Koniec Zimy. Saga Skrzydła ognia. Księga 7 - ebook
Koniec Zimy. Saga Skrzydła ognia. Księga 7 - ebook
Misja, która jest wielkim wyzwaniem… albo śmiercionośną pomyłką. Zima przez całe życie był powodem rozczarowania dla swojej rodziny z królewskiego rodu Lodoskrzydłych. Kiedy jego siostra Sopella odleciała z Akademii na Jadeitowej Górze, uciekając przed konsekwencjami straszliwych zbrodni i najpewniej zamierzając popełnić następne, Zima zrozumiał, że oboje potrzebują drugiej szansy, żeby wszystko naprawić. Musiał tylko odnaleźć siostrę. Nowi przyjaciele Zimy, jego współszpony – Pełnia, Kinkażu i Ghibli, nie pozwolą mu samotnie wyruszyć w niebezpieczną podróż. Najwyraźniej nie rozumieją, że Lodoskrzydłe, najwspanialsze smoki spośród wszystkich plemion, same rozwiązuje swoje problemy. Kiedy ich poszukiwania doprowadzają ich prosto w zawzięte szpony królowej Czerwieni, Zima ucieszy się, że może liczyć na pomoc. Jednak nawet najodważniejsze smoki nie mogą udać się razem z nim do Królestwa Lodu, gdzie będzie musiał stawić czoło największemu zagrożeniu dla siebie – swojej własnej rodzinie.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67023-78-8 |
Rozmiar pliku: | 3,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W AKADEMII NA
JADEITOWEJ GÓRZE!
W tej szkole będziecie uczyć się skrzydło w skrzydło ze smokami ze wszystkich plemion, dlatego chcemy udzielić wam kilku podstawowych informacji, które pomogą wam, kiedy zaczniecie poznawać inne smoki.
Każde z was zostało przydzielone do skrzydełka razem z innymi sześcioma smokami. Wszystkie skrzydełka wymieniono na następnej stronie.
Dziękujemy, że chcecie być częścią tej szkoły. Jesteście naszą nadzieją na przyszłość Pyrrii. Wy jesteście smokami, które mogę przynieść trwały pokój temu światu.
ŻYCZYMY WAM CAŁEJ MOCY
SKRZYDEŁ OGNIA!JADEITOWE
SKRZYDEŁKO
Lodoskrzydły: Zima Błotoskrzydły: Ugier Nocoskrzydły: Strażniczka Pełni Deszczoskrzydły: Kinkażu Piaskoskrzydły: Ghibli Morskoskrzydły: Żółw Nieboskrzydły: Karneola
SREBRNE
SKRZYDEŁKO
Lodoskrzydły: Changbai Błotoskrzydły: Sepia Nocoskrzydły: Nieulękła Deszczoskrzydły: Delfin Piaskoskrzydły: Strusia Morskoskrzydły: Ukwiał Nieboskrzydły: Drozd
ZŁOTE
SKRZYDEŁKO
Lodoskrzydły: Sopella Błotoskrzydły: Kropiatka Nocoskrzydły: Duży Ogon Deszczoskrzydły: Tamaryna Piaskoskrzydły: Onyksa Morskoskrzydły: Szczupak Nieboskrzydły: Płomień
MIEDZIANE
SKRZYDEŁKO
Lodoskrzydły: Alba Błotoskrzydły: Moczar Nocoskrzydły: Telepatka Deszczoskrzydły: Kokos Piaskoskrzydły: Widłoróg Morskoskrzydły: Ostryga Nieboskrzydły: Sokół
KWARCOWE
SKRZYDEŁKO
Lodoskrzydły: Gronostaj Błotoskrzydły: Traszka Nocoskrzydły: Potężny Szpon Deszczoskrzydły: Siamang Piaskoskrzydły: Spiekota Morskoskrzydły: Barakuda Nieboskrzydły: GranatPIASKOSKRZYDŁE
OPIS: bladozłote lub białe łuski w kolorze piasków pustyni; kolec jadowy na końcu ogona; rozwidlone czarne języki.
ZDOLNOŚCI: potrafią długo przeżyć bez wody, atakują przeciwnika jak skorpiony kolcem jadowym na czubku ogona, potrafią się ukryć, zakopując się w piasku pustynnym, zioną ogniem.
KRÓLOWA: od końca wojny o tron Piaskoskrzydłych królowa Cierń.
UCZNIOWIE NA JADEITOWEJ GÓRZE: Spiekota, Onyksa, Strusia, Widłoróg, Ghibli.LODOSKRZYDŁE
OPIS: łuski srebrzyste jak księżyc albo bladoniebieskie jak lód; szpony z zadziorami umożliwiające sprawne poruszanie się na lodzie; rozwidlone niebieskie języki; mocno zwężające się ogony, których koniec przypomina bicz.
ZDOLNOŚCI: dobrze znoszą temperatury poniżej zera i bardzo jasne światło, zioną śmiercionośnym, zamrażającym oddechem.
KRÓLOWA: królowa Lodowiec.
UCZNIOWIE NA JADEITOWEJ GÓRZE: Alba, Changbai, Gronostaj, Sopella, Zima.NOCOSKRZYDŁE
OPIS: fioletowo-czarne łuski i rozrzucone srebrne łuski pod skrzydłami, przypominające obsypane gwiazdami nocne niebo; czarne rozwidlone języki.
ZDOLNOŚCI: potrafią zionąć ogniem, znikać w ciemnościach; kiedyś słynęły z umiejętności czytania w umysłach i przepowiadania przyszłości, ale to już minęło.
KRÓLOWA: królowa Gloria (patrz najnowsze zwoje na temat exodusu Nocoskrzydłych i Turnieju o Tron wśród Deszczoskrzydłych).
