- W empik go
Koniec wiary - ebook
Koniec wiary - ebook
SAM HARRIS – amerykański pisarz, neurobiolog oraz założyciel i prezes fundacji Project Reason, której głównym celem jest propagowanie wiedzy naukowej i świeckich wartości. Najbardziej znany jako krytyk religii, związany z ruchem „nowego ateizmu”, głównie kojarzonego z Richardem Dawkinsem, Christopherem Hitchensem i Danielem Dennettem. Absolwent filozofii na Uniwersytecie Stanforda. Otrzymał stopień doktora w dziedzinie neurobiologii na Uniwersytecie Kalifornijskim. Publikuje m.in. w „Newsweeku”, „The New York Times”, „The Los Angeles Times”, „The Economist”, „The Times”, „The Boston Globe”.
Opis
Ta ważna i aktualna książka prezentuje wnikliwą analizę zderzenia wiary i rozumu we współczesnym świecie. Autor zauważa, że ludzkość ma tendencję do porzucania rozumu na rzecz wierzeń religijnych, nawet jeśli popychają one człowieka do największych okrucieństw. Harris wyraża przekonanie, że nawet „umiarkowana” religia stwarza poważne niebezpieczeństwo, szczególnie gdy wkracza w świat polityki. Podporządkowanie się społeczeństwa doktrynom religijnym, może przyczynić się do nasilenia konfliktów międzyludzkich, a istnienie broni masowego rażenia grozi tym, że nie przetrwamy różnic w poglądach. W oparciu o spostrzeżenia z dziedziny neurobiologii, filozofii oraz mistycyzmu Wschodu, Czytelnik otrzymuje nowy, solidny fundament dla rozważań etycznych i duchowych.
Książka Koniec wiary w roku 2005 otrzymała nagrodę PEN/Martha Albrand Award for First Nonfiction.
Przeczytaj Sama Harrisa i obudź się. – Richards Dawkins
Przypadnie do gustu każdemu, kto kiedykolwiek zastanawiał się nad irracjonalnością wiary religijnej i jej okrutnych i zbrodniczych konsekwencji. – The Economist
[Koniec wiary] jest nadzwyczaj rozsądnym wezwaniem do bezwzględnej sekularyzacji społeczeństwa. – The Observer
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7967-244-8 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
●
Dwie główne tezy książki, którą właśnie trzymacie w rękach, są w gruncie rzeczy bardzo proste, a zarazem – czego dowodem ogromne kontrowersje, jakie „Koniec wiary” wywołał i wciąż wywołuje od czasu publikacji oryginału w 2004 roku – w zastanawiający sposób trudne do przyjęcia, żeby nie powiedzieć: rewolucyjne. Tak to skądinąd często bywa z przenikliwymi diagnozami, które z rozmaitych powodów okazują się niewygodne albo sprzeczne z dominującymi akurat narracjami, modami czy poprawnościami.
Pierwsza z tych tez brzmi:
PRZEKONANIA WPŁYWAJĄ NA ZACHOWANIA.
Inaczej mówiąc – żeby zrozumieć to, co ktoś robi, trzeba najpierw zrozumieć, co myśli o świecie. Jaki obraz świata przechowuje w umyśle, jak go sobie wyobraża, w co wierzy, a także jakie towarzyszą temu emocje.
Druga brzmi natomiast:
ISTNIEJĄ PRZEKONANIA „LEPSZE” I „GORSZE”, ISTNIEJĄ PRZEKONANIA W ODNIESIENIU DO ŚWIATA MNIEJ LUB BARDZIEJ ADEKWATNE.
Na przykład – pogląd, że burzę wywołuje bóg burzy jest poglądem zdecydowanie mniej adekwatnym, aniżeli opis tego zjawiska sformułowany przez meteorologię.
Co z tego wynika?
Otóż przekonania nie biorą się w naszych umysłach znikąd, dostajemy je od kultury, w której żyjemy. W kulturach istnieją społecznie dystrybuowane systemy przekonań o różnym sposobie zorganizowania i komplikacji. Najbardziej rozpowszechnionymi systemami tego rodzaju są religie, które przez większość ludzkiej historii spełniały funkcję dawców obrazu świata oraz regulatorów ludzkich zachowań. Religie – a przynajmniej znaczna część z nich – opisują więc rzeczywistość (mówią, jak jest) i na tej podstawie definiują aprobowane oraz zakazane praktyki, zachowania i przekonania (mówią, jak być powinno). Są zatem – powiada Harris, piszący „Koniec wiary” świeżo po zamachach na World Trade Center – źródłem zarówno poglądów, jak i zachowań. Problem polega na tym, że religie nie rozporządzają żadnymi narzędziami umożliwiającymi faktyczne poznanie rzeczywistości, a jednocześnie nader często roszczą sobie do tego wyłączne prawo.
Efekty bywają opłakane. Złe idee bowiem – same albo w połączeniu z polityką – rodzą złe zachowania, prowadzą nie tylko do błędów poznawczych, ale także do irracjonalnych działań, w tym także do przemocy. Istnieją przy tym – konsekwentnie rozwija Harris tezę drugą – religie „lepsze” i „gorsze”. Czy raczej: istnieją religie, które z mniejszym albo większym prawdopodobieństwem wiodą do niebezpiecznych zachowań. Rządzi tu prosta reguła: im więcej racjonalności, weryfikacji empirycznej oraz gotowości do zmiany poglądów pod wpływem doświadczenia, tym mniejszy, nazwijmy to, potencjał przemocowy danej religii czy w ogóle danego systemu przekonań.
