- promocja
- W empik go
Konsekwencje namiętności. Tom 2 - ebook
Konsekwencje namiętności. Tom 2 - ebook
Czy utracone zaufanie można odbudować?
Podziwiał ją coraz bardziej.
Wbrew oczekiwaniom, rozkwitała.
Wciąż dostosowywała się do jego reguł.
To jednak nie wystarczyło…
Po kilkunastu miesiącach zamknięcia, Claire Nichols zostaje uwolniona. Przestaje być grzeczną dziewczynką i wprowadza nowe zasady gry. Jej jedynym celem jest zemsta na Anthonym Rawlingsie. Nieoczekiwanie w sprawę angażuje się także nowo poznany przyjaciel, Harry. Czy tylko przyjaciel?
Anthony chce za wszelką cenę odzyskać miłość Claire. Kobieta musi zadać sobie pytanie – czy zemsta naprawdę ma sens? Co powinna wybtać – bezpieczną przystań w ramionach Harry’ego czy pełną emocji relację z byłym mężem?
Czy i tym razem zwycięży namiętność?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-7497-7 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Teoria chaosu
Prolog
Sierpień 2011
Opony chevroleta equinoxa podskakiwały na wyboistym asfalcie Bristol Road. Zerkając przez szybę na umierające miasto, Rich Bosley zastanawiał się, czy tak to właśnie wyglądało na Zachodzie, kiedy gorączka złota dobiegła końca. Po obu stronach ulicy ciągnęły się ogromne połacie ogrodzonego betonu. W czasach świetności miasta Flint w stanie Michigan te parkingi przez całą dobę były pełne samochodów. W fabrykach pracowano na trzy zmiany – dziś zakłady stanowiły doskonały przykład „miejskiego upadku”.
W roku tysiąc dziewięćset ósmym General Motors wybudował we Flint swoją główną siedzibę. Przez wiodące do fabryk drzwi przechodziły całe pokolenia robotników; każde wierzyło, że spisze się lepiej niż poprzednie. Wszystko zmieniło się wraz z kryzysem na rynku ropy naftowej w latach siedemdziesiątych i ogólnokrajowym zamykaniem fabryk w latach osiemdziesiątych.
Jednak na przełomie wieków do Flint powrócił optymizm. GM zainwestował w swoją fabrykę sześćdziesiąt milionów dolarów. W mijanym teraz budynku dwóm tysiącom pracowników płacono za godzinę, a kolejnych stu osiemdziesięciu miało stałą pensję. Uczciwa praca za uczciwe pieniądze. Fabryka po raz kolejny tętniła życiem.
Pod koniec pierwszej dekady przemysł samochodowy doznał zapaści. Niektóre zakłady, którym groziło zamknięcie, zostały uratowane przez prywatnych inwestorów. Ci biznesmeni przywracali nadzieję tam, gdzie ją utracono; potrzebowali jednak pomocy. Pracownicy zgodzili się na obniżenie wynagrodzeń, a marzenie o lepszym życiu przekształciło się w potrzebę czegokolwiek. Władzom stanu Michigan tak bardzo zależało na utrzymaniu fabryk i zapewnieniu ludziom pracy, że zadecydowano o okresowym zwolnieniu z płacenia podatków.
Kiedy podatkowy okres ochronny minął, pracowników poproszono o przystanie na jeszcze niższe pensje. To jednak nie na wiele się zdało; gospodarka nie była w stanie wspierać produkcji. Liczył się tylko ostateczny bilans. Nie mając motywacji do tego, aby pozostawić otwarte drzwi, mężczyźni i kobiety w gabinetach kadry kierowniczej, daleko, daleko stąd, podejmowali doniosłe decyzje. Ich skutek oglądał teraz Rich: pusty budynek za pustym budynkiem, rozpadające się szkielety tego, co się tu kiedyś znajdowało.
Rozmyślał o złożonej mu przez ojca propozycji. Perspektywa powrotu do Iowa mogła wyglądać jak porażka. No bo czy sektor bankowy miał się w Iowa lepiej niż w Michigan? Gospodarka stanowiła problem całego kraju. Rich i jego żona Sarah wierzyli w to miasto. Nie bali się ciężkiej pracy, byle ich synowi i przyszłym dzieciom żyło się lepiej.
Rich zerknął w prawo i uśmiechnął się do uroczej żony, pochłoniętej przeglądaniem kolorowego magazynu.
– Jak możesz czytać na tych wybojach?
Zazwyczaj miała staranną fryzurę, dziś jednak jej włosy zakrywała czapka z daszkiem, a służbowy strój zastąpiły dżinsy i T-shirt. To był pierwszy rok gry w baseball ich syna w lidze nowicjuszy. Bardziej w tym wszystkim chodziło o nauczenie się pracy w zespole niż zasad baseballu. Gdyby jednak zapytać o to graczy, najważniejsze były słodkie przekąski na koniec meczu. Sarah naszykowała pierwszorzędne babeczki z kremem.
– To ten artykuł tak mnie wciągnął.
– Co czytasz?
– „Vanity Fair”. Numer sprzed kilku miesięcy. Zapomniałam, że go tu zostawiłam.
Rich kiwnął głową; mało go to interesowało.
– Artykuł o Anthonym Rawlingsie i jego żonie – kontynuowała. – Czy twój ojciec nie otrzymał przypadkiem zaproszenia na ich ślub?
– Chyba tak. To jedna z korzyści bycia Richardem Bosleyem, superważnym gubernatorem stanu Iowa. Spoufalasz się ze znaczącymi darczyńcami.
– Pamiętam, jak o tym wspominał. Brzmi to niesamowicie – paplała Sarah. – Ślub odbył się w ich rezydencji, rozumiem więc, że twój tato tam pojechał?
– No raczej. Naprawdę nie robi to na mnie wrażenia.
– A to czemu? Z tego, co tu jest napisane, wynika, że oboje angażują się w działalność charytatywną. Wiedziałeś, że jego żona była barmanką, kiedy się poznali?
– Ten człowiek zarabia na krzywdzie innych ludzi.