UCZNIOWIE NA JADEITOWEJ GÓRZE: Duży Ogon, Nieulękła, Potężny Szpon, Telepatka, Strażniczka Pełni.PROLOG
Prolog
_Dwa lata temu…_
To był jeden z tych błękitnych i słonecznych dni, kiedy po prostu musisz polatać. Z samego rana niebo sięga do ciebie przez okno i wyciąga cię na zewnątrz, ciska tobą coraz wyżej i wyżej, prosto w objęcia wpadającego pod skrzydła wiatru. Musisz wzbijać się i kręcić beczki i nurkować, bo równie idealny dzień może się więcej nie powtórzyć.
I czasem trzeba zabrać ze sobą młodszego brata i wrzucić jego ostrożny ogon w paszczę cudownego niebezpieczeństwa, bo wiatr ryczy, niebo jest fantastyczne, a słońce obiecuje, że nie może się wydarzyć nic naprawdę złego.
Grad ze śmiechem wykręcił salto w powietrzu.
– Władam wszystkimi prądami powietrznymi! – krzyknął. – Dasz radę mnie złapać? Nie, nie dasz! Nikt nie zdoła! Jestem władcą nieba!
– Myślę, że Nieboskrzydłe nie zgodziłyby się z tobą! – zawołał Zima. Obrócił się, żeby rozejrzeć się po otaczającej ich bezchmurnej, błękitnej pustce.
– Przestań się martwić! – zbeształ go Grad, obrócił się i zapikował.
Nigdzie w zasięgu wzroku nie było żadnych smoków. To był idealny dzień na pierwszą wyprawę Zimy na terytoriom Nieboskrzydłych, zwłaszcza jeśli naprawdę chciał znaleźć wyskrobka.
– Nie mam wrażenia, żeby tu było bezpiecznie – zauważył Zima, kiedy wylądowali. Jego łapy zanurzyły się w stosie liści, więc podskoczył, przyglądając im się podejrzliwie. – Fuj! Co to za szeleszczące rzeczy walają się tu po ziemi?
– One spadają z drzew – wyjaśnił ze śmiechem Grad. – Nie ma powodu do paniki, braciszku. Jesteśmy tu z powodu twojej dziwacznej obsesji, więc zacznij się wreszcie ekscytować! – Wziął głęboki wdech, wciągając zapachy lasu, i głośno kichnął.
– Ciii! – upomniał go Zima. – To Królestwo Nieba! Wszędzie mogą się czaić żołnierze wroga!
– Mieliby się wylegiwać w lesie w pobliżu gniazda wyskrobków? – odparł z powątpiewaniem Grad. – Wątpię.
Szturchnął ogonem skrzydło brata. Zima miał tylko trzy lata, ale był prześmieszny – droczenie się z nim było o wiele zabawniejsze niż przekomarzanie się z ich siostrą. Poza tym bardzo się starał, a mimo to wciąż zajmował zbyt niskie miejsce w rankingu. Biedaczysko. Grad chciałby, żeby brat trochę sobie odpuścił. Nie każdy może być najlepszy we wszystkim, chociaż pewnie fakt, że jego starszy brat właśnie taki jest, nieszczególnie pomagał Zimie.
Mimo niepokoju Zima nie potrafił ukryć podniecenia, które odmalowało się na jego paszczy.
– Naprawdę jest tu gniazdo wyskrobków? – Zamrugał, patrząc na drzewa, jakby miał nadzieję, że jakiś wyskrobek spadnie z gałęzi.
– Tak doniósł patrol – odparł Grad, wzruszając skrzydłami. – Podobno widziano co najmniej pięć wyskrobków, a to zwykle oznacza, że mają w pobliżu gniazdo.
Niestety teraz, gdy wylądowali wśród drzew, nie miał pojęcia, w jaki sposób znajdą jedno takie stworzenie dla Zimy. Grad nigdy nie widział wyskrobka na własne oczy. W lesie unosiły się setki zapachów futerkowych stworzeń, ale on nie miał pojęcia, które należały do wyskrobków, a które do wiewiórek. Tylko jednego był pewien: żadne nie należały do niedźwiedzi polarnych.
– Co zrobisz, jeśli rzeczywiście złapiemy jednego? – zapytał Grad, obracając obalony pień i sprawdzając pod nim. Nie. Nie było tam żadnych wyskrobków. – Wiesz, że żaden nie przeżyje w Królestwie Lodu. Nie będziesz mógł go zatrzymać.
– Chcę go tylko obejrzeć – odpowiedział Zima. – Widziałeś kiedyś wyskrobka z bliska? Czytałem, że noszą zwierzęce skóry na swojej własnej. Czy to nie dziwne? Po co mieliby to robić?
– Z tego samego powodu, dla którego matka nosi naszyjnik z zębów Nieboskrzydłych – wyjaśnił z pełnym przekonaniem Grad. – Żeby robić wrażenie bardziej niebezpiecznych i odstraszyć ewentualnych drapieżników. To oczywiste.
Zima zerknął na niebo.
– A skoro mowa o Nieboskrzydłych…
– Wszystko jest w najlepszym porządku – odpowiedział z uporem Grad; aż go korciło, żeby dźgnąć szponem zatroskany pysk Zimy. – Dzieli nas kilka gór od pałacu królowej Czerwieni. Nikt nas tu nie znajdzie.
– Ale czy ojciec się nie rozgniewa? – zapytał Zima, drżąc.
Grad nastroszył skrzydła, jakby próbował otrząsnąć z łusek myśl o rodzicach.
– A kogo to obchodzi? Pewnego dnia będę zastępcą głównodowodzącego armią Lodoskrzydłych. Królowa Lodowiec już to zapowiedziała. Rodzice nic mi nie mogą zrobić.
– Za to mnie jak najbardziej – mruknął Zima.
