- promocja
Kompleks Satsumy - ebook
Kompleks Satsumy - ebook
„Mam na imię Gary. Mam trzydzieści lat i jestem asystentem
w kancelarii prawniczej w Londynie. Opisanie mnie jako nijakiego
byłoby niesprawiedliwe, ale prawda jest taka, że nie za
bardzo rzucam się w oczy.
Jakiś tydzień temu nawiązałem dobry
kontakt z dziewczyną, jednak okazało się, że kij wiem o relacjach
i ostatecznie nieźle dostałem po tyłku”.
Gary Thorn idzie na piwo z Brendanem, znajomym z pracy. Kiedy Brendan opuszcza pub, Gary postanawia jeszcze chwilę pozostać, poznaje dziewczynę i się w niej zakochuje. Dziewczyna nie zdradza mu swojego imienia i znika nagle bez pożegnania, a Gary’emu pozostaje jedynie książka, którą czytała: Kompleks Satsumy. Kiedy w tajemniczych okolicznościach znika również Brendan, Gary postanawia odnaleźć dziewczynę – nazywa ją Satsuma, aby uzyskać odpowiedzi na dręczące go pytania.
Tak rozpoczyna się podróż Gary’ego przez dzielnice i piekarnie południowego Londynu. Podróż, która w końcu wnosi odrobinę miłości i ekscytacji w jego nijakie życie…
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68068-97-9 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1
Mam na imię Gary. Mam trzydzieści lat i jestem asystentem w kancelarii prawniczej w Londynie. Mieszkam sam w kawalerce na rozległym osiedlu zbudowanym w latach sześćdziesiątych w Peckham. Od biura dzieli mnie pięciominutowy spacer, co bardzo mi odpowiada. Jestem w tych niższych stanach średniego wzrostu i w genach odziedziczyłem ogromny nos, który wydaje się wręcz komiczny, gdy zakładam okulary przeciwsłoneczne.
Mijając mnie na ulicy, dostrzeżecie faceta w tanim, szarym garniturze, białej koszuli i krawacie (w dni pracujące) lub w brązowej, sztruksowej kurtce, dżinsach i T-shircie (w dni wolne). Chociaż najprawdopodobniej najpierw zwrócicie uwagę na mój nos, a nie na to, w co jestem ubrany. Mam schludną fryzurę z krótko ostrzyżonymi bokami i tyłem, w stylu pompadoura. Moje brązowe oczy mają kształt migdałów i określono je jako smutne i jako przyjazne w ciągu tych samych dwudziestu czterech godzin. Opisanie mnie jako nijakiego byłoby niesprawiedliwe, ale prawda jest taka, że nie za bardzo rzucam się w oczy.
Moim jedynym przyjacielem w Londynie jest sąsiadka z osiedla. Jakiś tydzień temu nawiązałem dobry kontakt z dziewczyną, jednak okazało się, że kij wiem o relacjach i ostatecznie nieźle dostałem po tyłku. Oficjalnie, pierwszy raz w życiu ktoś złamał mi serce.
Mama powtarzała mi, że mam bujną wyobraźnię i powinienem wykorzystywać ją na własną korzyść – żeby zabić nudę i wnieść perspektywę oraz radość do swojego życia. Mówiła, że jeśli wyobrażę sobie coś, co nigdy mi się nie przytrafiło, i to w końcu się stanie, będę lepiej przygotowany, by to docenić lub się z tym zmierzyć. Niestety, w tym momencie wyobraźnia nie działa na moją korzyść, chociaż muszę oddać mamie, że zazwyczaj tak jest.
Niektórzy całymi dniami wlepiają wzrok w ekran swojego smartfona. Nie ja. Od lat mam tę samą starą nokię i nigdy nie zawracałem sobie głowy mediami społecznościowymi. Nie widzę w tym sensu – na co dzień i tak otacza mnie mnóstwo obcych ludzi. Kiedy jestem poza domem, chodzę z wysoko podniesioną głową i stymuluję umysł poprzez otaczające mnie widoki i dźwięki: kłócących się sąsiadów (wyobrażam sobie, że poszło o wymianę filtra w pralce), rozbitego okna (wyobrażam sobie, że zbiło je dziecko manewrujące długą drabiną), rdzy wżerającej się w nadkole dawno porzuconego samochodu (wyobrażam sobie, że porzucił je handlarz winem, który oszalał), psów zainteresowanych rozlaną cieczą (w mojej głowie wabią się Figazmakiem i Piesternak).
Jeśli te widoki i myśli nie są wystarczająco stymulujące, pozwalam wyobraźni wrzucić wyższy bieg.
Na przykład, idąc do pracy, kluczę różnymi drogami dojazdowymi wijącymi się między niskimi i wysokimi blokami na moim osiedlu. Tuż przed wyjściem z osiedla znajduje się trawiasty plac zabaw wielkości mniej więcej połowy boiska do piłki nożnej. (Kiedyś stała tam huśtawka, ale słyszałem, że jakiś dzieciak okropnie pokiereszował sobie na niej twarz. Na placu rzadko widuje się dzieci, pewnie przez nagromadzenie psich odchodów. Teraz, gdy o tym myślę, to w ogóle rzadko widuje się dzieci na moim osiedlu. Gdzieś tam muszą być, ale po prostu się ich nie widzi).
Często, kiedy przemierzam ten skrawek zieleni, zatrzymuje się na nim wiewiórka i staje na tylnych łapkach, żeby mnie obwąchać.
– Cześć, stary – szepczę do siebie. – Twój ogon wygląda niezwykle puszyście i elegancko, planujesz dzisiaj coś specjalnego?
– Dzięki, Gary – odpowiadam za nią. – Nic takiego, poznałem dziewczynę, która mi się podoba, i staram się być najlepszą wersją siebie. Powinieneś spróbować. Wybacz, ale nie wyglądasz najlepiej.
– Idę kupić zapiekankę. Nie miałem potrzeby się stroić.
– A co jeśli w piekarni spotkasz piękną dziewczynę? Wtedy pomyślisz, że trzeba było bardziej przyłożyć się do wyglądu… Przypomnisz sobie o mnie i powiesz: „Ten gość był dobrze przygotowany. Ogarnął wiele kwestii, o których ja nawet nie pomyślałem”.
