- promocja
- W empik go
Koniec ery - ebook
Koniec ery - ebook
Magiczna seria, którą pokochały tysiące nastolatków, doczekała się finału!
Pradawne zło, niegdyś niszczące Jaar, odrodziło się, by ostatecznie zgładzić niezwykły świat. Gdy czarownice w aurze strachu obchodzą święta, w domu Hallanderów rozlega się dziecięcy płacz. Kate i jej towarzysze ze zdumieniem odkrywają pojawienie się błękitnego maleństwa, którego natury nie są w stanie zrozumieć. A to dopiero początek ich kłopotów.
Wizje i duchy mówią wyraźnie, że Strażnicy muszą udać się na poszukiwanie dwunastu darów, jakie ferom i wiedźmom pozostawiła niegdyś Matka Duchów. By je zdobyć, odwiedzą niebezpieczne miejsca i stoczą najtrudniejsze walki. Na ich drodze staną nowi przeciwnicy – tajemniczy zamaskowani czarownicy, których nie sposób pokonać zwyczajną magią.
Świat ludzi i Jaaru trzęsie się w posadach. Dawni wrogowie stają się przyjaciółmi, a każdy z nich może podstępnie służyć mrocznym siłom. Kim jest błękitne dziecko? Dlaczego kolejny magiczny zakon zaprzysiągł się przeciw misji Strażników Żywiołów? Co wiedziała Annwynn Beedlebee? W jaką pułapkę schwytał Kate i jej przyjaciół Przeklęty? Czy ostatni tom „Kronik Jaaru” odpowie na wszystkie pytania?
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66431-67-6 |
Rozmiar pliku: | 3,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
dotknąć nikt mnie nie zdoła,
jestem tą, co przebywa poza zasłoną materii.
Pytają, czy istnieję,
a ja mówię: tak, istnieję
i nie, nie istnieję,
Zaprawdę byłam,
jestem i będę,
gdy wszystko inne wyblaknie w twej pamięci.
Jestem czymś, co posiadasz,
i czymś, czego szukasz.
Jestem pytaniem, które stanowi też odpowiedź,
jestem tym, co pęta, i tym, co wyzwala,
jestem początkiem rzeczy,
jestem końcem.
Poszukuj mnie i poznaj mnie,
bo ja jestem Ona”.
Vivianne Crowley, Słowa Arianrhod
z książki Wicca: The Old Religion in New AgeTrzech wrogów na niebie odkryje noc
I na siły podwójnej jedno zawołanie
Pośrodku serca wielu światów
Trzech Proroków na ziemi powstanie
I wtedy mroczna przebudzi się moc
Pierwszy prowadzić będzie do wrót
Drugi pięć potęg połączy w parę
Z otchłani początku przyzwie je
A trzeci najwyższą złoży ofiarę
Lecz jeden cel tylko będzie ich wiódł
A wraz z Jej oddechem powróci ten
Którego pradawna, słodka pieśń chwali
Ten, co odzyskał skradziony skarb
Przyjaciel, co nigdy się nie oddalił
Który jest jawą, a zwali go snem.
Ten, co opuścił siedziby Świętych,
To za nim Matka wołać się jęła:
„Prędzej, mój synu, wracaj do domu,
Wojna Odwiecznych wszechświat objęła”.
I jego dłoń odegnała Przeklętych.Prolog
Yule 2011
Tamtej zimowej nocy mrok spowił nie tylko ponure londyńskie niebo. Wdarł się również do serc tych, którzy wiedzieli o innym świecie i o szturmujących go potężnych mocach. Czarownice, świętując grudniowy powrót słońca, zapalały świece z obawą, czy nie robią tego po raz ostatni.
– Oddajemy cześć sile, która rozświetla nasze umysły i ścieżki życia – recytowała Hillena Hallander, kładąc na ołtarzu wysoką, białą świecę. – Odegnaj mrok złocistym blaskiem, przynieś nam pokój.
– Przynieś nam pokój – powtórzyli pozostali zgromadzeni w niewielkiej świątyni.
Trzecie Piętro nie widziało jeszcze tylu uczestników sabatu. Pani Hallander nie miała dotąd okazji zaprosić do siebie więcej niż pięciu osób naraz. Nigdy wcześniej nie wpadłaby nawet na taki pomysł. Ale czasy się zmieniły, teraz ludzie potrzebowali bliskości.
Przy niebieskiej ścianie powietrza stali ściśnięci Tom i Lilian Andrews, obok nich Darrin Sunharder i Diana Williams. Dalej matka tej ostatniej, Selene, członkini kowenu Wybrańców Księżyca, który niespełna dwa miesiące temu połączył się na nowo. Rajveer, Brad i Jean też brali udział w obrzędzie.
Tuż przy ołtarzu stała Kate. To ją wybrali na przewodniczkę ceremonii – była opiekunką kamienia Danu, najpotężniejszego artefaktu w całym świecie, a skoro istoty mądrzejsze od wiedźm właśnie jej powierzyły nad nim pieczę, być może była też ostatnim ratunkiem Jaaru.
Kate powtarzała pod nosem wyuczone słowa. Nigdy jeszcze nie prowadziła sabatu i bała się zburzyć podniosłą atmosferę. Ze wzrokiem utkwionym w świecy zaczęła szeptać:
– Wzywamy na świadków Eos, Panią Księżyca, duchy słońca i wszystkich żywiołów, wzywamy wreszcie światło Jej Samej, którego rozbłyśnięcie powołało do życia świat.