– Nie, jeśli wespniesz się dostatecznie wysoko w rankingu – odpowiedział Grad, szczerząc zęby w uśmiechu. – A dokonasz tego, jeżeli będziesz dzielny, silny i śmiały.
– Myślałem, że będąc bystrym i wypełniając rozkazy.
Grad zbył to machnięciem ogona.
– Smoki z trzeciego kręgu i niższego mogą martwić się wypełnianiem rozkazów. Smoki z pierwszego muszą przygotować się do tego, żeby pewnego dnia dowodzić. Poza tym jestem najlepszym wojownikiem w Królestwie Lodu. Nawet jeśli nas złapią, myślę, że poradzę sobie z paroma Nieboskrzydłymi.
– Serio? – rozległ się kpiący głos za ich grzbietami. – A co powiesz na czternaście Nieboskrzydłych smoków?
Grad obrócił się błyskawicznie. Czerwone i pomarańczowe smoki wyślizgiwały się spomiędzy drzew i ustawiały w kręgu. Ich oczy błyszczały złotym światłem. Smoki trzymały ogromne skrzydła ciasno przy ciałach, żeby nie zahaczać nimi o gałęzie.
Serce mu się zacisnęło. To nie mogło dziać się naprawdę. Pech to coś, co nigdy nie zawitało w życiu Grada, a to był największy pech, jaki potrafił sobie wyobrazić.
Nie był w stanie walczyć w pojedynkę z czternastoma Nieboskrzydłymi wojownikami. A już na pewno nie zdołałaby jednocześnie zadbać o bezpieczeństwo młodszego brata.
– Zastępca głównodowodzącego armii Lodoskrzydłych? – zapytała ciemnoczerwona smoczyca o niezwykle długiej szyi i ogonie. Drobne rubiny lśniły między łuskami wokół jej oczu. Większe klejnoty postukiwały o siebie w kolczastych srebrnych pierścieniach na jej szponach. – Zatem niezła z ciebie zdobycz, co? Matka bardzo chętnie cię pozna.
– Puśćcie nas – zażądał Zima. – Królowa Lodowiec jeszcze przed rankiem zatknie wasze głowy na piki, jeśli ważycie się nas choćby tknąć.
– Och, jest bardzo do was przywiązana, co? – powiedziała smoczyca, unosząc brwi. – To zdecydowanie nasz ulubiony rodzaj jeńców. Łapać ich! – rozkazała pozostałym Nieboskrzydłym.
– Może i nas złapiecie, ale ile z was najpierw zginie? – rzucił Grad, nabierając z sykiem powietrza. – Wiesz, co się dzieje, kiedy chuchnięcie mrozem trafi cię w oczy? Wiesz, jakie to uczucie patrzeć, jak tylna łapa pęka ci niczym sopel? Albo ile czasu potrzeba, żeby odmrożone uszy poczerniały i odpadły? – mówił lodowatym tonem, a jego groźby cięły powietrze między nimi jak mroźny wiatr.
Zima uniósł ogon i nabrał powietrza, samemu szykując się do zionięcia mrozem.
– W takim razie parę smoków zginie – odparła smoczyca ze wzruszeniem ramion. Pozostałe Nieboskrzydłe popatrzyły po sobie nerwowo. – Ale ostatecznie i tak zostaniecie naszymi więźniami.
– Mam inny pomysł – zaproponował Grad. – Weźcie mnie i wypuśćcie Zimę, a nikt nie będzie musiał umrzeć.
– Co?! – wykrzyknął Zima.
– Nie potrzebujecie go – powiedział Grad, nie zważając na brata. – Jest zupełnie do niczego. Królowa Lodowiec nie odda za niego żadnych jeńców. Nikogo w Królestwie Lodu nawet nie obejdzie, jeśli nie zobaczą go nigdy więcej w życiu. I nie sprawdzi się nawet na arenie królowej. Ledwie potrafi walczyć. Zginie w okamgnieniu.
Zima miał taką minę, jakby świat rozpadł się pod jego łapami.
– To prawda? – szepnął. – Gradzie, naprawdę tak myślisz?
– Skoro jest całkiem do niczego, to czemu martwisz się tym, czy go wypuścimy? – zapytała Nieboskrzydła.
Grad wzruszył skrzydłami.
– Możesz mnie uznać za sentymentalnego. To mój młodszy brat i naprawdę go lubię, chociaż nie chciałbym stanąć do walki, mając go za wsparcie. Poza tym wiem, że ja przydam się do wymiany jeńców, podczas gdy z niego przed upływem miesiąca zostaną same kości na waszej arenie.
– Rety – powiedziała Nieboskrzydła, rzucając Zimie rozbawione i litościwe spojrzenie. – Chyba wolałabym zginąć w walce niż słuchać, jak brat mówi o mnie w taki sposób.
– Nie jestem do niczego – zaprotestował zaciekle Zima. – Walcz ze mną, a sama się przekonasz!
– Zmykaj do domu! – odparł Grad, uderzając brata w skrzydło. – Chcesz się na coś przydać? To świetnie. Wynoś się stąd. Leć powiedzieć rodzicom, gdzie jestem.
– Nie zostawię cię – zaprotestował Zima łamiącym się głosem. – Nie oddam im ciebie, nawet nie próbując cię uratować…
– Właśnie, że oddasz – przerwał mu Grad. – To prawdziwa wojna, braciszku. Odleć i pozwól walczyć prawdziwym wojownikom. Nikt nie chce patrzeć, jak miotasz się żałośnie, a potem umierasz bez sensu.
– O rety, nie mogę tego dłużej słuchać – orzekła Nieboskrzydła. – Lodoskrzydły, pozwolę ci odlecieć. Możesz powiedzieć królowej Lodowiec, że królowa Czerwień rozważy wymianę, jeśli przyśle posła i rozpocznie negocjacje.
