- promocja
- W empik go
Koneser - ebook
Koneser - ebook
Seksbiznes, czerwony rynek i tajemnice z przeszłości w mistrzowsko skonstruowanym kryminale. Wniknij w świat, w którym ciało jest tylko towarem.
Wakacyjny spokój mieszkańców Poznania burzą makabryczne odkrycia. W odstępie kilku dni w lesie zostają odnalezione szczątki kobiety, a na terenie starego pruskiego fortu wypatroszone ciało mężczyzny.
Obie sprawy prowadzi zgrany policyjny duet: doświadczony Burzyński i niepokorny Majewski. Przy ciele mężczyzny odnajdują wiadomość od mordercy. W poszukiwaniu odpowiedzi na mnożące się pytania pomaga im chłodna i zdystansowana antropolog sądowa Anita Broll.
Tropy wiodą w stronę bezlitosnych handlarzy żywym towarem...
Tymczasem tajemniczy mężczyzna o osobliwych potrzebach chce, by oczy całej Polski zwróciły się na niego.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-7285-0 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dziewczyna biegła w głąb lasu, by uciec przed spojrzeniami kierowców samochodów przejeżdżających drogą wojewódzką numer 431. Gdy straciła z oczu asfaltową wstążkę, podciągnęła spódnicę i opuściła majtki. Silny strumień moczu rozlał się po leśnym runie. Poczuła ulgę. W końcu mogła zapomnieć o nieprzyjemnym ucisku na pęcherz. Chwilę wcześniej myślała, że prędzej oszaleje, niż się go pozbędzie.
Podciągnęła majtki i odwróciła się. Nagle świat wydał jej się piękniejszy. Kilka, sekund temu widziała tylko samochody i ciemne pnie drzew. Teraz zieleń w wielu odcieniach oddziaływała na zmysły. Zauroczona widokiem zbliżała się do drogi, gdy jej uwagę przykuło coś, co burzyło idealną harmonię kolorów. Zamiast wracać prosto do auta, skręciła w lewo i zaciekawiona podeszła bliżej biało-żółtej plamy.
– O kurwa!
Sebastian Kaźmierczak opierał się o maskę stojącego na poboczu samochodu i wystawiał twarz do słońca. Mijający go kierowcy przyglądali mu się uważnie lub rzucali nostalgiczne spojrzenia. Gdy kolejny jadący z naprzeciwka samochód zatrąbił, a jego kierowca wykonał niewybredny ruch ręką, Sebastian uświadomił sobie, że sytuację, w której się znalazł, można było interpretować całkiem opacznie. Oto stał na skraju lasu, przy źródełku płatnej miłości, a przejeżdżający mężczyźni zwyczajnie mu zazdrościli.
– Aaaaaa! – Krzyk dotarł do niego wcześniej niż biegnąca dziewczyna. – Aaaaa!
Niestety, nie był to krzyk rozkoszy. Blada i spocona Barbara Chabrzyk dotarła do auta i szarpnęła drzwiami. Nie mogła jednak wejść do środka. Samochód był zamknięty.
– Seba… – Oddychała szybko.
– Przestraszyłaś się pająka?
Gdy wybrzmiewała ostatnia część pytania, nie miał już wątpliwości. Dziewczyna nie żartowała. Wpatrywała się w niego nieprzytomnie, jednocześnie szarpiąc klamkę. Była śmiertelnie przestraszona.
– Trup… tam jest trup… – szepnęła i zakryła usta rękoma.
– Opowiedz mi o swojej żądzy – ciepły głos wyartykułował żądanie.
– O żądzy?
– Tak.
– Chodzi ci o… – prowokował i uważnie obserwował reakcję kobiety.
– Dobrze wiesz, o co mi chodzi. O źródło twojej przyjemności.
– Aha. – Usatysfakcjonowany mężczyzna kiwnął głową.
– W takim razie zacznijmy od początku: opowiedz mi o swojej żądzy.
– Żądza… dobre słowo. Ale osobiście wolę określenie „nadaktywność”.
– Nadaktywność?
– Tak. Widzę świat zupełnie inaczej niż ty. Dociera do mnie zniekształcony. Wszystko jest szare, a na pierwszy plan wysuwa się właśnie TO. TO mnie motywuje i pobudza. Widzę TO wszędzie. Gdy widzę, rośnie we mnie napięcie i czuję potrzebę aktywności, więc działam. Często działam, stąd to określenie: nadaktywność.
– Działasz, bo chcesz, czy dlatego, że musisz?
– Chcę. Chcę pozbyć się wkurwiającego napięcia. Wiem, jak to zrobić, więc po co mam się ograniczać?
– Czyli jednak czujesz wewnętrzny przymus…
– Czyli jednak masz ochotę mnie wkurwiać! Chęć, przymus… o co ci, kurwa, chodzi? Mam ochotę, więc TO robię. Nie mam, to nie robię. Nikt mi do skroni lufy nie przykłada! Nie czuję przymusu! Chociaż faktycznie, rzadko zdarza się, żebym nie miał ochoty…
– Potrafisz nad sobą panować? – dopytywała kobieta, nie przejmując się, że dolewa oliwy do ognia. Zachowywała się tak, jakby była piromanką. Chciała, by niewielkie ognisko zmieniło się w pożar. – Nad tą chęcią?
– A po… – Zamilkł na chwilę, spojrzał prosto w kamerę i dodał, uważniej dobierając słowa: – A po co? Potrafię się w niej zatracać. To jest o wiele przyjemniejsze.AKT 2
Ptaki wydawały się nie zauważać poruszenia wokół znaleziska. Ćwierkały w oddali przyjemnie i głośno, jakby chciały zademonstrować przyjezdnym, że ptasie trele na żywo są o wiele lepsze niż jakiekolwiek relaksujące „odgłosy lasu” nagrane na płytach i sprzedawane mieszczuchom.
