Koniec kłamstw - ebook
Koniec kłamstw - ebook
Królowa psychologicznego suspensu powraca!
Najnowszy thriller z nadinspektorem Tomem Douglasem.
W ostatnim czasie życie Mallory układało się bardzo dobrze: świetna praca, piękny dom i wspaniały mężczyzna, Nathan, z którym może je dzielić. Teraz musi sobie jednak zadać pytanie, czy to wszystko zostało zbudowane na kłamstwach? Przeciwko Nathanowi wysunięto szokujące oskarżenie, a Mallory nie wie, komu powinna uwierzyć. On wszystkiemu zaprzecza, choć wszystkie znaki wskazują na jego winę. Nauczyła się ufać Nathanowi, ale nie zapomniała również o chłopaku, którym był kiedyś. Jako nastolatkowie, Mallory i Nathan stanowili część zżytej paczki sześciorga przyjaciół, dopóki nie rozdzieliła ich zaciekła kłótnia. Teraz, piętnaście lat później, wszyscy ponownie nawiązują ze sobą kontakt – tylko po to, by każdy dał się wciągnąć w sieć wzajemnej nieufności... Kiedy znika młoda kobieta, a w mieście zostaje uprowadzone dziecko, nadinspektor Tom Douglas musi spróbować rozwikłać zagadkę z przeszłości i odkryć, kto jest architektem ich nieszczęścia.
„Jakże niezwykłą autorką powieści jest Rachel Abbott...” Cara Hunter
„Nie ma wątpliwości, w jaki sposób Abbott udało się przyciągnąć tak ogromną rzeszę odbiorców” The Times
„Królowa thrillerów psychologicznych” Fabulous Magazine
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8280-999-2 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
23.45
Hałas panujący w barze jest dosłownie ogłuszający i młoda kobieta ogląda się nerwowo przez ramię. Sprawia wrażenie zestresowanej, jakby się obawiała, że ktoś na nią patrzy. Myśli jednak trzeźwo: Skąd ktokolwiek ma wiedzieć, kim jestem, skąd się tu wzięłam i co zrobiłam?
Wszyscy świetnie się bawią. Nikt nie jest mną zainteresowany.
Z wyjątkiem mnie samej, oczywiście.
– Musimy porozmawiać – odzywam się do niej. – Chodź ze mną.
Kiedy słowa docierają do jej uszu, na twarzy dziewczyny natychmiast maluje się strach. Teraz pewnie myśli, że byłoby lepiej, gdyby ktoś rzeczywiście patrzył. Miałaby przynajmniej świadka, który widziałby ją opuszczającą bar. Zastanawia się, czy nie popełniła straszliwego błędu – jeszcze jednego w swoim krótkim życiu. Czy ludzie ją zapamiętają? Czy pozostanie w ich głowach twarz osoby, z którą wyszła?
Raczej nie.
Jest sama. Nikt jej teraz nie pomoże.
– Wiesz, co zrobiłaś, więc nie pogarszaj swojej sytuacji. Wychodzimy. Natychmiast!
Muzyka dudni w głośnikach i choć kobieta próbuje coś powiedzieć, niczego i tak nie da się usłyszeć. Dla niektórych każdy wieczór jest okazją do imprezowania.
Wprawdzie nie pasuje do tego tłumu, ale widać po niej, że wolałaby zostać. Odebrała jednak wiadomość i powoli zmierza w stronę drzwi. Czy w ogóle pozostał jej jakikolwiek wybór?
Przez krótką chwilę, kiedy przepycha się pomiędzy ludźmi i zbliża się do wyjścia, sprawia wrażenie, jakby zamierzała zerwać się do ucieczki, niepewna, jak to wszystko się skończy. Zwiesza jednak głowę, pogodzona z losem. Wie, że sama jest sobie winna.
Drzwi zamykają się z trzaśnięciem. W przeciwieństwie do baru, na ulicy panuje cisza, a na szlaku holowniczym na kanale – bezruch. Słychać jedynie odległe, głuche dudnienie basów z głośników w barze, które nadaje rytm pospiesznym krokom kobiety. Jasne światło neonu odbija się w czarnej wodzie, jednak wąska ścieżka jest zupełnie pogrążona w mroku.
Idzie przez pięć minut w milczeniu. Nie ma nic do powiedzenia.
– Wsiadaj do samochodu.
Młoda kobieta jest przerażona, czemu nie można się specjalnie dziwić. Oczy ma szeroko otwarte, a wargi wyraźnie jej drżą. Jest żałosna.
– Popełniłam błąd. Nie powinnam była tak postąpić. To było głupie.
– Nie zmienia to jednak faktu, że co się stało, to się nie odstanie. Mleko się już wylało.
Patrzy pod nogi, wiedząc, że jest już za późno. Odnajduje wzrokiem kałużę, jakby szukała w niej odpowiedzi.
– Wsiadaj do tego pieprzonego samochodu! Do tyłu.
Znów sprawia wrażenie gotowej do ucieczki. Nie bieg-
nie jednak. Wie, że została pokonana.
Zerka za siebie, ale widzi jedynie głębokie cienie w czarnej, opuszczonej alejce. Wsiada. Silnik startuje z warkotem, a ona pochyla się do przodu.
– Myślałam, że tutaj porozmawiamy.
– To źle myślałaś.
– Dokąd jedziemy?
Nie uzyskuje odpowiedzi. Siedzi z tyłu, a mechanizm zabezpieczający zamki przed otwarciem jest włączony. Nie ma mowy, żeby zdołała wysiąść.
Pomimo późnej godziny, kiedy już opuszczają ciemne zakątki, pojawiają się zatłoczone jak zwykle ulice Manchesteru. Ludzie wychodzą z barów i klubów, głośni, weseli, zadowoleni z towarzystwa.
Jeśli tak można to określić.
Nikt nie poświęca nawet najmniejszej uwagi samochodowi. Nawet gdyby kobieta spróbowała opuścić szybę i zawołać o pomoc, nikt by jej nie usłyszał w panującym wokół zgiełku.
A nawet gdyby ktoś usłyszał, czy w ogóle by go to obeszło?
Wątpliwe.1
Cztery godziny wcześniej
– Mallory! Tak się cieszę, że przyjechałeś. Wchodź, śmiało! – Eve jest pąsowa na twarzy i wydyma dolną wargę, próbując się opanować. – Jesteśmy w salonie. Wiesz, gdzie to jest. Idź, a ja muszę wrócić do tartinek.
Oddala się korytarzem bliźniaka, który próbuje wyremontować od pięciu lat.
Słyszę śmiechy dobiegające z pokoju po lewej stronie i zerkam pospiesznie w lustro na korytarzu, żeby się upewnić, że wciąż mam na wargach szminkę. Poprawiam włosy dłonią i zdejmuję płaszcz, ale nie mam go gdzie zawiesić. Większość gości ułożyła odzienie wierzchnie na schodach, ale ja zarzucam swoje na ramię i otwieram drzwi do pokoju pełnego kobiet.