– Ta, może tak być – odpowiadam. – Dzięki za radę. To gdzie poznałeś tę dziewczynę?
– A wiesz, właśnie tam, gdzie stoisz. Śpiewała piosenkę o poczcie brytyjskiej albo statku wycieczkowym, coś w tym stylu. Trudno było się połapać, bo śpiewała chujowo. Ale kiedy uświadomiłem sobie, jaka jest piękna, byłem pod wrażeniem.
– Cóż, wydajesz się szczęśliwy i wyglądasz elegancko.
– Tak, sprawy idą w dobrym kierunku i jestem dobrej myśli co do twoich perspektyw. Powinieneś zainwestować w wodę kolońską czy coś takiego. Wyczuwam w powietrzu zapach romansu.
– Pewnie tak zrobię. Do zobaczenia.
Idę dalej sprężystym krokiem i z dobrym nastawieniem. Idea romansu napawa mnie optymizmem.
Zapewne mnóstwo ludzi miewa małe marzenia i fantazje o wypełnieniu upływającego czasu, ale nie wiem, czy zdają sobie sprawę, jak ważne jest wprowadzenie odrobiny równowagi i optymizmu do swojego życia. Właśnie teraz bardzo tego potrzebuję, bo na pierwszy rzut oka balansuję na granicy gówna i przerębla.
Jadę samochodem na spotkanie z niejakim Johnem McCoyem. Ta perspektywa napawa mnie paniką i strachem. To dla mnie bardzo ważne spotkanie i chcę je mieć już za sobą. W tym momencie drogę blokuje mi facet, który rozsypał cebule z ogromnej torby na przejściu dla pieszych i koniecznie musi zebrać je wszystkie. Sfrustrowany trąbię, po czym pod nosem przepraszam faceta i każdą zabłąkaną cebulę z osobna.
Pozwólcie, że wszystko wyjaśnię.Rozdział 2
2
Jakieś dziesięć dni temu poszedłem po pracy na drinka z gościem o imieniu Brendan. Od długiego czasu namawiał mnie na spotkanie, a ja wyprztykałem się z wymówek. Facet pracuje dla prywatnej firmy detektywistycznej Cityside Investigations, która jest klientem kancelarii adwokackiej, gdzie byłem zatrudniony przez ostatnie dwa lata. Nie znam Brendana za dobrze, ale zawsze ucinamy sobie pogawędkę, kiedy przychodzi do biura, żeby odebrać dokumenty i poflirtować z sekretarkami. Jest mniej więcej dziesięć lat starszy ode mnie, chudy i niski. Ma falowane włosy zaczesane na bok, które nadają mu nieco tudorskiego wyglądu. Zazwyczaj nosi niebieską lub szarą sportową marynarkę, beżowy golf i ciemnoniebieskie dżinsowe dzwony, których nogawki kończą się nieco ponad jego spiczastymi, brązowymi, skórzanymi butami. Obowiązkowo grana jest wystająca, pstrokata skarpeta. Jest niezbyt atrakcyjny, jego nos jest odrobinę za cienki i ostry, co ogólnie nadaje mu wygląd przygłupa. Tak, wielkiego przygłupa, często kojarzonego z trepami z Yorkshire.
Brendan uważa się za „zabawnego” i pewnie taki jest, jeśli lubi się towarzystwo głośnych ludzi. Ciągle gada i używa śmiechu jako przecinka. Nie ma dla niego znaczenia, że nie powiedział ani nawet nie próbował powiedzieć nic śmiesznego, i tak parska i tubalnie się śmieje mniej więcej co trzecie zdanie. Raczej nie przejmuje się tym, co inni mają do przekazania. Musi być wspaniale wierzyć, że ludzie lubią twoje towarzystwo. To na pewno dobry fundament pewności siebie. Zawsze jestem chętny poudawać, że interesuje mnie jego ględzenie, dzięki czemu myśli, że go lubię. Ja nie posunąłbym się dalej niż do stwierdzenia, że go akceptuję.
Po pracy wysłałem mu SMS, że będę w pobliskim pubie Grove Tavern w Camberwell około dziewiętnastej. Gdy dotarłem na miejsce, zauważyłem kolorowy rower w czerwono-białe paski oparty o ścianę przy wejściu. Przeszło mi przez myśl, że w środku jest wkurzony żongler i rzuca na oślep maczugami w oświetlenie. Z przyjemnością zobaczyłbym następstwa takiego zdarzenia.
Kiedy wszedłem do środka, nie zobaczyłem żadnego żonglera, ale od razu dostrzegłem Brendana siedzącego przy barze ze wzrokiem wlepionym w ekran smartfona. Nie zauważył mnie. Wokół siedziało kilka osób, ale ogólnie było cicho i przytulnie. Bar zajmuje jedną część pomieszczenia, a po przeciwnej stronie stoi szereg boksów z półokrągłymi kanapami obitymi bordowym materiałem przypominającym aksamit. Do głowy wpadła mi pewna myśl: jaka byłaby najlepsza nazwa dla „aksamitnego” puddingu.
– _Zechciałby pan spróbować puddingu?_
– _Być może, co macie?_
– _Czekoladowo-pomarańczowy aksamit serwowany z gęstą śmietaną._
– _Czegoś takiego nie odmówię, brzmi bardzo wykwitnie. Poproszę._
Potem przypomniałem sobie, że nie interesują mnie puddingi, a co dopiero proces ich produkcji, więc porzuciłem te rozmyślania niczym zużyty bilet.
Usiadłem obok Brendana, który od razu zaczął gadać.
– Ach, Gary, co ci zamówić? Bierz, co chcesz, ha, ha, ha!
– Poproszę kufel IPA, dzięki.
– Ha, ha, ha! Barman! Kufel IPA dla mojego kumpla!
– Przepraszam za spóźnienie. Musiałem wysłuchać w pracy oświadczenia pewnego gościa, który okropnie się stresował.
– O rany, nerwus. Rzeczywiście potrafią być mało kompetentni, ha, ha, ha, ha!