Nietrudno się zorientować, że współczesna nauka – z naciskiem na wielostronną weryfikację, krytycyzm, eksperyment i jego powtarzalność w neutralnych warunkach – stanowi najlepsze, jakie mamy, narzędzie rozumienia i opisywania świata. Dlatego właśnie – dowodzi Harris – przestrzeń wspólną, w której żyją ludzie o różnych poglądach, różnych systemach wartości i różnych metafizycznych potrzebach, powinniśmy regulować w oparciu o to, co jesteśmy w stanie ustalić posługując się instrumentami zdolnym przybliżać nas do rzeczywistości, nie zaś od niej oddalać. W XXI wieku mamy już tych instrumentów komplet, teraz trzeba tylko wyciągnąć z tego odpowiednie wnioski. I na tym właśnie ma polegać tytułowy koniec wiary.
Warto dodać, że Harris – w momencie publikacji „Końca wiary” nikomu nie znany, trzydziestosiedmioletni posiadacz licencjatu z filozofii na Uniwersytecie Stanforda, dziś jeden z czołowych światowych publicznych intelektualistów – wcale nie głosi jakiejś apoteozy scjentyzmu i „kultury świeckiej”. Nic podobnego. Mając za sobą intensywne doświadczenia psychodeliczne i wieloletni trening medytacyjny pod kierunkiem tybetańskich lamów, postuluje na łamach tej książki (dziesięć lat później rozwinie te myśli w znakomitym eseju „Przebudzenie. Duchowość bez religii”) swoiste ocalenie z niektórych tradycji religijnych tego, co w nich najlepsze. W szczególności precyzyjnej fenomenologii doświadczenia oraz badania natury świadomości, jakie spotykamy w buddyzmie oraz zachodniej tradycji mistycznej.
Między innymi to właśnie nieoczywiste połączenie – odważna krytyka monoteizmów, pochwała racjonalności, a zarazem orzeźwiający zwrot ku medytacji i mistyce – czyni „Koniec wiary” książką absolutnie wyjątkową. Książką, dodajmy, która nie tylko się przez te osiemnaście lat, które minęły od jej premiery, nie postarzała, lecz przeciwnie: dziś, w epoce fake newsów, teorii spiskowych i ekspansji rozmaitych religijnych oraz świeckich fundamentalizmów, wydaje się właśnie aktualna jak nigdy dotąd.
Tomasz StawiszyńskiOD POLSKIEGO WYDAWCY I POLSKIEGO WYDANIA
●
Wiele zmieniło się na świecie przez kilka lat, które upłynęły od wydania Końca wiary Sama Harrisa na rynku amerykańskim – świat zachodni toczy „ wojnę z terroryzmem” w Iraku i Afganistanie, kolejne fale kryzysu finansowego przetaczają się po całym niemal świecie, zmieniają się rządzący w demokratycznych krajach, rozpoczęły się dramatyczne zmiany w arabskich państwach północnej Afryki, a jednocząca się Europa staje w obliczu problemów, które tę młodą jedność wystawiają na ciężką próbę. Historia dzieje się na naszych oczach, a tempo przemian społecznych i politycznych taktują coraz szybsze komputery i kolejne generacje technologii telekomunikacyjnych.
Przy tak szybkich i nieprzewidywalnych zmianach wiele publikacji z zawartymi w nich analizami i ocenami traci swoją aktualność, a kierunki przemian weryfikują, często wręcz niweczą, wszelkie prognozy i oczekiwania. Zdarzają się jednak nieliczne dzieła, którym upływ czasu nie szkodzi, co więcej, potrafią nabrać wyrazistości, a zawarta w nich treść zaczyna brzmieć wyraźniej, a nawet dopiero teraz zaczynamy ją w pełni rozumieć. Jednym z nich jest z całą pewnością Koniec wiary, który brzmi tak, jakby został napisany nie dalej jak wczoraj.
Choć w czasie, który upłynął pomiędzy amerykańskim a polskim wydaniem, nastąpiły zmiany, które w pierwszej chwili wydawać by się mogły znaczące – np. prezydentem USA nie jest już George Bush, na czele Kościoła katolickiego nie stoi Jan Paweł II, a medialne ucieleśnienie współczesnego zła, Osama bin Laden, nie żyje – to okazuje się, że są to zmiany pozorne, jedynie wymiany osób, szyldów czy etykietek. Zmiana prezydenta lub papieża nie oznacza nagłej zmiany poglądów zależnych od nich ludzi, tak jak śmierć bin Ladena nie kończy ery muzułmańskiego terroryzmu. Gdy osoby te pojawiają się na stronicach Końca wiary, to odczytujmy je tak, jak na to zasługują – jako symbole lub stanowiska, które zajmują w danym czasie, a w ich miejsce możemy podstawiać inne, w zależności od chwili, w której będziemy czytać tę książkę.
A że będziemy ją czytać nie raz i nie tylko teraz jest więcej niż pewne, bo rozważania Sama Harrisa – zakreślające rozległy horyzont współczesnej nauki, po której autor porusza się swobodnie od historii i religioznawstwa poprzez filozofię i mistycyzm aż po rozwijające się dopiero neuronauki – dotykają spraw najważniejszych dla każdego z nas, spraw głęboko osobistych: szczęścia i cierpienia. A nawet więcej – kwestii naszego przetrwania w nowoczesnym czy, jak wolą niektórzy, „ponowoczesnym” świecie, którym wbrew pozorom i naszym oczekiwaniom nie rządzi rozum lecz religijne mity, uprzedzenia i nakazy rodem z epoki żelaza.
Koniec wiary nie stawia wyłącznie diagnozy, lecz skłania również do szukania rozwiązań, które w opinii autora nie muszą być skomplikowane i wymagają od nas głównie uczciwości. Nie pozostaje nic innego, jak powtórzyć za Richardem Dawkinsem: przeczytajmy Sama Harrisa i obudźmy się.