Urwała. Wiedziała, że tekst modlitwy mówił o czymś jeszcze, o powrocie ognia, o radowaniu się. Ale jakie to miało znaczenie? Równie dobrze wszystko mogło się skończyć. Zaraz. Tutaj.
Nie, nie mogła wypowiedzieć tych słów. Były śmieszne. Zamiast tego zamknęła oczy i pozwoliła ustom przemówić po swojemu, nie mając pojęcia, skąd czerpią inspirację.
– Składamy obietnicę – powiedziała lekko drżącym głosem. – W imieniu Jej Samej pójdziemy przed siebie i do samego końca będziemy walczyć z jej zaciekłym wrogiem. W życiu i śmierci prosimy o jej błogosławieństwo.
Mówiąc, Kate złapała za dłoń Jonathana. Przyglądała się tańczącemu płomieniowi świecy i zastanawiała, czy pozostali wierzą w moc tego rytuału. Bo ona chyba wcale nie wierzyła.
Naraz płomień zasyczał i uniósł się wysoko w górę, sięgając niemal sufitu. Jedynie Strażniczka kamienia władcy i Jonathan zareagowali na to jękiem.
– Co…? – zaczęła Kate, ale wtedy przerwał jej dziecięcy płacz.
Spojrzała ze zdumieniem na ciotkę. Jej mina wskazywała, że wcale nie był to element rytuału. Przez chwilę wszyscy stali w zupełnym osłupieniu. Wreszcie jako pierwszy do drzwi rzucił się Darrin. Reszta, przeciskając się przez przejście, zbiegła do salonu, skąd dochodził płacz.
Na stoliku, tuż obok pozostawionego po ciastkach talerzyka, leżało owinięte w becik niemowlę. Otwierało szeroko usta, wrzeszcząc wniebogłosy, i zaciskało piąstki.
Dziecko było niebieskie.Rozdział 1
Błękitne dziecko
Dziecko było niebieskie – to nie ulegało żadnej wątpliwości. Nie mieli jednak czasu długo się nad tym rozwodzić. Ledwo minęła pierwsza fala szoku, Hillena podniosła je i gdy tylko się uspokoiło, wsadziła do starej kołyski Diany, którą Selene przeniosła z Księżycowego Domu. Rajveer pobiegł do nocnego sklepu, by kupić butelkę, mleko i pieluchy. Jean nakarmiła chłopca i dopiero kiedy leżał uspokojony, bawiąc się zawieszonym nad kołyską amuletem, na wszystkich spłynęła druga fala zdziwienia. I tym razem długo z nich nie schodziła.
Kate nie była pewna, o czym rozmawiała reszta. Zdawało się, że każdy co najmniej dziesięć razy musiał powtórzyć, jak niemożliwe jest to, co się działo, jednocześnie nie mogąc zaprzeczyć, że działo się naprawdę. Z trudem przeszli do konkretów.
Pani Hallander wciąż musiała odpowiadać: Nie. Nie, nie zostawiła otwartych drzwi. Nie, nie zdjęła czarów ochronnych z ukrytej w garderobie przenośni. Nie, na pewno nie obiecała żadnej koleżance, że zajmie się jej synem na święta, zwłaszcza niebieskim synem (I skąd, do cholery, w ogóle przyszło wam coś takiego do głowy?!).
– Nie, to nie jest żaden żart! – zawołała, gdy Rajveer już któryś raz z kolei powtórzył, że ktoś spłatał jej świątecznego figla. – Chyba tylko skończony kretyn wpadły na podobny dowcip.
– On nie jest ferem? – spytał Jonathan, który non stop podchodził do kołyski, jakby sądził, że za którymś razem dziecko zmieni kolor.
– Jeśli już, to ferianem, półferem – odparła Diana – ale to raczej odpada. Dzieci ferów i ludzi zwykle dziedziczą kolor skóry po człowieku.
– Może jest na coś chory? – zastanawiała się Lilian. – Tom, ty się na tym znasz. – Spojrzała na brata, który od razu zaprotestował.
– Ja nic nie wiem, nie znam się na wszystkich magicznych chorobach. Pierwszy raz widzę coś takiego.
– Przede wszystkim musimy ustalić, czyje to dziecko – uznała Hillena. Od dłuższego czasu ściskała w dłoni telefon. Chodziła z nim tam i z powrotem, zapewne sama nie wiedząc po co. Zawiadamianie ludzkiej policji nie wchodziło przecież w grę. – Wszystko się wyjaśni, gdy poznamy rodziców.
– O ile to nie oni podrzucili dzieciaka – zauważył Darrin. – Zresztą kto wie, czy on w ogóle ma rodziców.
Kate spojrzała na niego tak, jakby powiedział coś niezwykle odkrywczego.
– Może faktycznie pojawił się sam – stwierdziła. Podeszła do kołyski i zaczęła wpatrywać się w dziecko, przez kilka chwil znów nie uczestnicząc w tym, co działo się wokół.
Zresztą wszyscy i tak nagle zamilkli. Pani Hallander przyłożyła telefon do skroni, uporczywie się nad czymś zastanawiając. Trwała tak dość długo, po czym wróciła do chodzenia po salonie.
– Zaraz wydepczesz dziurę w podłodze, Hill – powiedziała Jean. Wraz z pozostałymi członkami kowenu Wybrańców Księżyca siedziała na sofie. Brad, Selene i Rajveer wcale się nie odzywali, może po części dlatego, że zestawianie całej ich czwórki w tak małej odległości rzadko bywało dobrym pomysłem.
– Już, dość tego – stwierdziła nagle Hillena. – Zadzwonię do kogoś ze Społeczności.