Głowy odwracają się w moją stronę z szerokimi uśmiechami, słyszę wykrzykiwane powitania, jedynie Carolyn, która lubi się szarogęsić, opowiada jakąś historię i nie chcę jej przerywać. Sprawnie posługuje się słowami i wszyscy wybuchają śmiechem. Nie wiem, jak się ta opowieść zaczęła, więc się uśmiecham i znajduję sobie krzesło. Przewieszam płaszcz przez jego oparcie.
Carolyn odwraca się w moją stronę.
– Ślicznie wyglądasz, Mallory, zresztą jak zawsze. Ten nowy platynowy blond jest boski. Przyjechałaś prosto z pracy?
Odruchowo spoglądam na swoje ciasne, czarne dżinsy i szmaragdowozieloną, jedwabną bluzkę.
– Tak – przyznaję, wyrzucając z głowy widok sterty ciuchów, które przymierzyłam i odrzuciłam, zanim wyszłam z domu przed półgodziną.
Przesadziłam jednak. Przesadnie się wystroiłam. Jedna z kobiet siedzi na podłodze ze skrzyżowanymi nogami, ubrana w krótkie szorty. Jej pulchne kolana wyglądają nieco różowo po pierwszym pocałunku późnowiosennego słońca. Inna zdecydowała się włożyć strój do biegania. Obie wydają się szczęśliwe i odprężone.
W drzwiach pojawia się rozczochrana głowa Eve.
– Wybaczcie, proszę. Wiecie dobrze, jaka jestem niepoukładana. Zapomniałam włączyć piekarnik, ale już za moment do was dołączę. Nie żałujcie sobie wina. – Znika.
Nie rozumiem, dlaczego Eve tak się stara. Większość kobiet zdecydowałaby się na zakup przekąsek z supermarketu albo otwarcie torebek z chipsami. To tylko klub książki. Wydaje mi się, że wszystkie staramy się jednak w jakiś sposób zróżnicować, a Eve chce pokazać, że się stara.
– Ręce w górę, która przeczytała książkę! – woła Carolyn. Siedem par oczu albo unosi się w oczekiwaniu, albo opuszcza ze wstydem. Ja dotarłam do połowy, więc nie powinnam czuć się winna. – Czy możemy wysłuchać usprawiedliwień tych, które jej nie przeczytały?
Rozlega się kilka pomruków na temat czasu, dzieci – tradycyjne wymówki. Niektóre członkinie klubu nigdy nie przeczytały żadnej książki w całości, lubią jednak to towarzystwo i dobre wino. Ja plasuję się gdzieś pośrodku, zawsze chętna zacząć, ale nie zawsze chętna skończyć.
Wraca Eve, wachlując się dłonią. Podsuwa sobie krzesło i opada na nie ciężko.
– Właśnie stygną. Mam na myśli tartinki. Na czym skończyłyśmy?
– Ustalamy, kto przeczytał książkę. Wiem, że to był mój wybór, ale uważam, że jest świetna. – Carolyn rzuca zebranym wyzywające spojrzenie. – Mallory, co o niej myślisz?
Zawsze wybiera mnie w pierwszej kolejności. Ciekawe, czy uważa, że moja opinia, jako miłośniczki sztuki, jest ważniejsza od innych. Nie jest i nie chcę, żeby tak sądziła. Tak czy inaczej, jestem psychicznie przygotowana.
– Spodobała mi się. Fabuła opiera się oczywiście na faktach, ale prawdziwa historia opowiada nam jedynie to, co postacie zrobiły, nie informuje, kim są w głębi duszy, więc autorka musiała stworzyć ich osobowości na podstawie oceny ich cech i tego, co sprawiło, że… – urywam i patrzę po twarzach wsłuchanych we mnie kobiet – postąpiły tak, a nie inaczej.
Niewiele brakowało, żebym powiedziała „popełniły morderstwo”, ale muszę pamiętać o tym, że niektóre osoby nie skończyły książki i pewnie już tego nie zrobią.
– Bardzo ciekawa opinia, Mallory. – Wcale tak nie jest, ale nie zamierzam się wykłócać, więc pozwalam jej kontynuować. – Moim zdaniem autorka sprawiła, że straszliwe czyny popełnione przez bohaterkę stają się niemal wybaczalne, zważywszy na okoliczności jej wychowania i wady charakteru, przez co zaczęłam się zastanawiać, jak często my same usprawiedliwiamy nieakceptowalne zachowania.
Ty rzadko. Taka myśl przebiega mi przez głowę, ale nie mówię tego głośno. Lubię Carolyn, choć bywa nieco irytująca.
W tej samej chwili odzywa się dzwonek przy drzwiach.
– Och! – woła Eve i zrywa się z krzesła. – Wybaczcie. Zapomniałam wam powiedzieć, że poprosiłam o dołączenie do nas nową sąsiadkę. Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko, ona dopiero się tutaj odnajduje.
Wybiega z pokoju.
*
W ciągu ostatnich trzydziestu minut temat rozmowy oddalił się od książki, choć Carolyn nieustannie próbowała go przywracać. Nowa członkini grupy okazała się milcząca, ale kto może ją za to winić, kiedy wszystkie stale pokrzykiwałyśmy, kłócąc się w przyjazny sposób o ostatnie wybryki polityków i celebrytów.
Zrobiłyśmy przerwę, żeby przenieść się do kuchni po talerze i kilka zwęglonych tartinek, które moim zdaniem piekły się w zbyt wysokiej temperaturze w próbie nadrobienia straconego czasu. Sięgam po jedną z najmniej przypalonych, kiedy wyczuwam przy sobie czyjąś obecność.
– Cześć – rzucam z uśmiechem, odwracając się do nowo przybyłej, którą Eve przedstawiła nam jako Yvonne. – Jestem Mallory. Fajnie, że do nas wpadłaś.
Zaczynam gadać na temat naszych zwyczajowych dyskusji dotyczących książek, zachwalam członkinie klubu, ale ona sprawia wrażenie bardzo poważnej.
– Rozumiem, że dopiero się tu wprowadziłaś? – mówię, zakończywszy coś, co miało stanowić mowę powitalną, a co się raczej nie powiodło. – Przeniosłaś się z powodów zawodowych?
Yvonne zagryza dolną wargę.
– Słuchaj, nie chciałabym, żeby to dziwnie zabrzmiało, ale muszę ci powiedzieć, że pracuję w Cavendish Hope.
Patrzę na nią zaskoczona. Cavendish Hope to kancelaria, w której pracuje mój partner, Nate.
– To wcale nie jest dziwne. Dlaczego miałoby takie być? Stanowimy po prostu grupę podobnie myślących kobiet i nie rozmawiamy zbyt wiele o pracy naszych partnerów.
Kręci głową.
– Jasne, rozumiem. Ale chciałam powiedzieć, że przykro mi z powodu tego, co się dzieje z Nathanem. Pracuję tam dopiero od kilku tygodni, ale muszę przyznać, że mnie to zaskoczyło.