Dariusz Jamrozowicz
styczeń 2012ROZDZIAŁ 1
ROZUM NA WYGNANIU
●
Do autobusu, który odjeżdża z dworca, wsiada młody człowiek. Ubrany jest w płaszcz, pod którym ma przymocowaną do ciała bombę. Kieszenie ma pełne gwoździ, metalowych łożysk i trutki na szczury.
Autobus jest zatłoczony i jedzie do centrum miasta. Młody człowiek siada obok pary w średnim wieku. Poczeka, aż autobus dojedzie do następnego przystanku. Para siedząca obok niego wybrała się prawdopodobnie na zakup nowej lodówki. Kobieta zdecydowała już, jaką chce, jej mąż jednak martwi się, że będzie zbyt droga. Wskazuje na inny model w gazetce reklamowej, która leży rozłożona na jego kolanach. Widać już następny przystanek. Drzwi autobusu otwierają się. Kobieta zwraca mężowi uwagę, że model lodówki wybrany przez niego nie zmieści się pod szafkami. Nowi pasażerowie zajęli ostatnie wolne miejsca siedzące i zaczynają gromadzić się w przejściu między rzędami. Autobus jest już pełny. Młody człowiek uśmiecha się. Naciskając guzik – unicestwia siebie, parę siedzącą obok i dwadzieścia innych osób w autobusie. Gwoździe, kulki z łożysk i trutka na szczury gwarantują jeszcze dalsze ofiary na ulicy i w samochodach obok autobusu. Wszystko poszło zgodnie z planem.
Rodzice młodego człowieka dowiadują się wkrótce, jaki spotkał go los. Pomimo smutku z powodu utraty syna czują olbrzymią dumę z jego osiągnięcia. Wiedzą, że poszedł do nieba i przygotował dla nich drogę, którą kiedyś pójdą tam za nim. A na dodatek posłał swoje ofiary do piekła, gdzie spędzą całą wieczność. Czyli podwójne zwycięstwo. Dla sąsiadów to wydarzenie jest znakomitą okazją do świętowania, oddają cześć rodzicom młodego człowieka, przynosząc im w prezencie jedzenie i pieniądze.
Takie są fakty. To wszystko, co z całą pewnością wiemy o tym młodym człowieku. Czy jest coś jeszcze, co możemy wywnioskować na jego temat na podstawie jego zachowania? Czy był lubiany w szkole? Był bogaty czy biedny? Odznaczał się niską czy wysoką inteligencją? To, co zrobił, nie daje żadnych podpowiedzi. Czy miał wyższe wykształcenie? Czy czekała go świetlana przyszłość inżyniera mechanika? Jego zachowanie nie udzieli żadnych odpowiedzi na tego typu pytania, jak i na setki podobnych¹ . Dlaczego zatem tak łatwo odgadnąć – tak banalnie łatwo, że właściwie można by obstawiać w ciemno – jaka jest religia tego młodego człowieka?²
Wiara to dźwignia, która raz pociągnięta uruchamia niemal wszystko inne w życiu człowieka. Jesteś naukowcem? Liberałem? Rasistą? To są jedynie przykłady działania różnych typów przekonań czy też wierzeń. Twoje wierzenia definiują twoje postrzeganie świata; kierują twoim zachowaniem; decydują o twoich emocjonalnych reakcjach w stosunku do innych ludzi. Jeśli w to wątpisz, zastanów się, jak nagłej zmianie uległyby twoje doświadczenia życiowe, gdybyś uwierzył w jedno z następujących twierdzeń:
1. Pozostały ci tylko dwa tygodnie życia.
2. Właśnie wygrałeś na loterii sto milionów dolarów.
3. Istoty z innej planety wszczepiły ci do mózgu odbiornik i wpływają na twoje myśli.
Dopóki im nie wierzysz, są to tylko słowa. Gdy już w nie uwierzysz, stają się częścią samego instrumentarium twojego umysłu, decydując o twoich pragnieniach, lękach, oczekiwaniach i wypływającym z nich zachowaniu.
Wydaje się jednak, że istnieje problem z niektórymi z naszych najcenniejszych przekonań na temat świata: prowadzą nas, nieuchronnie, do wzajemnego zabijania się. Rzut oka na wydarzenia historyczne, czy też na stronice jakiejkolwiek gazety, ujawnia, że idee, które dzielą jedną grupę ludzi od drugiej – tylko po to, by później spotkały się we wzajemnej rzezi – na ogół mają swoje korzenie w religii. Wygląda na to, że jeśli nasz gatunek sam się kiedyś wyniszczy w toku wojny, to nie stanie się to dlatego, że tak zapisano w gwiazdach, lecz dlatego, że tak zapisano w naszych księgach. To właśnie to, co przy użyciu słów takich jak „Bóg”, „raj” czy „grzech” czynimy dzisiaj, zadecyduje o naszej przyszłości.
Nasza sytuacja wygląda następująco: większość ludzi na świecie wierzy, że Stwórca wszechświata napisał pewną księgę. Na nasze nieszczęście mamy pod ręką wiele takich ksiąg, a każda z nich rości sobie wyłączne prawo do swojej nieomylności. Ludzie mają tendencję do dzielenia się na odłamy, i to raczej według tego, które z tych nieomylnych twierdzeń akceptują, niż na podstawie języka, koloru skóry, miejsca urodzenia, czy też jakiegoś innego plemiennego kryterium. Każdy z tych tekstów nakłania swoich czytelników do przyjęcia sporego zestawu wierzeń i praktyk, wśród których część jest łagodna, natomiast wiele z nich nie. Jednak wszystkie one w przewrotny sposób zgadzają się co do jednej rzeczy o fundamentalnym znaczeniu: „szacunek” dla innych wiar lub dla poglądów osób niewierzących nie jest postawą, której Bóg udziela poparcia. Choć wszystkie wiary otarły się tu i ówdzie o ducha ekumenizmu, to centralną zasadą każdej tradycji religijnej jest to, że wszystkie pozostałe są zaledwie składowiskami pomyłek lub, w najlepszym przypadku, są w znacznym stopniu niekompletne. Nietolerancja jest zatem nieodłącznym elementem każdego wyznania. Gdy ktoś wierzy – naprawdę wierzy – że pewne poglądy prowadzą do wiecznej szczęśliwości lub do jej przeciwieństwa, to nie może znieść ewentualności, że ludzie, których kocha, mogliby zostać sprowadzeni na złą drogę przez pochlebstwa ludzi niewierzących. Pewność co do istnienia życia wiecznego jest po prostu nie do pogodzenia z tolerancją w życiu doczesnym.