Zaczęła szukać numeru w spisie kontaktów. Robiła to przez dobrą minutę, nim Jean nieśmiało zapytała:
– Ehm… masz kogoś z nich w komórce?
Hillena posłała jej nierozumiejące spojrzenie, po czym nagle się zreflektowała.
– No tak, masz rację. Jestem roztargniona.
Podeszła do szafki, na której stał telewizor, i wyjęła z niej dużą, elegancką kulę. Rzadko jej używała i nigdy nie trzymała na widoku.
– Z kim chcesz się skontaktować? – spytała Selene.
– Bo ja wiem? Z kimkolwiek.
– Jesteś pewna? – Selene nie spuszczała z tonu.
– A co z wami wszystkimi? – oburzyła się nagle pani Hallander. – Gapicie się na mnie jak na kosmitkę. Chyba coś musimy zrobić, tak? Nie wyobrażam sobie trzymania w domu niebieskiego dziecka bez informowania o tym służb.
Jean chrząknęła.
– Chodzi nam tylko o to, że jesteście na cenzurowanym. Odkąd Kate wprost powiedziała, że nie chce współpracować ze Społecznością… Sama wiesz. Cokolwiek się stanie, mogą to wykorzystać przeciw wam.
– Pani Blackout ma rację – zauważyła Kate. – Powinnaś się wstrzymać.
– Chyba żartujecie! – Hillena mówiła coraz bardziej roztrzęsionym głosem. – Mam jeszcze jakieś zaufanie do Społeczności. Gdybyśmy mieli je stracić, życie wiedźm w tym kraju byłoby nie do zniesienia.
Brad poruszył się niespokojnie.
– Serio? Naprawdę masz do Społeczności zaufanie?
Kate doskonale rozumiała, co ojciec miał na myśli. W ostatnim czasie wszyscy tutaj przekonali się, jak wiele spraw służby ukrywały przed zwykłymi czarownicami. Przedstawiciele Społeczności wiedzieli, że kamienie żywiołów są prawdziwe, śledzili to, co działo się w umarłym miejscu, ale niczym nie dzielili się ze światem wiedźm. A czarownic nic nie denerwuje tak, jak niewiedza.
Hillena się zawahała.
– W porządku. Więc co proponujecie?
– Skontaktujcie się z tą Astrin – zasugerowała Diana. – Tą, o której nam wspominaliście. Podobno jest niezłą szychą.
– Tylko czy to będzie takie proste… – westchnął Rajveer.
– A kto powiedział, że musi? – prychnęła Selene. – Jak najbardziej się z nią skontaktujmy.
Sama możliwość niezgodzenia się z dawnym ukochanym napędzała ją do działania.
Kate wpatrywała się w dziecko do czasu, aż zdała sobie sprawę, że przybrała podejrzliwą minę. Wtedy odsunęła się od kołyski. Chłopiec wyglądał, jakby miał się rozpłakać, ale wystarczył jeden uśmiech Jonathana, by i malec zaczął się uśmiechać.
– Musimy pogadać. – Kate powiodła wzrokiem po Strażnikach.
Bez słowa ruszyli za nią na górę. Można było się spodziewać, że kowen Wybrańców Księżyca nieprędko wpadnie na rozwiązanie nowego problemu, a oni potrzebowali natychmiastowego działania. Kate tak przywykła do kłopotów, że mimo niezwykłości sytuacji, prowadząc przyjaciół do swojego pokoju, martwiła się jedynie tym, jak zareagują na bałagan.
– Matko! – zawołała Diana, potykając się o coś już przy wejściu. – Co za burdel! – Wzdrygnęła się, gdy Kate zapaliła światło.
Przy drzwiach stało kilka pudeł z butami, na podłodze walały się ubrania, a poza tym mnóstwo przedmiotów i książek magicznych.
– Mnie się tu zawsze podobało – westchnęła Lilian.
– Nie radzę ci się inspirować wystrojem Kate – zastrzegł Tom.
Zajęcie miejsc pośród bałaganu zajęło im kilka chwil, a gdy już się usadowili, jedynie Kate pozostała na nogach. Przechadzała się po pokoju podobnie jak ciotka w salonie, ale robiła to bez nerwowości. Każdy jej ruch był dobrze przemyślany.
– Co wiemy na pewno – zaczęła podsumowywać – to to, że dziecko pojawiło się nie przypadkiem i ma związek z naszą misją.
Urwała, by zbadać ich reakcje. Nikt nie zaprotestował. Tylko Diana po chwili wahania stwierdziła:
– No, o ile to nie prowokacja…
Lilian wytrzeszczyła oczy.
– Kto byłby tak bezduszny, żeby wykorzystywać do prowokacji dzieci?!
– Pomyślmy – prychnęła Diana. – Może… Wielki Pan?
– Niby po co? – zdziwił się Darrin.
Diana wzruszyła ramionami.
– To nawet nie musi być prawdziwe dziecko. Jest mnóstwo sposobów na zaklęcie czegoś tak, żeby zmieniło formę.
– Czy to możliwe, że wcielił się w nie namhajd? – spytał Jonathan.
– Różne rzeczy przychodzą mi do głowy – odparła Kate. – Na pewno trzeba odrzucić sentymenty. Coś mogło się tu przedostać, żeby nas szpiegować; może to namhajd, może ktoś ze Społeczności, może nawet jakiś dziennikarzyna z brukowca.