– Tutaj jest to przedstawione jako niesamowita historia miłosna. Wyobrażasz sobie, że jesteś bezrobotną meteorolożką, pracujesz za barem i zakochujesz się w miliarderze?
– Chwileczkę, a skąd pochodzą te miliardy?
– Piszą tu coś o Internecie.
– Tak. Z tego, co wiem od ojca, tak to się właśnie zaczęło. Anthony’emu Rawlingsowi udało się założyć firmę i rozwijać ją dzięki niekorzystnemu położeniu innych ludzi. Osobiście zwolnił wystarczającą liczbę osób, aby zapełnić te fabryki.
– Ale taką samą liczbę pracowników zatrudnia. – Sarah zerknęła na rozciągający się wokół nich przygnębiający widok. – Uważam, że ludzie są po prostu zazdrośni. Która kobieta nie chciałaby nagle wieść życia Claire Rawlings?
Ich uwagę zwrócił głos syna. Zamiast rozmyślać o miejskiej zagładzie i stanie krajowej gospodarki, Rich zerknął na włosy siedzącego z tyłu chłopca.
– Tato, muszę siku – rzucił malec błagalnie, patrząc w widoczne w lusterku wstecznym oczy ojca.
– Ryan, za parę minut dojedziemy do domu. Wytrzymasz.
– Nie, tato, nie wytrzymam. Muszę już teraz!
Rich i Sarah wymienili spojrzenia. Jej mina mówiła to, co i tak wiedział: to nie była okolica odpowiednia na postój. Gdyby pojechali kawałek dalej, byłoby znacznie bezpieczniej; Ryan jednak jęczał, wymachując krótkimi nogami.
– Widzę stację benzynową. Zatrzymaj się, pro-ooo-szę! – Ostatnie słowo tworzyły trzy przeciągłe sylaby.
Wbrew rozsądkowi Richard Bosley II wjechał na parking przed stacją Speedway i zwrócił się do żony:
– Pójdę z nim. Poza tym jest środek dnia i nie ma dużego ruchu.
Sarah się uśmiechnęła i odpięła pasy.
– Dobrze, chłopaki, załatwcie co trzeba, i w drogę. Mamy do obejrzenia mecz baseballowy. Wszystko nagrałam. Ryan, poczekaj tylko, aż zobaczysz, jak przyjmujesz piłkę!
Ciężkie szklane drzwi pokryte były smugami i odciskami palców. Rich rozejrzał się w poszukiwaniu tabliczki informującej, gdzie znajdują się toalety. We wnętrzu unosił się zapach hot dogów opiekanych tak długo, aż miały konsystencję gumy. Stojące pośrodku regały na towar były częściowo puste, a popękane linoleum brudne i tam, gdzie chodzili klienci, wytarte. Rich zerknął w stronę kasy umieszczonej w niedużym boksie. Chciał poprosić pracownika o pomoc, ale zobaczył tylko puste krzesła; a potem dostrzegł wyciągniętą szufladkę kasy.
– Tato, widzę napis. – W panującej w pomieszczeniu pełnej napięcia cieszy rozległ się głos Ryana.
Nagle na korytarzu, gdzie mieściły się toalety, zrobiło się jakieś zamieszanie. Kilka chwil zawiesiło się w czasie, jakby elektrony zwolniły, protony przestały się przyciągać, a atomy nie wpasowywały się już w materię; tak jak się dzieje w chwili, kiedy z gardła noworodka wydobywa się pierwszy krzyk. Niektóre momenty pojawiają się w mgnieniu oka; niczym błyskawice, które tak trudno uchwycić na zdjęciu. Inne ciągną się i ciągną.
W ich stronę ruszył jakiś krępy mężczyzna. Jego twarz była schowana pod kominiarką. Pierwszą myśl Richa: „Jest lipiec, po co komuś kominiarka?” – niemal natychmiast zastąpiła świadomość tego, co się właśnie dzieje.
– Szybko! Do samochodu! – zawołał.
Choć Sarah była zajęta szukaniem portfela, ton głosu męża sprawił, że bez chwili zwłoki chwyciła syna za rękę i odwróciła się ku pomazanym szklanym drzwiom. Huk strzałów rozległ się tak nagle, że nie dane jej było zobaczyć, jak jej mąż upada. Ryanowi także. Ostatnie, co ujrzeli, była czerwona mgiełka ich krwi, rozbryzgującej się na podłodze i szybach.
*
Przed kilkoma miesiącami wiele kilometrów stąd pewien dyrektor zdecydował się zamknąć nieprzynoszącą dochodów fabrykę kruszywa. Na skutek tej jednej decyzji tysiące osób wylądowało na bruku. Jednym z nich okazał się ojciec samotnie wychowujący chore dziecko. W chwili desperacji ten bezrobotny mężczyzna uznał, że jedynym sposobem na zdobycie pieniędzy potrzebnych na opłacenie zaległych rachunków za leczenie i uratowanie syna jest wkroczenie na drogę przestępstwa. Kilka rozbojów później, kiedy pieniądze okazały się zbyt kuszące i zbyt proste do zdobycia, mężczyzna miał już nowy zawód…Nie istnieją granice tego, co człowiek może zrobić albo dokąd dotrzeć, pod warunkiem że nie dba o to, komu zostaną przypisane zasługi.
Charles Edward Montague
Rozdział 1
Richard Bosley rozejrzał się po prestiżowym gabinecie, dumając o swoim miejscu w historii. Wzdłuż ścian stały imponujące regały z książkami, a mahoniowe biurko można było opisać słowem „królewskie”. Za skórzanym fotelem wyeksponowano flagi Stanów Zjednoczonych i stanu Iowa. Zaledwie piętnaście miesięcy minęło od rozpoczęcia przez niego drugiej kadencji na stanowisku gubernatora. Miał tyle planów. Po tragicznej śmierci jedynego syna i jego rodziny mógł liczyć na wyborców. Obdarzyli go zaufaniem, poparli jego pomysły i głoszone przez niego wartości. Patrząc na rodzinną fotografię przedstawiającą go w towarzystwie syna, synowej i wnuka, podawał te ostatnie w wątpliwość. Być może okazały się zbyt wzniosłe. Może gdyby trzymał się z dala od stanowisk publicznych, wszystko potoczyłoby się inaczej.