Mnie zaskakuje jeszcze bardziej, bo nie mam zielonego pojęcia, o czym ona mówi. Czego mi znów nie powiedział? – przebiega mi przez myśl, ale staram się uśmiechnąć.
– Och, w porządku – mówię, machając dłonią, jakby nie było to nic ważnego. – Nie stresuję się tym. Czym się tam zajmujesz?
Yvonne mruga kilka razy.
– Pracuję w kadrach, więc siłą rzeczy byłam zaangażowana w cały ten bałagan. Musimy traktować takie sprawy poważnie, nawet kiedy dotyczy to jednego z naszych partnerów.
Nate został partnerem przed dwoma laty – najmłodszym w historii kancelarii – i uwielbia swoją pracę w roli radcy prawnego. Nie wiem, jakie mieli tam problemy, ale nie powiedział mi o nich ani słowa. Mam ochotę pogrzebać głębiej, ale trudno byłoby mi to zrobić, nie odsłaniając się z moją nieznajomością tematu.
– Czyli z Nate’em pracowałaś osobiście, tak?
Kręci głową, ale nie patrzy mi w oczy.
– Nie. Z Gabriellą. Z Nathanem musiał oczywiście rozmawiać starszy partner.
– Oczywiście. – Kiwam głową, jakbym wszystko rozumiała.
Kim, do kurwy nędzy, jest Gabriella?
Robi mi się niedobrze. Skoro mi nie powiedział, to znaczy, że nie miałam się o tym dowiedzieć. Zastanawiam się właśnie, jak uzyskać więcej informacji, nie pokazując swojej niewiedzy, kiedy podchodzi do nas Eve.
– Fajnie, że się poznałyście. Yvonne wspomniała, że zna twojego faceta, Nathana, Nate’a, czy jak tam się do niego zwracasz.
Eve nigdy nie poznała Nate’a i wstrzymuję na moment oddech, zastanawiając się, co powie. Z nieokreślonego powodu zaczyna jednak układać tartinki, a Yvonne odzywa się cicho:
– Nie trzeba chyba dodawać, że nie rozmawiam na zewnątrz o czymkolwiek, co dzieje się w pracy.
Nie wiem, czego ode mnie oczekuje, ale odwracam się do niej z szerokim uśmiechem.
– Oczywiście! Nawet nie przyszło mi do głowy, że mogłabyś postąpić inaczej.
Muszę się stąd oddalić. Nie mogę tu dłużej zostać. Serce mi łomocze i obawiam się, że nie będę w stanie dłużej udawać tej obojętności.
Eve odwraca się do Yvonne.
– Mallory to nasza gwiazda, wiesz? To jedna z tych osób, które zawsze mają wszystko poukładane i sprawiają, że wszystkie się przed nią wstydzimy. Wszystko przychodzi ci z taką łatwością, prawda, Mallory?
Śmieję się w reakcji na jej słowa, ale brzmi to fałszywie w moich uszach i zastanawiam się, co by sobie pomyślała, gdyby usłyszała mojego wewnętrznego krytyka, który nieustannie mi powtarza, że mogę upaść.
Nie mogę się zebrać, żeby spojrzeć w oczy Yvonne. Ona wydaje się doskonale wiedzieć, że w moim życiu nie wszystko jest poukładane, choć sama nie wiem, co to może być.
– Przepraszam was, ale wibruje mój telefon. – Macam się po tylnej kieszeni dżinsów, gdzie schowałam komórkę w drodze do kuchni, i odwracam się, żeby nie zobaczyły czarnego ekranu. – Cześć! – Milknę, jakbym pozwalała drugiej osobie mówić. – Oj, szkoda. Jestem w klubie książki. Nikt inny nie może pójść? – Znów urywam i wzdycham ciężko. – Okej. Będę tak szybko, jak mi się uda.
Odwracam się do Eve.
– Bardzo cię przepraszam, dzwonili z firmy od alarmów. Włączył się alarm w galerii. Policja jest na miejscu. Nikt się chyba nie włamał, ale muszę tam pojechać i go zresetować.
Eve sprawia wrażenie zdruzgotanej.
– A jeśli się mylą i ktoś się tam dostał?
– Policja na mnie czeka. Będzie dobrze. Słuchaj, nie wrócę już na pozostałą część wieczoru, bo zostawiłam samochód w domu z myślą o winie. – Chichoczę piskliwie. – Na szczęście dużo nie wypiłam, więc pędzę do domu i jadę do galerii. Wybacz, że psuję zabawę. – Odwracam się do Yvonne. – Do zobaczenia następnym razem, Yvonne. Miło było cię poznać.
Odrywam wzrok od jej zamyślonego wyrazu twarzy. Widać, że nie rozumie, dlaczego zachowuję się tak obojętnie w sprawie Nate’a, ale nie mogę znieść myśli, jak poważnie to traktuje.
– Przeproś dziewczyny, że musiałam tak nagle jechać, dobrze, Eve? – Pochylam się, żeby cmoknąć ją w policzek i idę w stronę drzwi.
Po drodze słyszę, jak zwraca się do Yvonne:
– Ona jest wspaniała, wiesz? Prowadzi elegancką galerię, ma wspaniały dom i nigdy nie widziałam jej ubranej w coś, co nie byłoby perfekcyjne.
Mam ochotę odwrócić głowę, żeby spojrzeć na minę Yvonne, ale opieram się pokusie.2
Nie byłoby fair, gdybym za wywrócenie mi życia do góry nogami obwiniła kobietę, którą dopiero co poznałam. Nie zrobiła tego. Ono już było całkowicie wywrócone, a ja po prostu o tym nie wiedziałam. Teraz jednak wiem, a ta myśl rozpala w głębi mnie ogień gniewu i niepewności.
Co się wydarzyło? Dlaczego o niczym mi nie powiedział?
Odległość dzieląca mój dom i dom Eve to nieco ponad półtora kilometra cichych, porośniętych drzewami, podmiejskich ulic. Słychać tylko stukanie moich obcasów na chodniku i żałuję teraz, że postawiłam na styl zamiast praktyczność i nie mogę biec. Ochłodziło się już, jak to często bywa o tej porze roku po zachodzie słońca, ale dotyk chłodnego powietrza na gorących policzkach jest przyjemny. Idę z pochyloną głową, skupiając się na stawianiu kroków, jakbym wstydziła się pokazywać twarz światu.
Jestem przerażona, że cokolwiek się wydarzyło – a wiadomo już, że to coś poważnego – ja nic o tym nie wiem. Wściekam się na myśl o tym, że ktoś inny wie więcej o moim życiu i mężczyźnie, z którym je dzielę.
O cokolwiek chodzi, musi mieć to związek z tą całą Gabriellą, której imienia dotąd nie słyszałam. Co ona zrobiła? A może – opierając się na nucie współczucia, którą słyszałam w głosie Yvonne – powinnam zapytać: co zrobił Nate?
Próbuję się skupić na kilku ostatnich dniach. Czy zachowywał się jakoś inaczej? Powinnam była coś zauważyć?