Dłużej zastanawiała się nad tą myślą. Ta możliwość wcale nie była wykluczona. Od czasu ujawnienia się Strażników oni i ich fery wciąż musieli odmawiać wywiadów. Świat wiedźm chciał wiedzieć o wszystkim, czym się zajmowali, ale sprawa była zbyt poważna, żeby podawać szczegóły do publicznej wiadomości. To tylko zwiększyłoby zagrożenie i utrudniło działanie.
– Prowokacja czy nie, Kate ma rację, że dziecko ma związek z nami – stwierdził Tom. – Nie pojawiłoby się ot tak.
Każdy utkwił wzrok w innym punkcie, próbując unikać patrzenia na pozostałych.
– Mam pomysł – odezwała się wreszcie cicho Lilian. – Bo przecież w tym wszystkim chodzi o kamienie… o ich moc. A my nigdy tak naprawdę nie próbowaliśmy ich użyć.
– To zabronione – obruszył się Darrin. – Mogłyby nas zniszczyć, gdybyśmy chcieli je wykorzystać.
– Dokładnie – zawtórowała mu Diana. – Moc kamieni ujawnia się spontanicznie, nie wtedy, kiedy chcemy, ale gdy jest nam potrzebna. Właśnie dlatego je dostaliśmy: bo nie wykorzystujemy ich, jak nam się podoba.
Lilian pokręciła głową.
– Myślę, że bierzecie to zbyt dosłownie. Dostaliśmy kamienie, bo Eos nam zaufała. Nie wolno nam wykorzystywać ich samolubnie, co zresztą i tak byłoby niemożliwe, ale przecież sęk w tym, żeby obchodzić się z nimi mądrze.
– I oczywiście ty z nas wszystkich najlepiej wiesz, jak to zrobić – prychnął Darrin.
– Jakbyś się zamknął, tobyś wiedział, co chcę powiedzieć.
– Mów – ponagliła ją Kate. Nie obchodziły jej wywody Darrina ani wątpliwości Diany. Lilian przynajmniej miała pomysł.
– No więc generalnie chodzi mi o to, że kamienie można prosić o różne rzeczy, a działają najlepiej, kiedy zbierze się je razem. Moglibyśmy spróbować je połączyć i zobaczyć, co z tego wyjdzie.
– Ale nie mamy wszystkich kamieni – zauważył Jonathan. – Jednego brakuje.
Puścił oczko do Lilian, na co ta natychmiast się zaczerwieniła. Było to do niej tak niepodobne, że Kate omal nie parsknęła śmiechem.
– Kaspar spędza święta w Sehrgarze – wyjaśniła szybko Lilian. – Naprawia relacje z rodzicami.
– Z tymi samymi, którzy niemal zeszli na zawał, jak im powiedział, że chce być czarownikiem? – spytała kąśliwie Diana.
– Było, minęło – rzuciła Lilian. – Teraz, kiedy już wiedzą o kamieniu…
– Na pewno wszystko się zmieniło – stwierdził Darrin. – Byle nie chcieli go sprzedać.
Lilian zmierzyła go nienawistnym spojrzeniem, ale dała za wygraną.
– To co? Próbujemy? – Zwróciła się w stronę Kate.
– W jaki sposób?
– Zdajmy się na jej intuicję – odpowiedział Tom bez cienia wątpliwości. Od czasu, gdy wspólnie przemierzali Jaar i trafili do umarłego miejsca, bezgranicznie wierzył w zdolności siostry.
Lilian przygryzła wargę. Zastanawiała się przez chwilę, po czym zaczęła wydawać im instrukcje.
– Odgarnijcie te rzeczy. – Wskazała ubrania na podłodze. Diana i Jonathan niedbale je odrzucili. – Kate, ty usiądź na środku, a my po prostu ułożymy nasze kamienie wokół ciebie.
Kate posłusznie usiadła ze skrzyżowanymi nogami, a reszta zaczęła wyciągać Kamienie Żywiołów. Darrin i Tom mieli swoje na łańcuszkach, Diana wplatała kamień we włosy, Lilian nosiła swój w kolczyku, a Jonathan ozdobił kamieniem czubek różdżki. Położyli je w odpowiednich miejscach na wzór pentagramu.
Kate nie poczuła potężnej energii, nieraz się zresztą dziwiła, że te malutkie przedmioty kryją w sobie tak silną moc. Ale wiedziała, że jest w nich magia. Zamknęła oczy i wyobraziła sobie siebie jako tę, którą była naprawdę: Strażniczkę Kamienia Danu, władcy wszystkich pozostałych.
Moc zaczęła płynąć. Najpierw rozbłysła w złotym wisiorze Darrina. Była każdym słońcem, jakie kiedykolwiek wstało nad światem ludzi i Jaarem. Potem połączyła się z turkusowym kamieniem powietrza – Kate miała wrażenie, że jej pokój wypełniła zimna bryza. Gdy siła zjednoczonych energii popłynęła do kamienia ognia, te same płomienie, które ochroniły kiedyś Kate i Jonathana podczas walki w budynku Rady, napełniły pomieszczenie przyjemnym ciepłem. Później odezwała się woda, wzburzona i gwałtowna, miliardy kropelek z każdego morza Jaaru słuchało mocy akwamarynu należącego do Lilian. Wreszcie do pozostałych energii dołączyła piaskowa siła ziemi. Ten żywioł sprawił, że magia stawała się prawdą.
Na koniec w piersiach Kate poruszył się ostatni kamień. Gdy do tego doszło, dziewczyna widziała jedynie twarz Eos, uśmiechającej się do niej, dającej jej znać, że wszystko, co się dzieje, dzieje się nieprzypadkowo.
