- promocja
Konsekwencje - ebook
Konsekwencje - ebook
Zamordowana kobieta, uprowadzone niemowlę i ojciec pragnący zemsty za śmierć córki.
Pewnego chłodnego dnia z wózka zostawionego na tarasie luksusowej willi w Rejkiawiku znika śpiące niemowlę. Gdy później morze wyrzuca kocyk dziewczynki oraz zwłoki jej biologicznej matki, dziecko zostaje uznane za zmarłe.
Jedenaście lat później policja otrzymuje zgłoszenie o porzuconym na jednym z osiedli w Rejkiawiku samochodzie. W bagażniku detektywi Huldar i Erla odkrywają rozczłonkowane bezgłowe zwłoki kobiety. Do zespołu śledczego dołącza psycholożka dziecięca Freyja, która z izby dziecka przeszła do policji. Niebawem Freyja zostaje oskarżona o poważne naruszenie policyjnego protokołu. Czy Huldar będzie w stanie jej pomóc?
Tymczasem śledztwo w sprawie zidentyfikowania zmasakrowanych zwłok prowadzi funkcjonariuszy do zagadek z przeszłości i ponownego zbadania ukrywanych całymi latami przestępstw, które połączyły trzy różne rodziny.
„Najlepsza nordycka autorka kryminałów.” Adresseavisen
„Yrsa tworzy genialne miejsce zbrodni, z wiedzą eksperta. Relacja między policjantem Huldarem a psychologiem Freyją osiąga nowy wymiar." Morgunblaðinu
„Powieść nie tylko wciąga i intryguje, ale porusza również kwestie społeczne, o których warto pomyśleć”. Fréttablaðinu
„Yrsa jest królową islandzkiego kryminału”. Guardian
„Dzieło Yrsy dorównuje najlepszym współczesnym kryminałom.” Times Literary Supplement
„Yrsa staje się coraz lepsza”. Publishers Weekly
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8230-588-3 |
Rozmiar pliku: | 1 000 B |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Woda była zdecydowanie za gorąca. A Númi należał do ludzi, którzy wolą unikać ekstremów: nie lubił zbyt pikantnych potraw, pływania w morzu, głośnej muzyki, crossfitu, jaskrawych kolorów, tequili zmieszanej z napojami gazowanymi ani niczego, co wykraczało poza jego strefę komfortu. W tym kłótni. Tych wręcz nienawidził.
Ale ukrop lejący się ze słuchawki prysznica nie był pomyłką. Tym razem Númi podkręcił termostat prawie do granicy bezpieczeństwa. Woda się podgrzewała, a on zdejmował ubranie i rzucał gdzie popadnie, jakby znów miał piętnaście lat. Gdy stanął nagi na zimnych płytkach, zdawało mu się, że za chwilę dobiegnie go z przeszłości głos matki, która zacznie się wydzierać, żeby pozbierał swoje rzeczy z podłogi.
Kłęby pary w kabinie zapowiadały, co go czeka. Númi zebrał się w sobie i wskoczył pod parzący strumień. Pewne rzeczy lepiej załatwić szybko, zresztą i tak nie miał wiele czasu. Początkowo ukrop był wręcz nieznośny. Skóra natychmiast spurpurowiała i piekła boleśnie, ale Númi to przetrzymał i dyskomfort szybko minął. Gdy ból ustąpił, poczucie gorąca okazało się przyjemne. Tego potrzebował.
Númi oparł dłonie na pokrytej kafelkami ścianie i pochylił się do przodu, żeby woda masowała jego zmęczone ramiona. Dawniej mięśnie bolały go od ćwiczeń fizycznych, ale teraz bieganie i treningi na siłowni poszły w odstawkę – podobnie jak wiele innych rzeczy, które były częścią jego życia przed Míą. Wraz z pojawieniem się córki jego starą i nową egzystencję rozdzieliła przepaść i tak wiele zostało po tamtej stronie: sport, beztroskie życie, nadgodziny, nieprzerwany sen, ubrania prosto z pralni chemicznej, maratony filmowe przed telewizorem oraz mnóstwo innych zajęć, z których co dzień rezygnował, choć nie bez konieczności powtarzania sobie, że przecież potrafi się bez nich obejść. Bo życie po tej stronie, życie z Míą, było znacznie lepsze od tego, które dla niej porzucił.