Ciekawe, na kogo chcą się wymienić? – zastanawiał się Grad. Lodoskrzydłe nie miały żadnych ważnych politycznie więźniów. Gdzie by ich trzymały? Lodowy Pałac jest za zimny dla wszystkich smoków z innych plemion, żaden by tam nie przeżył zbyt długo.
Odepchnął Zimę, starając nie zważać na cierpienie w oczach brata.
– Odleć – warknął. – W tej chwili.
Wiedział, że jedyny sposób, żeby zmusić Zimę do odlecenia, to być tak okrutnym, jak to możliwe. Zniżył głos i wbił ostatnie ostrze:
– Nie maż się jak Deszczoskrzydły na oczach naszych wrogów.
Zima cofnął się z mięśniami napiętymi jak u wilka przed atakiem. Popatrzył w oczy Grada przez jedną długą, ostatnią chwilę, po czym obrócił się i skoczył w powietrze. Jego bladoniebieskie łuski zabłysły pomarańczowoczerwono, kiedy odbiło się w nich słońce, a potem pomknął w górę i skręcił na zachód.
Jest bezpieczny, z ulgą pomyślał Grad. Nawet jeśli teraz mnie nienawidzi, to przynajmniej żyje. Zima nie był bezużyteczny, ale prawda była taka, że jego obecna ranga sprawiała, że nie byłby wart ratowania. Poza tym Grad rzeczywiście nie chciał patrzeć, jak jego brat umiera na niesławnej arenie Czerwieni.
Nieboskrzydła uśmiechnęła się, kiedy Grad odwrócił się do niej.
– Ależ jesteśmy cywilizowani, nie uważasz? Niech ktoś ogłuszy tego Lodoskrzydłego i zawleczcie go do więzienia.
– To nie jest koniecz… – zaczął protestować Grad, ale nagle poczuł ból w głowie i wszystko pociemniało mu przed oczami.
***
Obudził się w jasnej sali tronowej, tak jasnej, że natychmiast rozbolała go głowa, chociaż blask słońca odbijającego się od lodu nigdy mu nie przeszkadzał. Tu jednak słońce odbijało się żarem od każdej krzywizny w sali, a wszystkie powierzchnie wyglądały, jakby zostały wyłożone złotem – jarmarcznym, krzykliwym, żółtym i zdecydowanie za bardzo błyszczącym.
– No, nareszcie – rozległ się w pobliżu zniecierpliwiony głos. – Jesteś potwornie nudny. Mam nadzieję, że teraz zamierzasz być nadzwyczaj ekscytujący, żeby mi to wynagrodzić.
Grad podciągnął skrzydła i wstał powoli, masując głowę. Łańcuchy ciążyły mu na łapach, dziwne metalowe pasy uniemożliwiały pełne rozłożenie skrzydeł. Jednakże nie otaczali go żadni strażnicy; w sali przebywał tylko jeszcze jeden smok oprócz niego. Grad uniósł wzrok i popatrzył na tron.
Pomarańczowe łuski. Błyszczące rubiny. Diadem ze złota i diamentów. Żółte oczy zerkały na niego przez woal dymu. Grad wdział królową Nieboskrzydłych tylko raz, i to z daleka, w czasie bitwy, ale to niewątpliwie była ona.
– Dzień dobry, Wasza Wysokość – powiedział. – Przykro mi, że spotykamy się w takich okolicznościach.
Przyglądała mu się przez chwilę i nieoczekiwany uśmiech uniósł kąciki jej paszczy.
– Zamiast w walce? – domyśliła się.
Odpowiedział podobnym uśmieszkiem.
– Tak. Wolę spotykać swoich wrogów na polu bitwy, chociaż wtedy znajomość nie trwa zbyt długo.
– Arogancki – powiedziała królowa Czerwień. – Jak wszystkie Lodoskrzydłe. Odnotuj to sobie – rzuciła przez ramię.
Grad zobaczył wtedy, że cienie poruszyły się za królową, jakby coś powoli przepychało się przez ścianę. Zamrugał, gdy przeszedł go dziwny dreszcz upiornego strachu, ale kiedy spojrzał znowu, obok królowej Czerwieni stała zwyczajna Nieboskrzydła wojowniczka i pisała na małym zwoju.
Nie zauważył tej smoczycy – może całe to złoto oślepiło go nieco, więc ją wcześniej przegapił. Miała łuski w pomarańczowym kolorze, bardzo podobnym do złota w Sali, i ciepłe, bursztynowe oczy. Sprawiała wrażenie młodej i cichej. Kiedy w końcu się odezwała, mówiła łagodnym tonem.
– Na pewno chcesz to zrobić, Wasza Wysokość? – zapytała.
– Tak, jest niebezpieczny w obecnym stanie – odpowiedziała z sykiem królowa Czerwień. – Każdy to widzi. Nie mogę posłużyć się nim na arenie, jeśli mam go później wymienić, a nie chcę mieć na głowie zamieszania związanego z próbą ucieczki albo akcją ratunkową.
– Rozumiesz jednak, że nie wiadomo, jakie to może mieć konsekwencje? – zapytała wojowniczka. – To znaczy, jeśli będziemy się trzymać twoich… nietypowych wymogów, Wasza Wysokość.
– Mówiłam, że będę posługiwać się tobą tylko w nadzwyczajnych przypadkach. – Królowa machnęła ogonem. – A to taki właśnie przypadek.
– Dobrze więc. W takim razie już po nim – odpowiedziała Nieboskrzydła. – Nikt nigdy nie zdoła go znaleźć. Możesz mi zaufać.
Królowa Czerwień prychnęła.