Tego typu spostrzeżenia natychmiast jednak stają się dla nas problemem, gdyż krytyka czyjejś wiary stanowi dziś tabu w każdym zakątku naszej kultury. W tym temacie liberałowie i konserwatyści osiągnęli rzadko spotykany konsensus: wierzenia religijne są po prostu poza zakresem racjonalnego dyskursu. Krytykę czyichś poglądów na temat Boga i życia pozagrobowego uważa się za niewłaściwą, w przeciwieństwie do krytyki czyichś poglądów w dziedzinie fizyki lub historii. A na dodatek za każdym razem, gdy w zamachu bombowym muzułmanin unicestwia siebie wraz z dwadzieściorgiem niewinnych ludzi na ulicy w Jerozolimie, zawsze pomija się rolę, jaką w jego czynie odegrała wiara. Motywy na pewno były polityczne, ekonomiczne czy całkowicie osobiste. Bez wiary zdesperowani ludzie nadal popełnialiby okropne czyny. Sama wiara jest zawsze i wszędzie oczyszczana z zarzutów.
Technika ma jednak zwyczaj stwarzania zupełnie nowych imperatywów moralnych. Technologiczne postępy w dziedzinie sztuki wojennej w końcu ukazały, że nasze religijne odmienności – a więc nasze religijne przekonania – stoją w całkowitej sprzeczności z naszym przetrwaniem. Nie możemy już dłużej ignorować faktu, że miliardy naszych sąsiadów wierzą w metafizykę śmierci męczeńskiej lub w dosłowną prawdę Apokalipsy św. Jana, czy też w którekolwiek z pozostałych nadprzyrodzonych pojęć, jakie skrywają się w umysłach wiernych od tysiącleci – ponieważ nasi sąsiedzi są dziś wyposażeni w broń chemiczną, biologiczną i nuklearną. Nie ma żadnych wątpliwości, że te osiągnięcia cywilizacyjne wyznaczają ostateczne stadium naszej łatwowierności. Słowa takie jak „Bóg” i „Allach” muszą pójść w ślady „Apolla” i „Baala”, w przeciwnym razie sprowadzą zagładę na nasz świat.
Kilka minut spędzonych na przechadzce po cmentarzu nieudanych idei pokazuje, że takie rewolucje w dziedzinie pojęć są możliwe. Weźmy przypadek alchemii: fascynowała ludzi przez ponad tysiąc lat, a jednak ktokolwiek, kto dziś na poważnie twierdziłby, że jest praktykującym alchemikiem, sam pozbawiłby się możliwości zajmowania większości odpowiedzialnych stanowisk w naszym społeczeństwie. Religie oparte na wierze musi czekać taki sam los – odejście w niebyt.
Jaka jest alternatywa dla religii takiej, jaką znamy? Jak się okazuje, jest to źle postawione pytanie. Chemia nie była „alternatywą” dla alchemii; była to całkowita wymiana ignorancji w jej szczytowym rozkwicie na prawdziwą wiedzę³ . Przekonamy się, że – tak jak w przypadku alchemii – mówienie o „alternatywie” dla religii oznacza niezrozumienie tematu.
Oczywiście ludzie wierzący plasują się na szerokiej skali: jedni czerpią pociechę i natchnienie z określonej tradycji duchowej, pozostając jednak w pełni oddanymi tolerancji i różnorodności, podczas gdy inni spaliliby ziemię na popiół, gdyby to mogło położyć kres herezji. Istnieją zatem, innymi słowy, ludzie religijnie umiarkowani i religijni ekstremiści, i nie powinno się mylić ich odmiennych pasji i działań. Jednak jednym z głównych tematów tej książki jest twierdzenie, iż ludzie religijnie umiarkowani sami są nosicielami fatalnego dogmatu: wyobrażają sobie, że droga do pokoju stanie przed nami otworem, gdy tylko każdy z nas nauczy się szanować niczym nieuzasadnione wierzenia innych ludzi. Mam nadzieję wykazać, że sam ideał tolerancji religijnej – zrodzony z poglądu, że każdy człowiek powinien móc bez ograniczeń wierzyć w cokolwiek chce na temat Boga – jest jedną z głównych sił napędowych pchających nas ku przepaści.
Zbyt wolno uświadamiamy sobie, w jakim stopniu wiara religijna utrwala bestialstwo człowieka wobec człowieka. Trudno się jednak dziwić, skoro wielu z nas nadal uważa, że wiara jest niezbędnym elementem ludzkiego życia. Obecnie dwa mity utrzymują wiarę poza zasięgiem racjonalnej krytyki oraz wydają się w równym stopniu sprzyjać i religijnemu ekstremizmowi, i religijnemu umiarkowaniu: (1) większość z nas uważa, że istnieją rzeczy dobre, które ludzie wynoszą z wiary religijnej (np. silne wspólnoty, moralne zachowanie, duchowe doświadczenie), a których nie można osiągnąć w inny sposób; (2) wielu z nas również uważa, że okropieństwa, które czasem popełnia się w imieniu religii, nie są wytworami wiary jako takiej, lecz naszej nikczemnej natury – mrocznych sił, takich jak chciwość, nienawiść i strach – na które wierzenia religijne same są najlepszym (albo nawet jedynym) remedium. Trudno się oprzeć wrażeniu, że mity te razem wzięte skutecznie uodporniły nas na epidemie rozsądku w dyskursie publicznym.