– Ta, zgadzam się. Ciągle się drapał, wiesz, zanim zlał się potem. Chciałem zapytać, czy wszystko w porządku, ale kiedy ktoś tak się drapie, może chodzić o osobistą rzecz i nie wypada o tym wspominać, więc…
Widziałem po jego wyrazie twarzy, że kompletnie go to nie interesuje. Nie bawił się w kurtuazję, po prostu mi przerwał.
– Słuchaj, Gary, po prawdzie nawet nie zauważyłem, że cię tu nie ma, szczerze mówiąc, ha, ha, ha! Mam do ciebie pytanie natury prawnej.
– Wiem, że pracuję w kancelarii prawnej, ale…
– To mi wystarczy. Nie szukam porady, po prostu wydaje mi się, że wymyśliłem ciekawą zagwozdkę prawną, ha, ha, ha, więc słuchaj. Co sądzisz o tym: dziś rano, rozumiesz, piłem kawę, sam, przy stoliku przed kawiarnią. Przy stoliku obok mnie siedziała pewna para, oboje wydawali się nieco zdenerwowani, jakby mieli jakąś nierozwiązaną sprawę. Na moje, coś kombinowali, wiesz, mieli romans czy coś takiego, ha, ha, ha! Dla zabicia czasu nagrałem telefonem około dwudziestu sekund ich rozmowy, wiesz, żeby poczuć dreszczyk emocji, a potem odtworzyłem nagranie na słuchawkach bezprzewodowych, ha, ha, ha! Doskonale słyszałem, co mówili. Rozmawiali o wyjeździe do Dubaju na jakiegoś wykwintnego burgera, a w tle leciał kawałek Coldplay albo Oasis, w sumie kogo to, kurwa, obchodzi…
Na chwilę odpłynąłem i spojrzałem przez ramię Brendana w stronę baru. Siedziała przy nim ładna, ciemnowłosa kobieta, prawdopodobnie kilka lat młodsza ode mnie. Wpatrywała się w telefon i popijała gazowany napój. Przyznałem w myślach, że mi się podoba, po czym ponownie skupiłem uwagę na Brendanie.
– Moje pytanie brzmi następująco: gdyby trzeba było puścić to nagranie w sądzie jako część materiału dowodowego, to czy sąd musiałby zapłacić tantiemy Coldplayowi albo Oasis? Co więcej, czy któryś z tych zespołów mógłby nie zgodzić się na odtworzenie nagrania? Co o tym sądzisz, Gary?
– Dobre pytanie, Brendan. Niestety, nie jestem w stanie ci pomóc. Gówno wiem o prawach autorskich. Pomagam przy spisywaniu aktów przeniesienia własności, sporządzaniu testamentów, przyjmuję oświadczenia, tego typu duperele.
Kiedy mówiłem, ponownie zerknąłem w stronę baru i zobaczyłem, że ciemnowłosa kobieta patrzy w naszą stronę, wciąż bawiąc się telefonem. Ma trochę ponury wyraz twarzy, pomyślałem, ale może jest mną zainteresowana albo chociaż tym, co próbuję sobą reprezentować.
– Powiedz, Brendan, co u ciebie? Czy prowadzisz tyle śledztw, żeby utrzymać się na powierzchni?
– Niestety, nie za bardzo, ha, ha, ha! Kilka tygodni temu szef odsunął mnie od dużej sprawy. Wracam do harówki przy obsłudze dokumentów, nakazów sądowych i wezwań świadków. Sprzedaję gazetom informacje od lokalnych gliniarzy. Ściągam długi. Całkiem dobrze mi idzie, pewnie dzięki temu, że jestem niski i niegroźny, ha, ha, ha!
– Może chodzi o twój nos.
– Co masz na myśli?
– Cóż, jest tak wąski, że gdyby ktoś chciał cię uderzyć, mógłby się skaleczyć.
– Tak uważasz?
– Tak.
– Cóż, to nieprawda. Pijesz to piwo czy co, nochalu, ha, ha, ha!
Chwyciłem kufel i wziąłem duży łyk piwa. Kiedy piłem je po raz pierwszy, znienawidziłem jego smak, ale teraz nie mogę bez niego żyć. To samo miałem z peklowaną wołowiną i kawą.
– Co to za duża sprawa, nad którą pracowałeś?
– Nie mogę powiedzieć, kolego. To bardzo delikatne.
– Pieprzyć to! Dawaj, uchyl rąbka tajemnicy. Niech pomyślę… Ma to związek z oszustwami w aptece albo w sieci kawiarni?
– Nie, nie jesteś nawet blisko, ha, ha, ha!
– To może chodzi o rozwód celebrytów i musiałeś kręcić się po siłowni, w której żona polowała nie tylko na ciężary?
– Nie, słuchaj, nie mogę ci nic powiedzieć i, szczerze mówiąc, nie chciałbyś wiedzieć. To nie ma sensu, w sprawę zaangażowani są paskudni ludzie. Zostawmy to.
Jego mina wyraźnie mówiła, że zakończył temat, poza tym zauważyłem, że podczas tej wymiany zdań ani razu się nie roześmiał. Wydawał się nieco zakłopotany, rozkojarzony. Po jego pewności siebie nie było śladu. Nie chciałem stawiać go w takiej sytuacji i poczułem się trochę jak dupek.
Zmieniłem temat na piłkę nożną. On zmienił go na życie osobiste sekretarek z mojego biura. Ja zmieniłem na pojazdy elektryczne, a on znowu na sekretarki. Ja poszedłem do toalety.
Kiedy stałem przy moim ulubionym pisuarze, nagle poczułem smutek. Byłem w Londynie od prawie dwóch lat i wciąż nie nawiązałem żadnych wartościowych znajomości. Skupiałem się na pracy, chowałem się w biurze i nie zaprzyjaźniłem się z żadnym kolegą z pracy. Nie mieliśmy ze sobą nic wspólnego poza sprawami firmowymi i plotkami związanymi z klientami i pracownikami sądu. Zrozumiałem, że ten pub jest początkiem i końcem mojego życia towarzyskiego.