Lilian miała rację. Moc obudziła się, zaraz miało się przed nimi ujawnić coś ważnego. Eterycznymi palcami swojej aury Kate już zdejmowała zasłonę wizji, ale…
Pukanie. Wydało się tak gwałtowne, że zatrzęsła się od niego podłoga. Wyrwana z wizji Kate wściekła podeszła do drzwi, spodziewając się zastać za nimi ciotkę lub ojca. Jednak w progu stał ktoś inny – kobieta o prostych, jasnobrązowych włosach i z okularami przeciwsłonecznymi na nosie. Jeszcze nim się przedstawiła, z jakiegoś powodu Kate zrozumiała, kim jest.
– Astrin Starsbuckley, wydział do spraw tajnych i niewyjaśnionych. Muszę z tobą pomówić.Rozdział 2
Wysłanniczka do zadań specjalnych
Astrin Starsbuckley była dziwną kobietą. Kate bardziej czuła to w jej aurze, niż potrafiła znaleźć coś, co kazało jej tak sądzić. Zdawało się, że wiedźmę otacza niezwykła energia. Być może jednak Strażniczka patrzyła na nią tak dlatego, że ją samą napełniła przed chwilą magia kamieni. Wpatrywały się jedna w drugą, badając się niczym koty, bez wrogości, choć z wyraźną nieufnością. Strażnicy stali za plecami Kate, z zaciekawieniem przyglądając się Astrin.
– Możemy porozmawiać? – spytała wiedźma.
Strażniczka w odpowiedzi szerzej uchyliła drzwi, ale czarownica nie weszła.
– Na osobności – dodała, jakby sądziła, że może stawiać warunki.
– Nie – odparła Kate. – Nie mam przed nimi żadnych tajemnic.
– Ty nie musisz ich mieć, ale mnie obowiązuje przysięga, której muszę dotrzymać. Istnieją rzeczy, które wolno mi wyjawić tylko tobie. Co z nimi zrobisz, to już twoja sprawa.
Z całą pewnością nie miała zamiaru ustąpić. Kate odwróciła się do towarzyszy. Jonathan przymrużył oczy.
– Idź – usłyszała jego głos. – Udowodniła, że jest po naszej stronie, a musimy wiedzieć, co tylko się da.
Kate pozostawała niepewna.
– Gdzie chcesz rozmawiać? – spytała.
– Nie tutaj. Londyn jest pełen magicznych podsłuchów. Wolę nie ryzykować. Lepiej będzie też, jeśli nie powiem ci, dokąd chcę nas przenieść.
– Chyba żartujesz! – prychnęła Diana.
– Nie możemy narażać Strażniczki – zawtórował jej Darrin.
– Z mojej strony nic jej nie grozi – zapewniła spokojnie Astrin. – Poza tym chyba nie sądzisz, że jakakolwiek czarownica, choćby najsilniejsza, byłaby w stanie skrzywdzić Kate Hallander. Kamień Danu zmiażdżyłby kogoś tak bezdennie głupiego.
Ten argument brzmiał chyba przekonująco, bo Darrin ustąpił.
– Idź, Kate – powtórzył Jonathan. – W razie czego wiesz, że sobie poradzisz. Ale i tak od razu prześlij mi wizję miejsca, do którego się przeniesiecie.
– Więc jak będzie? – spytała Astrin, widząc jej zamyślenie.
– Dobrze, ale…
Nie skończyła. Starsbuckley pochwyciła jej rękę. Dłoń wiedźmy, ciepła, ale stanowcza, wyrwała je obie z domu. Przestrzeń rozmyła się, powietrze jakby nabrzmiało, a o ziemię, na której po chwili stanęły, uderzyła fala lodowatej wody. Chłodne krople zaatakowały twarz Kate.
– Co do…?! – zagrzmiała, z trudem łapiąc oddech. Wraz z nim w jej nozdrza wsączył się zapach morza. Zszokowana, zatoczyła się i byłaby upadła, gdyby Astrin wciąż nie trzymała jej za rękę.
– Wybacz, to było zbyt nagłe – powiedziała czarownica i upewniwszy się, że Kate stoi już solidnie, zwolniła uścisk. – Nie powinnam zbyt długo bawić w Londynie, wybieram raczej odległe miejsca, nawet takie, do których normalnie wolę się nie zapuszczać, jak to.
Kate otworzyła szerzej oczy, dotąd półprzymknięte, i wytarła z twarzy słoną wodę. Nie wiedziała, gdzie jest. Stały na niewielkiej kamiennej wysepce, z trudem mieszcząc się na niej we dwie. Zewsząd otaczała je wzburzona woda. W oddali, przysłonięta mgłą, majaczyła większa wyspa. Gdy mgła, jakby na życzenie, zaczęła się rozmywać, a oczom Kate ukazały się ruiny kamiennej budowli, zorientowała się, dokąd trafiły.
– Umarłe miejsce – wyjąkała.
– Cóż, już nie do końca. Jak widzisz, lód się roztopił.
Kate nigdy tu nie była. Słyszała o przeklętej siedzibie starego władcy jedynie od innych, ale ledwo dostrzegła ruiny jego pałacu, nabrała pewności. Pewność ta kryła się za kamieniem Danu, który w oszlifowanych ściankach musiał zachowywać pamięć tego miejsca. Serce podeszło jej do gardła. Rzuciła oskarżycielskie spojrzenie Astrin wpatrującej się w nią ze spokojem.
– Dlaczego tu? – wydyszała. Bryza zatykała jej nos i krtań.