Za oknem hulał zimny marcowy wiatr. Przyglądając się swemu odbiciu na tle ciemnego wieczornego nieba, Richard Bosley znał prawdę: te wszystkie „co by było, gdyby” w ogóle nie miały znaczenia! Nie miał już rodziny, a jutro rozpocznie trzecią serię chemioterapii. Druga zabrała mu włosy i energię, a ta trzecia równie dobrze może odebrać życie. W przeciwnym razie z pewnością zrobi to nowotwór. Z wychudzonej twarzy przeniósł wzrok na bladą skórę dłoni. Życie nie było sprawiedliwe; modlił się jednak, aby śmierć okazała się bardziej łaskawa.
Jutro w południe miała się odbyć konferencja prasowa, podczas której Richard Bosley oficjalnie złoży rezygnację ze stanowiska gubernatora stanu Iowa. Na pozostałą część kadencji od razu zostanie zaprzysiężony Sheldon Preston, obecnie wicegubernator. Dzisiejszy wieczór, spędzony w samotności w gabinecie, gubernator Bosley postanowił poświęcić podejmowaniu ważnych decyzji. Nie miał nic do stracenia. Do diabła z komitetem wykonawczym, dzisiaj liczyło się tylko jego zdanie.
Można w ogóle stwierdzić, czy dobry uczynek spełniony z niewłaściwych pobudek jest nadal dobry? W tej akurat chwili sumienie kazało mu się zastanowić jeszcze raz. Nie odchodzić z tego stanowiska bez świadomości, że zrobiło się wszystko, co możliwe. Usiadł na skórzanym fotelu i postanowił, że tak właśnie uczyni. Historia sama się napisze.
Stosik wniosków o ułaskawienie został omówiony i dogłębnie przeanalizowany. Wieści o jego rychłej rezygnacji sprawiły, że pojawiło się ich całkiem sporo. Komitet wykonawczy zajął się tymi wnioskami i dziesięć zostało rozpatrzonych pozytywnie. Dziesięcioro wnioskodawców, odsiadujących wyroki w zakładach karnych stanu Iowa, wkrótce wyjdzie na wolność. Jutro tych dziesięć osób dowie się, że ich wyroki zostały uchylone, a czas odsiadki dobiegł końca.
Gubernator Bosley popatrzył na stertę dokumentów leżących po lewej stronie biurka. Te akurat dotyczyły jedenaściorga innych osób. Zgodnie z decyzją komitetu ci osadzeni pozostaną w więzieniu. Odsiedzą wyroki orzeczone przez możnych i ważnych sędziów tego wspaniałego stanu. Trzęsącymi się dłońmi – co było skutkiem raczej krążącej w jego żyłach chemii niż emocji – przerzucał wnioski tych więźniów, którym nie dane będzie ułaskawienie.
Gwałciciele, włamywacze, prostytutki i inni przestępcy. Richardowi przypomniało się w końcu, czego szuka. Jeszcze raz przejrzał dokumenty i znalazł poszukiwane nazwisko. Tak, była wcześniej żoną Anthony’ego Rawlingsa. A niech to, gościł przecież na ich weselu. Nagle na twarzy Richarda Bosleya pojawił się uśmiech. Ostatnimi czasy niewiele miał powodów do radości. Mięśnie twarzy zaraz się zmęczą, ale na razie cieszył go ten moment euforii.
Ponownie przeczytał wniosek. Claire Nichols: wyrok bez orzekania o winie w sprawie o usiłowanie zabójstwa, dobre sprawowanie w zakładzie karnym, żadnego nieposłuszeństwa, wcześniej niekarana, skazana na siedem lat, odsiedziała czternaście miesięcy. Zważywszy na mnogość grzechów będących na sumieniu więźniów, którzy jutro zostaną ułaskawieni, gubernator Bosley mógł się zastanawiać, dlaczego komitet wykonawczy pozwolił, aby ta akurat kobieta pozostała za kratkami – w sumie znał jednak powód. W skład komitetu wchodziło pięć wpływowych politycznie osób – czy też osób z potencjalnymi wpływami – których kadencja trwała cztery lata. Wszyscy wiedzieli, że w stanie Iowa nie odniesie się sukcesu, wchodząc w drogę Anthony’emu Rawlingsowi.
Dla Richarda Bosleya to była nieoczekiwana szansa na pomszczenie śmierci syna. Obcowanie z politykami i ludźmi pokroju Anthony’ego Rawlingsa wiele go nauczyło. Zamknąwszy oczy, zobaczył tego cieszącego się ogólnym szacunkiem biznesmena, uśmiechającego się, wymieniającego uściski dłoni i czyniącego obietnice. Wiedział jednak, jak brzemienna w skutki okazała się jego decyzja o zamknięciu tamtej fabryki kruszywa we Flint. Zemsta była niegodna chrześcijanina, ale kiedy patrzył na leżące przed sobą dokumenty, nie mógł się oprzeć wrażeniu, że to nie kto inny, tylko Bóg podarował mu tę szansę.
Nie namyślając się dłużej, gubernator Richard Bosley złożył podpis na dole wniosku. Następnie przystawił urzędową pieczęć, czyniąc dokument prawomocnym. Dziesięć nazwisk ułaskawionych więźniów zostało już przekazanych prasie. Nic nie szkodzi; dziennikarze nie od razu zwietrzą świetny temat: „Urzędnik państwowy prostuje sprawy i ułaskawia byłą żonę miliardera”. Richard Bosley był przekonany, że świat pozna tego następstwa i że jakimś cudem rzeczniczka prasowa pana Rawlingsa obróci wszystko na jego korzyść. Istniała jednak szansa, choćby niewielka, że nie znalazłszy się na pierwszej liście osób ułaskawionych, pani Nichols będzie miała okazję przedstawić swoją wersję.