Przyjemny cień drzew zachęcał do położenia się na ziemi i zaczerpnięcia energii z naturalnego źródła. Gdzieniegdzie przez korony drzew przedzierały się ostre promienie słoneczne.
Miejscowy policjant Jerzy Franek, który dotarł na miejsce oględzin z komisariatu w Kórniku, szturchnął kolegę po fachu:
– Patrz, kryminalni już są.
– Podarować sobie nie mogli, co?
– No. – Funkcjonariusz splunął przed siebie. – Jakbyśmy sami sobie nie poradzili… Pieprzona Jedynka.
Energicznym krokiem zbliżał się do nich policjant z Wydziału Kryminalnego Komendy Wojewódzkiej. Franek udał serdeczność:
– Witamy Poznań!
– Witam, podkomisarz Burzyński. – Przemysław przywitał się z lokalnymi funkcjonariuszami krótkim uściskiem dłoni. – Witam. A to jest posterunkowy…
Odwrócił się, żeby przedstawić Michała Majewskiego, ale ten tkwił jeszcze przy samochodzie, odwrócony do reszty towarzystwa plecami, więc dalsza prezentacja nie miała sensu. Burzyński przeszedł do konkretów.
– Co tu mamy? – Rozejrzał się.
– Przyszło zgłoszenie telefoniczne, podjechaliśmy na miejsce zdarzenia – referował Franek. – Potwierdziliśmy zgłoszenie i zabezpieczyliśmy miejsce do waszego przyjazdu.
Mężczyźni stali nad znaleziskiem. Na mchu leżał szkielet człowieka. Postać miała rozpostarte ręce i nogi. Już na pierwszy rzut oka widać było, że kościec jest niepełny. Brakowało dużej części dłoni i fragmentów stóp.
– Trochę już sobie leży. – Radosny głos Majewskiego zakomunikował jego przybycie. – Ale ładnie tu jest. Jaki spokój!
Burzyński upomniał partnera wzrokiem. Jak zwykle, zamiast najpierw skoncentrować się na czynnościach związanych z pracą, chłopak delektował się widokiem.
– Młody, skup się! – Na wszelki wypadek do mrożącego spojrzenia dodał komunikat werbalny. Oczywiście ściszonym głosem, by dotarł tylko do adresata.
Michał Majewski pojawił się w komendzie pierwszego dnia kwietnia i bez skrępowania przedstawił się jako chrześniak szefa szefów. Ówczesny partner Burzyńskiego, Ryszard Milczek, żegnał się właśnie ze służbą i zmęczony walką z rakiem udawał się na zasłużony, prawdopodobnie wieczny odpoczynek. Opuszczone biurko Milczka zajął ten młody, irytujący mężczyzna.
Burzyński postanowił bronić się przed tym kukułczym jajem, jawnym dowodem nepotyzmu komendanta głównego. Bronić się, a jednocześnie nie wbijać gwoździ do swojej trumny. Początkowo współpraca z Młodym, jego ogromnym ego i jeszcze większymi wyobrażeniami o pracy w policji w niczym nie przypominała kooperacji. Dopiero po pierwszej wspólnej sprawie – poszukiwaniu zaginionej Leny Pietrzak – Burzyński zaczął oceniać partnera przez pryzmat jego umiejętności, zamiast zastanawiać się nad jego koneksjami rodzinnymi. Nie wiadomo kiedy zrodziła się między nimi nić sympatii.
– Kto to zgłosił? – Burzyński kontynuował przepytywanie policjanta z Kórnika i rozglądał się uważnie.
Spokój i odgłosy lasu co jakiś czas przerywane były warkotem przejeżdżających samochodów. Na drodze między Kórnikiem a Mieczewem panował zwiększony ruch, zwłaszcza samochodów ciężarowych.
– Zadzwonił facet, ale szczątki znalazła paniena. – Franek wskazał na siedzącą na ziemi parę.
– Paniena? Pracująca nieopodal? – szeroko uśmiechnął się Młody.
Dobrze znał profil biznesowy okolicznych lasów. Przed remontem tak zwanej trasy katowickiej przydrożne prostytutki stały na skraju lasu bliżej Poznania, na wysokości Borówca. Po remoncie, wybudowaniu ronda i zjazdów oraz zamknięciu leśnej uliczki, lokalnej alei czerwonych latarni, biznes przydrożnych, zazwyczaj ukraińskich punktów uciechy musiał przenieść się trochę dalej. Idealnym miejscem stał się oddalony o kilka kilometrów las przy drodze wojewódzkiej między Kórnikiem a Mieczewem.
– Podobno nie jest dziwką. – Franek poczuł się w obowiązku stanąć w obronie młodej dziewczyny. – Nie sądzę, by… Nie. Ona mówi, że przejeżdżała tędy z chłopakiem, wyszła z samochodu za potrzebą i natknęła się na czaszkę.
Takie tłumaczenie nie przekonało Majewskiego. Wzruszył tylko ramionami i zanim podążył za Burzyńskim, dodał:
– A co miała powiedzieć? Że była się odlać przed stosunkiem, za który bierze pięć dych?
– Kuźwa, nie wygląda to dobrze. – Młody, jak zwykle w chwilach skupienia, obracał się na swoim krześle. Co jakiś czas zerkał na leżące na biurku zdjęcia ludzkich szczątków.
Niewielką przestrzeń pokoju śledczych szczelnie wypełniały meble dalekie od funkcjonalności, bliższe raczej eksponatom muzealnym: dwa ogromne biurka, obdrapana szafa pancerna i wysłużone, obrotowe krzesła.
– Trup nigdy nie wygląda dobrze.
