Także w Europie! Także na losy waszego z Kościuszką kraju! Lecz dzisiaj, książę! Dzisiaj Europa i świat są zupełnie inne...1
Meble dla Jego Majestatu były zarekwirowane z pewnych porzuconych przez gospodarzy bogatych domów, według prawa zwycięzców. Lecz miejscowi mieszczanie i chłopi z okolic Smoleńska również ochoczo włączyli siebie do grona zwycięzców
W okolicach miasta płonęły pańskie majątki, zaś w samym Smoleńsku już drugą dobę panował zupełny chaos. Tłumy mieszczan i chłopów, w przeważającej większości pijanych, gromiły i rabowały magazyny, sklepy, prywatne domy. Szczególną popularnością cieszyły się sklepy i magazyny z gorzałą i żywnością. Patrole wojsk cesarskich, piesze i konne, nawet mając broń w rękach, nie bardzo dawały radę zapanować nad tymi wściekłymi tłumami, opętanymi pragnieniem rabowania, pewnymi swej bezkarności, i braku skutecznego przeciwdziałania ze strony władz. Zresztą nie bardzo było wiadomo, kto tak naprawdę rządzi teraz w mieście. Obecnie rządziła wszechobecna anarchia
Niedaleko Nikolskiej Bramy miejscowej fortecy było niemało takich magazynów, sklepów wielkich i małych. Także nie brakowało tam „kabaków”, brzydkich i brudnych knajp, gdzie carskie państwo jedyne miało prawo sprzedawać gorzałę odpowiedniej jakości i zakąski, które nie każdy żołądek był zdolny strawić. Teraz to wszystko oblegały pijane tłumy, kipiące żądzą rewanżu za przeszłe obrazy, kiedy z „kabaku” często wypełzali w jednych kalesonach, a bywało ze i bez nich
Tłum wyniósł drzwi wielkiego „kabaku” u samej Nikolskiej Bramy, wdarł się do środka. Dźwięki demolowania, brzęk rozbijanego szkła, łamania i niszczenia wszystkiego co się tylko dało, dzikie pijackie okrzyki zdawały się być kontynuacją zaciętej walki, która toczyła się tu jeszcze wczoraj. Nie było słychać jedynie wystrzałów strzelb i armat, — oczywiście jak na razie
Wkrótce ze zrujnowanego i połamanego drewnianego gmaszku „kabaku” zaczęli wybiegać i wyłazić ze ślepych okienek z powybijanymi szybami pijani wujkowie i cioty, młodzi i starzy, w mieszczańskim i chłopskim stroju. Wszyscy oni coś wlekli w rękach czy na plecach, wielkie butle, wory czy po prostu połcie cuchnącej słoniny, takiego samego mięsa, sczerstwiałego chleba
W sąsiednich „kabakach”, magazynach i sklepikach odbywał się taki sam sabat anarchii, pogromów i rujnowania2
Przez Nikolską Bramę wbiegło kilkunastu francuskich piechurów w sinych mundurach, na ramionach karabiny skałkowe z zatkniętymi bagnetami. Na okrzyki kaprala Francuzi chwycili do rąk karabiny, zwróciwszy lufy w stronę „kabaku” i oszalałych od gorzały tłumów wiecznych niewolników, których nie na długo opuścił nadzorca z nahajem. Teraz nahaj zmienił się na coś znacznie groźniejszego dla skóry i samego życia zbuntowanych niewolników.
— Rozejść się! Precz! Kul chcecie posmakować, świnie ruskie?!
Groźny okrzyk kaprala po francusku nie odniósł żadnego skutku. Wręcz przeciwnie, wściekłość rozjuszonego tłumu przybrała na sile. Później ruski poeta Aleksander Puszkin napisze: „Broń Boże zobaczyć bunt ruski, bezsensowny i bezlitosny”. Taki jest bunt dziedzicznych niewolników, zryw nienawiści, lecz nie wolności. Wolność i miłość bowiem to rodzone siostry.
— Ładuj!
Na komendę rzuconą po francusku piechurzy lekkiej piechoty liniowej szybko załadowali karabiny odprzodowo. Po załadowaniu karabiny znowu skierowały się czarnymi dziurami luf i ostrzami bagnetów w stronę otumanionego tłumu pijanych niewolników, mylnie uważających siebie za panów sytuacji, niechaj przynajmniej „kalifami na godzinę”.
— W powietrze! Ognia!
Salwa z kilkunastu karabinów, ogień z luf i gwizd kul nad głowami stłumił na chwilę okrzyki i bestialskie ryki dzikiego tłumu. Lecz już po paru chwilach wszystko to nabrało nowej mocy. Wszak nikt nie opadł na ziemię w kałuży krwi, podziurawiony kulami piechurów.3
Francuzów była garstka, tłum zaś ciągle rósł, a w nim pojawili się odurzeni alkoholem wujkowie z siekierami i długimi grubymi pałami. Kapral nie chciał ryzykować wydania rozkazu by strzelać w tłum, który zmiażdżyłby Francuzów, choćby nawet zdążyli zabić paru pijaków.
Zza Nikolskiej Bramy dał się słyszeć głośny tupot końskich podków. Za chwilę w Bramie ukazała się szybka szarża, na mocnych koniach czterech jeźdźców w sinych mundurach i wysokich czarnych czapkach z czworokątnym daszkiem o trójkolorowych kokardach. Na czarnych siodłach Białe Orły. Błyszczące szable w rękach.
Jeźdźcy po dwóch z obu stron szeregu francuskich strzelców objechali go i od razu nadleciały na tłum, napierając nań końmi. Jakiś wuj zamachnął się pałą na jeźdźca z jasnymi pysznymi wiszącymi wąsami i w takich samych bokobrodach, z innej strony uniosła się siekiera w ręce innego zadymiarza. Jeździec zadał dwa szybkie ciosy szablą, lecz nie ostrzem a bokiem. Z dzikimi krzykami bólu w pogruchotanych morderczym ciosem ramionach dwóch pijaków opadło na ziemię. Jeździec i jego koledzy podnieśli szable teraz już po to by rąbać.
Czy zauważył to tłum, nie wiadomo. Lecz zaczął się rozbiegać, jeźdźcy nie ustawali, ścigali, bijąc pogromców nahajami. W ciągu paru minut pod „kabakiem”, sklepikami i magazynami już nikogo z maruderów nie było. Poranione łobuzy pełzli precz, ile było sił, nikt z tłumu o nich nie zadbał.