Tej myśli musiał się trzymać. Choć czasami wydawało mu się, że wdepnął w niezłe gówno, to w sumie nie miał na co narzekać. Cały ten chaos był tylko przejściowy, a on i Stebbi nie mieli przecież w życiu źle: nowy dom, nowe dziecko, nowy etap małżeństwa. Każda z tych nowości wymagała wysiłku, ale w końcu nie ma nic za darmo. Poświęcenia dla Míi na dłuższą metę wyjdą im na dobre, a Stebbi ciągle powtarzał, że najgorszy etap szybko minie. W każdym razie na pewno mieli z głowy remont, bo wreszcie się skończył i robotnicy zbierali swój ekwipunek – miesiące po planowanym terminie, ale i tak był to powód do świętowania. Stebbi zapewniał też, że niedługo dogadają się z wykonawcą co do zapłaty, tu jednak Númi miał pewne wątpliwości, choć starał się odpychać je od siebie. Czasem dobrze jest podsycać nierealistyczne nadzieje, zwłaszcza gdy ma się inne powody do zmartwień, a tych mu nie brakowało. Szef zrzędził na urlop tacierzyński, bo jego termin zbiegł się z załamaniem na rynkach, no i teraz jeszcze te awantury.
Stebbi uważał, że drama nie potrwa długo. Númi był innego zdania, ale wolał oszukiwać samego siebie. Ostatnio bardziej niż jego własny pesymizm odpowiadała mu przebojowość męża, bo w głębi serca nie wierzył, że to się kiedykolwiek skończy. Oczywiście z przedsiębiorstwem budowlanym jakoś się w końcu dogadają, ale wszystko wskazywało na to, że awantura o Míę będzie trwała jeszcze długie lata.
Nie mogli na to pozwolić. On i Stebbi zasługiwali na szansę, żeby wychowywać Míę samodzielnie, opiekować się nią bez czyjejkolwiek ingerencji. Byli do tego naprawdę dobrze przygotowani.
Dzięki temu, czego nauczyli się z internetu, niewiele ich zaskoczyło. Nikt nie mógłby im zarzucić, że zaniedbali przygotowania na przybycie córki. W miesiącach poprzedzających jej narodziny poświęcili się lekturze wszystkiego, co tylko wpadło im w ręce na temat rodzicielstwa. Koncentrowali się na relacjach i radach rodziców w podobnej sytuacji – dwóch mężczyzn wychowujących dziecko oraz par korzystających z surogatki legalnie albo nielegalnie. Zdobyta wiedza bardzo im pomogła.
Nadal jednak czuli niedosyt, sięgali więc po najróżniejsze teksty, od publikacji naukowych po źle napisane i zawierające niewiele informacji blogi, w których świeżo upieczeni rodzice albo tryskali absurdalnym optymizmem, albo sypali pełnymi przesady anegdotami, albo siali panikę.
Stebbi i on zapamiętywali wszystko, nawet informacje całkiem bezużyteczne. Ich wiedza stała się tak encyklopedyczna, że przed przyjściem na świat córki byli przygotowani na każdą ewentualność: alergię na mleko, zęby u noworodka, najróżniejsze wady płodu i choroby genetyczne, głuchotę, zaburzenia snu, żółtaczkę, wcześniactwo, chroniczną czkawkę, nadwrażliwą skórę, refluks… Znali podstawowe porady we wszystkich tych i niezliczonych innych przypadkach.
Ale zebrać informacje na temat możliwych problemów to jedno, a stawić im czoła w codziennym życiu to zupełnie co innego, o czym się przekonywali od czterech miesięcy. Nie żyli już w ciągłym strachu, że stracą córeczkę albo niechcący zrobią coś, co jej zaszkodzi, ale nadal się uczyli. Mía zmieniała się z tygodnia na tydzień, a oni zyskali już pewność, jak z nią postępować – przynajmniej na razie, bo kto wiedział, co przyniesie jutro? Tymczasem dziewczynka rosła, przybierała na wadze, krócej spała i z radością odkrywała siebie samą, ich dwóch oraz wszystko wokół. Zaczynała świadomie postrzegać świat. Upłynie jeszcze wiele czasu, zanim zda sobie sprawę, że znalazła się w sytuacji innej niż większość dzieci, ale teraz wszystko było dla niej tak samo nowe i ciekawe. Oby dane jej było pozostać w tym stanie jak najdłużej, najlepiej na zawsze.
Númi wyprostował plecy, otarł wodę z oczu, potem sięgnął po mydło i zaczął się myć. Woda natychmiast spłukała pianę, namydlił się więc ponownie, a potem dla pewności jeszcze raz. Musiał się naprawdę porządnie wyszorować. Cały śmierdział, bo Mía miała biegunkę i wymioty, a on znalazł się akurat na linii strzału. Internetowi guru zapomnieli wyjaśnić, jak skutecznie unikać płynnych pocisków.
Na szczęście dolegliwości żołądkowe ustąpiły i teraz Mía spała spokojnie w swoim wózku przed domem. Númi skorzystał z okazji, żeby wskoczyć pod prysznic. Chciał to zrobić natychmiast, gdy tylko córeczka zasnęła, zamiast tego jednak musiał toczyć kolejny spór z robotnikami budowlanymi, mając na twarzy wymiociny i nie tylko. Jak zawsze starał się okazać zrozumienie i współczucie, ale szybko stracił panowanie nad sobą. Nie ma szans na kompromis, gdy jedna ze stron sporu – on i Stebbi – nie chce ustąpić ani o krok. Ale przecież racja była po ich stronie.
Włosy też nie uniknęły ostrzału. Númi odłożył mydło i sięgnął po szampon. Nie zostało mu wiele czasu. Długie kąpiele należały do rzeczy, z którymi się pożegnał wraz z porzuceniem dawnego stylu życia.
Wierzchem dłoni zahaczył o wodoodporne radio stojące obok szamponu. Ostatnio nie słuchał już piosenek i nie nucił sobie podczas kąpieli. Zamiast nieśpiesznie się relaksować, w stresującym pośpiechu nasłuchiwał ciszy z głośnika niani elektronicznej.
Nadajnik leżał w wózku Míi. Númi mógł się czuć względnie spokojnie, dopóki niczego nie słyszał. Pierwsze dźwięki zwiastowały, że córeczka zaczyna się budzić i Númi ma niecałe dwie minuty, żeby się wytrzeć, ubrać, zbiec na dół i wyjść na taras. Jeśli po tym czasie nie wziął jej na ręce, Mía zaczynała płakać. Natężenie dźwięku, który mogły wyprodukować jej malutkie płuca, było zaskakujące. Niósł się po całej okolicy. Dziewczynka miała przed sobą wielką przyszłość jako śpiewaczka operowa – albo syrena przeciwlotnicza.
Númi wycisnął z butelki ostatnie krople szamponu i namydlił włosy. Zaczął masować skórę głowy i ściekająca piana zatkała jego uszy, ale nie całkiem, bo dobiegły do nich ciche dźwięki. Przerwał mycie, przesunął ręką po twarzy, żeby usunąć pianę z powiek, wytarł uszy i słuchał.
Oddech zamarł mu w piersi.
Dźwięk dobiegający z trzeszczącego głośnika niani elektronicznej nie był płaczem Míi. Jakiś głos uciszał jego córeczkę. Czy to możliwe, że się obudziła i któryś z sąsiadów przeskoczył przez niskie ogrodzenie, żeby jej doglądnąć? A może budowlańcy wrócili? Albo listonosz przeszedł na tył domu? Númi celowo pominął najbardziej prawdopodobne wytłumaczenie.
Córeczka mruknęła z niezadowoleniem, jakby protestowała. Potem nic. Żadnego uciszania, płaczu ani trzasków. Albo bateria padła, albo osoba stojąca przy wózku wyłączyła nadajnik.
Z namydlonymi włosami Númi wyskoczył spod prysznica. Spanikowany poślizgnął się na mokrych płytkach i omal nie upadł. Wciągnął szlafrok na mokre ciało i zbiegł po schodach, przeskakując po dwa stopnie naraz. Dopadł do szklanych drzwi prowadzących na taras.
W pośpiechu zapomniał o okularach, które leżały na szafce w łazience, ale i bez nich widział, że pokrowiec zwisa z boku wózka, trzymając się tylko na jednym zatrzasku. Spojrzał na białą kołderkę wewnątrz gondoli i odetchnął z ulgą, gdy dostrzegł pod nią zarys maleńkiej sylwetki, a wyżej równie małą czapeczkę.
Szok ustąpił miejsca wściekłości. Znowu te głupie dzieciaki! Co one sobie myślą, do jasnej cholery? Otworzył drzwi na taras. Chłód natychmiast wpełzł na mokre nogi. Númi ciaśniej owinął się szlafrokiem i zlustrował ogród, ale żadnych dzieci nie dostrzegł.
Kurwa, kurwa, kurwa! Chyba jednak nie powinien zostawiać na zewnątrz wózka ze śpiącym dzieckiem, chociaż to w Islandii powszechne. Najważniejsze jest jednak bezpieczeństwo. Tyle że wtedy będzie miał jeszcze mniej czasu na inne sprawy w ciągu dnia, bo Mía o wiele lepiej spała na świeżym powietrzu niż w swoim pokoju.
Potem Númi zauważył, że ktoś majstrował przy nadajniku. Urządzenie leżało wciśnięte między kołderkę a bok wózka, nie tam je przecież zostawił. Wziął je do ręki. Było wyłączone.
Númi zadrżał. Nie wiedział, czy powodem dreszczy był chłód, czy świadomość, że ktoś dotykał jego córeczki. Zapewne i jedno, i drugie. Postanowił zabrać Míę do środka, chociaż wiedział, że się obudzi, jeśli tylko ją dotknie.
Delikatnie odsunął kołderkę na bok, mając nadzieję, że może jednak uda się przenieść dziecko do środka, nie przerywając mu snu.
Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, co widzi. Niemowlę miało poszarzałą twarz, spieczone wargi, a oczy otwarte i puste. W wózku leżały zwłoki.
Ale to nie była Mía.Rozdział 1
Małą białą trumnę ledwie było widać zza kwiatów. Wieńce i wiązanki mieniły się kolorami: różowe, czerwone, białe, żółte, jeden prawie cały zielony. Żałobnicy nie mieli szansy wybrać bukietów w ulubionym kolorze jego córki, bo jej życie trwało zbyt krótko, żeby zdążyła wyrobić sobie opinię na takie tematy, zwłaszcza że większą część tego życia spędziła w szpitalu. Miała ulubioną potrawę – pizzę – ulubiony deser – lody – i ulubione zwierzę – pandę. Miała też sześć ulubionych piosenek. Umieścił je dla niej na playliście, której nigdy nie poszerzył. Ale dla niej to nie miało znaczenia. Najwyraźniej zadowalało ją słuchanie w kółko tych samych piosenek przez różowe słuchawki z przytwierdzonymi do pałąka kocimi uszami, które dostała od dziadków na gwiazdkę.
Oprócz tego Íris nie posiadała wielu rzeczy, które uznałaby za cenne. Najważniejszą z nich była przytulanka i tę rzadko wypuszczała z rąk. Teraz pingwinek leżał razem z nią w trumnie.
Siedząca obok Rögnvaldura jego żona, Aldís, cicho płakała, a łzy z jej bladych policzków skapywały na piersi. Mokre plamy zajmowały coraz większą powierzchnię kolorowej bluzki, którą miała na sobie, chociaż wszyscy pozostali, z nim włącznie, ubrali się na czarno. Gdy przed wyjściem do kościoła znalazł ją siedzącą na łóżku w sypialni, zapytał, czy zamierza się przebrać w czarną sukienkę leżącą obok niej. W odpowiedzi jednak tylko pokręciła głową, patrząc przed siebie. Wzruszył więc ramionami i zgodził się, żeby poszła w rzeczach, które nosiła w noc śmierci ich córki. Po powrocie do domu zdjęła wtedy z siebie bluzkę, włożyła do torby foliowej i schowała do szafy. Nie zadawał żadnych pytań, bo uznał, że chciała w ten sposób zachować zapach Íris, która leżała w jej ramionach, gdy wydawała ostatnie tchnienie. Tyle że jego zdaniem po dwóch tygodniach hospitalizacji niewiele zostało ze słodkiego, niewinnego zapachu ich córki. Przesiąkła szpitalem: smrodem leków, środków dezynfekujących i opatrunkowych. Piętnem nieuchronnie zbliżającej się śmierci.
Ksiądz zapowiedział jakąś pieśń, po czym odwrócił się do ołtarza i coś tam robił.
Rögnvaldur poczuł nagłą ochotę, żeby wstać z miejsca i wrzasnąć. Uciszyć chór i przepędzić żałobników. Chociaż większość zgromadzonych szczerze przeżywała śmierć Íris, ich smutek nie mógł się równać z tym, przez co przechodzili rodzice. On i Aldís funkcjonowali jak zombie. Poruszali się, oddychali i jedli, chociaż nie czuli takiej potrzeby. Regularnie dostawali posiłki od rodziny i znajomych, poza tym jednak o jedzeniu nie myśleli. Rögnvaldur podejrzewał, że on i żona zmarnieją z głodu, gdy te poczęstunki się skończą. To przecież nieuniknione, że ludzie przestaną ich wspierać. Ani on, ani Aldís nie byli teraz dobrym towarzystwem. Odpowiadali, gdy o coś ich pytano, ale sami do rozmowy nie wnosili nic. Bo nie mieli nic do powiedzenia. Ani wczoraj, ani dzisiaj, ani jutro. Prawdopodobnie już nigdy nie będą mieli.
Pieśń się zakończyła i duchowny znów stanął twarzą do wiernych. W kościele zapanowała cisza, jeśli nie liczyć sporadycznego szlochania. On i Aldís mieli już za sobą etap tłumienia płaczu. Jemu łzy się skończyły, ale ona płakała otwarcie, nie przejmując się otoczeniem.
Ksiądz zaczął mówić o życiu Íris. Wcześniej odwiedził ich w domu, żeby omówić szczegóły związane z przebiegiem uroczystości i zebrać informacje do mowy pogrzebowej, ale nie przekazali mu wielu wskazówek, bo ich córka miała zaledwie dziesięć lat. Nie mogli wyliczyć jej osiągnięć sportowych, przynależności do klubów, różnych miejsc zamieszkania ani zdanych egzaminów. W swoim życiu Íris nie zdążyła wstąpić do żadnego klubu, nie uprawiała sportów ani nie zaliczyła żadnych ważnych egzaminów. Nie osiągnęła wieku, w którym mogłaby zdawać na prawo jazdy. Jedynym, co zdołali z siebie wykrztusić, była informacja, że w wieku siedmiu lat zdiagnozowano u niej białaczkę i od tamtej pory większość życia spędzała w szpitalu. Stan jej zdrowia był stabilny, dopóki osłabiony system odpornościowy nie zetknął się z wirusem odry. Przeszczep szpiku kostnego sprawił, że straciła odporność nabytą po szczepionkach, które przyjęła we wczesnym dzieciństwie, dlatego wirus potrzebował zaledwie dwóch tygodni, żeby pokonać jej schorowane ciało.
Oczywiście mogliby powiedzieć o niej wiele innych rzeczy, które jako rodzice uznawali za ważne. Pobyty w szpitalu nie definiowały ich córki. Ale żadne z nich nie chciało dzielić się z kimkolwiek swoimi wspomnieniami. Jej pierwsze kroki, pierwsze słowa i pierwszy uśmiech nie były niczyją sprawą. Ani wzruszające momenty, do których wracali w pierwszych chwilach po jej śmierci, przypominając je sobie nawzajem przez łzy.
Ksiądz o żadnym z tych momentów nie usłyszał. Wyliczywszy podstawowe fakty z życia Íris, obydwoje siedzieli w milczeniu. Na szczęście w rozmowie uczestniczyła też wtedy teściowa Rögnvaldura, więc mogła uzupełnić ich zwięzłe i oschłe wypowiedzi.
Kątem oka Rögnvaldur zauważył, że Aldís spuściła głowę. Odwrócił twarz ku niej i patrzył na przedziałek przebiegający przez tłuste włosy. Rögnvaldur był w równie opłakanym stanie. Chociaż włożył czarny garnitur, który rodzice kupili mu specjalnie na tę okazję, to nie miał dość siły, żeby przed pogrzebem wziąć prysznic, ogolić się czy umyć głowę. Własny wygląd i opinie innych ludzi na jego temat przestały mieć znaczenie. Myślał tylko o jednym. I nie były to grzeczne myśli. Prawdopodobnie zostałby wyrzucony z kościoła, gdyby powiedział o nich księdzu. I oczywiście by się nie przejął, gdyby do tego doszło. Było mu wszystko jedno.
Kapłan skończył mówić i znów śpiewał chór. Kolejna standardowa pieśń żałobna, którą chórzystki i chórzyści niewątpliwie odśpiewaliby wspak, gdyby im kazano. Wcześniej padła sugestia, żeby on i Aldís wybrali muzykę, na przykład ulubione melodie Íris, ale Rögnvaldur natychmiast odmówił i kazał się zamknąć teściowej, gdy wspomniała o playliście. Tych sześciu piosenek nie napisano na pogrzeb. Powstały po to, żeby ludzie śpiewali je z uśmiechem. Poza tym nie był pewien, jak zareagowałby na ulubione utwory córki grane nad jej trumną. Kategorycznie odrzucił też pomysł, żeby w kościele odczytać wiersz, za który Íris została nagrodzona. Znalazła się wśród czworga laureatów konkursu poezji ogłoszonego przez Bibliotekę Miejską Rejkiawiku, o czym w rozmowie z księdzem nie omieszkała wspomnieć teściowa. Wiersz powstał po przeszczepie szpiku, gdy wszystko wydawało się iść ku lepszemu. Íris wyliczała w nim wszystkie rzeczy, które zamierzała zrobić, gdy odzyska siły. Trudno o bardziej nieodpowiedni tekst na pogrzebie. Aldís była tego samego zdania, chociaż nie wyraziła tego słowami, tylko wybuchnęła płaczem. Wciąż zalewała się łzami, aż wikary w końcu uznał, że zebrał dość materiału, i się pożegnał.
Teraz ramiona Aldís drżały tak samo jak wtedy. Szloch wstrząsał jej tłustymi włosami. Ten widok przeszywał mu serce, zacisnął więc zęby, żeby powstrzymać krzyk, który rozpaczliwie szukał ujścia. Rögnvaldur nie hamował się przez wzgląd na żałobników. Po prostu się bał, że jeśli zacznie krzyczeć, to już nie zamilknie.
Zamknął oczy i dwie ciężkie łzy spłynęły po jego policzkach. Ale nie poddał się rozpaczy przepełniającej jego serce. Zrobił głęboki wdech i wyprostował ramiona. Nie mógł się załamać. Musiał wspierać Aldís. Chciał podać jej ramię, gdy będą opuszczać kościół tuż za skąpaną w kwiatach trumną, a nie byłby w stanie jej pomóc, gdyby sam potrzebował wsparcia. Musiał być silny i dzisiaj, i jutro. Życie pędziło naprzód jak niszczycielska siła nierobiąca sobie nic z tego, że ci, których pociągnęła za sobą, bo stanęli na jej drodze, są bardziej martwi niż żywi. Jak on i jego żona.
Od śmierci Íris próbował rozproszyć żal, obsesyjnie dociekając, kto mógł zarazić ich córkę. Żadne inne myśli nie walczyły z cierpieniem tak skutecznie. Odwrócił głowę i omiótł wzrokiem zatłoczony kościół. Ci, na których patrzył, najczęściej spuszczali wzrok. Członkowie rodziny bliższej i dalszej, przyjaciele, znajomi, kilku kolegów z pracy, paru pracowników szpitala, sąsiedzi oraz garstka osób, których twarze rozpoznawał, ale nie kojarzył skąd. Zakładał, że ludzie stojący jeszcze dalej, których twarzy nie widział, mieli podobny przekrój. Niewykluczone, że winowajca czai się wśród obecnych w kościele. Choć oczywiście jego córka nie miała kontaktu z tak dużą grupą.
Aldís pociągnęła nosem i Rögnvaldur znów się odwrócił twarzą do ołtarza. Był pewien, że ludzie za jego plecami odetchnęli z ulgą. Nikt nie chciał patrzeć w oczy ojcu, który właśnie stracił dziecko. Nosiciel choroby zapewne wypuścił powietrze z płuc najgłośniej, jeśli znajdował się wśród żałobników. Albo może nosicielka.
W szpitalu nie dało się uzyskać żadnych informacji. Rögnvaldur zadawał to samo pytanie różnym przedstawicielom personelu medycznego, gdy jego córka trafiła na oddział z rozpoznaniem odry. Wszystkie odpowiedzi były identyczne. Obecnie w kraju nie zarejestrowano żadnego innego przypadku tej choroby. Instytut Zdrowia Publicznego otrzymał tylko jedno zgłoszenie, ale nadeszło z zagranicy i nie zostało uznane za wiarygodne. Chodziło o wypłatę zasiłku chorobowego dla obcokrajowca będącego już poza granicami kraju. Mężczyzna twierdził, że zachorował na odrę, gdy pracował w Islandii. Lekarz, który o tym wspomniał, był pewien, że zgłoszenie zostało odrzucone jako próba wyłudzenia pieniędzy od państwa.
W Instytucie Zdrowia Publicznego Rögnvaldur napotkał mur nie do przebicia. Powiedziano mu, że zakażenie jego córki zostanie zbadane, ale nawet jeśli odkryją jego źródło, nie zostanie o nim poinformowany. Ani jemu, ani jego żonie żadna komisja nie przekaże nazwiska osoby, która zaraziła i zabiła ich córkę. Ta zapowiedź się potwierdziła, gdy przedstawiciel instytutu przyszedł zebrać wywiad od niego i Aldís. Wymiana informacji przebiegała tylko w jedną stronę: urzędnik pytał, a oni mieli odpowiadać.