Athame. – To była pierwsza myśl, która przyszła jej do głowy, choć w zasadzie Strażniczka wcale nie potrzebowała sztyletu. Mogła walczyć nawet gołymi rękami. Tyle że Astrin nie wyglądała, jakby szykowała się do ataku.
– Wbrew pozorom tu jest bezpieczniej – oświadczyła. – Kręci się tu mniej istot, a zło wciąż jest uśpione, choć pewnie nie na długo.
– A on? On może tu być!
– Nie martw się, nie zaatakuje. Zresztą teraz to już nieważne, gdzie jesteś, on i tak wszystko wie. Tak, Kate, on wie. Musisz być tego świadoma. Jest istotą wyższą, bez trudu przenika zakamarki świata, bada, cokolwiek zechce, a do ciebie i tak ma wystarczająco punktów dostępu. Budował je od chwili, gdy się przebudził. Na szczęście chroni cię kamień, więc się nie bój.
Kate uniosła brwi. Nie rozumiała, jak Astrin może mówić o tym z takim spokojem.
– Właściwie to dobrze, że tu jesteśmy – ciągnęła wiedźma. – Nauczono mnie, że jeśli masz z czymś walczyć, musisz w to wniknąć, zrozumieć to. Teraz, tak blisko jego królestwa, możesz zatopić się w strachu, jaki on wzbudza. Zrozum go, Kate. Tylko tak będziesz w stanie z nim walczyć.
– Nie mów do mnie jak moja mentorka, bo nią nie jesteś.
– To prawda, ale jestem jedyną osobą w twoim otoczeniu, która była tak blisko jego siły. Wiem, jak to jest czuć ten strach, ale potrafię mu się oprzeć. Ty też musisz się tego nauczyć, bo on w końcu po ciebie przyjdzie. Od samego początku chodziło tylko o to, o ciebie i o niego, o niego i ten kamień. On chce, żebyś się bała, więc zagraj w tej grę. A potem zwycięż.
– Myślisz, że się nie boję?! Że nie dość mam strachu?!
W żyłach Kate gniewnie gotowała się krew. Zimna woda, która znów chlusnęła jej w twarz, nieco ją ostudziła.
– Właśnie o tym chcę z tobą porozmawiać – oświadczyła Astrin. – O tym, czego możesz się bać i czego się spodziewać. A przede wszystkim jak walczyć.
– To do rzeczy. Nie mamy chyba czasu na przemowy?
Usta wiedźmy wygięły się w uśmieszku.
– Zgadza się, nie mamy. Będę mówić szybko. Jestem wysłanniczką Społeczności do spraw, można powiedzieć, specjalnych. Jak wiesz, pracujemy na wielu poziomach i w ukryciu. Komuś może się nie podobać to, że niewiele mówimy o zagrożeniach, i kto jak kto, ale ty powinnaś dobrze to rozumieć.
– Ja? Niby dlaczego?
Czarownica westchnęła.
– Przecież znasz potęgę skarbu, który w sobie nosisz. Ty też działasz w ukryciu. Powiedz, czy nie powodują tobą te same kwestie, co Społecznością? Zatajanie pewnych spraw służy bezpieczeństwu, tylko temu.
Kate zawahała się. Nie znosiła sposobu, w jaki postępowała Społeczność, ale Astrin miała przecież rację: sama zachowywała się podobnie. Nie wiedziała już, jak często żałowała publicznego przyznania się do tego, że nosi w sobie kamień, że w ogóle zdradziła fakt jego istnienia. Nagle znalazła się w posiadaniu czegoś, czego wszyscy jej zazdrościli, stała się niemal gwiazdą wśród wiedźm i na każdym kroku czuła się śledzona.
– I tak wam nie ufam – powiedziała bez ogródek.
– To mnie akurat cieszy – odparła swobodnie Astrin. – Niczego innego bym nie oczekiwała. Jednak w sprawach Jaaru wszyscy musimy działać wspólnie.
Kate otwierała już usta, by odpowiedzieć, ale wiedźma – która najwyraźniej była empatką i zrozumiała, o co chodzi – uniosła dłoń.
– Nie, wcale nie chcę, żebyś dzieliła się ze mną szczegółami swojej misji. Zresztą gdybym chciała, mogłabym bez trudu je poznać. Wiem prawie o wszystkim, o czym wiesz ty. Nawet nie pytaj skąd, bo zbyt długo musiałabym ci opowiadać, jak działa nasz wydział. W każdym razie jestem tu po to, żeby dać ci kilka wskazówek. Nie dziw się niczemu, co powiem, nie dopytuj, żebyśmy nie traciły czasu. Słuchasz uważnie?
Kolejna fala uderzyła o brzeg. W uszach Kate zaszumiała woda.
– Mów.
Astrin nie zwlekała ani chwili.
– Gdy istoty wyższe dały ci kamień, wiedziały, co robią. Jasne, mogłaś zrezygnować, ale na twoje miejsce wybraliby kogoś innego, nie dowiemy się już kogo. Takie decyzje nigdy nie są podejmowane przypadkowo. Istoty wyższe mają ogromną moc i na dobrą sprawę trudno je zdefiniować. Niektórzy uznają je za największe czarownice, jakie kiedykolwiek istniały, inni widzą w nich anioły, a jeszcze inni nazywają je Przedwiecznymi lub Świetlistymi i twierdzą, że byty te istniały, jeszcze nim powstał nasz świat. Wybrały sobie ciebie i tylko one wiedzą dlaczego.
Urwała na moment, by zaczerpnąć powietrza.