– Jaki trup? Przecież tu nawet grama mięsa nie znajdziesz. – Majewski nie mógł się uspokoić. – To jest taki… karykaturalny obraz. Jak pozostałości po gigantycznym indyku w Święto Dziękczynienia.
– Taa, faktycznie – przytaknął Burzyński. – Niektórzy mieszkańcy lasu mieli niezłą ucztę! Nie można temu zaprzeczyć.
Mężczyźni pracowali wspólnie od ponad czterech miesięcy, spędzili ze sobą siedemset godzin, rozmawiali niemalże codziennie. Żyli wspólnymi sprawami i uczyli się siebie nawzajem. Burzyński zobaczył w końcu w młodszym koledze siebie sprzed lat – policjanta pełnego zapału, marzeń, chcącego zmieniać świat.
Z kolei Michał Majewski powoli oswajał się z przerażającym poczuciem odpowiedzialności Burzyńskiego. Z jego brakiem ekscytacji i emocji w patrzeniu w przyszłość. Nadal bał się, że najdalej za kilkanaście lat będzie wiódł podobnie nudne i schematyczne życie. Zrobiłby wszystko, by tego uniknąć. Uważnie obserwował kolegę i starał się na bieżąco analizować jego zachowanie. Wnioski zostawiał dla siebie, licząc po cichu, że w ten sposób odnajdzie receptę na szczęśliwe życie.
– Dobra, Młody, przestań kręcić się w kółko. Zajmę się dziewczyną i chłopakiem, zobaczę, co mi powiedzą. – Burzyński wstał energicznie i spojrzał na zegarek.
– Chętnie ci pomogę.
– No myślę…
– To co, gadamy razem czy solo? Chętnie wezmę tę pannę w obroty.
– Taa, w to nie wątpię. Dzielimy się. Ja przesłuchuję oboje, a ty jedziesz do ZMS-u. Musisz ustalić, co wiedzą o ofierze.
– Ja?
– A co?
– Nic… Burza, ale ja jeszcze nigdy tego nie robiłem. Może poczekam i pojedziemy razem?
– Przecież kręcą cię pierwsze razy. Sam dasz radę. Ja po przesłuchaniach – spojrzał na zegarek – uciekam prosto do domu.
Za godzinę mieli skończyć pracę. Mijało właśnie siedem godzin, do których Burzyński doliczył sześćdziesiąt minut – czas niezbędny na dokładne przepytanie dwóch osób. Nowa sprawa spowodowała dopływ adrenaliny do jego krwi. Miał ochotę, niczym pies gończy, zerwać się ze smyczy i biec w nieznane, dopóki nie zgubi tropu albo nie złapie zębami nogawki złoczyńcy. Sam mógłby podjechać do Zakładu Medycyny Sądowej, ale instynkt samozachowawczy przypominał mu bezustannie o zasadzie numer trzy.
Dziesięć zasad mających na celu ratowanie małżeństwa Burzyńskich powstało w wyniku długich i ciężkich negocjacji. Ograniczenie numer trzy mówiło o wyraźnym i z góry ustalonym rozdziale czasu pracy i czasu dla rodziny. Gdy obiecywał przestrzegać tego punktu, doskonale wiedział, że nie da rady dotrzymać słowa. Już samą zgodę na jego wstawienie uznał za wielkie poświęcenie i ogromny dowód miłości. Niestety, jak się później okazało, Izie Burzyńskiej nie wystarczyły puste deklaracje. Pilnowała przestrzegania zasad jak lew upolowanej antylopy.
– Czemu ty nie pojedziesz, kuźwa, tylko mnie wysyłasz? – Młody nie odpuszczał. – Ja załatwię przesłuchania, a ty ZMS.
Majewski wielokrotnie brał udział w przesłuchaniach świadków i podejrzanych. Rozkoszował się obserwowaniem ludzi przebywających w małych pomieszczeniach, branych w krzyżowy ogień pytań. Widział i czuł dużo więcej niż przeciętny człowiek. Obawiał się jednak rozmowy ze specjalistą od kości. Tu nie mógł sobie pozwolić na improwizację. Musiał wiedzieć, o co pytać, a później zapamiętać odpowiedzi, by nie zostać wyśmianym przez Burzyńskiego.
– A ty co? Spotkałeś już wcześniej jakiegoś antropologa, że masz takiego cykora?
– Ja cykora? Chyba żartujesz, kuźwa. Powinienem się bać?
– No wiesz, mówi się, że to krwiożercze bestie… – Burza nie mógł powstrzymać się od żartów. – Podobno antropologami zostają ci, dla których na medycynie zabrakło miejsc.
– Tak trzeba było od razu ze mną rozmawiać. – Chłopak skapitulował, bo czuł, że nic nie wskóra. – Czyli wysyłasz mnie do jakiegoś frustrata, co czyta z kości, żebym dowiedział się, kim był ten kościotrup, zanim został pozbawiony mięśni i tłuszczu. Od razu brzmi dużo ciekawiej. Kogo mam tam szukać?
– Już ci zapisuję nazwisko.
Michał Majewski z impetem trzasnął drzwiami czerwonej alfy romeo. Stał przy prawie stuletnim, monumentalnym budynku, zwanym kiedyś Pałacem Sztuki. Gdy wpisywał w nawigację dane adresowe Zakładu Medycyny Sądowej, spodziewał się dojechać do obskurnego budynku z lat osiemdziesiątych, wepchniętego bez ładu i składu między kamienice. Tymczasem, skręcając zaraz za terenem Międzynarodowych Targów Poznańskich z ulicy Grunwaldzkiej w lewo, w wąską ulicę Święcickiego, zorientował się, że numer sześć, do którego zmierza, znajduje się w Collegium Anatomicum.