– Ufanie smokom nie jest moim ulubionym zajęciem, ale ten jeden raz zaryzykuję. Lodoskrzydły należy do ciebie.
Nieboskrzydła uśmiechnęła się krzywo do Grada i po raz pierwszy w życiu Lodoskrzydłemu zrobiło się zimno. Mróz przeniknął go aż do szpiku kości.
Podeszła do niego i sięgnęła po coś, co miała na szyi, ale jej oczy za bardzo go hipnotyzowały, żeby mógł uciec, walczyć albo choćby krzyknąć.
Te oczy nie wyglądały już jak normalne oczy Nieboskrzydłego. Były bardzo czarne, jak najmroczniejsza otchłań w oceanie, i zbliżały się, by połknąć go w całości.Rozdział 1
Zima rozczarował rodzinę po raz pierwszy, gdy miał dwa lata.
A przynajmniej wtedy pierwszy raz wiedział, że ich rozczarował. Może na każdy kroku ich rozczarowywał, a oni to ukrywali za surowymi, wymagającymi minami, z którymi patrzyli na wszystkie smoczęta z królewskiego rodu.
Pamiętał świt tamtego dnia, poranek jego jedenastego polowania – mróz w powietrzu, blady fiolet nieba, dwa księżyce wiszące wysoko, podczas gdy cieniutki sierp trzeciego zsunął się już za horyzont. Śnieżna sowa przysiadła na jednym z występów pałacu, wbijając szpony w lód. Świdrowała Zimę spojrzeniem, jakby spodziewała się jego hańby.
Jego siostra, Sopella, brała udział w polowaniu, tak samo jak jego brat, Grad, dwa inne smoczęta królowej Lodowiec, jeden z królewskich wujów Zimy, trzech dworzan oraz rodzice Zimy – Tundra i Narwal. Wszyscy zebrali się na dziedzińcu lodowego pałacu, przytupując i machając skrzydłami, gdy cudowne mroźne powietrze wypełniło im płuca. Głośne skrzypienie śniegu pod szponami zakłócało ciszę poranka.
Zima pamiętał, jak spojrzał na matkę, gdy syknęła, żeby zwrócić jego uwagę.
– Upolowana zwierzyna trafi na stół samej królowej – warknęła Tundra. – Ten, kto pierwszy upoluje niedźwiedzia polarnego, zostanie zaproszony do jej stołu tego wieczoru. – Zerknęła z błyskiem w oku na Sopellę, która zwinęła się obok Zimy.
Sopella też miała dopiero dwa lata, ale już wiedziała, jaką przyszłość zaplanowali dla niej rodzice. Tak samo jak Zima, chociaż podejrzewał, że nie powinien tego wiedzieć.
Nie pamiętał, w jaki sposób się dowiedział. Podsłuchał rodziców szepczących, gdy myśleli, że jest za mały, żeby zrozumieć? Czy sam się domyślił, obserwując przez lata ich zachowanie?
Tak czy inaczej, wiedział. Pewnego dnia Sopella rzuci wyzwanie ich ciotce, królowej Lodowiec, żeby przejąć tron. To dlatego się wylęgła i z myślą o tym przeznaczeniu ją szkolono – żeby zabiła Lodowiec i sama została królową. Jedyne pytanie brzmiało: kiedy?
Z każdym rokiem Lodowiec stawała się starsza, większa i silniejsza. W dodatku Sopella musiała uderzyć, zanim córki Lodowiec zaczną się ubiegać o tron. Tylko córki, siostry, siostrzenice i bratanice mogą starać się o tron; kuzynki już nie. Tak jak nie mogły zrobić tego bratowe, bo inaczej Tundra sama rzuciłaby wyzwanie królowej.
Dlatego rodzice Zimy nie mogli czekać w nieskończoność, ale musieli mieć także pewność, że Sopella jest gotowa. Będzie miała tylko jedną szansę. Zabije albo umrze, tak to działało.
Sopella uniosła pysk i odpowiedziała matce takim samym jak jej spojrzeniem – wyniosłym i wyrachowanym.
– To będę ja – odpowiedziała niemal znudzonym tonem. – Znaleźć niedźwiedzia polarnego? Łatwizna. Mam znacznie lepsze powonienie od tych dwóch. – Machnęła lekceważąco ogonem na Grada i Zimę.
– To się jeszcze zobaczy! – odpowiedział Grad.
Uśmiechnął się szeroko, przeskakując z łapy na łapę, pełen energii jak to zawsze on. Zima często żałował, że część pewności siebie brata nie spłynęła na niego.
Piątka smocząt ruszyła przodem; oddaliły się od pałacu, obierając pięć różnych kierunków. W ich wieku każde polowanie wciąż było sprawdzianem, szansą udowodnienia własnej wartości i wspięcia się wyżej w rankingach. Oczywiście Grad nie musiał się już wyżej wspinać; znajdował się na samym szczycie, odkąd był niespełna dwulatkiem. Trafił na szczyt listy dokładnie w dniu, kiedy wykluły się Sopella i Zima.
Zima wiedział, że to ryzykowne, ale postanowił zapolować nad morzem. Czasem można było znaleźć niedźwiedzia polarnego na wysepkach w pobliżu wybrzeża, dryfującego na górach lodowych albo pływającego między nimi. Po dziesięciu polowaniach nadal nie złapał żadnego niedźwiedzia polarnego i w efekcie zajmował tak niskie miejsce w rankingach, jak jeszcze nikt z rodziny. („Grad zabił niedźwiedzia polarnego za pierwszym razem, kiedy zabraliśmy go na polowanie”, zauważyła chłodno jego matka podczas nerwowych rodzinnych posiłków, przesuwając misę z ociekającym mięsem po stole. „Sopella zabiła już trzy. To oczywiste, że musisz bardziej się postarać”).