Nic nie przychodzi mi do głowy. Może i był dość milczący, ale zrzuciłam to na karb zmęczenia pracą nad trudną fuzją. Jego plan dnia nie uległ zmianie, wychodził do pracy o siódmej piętnaście, całował mnie na pożegnanie, wracał do domu przede mną, brał prysznic i chował swój garnitur, po czym podłączał laptopa do ładowarki, gotów do odebrania poczty po kolacji. Przez pięć wspólnych lat Nate dał się poznać jako człowiek szanujący swoje nawyki. Czasami okazywało się to frustrujące, bo nie wychodził poza swój dzienny harmonogram, żeby zrobić coś spontanicznego, ale gdybym miała go opisać, powiedziałabym, że przez ostatnie lata stał się przewidywalny zarówno w kwestii temperamentu, jak i nawyków.
Cieszy mnie to, bo nie zawsze tak było. Kiedy chodziliśmy razem do szkoły, Nate był nie do zniesienia. Koncentrował się na swoim wyglądzie i w zastraszającym tempie łamał kolejne serca. Wiedziałam wtedy, że pragnie mojej uwagi – i nie tylko – ale nie dostał tego i nasze drogi się rozeszły, kiedy poszliśmy na uniwersytety w dwóch przeciwległych krańcach kraju.
Później, pięć lat temu, wpadłam na niego przypadkiem w Manchesterze. Te dziesięć lat po ukończeniu szkoły zmieniło nas oboje: ja wydostałam się ostatnio z długiego i toksycznego związku, a Nate sobie uświadomił, że jego największą ambicją jest praca na stanowisku radcy prawnego. Zawsze chciał być najlepszy w tym, co robi, i choć było to irytujące w szkolnych czasach, później zauważyłam, że potrafi to wykorzystywać do osiągania sukcesów w swojej wybranej profesji.
Ku zaskoczeniu wszystkich, włącznie ze mną, nagle zaczęliśmy się spotykać, dzieląc pasję do podróży w niekonwencjonalne miejsca, miłość do muzyki i teatru oraz zamiłowanie do dobrego jedzenia i wina. Potrzebowałam pełnego roku, żeby zgodzić się na jego propozycję wspólnego zamieszkania. Przez pewien czas się opierałam, nie tylko dlatego, że jego dom był urządzony w całości w odcieniach beżu – dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy go kupił. Przygnębiało mnie to, ale Nate powiedział, że nie ma pojęcia, co z nim zrobić, i dał mi pełną kontrolę nad jego przekształceniem, bo uznał mnie – dosłownie – za artystyczną duszę. Nasz dom wypełniają teraz żywe barwy kamieni szlachetnych, co nastraja mnie optymistycznie.
Dobrze nam się ze sobą żyje. Jesteśmy szczęśliwi. Tak bardzo, że zaczęłam myśleć o wspólnej przyszłości, w co do niedawna w ogóle nie wierzyłam. Pojawił się nawet temat założenia rodziny, choć jego rodzice są bardzo zaniepokojeni faktem, że nie jesteśmy po ślubie. Mnie to nie martwi, ale Nate zawsze starał się ich zadowolić, a szczególnie swojego ojca, którego dezaprobata za każdym razem oznaczała długie okresy milczenia.
A teraz jeszcze to. Mina Yvonne mówiła jasno, że cokolwiek się przytrafiło Nate’owi, nie jest to nic dobrego, a ja odnoszę wrażenie, że stoję na skraju przepaści i patrzę w otchłań w dole. Błędy z przeszłości utrudniły mi wiarę we własny osąd, ale uznałam, że już idę w dobrym kierunku i nie mogę znieść myśli, że mój bezpieczny świat chwieje się w posadach.
Kusi mnie, żeby zatelefonować do Nate’a i natychmiast go zapytać, co jest grane i dlaczego mnie okłamuje. Wolę jednak spojrzeć mu w oczy, więc przyspieszam, z trudem chwytając powietrze.3
Kiedy docieram do drzwi wejściowych, jestem już praktycznie zdyszana i to wcale nie z wysiłku fizycznego. Kondycję mam dobrą. Biegam dla przyjemności. Muszę tylko odzyskać kontrolę nad sobą, bo jeśli wpadnę tam z obnażonym mieczem, Nate przejdzie do defensywy i nie poznam prawdy.
Biorę kilka głębokich oddechów i wkładam klucz do zamka, opierając się pokusie, żeby wbiec do salonu i ryknąć: „Co się dzieje?!”.
Zamykam po cichu drzwi i czekam, aż Nate skomentuje mój wcześniejszy powrót do domu. Wewnątrz panuje cisza, ale wiem, że on tutaj jest. Samochód stoi na podjeździe, świecą się światła, a w przeciwieństwie do mnie Nate nie ma zwyczaju włóczyć się po ulicach Manchesteru, jeśli nie ma takiej potrzeby.
– Nate?
Cisza.
Otwieram drzwi do salonu. Jest tam, siedzi na jednej z dwóch szafirowych, aksamitnych sof. Wybrał tę zwróconą tyłem do drzwi. W dłoni trzyma szklaneczkę whisky. Nie odwracając się, unosi powoli drugą rękę, jakby potwierdzał, że odnotował moją obecność, po czym upija łyk. Widać, że to nie pierwsza jego szklanka.
Podchodzę do drugiej sofy i siadam ciężko. Nate jest pijany, a to wszystko utrudni. Oznacza również, że Yvonne nie kłamała. Coś jest nie tak, bo on zwykle kontroluje swoje picie.
– Cześć, kochanie – mówi w wyjątkowo nietypowy dla siebie sposób. Z trudem wstaje z kanapy. – Przygotuję ci drinka.
– Siadaj, Nate. Jeśli będę chciała się napić, sama go sobie zrobię, a na razie nie mam ochoty.
Przyglądam się wyrazowi jego twarzy, próbom uśmiechu i niezgrabnym ruchom i myślę o matce, która zawsze powtarza, że nie ma bardziej dołującego widoku niż pijany facet. Widząc Nate’a, doskonale rozumiem, o co jej chodzi.
Choć wiem, że tę rozmowę trzeba będzie odłożyć do rana, nie potrafię siedzieć cicho. Zostałam dziś upokorzona i chcę wiedzieć, z jakiego powodu.
Nate milczy. Patrzy przed siebie i sączy szkocką.
– Co się dzieje, Nate?
Cofa podbródek i ściąga brwi.
– Piję sobie. Nie sądziłem, że wrócisz do domu tak wcześnie.
– Nie chodzi mi o picie. Poznałam właśnie kobietę imieniem Yvonne, która pracuje w kadrach w Cavendish Hope.
Udaje mi się przyciągnąć jego uwagę. Nie patrzy na mnie, ale jego ciało sztywnieje. Nie zaprawił się jeszcze w takim stopniu, żeby nie dotarło do niego, co powiedziałam.
Podchodzę do niego i zabieram mu szklankę z dłoni. Opiera się, ale zerka na mnie i się poddaje.
– Kurwa – rzuca.