Szybko minął bramę z napisem „Nie zastawiać” oraz podwórze użytkowane jako parking dla pracowników instytucji i stanął na schodach, odrobinę zaniepokojony czekającą go rozmową ze specjalistą. Wziął głęboki wdech, jakby za chwilę miał zniknąć pod powierzchnią wody, i popchnął drzwi.
Przeszedł koło portierni i stanął na środku ogromnego korytarza. Ku jego zdziwieniu nie przywitały go sterty kości, zapach trupów, szaleni antropolodzy i patolodzy ze zwichrzonymi włosami. Korytarz wypełniał studencki gwar. Gdzie nie odwrócił głowy, tam widział atrakcyjne dziewczyny.
„Jestem w raju” – ta myśl pojawiła się i sprawiła, że krew zaczęła mu krążyć szybciej niż zwykle. Na chwilę się przyczaił i wytypował dziewczynę. Nie byłby sobą, gdyby nie wybrał najładniejszej. Długowłosa właścicielka seksownego biustu siedziała na schodach i przeglądała notatki.
Podszedł na tyle blisko, by zauważyła go kątem oka. Odczekał chwilę i usiadł. Dokładnie na tym samym schodku co ona, blokując tym samym przejście. Zgodnie z jego planem dwie minuty później osoba wchodząca na piętro rzuciła pełne wyrzutów:
– Przepraszam!
Michał przesunął się w stronę atrakcyjnego biustu, by zrobić przejście. Oczywiście udawał, że robi to pod przymusem. Dziewczyna poczuła krępującą bliskość obcego ciała i przesunęła się w stronę balustrady, żeby zwiększyć dystans. Nie miała jednak zbyt dużego pola manewru.
– Cześć! – Michał podarował jej uśmiech numer cztery.
Wielokrotnie sprawdzał jego skuteczność. Wiedział, jak działa na kobiety. Pełne usta odsłaniające zęby i tańczące chochliki w niebieskich oczach.
– Cześć.
Dziewczyna spojrzała na niego. Ich twarze dzieliła suma długości ich ramion. Maksymalnie pięćdziesiąt centymetrów.
– Co robisz?
Uśmiech nie schodził z jego twarzy, zwłaszcza że był już pewien, jak spędzi dzisiejszy wieczór.
– Ja, yyy – dziewczyna starała się zapanować nad zaskoczeniem – przeglądam notatki.
– Wiesz – symulował wahanie, by tym skuteczniej uwieść ją mieszanką pewności siebie i nieśmiałości – nie o to pytałem. Co robisz? No wiesz, po zajęciach? Wieczorem? Co będziesz robić przez całe swoje życie?
– A co?
Na osobistą listę podbojów mógł wpisać kolejną zdobycz, jeszcze bezimienną, ale z rozmiarem, na oko, 75 E. Wbił już w nią swoje kły, leżała sparaliżowana. Wystarczyło zanieść jej ciało do jaskini.
– Bo jeśli nie spędzisz tego wieczoru ze mną, uczynisz mnie najbardziej nieszczęśliwym facetem na świecie. Wybacz, że tak prosto z mostu, ale… zaczarowałaś mnie.
Oblizywała usta, nie wiedząc, co powiedzieć.
– O której kończysz? – spytał. Czuł, że jego podniecenie rośnie.
– Mam jeszcze ćwiczenia, będę wolna za godzinę.
– Świetnie, więc zapraszam cię na najlepsze włoskie spaghetti w mieście. – Przemilczał fakt, że sam zaserwuje jej makaron z sosem pomidorowym, w prywatnym mieszkaniu, po porcji włoskich ćwiczeń fizycznych. – Jak masz na imię?
– Ewka, a ty?
– Michał. Będę tu na ciebie czekał. Powiedz mi jeszcze, gdzie znajdę Zakład Medycyny Sądowej?
– Tam, na parterze. Te szklane drzwi po prawej stronie.
Tuż obok wejścia do Zakładu Medycyny Sądowej Majewski zauważył łacińską sentencję na ścianie: _Hic mors gaudet succurrere vitae et iustitiae._ Tu śmierć cieszy się, że pomaga życiu i sprawiedliwości.
Śmierć cieszy się. Ta antyteza rozbawiła go i przeraziła jednocześnie. Ktoś przyjął założenie, że śmierć może odczuwać radość. Przecież śmierć nie czuje… Jest jak urzędnik państwowy, obojętna na stany poruszenia umysłu, prośby, groźby i obietnice. Przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie, zabiera to, na czym zależy ludziom najbardziej. Ma w dupie to, czy komuś pomaga, czy też go pogrąża.
Gdy szklane drzwi zamknęły się za Majewskim, poczuł się nieswojo. Tak jakby właśnie przeprawił się przez Styks. Jakby uciekło z niego życie. Wszelkie oznaki istnienia – śmiech, krzyki i ruch – pozostały za drzwiami. Korytarz, którym podążał, był pusty. Lodowato pusty. Niby podobny do miejsca, w którym przed chwilą poderwał dziewczynę na dzisiejszy wieczór, a jednak zupełnie inny.
Zbliżał się do końca korytarza. Kolejne szklane drzwi broniły wstępu do części, w której znajdowały się zamknięte w szklanych gablotach muzealne eksponaty – kości, czaszki i zmumifikowane ciało.
Nagle na korytarzu pojawiła się kobieta w średnim wieku. Szła w kierunku drzwi. Myśliwy Majewski po raz kolejny tego dnia poczuł zwierzynę łowną. Węch nie mógł go mylić. Kobieta musiała być przed czterdziestką lub nieznacznie po niej. Smakowicie kołysała biodrami, układając stopy niemalże w linii prostej. Jej nogi zakrywała przydługa (jak na gust Michała) spódnica. Nie potrzebował wiele, by wyobrazić ją sobie w obcisłej mini. Tak, taka kobieta powinna pokazywać nie tylko łydki i kolana, ale i uda.