Słyszałem rozmowę i dźwięk automatu do gry, dochodzące z drugiego baru, przy którym zazwyczaj przesiaduję. A pojawiam się w pubie regularnie. Najczęściej, gdy pokazują transmisje z meczów piłki nożnej na dużym ekranie. Zawsze siadam obok faceta o imieniu Nick i jego kumpla Andy’ego. Nigdy nie zaproponowali, żebym się przysiadł, to zadziało się spontanicznie, bo najlepszy widok na telewizor jest z trzech stołków na końcu baru. Nasze rozmowy krążą wokół piłki nożnej i pracy. Po zakończeniu meczu najczęściej szybko zbierają się do domów. Nawet nie wiem, gdzie mieszkają. Sięgnąłem do kieszeni, żeby sprawdzić w telefonie, czy dzisiaj transmitowany jest jakiś mecz i okazało się, że zostawiłem telefon w pracy.
W mojej głowie pojawiła się twarz ciemnowłosej kobiety. Jest bardzo ładna. Od przeprowadzki do Londynu nie byłem w żadnym związku. Zaprosiłem kiedyś jedną z sekretarek na curry, ale siedząc w taksówce w drodze powrotnej, okropnie się spociliśmy, więc natychmiast zrezygnowałem. Od tamtej pory podchodzimy do siebie bardzo ostrożnie. Innym razem zaprosiłem dziewczynę poznaną na internetowym portalu randkowym do lokalnego pubu. Na zdjęciach wyglądała atrakcyjnie, a wymiana wiadomości szła dość gładko. Kiedy się pojawiła, zobaczyłem najbardziej potężne ramiona, jakie kiedykolwiek widziałem u kobiety. Była niska i drobna, ale tych ramion nie powstydziłby się bokser wagi ciężkiej. Miała obsesję na punkcie chwytów oraz momentu obrotowego i ciągle chwaliła się stosunkiem swojej masy do siły. Po około półgodzinie poszedłem do toalety i wyszedłem bocznymi drzwiami. Na moje nieszczęście przewidziała ten ruch i czekała na mnie przed wyjściem. Nazwała mnie kutasem, a potem rzuciła mnie na dach range rovera i poszła w noc, przy okazji uskuteczniając walkę z cieniem. Od tamtego wieczoru trzymam się z dala od portali randkowych.
Z powrotem usiadłem na stołku barowym obok Brendana. Ciemnowłosej kobiety nie było już przy barze. Odrobinę spanikowałem, ale potem zobaczyłem, że siedzi na kanapie z aksamitnym obiciem. Patrzyłem, jak wyjmuje książkę ze skórzanej torby i zaczyna czytać. Książka natychmiast ją wciągnęła. W przeciwieństwie do niektórych, nie dostaję palpitacji serca, kiedy widzę samotnie siedzącą dziewczynę czytającą książkę – tak naprawdę wydaje mi się to dość chytre i oklepane. O co tyle hałasu? Prawdopodobnie książka jest o futurystycznych kaczkach żołnierzach czy innych podobnych bzdurach. Kończyła drinka. Może wkrótce podejdzie do baru. W pewnym momencie Brendan położył na ladzie tanią teczkę ze sztucznej skóry i męczył się z mosiężnymi klamerkami, próbując ją zamknąć.
– Fajna teczka, Brendan. Sprawdza się?
– Co? A, tak. Jest okej.
Znowu wydawał się zdenerwowany, trzęsły mu się ręce. Zanim zamknął teczkę, rzuciłem okiem na jej zawartość. Były w niej karteczki samoprzylepne, ładowarka do telefonu, cztery albo pięć długopisów spiętych gumką recepturką, telefon, grzebień i mały ogórek.
– Aż dwa telefony? Musisz mieć zawiłe życie.
– Nie, nie do końca. Jeden jest służbowy, a drugi prywatny, którego numer dałem ludziom. Wiesz, tym, z którymi rzeczywiście chcę pogadać.
– W którym masz mnie?
– Chyba w tym służbowym. Wiesz, dzięki temu mogę to sobie wliczyć w koszty służbowe.
– Brzmi sensownie.
– Słuchaj, Gary, przepraszam, ale kiedy byłeś w kibelku, dostałem pilny telefon. Muszę spadać na spotkanie z klientem.
W głębi duszy ucieszyłem się, gdy to usłyszałem.
– Szkoda, chłopie, ale praca to praca. Poradzę sobie. Chyba w drugim barze transmitują dziś wieczorem jakiś mecz. Obejrzę go z kumplami.
– Tak, zrób to. Słuchaj, Gary, dzięki za spotkanie. Powinniśmy to kiedyś powtórzyć. Przepraszam, że tak krótko.
– Nie ma problemu – odpowiedziałem.
– Słuchaj, mógłbym wpaść w przyszłym tygodniu do twojego biura, żeby odebrać dokumenty, którymi się dla mnie zajmujesz?
– Tak, zadzwoń do mnie wcześniej, to podrzucę je do recepcji.
– Fajnie. Hej, podam ci numer mojego prywatnego telefonu. Tego, który zawsze odbieram. Zadzwoń, kiedy zechcesz, to umówimy się na porządnego drinka i nadrobimy dzisiejszy wieczór.
Napisał numer na karteczce samoprzylepnej i wsunął ją do kieszeni mojego płaszcza. Potem klepnął mnie w plecy i wyszedł z pubu. Nie zaśmiał się ani razu, odkąd wróciłem z toalety.
Ucieszyłem się, że wyszedł. Poczułem ulgę. Przekonałem siebie, że ciemnowłosa kobieta może być mną zainteresowana. Wziąłem kolejne piwo i zapytałem barmana, czy w drugim barze transmitują dziś mecz. Nie wiedział. Zamówiłem stek z frytkami. Kiedy to robiłem, ciemnowłosa kobieta wstała, stanęła przy barze zaledwie kilka metrów ode mnie i zamówiła szprycera. Poczułem dreszcz emocji i gapiłem się na jej buty. Była w pięknych, bordowych martensach z ciemnoniebieskimi sznurówkami. Zawiązała je na podwójną kokardkę. Ich pętelki były identycznych długości i średnicy. Elegancko. Nie podobają mi się obcasy, wyglądają niewygodnie i nienaturalnie. Te buty to dobry znak. Oderwałem od nich wzrok i wziąłem łyk piwa.