Nazajutrz, w obecności przedstawicieli prasy lokalnej i ogólnokrajowej gubernator Bosley podpisał dziesięć wniosków. Na mocy konstytucji stanu Iowa w przypadku osoby ułaskawionej niszczono całą dokumentację związaną z jej wcześniejszym skazaniem. Ułaskawienie przywracało wszystkie prawa obywatelskie utracone na mocy wyroku sądowego i oficjalnie unieważniało wyrok oraz inne prawne konsekwencje popełnionego przestępstwa. Osoba ta będzie uznawana za niewinną i odzyska status, jaki miałaby, gdyby w ogóle nie popełniła przestępstwa, za które została skazana.
Co ważniejsze, takie ułaskawienie było ostateczne i nieodwołalne. Gubernator Bosley włożył dziesięć dokumentów do teczki, w której znajdował się już jeden. Uśmiechając się blado do kamer, wstał i zajął miejsce za pulpitem.
– Panie i panowie, byliście świadkiem mojej ostatniej czynności jako gubernatora tego wspaniałego stanu. Z ciężkim sercem składam dzisiaj rezygnację z tego prestiżowego stanowiska…
Sekretarka gubernatora wzięła teczkę i umieściła każdy dokument w osobnej kopercie. Powiadomieni zostaną obrońcy wszystkich skazanych, a po uzyskaniu akceptacji każdego więźnia ułaskawienie nie będzie już mogło zostać cofnięte. Na koniec informacja o tym zostanie przekazana do sądów. W ogólnym zamieszaniu sekretarka w ogóle nie zwróciła uwagi na to, że ułaskawień było jedenaście, a nie dziesięć.
W jednym z biurowców na tej samej ulicy, przy której mieścił się budynek parlamentu stanowego, prawniczka Jane Allyson chodziła nerwowo po swoim niewielkim gabinecie, zaklinając telefon, aby zadzwonił. To był jej pierwszy wniosek o ułaskawienie. Zawsze z niepokojem czekała na sędziowskie wyroki, które determinowały wolność i przyszłość jej klientów. Obecna sytuacja była zupełnie inna – surrealistyczna. Jej klientka straciła już wolność i przyszłość, dobrowolnie wnioskując o wyrok bez orzekania o winie w sprawie o usiłowanie zabójstwa.
Jane pamiętała, jak stała obok pani Nichols owładnięta poczuciem kompletnej bezradności i razem słuchały, jak sędzia przedstawia konsekwencje wniosku Claire. Kiedy Jane była jeszcze na studiach, uczyła się tego, jak nie angażować się emocjonalnie w sprawy klientów. Na ogół jej się to udawało. To była kwestia przetrwania. Nie byłaby w stanie pomóc kolejnemu klientowi, gdyby myślami pozostawała przy tym, którego zawiodła; jednak tamtego dnia, przed rokiem, miała ochotę siedzieć i płakać razem z Claire Nichols. To było takie niesprawiedliwe.
Czas płynął i zmieniały się pory roku. Nowi klienci przychodzili i odchodzili. Pojawiły się nowe możliwości. Jane Allyson pracowała obecnie w kancelarii w centrum stolicy stanu Iowa. Sporo miała na głowie. I jakoś sobie radziła, aż trzy dni temu kurier dostarczył kopertę zaadresowaną: „Szanowna Pani Jane Allyson, do rąk własnych”. W środku znalazła wypełniony wniosek o ułaskawienie Claire Nichols. Jane nie musiała robić nic oprócz złożenia podpisu jako reprezentujący ją obrońca. Do wniosku dołączono krótki, wydrukowany list:
_Szanowna Pani!_
_Możliwe, że pamięta Pani klientkę sprzed mniej więcej roku, Claire Nichols. W załączeniu: wniosek o jej ułaskawienie, przeznaczony dla gubernatora Bosleya. Jak Pani zapewne wiadomo, jego czas na tym stanowisku dobiega końca. Ten wniosek MUSI dzisiaj zostać dostarczony do jego biura. Od Pani wymagany jest jedynie podpis. W załączeniu czek, który pokryje koszty Pani pracy._
_Dziękuję._
Być może była to kwestia czeku opiewającego na sto tysięcy dolarów, a może niepodpisanego listu, ale przyjęcie tego zlecenia wydawało się czymś niewłaściwym. Jaki zdrowy na umyśle prawnik przyjąłby zlecenie i honorarium z nieznanego źródła? Od tej decyzji mogła zależeć zarówno jej przyszłość, jak i licencja prawnika. Jane wiedziała, że powinna się skonsultować z partnerami w kancelarii. I taki właśnie miała zamiar, kiedy jej uwagę zwróciły znajdujące się w dolnym rogu jej monitora cyferki pokazujące godzinę: szesnasta trzydzieści dwie. Od siedziby gubernatora dzielił ją dziesięciominutowy spacer.
Jane dostarczyła podpisany wniosek.
Teraz nerwowo oczekiwała tego, co przyniesie przyszłość. Gubernator podjął decyzję. Obejrzała w necie konferencję prasową. Chodząc po gabinecie, po raz kolejny kwestionowała etykę i legalność swojej decyzji. Jeśli jej telefon nie zadzwoni, a wniosek o ułaskawienie nie zostanie rozpatrzony pozytywnie, nikt się nie dowie, że w ogóle go złożyła. Czek pozostanie w teczce z dokumentami. Bez względu na decyzję podjętą przez gubernatora, jego spieniężenie wydawało się niemoralne i nieetyczne.
Na ścianie, oprawiony w imponującą dębową ramę, wisiał jej dyplom Wydziału Prawa Uniwersytetu Iowa. W oficjalnej pieczęci światło się odbijało nawet przez szybkę. Czy decyzja o udzieleniu pomocy tej kobiecie i przyjęciu zlecenia przekreśli wszystkie lata nauki?
Nie przestawała maszerować po wyłożonej wykładziną podłodze. Mogła się teraz zajmować wieloma innymi sprawami, ale od czasu, kiedy godzinę temu konferencja prasowała dobiegła końca, nie była się w stanie skupić na niczym z wyjątkiem zaklinania telefonu. Jeśli wkrótce nie zadzwoni, sprawę będzie można uznać za zamkniętą.