Wielu ludzi umiarkowanych religijnie podąża na pozór głównym nurtem pluralizmu, domagając się przyznania wszystkim wiarom równej wartości, ale w rezultacie nie starają się oni nawet dostrzec, jak niereformowalne sekciarskie prawdy głosi każda z nich. Dopóki chrześcijanin wierzy, że tylko jego ochrzczeni współbracia będą zbawieni w dniu Sądu Ostatecznego, dopóty prawdopodobnie nie będzie mógł „szanować” wierzeń innych ludzi, bo wie, że takie właśnie poglądy podsycają ogień piekielny, który na ich zwolenników czeka choćby i w tej chwili. Muzułmanie i żydzi w zasadzie przyjmują ten sam arogancki punkt widzenia w swoich działaniach i od tysiącleci z pasją nieustannie wyliczają błędy innych religii. Rozumie się samo przez się, że te konkurencyjne systemy wierzeń są w równym stopniu nieskażone przez dowody.
Mimo to tak odmienni od siebie intelektualiści jak H. G. Wells, Albert Einstein, Carl Jung, Max Planck, Freeman Dyson i Stephen Jay Gould ogłosili, że wojna pomiędzy rozumem a wiarą już dawno się skończyła. Przyjmując taki pogląd, zgadzamy się, że nie ma potrzeby, aby wszystkie nasze przekonania dotyczące wszechświata były spójne. Ktoś może być bogobojnym chrześcijaninem w niedzielę, a w poniedziałek rano pracować jako naukowiec, nie musząc nigdy tłumaczyć się ze ścianki działowej, która jak gdyby sama zbudowała się w jego głowie, w czasie gdy on spał. Można by powiedzieć, że jest w stanie zjeść swój rozsądek i nadal go mieć. Jak pokażą pierwsze rozdziały tej książki, to wyłącznie dzięki temu, że Kościół w świecie zachodnim został politycznie okiełznany, każdy może sobie pozwolić na taki sposób myślenia. Tam, gdzie uczeni nadal mogą być ukamienowani za poddawanie w wątpliwość wiarygodności Koranu, użyte przez Goulda pojęcie „pełnego miłości konkordatu” pomiędzy wiarą a rozumem byłoby całkowitym złudzeniem⁴.
Nie oznacza to, że najgłębsze troski ludzi wierzących – czy to umiarkowanych, czy ekstremistów – są banalne lub wręcz błędne. Nie da się zaprzeczyć, że większość z nas ma emocjonalne i duchowe potrzeby, którymi obecnie zajmują się – choć nie wprost i za straszliwą cenę – dominujące religie. I są to potrzeby, których samo zrozumienie naszego świata, w sposób naukowy czy jakikolwiek inny, nigdy nie zaspokoi. Istnieje najwyraźniej jakiś sakralny wymiar naszego istnienia, i pogodzenie się z tym faktem mogłoby się stać najwyższym celem w życiu człowieka. Przekonamy się jednak, że nie musimy wierzyć w niedające się sprawdzić twierdzenia – Jezus był zrodzony przez dziewicę; Koran jest słowem Bożym – aby ten cel osiągnąć.
Mit „umiarkowania” w religii
Pogląd, że któraś z naszych religii reprezentuje nieomylne słowo tego Jedynego Prawdziwego Boga, wymaga encyklopedycznej ignorancji z dziedziny historii, mitologii i sztuki pojmowanej choćby jako rozrywka – gdyż wierzenia, rytuały i ikonografia każdej z naszych religii świadczą o stuleciach zapylania krzyżowego pomiędzy nimi. Niezależnie od ich urojonego źródła doktryny współczesnych religii nie nadają się do obrony bardziej od tych, które z powodu braku wyznawców zostały wyrzucone na śmietnisko mitologii tysiące lat temu. A to dlatego, że dowodów na uzasadnienie wiary w dosłowne istnienie Jehowy i Szatana nie ma więcej, niż było ich na utrzymywanie Zeusa usadzonego na swoim górskim tronie czy Posejdona wzburzającego wody mórz.
Według Instytutu Gallupa, 35 proc. Amerykanów wierzy, że Biblia jest wiernym i nieomylnym słowem Stwórcy wszechświata⁵. Dalsze 48 proc. wierzy, że jest ona „natchnionym” słowem tegoż – wciąż nieomylnym, choć niektóre fragmenty muszą być interpretowane symbolicznie, zanim ich prawda zostanie wydobyta na światło dzienne. Pozostaje zaledwie 17 proc., które wątpi w to, aby osobowy Bóg, w swojej nieskończonej mądrości, mógł zredagować ten tekst – jak również stworzyć ziemię wraz z 250 tys. gatunków chrząszczy. Około 46 proc. Amerykanów przyjmuje dosłowną wizję stworzenia świata (40 proc. wierzy, że Bóg kierował dziełem stworzenia w przeciągu milionów lat). Oznacza to, że 120 mln Amerykanów umiejscawia Wielki Wybuch 2,5 tys. lat po tym, jak Babilończycy i Sumerowie nauczyli się warzyć piwo. Jeśli można wierzyć temu badaniu opinii publicznej, to prawie 230 mln Amerykanów wierzy, że księga, która nie jest ani jednorodna stylistycznie, ani spójna wewnętrznie, została zredagowana przez wszechwiedzące, wszechmogące i wszechobecne bóstwo. Badania przeprowadzone wśród hinduistów, muzułmanów i żydów na całym świecie z pewnością przyniosłyby zbliżone wyniki, ukazując, że my – jako gatunek – wyrośliśmy niemal całkowicie odurzeni przez nasze mity. Jak to możliwe, że w tej jednej dziedzinie naszego życia przekonaliśmy samych siebie, że nasze poglądy na temat świata mogą sobie bujać w obłokach, całkowicie nieskrępowane rozumem lub dowodami?