Kiedy patrzyła, jak przygotowują jej drinka, mogłem lepiej się jej przyjrzeć i tym samym ocenić moje szanse. Była drobna, miała trochę poniżej metra siedemdziesiąt i nosiła jasnoniebieską, dżinsową kurtkę Levisa oraz czarny sweter. Jej torba spoczywała na biodrze. Miała włosy do ramion. Były gęste, z idealnie przyciętą grzywką do połowy czoła. Nie widziałem oczu, ale podejrzewałem, że są brązowe. Mogła być nauczycielką albo kierowniczką restauracji, a może nawet zajmować się czymś związanym z garncarstwem. Była jeszcze ładniejsza, niż początkowo zakładałem. Nie miałem szans.
Gdy odchodziła od baru, żeby wrócić na miejsce, wykonała nienaturalny ruch głową w moim kierunku. Był celowy, nie pijacki. Spojrzałem w dół na swoje piwo.
– Kolega cię zostawił, prawda? – zapytała.
– Tak, eee, no tak. Dobre oko – odpowiedziałem, kretyńsko się uśmiechając.
– No cóż, przynajmniej to przyjemny lokal.
Uśmiechnęła się i wróciła na swoje miejsce. Czy powinienem pociągnąć temat i podejść do jej stolika? Sama myśl przepełniła mnie strachem. Nigdy nie byłem dobry w nawiązywaniu kontaktu z nieznajomymi, w szczególności z płcią przeciwną. Musiałem wymyślić dobry tekst na początek. Wiedziałem, co chciałbym usłyszeć, gdyby role się odwróciły – coś w stylu: „Wolisz płaskie czy nierówne powierzchnie?”, „Chciałbyś, żeby w Sports Direct sprzedawali też świeże mięso?”, „Musiałeś kiedyś użyć opaski uciskowej w pracy?”. Potrafiłbym na to dobrze zareagować dzięki mojej bujnej wyobraźni. Nie każdy tak ma, więc lepiej rozegrać to bezpiecznie. Mógłbym podpytać o buty, na przykład, czy są wytrzymałe. Albo czy dzięki temu, co ma w drinku, znowu czuje się młodo i świeżo. Pieprzyć, po prostu się przysiądę i oddam jej inicjatywę.
Wziąłem piwo i podszedłem do półokrągłej loży, w której siedziała. Były tam dwa drewniane stoliki. Postawiłem kufel na tym, który był pusty. Spojrzała na mnie, kiedy siadałem, a ja posłałem jej szybki uśmiech i odwróciłem wzrok. Usiadłem jakieś półtora metra od niej, co uznałem za dość bezpieczny dystans.
– Tyłek cię rozbolał od stołka barowego? – zapytała.
Udawałem, że jestem zaskoczony, wręcz zszokowany, że ktoś siedzi w tej samej loży.
– O, cześć. Przepraszam, byłem w swoim świecie. Co mówiłaś?
– Pytałam, czy tyłek cię rozbolał od stołka barowego.
– Nie, w ogóle. Chociaż, może trochę.
– Zapragnąłeś odrobiny luksusu w postaci dralonu?
– Tak – przyznałem, głaszcząc obicie kanapy. – Lubię nazywać je aksamitem. Brzmi mniej meliniarsko.
– Aksamit. Nie słyszałam, żeby ktoś to tak nazywał. Brzmi jak jakiś pudding, nie? Mrożony, ale wykwintny.
– Otóż to, strzał w dziesiątkę. Właśnie tak sobie wcześniej pomyślałem. Nie przepadam za puddingami, ale dla czekoladowo-pomarańczowego aksamitu zrobiłbym wyjątek.
Oboje się zaśmialiśmy. Ona nieco nieprzekonująco, ja trochę zbyt głośno. Potem na krótko nastała niezręczna cisza, którą poczułem się zobowiązany przerwać.
– Czy książka, którą czytasz, jest o kaczkach?
– Szczerze mówiąc, nie czytam. To tylko rekwizyt, który ma zniechęcić ludzi do zagadywania.
– Cholera, przepraszam, naprawdę chciałem tylko posadzić zadek na czymś bardziej miękkim. Już się zamykam.
– Nie, nie o to mi chodzi. Poza tym to ja pierwsza do ciebie podeszłam, pamiętasz? Chętnie z tobą pogadam. Ja też nie lubię puddingów.
Tak zaskoczyła mnie jej zachęta, że wróciłem do tematu kaczek.
– To jak w końcu, książka jest o kaczkach?
– Nie, to zwykła książka, więc tak naprawdę nie jest o niczym szczególnym. Chociaż szacun za poważnie wyglądającą okładkę.
Książka miała twardą oprawę i była gruba. Kobieta obróciła ją do mnie, dzięki czemu mogłem zobaczyć tytuł. _Kompleks satsumy._ Obwoluta była ciemnoniebieska, pośrodku przedniej okładki widniała duża mandarynka satsuma z sylwetką wiewiórki w środku. Straszne gówno.
– Na okładce jest wiewiórka. Skąd wiesz, może ma jakieś kaczki przyjaciółki – stwierdziłem.
– Chcesz przeczytać i się dowiedzieć? – Położyła książkę na moim stoliku.
– Nie, dzięki. Szczerze mówiąc, nie jestem wielkim fanem czytania i nie wiem, czy zniósłbym rozczarowanie, gdyby okazało się, że nie ma w niej żadnych kaczek. – Odłożyłem książkę z powrotem na jej stolik.
W tym momencie przyszedł barman ze stekiem i frytkami, które zamówiłem przy barze. Talerz był tłusty, a drewniane rękojeści noża i widelca były wyszczerbione. Zastanawiałem się, czy poprosić o wymianę, ale nie chciałem, żeby pomyślała, że jestem dupkiem. To ryzykowne posunięcie, jeśli chcesz się komuś spodobać.
– Przepraszam, umieram z głodu. Nic nie jadłem, odkąd wyszedłem z pracy. Nie masz nic przeciwko? – zapytałem.