Jane rozmyślała o Claire Nichols. Jej akurat nie przyszło do głowy złożenie wniosku o ułaskawienie, ale pomysł był rzeczywiście dobry. Tym, co ją przerażało – i z całą pewnością osobę, która przesłała wniosek – był Anthony Rawlings, człowiek niezwykle wpływowy, więc jeśli wniosek został rozpatrzony pozytywnie, na pewno trzeba się będzie zmierzyć z konsekwencjami. Jane odsunęła od siebie te myśli. Teraz jedyne, co mogła zrobić, to czekać.
Tak była pogrążona w myślach, że kiedy telefon zadzwonił, aż się wzdrygnęła. Serce waliło jej jak młot. Przez chwilę wpatrywała się w aparat. Czy to jej wyobraźnia? Czy ten nieduży, plastikowy aparat rzeczywiście wydawał z siebie dźwięk? Drżącą ręką podniosła słuchawkę, wzięła się w garść i odezwała tonem, jakiego używała na sali rozpraw:
– Halo, tak, z tej strony Jane Allyson…
Jane tak mocno zaciskała dłonie na kierownicy, że aż jej pobielały knykcie. Jazda z Des Moines do Mitchellville nie powinna zająć więcej niż trzydzieści minut, a kwadrans po czternastej nie było mowy o korkach. Prawniczka nie potrafiła przestać myśleć o tym, że nikt na świecie nie wie, co ona w tej chwili robi.
Przed nią rozciągało się marcowe niebo, szarość nad szarością. Odcienie różniły się między sobą, a jednak wydawały się takie same. Po prostu chmury, a na nich kolejne chmury. Skręcając na wschód na autostradę I-80, Jane myślała o kobiecie w więzieniu, odgrodzonej od własnego życia i najbliższych, od której dzieliło ją zaledwie kilka kilometrów. W leżącej na sąsiednim fotelu aktówce znajdował się jednostronicowy dokument, który na zawsze odmieni życie Claire Nichols.
Trzy dni temu ten dokument w ogóle nie istniał. Jane Allyson rozmyślała na temat wniosku i czeku. Podjęła decyzję – nieważne, czy dobrą, czy złą – że zachowa to zlecenie w tajemnicy. W świecie pieniędzy i wpływów każdego mogłoby kusić, aby poinformować Anthony’ego Rawlingsa o złożonym wniosku.
Nikogo o nic nie oskarżała, o nie. Chodziło jedynie o to, że Claire bohatersko złożyła wyjaśnienia. Jej zeznania wyparowały niczym mgła nad jeziorem w chłodny wieczór. Ponad rok później nikt, nawet wścibscy dziennikarze, nie miał pojęcia o drugiej twarzy złotego chłopca stanu Iowa. Cichy głos w duszy Jane ostrzegł ją przed informowaniem kogokolwiek o tym, co teraz robi. Kiedy załatwi tę sprawę do końca, poprosi partnerów w kancelarii o rozmowę. O ile szczęście dopisze, zrozumieją. W tej akurat chwili wolała się przejmować Claire niż potencjalnymi konsekwencjami.
Czymś niewiarygodnym było, że lista ułaskawionych osób, którą po konferencji prasowej otrzymały media, nie zawierała nazwiska Claire Nichols, a mimo to Jane była w posiadaniu stosownego dokumentu. Wjeżdżając na parking dla odwiedzających, aż się trzęsła z podekscytowania. Czternaście miesięcy temu nie potrafiła pomóc swojej klientce; dziś było inaczej.
Rozradowanie zniknęło jednak w chwili, gdy w jej głowie pojawiła się pewna myśl. Jane stanęła jak wryta, z ręką uniesioną ku drzwiom, i zaczęła się zastanawiać nad tym, kto ma zbędne sto tysięcy dolarów na to, aby uwolnić Claire z więzienia. Do tej pory żywiła przekonanie, że to ktoś, kto się boi Anthony’ego Rawlingsa. A jeśli to był on? Czy to możliwe? Ale dlaczego?
Czy składając wniosek, Jane okazała się jedynie pionkiem? A jeśli wolność, którą za chwilę miała ofiarować Claire, była niczym innym jak zwabieniem w sieć? Złapała za klamkę i poczuła ściskanie w żołądku. Nie mogła pozwolić, aby te myśli ją powstrzymały. Claire Nichols zasługiwała na wolność. A ona musiała dopilnować tego, aby jej klientka tą wolnością cieszyła się poza granicami stanu Iowa.
W niedużym, obskurnym pokoju odwiedzin światło było upiornie fluorescencyjne. Metalowy stół i krzesła wydawały się przez to jeszcze zimniejsze. Jane co rusz zerkała na zegarek. Jak długo może trwać przyprowadzenie tutaj więźnia?
Okazało się, że trzynaście minut. Prawie trzynaście minut po tym, jak Jane znalazła się w tym małym, bezbarwnym pomieszczeniu, drzwi w końcu się otworzyły. Eskortowana przez strażnika Claire Nichols weszła i usiadła na stojącym naprzeciwko krześle. Wyglądała dokładnie tak, jak Jane ją zapamiętała, a brązowe włosy spięła w koński ogon. Cerę miała bladą i bez odrobiny makijażu, ale jej oczy wciąż były intensywnie zielone. Choć obie kobiety miały podobną figurę, ubrana w kombinezon więzienny Claire sprawiała wrażenie drobniejszej.
– Jane, jestem zaskoczona tym, że cię widzę. Co cię sprowadza? – Głos Claire brzmiał zdumiewająco silnie.
– Słyszałaś o czymś takim jak ułaskawienie?
– Tak, to coś, co robi prezydent przed odejściem z urzędu. A dlaczego?
– Dlatego że to także coś, co robi gubernator przed odejściem z urzędu.
Claire zmrużyła zielone oczy.
– Nie rozumiem.
– Gubernator Bosley ma raka. Dzisiaj ustąpił ze stanowiska.
– Przykro mi to słyszeć. Z tego, co pamiętam, był gościem na moim ślubie. – Zawahała się, przetrawiając usłyszaną informację. – Co takiego powiedziałaś o ułaskawieniu?
– Claire, przed złożeniem rezygnacji podpisał kilka wniosków o ułaskawienie. Przyjechałam tu porozmawiać o twoim.