Kobieta podchwyciła jego łakomy wzrok. Jej lodowate spojrzenie zmroziło go. Momentalnie wrócił do rzeczywistości. Mini wydłużyło się, a biodra, zamiast siedzieć na nim, właśnie go mijały. Odwrócił się, by jeszcze przez chwilę cieszyć oczy tym zmysłowym zjawiskiem. Kobieta zniknęła jednak tak szybko, jak się pojawiła. Zamknęła za sobą drzwi, a Majewskiemu przemknęło przez myśl, że powinna zapomnieć czegoś i znów wyjść na wybieg między ludzkimi szczątkami. Mógłby podziwiać drugi akt przedstawienia. Niestety, korytarz pozostał pusty. Policjant złapał więc za najbliższą klamkę.
– Dzień dobry, posterunkowy Majewski – przedstawił się.
Mężczyzna w białym fartuchu odwrócił wzrok od mikroskopu.
– Pan do mnie?
– Być może. Szukam – spojrzał na kartkę od Burzyńskiego – Brolla.
– Brolla? – zdziwił się mężczyzna. – Aaa! – Dopiero po chwili skojarzył nazwisko. – To musi pan iść do pracowni antropologii i odontologii, pokój numer siedem. Jeśli tam nikogo nie będzie, to niech pan zajrzy pod piątkę.
– Pokój siedem lub pięć, dzięki.
Chwilę później klamka do pokoju numer pięć ustąpiła pod naciskiem dłoni Majewskiego. Pracownia antropologii była zamknięta na cztery spusty, dlatego bez pukania zajrzał do piątki.
– Dzień dobry… – Miał zamiar przywitać się służbowo, ale zobaczył kobietę w spódnicy, która według jego wcześniejszej oceny powinna być zdecydowanie krótsza. – No, no, no. Nie wiedziałem, że w takim miejscu można spotkać anioła.
Kobieta stała przy metalowym stole. Odwróciła głowę i wrogo spojrzała na przybysza.
– Nie umie pan pukać?
– Pani wygląda jak anioł, zwłaszcza w tym świetle. Jestem oślepiony… – Do wyznania dodał uśmiech numer trzy.
– Nieupoważnionym wstęp wzbroniony! – Ostry ton i spojrzenie kobiety były jednoznaczne.
Oto stała przed nim kobieta – wyzwanie. Kobieta – Mount Everest. Kobieta – królowa lodu. Nie działał na nią jego urok. Nie miała ochoty na flirt.
– Niech się pani nie denerwuje. – Majewski nie zamierzał się poddać. – Złość piękności szkodzi. Jestem z policji. Lepiej powiedz mi, aniele, gdzie znajdę antropologa?
– Raczej antropolog – poprawiła go.
– A jakie to ma znaczenie?
– Ogromne.
Policjant nie wytrzymał pełnego pretensji spojrzenia kobiety. Na stole, przy którym stała, zauważył kości ułożone na kształt ludzkiego szkieletu. Chciał podejść bliżej, ale dopiero w tej chwili uświadomił sobie, że jego węch odbiera dziwne bodźce. Coś podobnego do zapachu szkolnej stołówki, zaschniętego brudu, przypalonego mięsa i wiecznie czarnej ścierki, którą kucharka przeciera tace. Nie był w stanie ocenić, czy zapach go drażni, czy się mu podoba. Budził jednak nieprzyjemne wspomnienia.
– Dokładnie kogo pan szuka? – Kobieta przyglądała mu się lodowato.
– A. Broll – odczytał z kartki. – Korzystając z wrodzonej inteligencji – do wypowiedzi dołączył kolejny uśmiech, zazwyczaj działający na kobiety – strzelę w Aleksandra. Szukam antropologa Aleksandra Brolla.
– Nie wróżę panu długiej kariery w policji, zwłaszcza jeśli będzie pan musiał strzelać. O swojej inteligencji może pan zapomnieć. Radziłabym raczej popracować nad sobą i kulturą osobistą! Proszę przyjść do mnie dopiero, jak uzupełni pan braki. Proszę też sobie zapamiętać moje nazwisko: Anita Broll.
– Przepraszam bardzo. Burza mnie nie uprzedził, że idę do babeczki.
– A to trzeba uprzedzać?! – Jeśli chwilę wcześniej Majewski myślał, że zdenerwował kobietę, dopiero teraz widział, że się mylił. Ostatnie zdanie wprawiło ją w prawdziwą wściekłość. – Burza nie uprzedził?! Pan sobie chyba żartuje! Czy płeć ma znaczenie podczas wykonywania czynności zawodowych?!
– Nie, oczywiście, że nie. Proszę się uspokoić. Nie chciałem pani urazić…
– Tylko mnie zaliczyć? Upokorzyć? Zapomniałam o czymś?
Stał w ciszy, czekając, aż Anita Broll się uspokoi. Dość szybko opanowała się i zamilkła. Odwróciła się do niego plecami. Chciała, by opuścił pokój, uznała jednak, że najłatwiej się go pozbędzie, jeśli szybko odpowie na jego pytania.
– Przysłali pana w sprawie wczorajszych szczątków?
– Tak.
– To wasze znalezisko. – Pokazała kości na stole. – Szczątki należą do jednej osoby. Najprawdopodobniej kobiety.
– Kobiety? – Majewski przyglądał się uważnie temu, co leżało na stole. Czaszka, żebra, miednica, kończyny. Nie mógł powiedzieć nic więcej poza tym, że kości są kośćmi. Określanie na ich podstawie płci osobnika było dla niego równie wiarygodne, jak wróżenie z fusów. – Kościotrup mógł być rodzaju żeńskiego?