– Nie, w ogóle. Lubię facetów, którzy czerpią przyjemność z jedzenia. Sprawiają wrażenie takich, którzy mają poukładane w głowie.
– Chcesz frytkę? Albo dwie? Właściwie to możesz zjeść wszystkie, ale nie bierz tej długiej z przypaloną końcówką.
– Nie, dzięki – odpowiedziała z takim wyrazem twarzy, jakby jednak miała ochotę na frytki, więc na wszelki wypadek od razu zjadłem tę długą.
– Hej, ten facet, z którym siedziałeś, włożył ci coś do kieszeni, zanim wyszedł. To twój diler? – zapytała.
– Nie, jestem uzależniony jedynie od placków i ciasta Battenberg. Dał mi swój prywatny numer telefonu. Dostałem awans z „kontaktu służbowego” na „znajomych i rodzinę”. Mam teraz ze trzech znajomych, ale numer telefonu tylko do jednego.
– Myślisz, że po tym awansie będziesz do niego częściej dzwonił.
– Szczerze wątpię.
– Skąd go znasz? To twój kochanek? A może szofer i kochanek?
– Nie, mój szofer zabił mojego kochanka potężnym ciosem w głowę. Musiałem go zwolnić.
Zaśmiała się, a ja poczułem, że to ważny moment. Nerwy w moim żołądku ewakuowały się poprzez małego cichacza.
– No, to skąd go znasz? Nie wyglądał na twojego prawdziwego towarzysza.
– Tak naprawdę nie znam go zbyt dobrze. Czasem wpadam na niego w pracy, rzadko widujemy się poza biurem. Dostał niespodziewane wezwanie z pracy, z czego bardzo się cieszę.
– Tak, ja też.
Miło z jej strony.
– Na pewno nie chcesz frytki? – zapytałem.
– Na pewno, szczególnie że zjadłeś już tę długą.
Kiedy jadłem stek, nastąpiło nieuniknione spowolnienie rozwoju rozmowy. Byłem tego świadomy, więc zaryzykowałem z osobistym pytaniem, żeby przywrócić dialog na właściwy tor.
– Gdy zobaczyłem cię przy barze, pomyślałem, że możesz być nauczycielką. Wiesz, książka, martensy, gazowany napój. Jestem blisko?
– W ogóle.
– Nie masz nic przeciwko, żebym spróbował jeszcze raz?
– Śmiało.
– Zajmujesz się garncarstwem? Nie wiem, tworzysz, sprzedajesz, badasz, importujesz? Po prostu, siedzisz w tym?
– Czemu przyszło ci to do głowy?
– Głównie z powodu grzywki. Geometryczne fryzury kojarzą mi się ze sztuką. Wiesz, nazwiska takie jak David Hockney, Phil Oakey, Jane Brurier. A martensy to chytre przedłużenie artystycznego spektrum.
– Kim, kurwa, jest Jane Brurier?
– Nie mam pojęcia, ale brzmi dobrze.
– Zdradzę ci, że noszę martensy, odkąd byłam nastolatką.
– Podobają mi się. Skarpety dobrze w nich leżą, a do tego wysyłasz światu wiadomość, że jesteś poważnym człowiekiem.
– Ta. Żeby nie było, na łóżku nie mam mnóstwa pluszaków.
– Ja też nie. No, to czym się zajmujesz?
– Kiedyś zarządzałam restauracją w Brighton.
– Wiedziałem, kurwa.
– Ale zrezygnowałam z tego jakieś cztery lata temu. Teraz pracuję z domu, sprzedaję różne gówna na eBayu.
– Kacze gówna?
– Jeszcze nie, ale jeśli staną się modne, będę musiała to rozważyć. Sprzedaję głównie stare ubrania, ubrania od projektantów, lampy z połowy wieku, ozdoby, tego typu rzeczy. Dobrze idą. Mam do tego dryg.
– Ile dostałabyś za mój dzisiejszy strój?
Przyjrzała się mi od góry do dołu. Miałem na sobie ciemnoszary garnitur, który kupiłem kilka lat temu w Debenhams, bawełnianą, białą koszulę z Marksa & Spencera i brązowe, zamszowe trzewiki z Clarks.
– Osiem funtów – stwierdziła.
Oboje się roześmialiśmy, głównie z powodu aury naszej rozmowy.
– Pierwszy raz siedzę w tej części pubu – oznajmiłem. – Zazwyczaj przychodzę tu oglądać mecze przy drugim barze. Lubisz piłkę nożną?
– Nie, ale lubię patrzeć na facetów oglądających piłkę nożną. To wydobywa z nich najlepsze i najgorsze cechy. Z powrotem zmieniają się w małych chłopców, co na co dzień próbują ukryć.
Niespodziewanie zdałem sobie z czegoś sprawę.
– Chwila, kiedy wchodziłem, zauważyłem rower przypięty łańcuchem do pachołka obok wejścia. W czerwono-białe paski, jakby należał do Grincha albo tego zjeba z _Gdzie jest Wally?_ Jest twój?
– Tak, zgadza się. Jak się domyśliłeś?
– Mam bujną wyobraźnię, możesz spytać moją mamę. Gdy go zobaczyłem, zastanawiałem się, do kogo może należeć. Przyszedł mi na myśl pieprzony żongler albo dziewczyna, która wygląda tak jak ty. Rzadko mylę się w takich sprawach. Ładny, tak swoją drogą. Jesteś z niego zadowolona?
– Tak, jest idealny. Dzisiaj zamarzyło mi się pojechać gdzieś, gdzie nikt mnie nie zna, więc po prostu wskoczyłam na rower i znalazłam to miejsce. Mam tylko niecały kilometr do osiedla Grange, więc jest super.