– Tak, można tak to podsumować. Widać było, że jej zdaniem powinnam coś o tobie wiedzieć. Chodzi o coś, co dzieje się w pracy. Musiałam udawać, że wiem, że wszystko gra i buczy. Za cholerę jednak nie mam pojęcia, o co jej chodziło.
Starałam się mówić spokojnie, ale pod koniec mój głos wyraźnie się podnosi.
Nate zwiesza ramiona, jakby ciężar okazał się zbyt duży.
– Myślałem, że to wszystko się rozejdzie po kościach i nawet się nie dowiesz. Wciąż na to liczę, ale…
– Co dokładnie miało się rozejść po kościach? Yvonne wspomniała o jakiejś Gabrielli. Kim ona jest i co ma z tym wspólnego?
Nate wstaje i podchodzi do okna, żeby popatrzeć na ogród, choć i tak niczego nie widać. Na zewnątrz jest ciemno choć oko wykol. Apatyczny Nate, którego zobaczyłam po powrocie do domu, znikł całkowicie. Moje słowa błyskawicznie go otrzeźwiły i z hukiem zrzuciły na ziemię.
– Powinnaś wiedzieć, że ani słowo z tego wszystkiego nie jest prawdą, okej? Nie wiem, dlaczego to wszystko powiedziała i dlaczego ktokolwiek jej wierzy, ale protokół chyba wymaga potraktowania tego poważnie.
– Do kurwy nędzy, Nate, potraktowania czego poważnie?
W końcu się odwraca i patrzy mi w oczy. Policzki ma zaczerwienione. Unosi dłoń, żeby ścisnąć grzbiet nosa kciukiem i palcem wskazującym.
Nie ma sensu pytać ponownie, więc czekam. Skupiam się na kontrolowaniu swojego urywanego, szybkiego oddechu, zanim usłyszę coś, co zapewne nie będzie niczym miłym.
– Ta kobieta, Gabriella Stafford, znana jako Gabi, pracuje w kancelarii od niedawna. Jest młoda, po dwudziestce, i sprawiała wrażenie całkiem miłej. Biurko ma na zewnątrz mojego gabinetu, wraz z pozostałą częścią zespołu. Pewnego wieczoru, kiedy wszyscy już wyszli, żeby rozpocząć weekend, widziałem ją zapłakaną. Zespół wybrał się chyba do baru za rogiem i prawdopodobnie jej nie zaprosili. Po południu mieliśmy długi lunch z klientem, więc siedziałem dłużej, żeby nadrobić pracę. Wyszedłem, żeby z nią porozmawiać, ale wokół kręcili się pracownicy firmy sprzątającej, więc zabrałem ją do siebie i rozmawialiśmy, aż poczuła się lepiej. To było w poprzedni piątek. W poniedziałek, dziesięć dni temu, oskarżyła mnie o molestowanie seksualne.
Czuję, jakby coś uderzyło mnie w pierś.
– Słucham? Dlaczego powiedziała coś takiego? Co zrobiłeś?
Unosi gwałtownie głowę i patrzy na mnie przez zmrużone powieki.
– Dlaczego, do cholery, zakładasz, że cokolwiek zrobiłem?
– Skoro do niczego nie doszło, to na jakiej podstawie cię oskarżyła?
Nate kręci głową.
– Dzięki za zaufanie, Mallory.
Czuję lekkie ukłucie winy, ale serce wciąż mi łomocze.
– Chodziło mi o to, co jej zdaniem zrobiłeś.
Przechyla głowę na jedną stronę, jakby mi nie wierzył.
– Powiedziała im, że ją stalkowałem, że zjawiłem się pewnego wieczoru pod drzwiami jej mieszkania i zasugerowałem, że mogę znacznie ułatwić jej życie i oczyścić drogę do szybkiego awansu w zamian za kilka przysług z jej strony. Chodziło oczywiście o seks. Stwierdziła, że wykluczyłem ją ze spotkań i zleciłem przyziemne zadania tylko dlatego, że mi odmówiła. Do tego oświadczyła, że chwyciłem ją od tyłu w kuchni, położyłem jej ręce na biodrach i ocierałem się o nią. No i oczywiście wtedy, kiedy znalazła się w moim gabinecie, zaprosiłem ją ponoć na drinka i dotykałem w nieodpowiedni sposób. Przesuwałem dłonią po jej lewej piersi, ściśle rzecz biorąc.
Ściska mi się żołądek, a pod żebrami czuję mnóstwo motyli, które z ożywieniem trzepoczą skrzydełkami.
– Zrobiłeś to?
Nate stoi w zupełnym bezruchu. Jego twarz pozostaje bez wyrazu, jakby zbyt wiele sprzecznych emocji walczyło w nim o przewagę. Oboje milczymy, próbując cokolwiek wyczytać z mowy ciała tego drugiego.
– Nie – odpowiada cicho, jakby nie uważał, że w ogóle musi się tłumaczyć.
– Co się w takim razie stało?
– Już ci powiedziałem, Mallory. Przykro mi tylko, że nie wierzysz w moje słowa.
Czy on mówi prawdę?
Nie znoszę samej siebie za takie myślenie. Nate jest moim facetem i go kocham. Myślałam, że mu ufam, ale zaufanie jest takie kruche, a już kiedyś zaufałam mężczyźnie. I jak skończyłam?
To, co mi opowiedział, w ogóle do niego nie pasuje, ale gdzieś z tyłu głowy kołacze się myśl, że byłabym głupia, gdybym ślepo uwierzyła w jego wersję zdarzeń. Jaki motyw może mieć ta kobieta, żeby skłamać?
Nie wiem, co mam mu powiedzieć, ale powinnam trzymać jego stronę.
Podchodzę do niego i kładę mu dłoń na ramieniu.
– Przykro mi, kochanie. Nie chciałam w ciebie zwątpić, ale powinieneś był mi o tym powiedzieć. Ale milczałeś i…
– Wiem. Poczułem się po prostu upokorzony. Nie wiedziałem, jak ci o tym powiedzieć. Liczyłem, że wszystko przycichnie, ale coraz trudniej było mi udawać, że chodzę do pracy.
– Zawiesili cię?
Odwraca się do mnie ze zwieszoną głową.
– Nie mieli wyboru.
Chwytam go delikatnie za nadgarstki, odsuwając mu dłonie od twarzy.
– Richard Altman zawsze bardzo cię wspierał. Jest starszym partnerem, więc co robi w tej sprawie?
Nate wykrzywia jeden kącik ust.
– Gówno robi. Twierdzi, że musi ją przekazać komuś bezstronnemu, a kancelaria wynajęła prawników.
– Jak to? Wy jesteście prawnikami.
– Słuszna uwaga.
Ignoruję jego sarkazm.
– Po co wam inni prawnicy?
– Bo jeśli Cavendish Hope nie załatwi tej sprawy we właściwy sposób, jeśli staną po mojej stronie i Gabi zostanie wyrzucona lub poproszona o wycofanie zarzutów, to może zdecydować się na dalsze postępowanie przeciwko nam. Jeśli nie zastosujemy stosownych procedur, firma będzie ponosiła odpowiedzialność.