Claire słyszała, co mówi prawniczka. Bardzo mocno się starała zrozumieć, o co chodzi, ale to wszystko nie miało sensu. W jej oczach pojawiły się łzy.
Jane obserwowała, jak jej klientka próbuje przyswoić sobie to, co się właśnie dzieje.
– Najpierw musisz formalnie przyjąć ułaskawienie. – Prawniczka wyjęła z aktówki dokument i położyła go na stole. – Kiedy to zrobisz, będziesz wolna.
Osadzona wpatrywała się w leżący przed sobą papier. Przeczytała swoje imię, nazwisko i zarzuty. Na samym dole widniał podpis gubernatora Bosleya oraz oficjalna pieczęć stanu Iowa. Jedno miejsce pozostało puste: tam, gdzie to ona powinna się podpisać. Kiedy przeniosła wzrok z wniosku na kobietę, która trzynaście miesięcy temu była jej obrońcą, policzki miała mokre od łez.
Musiała się upewnić. Zbyt wiele razy ją oszukano.
– Dlaczego mnie ułaskawiono… i jestem wolna… co to znaczy? Rzeczywiście wolna czy wolna, ale muszę być pod nadzorem… – Jej głos drżał z emocji.
Jane sięgnęła ponad blatem i ujęła trzęsące się dłonie Claire.
– Jeśli złożysz podpis na wniosku, będziesz wolna. Ułaskawienie oznacza, że wszystkie oskarżenia znikają. Zostają usunięte z twoich akt. Wszystko zostaje ci wybaczone i jeszcze dziś możesz opuścić to więzienie, nie oglądając się za siebie. – Usłyszawszy wyjaśnienia Jane, Claire przygarbiła się i spuściła głowę. Bezgłośnie szlochała. Prawniczka uścisnęła jej dłonie. – Możesz się udać, dokąd tylko chcesz i kiedy tylko chcesz. Claire, dokąd chcesz jechać?
Gdy uniosła głowę, jej zielone oczy błyszczały.
– Dokąd ja chcę jechać? – zapytała. Kręciło jej się w głowie; tak wiele minęło czasu, odkąd to ona kontrolowała swoją przyszłość. W końcu odparła: – Nie wiem.
– Chyba pierwsze pytanie, na które musisz udzielić odpowiedzi, brzmi: „Przyjmujesz ułaskawienie?” – Jane patrzyła, jak klatka piersiowa Claire unosi się i opada. Nie mogąc wydobyć z siebie głosu, kobieta w pomarańczowym kombinezonie kiwnęła głową. – Wobec tego musisz złożyć podpis na wniosku.
Claire ponownie skinęła głową.
Kiedy Jane w końcu udało się uspokoić swoją klientkę, ta podpisała się na dole dokumentu. Choć istniały w takich przypadkach stosowne procedury, wiadomo było, że jeszcze dziś będzie mogła opuścić zakład karny.
– Kiedy mnie wypuszczą? – W jej głosie słychać było niepewność.
– Nie wyjadę stąd bez ciebie.
Claire spojrzała na nią z podziwem.
– Co muszę zrobić?
– Masz w celi coś, co chciałabyś zabrać?
Tak, miała zdjęcia, listy, notatki i kilka pamiątek. Skinęła głową.
– W takim razie wróć ze strażnikiem do celi. Zaniosę ułaskawienie naczelnikowi więzienia. A niedługo potem ktoś cię do mnie przyprowadzi. – Claire kiwała potakująco głową. – Otrzymasz z powrotem wszystko, co miałaś przy sobie w dniu aresztowania, także ubrania. Przywiozłam jakieś inne, gdyby się okazało, że tamte już na ciebie nie pasują.
– Dziękuję ci. – Claire opuściła wzrok na stół. – Nie mam żadnych pieniędzy, aby zapłacić za twoją pracę.
Jane pomyślała o czeku.
– Najpierw cię stąd wyciągnijmy, a potem porozmawiamy o wynagrodzeniu. – Jej uśmiech okazał się zaraźliwy. Claire także się uśmiechnęła i uścisnęła dłonie Jane. – Zanim wrócisz do celi, powiedz, do kogo mogę zadzwonić? Jest ktoś, kto mógłby cię dokądś zabrać? Czy też chcesz pozostać w Iowa? – Jane modliła się w duchu, aby jej klientka chciała wyjechać i aby było miejsce, do którego mogłaby się udać.
– Dokąd mogę jechać?
– Gdzie tylko masz ochotę. Do kogo mogę zadzwonić?
Claire zastanawiała się nad odpowiedzią. Tak szybko, jak tylko by się dało, pragnęła wyjechać z Iowa i zostawić za sobą wszystkie związane z tym stanem wspomnienia. Ale kto mógłby jej pomóc? Nie miała pieniędzy. Jej siostra mogłaby po nią przyjechać, lecz trochę by to potrwało. Poza tym Emily także brakowało oszczędności. Wtedy przyszła jej do głowy pewna osoba.
Wiele miesięcy temu, po tym, jak otrzymała pudełko z sekretami Anthony’ego, postanowiła się skontaktować z Amber McCoy, narzeczoną Simona Johnsona. Czuła, że łączy je swoista więź: dwie kobiety skrzywdzone przez Anthony’ego Rawlingsa. Dzisiaj była przekonana, że Amber jej pomoże.
– Amber McCoy, prezes SiJo Gaming z Palo Alto w Kalifornii. Nie znam jej numeru.
Jane zapisała sobie dane, po czym odparła:
– Nic się nie martw, skontaktuję się z nią, zanim zdążą cię do mnie przyprowadzić.
– Dziękuję. – Claire wstała i podeszła do drzwi. – Naprawdę, Jane, dziękuję ci – powtórzyła. – W ogóle się tego nie spodziewałam… w ogóle.
– Porozmawiamy w samochodzie. A teraz zabieraj swoje rzeczy, bo czeka na ciebie wielki, wspaniały świat.
Jane patrzyła, jak Claire unosi głowę i się prostuje, po czym puka do drzwi, a strażnik zabiera ją do celi. Jeszcze przez kilka minut będzie traktowana jak więźniarka. Strażnik nie wiedział, że jest już wolną kobietą. W przeciwieństwie do ostatniego razu, kiedy prawniczka obserwowała eskortowaną Claire, tym razem pociechę stanowił fakt, że to już długo nie potrwa.