Ty jesteś super, cisnęło mi się na usta, ale oczywiście nie powiedziałem tego. Rozmawialiśmy jeszcze kilka godzin, a ja byłem oczarowany każdym jej słowem. Opowiedziałem jej o mojej pracy, małym mieszkaniu i o sytuacji, kiedy tata zdzielił mnie pasem, bo pozwoliłem na drzemkę bezdomnemu w naszym garażu. Ona opowiedziała mi o nadmorskim hotelu, w którym dorastała, i jak przyłapała ojca na uprawianiu seksu z gościnią w jednej z sypialni. Ja opowiedziałem jej, jak podszedłem do wykonania rzutu wolnego w meczu piłki nożnej i nadałem piłce tak piękną trajektorię, że sędzia zagwizdał i nalegał, żeby zrobić przerwę na modlitwę. Ona opowiedziała mi, że kiedy była nastolatką, razem z przyjaciółką namalowały sprejem słowa „Dupy do góry!” na deskach zachodniego molo w Brighton. Ja opowiedziałem jej o właścicielu kawalerki w Manchesterze, gdzie studiowałem prawo, który zbierał czynsz w każdą niedzielę i nalegał, żebym puszczał jakiś album muzyczny, a on siadał na jedynym krześle i słuchał muzyki, wcinając orzeszki. Nie mówił ani słowa, tylko dziękował, gdy ostatni utwór dobiegał końca. Ona opowiedziała mi o sytuacji, kiedy poszła do kina w sylwestra, żeby zobaczyć disneyowską wersję Robina Hooda. Była jedyną osobą w sali i w połowie seansu pracownik kina wręczył jej darmowego hot doga oraz colę i poklepał ją ze współczuciem po plecach. Stwierdziła, że był to najlepszy sylwester, jaki przeżyła.
Po tym jak skończyłem jeść stek i frytki, odniosła mój pusty talerz do baru po drodze do łazienki. Był to bardzo wzruszający i miły gest. Już więcej nie spojrzała na książkę i ostatecznie siedziałem z nią, a nie blisko niej. Około wpół do jedenastej zapytałem, czy ma ochotę na ostatniego drinka. Nie wiedziałem, czy powinienem poprosić o jej numer, odprowadzić do domu, czy po prostu się pożegnać i liczyć, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Zaproponowanie drinka pozwoliło mi odłożyć ten wybór w czasie. Poprosiła o kolejny kieliszek wina musującego, więc przecisnąłem się do baru i wykrzyczałem zamówienie.
Gdy się odwróciłem i ruszyłem z powrotem do stolika, zauważyłem, że zniknęła. Jej książka wciąż leżała na stoliku, dlatego stwierdziłem, że poszła do toalety. Minęło pięć minut i wciąż nie wracała. Pomyślałem, że wyszła na papierosa przed bar, więc poszedłem to sprawdzić. Nie było jej tam, a rower z Wally’ego również zniknął. Byłem zdruzgotany. Wróciłem na miejsce i dokończyłem piwo, przetwarzając w głowie naszą rozmowę. Czym ją uraziłem? Nie potrafiłem wskazać chwili ani słów, które mogłyby skłonić ją do wyjścia. Chociaż może nie chodziło o to, co zrobiłem lub powiedziałem – może po prostu była poza moim zasięgiem. W końcu to była moja pierwsza myśl, a warto ufać instynktowi. Zostawiła na stoliku książkę – może jako prezent pożegnalny? Leżała otwarta, okładką do góry. Podniosłem ją i zauważyłem, że na otwartej stronie zakreśliła słowa „może kaczki znały sekrety jaskini”. Na górze napisała: „Nie będziesz zawiedziony, ha!”. Schowałem książkę do teczki i wyszedłem z pubu.
Kiedy wracałem do domu, zaczęło padać. Chodnik wydzielał zapach ciasta naleśnikowego. Czułem, że jestem jednocześnie posępny i podekscytowany. Poznałem niesamowitą dziewczynę i niezwykle się z tego cieszyłem, ale i tak wracałem samotnie do swojego nędznego mieszkania. Wszedłem na teren osiedla i zatrzymałem się przy placu zabaw, żeby zobaczyć, czy mój ogoniasty kumpel jest w okolicy. Nie widziałem go, ale słyszałem jakieś szmery w liściach za pniem dużego buka. Uciąłem sobie krótką pogawędkę w ciemności.
– No i co, Gary, znowu sam? – zapytałem w imieniu swojego ukrytego przyjaciela.
– Tak, na to wygląda. Ale poznałem dziewczynę, naprawdę mi się spodobała.
– Poprosiłeś ją o numer albo umówiliście się na kolejne spotkanie?
– Nie, nagle zniknęła.
– Czyli cię olała. Wydaje mi się, że chcesz się nad tym pochylić i zapytać, co robisz źle.
– Nie zrobiłem nic złego, chociaż mogłem wyglądać trochę lepiej… Mówiłeś, że moje sprawy idą dobrze?
– Bo idą, Gary, ale w ogóle sobie nie pomagasz. Musisz w siebie trochę bardziej uwierzyć, pomyśleć o swoich dobrych stronach. Czy zastanowisz się nad tym dłużej niż chwilę?
– Tak, obiecuję. Co u ciebie?
– Wszystko pięknie. Dobranoc.
– Dobranoc.Rozdział 3
3
Następnego dnia była sobota, więc pozwoliłem sobie pospać. Po przebudzeniu w moim umyśle kłębiły się obrazy ciemnowłosej kobiety. Miała fajny nosek. Jeden z tych małych, które są na tyle zadarte, że stojąc naprzeciwko, można zobaczyć nozdrza. Niektórzy wyglądają przez to jak prosiaki, ale nie ona. Miała uroczy nawyk: przykładała grzbiet dłoni do ust, kiedy się śmiała, a śmiała się często. Na lewym końcu grzywki, na styku z główną częścią fryzury, miała niesforny kosmyk włosów i nawet się roześmiała, kiedy powiedziałem, że powinna nazwać go Chappaquiddick¹. Lubiła też trzymać w zaciśniętej dłoni rękaw swojego swetra, kiedy słuchała.
Ach, kurwa, tak bardzo chciałbym ją znowu zobaczyć. Ale nawet nie wiem, jak ma na imię. Wyglądała na Sarah albo Lucy. Przyszło mi do głowy, że powinienem nadać jej imię. Zdecydowałem się na Satsumę ze względu na tytuł książki, którą mi zostawiła. Otworzyłem ją na stronie, na której napisała: „Nie będziesz zawiedziony, ha!”. Jej charakter pisma umiejscowiłbym po kwiecistej stronie frywolnej małej skrzyneczki na kwiaty przyciągającej wzrok na górze ponurej strony. Okrąg, którym obrysowała napis, miał w sobie coś z artystycznej lekkości. Zastanowiłem się, czy powinienem zainwestować w martensy. Mogłoby się jej to spodobać.