– Jak wiesz, każdy dar wymaga ofiary. Nie zdziwiłabym się, gdybyś uznała, że kamień przyniósł ci więcej szkody niż pożytku, ale ostatecznie nie chodzi o to, jak się z tym czujesz. Chodzi o coś więcej, o cały Jaar. Potęga, którą rozbudzono, naprawdę jest w stanie zniszczyć ten świat, i wcale nie mam na myśli jakiejś apokalipsy. Stopniowa destrukcja jest Przeklętemu bardziej na rękę. On ma przecież czas.
On. Astrin mówiła tak, jak gdyby bała się jego imienia. Kate je znała. Saklas. Nawet gdy tylko o nim myślała, przeszywały ją dreszcze – nie strachu, ale obrzydzenia. Saklas. To imię brzmiało jak zdrada, jak kłębowisko węży. Brzmiało jak zbrodnia.
– Żeby zbadać działanie Przeklętego – ciągnęła wiedźma – weszłam w szeregi Zakonu Szmaragdowego Klejnotu. Oczekiwano ode mnie, że rozgryzę jego członków, co od początku wydało mi się raczej błahym zadaniem. Zakon był tylko pionkiem w grze Przeklętego. Zamiast na organizacji, skupiłam się więc na starym władcy, bo przecież to jego duch rządził tym wszystkim, nawet jeszcze nim sam całkiem się przebudził.
Astrin nie odrywała od Kate wzroku. Być może chciała mieć pewność, że Strażniczka jej słucha. Uderzenia wody stały się nieco odleglejsze, widmo umarłego miejsca roztaczało nad morzem ponurą aurę.
– Tak jak mówiłam, on też jest istotą wyższą, co ma swoje zalety i wady. Zaletą jest to, że obowiązują go te same prawa, które rządzą wszechświatem, musi dbać o harmonię i jak wszystkim Przedwiecznym, nie wolno mu wpływać na wolną wolę innych istot. Czasem wystarczy jednak zwykły, niewielki gest, wyrządzone zło lub nawet chwila słabości, by dostał się do twojego umysłu. I to jest wada: on ma moc Przedwiecznych i w pełni z niej korzysta. Choć reszta tych istot go wyklęła… on sam się przeklął, co wiesz od Thurisaz.
– Co? – Kate doznała wstrząsu. – Skąd…?
– Już ci powiedziałam: rozmowa na temat moich źródeł wymagałaby osobnego wykładu. W naszej części Społeczności pracują media, podróżnicy astralni, wieszcze… Stanowimy sieć wzajemnych powiązań roztoczoną nad światem wiedźm, magów i Jaarem.
– Pajęczynę, chciałaś powiedzieć – mruknęła Kate.
– Można i tak to nazwać. Ważne, że mamy swoje powody. W każdym razie… wróćmy do rzeczy. Znasz historię o Najwyższej Kapłance, pierwszej opiekunce kamienia, która straciła życie w walce z Przeklętym, jej własnym synem. Chroniła kamień do samego końca. Jej poświęcenie nie poszło na marne, bo gdy tylko stary władca go dotknął, mimo wszystko nie zmienił ani jednego z praw rządzących naszym światem. Owszem, podzielił go na pół, wprowadził zamęt, ale właśnie dzięki kapłance nie osiągnął swoich celów. Wszystko dzięki niej.
Astrin zawiesiła głos. Kate rozumiała dlaczego, nawet jeśli wolałaby tego nie wiedzieć. Najwyższa kapłanka umarła, chroniąc kamień Danu. Opowieść Thurisaz, którą Kate tak długo próbowała w sobie stłumić, wróciła do niej teraz, przynosząc ze sobą znajomy lęk. Tyle że nie było już miejsca na strach.
– Chcesz powiedzieć, że i ja muszę umrzeć, prawda?
Kate tak bardzo próbowała powściągnąć emocje w głosie, że na moment ochrypła. Astrin zaśmiała się, co było okrutne, zwłaszcza jeśli jako empatka wiedziała, co czuje Strażniczka.
– Umrzeć? – powtórzyła. – Poświęcić się dla świata? Tak, brzmi to dobrze… w ustach nieprzynależących – dodała ostro. – Ale ty jesteś czarownicą. Powinnaś wiedzieć, że los istnieje tylko po to, by go oszukiwać.
– Los? A więc jest mi pisane jakieś przeznaczenie…
– Nie ma żadnego pisanego przeznaczenia – przerwała jej Astrin, wyraźnie poirytowana. – Niby kto miałby je pisać? Sama o sobie decydujesz. Jesteś cholerną wiedźmą!
– Chyba już ci coś powiedziałam o byciu mentorką – warknęła Kate. – Poza tym wiem, że zabiłaś Rubena Harringtona. Tak właśnie tworzysz los? Swój czy innych?
Na moment Astrin zapomniała języka w gębie, co sprawiło Kate niemałą satysfakcję.
– Zabiłam, to prawda – odparła wreszcie. – Wypełniłam swój obowiązek i tobie też radzę nauczyć się zabijać, bo w końcu przyjdzie ci to zrobić. Zresztą, co ja mówię, pokonałaś już Erato i Melindę Gibbons, więc…
– Jak śmiesz?! – syknęła Kate, którą wspomnienie o Mel zabolało jak świeża rana. To stało się tak niedawno; wszystko, co wydarzyło się w Megapolis, miało miejsce tak niedawno, a jednocześnie dopiero miało się wydarzyć. Jeszcze się z tym nie pogodziła, jeszcze nawet nie poukładała sobie tego w głowie. – To wcale nie było tak! – Chciała się wytłumaczyć, ale Astrin przerwała jej gestem.