– Tak. – Lakoniczna odpowiedź Broll nie zawierała żadnego ładunku emocjonalnego. Zaczęła zachowywać się tak, jakby wyłączyła odczuwanie.
– No nie wiem, ale… nie wygląda to – wskazał na czaszkę – na kobietę.
– Wygląda – zapewniła obojętnie.
– Dobrze, zatem kobieta. – Zaczął notować, by nie uronić ani jednego słowa. Nie zamierzał wracać z dodatkowymi pytaniami do lodowatej antropolożki. – Czy można określić jej wiek i to, jak długo leżała w lesie?
– Jeśli wziąć pod uwagę, że przez ostatnie dwa tygodnie panowała iście egipska pogoda… Nie wiem, ile dni po zgonie trafiła do miejsca, w którym ją odnaleziono. Ale jeśli założyć, że umarła w lesie albo znalazła się tam zaraz po śmierci, to jej ciało musiało leżeć minimum trzy tygodnie. A może nawet i pięć. Owady i zwierzęta zrobiły swoje. Na kościach widać pozostałości po ich żerowaniu. Brakuje kilku drobniejszych kości… – Broll przerwała; uznała, że młody policjant i tak niewiele zrozumie z jej wypowiedzi. Powinna odpowiadać krótko i rzeczowo.
– Drobniejszych? – powtórzył.
– Tak.
– Czyli?
– Chociażby kości dłoni.
– Aha.
– Nie miała więcej niż trzydzieści lat, nie mniej niż dwadzieścia pięć – uprzedziła jego pytanie.
Od lat współpracowała z policją. Wiedziała, jakich informacji powinna dostarczać.
– Między dwa pięć a dwa dziewięć – notował. – Wiadomo, jak zginęła? Może to pani odczytać z tych szczątków?
– Niestety, nie ma żadnego urazu, który mógłby prowadzić do śmierci. Jedyne uszkodzenie to złamana kość przedramienia, ale złamanie jest zrośnięte. Kość gnykowa jest nienaruszona.
– Gnykowa?
– Mówię, że ofiara nie została uduszona.
– Aha. O co jeszcze powinienem zapytać?
– Była niewysoka, miała metr sześćdziesiąt dwa. To wszystko. Przynajmniej na tę chwilę.
– Może jakieś ślady udało się znaleźć?
– Mówię, że nie wiem nic więcej. Ofiara musiała być naga, nie znalazłam na szkielecie śladów materiałów.
– Dziękuję. Jakby coś jeszcze wyszło, gdyby pojawiły się nowe informacje, to proszę o info.
Majewski z tylnej kieszeni spodni wyjął wizytówkę i podał ją antropolożce.
– Dobrze – odpowiedziała i nie czekając, aż bezczelny mężczyzna opuści jej terytorium, wróciła do pracy.
Michał Majewski stał jeszcze chwilę, obserwując ją, aż w końcu zdecydował się zaatakować po raz kolejny.
– Niesamowite… – rzucił od niechcenia.
Kobieta wyczuła zmianę w jego głosie. Brzmiał zupełnie inaczej, gdy rozmawiali o sprawach zawodowych.
– Niesamowite, że taka piękna kobieta chce obcować ze śmiercią…
Anita Broll postanowiła nie dać się po raz kolejny sprowokować. Czuła jego wzrok na sobie, opanowała więc rosnące w niej oburzenie i odwróciła się.
– Żegnam pana.
– Do zobaczenia, pani Anito.
Przemysław Burzyński wysłuchał opowieści Barbary Chabrzyk i zamierzał przejść do kolejnego punktu: pytań i odpowiedzi. Wcześniej przesłuchiwał Sebastiana Kaźmierczaka i miał parę wątpliwości, które dziewczyna mogła rozwiać lub potwierdzić.
– Mówiłaś, że znasz Sebastiana Kaźmierczaka. Jak długo?
– Dość długo, poznaliśmy się jakieś dwa miesiące temu, na imprezie.
– Kto podjął decyzję o zatrzymaniu samochodu?
– Tłumaczyłam przecież policjantom, opowiadałam też panu. Muszę wszystko powtarzać?
Barbara Chabrzyk wyglądała na zmęczoną. Przez kilka ostatnich dni żyła na wyższych obrotach, niewiele spała. W tej chwili marzyła o spokoju i wygodnym łóżku. Irytowały ją pytania łysiejącego policjanta. Gdy opowiadała mu o znalezisku, wydawał się skupiony. Myślała, że gdy tylko dobrnie do końca opowieści, policjant da jej coś do podpisania i wypuści do domu.
– Rany, siku mi się okropnie chciało. Już pół godziny wcześniej. Co prawda myślałam, że jakoś wytrzymam do Poznania, nie zrobię sobie siary, no ale nie wyszło. Zatrzymaliśmy się, żebym nie posikała mu samochodu.
– Nie uważasz, że to zabawny zbieg okoliczności?
– Nie rozumiem. Pan coś insynuuje? – Otworzyła szeroko oczy i zmarszczyła czoło.
Czujny wzrok Burzyńskiego odnalazł w końcu coś, na czym mógł się skupić. Jego cierpliwość została wynagrodzona. Dziewczyna zaczęła się denerwować. Miał pewność, że zdziwienie, które przed chwilą wyraziła, było nieszczere. Jej czoło nie zmarszczyło się błyskawicznie. Delikatne opóźnienie trwało jeden moment, potrzebny, by wydane przez jej mózg polecenie dotarło do mięśni twarzy.
– Las ciągnie się przecież wzdłuż drogi przez kilka kilometrów, a on wysadził cię akurat tam?