Przyglądał się falom przez długą chwilę, mając nadzieję, że zobaczy wynurzający się łeb. Nic nie poruszało się poza samym morzem i odbiciem słońca w falach.
W końcu Zima skręcił w stronę największej z wysepek, niewiele większej od lodowego pałacu, ale pełnej jaskiń, w których mogły ukrywać się niedźwiedzie.
I nagle… Jest!
Zwierzę stało nad brzegiem morza i patrzyło na południe. To była ogromna niedźwiedzica, a jej wypłowiałe białe futro miało lekko żółtawy odcień. Wiatr unosił zapach Zimy w przeciwnym kierunku niż niedźwiedzica, a poza tym Zima szybował, dlatego na razie nie usłyszała go ani nie poczuła jego zapachu. W okamgnieniu dopadnie ją i zatopi szpony w jej kłębie. Będzie walczyła, ale on zwycięży.
Wreszcie przyniesie do domu niedźwiedzia polarnego i jeśli się pośpieszy, to może właśnie on usiądzie obok królowej podczas kolacji tego wieczoru, kiedy Lodowiec będzie jadła jego niedźwiedzia.
Zakręcił w górę, gotowy zaraz zapikować… i wtedy dostrzegł ruch kątem oka. Przechylił głowę w stronę jaskiń.
Para malutkich niedźwiadków wyszła chwiejnym krokiem na śnieg. Jeden potknął się i wyciągnął jak długi, gdy rozjechały mu się łapy, a drugi zamruczał zachwycony i zaczął walczyć z bratem. Niedźwiadki tarzały się, siłując się dla zabawy, a matka obróciła do nich głowę, porykując.
Zima się zawahał. Nie bądź głupcem, powiedział sobie. Po prostu zabij i młode. W ten sposób na pewno zaimponujesz rodzicom.
Jednakże coś jeszcze przyglądało się niedźwiedziom. Stworzenie było dobrze schowane wysoko na skałach nad jaskiniami, ale bystre oczy Lodoskrzydłego pozwoliły Zimie wypatrzyć je, gdy się poruszyło.
Wyskrobek! Wyskrobek tutaj? Tak daleko na północy?
Stworzenie było owinięte w tak wiele futer, że w pierwszej chwili Zima wziął je za jeszcze jednego małego niedźwiadka. Nie można było jednak pomylić tych sprytnych, chudych, brązowych łap z wielkimi, niezdarnymi łapami niedźwiedzia. Wyskrobek trzymał coś w rodzaju włóczni i wpatrywał się w niedźwiedzie polarne, więc też nie zauważył unoszącego się nad nim smoka.
Zima przyjrzał się wyspie i spostrzegł drewniane kanu, które wyciągnięto na kamienistą plażę. Z jak daleka przypłynął ten wyskrobek po arktycznych wodach? Czy polował na niedźwiedzie tak samo jak Zima?
A jeśli tak, to czemu nie atakował? Dlaczego opuścił włócznię, jakby był gotowy się poddać?
Zima przyjrzał się uważnie, kierując wzrok w tym samym kierunku co wyskrobek. Sposób, w jaki przyglądał się niedźwiadkom… Czy wahał się tak samo jak Zima? Czy jemu też zrobiło się żal młodych?
To z pewnością była idiotyczna myśl. Wyskrobki nie czuły żalu. Głodny wyskrobek nie oszczędziłby życia niedźwiedzicy tylko po to, żeby chronić życie małych niedźwiadków. Prawda?
Zima żałował, że nie może porwać wyskrobka, żeby przyjrzeć mu się uważniej.
– Co z tobą nie tak? – rozległ się nagle wrzask Tundry na niebie. Zima prawie wyskoczył z łusek. – Polujesz czy zwiedzasz? Jesteś Lodoskrzydłym czy Deszczoskrzydłym? Zabij tego niedźwiedzia!
Zima obrócił się i ze zgrozą zobaczył, że oboje rodzice i wuj lecą w jego stronę i wszyscy mają zniesmaczone wyrazy pysków. Tuż za nimi leciała Sopella z niedźwiedzim truchłem w szponach.
Zapikował szaleńczo w stronę niedźwiedzicy, ale hałas ostrzegł ją przed niebezpieczeństwem – już biegła stokiem i zapędzała młode do jaskini. Zima zamachał skrzydłami i rzucił się, wyciągając łapy… ale zamknął szpony na pustce, kiedy trzy niedźwiedzie zniknęły w ciasnym, skalnym przejściu, w które smok nigdy nie zdołałby się wcisnąć.
Zima skrobał przez chwilę w wejście do pieczary, ale nic nie mógł zrobić. Niedźwiedzie umknęły.
Pilnował się, żeby nie spojrzeć na wyskrobka. Gdyby rodzice zorientowali się, że tu jest, zmusiliby Zimę do zabicia go na kolację, a z jakiegoś powodu on nie chciał tego robić. Nie mógł sobie wyobrazić, że miałby zjeść te małe łapki albo łebek z wielkimi, ciemnymi oczami. Dreszcz przeszedł mu po skrzydłach.
– Jak mogłeś pozwolić, żeby ci uciekł?! – ryknął Narwal, lądując obok niego.
Ojciec Zimy uderzył łapą w klif i mała śnieżna lawina zwaliła się na głowę smoczęcia.
– Miałeś go pod nosem! Nie mogłeś liczyć na łatwiejszą ofiarę!
– Może zmartwił się małymi niedźwiadkami – zasugerowała Sopella, lądując z łoskotem i bryzgając niedźwiedzią krwią na wszystkie strony. – Może nie chciał, żeby zostały same bez mamusi, biedne malusie futrzane kuleczki – kpiła triumfalnie.