*
Jane zastanawiała się, dlaczego wszystko działo się tak bezproblemowo. Zabranie więźnia z zakładu karnego o średnim rygorze powinno być trudniejsze, a tu proszę – dzięki jednemu podpisowi gubernatora Claire Nichols siedziała teraz na fotelu pasażera w toyocie corolli, ubrana w dżinsy i traperki sprzed czternastu miesięcy.
Zdecydowała się włożyć bluzkę, którą przywiozła jej Jane. Była ciut przyduża, ale Claire zdawała się tym nie przejmować. Bardziej zajęta była podziwianiem widoków za szybą, wzdychaniem i wycieraniem oczu. Jane próbowała sobie wyobrazić, w jakim stanie znajduje się teraz jej klientka. To oczywiste, że była rozdygotana. Dopiero co jej całe życie gwałtownie się zmieniło – po raz kolejny. Coś takiego byłoby trudne dla każdego.
Co chwila Jane zerkała w lusterko wsteczne. Nic nie wskazywało na to, że są śledzone; jeśli jednak nadawca czeku na sto tysięcy dolarów wiedział o zwolnieniu Claire, Jane martwiła się, że ta osoba może czekać na opuszczenie przez nie więzienia.
– Nie rozmawiałam z panią McCoy – rzekła, przerywając milczenie – ale jej asystentka kazała ci przekazać, że na stanowisku American Airlines będzie na ciebie czekał bilet.
*
– Nie mam żadnego dowodu tożsamości. – Gdy Claire to sobie uświadomiła, poczuła przerażenie. Czy przez to przeoczenie na nowo trafi do więzienia?
– Ależ masz. Stan Iowa wystawił taki dokument, potwierdzając przekazanie ci twoich rzeczy. Masz wszystko, prawda?
Claire przycisnęła do siebie swój dobytek. Wszystko, co posiadała na tym świecie, znajdowało się w małej nylonowej torbie. Oprócz przedmiotów z celi torba skrywała kaszmirowy niebieski sweter i biżuterię, jaką miała na sobie w momencie aresztowania. Niewiele, jak na kobietę dwudziestodziewięcioletnią.
– Tak. Nie sądziłam, że ten dokument będzie ważny poza murami więzienia.
Skręciwszy na południe na drogę numer dwieście trzydzieści pięć, Jane wzięła głęboki oddech i poruszyła niewygodny dla niej temat.
– Muszę ci coś powiedzieć. Wniosek o ułaskawienie nie był moim pomysłem.
Myśli Claire Nichols, do tej pory uwięzione w swoistym transie, w końcu zostały uwolnione. Skupiła się na słowach wybawicielki – osoby, która uwolniła ją od życia w odosobnieniu – jednak po tak długim czasie spędzonym w samotności prowadzenie rozmowy nie było czymś prostym. Gorączkowo próbowała sobie przypomnieć, jak to się robi. Jeśli jedna osoba kończy mówić, to sygnał, że głos może zabrać druga. Jakoś sobie poradzi.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
Jane opowiedziała jej o anonimowej przesyłce, wypełnionym wniosku o ułaskawienie i czeku. Nie wspomniała o tym, czego się bała tuż przed przekroczeniem progu więzienia.
– Kto miałby wydać sto tysięcy dolarów, abym mogła wyjść na wolność? – zapytała Claire.
– Nie wiem.
Claire skupiła swoją uwagę na wyrazie twarzy, języku ciała i tonie głosu siedzącej obok niej kobiety. Uznała, że mówi prawdę. Jej prawniczka nie wiedziała, komu zawdzięcza wolność.
– Początkowo sądziłam – kontynuowała Jane – że osoba, która to zrobiła, nie chce, aby łączono jej nazwisko z twoim ułaskawieniem. Uznałam także, że chroni w ten sposób siebie przed twoim byłym mężem.
Claire przetrawiała jej słowa; to miało sens. Gdyby Tony się dowiedział, że ktoś jej pomógł w odzyskaniu wolności, kto wie, co mógłby zrobić. Wtedy dotarł do niej pełny sens wypowiedzi Jane.
– Początkowo? Co masz na myśli, mówiąc „początkowo”?
Toyota mknęła w kierunku międzynarodowego lotniska w Des Moines.
– Muszę przyznać, że przyszło mi do głowy coś jeszcze. – Claire się nie odzywała. Słuchała i patrzyła. Jane mówiła dalej: – A jeśli wniosek, list i pieniądze pochodzą z mało prawdopodobnego źródła, od osoby, dla której sto tysięcy dolarów to pikuś?
Claire szeroko otworzyła szmaragdowe oczy. Radosne uniesienie, które do tej pory przepełniało jej głowę, wyparowało.
– Myślisz, że to był T-Tony? – wyjąkała. Ogarnęły ją mdłości. – Czemu miałby się tak zachować?
– Naprawdę nie wiem. Uważam jedynie, że najlepsze, co możesz zrobić, to wyjechać z Iowa, najlepiej zanim zacznie się gorączka medialna.
Claire przycisnęła torbę do piersi. Przypomniała sobie bezlitosnych dziennikarzy i przede wszystkim swojego byłego męża. Dawne lęki sprawiły, że serce waliło jej jak młot. Spojrzawszy ponownie na Jane, dostrzegła, że prawniczka co jakiś czas zerka w lusterko wsteczne. A jeśli Tony albo ktoś inny je śledził?
– Tak właśnie zróbmy – rzekła.
*
Pracownica American Airlines nie zakwestionowała dowodu tożsamości wydanego przez stan Iowa. Wręczyła Claire kartę pokładową: pierwsza klasa do San Francisco, wylot za dziewięćdziesiąt minut.
Każdy krok Claire w stronę hali był coraz bardziej sprężysty. Choć żywo miała w pamięci niepokój i strach, jakie były jej udziałem za czasów życia z Tonym, desperacko starała się odsunąć je od siebie. Pomogły jej w tym zainteresowanie i życzliwość prawniczki. Claire tak naprawdę nie miała jeszcze czasu na to, aby zrozumieć, że odzyskała wolność. Odwracając się ku Jane, zapytała:
– Powiedz mi raz jeszcze o tym ułaskawieniu. Muszę się komuś meldować?