– Tak wyszło. Najpierw starałam się o tym nie myśleć. Później nacisk na pęcherz był tak duży, że mu powiedziałam… Nie miał się gdzie zatrzymać. Albo droga nie miała pobocza, albo gdy zbliżało się coś szerszego, to nie można było się tam zatrzymać.
– Z jakiego powodu?
– Nie wiem. Nie ja byłam kierowcą. Całą uwagę skupiałam na sobie.
– Na pewno widziałaś zjazd i parking leśny kilkaset metrów wcześniej, mogliście tam się zatrzymać.
Burzyński miał swoją teorię. Kaźmierczak i Chabrzyk zatrzymali się w lesie, by uprawiać seks. Tego był pewien. Podczas przesłuchania Kaźmierczak chwalił się wręcz swoim olbrzymim popędem seksualnym. Uważał go za oznakę prawdziwej męskości. Przy drodze, którą jechał, stały tirówki. Nie mógł oprzeć się takiej pokusie. To jakby głodnemu kazać stanąć w długiej kolejce do kasy w markecie, gdzie z półki krzyczą batony: „Weź mnie, weź mnie”.
Musiał ustalić, czy miejsce, w którym zatrzymała się para, było przypadkowe, czy znane Kaźmierczakowi. Być może miał w tym lesie swój rozkoszny zakątek, w którym regularnie oddawał się zmysłowym przyjemnościom.
– Widziałam, ale Sebastian nie chciał się tam zatrzymać. Przy drodze stały dziwki.
– Widziałaś je?
– Sebastian powiedział, że to dziwki. W sumie tak, widziałam jedną kobietę, może nawet dwie. Nie skojarzyłam, czemu stoją same w lesie. Siku mi się chciało. Myślałam, że zaraz eksploduję.
– Czyli twój chłopak ci powiedział… – Policjant położył akcent na słowo „twój”.
– Powiedział, że stoją tu panienki. – Dziewczyna ani nie potwierdziła, ani nie zaprzeczyła, że jest związana z Kaźmierczakiem. – Pytałam, skąd wie, że to właśnie jagodzianki. Powiedział, że wie. Podobno z kolegami czasem jeżdżą pooglądać je sobie, więc wie, jak wyglądają. Nie dopytywałam, bo poczułam, że już nie wytrzymam ani minuty dłużej. Jęknęłam, a on zatrzymał się kilkanaście sekund później, kawałek za zakrętem. Wystrzeliłam jak strzała i biegłam prosto przed siebie, by stracić z oczu samochód.
– Nie uważasz, że to było niebezpieczne, skoro – jak sama mówisz – w kilku miejscach stały tirówki? Mogłaś się natknąć na jedną z nich podczas pracy…
– Nie myślałam o tym. – Barbara kręciła głową. – Chciałam tylko opróżnić pęcherz.
– Nie mogłaś zrobić tego przy samochodzie?
– Nie.
– Dlaczego? To byłoby przecież bezpieczniejsze.
– Być może, ale też nieestetyczne. Jak to panu wyjaśnić? Nie wiem, czy pan zrozumie, nie jest pan, hm… najmłodszy. My z Sebastianem… To znaczy on i ja nie jesteśmy małżeństwem, nie znamy się tak długo, by bez skrępowania sikać przy sobie. Znamy się raczej krótko.
Burzyński nie mógł nie zauważyć rosnącego zdenerwowania dziewczyny. Wychwycił też rozbieżność w jej wypowiedziach. Jej ocena czasu znajomości z Kaźmierczakiem zmieniała się w zależności od sytuacji.
– Jak długo się znacie? – zapytał, by sprawdzić jej reakcję. Mogła albo potwierdzić jedną z dwóch wykluczających się odpowiedzi, których udzieliła wcześniej, albo wymyślić trzecią, zupełnie nową.
– Znamy się od dwóch miesięcy, ale dopiero na chwilę przed wyjazdem nad morze, że tak powiem, poznaliśmy się bliżej. – Speszona Barbara spuściła głowę.
– Współżyjesz z Kaźmierczakiem? – Postanowił wykorzystać jej chwilowe zakłopotanie i rozpoczął pytania na najbardziej krępujący temat.
– Słucham?
Zareagowała dokładnie tak, jak się spodziewał. Rumieniec zalał jej policzki. Nie wiedziała, gdzie spojrzeć. Kręciła się na krześle, jakby wzrok policjanta sprawiał jej ból.
– Uprawialiście seks? – powtórzył.
– Tak – wyznała w taki sposób, jakby przyznawała się do morderstwa. – Pierwszy raz tydzień temu…
Burzyński odwrócił głowę, by dać dziewczynie odpocząć od swojego spojrzenia. W swojej pracy poznał wielu dziwnych ludzi, wiele trudnych związków, niezrozumiałych motywacji. Nauczył się przyglądać i nie oceniać. Często milczenie było jedyną reakcją, na jaką mógł sobie pozwolić.
– A wtedy w lesie zatrzymaliście się na seks?
– Nie. Robiliśmy to tuż przed wyjazdem. W lesie zatrzymaliśmy się na siku, mówiłam już.
– Dobrze. – Burzyński uśmiechnął się. Wiedział już wszystko. Kaźmierczak podczas przesłuchania zapierał się, że nie musi płacić za seks, a miejsce, w którym się zatrzymał, było przypadkowe. Chabrzyk to potwierdzała. – To czas na ostatnie pytanie: kiedy zauważyłaś zwłoki?
– Wracałam do samochodu, zrobiłam kilka kroków i zauważyłam coś dziwnego. Nie wiem, dlaczego akurat spojrzałam w tamtą stronę, ale ta czaszka była okropna i tak wyraźnie odznaczała się na ziemi.
– Dziękuję, na dziś to wszystko. – Policjant spojrzał na zegarek. Powinien już opuszczać firmę.