– Nieprawda! – krzyknął Zima. – Ja tylko… tylko przez chwilę im się przyglądałem. Złapałbym ją, gdyby…
Spojrzał bezradnie na łapy. Wiedział, że rodzice i tak by to zgłosili, nawet gdyby nie było innych świadków. Wyznawali surowy kodeks honorowy Lodoskrzydłych. Zgodnie uznali, że jedyny sposób, by go wzmocnić, to ujawnienie wszystkich jego słabości. Wstyd i strach to potężna broń w kształtowaniu młodego smoka. Jeśli wszyscy będą nim rozczarowani, to z pewnością bardziej się postara, żeby dowieść swojej wartości.
I dowiodę, obiecywał sobie żarliwie w myślach. Będę lepszy. Wespnę się w rankingu. Nie popełnię więcej takiego błędu.
Ten incydent sprawił, że wylądował w piątym kręgu, wyprzedzając tylko jednoroczne smoczęta z rodzin, które ledwie były uznawane za arystokratyczne. Miesiącami matka zmuszała go do uczenia się na pamięć długich sag o smokach, które podjęły się Diamentowej Próby, żeby wrócić do pierwszego kręgu, w tym setkę wersów roztrząsających to, jak makabryczną śmiercią mogli zginąć. Próba to ostatnia deska ratunku, po którą rzadko sięgano, ale matka jasno dała mu do zrozumienia, że żadne z jej smocząt nie dożyje siódmej rocznicy dnia wylęgu na niższym kręgu niż drugi, nawet jeśli oznaczało to odwołanie się do starożytnego, tajemniczego i najprawdopodobniej śmiercionośnego rytuału.
Kiedy taka groźba zawisła nad jego głową, postarał się wspiąć krok po kroku z powrotem w rankingu i pracował nad tym najdłużej, jak zdołał.
A potem utrata Grada – a właściwie porzucenie Grada, zostawienie go swojemu losowi bez walki – przekreśliła wszystkie jego starania i Zima musiał zacząć pracę od początku, od szóstego kręgu.
I zasłużyłem sobie na to, pomyślał. To przeze mnie znaleźliśmy się w tych górach. To przeze mnie został złapany. To była moja głupia, tchórzliwa decyzja, żeby go tam zostawić.
Teraz jednak wszystko się zmieniło. Teraz wiedział, że Grad żyje; nie zginął, jak wszyscy myśleli. Królowa Czerwień więziła go, ukryła w jakimś sekretnym miejscu. Sopella targowała się o życie Grada, zanim Zima pokrzyżował jej plany. Zgodziła się zabić smoczęta przeznaczenia w zamian za Grada… ale Zima ją powstrzymał.
Co znaczyło, że jeśli Czerwień zabije teraz Grada, będzie to jeszcze bardziej wina Zimy.
Zacisnął łapy w pięści.
Może zdoła go odnaleźć, zanim do tego dojdzie. Gdyby znalazł Czerwień, może wciąż miałby szansę uratować brata.
Otarł krople deszczu z pyska i nabrał powietrza. Ulewa była nieustanna i obrzydliwa. Wolał wyjącą śnieżycę od tego kapiącego, wilgotnego obrzydlistwa. Ściółka leśna pluskała pod jego szponami, mokre gałęzie uderzały go w skrzydła, gdy kołysały się na burzy.
Pod nim jego wyskrobek stał w otwartych drzwiach klatki, którą wybudował Zima. Bandyta zerkał na smoka i burzę.
– Wypuszczam cię – powiedział niecierpliwie Zima. – Nie stój tak. Szukając Grada, nie mogę nosić ze sobą wyskrobka, zwłaszcza takiego, który nieustannie leży i rozczula się nad sobą.
Potrząsnął klatką i wyskrobek się wzdrygnął.
Zima spędził wiele dni, planując, budując klatkę i upiększając ją z myślą o swoim pierwszym wyskrobku. Jednakże Bandyta w ogóle jej nie doceniał. Nigdy nie korzystał z huśtawki i nie biegał w kołowrotku. Zwykle chował się pod futrami i piszczał albo próbował uciec.
– Nie tego właśnie chciałeś? – zapytał ostro Zima.
Bandyta był najbardziej rozczarowującym zwierzakiem wszech czasów, ale Zima nie mógł nic poradzić na to, że nadal się o niego troszczył. W przeciwnym wypadku zostawiłby go na Jadeitowej Górze, żeby ktoś go sobie zjadł.
Zima nadal pamiętał wyraz twarzy tego pierwszego wyskrobka-myśliwego, chociaż minęły lata. Ciekawość i niemal smocze współczucie w oczach. Miał nadzieję, że pewnego dnia zobaczy coś podobnego w oczach Bandyty… ale teraz to nie miało już znaczenia. Liczył się tylko Grad.
– No już, wychodź – warknął Zima.
Szturchnął Bandytę szponem, ale ten uskoczył i cofnął się w głąb klatki, chowając głowę. Zimie zrobiło się żal stworzenia i wściekł się na siebie z powodu swojej słabości, kiedy miał ważniejsze troski na głowie.
– Wiem, że pada, ale to lepsze niż Królestwo Lodu, uwierz mi.
Jeśli zabiorę go ze sobą do Królestwa Lodu, zamarznie na śmierć albo zostanie pożarty pierwszego dnia. Królowa Lodowiec pozwoliła mu trzymać egzotyczne stworzenie w akademii, ale o ile on widział w wyskrobku egzotycznego pupila, o tyle jego rodzice najpewniej zobaczyliby smakowity kąsek.
– Zimo! – Usłyszał krzyk gdzieś za drzewami.
Pióropusz ognia oświetlił paszcze czwórki smoków, które biegły do niego przez las. Zdumiał go widok pozostałych członków jego skrzydełka z Akademii na Jadeitowej Górze. Ghibliego, Żółwia, Kinkażu… i Pełni.