– A o jakich stosownych procedurach mowa, jeśli ona kłamie?
Nate wydaje z siebie jęk i zabiera ręce.
– Oczywiście, że ta suka kłamie, Mallory. Dlaczego mi nie wierzysz?
Odpowiadam mu, zanim udaje mi się tę odpowiedź przemyśleć.
– Szczerze mówiąc, ukrywałeś to przede mną przez dziesięć dni, więc wybacz, jeśli miewam pewne wątpliwości.
– Bałem się. Wciąż się boję. Przeraża mnie to zwątpienie w twoich oczach. Świadomość, że wierzysz jej, a nie mnie. Myślałem, że cię stracę. Myślałem, że stracę też pracę, że wszystko, na co pracowałem tak ciężko, pójdzie z dymem, o ile nie znajdą sposobu na udowodnienie, że to wszystko jest nonsensem. – Wyrzuca ramiona w górę. – Wiem, że kobiety od lat borykają się z molestowaniem seksualnym w pracy i to musi się skończyć. Ale zapewniam cię, niczego nie zrobiłem i nie wiem, jak się bronić. Jeśli jej nie powstrzymam, zrujnuje mi życie.
Mam ochotę mu powiedzieć, że kobiety są bezradne w obronie samych siebie od zarania dziejów, ale on o tym wie i to w niczym by nie pomogło, więc wyciągam rękę i delikatnie prowadzę go w stronę sofy. Niezależnie od wątpliwości, które mam w sobie, nie mogę znieść widoku bólu w jego oczach.
– Po prostu opowiedz mi o wszystkim – proszę, nie puszczając jego dłoni.
Robi to, a kiedy słucham jego relacji, czuję, jak moja szczęśliwa, bezpieczna przyszłość wymyka mi się z rąk. W tym momencie nie widzę możliwości, żeby to się dobrze skończyło.4
Cisza w naszym domu aż piszczy pośród ścian. Nate zupełnie się załamał. Spojrzenie ma puste, a w mojej głowie przez cały czas tłucze się jedno wielkie „dlaczego”. Dlaczego młoda kobieta oskarżyła go o coś tak podłego, jeśli to nie jest prawda? Mam ochotę zadawać mu pytania, ale trudno mi dobrać słowa, które nie brzmiałyby albo jak oskarżenie, albo jak oklepany frazes, a Nate nie ma ochoty na rozmowę. Przestał już udawać, że życie jest normalne, i twierdzi, że potrzebuje przestrzeni, by pomyśleć i spróbować zrozumieć, co się wydarzyło w jego życiu. Znam go dobrze, więc opieram się pokusie wypełnienia tej ciszy bezsensownym gadaniem.
Mamy świadomość, że jego przyszłość wisi na włosku i trudno jest mi sobie wyobrazić, jak on się może czuć. Kiedy go jednak dotykam lub próbuję przytulić, natychmiast sztywnieje. Czuję, że jeśli się rozluźni, to rozsypie się całkowicie. Ojciec zwykł go uczyć, że nadmierne okazywanie emocji jest wstydliwe, więc dusi wszystko w sobie.
Jeśli oskarżenie nie zostanie wycofane, najprawdopodobniej straci pracę. Dla niektórych coś takiego niekoniecznie musi oznaczać koniec świata, ale dla Nate’a owszem. On żyje z sukcesów. Kocha wyzwania związane z prawem spółek, z zapewnianiem klientom najkorzystniejszych dla nich rozwiązań. Jego reputacja mocno ucierpi, a opinia innych – zwłaszcza jego rodziny – jest dla niego bardzo ważna. Nawet jeśli zostanie całkowicie oczyszczony z zarzutów, nie uwierzy, że ktokolwiek będzie na niego patrzył tak jak wcześniej.
– Już zawsze będzie mi towarzyszył cień zwątpienia, Mallory. Nikt mi już nie zaufa, a przynajmniej nie w pełni.
Kiedy wypowiada te słowa, patrzy mi prosto w oczy, a ja wiem, o co pyta: „Czy w twojej głowie również znajdę ten cień zwątpienia?”.
Wiem, jak powinna brzmieć odpowiedź. Zdaję sobie sprawę, że jeśli dostrzeże choćby najmniejszą wątpliwość w moich oczach, już nigdy mi nie wybaczy.
Oskarżenia Gabi wywołały więcej szkód, niż mogła sobie wyobrażać, a ja chciałabym ją spotkać, spojrzeć jej prosto w oczy i zapytać, czy naprawdę wierzy w to, co mówi. Może źle coś zinterpretowała? A może to zwykła ludzka złośliwość? Cokolwiek to jest, rozrywa Nate’a na strzępy.
Właśnie zamierzam zasugerować wcześniejsze pójście do łóżka w nadziei, że Nate na tyle zdoła się odprężyć, że pozwoli mi się przytulić, kiedy jego telefon informuje sygnałem o nadejściu wiadomości. Nie podnosi go od razu, a kiedy rzucam mu pytające spojrzenie, przestępuje z nogi na nogę.
– No co jest? – pytam. – To tylko wiadomość.
– To może być Richard. Może już postanowili, co należy zrobić.
– On by do ciebie zadzwonił, Nate, a nie wysyłał wiadomość! Mam zobaczyć sama?
Przez chwilę odnoszę wrażenie, że się zgodzi, ale w końcu kręci głową i podnosi komórkę.
Obserwuję jego twarz, kiedy patrzy na ekran. Ściąga brwi i rozchyla lekko usta.
– Co? – pytam ze zniecierpliwieniem.
– To Gabi. Pisze, że chce wyjaśnić, dlaczego to zrobiła.
– A skąd ona ma twój numer?
Widzę, jak zaciska zęby.
– Wszyscy w zespole mają mój numer. Ona nie jest traktowana w inny sposób. Chce się spotkać jeszcze dziś.
– Dzisiaj? Jest już dwudziesta druga. Co ona sobie myśli?
Nate ponownie odczytuje wiadomość.
– Nie chce czekać. Twierdzi, że chce zrzucić ciężar z ramion. Mamy się spotkać o dwudziestej trzeciej trzydzieści.
Nie podoba mi się to.
– Gdzie?
– W mieście.
Nate patrzy w telefon, a ja nie wiem, co powiedzieć. Czy to dobry pomysł, czy wręcz przeciwnie – fatalny?
– Nie możesz tam iść, Nate. Rozumiem, że szukasz odpowiedzi, ale jeśli ona kłamała…
Nate unosi gwałtownie głowę.
– Jak to „jeśli”?
Nagle chce mi się płakać. Każde wypowiedziane zdanie wydaje się niewłaściwe, a ja nie wiem, jak mu dać to, czego oczekuje, skoro sama biję się z myślami.
Emocjonalna część mnie podpowiada, że to mężczyzna, z którym chcę być do końca życia. Perspektywa utracenia go całkiem mnie przeraża. Logiczna część mnie pyta za to, ile kobiet zaufało swoim mężczyznom tylko po to, żeby się później dowiedzieć, że postąpiły źle. Czy nie jest bezpieczniej zachować choć odrobinę podejrzliwości, warstwę sceptycyzmu, która mogłaby przyjąć na siebie wstrząs, gdyby się okazało, że jest winny?