Gdy Íris zmarła, Rögnvaldur usiadł do swojego komputera. Nie potrzebował wiele czasu, żeby znaleźć interesujące go informacje. Odrę powoduje szczególnie zaraźliwy, przenoszony drogą kropelkową wirus, który zagnieżdża się w jamie nosowej i gardle. Po każdym kichnięciu lub kaszlnięciu wydostaje się na zewnątrz, gdzie może przetrwać do dwóch godzin na powierzchniach skażonych wydzielinami, a w pomieszczeniach zamkniętych także w kroplach aerozolu unoszących się w powietrzu. U osób nieuodpornionych choroba rozwija się od tygodnia do dwóch po zakażeniu. Trzy do pięciu dni potem pojawia się wysypka, a chory może zarażać otoczenie łącznie przez osiem dni.
Stało się jasne, dlaczego przedstawiciel Instytutu Zdrowia Publicznego pytał niemal wyłącznie o ten okres. Dokąd zabierali córkę i z kim się spotykała przez dwa tygodnie przed zachorowaniem? Po namyśle przekazali mu wszystko, co zdołali sobie przypomnieć, choć nie było tego wiele, bo Íris musiała się chronić przed kontaktem z obcymi. Widziała się z kuzynką w tym samym wieku, ale nikt w tamtej rodzinie nie chorował. Zabrali ją na krótki spacer nad morze, ale po drodze nie spotkali nikogo, kto by kichał albo wyglądał na osłabionego. Wyszli na pobliski plac zabaw, ale bawiła się tam sama, bo o tej porze inne dzieci były w szkole albo przedszkolu. Dwa razy zawieźli ją do szpitala na kontrolę, tam jednak przebywała oddzielona od innych pacjentów. Oprócz tego kilka razy wybrali się na wycieczkę samochodową, po drodze kupując lody i napawając się widokiem morza albo gór. Nie pamiętali żadnych innych wyjść, bo życie Íris po przeszczepie polegało przede wszystkim na ostrożności i unikaniu wysiłku. Ich córka nie chodziła z nimi do sklepu, kina, teatru, na basen ani na mecze. Ponieważ jej system odpornościowy został osłabiony, musieli ją chronić, jak tylko się dało.
Nic z tego, co zdołali sobie przypomnieć, nie wyjaśniało, jak się zaraziła. W każdym razie jeszcze nie. Niewykluczone, że nigdy nie poznają prawdy. Może nosiciel był turystą, który wyjechał z kraju, zanim pojawiły się objawy choroby. Tylko że oni nie mieli jakichkolwiek kontaktów z turystami. Ani z obcokrajowcami, którzy przyjechali do pracy. W ich bloku ani w żadnym innym miejscu odwiedzanym przez Íris nie prowadzono robót budowlanych.
Wikary recytował Ojcze nasz, ale Rögnvaldur go nie słyszał. Myślał o narodzinach Íris. Wspominał moment, w którym położono ją na ręce wyczerpanej porodem matki. Była lepka i zakrwawiona, owinięta w coś białego, miała zaciśnięte piąstki, otwarte usta i zamknięte oczy. On i Aldís płakali, ale tamte łzy różniły się od łez, które ronili teraz.
Pamiętał uczucie ogarniającej go odpowiedzialności i złożoną sobie obietnicę, że dopóki on żyje, nic złego się nie stanie matce ani córce. Upragnione dziecko przyszło na świat po kilku latach starań. Był gotów zrobić wszystko, żeby zapewnić córce bezpieczne życie. I co? Zawiódł ją w najważniejszym momencie.
Kolejna pieśń. Potem znów duchowny. Recytował standardową formułkę opisującą koniec i nowy początek. Dla niewierzących były to ponure słowa, a on nie wierzył w trzeci wers.
Prochem jesteś
I w proch się obrócisz,
Ale Pan cię wskrzesi.
Rögnvaldur nie poddawał się rozpaczy, ale czuł, jak wokół jego serca niczym pięść zaciska się niepohamowana wściekłość. Nie mógł tego tak zostawić. Pragnął zemsty. Tylko ona się teraz liczyła. I nie dbał o to, co się z nim stanie, gdy pomści śmierć córki.