– Proszę pana? To chyba dobrze, że musiałam za potrzebą biec do lasu, dobrze, że wpadłam na te zwłoki, przynajmniej teraz możecie złapać tego, co zabił, prawda?
– Każdą potrzebę trzeba zaspokoić. Jak ty zaspokajałeś swoje?
Pytanie kobiety wybrzmiało w pokoju, a później zapadła złowroga cisza. Jakby mężczyzna rozważał, czy zabić kobietę przed udzieleniem odpowiedzi, czy zaraz po. Powietrze stało się gęste, a temperatura wzrastała z minuty na minutę za sprawą dwóch lamp na statywach.
– Najlepiej, jak umiałem – odezwał się w końcu, a jego rubaszny śmiech obijał się przez chwilę o ściany. – Przecież nie można stale żyć w napięciu. Poczucie niespełnienia zamienia się we frustrację, a ona potrafi zniszczyć nawet najtwardszego człowieka. Moje potrzeby były proste. Bodźce docierały z każdej strony. Kobieta mijająca mnie na ulicy, dziewczyna z teledysku… Cóż, mam umiejętność nadawania seksualnego znaczenia ludziom i sytuacjom w zupełnie zwyczajnych okolicznościach.
– Rozumiem. – Kobieta nawet przez chwilę nie pomyślała, że igra z ogniem. – Myślisz, że stać cię na bardziej konkretne odpowiedzi?
– Chcesz konkretów? Proszę bardzo. – Wypuścił z siebie powietrze tak mocno, że uniosły się leżące na stole kartki z pytaniami. – Zaczynałem jak każdy seksoholik. Najpierw był seks z przypadkowymi dziewczynami. Uprzedzę twoje pytanie. Chętne cipki znajdziesz wszędzie. Na dyskotece, w barze, w pubie. Takich to nawet do hotelu nie musisz zabierać. Zamykasz się w kiblu, chwila moment i idziesz dalej.
Jeśli masz więcej czasu albo jesteś nieśmiały, używasz sobie w internecie. Wchodzisz na czat z dobrym nickiem i laski lecą do ciebie jak muchy do gówna. Mniej więcej dziewięćdziesiąt procent z nich umówi się na randkę, a później da się namówić na seks. Zrobią wszystko, by kupić sobie odrobinę uczucia.
Mężczyzna nawet nie ukrywał swojego przedmiotowego stosunku do kobiet. Przerwał na chwilę, a potem ciągnął dalej:
– Wiem, co zrobić, by laska poczuła się pożądana i chciała się rozebrać. Jestem koneserem kobiecego ciała. No dobra, nie będę się chwalił. W końcu okazało się, że przy moich potrzebach zbyt dużo czasu zajmuje mi poszukiwanie lasek do zaliczenia. W każdą trzeba zainwestować nie tylko czas, ale też kasę. Wiesz, po jednym piwie za pięć złotych laska nie pójdzie się z tobą pierdolić, nawet ci nie obciągnie. Potrzeba kilku wypasionych drinków, odpowiedniej gadki, uśmiechów.
Dziennikarka słuchała opowieści swojego gościa ze spokojem. Przygotowała się do tej rozmowy i dobrze wiedziała, czego może się spodziewać. Obserwowała jednak uważnie twarz rozmówcy. Twarz, na której malowała się obojętność.
– Po jakimś czasie przestało mnie to bawić – kontynuował mężczyzna. – Stwierdziłem, że skoro i tak muszę wydać na seks trochę kasy, to po co narażać się na ryzyko, że stracę czas i kasę na laskę, która w ostatnim momencie przypomni sobie o narzeczonym, moralności i innych pierdołach. Poza tym jestem konkretnym facetem. Wiem, czego chcę. Skoro seks i tak mnie kosztuje, to lepiej wiedzieć od początku, jaka jest stawka i za co.
Najpierw zapłaciłem tirówce. Zatrzymałem się przy drodze, zagadałem pierwszą lepszą i już. Zrobiliśmy to. Było zajebiście. Bez problemów, udawanych uśmiechów. Napięcie zeszło. Żądza została zaspokojona. Szkoda, że na krótko. Szybko doszedłem do wniosku, że tirówki, jagodziany, nieważne, jak je nazwiesz… są jak łyk wódki, a przecież chciałoby się wypić przynajmniej cały kieliszek. Nie tak w przelocie, tylko usiąść przy barze i wypić.
Kolejny etap to dziewczyny z ogłoszeń prasowych. Idziesz do mieszkania i chlup. Niby to większy komfort, masz łazienkę, łóżko i nikt znajomy nie zauważy twojego samochodu przy trasie, ale jakość cichodajek była dla mnie zbyt kiepska. Wkurwiały mnie te proste laski. Większość z nich myślała, że ich praca polega tylko na użyczeniu na chwilę cipki. W końcu poszedłem do agencji z prawdziwego zdarzenia. Bezpieczeństwo, anonimowość, kultura i czysty ręcznik.
– A z żoną? Próbowałeś z nią?
– Uwierzysz, że te same czynności z żoną nie rozładowywały napięcia?
– Okej. A sam fakt płacenia za seks ci nie przeszkadzał? – Kobieta nie rozumiała motywacji rozmówcy. – A może pomagał, co?
– Rozśmiesza mnie twoja naiwność. To tak, jakbyś zapytała mnie, czy nie przeszkadza mi to, że podczas pierdolenia spuszczam spodnie. Kobieto! Każdy facet płaci za seks. Jeden żonie, inny kochance, jeszcze inny kurwie. Tylko ten ostatni ma czysty układ. Mnie to odpowiadało.
– Do czasu, prawda? W końcu przestało ci wystarczać?
– Tak. Musiałem poczuć coś więcej, to było silniejsze ode mnie…