To właśnie z szacunku dla tego dość zaskakującego krajobrazu poznawczego musimy ustalić, co oznacza bycie człowiekiem religijnie „umiarkowanym” w XXI wieku. Umiarkowani w obrębie każdej wiary zmuszeni są luźno interpretować (albo po prostu ignorować) większość ze swoich kanonów, aby móc normalnie żyć we współczesnym świecie. Nie ma żadnych wątpliwości, że działa tutaj mroczna prawda ekonomii: wydaje się, że społeczeństwa stają się o wiele mniej produktywne za każdym razem, gdy całe grupy ludzi tłumnie przestają wytwarzać różne gadżety i zaczynają zabijać swoich klientów oraz wierzycieli za to, że są heretykami. Pierwszym, co się daje zauważyć, gdy umiarkowani religijnie wycofują się z biblijnej dosłowności, jest to, że inspiracja ku temu nie pochodzi ze świętej księgi, lecz z rozwoju kultury, który sprawia, że wiele wypowiedzi Boga trudno zaakceptować w formie pisemnej. W Ameryce religijne umiarkowanie jest dodatkowo wymuszane przez fakt, iż większość chrześcijan i żydów nie czyta Biblii w całości, i w rezultacie nie mają pojęcia, jak żarliwie Bóg Abrahama chce zmieść herezję z powierzchni ziemi. Jeden rzut oka na Księgę Powtórzonego Prawa ukazuje, że ma on coś bardzo konkretnego na myśli, jeśli twój syn lub córka wróci z zajęć jogi, opowiadając się za oddawaniem czci Krisznie:
Jeśli cię będzie pobudzał skrycie twój brat, syn twojej matki, twój syn lub córka albo żona, co na łonie twym spoczywa albo przyjaciel tak ci miły, jak ty sam, mówiąc: Chodźmy, służmy bogom obcym, bogom, których nie znałeś ani ty, ani przodkowie twoi – jakiemuś spośród bóstw okolicznych narodów, czy też dalekich od jednego krańca ziemi do drugiego – nie usłuchasz go, nie ulegniesz mu, nie spojrzysz na niego z litością, nie będziesz miał miłosierdzia, nie będziesz taił jego przestępstwa. Winieneś go zabić, pierwszy podniesiesz rękę, aby go zgładzić, a potem cały lud. Ukamienujesz go na śmierć, ponieważ usiłował cię odwieść od Pana, Boga twojego . (Księga Powtórzonego Prawa 13:7–11)
Chociaż kamienowanie dzieci za herezję wyszło w naszym kraju z mody, nie usłyszycie umiarkowanego chrześcijanina lub żyda postulującego „symboliczne” odczytanie tego typu fragmentów. (Tak naprawdę każdego z nich najwyraźniej powstrzymuje stanowczo sam Bóg w Księdze Powtórzonego Prawa 13:1 – „Tych wszystkich rzeczy, przeze mnie nakazanych, pilnie będziesz przestrzegał, by je wykonać: niczego nie dodasz i niczego nie ujmiesz”). Powyższy ustęp jest tak samo kanoniczny jak każdy inny w Biblii i jedynie poprzez ignorowanie takich barbarzyństw Dobra Księga daje się pogodzić z życiem we współczesnym świecie. Dla „umiarkowania” w religii stanowi to pewien problem: nie ma nic, co by je uzasadniało, poza oficjalnie nieuznawanym zaniedbywaniem litery boskiego prawa.
Jedynym powodem, dla którego ktoś jest obecnie „umiarkowany” w sprawach wiary, jest to, że przyswoił sobie niektóre z owoców ludzkiej myśli ostatnich dwóch tysięcy lat (politykę demokracji⁶ , rozwój nauki w każdej dziedzinie, troskę o prawa człowieka, koniec kulturowej i geograficznej izolacji itp.). Drzwi prowadzące na zewnątrz biblijnej dosłowności nie otwierają się od wewnątrz. Umiarkowanie, które widzimy wśród niefundamentalistów, nie oznacza, że sama wiara ewoluowała; jest to raczej efekt wielu potężnych ciosów zadanych przez nowoczesność, które wystawiły pewne założenia wiary na działanie wątpliwości. Niemałe znaczenie pośród tych osiągnięć ma nasza skłonność do tego, by cenić sobie dowody, i być przekonanym do pewnych twierdzeń w takim stopniu, w jakim istniejące dowody je potwierdzają. Pod tym względem nawet większość fundamentalistów wiedzie swoje życie, korzystając z rozumu; wygląda jedynie na to, że ich umysły zostały podzielone na różne części, aby zrobić, czy raczej zmarnować, miejsce na prawdy, które przypisuje sobie ich wiara. Powiedzcie pobożnemu chrześcijaninowi, że zdradza go żona albo że dzięki mrożonemu jogurtowi można stać się niewidzialnym, a prawdopodobnie będzie tak samo żądał dowodów, jak każdy inny, i nie da się przekonać, dopóki mu ich nie dostarczycie. Powiedzcie mu, że książka, którą trzyma przy swoim łóżku, została napisana przez niewidzialne bóstwo, gotowe przez całą wieczność karać go ogniem, jeśli nie uwierzy w każde zawarte w niej niewiarygodne twierdzenie na temat wszechświata, a pewnie w ogóle nie zażąda żadnych dowodów.