Kręcę głową, wiedząc, że łzy tu nie pomogą. Okażę się tylko samolubna, podczas gdy to on cierpi.
– Przykro mi, Nate. Źle się wyraziłam. Chciałam powiedzieć, że zważywszy na jej wcześniejsze kłamstwa, skąd mamy wiedzieć, że to nie jest jakaś pułapka? A jak powie, że chodziłeś za nią po mieście? Że ma dowody na to, że ją stalkujesz? Albo że próbowałeś ją przekonywać, żeby wycofała zarzuty?
– Nie mam zielonego pojęcia, w co ona gra, ale zrobiłbym wszystko, żeby tylko wycofała swoje oskarżenia i przeprosiła publicznie. Jeśli nie pójdę, mogę jedynie wszystko pogorszyć.
Rozumiem, dlaczego szuka odpowiedzi, ale to nie jest właściwy sposób.
– Piłeś. Nie możesz prowadzić i nie jesteś na tyle trzeźwy, żebyś mógł sensownie z nią porozmawiać. Nie patrz na mnie w taki sposób! Nie możesz tak ryzykować. Możesz palnąć coś głupiego, a ona przykładowo to nagra. Nie sprawdzisz przecież, czy nie nagrywa komórką, prawda? – Urywam na moment. – Ale ja mogę pojechać.
Nie jestem pewna, skąd w ogóle przyszło mi to do głowy. Nie wiem również, czy to dobry pomysł. Bywam wybuchowa, a jeśli ta kobieta się przyzna, że wszystko zmyśliła, to nie wiem nawet, jak zareaguję. Ale należy ją powstrzymać.
– Zły pomysł – mruczy Nate.
– Dlaczego?
– Bo nie wiemy, co ona sobie myśli. Jeśli zamierza przeprosić, to możesz zadziałać jak płachta na byka. Może również pomyśleć, że nie mam jaj, żeby samemu przyjechać. Nie możesz iść. Nawet o tym nie myśl.
– Ty też nie. Mogła przecież wynająć fotografa, który zrobi ci zdjęcie w trakcie rozmowy z nią. Jeśli jest zdolna do kłamstwa, to jest zdolna do wszystkiego. Nie bądź idiotą, Nate. Proszę, kochanie, napisz jej, że nie możesz przyjechać.
Jego telefon znów się odzywa. Czyta wiadomość, ale milczy, a po kilku sekundach unosi głowę i na mnie patrzy. Wytrzymuje przez chwilę moje spojrzenie, po czym wsuwa telefon do kieszeni dżinsów i idzie w stronę drzwi.
– Dokąd się wybierasz?! – wołam za jego plecami, ale nie uzyskuję odpowiedzi.5
Tom Douglas wyjrzał przez okno biura na przemoczone deszczem ulice w dole, żałując z całego serca, że nie może wrócić w tej chwili z powrotem na wyspę na samym środku Adriatyku. Czy naprawdę przebywał tam jeszcze wczoraj? Zwykle lubił powrót do pracy, ale nie tym razem, a urlop wydawał się już odległym wspomnieniem. Może powinien był zaczekać z powrotem do pracy do poniedziałku, ale gdyby siedział i niczego szczególnego nie robił, taki powrót mógłby się okazać jeszcze trudniejszy.
Kochał swoją pracę, ale dwa minione tygodnie były wręcz magiczne. Musiał za to podziękować swojej partnerce, Louisie. To ona w zmowie z jego nastoletnią córką Lucy zarezerwowała cały wyjazd, a on zupełnie nic na ten temat nie wiedział.
– Zostaw to nam, Tom. Zrobimy ci niespodziankę.
Postąpił tak, jak go prosiły, i nie zadawał żadnych pytań.
Przypomniawszy sobie ich przybycie do oszałamiającej willi na klifie ze stopniami prowadzącymi do prywatnej zatoczki wrzynającej się w skałę, zastanawiał się, co strzeliło jej do głowy, żeby zarezerwować coś tak wielkiego dla nich czworga – zwłaszcza że ich syn Harry miał zaledwie piętnaście miesięcy. Na miejscu zaskoczył go widok prywatnego mola, choć ani on, ani Louisa nie potrafili żeglować, a na dodatek nie było tam zacumowanej żadnej łodzi. Przemyślenia te zachował oczywiście tylko dla siebie, zwłaszcza że czuł podniecenie wiszące w powietrzu, jakby miało się wydarzyć coś wyjątkowego.
I się wydarzyło.
Zdążyli tam spędzić zaledwie jeden dzień, kiedy do zatoczki wpłynął jacht. Tom był w basenie z Harrym i nie zauważył nawet, kiedy Louisa zeszła na molo. Założył, że ktoś po prostu pomylił miejsce cumowania. Kilka minut później usłyszał głos.
– Cześć, braciszku.
Tom przycisnął małe, śliskie ciałko do piersi w obawie, że szok pozbawi go pewności chwytu. Uniósł wzrok i spojrzał na patrzącą na niego z góry postać w przeciwsłonecznych okularach, które zasłaniały przenikliwe, błękitne oczy. Na twarzy brata zagościło coś, co można było opisać jedynie jako triumfalny uśmiech.
Rozbawiona Louisa przykucnęła, żeby odebrać od niego Harry’ego, a on wyskoczył z basenu, żeby uściskać z całej siły swojego brata.
– Do cholery, Tom, będę cały mokry! – zawołał ze śmiechem Jack.
– Jack! – Tom odsunął od siebie brata na odległość ramion, żeby mu się przyjrzeć, po czym spojrzał ponad jego ramieniem na Emmę i ich dzieci, które chichotały, widząc przemoczoną koszulę ojca.
– Teraz już, Pete, Tom. Pamiętasz?
– Wybacz – odparł Tom. Zwracanie się do brata nowym imieniem było gwarancją jego bezpieczeństwa, choć w głowie zawsze miał dla niego pozostać Jackiem.
Tom potrzebował chwili, żeby się dowiedzieć, w jaki sposób zaplanowano cały urlop. W ostatnich latach rzadko widywał się z Jackiem i równie rzadko się z nim komunikował, ponieważ brat ukrywał się przed zorganizowaną grupą przestępczą, z którą musiał współpracować wiele lat wcześniej zmuszony szantażem. Kiedy upozorował swoją śmierć, by przed nimi uciec, nawet Tom nie wiedział o tym, że jego brat wciąż żyje. Jack w końcu wyszedł z ukrycia, żeby uratować komuś życie, jednak szefowie organizacji przestępczej odkryli jego grę i poprzysięgli mu śmierć. Jack musiał się pilnować po dziś dzień.
Louisa wyjaśniła, jak zdołała wszystko zaplanować.
– Chodzi o to, Tom, że Pete zawsze się obawiał, że możesz być obserwowany albo ktoś zhakował ci telefon. Nikt jednak nie interesował się mną, więc Clare i ja zaczęłyśmy spiskować. Pete dowiedział się o wszystkim dopiero wczoraj.