Ostatecznie wygramoliłem się z łóżka o jedenastej. Za godzinę miałem pojawić się w mieszkaniu mojej sąsiadki, Grace, na nasz regularny sobotni lunch i pogawędkę, więc musiałem wziąć się w garść. Rozejrzałem się po mieszkaniu. Wyglądało tak samo żałośnie, jak każdego dnia od ostatnich dwóch lat. Mam sypialnię z łazienką, salon i kuchnię. Ponieważ mieszkam na trzecim piętrze, mam też niezły widok na ogrody i drzewa aż na tyły Peckham High Street. W mojej sypialni nie ma mebli oprócz materaca na podłodze, wieszaka na ubrania z brakującym kółkiem i starej wiktoriańskiej lampy. W salonie stoi dwuosobowa zielona kanapa z płóciennym obiciem, telewizor, niewielki stół i dwa plastikowe krzesła. Wciąż mieszkam jak student.
Już miałem wychodzić do Grace, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Otworzyłem je i zobaczyłem w progu dwóch gości wyglądających na policjantów po służbie. Okazało się, że rzeczywiście są policjantami, ale nie byli po służbie.
– Dzień dobry, przepraszamy, że niepokoimy. Pan Gary Thorn?
– Tak, w czym mogę pomóc? – odpowiedziałem, nie potrafiąc ukryć zdenerwowania. Nie radzę sobie najlepiej z władzami, odkąd dyrektor w gimnazjum nakrzyczał na mnie z taką wściekłością w swoim gabinecie, że z nosa pociekła mi krew i skurczyła mi się jedna z rękawiczek.
– Jestem detektyw Cowley, a to detektyw Wilmott z wydziału kryminalnego policji w Peckham. Możemy wejść na słówko?
– Tak, pewnie, proszę. O co chodzi?
Usiadłem na kanapie. Wilmott i Cowley cały czas stali. Z ich wyrazu twarzy jasno wynikało, że za bardzo zwracają uwagę na brak wygód w moim domu. Wilmott miał na sobie ciemnozieloną kurtkę z kapturem z jasnobrązowym, sztruksowym kołnierzem, co bardziej kojarzy się ze wsią niż z ulicami Peckham. Na dwóch przednich kieszeniach widniały tłuste plamy. Sądząc po jego sylwetce, coś skapnęło mu z pasztecika albo kiełbaski. Miał okrągłą, bladą i nabrzmiałą twarz, którą okalały ciemne, przerzedzone, uczesane na bok włosy. Pod spodem wystawała niebieska, poliestrowa koszula i bardzo zużyty krawat. Miał beczkowatą klatkę piersiową i piwny brzuch, w którym mogłyby założyć gniazdo cztery dorosłe gołębie. Co ciekawe, nogi miał chude jak patyki, przez co nogawki jego ciemnobrązowych, luźnych spodni desperacko szukały skrawka skóry, na którym mogłyby spocząć. Był to klasyczny przykład budowy ciała osoby, która przyjmuje leki sterydowe. Strzelałem w reumatoidalne zapalenie stawów.
– To pana mieszkanie, prawda? – zapytał Wilmott.
– Cóż, tak, wynajmuję je, ale tu mieszkam. Mniej więcej od dwóch lat.
– Gdzie byłeś zeszłej nocy, Gary?
– Byłem w pubie Grove Tavern. Poszedłem tam zaraz po pracy, żeby spotkać się ze znajomym.
– Wróciłeś potem prosto do domu?
– Tak, wróciłem sam około dwudziestej drugiej czterdzieści pięć. Przepraszam, mogę wiedzieć, o co chodzi?
– Jak nazywa się znajomy, z którym się pan spotkał?
– Brendan, Brendan Jones. Znam go z pracy.
– Czy pan Jones wyszedł w tym samym momencie?
– Nie, wyszedł znacznie wcześniej, około dziewiętnastej czterdzieści pięć. Czy mogę wiedzieć, co się dzieje?
– Przykro nam to mówić, panie Thorn, ale pana znajomy został znaleziony martwy ostatniej nocy. Próbujemy ustalić jego ostatnie ruchy. Z naszego dochodzenia wynika, że mógł pan być ostatnią osobą, która widziała go żywego.
– Kurwa mać… biedaczysko. Przykro mi to słyszeć. Co się stało? Gdzie go znaleziono?
– Proszę nie zaprzątać sobie tym głowy. Proszę po prostu odpowiadać na nasze pytania.
Milczący do tej pory detektyw Cowley usiadł obok mnie. Miał pełne uda, które rozciągały szwy jego błyszczących, szarych spodni. Czułem bijące od nich ciepło na swojej nodze. Ruch wydawał się zarówno zbyt intymny, jak i nieco groźny. Wyczułem w nim coś podstępnego. Był niczym lis w leśnej hierarchii. Miał rudoblond włosy przycięte na jakieś trzy centymetry. Jedno z jego uszu było bardziej odstające, a zęby w dolnej szczęce były nierówne. Każdy ząb z osobna walczył o uwagę naocznego świadka. Myślę, że niedawno zgolił wąsy, bo skóra nad jego górną wargą była biała w przeciwieństwie do reszty różowej twarzy. Wyglądał na lizusa i mówił wysokim głosem. Bardzo chciałem, żeby odsunął ode mnie swoje gorące udo, ale nie śmiałem o to prosić.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Chappaquiddick w stanie Massachusetts stanowi część miasta Edgartown. Miejsce nazywane jest wyspą, ale tak naprawdę jest to półwysep, który jest oddzielony całkowicie od lądu jedynie raz na jakiś czas, w wyniku silnych zjawisk atmosferycznych. To idealne miejsce na weekendowe wyjazdy, rowerowe wycieczki i zabawę wyższej klasy średniej. https://wiadomosci.onet.pl/swiat/historia-wypadku-na-chappaquiddick-dowod-na-klatwe-kennedych/yjv94ps