Umiarkowanie religijne zrodziło się z faktu, że nawet najsłabiej wykształcona osoba spośród nas po prostu wie więcej na temat pewnych zagadnień, niż ktokolwiek wiedział przed dwoma tysiącami lat – a większość tej wiedzy stoi w sprzeczności ze świętą księgą. Wiedząc choćby co nieco o osiągnięciach medycyny w ostatnich stu latach, większość z nas nie utożsamia już procesów chorobowych z grzechem czy opętaniem przez demony. Mając wiedzę na temat poznanych odległości pomiędzy różnymi obiektami we wszechświecie, większość z nas (a właściwie około połowa) uważa, że twierdzenia, iż wszystko zostało stworzone sześć tysięcy lat temu (razem ze światłem odległych gwiazd dochodzącym już do Ziemi), nie można traktować poważnie. Takie ustępstwa na rzecz nowoczesności nawet w najmniejszym stopniu nie wskazują na to, że wiara jest zgodna z rozumem lub że nasze tradycje religijne są z samej zasady otwarte na nową wiedzę; oznaczają one jedynie, że utylitarne podejście do ignorowania (lub „reinterpretowania”) pewnych artykułów wiary jest dziś stosowane powszechnie. Każdy, kogo przewieziono samolotem do innego miasta na operację wszczepienia bypassów serca, przyzna – choćby tylko po cichu – że kilku rzeczy na temat fizyki, geografii, inżynierii i medycyny zdążyliśmy się już nauczyć od czasów Mojżesza.
Nie jest zatem tak, że teksty te na przestrzeni czasu zachowały wewnętrzną spójność (bo nie zachowały), zostały po prostu skutecznie przeredagowane ze względu na nasz brak zainteresowania pewnymi ich fragmentami. Większości z tych, które pozostały – to te „dobre fragmenty” – oszczędzono takiej samej selekcji, gdyż jeszcze nie osiągnęliśmy prawdziwie nowoczesnego pojmowania naszej etycznej intuicji oraz zdolności do przeżyć duchowych. Gdybyśmy lepiej rozumieli funkcjonowanie ludzkiego mózgu, bez wątpienia odkrylibyśmy prawa, które rządzą związkami pomiędzy stanami świadomości, typami zachowania i różnymi sposobami wykorzystania uwagi. Co sprawia, że jeden człowiek jest szczęśliwszy od drugiego? Dlaczego miłość bardziej sprzyja uczuciu szczęścia niż nienawiści? Dlaczego na ogół wolimy piękno od brzydoty i porządek od chaosu? Dlaczego jest nam tak dobrze, kiedy się uśmiechamy i śmiejemy, i dlaczego te wspólne doświadczenia na ogół zbliżają ludzi do siebie? Czy jaźń jest złudzeniem, a jeśli tak, to jakie ma to konsekwencje dla ludzkiego życia? Czy istnieje życie po śmierci? Są to ostatecznie zagadnienia dla dojrzałej nauki zajmującej się badaniem umysłu. Jeśli kiedyś rozwiniemy taką naukę, większość naszych religijnych tekstów nie będzie przydatna mistykom w większym stopniu, niż są one obecnie przydatne astronomom.
Choć umiarkowanie w religii może się wydawać rozsądnym stanowiskiem, które można zająć, to w świetle tego, czego dowiedzieliśmy się (a także tego, czego jeszcze nie wiemy) o wszechświecie, nie oferuje ono żadnej zapory przed religijnym ekstremizmem oraz religijną przemocą. Z perspektywy osób, które starają się wieść życie zgodnie z literą tych tekstów, ktoś o umiarkowanych poglądach religijnych jest nikim więcej, jak nieudanym fundamentalistą. Skończy on, według wszelkiego prawdopodobieństwa, w piekle razem z resztą niewiernych. Problem, jaki stanowi dla nas umiarkowanie religijne, jest w tym, że nie pozwala ono, aby na temat religijnej dosłowności wypowiadano się zbyt krytycznie. Nie możemy powiedzieć, że fundamentaliści są szaleni, ponieważ oni jedynie korzystają z wolności wyznania; nie możemy nawet powiedzieć, że się mylą w sprawach religii, bo ich wiedza na temat świętej księgi jest w zasadzie nie do pobicia. Wszystko, co możemy powiedzieć jako osoby o umiarkowanych poglądach religijnych, to to, że nie podobają nam się osobiste i społeczne koszty, jakie nakłada na nas przyjęcie świętej księgi w całości. Nie jest to nowa forma wiary ani nawet nowy rodzaj biblijnej egzegezy, jest to po prostu kapitulacja przed bogactwem arcyludzkich zainteresowań, które w zasadzie nie mają nic wspólnego z Bogiem. Umiarkowanie religijne jest wytworem świeckiej wiedzy i biblijnej ignorancji – nie jest ono na tyle wiarygodne, w kategoriach religijnych, by stawiać je na równi z fundamentalizmem⁷. Teksty same w sobie są jednoznaczne; każdy ich fragment jest idealny. W ich świetle umiarkowanie religijne nie wygląda na nic innego, jak tylko niechęć do pełnego podporządkowania się boskim prawom. Nie prowadząc swojego życia zgodnie z literą tekstów, a jednocześnie tolerując brak rozsądku u tych, którzy to robią, osoby o umiarkowanych poglądach religijnych zdradzają zarówno wiarę, jak i rozum. Jeżeli główne dogmaty wiary nie będą poddawane w wątpliwość – czyli to, że wiemy, że Bóg istnieje, oraz że wiemy, czego od nas żąda – to umiarkowanie religijne nie zrobi nic, by wyprowadzić nas z tego pustkowia.