– Wszystko, co miało związek z oskarżeniem o usiłowanie zabójstwa, zostało unieważnione. Aresztowanie, twój wniosek, wyrok, wszystko usunięto z twoich akt. Jest tak, jakby to w ogóle nie miało miejsca. – Po czym dodała z emfazą: – Claire, czternaście ostatnich miesięcy w ogóle się nie wydarzyło.
– Trzydzieści sześć – poprawiła Claire.
Jane popatrzyła na swoją klientkę. Zobaczyła oczy ofiary sprzed ponad roku – nie było to spojrzenie potencjalnej zabójczyni. Smutek w połączeniu z konsternacją powiedział jej, że odzyskanie wolności nie okaże się takie proste. Wydostanie Claire zza krat Żeńskiego Zakładu Karnego stanu Iowa było łatwiejsze niż usunięcie z jej pamięci minionych trzech lat. Żadne słowa ani działania nie mogły uspokoić przepełnionych strachem myśli jej klientki. Jedynym celem Jane było bezpieczne wyprawienie Claire poza granice Iowa.
– Uważaj na siebie, proszę – rzekła, wyjmując jednocześnie z torebki kopertę i wizytówkę. – Tutaj masz numer do pracy, numer mojej komórki i adres mailowy. Gdybym w jakikolwiek sposób mogła ci pomóc, śmiało dzwoń albo pisz. W tej kopercie jest coś, co uważam, że powinno należeć do ciebie.
Claire powoli otworzyła kopertę. W środku znajdowało się pięćdziesiąt dolarów w banknotach dziesięciodolarowych i czek na sto tysięcy dolarów.
– Nie, Jane. Nie mogę tego przyjąć. To dla ciebie. To twoje honorarium za to, że mi pomogłaś.
– Gotówkę masz na nieprzewidziane wydatki, jakie mogą ci się trafić, zanim się spotkasz z przyjaciółką. A jeśli chodzi o czek, to absurdalna kwota za kilka godzin pracy. Te pieniądze przydadzą ci się na nowy start. Kiedy będziesz mogła, prześlesz mi odpowiednie wynagrodzenie za moje usługi.
– Ale nie wiemy, od kogo są te pieniądze.
– To prawda. Jeśli jednak od człowieka, którego podejrzewamy, nie ucieszyłby się na wieść, że trafiły do ciebie?
Claire uśmiechnęła się powoli i pokręciła głową.
– Nie. Nie ucieszyłby się. – Przeczesała tłum w poszukiwaniu znajomej twarzy, a kiedy jej nie znalazła, odetchnęła z ulgą. – I z tego powodu przyjmuję ten czek – dodała. Kobiety się uściskały. – Dziękuję ci, Jane, za wszystko.
Claire wyprostowała się i odwróciła w stronę wyjścia. Dosyć dawno nie leciała liniami komercyjnymi, ale wiedziała, że bez karty pokładowej jej towarzyszce nie wolno przejść dalej. Na szczęście innym także.
*
Jane patrzyła, jak Claire przechodzi przez odprawę, po czym znika w tłumie pasażerów. Z głośnym westchnieniem podziękowała Bogu, że nikt nie rozpoznał jej klientki i że dziennikarze jeszcze o niczym nie wiedzą. Nie miała pojęcia, jak długo uda się utrzymać w tajemnicy ułaskawienie i wylot Claire. Miała nadzieję, że czas ten okaże się wystarczająco długi.
*
Claire Nichols siedziała w rzędzie połączonych ze sobą czarnych krzeseł, trzymając na kolanach cały swój dobytek. Obserwowała, co się wokół niej dzieje. Ludzie rozmawiali, czytali, a niektórzy nawet spali. Co jakiś czas z głośników rozlegały się dudniące komunikaty. Informowano o najbliższych lotach i opóźnieniach. Nikt nie zwracał na nią uwagi. Nikogo nie obchodziło to, że zaledwie przed czterema godzinami była więźniem stanu Iowa. Jej puls powoli się uspokoił. Jeszcze trzydzieści pięć minut i znajdzie się na pokładzie samolotu. Miała nadzieję, że jej lot nie będzie opóźniony. Może i nie pamiętała swojego przyjazdu do Iowa, ale rozkoszowała się tym, że w końcu opuszcza ten stan. I jej plany nie uwzględniały powrotu.
– Pani Nichols? – powiedział cicho do ucha Claire potężny pracownik ochrony.
Zaskoczona bliskością i słowami mężczyzny wydukała:
–Tak? Jestem Claire Nichols.
– Proszę pójść ze mną.
„O Boże, nie! Błagam, pozwól mi wsiąść do tego samolotu”. W oczach Claire pojawiły się łzy, a w jej głowie rozległ się przenikliwy dzwonek alarmowy. Choć ogarnięta paniką, starała się mówić spokojnie:
– Przykro mi, ale nie mogę tego zrobić. Nie mogę się spóźnić na swój lot.
– Pani Nichols, proszę się udać ze mną, wszystko wyjaśnię pani w swoim biurze.
Zacisnęła dłonie na torbie, zastanawiając się nad dalszym działaniem. Nie powinna była zostawiać Jane, nie tak od razu. Miała wizytówkę prawniczki, mogła do niej zadzwonić. Kiedy się odezwała, w jej głosie dało się słyszeć niepokój.
– Naprawdę nie chcę pójść z panem.
Ludzie zaczęli im się przyglądać.
Mężczyzna rzekł do niej szeptem:
– Pani Nichols, pani bilet został anulowany. – Pokręciła głową. – Nic się nie dzieje. – Zbliżył usta do jej ucha, aby nikt nie mógł go podsłuchać, i szepnął: – Proszę się uspokoić, pani bilet anulowano, ponieważ przyleci po panią prywatny samolot.
Głos pracownika ochrony docierał do niej przez długi, ciemny tunel, który się zamknął. Została tylko ciemność…