– Nie, Kate, zostawmy to. Rzeczy wydarzyły się, bo miały się wydarzyć, i nawet jako wiedźmy nie na wszystko mamy wpływ. Patrz w przyszłość, a może uda ci się ją zmienić, i pisz sobie los, czy jakkolwiek chcesz to nazwać. W każdym razie teraz konkrety. Być może już wiesz, że waszym zadaniem jest zdobycie dwunastu darów Danu. Część z nich macie, ciągle jednak musicie nauczyć się z nich korzystać. Kluczowe jest to, że one wszystkie, tak samo jak kamienie, są… no właśnie, darami.
– Czyli nie można ich posiąść – wywnioskowała Kate. – Trzeba na nie zasłużyć.
– Otóż to. Żeby je dostać, należy wykazać się pewnymi pożądanymi cechami i tak dalej, sama rozumiesz. Ale na pewno rozumiesz też, że nie byłoby w tym wszystkim sensu, gdyby tej zasady nie dało się jakoś obejść. W końcu Przeklętemu prawie się to udało, co znaczy, że osoba taka jak ty, choć od niego… cóż, nie oszukujmy się, słabsza, mogłaby…
Woda znów chlusnęła o wysepkę, głośniej i jeszcze gwałtowniej. Coś świsnęło tuż przy uchu Astrin, czerwona energia musnęła jej włosy. Wiedźma krzyknęła, a Kate, z trudem orientując się w sytuacji, poczuła jej silny uścisk na przegubie. Przestrzeń zawirowała, gdy Astrin błyskawicznie przeniosła je do innego miejsca. Nim tam trafiły, kątem oka Kate dostrzegła kilka postaci wiszących nad wzburzonym morzem. Wszystkie miały maski i czarne peleryny. Obraz urwał się, zastąpiony ciemnością.
Astrin zaklęła.
– Za mną! – zawołała, pociągając zszokowaną Kate za rękaw.
Zdawało się, że suną teraz przez pustkę i mrok, choć ich stopy uderzały o coś twardego. Wzrok Kate przyzwyczajał się do ciemności zbyt powoli, za to Starsbuckley mknęła przez nią niczym kot.
– Co się dzieje? – wysapała Strażniczka.
– Nic, po prostu mnie znaleźli. Mówiłam, że Londyn nie jest bezpieczny. Wyczuli mnie i zaczęli nas śledzić.
– Kto?
– Fanatyczni idioci.
Biegły ciemną ulicą. Teraz Kate wyraźniej widziała szare domki i ceglane płoty. Droga była mokra, a po chwili, jakby wyczuwały ich ruch, wokół zapaliły się blade latarnie.
– Gdzie jesteśmy? – szepnęła Kate. – W Jaarze czy…?
Astrin nie odpowiedziała, bo nagle w jedną z latarni uderzyła kula energii. Odgłos kruszejącego metalu rozbrzmiał w ciszy jak zapowiedź katastrofy. Latarnia zgasła i zwaliła się na ziemię tuż po tym, jak Kate i Astrin przebiegły obok niej. Strażniczka obejrzała się za siebie. W potłuczonym szkle odbijały się światła innych latarni, a z sąsiednich ulic zaczęło wychodzić coraz więcej zamaskowanych postaci. Uchwyciła wzrokiem jedną z nich. Ognista kula formująca się już w dłoni atakującego oświetliła jego ciemną maskę. Przylegała do ciała niczym skóra, zdobiły ją niewielkie rogi, usta były pozbawione wyrazu. Patrząc w oczy postaci, czarne, bez białek, Kate poczuła wszechogarniający chłód. Odwróciła się dopiero, gdy Astrin pociągnęła ją jeszcze mocniej. Skręciły w kolejną ciasną uliczkę.
– Co ty wyprawiasz? – wyjąkała Strażniczka. – Będziemy bez szans!
– Wiem, co robię.
Astrin zbliżyła się do kamiennego murku tak nagle, że Kate prawie uderzyła w niego głową. Sycząca kula energii przetoczyła się tuż obok nich i wybuchła, rozpryskując się o ziemię. Postacie w pelerynach deptały im po piętach.
Wiedźma, choć miała athame, nie atakowała. Kate musiała coś zrobić. Pozbawiona narzędzi, mogła liczyć jedynie na własne ciało. Kamień, kamień…
Chrzanić kamień! Jego moc, choć potężna, była zbyt spokojna. Kula energii przeleciała nad ich głowami – ktoś źle wycelował.
– Starsbuckley, ostrzegamy! – zawołał męski głos. – Posuniemy się do środków ostatecznych!
– Skaczemy! – zarządziła Astrin. Nie dała Kate szansy na odnotowanie polecenia. Gdy wiedźma podskoczyła, kolana Strażniczki same instynktownie ugięły się do skoku. Nie wiedziała, po co go wykonują. Jej stopy nie natrafiły na żaden grunt. Zamiast tego miała wrażenie, że unosi się w przestrzeni. Błysk kolejnej kuli rozświetlił twarz Astrin, wiedźma zaśmiała się, a potem czas przyspieszył i ciemność ustąpiła. Kate uderzyła kolanami o coś twardego, usłyszała głosy. Po krzykach przerażenia rozpoznała ciotkę, panią Blackout i Rajveera. Ale nawet wiedząc, że trafiła do domu, nie poczuła ulgi, bo wszystko się zmieniło. Ciągle trzymała dłoń Astrin, patrzyła jej w oczy.
Martwe oczy.
Ciąg dalszy w wersji pełnej