Łagodny charakter większości osób o umiarkowanych poglądach religijnych nie wskazuje na to, że wiara religijna jest czymś wznioślejszym od rozpaczliwego mariażu nadziei i ignorancji. Nie daje także gwarancji, że nie trzeba będzie zapłacić straszliwej ceny za ograniczanie zakresu wykorzystania rozumu w naszych kontaktach z innymi ludźmi. Umiarkowanie religijne – o tyle, o ile przedstawia próbę utrzymania tego, co się jeszcze nadaje do użytku w ortodoksyjnej religii – zamyka drzwi do bardziej wyrafinowanego podejścia wobec duchowości, etyki i tworzenia silnych społeczności. Wydaje się, że osoby o umiarkowanych poglądach religijnych sądzą, że to, czego potrzebujemy, to nie gruntowne zrozumienie i innowacja w tych dziedzinach, lecz zwykłe rozrzedzenie filozofii pochodzącej jeszcze z epoki żelaza. Zamiast zebrać wszystkie siły oparte na naszej kreatywności i racjonalności, by skupić się na kwestiach etyki, spójności społecznej, a nawet przeżycia duchowego, umiarkowani jedynie proszą, abyśmy złagodzili nasze standardy przestrzegania starożytnych przesądów i zakazów, ale poza tym mielibyśmy utrzymywać system wierzeń, który został nam przekazany przez mężczyzn i kobiety, których życie było po prostu zdewastowane przez ich elementarny brak wiedzy o świecie. W jakiej jeszcze dziedzinie życia można zaakceptować taką uległość wobec tradycji? W medycynie? W inżynierii? Nawet polityka nie cierpi na taki anachronizm, jaki wciąż dominuje w naszym myśleniu o wartościach etycznych i doznaniach duchowych.
Wyobraź sobie, że bylibyśmy w stanie ożywić wykształconego chrześcijanina z XIV wieku. Człowiek ten okazałby się kompletnym nieukiem, z wyjątkiem zagadnień wiary. Jego przekonania dotyczące geografii, astronomii i medycyny wprawiłyby w stan zażenowania nawet dziecko, ale wiedziałby mniej więcej wszystko, co można wiedzieć o Bogu. Mimo że uważany byłby za głupca, twierdząc, że ziemia jest środkiem wszechświata lub że trepanacja jest rozsądnym zabiegiem medycznym, to jego poglądy religijne nadal byłyby bez zarzutu. Istnieją dwa wyjaśnienia tego faktu: albo tysiąc lat temu doprowadziliśmy do perfekcji nasze religijne rozumienie świata – podczas gdy nasza wiedza na wszystkich innych płaszczyznach była wciąż beznadziejnie nieprecyzyjna – albo religia, będąc zwykłym podtrzymywaniem dogmatu, jest jedyną dziedziną dyskursu, która nie dopuszcza postępu. Zobaczymy później, że wiele przemawia za tym drugim poglądem.
Czy wraz z każdym mijającym rokiem nasze wierzenia religijne zachowują coraz więcej danych na temat ludzkiego doświadczenia? Jeśli religia szczerze zajmuje się sferą pojmowania oraz ludzkimi potrzebami, to powinna być podatna na postęp, jej doktryny powinny stawać się bardziej przydatne, a nie mniej. Postęp w religii, tak jak w innych dziedzinach, musiałby dotyczyć obecnych dociekań, a nie po prostu powtórzenia wcześniejszej doktryny. Cokolwiek jest dziś prawdziwe, powinno być dziś możliwe do odkrycia i dające się opisać w sposób, który nie jest jawnym afrontem wobec całej reszty naszej wiedzy o świecie. Przy takim kryterium, całe religijne przedsięwzięcie wygląda na absolutne zacofanie. Nie może ono przetrwać zmian, których doświadczyliśmy – kulturowych, technologicznych, a nawet etycznych. W przeciwnym razie, niewiele jest powodów, by sądzić, że to my przetrwamy, a nie ono.
Umiarkowani nie chcą nikogo zabijać w imię Boga, ale chcą, abyśmy ciągle używali słowa „Bóg”, tak jak byśmy wiedzieli, o czym mówimy. I nie chcą, żeby mówiono cokolwiek zbyt krytycznego o ludziach, którzy naprawdę wierzą w Boga swoich ojców, bo tolerancja, być może bardziej niż wszystko inne, jest święta. Mówienie otwarcie i zgodnie z prawdą o stanie naszego świata – na przykład, że zarówno Biblia, jak i Koran zawierają sterty wyniszczającego życie bełkotu – jest sprzeczne z tolerancją, taką jak ją obecnie pojmują umiarkowani. Lecz nie stać nas już dłużej na luksus takiej politycznej poprawności. Musimy w końcu zdać sobie sprawę z ceny, jaką płacimy, by utrzymywać ikonografię naszej ignorancji.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersjiWszystkie ustępy Biblii cytowane za „Biblią Tysiąclecia” (Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, Wydawnictwo Pallottinum, Poznań-Warszawa 1980). Wyjątkiem jest cytat ze św. Augustyna w przypisach do rozdziału 3, w którym ustępy z Biblii wraz ze skrótami podane są w brzmieniu cytowanego wydania (przyp. tłum.).
Trepanacja jest praktyką wiercenia dziur w ludzkiej czaszce. Dowody archeologiczne sugerują, że jest to jeden z najstarszych zabiegów chirurgicznych. Przeprowadzano ją przypuszczalnie na epileptykach i chorych psychicznie, usiłując w ten sposób dokonać egzorcyzmów. Choć nadal istnieje wiele różnych powodów, by w obecnych czasach otwierać czyjąś czaszkę, to nie ma wśród nich nadziei na to, że zły duch użyje tej dziury jako wyjścia.