Louisa znacznie lepiej radziła sobie z pilnowaniem, by zwracać się do Jacka i jego żony Emmy nowymi imionami – Pete i Clare – bo nigdy nie znała ich pod poprzednimi.
– Te dwie panie – powiedział Jack, wskazując obie kobiety – z pomocą Lucy wszystko idealnie zaplanowały. Wylecieliśmy z różnych lotnisk w kraju i przylecieliśmy na różne lotniska tutaj. Potem żeglowaliśmy tu przez dzień czy dwa, żeby się upewnić, że nikt za nami nie płynie.
Dwutygodniowe wakacje zmieniły się w najlepsze tego typu doświadczenie, jakie zapamiętał Tom. Miał tam przy sobie wszystkich, których kochał.
Teraz, w swoim biurze, oparł się o szybę i popatrzył na deszcz, wspominając cudowne widoki, do których ostatnio przywykł. Wziął głęboki oddech. Nadszedł czas, żeby przywitać się z zespołem i wrócić do rzeczywistości.
*
– Hej, wróciłeś, szefie! – zawołała Becky Robinson, kiedy Tom wszedł do głównego pomieszczenia. Spojrzała na niego, ledwie kontrolując szeroki uśmiech. – Wow, widać, że złapałeś trochę słońca.
Tom dotknął ze smutkiem swoich opalonych policzków. Tak bardzo się koncentrował na wcieraniu kremu z filtrem w miękką skórkę Harry’ego i przypominanie o tym samym Lucy, że zupełnie zapomniał o sobie.
– Nie było aż tak gorąco, ale nie doceniłem chyba tamtejszego słońca. Mam nadzieję, że zmieni się to w ładną opaleniznę.
Popatrzył po zwróconych ku niemu twarzach, odpowiadając uśmiechem na ich uśmiechy. Choć przygnębiło go pożegnanie z rodziną, czuł się tutaj dobrze.
– Briefing? – powiedział, wskazując tablicę, której używali w trakcie improwizowanych spotkań. – Gdzie Keith?
Tom miał na myśli inspektora Keitha Simsa, którego biurko nigdy niczego nie zdradzało, bo zawsze panował na nim nienaganny porządek. Jego monitor był jednak wyłączony.
– Wziął kilka dni wolnego z przyczyn osobistych – wyjaśniła Becky. – Wraca w poniedziałek.
– Coś się stało? – zapytał Tom, a Becky wzruszyła tylko ramionami. Wiedział, co to oznaczało. Keith nie poinformował nikogo, dlaczego bierze wolne. Dbał o swoją prywatność, ale zdarzało się również, że robił niespodzianki. – Czyli na razie tylko ty i Rob. – Podsunął sobie krzesło.
Becky wezwała gestem dłoni sierżanta Roba Cumbę, który podszedł bliżej.
– Dobrze znów cię widzieć, szefie. – Uśmiechnął się do Toma, który z przyjemnością odnotował, że naturalne ożywienie Roba nie przygasło w trakcie jego nieobecności.
– Co powinienem wiedzieć? – zapytał.
Becky przesunęła w jego stronę kartkę papieru.
– Wszystko masz w dokumentach, ale przygotowałam też listę.
Tom przyjrzał się arkuszowi, zadał kilka pytań, a Becky i Rob wprowadzili go w aktualnie prowadzone sprawy.
– Jedna sprawa nie została tu jeszcze wpisana. Dostaliśmy ją dopiero rano – powiedziała Becky. – Zaginęła młoda kobieta po dwudziestce. Kontakt z nią urwał się po środowej nocy. Zaginięcie zgłoszono wczoraj rano, ale później podniesiono poziom ryzyka. Są powody do niepokoju.
Tom spojrzał na nią pytająco.
– Jakie?
– W środę późnym wieczorem wyszła do miasta. Z tego, co wiemy, poszła sama, tak przynajmniej twierdzi jej siostra Michaela. Mówiła, że idzie się z kimś spotkać, ale nie sprecyzowała z kim. Powiedziała tylko, że musi coś wyjaśnić. Wydawała się zdenerwowana i obiecała, że wyśle siostrze wiadomość, kiedy bezpiecznie wróci do domu, ale nie zrobiła tego. Nie zjawiła się w pracy następnego dnia, a według Michaeli, która mieszka w Liverpoolu, rozmawiają ze sobą każdego ranka bez wyjątku. Na ten moment przegapiła już dwie rozmowy. To się jeszcze nigdy nie wydarzyło.
– Mieszka sama?
– Nie – powiedział Rob. – Wynajmuje pokój w mieszkaniu. Funkcjonariusze już tam pojechali, ale nie wróciła do domu od środy wieczór. Jej współlokatorka założyła, że pojechała się z kimś spotkać i gdzieś się zatrzymała.
– A co, postępuje tak regularnie?
– Nie, nigdy wcześniej to się nie zdarzyło, ale współlokatorka uważa ją za dorosłą kobietę i nie oczekuje od niej wyjaśnień. Wygląda na to, że nie darzą się szczególną sympatią.
Tom wsparł łokcie na stole.
– Co jeszcze zrobiliśmy, próbując ją odnaleźć?
– Firma, w której pracuje, potwierdziła, że nie zjawiła się wczoraj ani nawet nie zadzwoniła. Nie przyszła też dziś, a coś takiego również nigdy nie miało miejsca. Jej siostra twierdzi, że telefon ma wyłączony od środy wieczór. Próbuje do niej dzwonić co godzinę. Wysłaliśmy wiadomość, prosząc o kontakt, kiedy tylko ją odczyta.
– Jest też nagranie z kamery monitoringu, na którym widać, jak idzie w stronę baru – dodała Becky. – Blue Brick w Northern Quarter. Nie ma jednak żadnych dowodów na to, że wracała tą samą drogą. Jechała jednak tramwajem, a te kończą kursować o północy. Operatorzy zabezpieczyli nagrania z okolicy, na wypadek gdyby się okazało, że wracała do domu inną trasą, ale na razie niczego na nich nie znaleziono. W samym lokalu kamery są skierowane wyłącznie na część barową i też niczego nie zarejestrowały, więc albo nie kupiła sobie drinka, albo ktoś jej go postawił.
– Co dalej? – zapytał Tom.
– Zamierzam porozmawiać z jej współpracownikami – oznajmił Rob. – Kiedy zapytaliśmy wstępnie, czy ktoś wie, gdzie można ją znaleźć, wydawali się nieco zamknięci w sobie, więc trzeba tam jeszcze podrążyć. To może być istotne, albo i nie. Dziewczyna prawdopodobnie zaszalała z kimś, kogo poznała, ale nie możemy niczego zignorować. Jeśli coś się jej przytrafiło, to w środę, a dziś mamy piątek.
– Wiemy, jak ona się nazywa? – zapytał Tom.
– Tak. Gabriella Stafford, ale wszyscy mówią na nią Gabi.
Ciąg dalszy w wersji pełnej