Zdławił nagłe wzruszenie na jej widok.
Tego właśnie mi teraz trzeba – bandy lodowców, które będą mnie spowalniać.
– Na śnieżne potwory, co wy tu robicie? – zapytał ostro.
Jak go znaleźli? I po co?
– Szukaliśmy cię – odpowiedziała zwyczajnie Pełnia.
Napotkała jego spojrzenie; oczy błyszczały jej w pojedynczych promieniach księżycowego światła, przebijającego się przez burzowe chmury. Zawsze patrzyła na niego, jakby widziała w nim więcej niż inni. Jakby widziała oślepiające wierzchołki górskie tam, gdzie jego rodzice widzieli grudkę szarego lodu.
– I znaleźliśmy cię! – dodała Kinkażu. – Jesteśmy niesamowici!
Zamachała skrzydłami, a Ghibli znowu zionął ogniem. Zima zauważył, że zrobiła się jasnożółta z fiołkowymi cętkami. Idiotyczne stworzenia – oto czym były Deszczoskrzydłe, wszystkie co do jednego. Ekstrawaganckie i idiotyczne z uczuciami rozlanymi po całych łuskach. Ich towarzystwo było żenujące.
Zerknął na Bandytę. Nie mógł pozwolić, żeby te smoki go rozproszyły.
– Nie wracam na Jadeitową Górę – oznajmił stanowczo. Bez względu na to, co powiedzą, nie zmieni zdania. – Wyruszam szukać mojego brata.
– Tak myślałam – powiedziała Pełnia cicho, ale z przekonaniem. – Chcemy ci pomóc.
– Tak? – zapytał Żółw, przytupując.
– Tak! – uradowała się Kinkażu. – Nie wiedziałam, że chcemy, ale teraz zdecydowanie chcę!
Za nic w świecie. W żadnym razie. Nie mogę przebywać z nimi, nawet z Pełnią. To znaczy zwłaszcza z Pełnią.
Zauważył, że Ghibli przygląda mu się uważnie, jakby obmyślał jego następny ruch. Piaskoskrzydły robił to nieustanie w czasie, kiedy dzielili jaskinię na Jadeitowej Górze, dlatego jego towarzystwo było dość niepokojące. Zima już wyobrażał sobie, jakie to będzie uczucie, gdy czarne oczy Ghibliego będą obserwowały każdy jego ruch na drodze do odnalezienia Grada.
– Nie możecie pójść ze mną – powiedział. – Wybieram się do królowej Lodowiec. Muszę jej wszystko wyjaśnić i uzyskać od niej pomoc w odnalezieniu Grada.
Może oddałaby pod jego rozkazy oddział żołnierzy. Albo wysłałaby własnych wojowników na poszukiwanie Grada. Tak czy inaczej, wiedział, że potrzebuje wsparcia królowej Lodoskrzydłych, żeby uratować brata. To byłoby mądre posunięcie, prawda?
– A nie lepiej byłoby udać się do Królestwa Nieba? – zapytała Kinkażu. – Twój brat musi gdzieś tam przebywać uwięziony, nie? Moglibyśmy wszyscy go poszukać w jaskiniach górskich czy innych takich miejscach.
– Albo moglibyśmy polecieć za Sopellą – odparł Ghibli. – Spróbować dowiedzieć się czegoś więcej na temat tego, co powiedziała jej Czerwień.
Właśnie tego Zima nie potrzebował: większej ilości możliwości do wyboru. Więcej wątpliwości. Ghibli miał rację – Sopella była jednym smokiem, który wiedział coś na temat Grada i Czerwieni. Podążenie za nią miałoby sens, tyle że…
– Nie wiem, dokąd poleciała – odparł z goryczą Zima.
Miał nadzieję, że z powrotem do Królestwa Lodu, chociaż musiała wiedzieć, że królowa Lodowiec rozgniewałby się na nią za to, że złamała sojusz obowiązujący na Jadeitowej Górze.
– Mam pewne podejrzenie – powiedział Ghibli. No jasne, że miał. – Niestety to ci się nie spodoba – dodał, kiwając głową w stronę Kinkażu. – Myślę, że poleciała do lasu deszczowego. Wie, że Czerwień najbardziej nienawidzi Glorii. Wie to każdy, kto słyszał, co Gloria zrobiła z jej paszczą. Dlatego myślę, że Sopella mogła uznać, że jeśli zabije Glorię, to Czerwień wybaczy jej to, że nie udało jej się zabić pozostałych.
Przez chwilę wszyscy milczeli.
Na trzykroć przeklęte księżyce, pomyślał Zima. On ma rację. Tak właśnie pomyślałaby Sopella. Ona jest mądra, niebezpieczna i woli polować w pojedynkę. Znalazłaby sposób, żeby samej rozwiązać problem, zamiast biec po pomoc.
Nad ich głowami zagrzmiało.
– W takim razie ja z pewnością wybieram się do lasu deszczowego – oznajmiła Kinkażu. – Nie pozwolę jej zabić mojej wspaniałej królowej.
Nagle Pełnia krzyknęła z bólu i padła do przodu, uderzając skrzydłami o ziemię.
Zima podszedł do niej, ale Kinkażu była szybsza i już złapała Nocoskrzydłą w swoje skrzydła.
– Pełnio?! – krzyknęła, zataczając się lekko.
Światło błyskawicy oświetliło czarny pyszczek Pełni, kiedy go uniosła w niebo. Coś dziwnego stało się z jej oczami – były puste, wyglądały jak jezioro ścięte lodem.
A potem zaczęła mówić zupełnie nieswoim głosem.
_Wystrzegaj się smoczego mroku,_
_intruza, co się w snach ukrywa._
_Od szponów ognia i mocy stroń._
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki