- promocja
- W empik go
Konsekwencje pożądania. Tom 1 - ebook
Konsekwencje pożądania. Tom 1 - ebook
Czy można zakochać się w swoim oprawcy? Obserwował ją od dawna. Intrygowała go. Zaprosił ją na randkę. Z tego spotkania już nie wróciła… Claire Nichols budzi się w luksusowej sypialni. Przypomina sobie, że została porwana. Zdenerwowana i przestraszona zaczyna walkę o przetrwanie… Od teraz jej życie zależy od zamożnego, czarującego, wspierającego organizacje charytatywne, biznesmena, Anthony’ego Rawlingsa. Jednocześnie, jak się okazuje – groźnego, uwielbiającego sprawować nad wszystkim kontrolę, porywacza. Anthony jednak nie przewidział siły miłości i namiętności, które potrafią połączyć ludzi w najbardziej nieoczekiwanych sytuacjach. Jak potoczą się losy porywacza i ofiary połączonych pożądaniem?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-7496-0 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
nie najinteligentniejszy, ale taki, który najlepiej przystosowuje się do zmian._
Karol Darwin
Rozdział 1
Odzyskiwanie świadomości można przyrównać do topnienia lodu. Woda co prawda zmienia postać, ale nie znika. Umysł Claire nie był w stanie przetworzyć tego, co się z nią dzieje. Wiedziała, że się budzi. Czuła, że otula ją ciepła kołdra obleczona miękką w dotyku pościelą, ale coś jej się nie zgadzało. Gdzie ona była?
Nagle lód stopniał, a jej żyły wypełniły się zimną cieczą. Serce przyspieszyło, z wysiłkiem pompując lepki roztwór. Poczuła kłucie w spuchniętych powiekach i przypomniała sobie, w jaki sposób tutaj trafiła. Wytężyła słuch, próbując wyłapać jakikolwiek dźwięk, ale jedyne, co słyszała, to uporczywe dzwonienie w uszach. Kierowana bardziej ciekawością niż odwagą, ostrożnie otworzyła oczy. Rozejrzała się po pokoju i przekonała, że oprócz niej nie ma w nim nikogo. Poczuła taką ulgę, że aż ją ścisnęło w piersi. Westchnęła cicho.
W innych okolicznościach może by się rozkoszowała niezwykłą delikatnością jedwabnej pościeli i okazałym, szerokim łożem. Dzisiaj jednak, pomimo ciepłego kokonu, jej ciałem wstrząsały dreszcze. Z najgłębszych zakamarków świadomości zaczęły się wyłaniać wspomnienia związane z minioną nocą. A może to był tylko zły sen? Próbowała przekonać samą siebie, że to się nie wydarzyło naprawdę.
Jak się w takim razie tutaj znalazła? I gdzie było to „tutaj”?
Przez wielkie okna, zasłonięte ciężkimi zasłonami, wpadało tylko tyle światła, aby cokolwiek widzieć. Po raz pierwszy, odkąd się tu znalazła, Claire rzeczywiście przyjrzała się pomieszczeniu. Najpierw zobaczyła cztery kunsztownie rzeźbione kolumny w narożnikach łóżka. Były przepiękne, zresztą jak cały wystrój. Nigdy dotąd nie widziała sypialni tak dużej i urządzonej z takim przepychem. Można było pomyśleć, że jest się w niebie, ale ona zdążyła się już przekonać, że to piekło.
Ponownie wytężyła słuch – cisza. Jedyne dźwięki to te towarzyszące wspomnieniom. Jej krzyk. Waliła w drzwi sypialni tak długo, aż rozbolała ją dłoń zaciśnięta w pięść. Nikt jej nie usłyszał. A nawet jeśli tak było, nikogo to nie obeszło. Ten śliczny pokój stał się jej więzieniem.
Spróbowała usiąść. Zmianie pozycji towarzyszył spory dyskomfort, co stanowiło kolejny dowód na to, że wydarzenia z minionej nocy rzeczywiście miały miejsce. Teraz mogła się lepiej przyjrzeć swojej celi; jej oczom ukazał się komplet wypoczynkowy złożony z tapicerowanego fotela i kanapy, nieduży kominek, przed którym ułożono kafelki z marmuru, i stolik dla dwóch osób, a na nim kryształowy wazon ze świeżymi kwiatami. Kojarząca się z tym stolikiem poufałość sprawiła, że Claire poczuła bolesne ściskanie w żołądku. Do gardła podeszła jej żółć. Rozpaczliwie próbowała ją przełknąć.
Rzucał się w oczy brak komód i innych mebli najczęściej kojarzonych z sypialnią. A jednak mgliście pamiętała, że to jej nowa sypialnia. Tak jej powiedziano. Rozglądając się po pomieszczeniu, dostrzegła wbudowane w ściany biblioteczki z białego drewna, półki i troje drzwi. Te, które znajdowały się najdalej od łóżka, wyglądały na solidne; nie nosiły żadnych śladów nocnego walenia. Z całą pewnością były zamknięte na klucz. Claire zdawała sobie sprawę, że to jej jedyna droga ku wolności. Musiała jakoś pokonać te drzwi.
Zamknęła oczy i natychmiast przypomniała jej się zeszła noc. Gdy wspomnienia zaczęły się wynurzać z odległych odmętów świadomości, ze wszystkich sił starała się je powstrzymać. Na próżno.
Anthony Rawlings – przystojny, wysoki, z brązowymi włosami i najciemniejszymi oczami, jakie kiedykolwiek widziała – okazał się zupełnie innym mężczyzną niż wtedy, kiedy go poznała, niecały tydzień temu. Wtedy był uprzejmy, grzeczny i kulturalny. Żadnego z tych słów nie da się użyć do opisania jego wczorajszego zachowania. Powiedzieć, że okazał się okrutny, to i tak za mało, aby wyjaśnić, przez co musiała przejść. Można dodać, że był wymagający, agresywny, szorstki, sprawujący kontrolę – ale przede wszystkim brutalny.
Nawet najmniejszy ruch sprawiał, że bolały ją wszystkie mięśnie. Czuła nieznośne pulsowanie w udach. Ciało miała obolałe, usta spuchnięte i poranione. Przypomniał jej się jego zapach, smak i dźwięk głosu. Na myśl o tym mężczyźnie zalała ją fala mdłości, a serce gwałtownie przyspieszyło – nie z radosnego wyczekiwania, lecz ze strachu. To szaleństwo. Coś takiego mogło mieć miejsce w kronikach kryminalnych i filmach, a nie w prawdziwym życiu. Coś takiego nie przytrafiało się ludziom takim jak ona.
Przekopując się przez wspomnienia, w końcu natrafiła na jego wyjście z pokoju, a potem swoje bezowocne walenie w drzwi. Gdy przed oczami Claire pojawiały się kolejne wizje, po jej policzkach płynęły łzy. Położyła głowę na miękkiej poduszce, pozwalając sobie na luksus snu i ucieczki od rzeczywistości.
Kiedy się ponownie obudziła, wiedziała, że nie może dłużej odkładać sprawdzenia, co się kryje za pozostałymi drzwiami. Musiała znaleźć łazienkę. Wstała, a jej stopy natychmiast otuliła aksamitna miękkość dywanu. Mimo to poczuła w nogach potworny ból. Przypomniał jej się własny krzyk. Jej wewnętrzny monolog pełen był głośnych, pozostawionych bez odpowiedzi pytań: „Jak do tego doszło? Jak się tutaj znalazłam? Dlaczego tu jestem? I, co najważniejsze, w jaki sposób mogę się stąd wydostać?”.
Dwoje drzwi znajdowało się w pobliżu łóżka, trzecie – obok kanapy i fotela. Clare wiedziała, że to właśnie te ostatnie prowadzą ku wolności. Obolałe ciało owinęła prześcieradłem i powoli podeszła do solidnej bariery, jaką stanowiło to lite drewno. Klamka wyglądała jak dźwignia. Zbliżyła drżącą dłoń do chłodnego metalu. Czy gdyby udało się jej otworzyć drzwi, uciekłaby owinięta tylko w prześcieradło? Pewnie, że tak!
Podekscytowanie ustąpiło rozczarowaniu, kiedy dźwignia pozostała w pozycji horyzontalnej. Nawet nie drgnęła. Drewniane drzwi stanowiły barierę nie do sforsowania. Choć Claire spodziewała się tego, ból w jej ciele stał się jeszcze bardziej dojmujący. Odwróciła się i zlustrowała swoją celę. Jedne z dwojga pozostałych drzwi prowadziły zapewne do łazienki. Otworzyła pierwsze i jej oczom ukazała się szafa wnękowa tak duża jak w większości mieszkań sypialnia. Właściwie to można ją było określić mianem garderoby – z szufladami, stojakami na buty, półkami i wieszakami. Zaskoczył ją fakt, że wieszaki i półki pełne są ubrań, które wyglądały, jakby je wykorzystano podczas sesji zdjęciowej dla Saksa; w niczym nie przypominały rzeczy, które Claire nosiła na co dzień. Zaopatrywała się głównie w niedrogim Targecie i sklepach z odzieżą vintage. Ubrania znajdujące się w tej garderobie należały do kogoś wiodącego życie znanych i bogatych. Kim była ta osoba? Claire ciekawiło, dlaczego ona sama przebywa w jej pokoju i dlaczego w nocy się dowiedziała, że to jej sypialnia.
Otworzyła drugie drzwi i w końcu znalazła to, czego szukała. Weszła do łazienki jakby żywcem wyjętej z telewizji – przestronnej i całej w bieli. Jej bose stopy poczuły chłód kafelków. Otaczał ją biały marmur, biała porcelana, szkło i srebrne akcenty. Gdyby nie puszyste fioletowe ręczniki, łazienka byłaby zupełnie pozbawiona koloru. Umieszczono w niej sporą wannę, a oprócz tego przeszkloną kabinę prysznicową z panelem dużych i małych sitek natryskowych. Obok umywalki była toaletka ze sporym podświetlanym lustrem i krzesłem.
Claire odwróciła się, aby spojrzeć w lustro. Przeraziło ją to, co zobaczyła. Splątane brązowe włosy otaczały nieznajomą twarz. Wokół ust miała siniaki, intensywnością koloru próbujące dorównać ręcznikom, natomiast lewa skroń była zaczerwieniona i spuchnięta. Powoli opuściła prześcieradło, odsłaniając dowody tego, przez co przeszła: całe ciało w czerwonych i fioletowych sińcach. Łzy zamazały obraz w lustrze. Z żelazną determinacją chwyciła za klamkę kolejnych drzwi i w końcu znalazła się tam, gdzie chciała.
Obok kabiny prysznicowej wisiał miękki biały szlafrok. Claire uznała, że prysznic poprawi jej samopoczucie. Odkręciła wodę i wyrównała jej temperaturę. Gdy weszła do przestronnej kabiny, znalazła się pod strumieniem gorącej, parującej wody. Obmywając obolałe mięśnie, czuła, jakby w jej ramiona wbijały się tysiące igiełek. Sprawiało to jednocześnie przyjemność i ból. Pozwoliła gorącej wodzie czynić swoją powinność i po jakimś czasie jej ciało w końcu się odprężyło. Nieprzyjemną woń zeszłej nocy zastąpił słodki kwiatowy zapach szamponu i mydła. Poczuła się silna i zdeterminowana. Jakoś uda jej się przetrwać ten koszmar.
Gdy wycierała luksusowym ręcznikiem zmaltretowane ciało, obmyśliła plan. Porozmawia z Anthonym i wyjaśni, że zaszła pomyłka. Każde pójdzie w swoją stronę, bez zadawania pytań ani wnoszenia oskarżeń. Miękki szlafrok zapewniał jej ciepło i złudne poczucie bezpieczeństwa.
Tym razem kobieta w lustrze wyglądała lepiej. Włosy opadały jej jednak na ramiona w mokrych strąkach. Bez zastanowienia zaczęła otwierać szuflady i szafki. Tak jak garderoba, łazienka również okazała się w pełni wyposażona. Oczom Claire ukazały się markowe kosmetyki warte tysiące dolarów. Było tam wszystko, od kremów do pielęgnacji cery do eyelinera, także akcesoria do włosów. Miała na sobie szlafrok innej kobiety, spała w jej łóżku i wzięła prysznic w jej łazience. Skorzystanie z cudzej szczotki do włosów stanowiło kolejne nadużycie. Claire nie miała jednak za bardzo wyjścia.
W apteczce znalazła zafoliowaną szczoteczkę do zębów. Nie potrafiła się jej oprzeć. Prysznic, mydło, szampon, a teraz pasta do zębów – dzięki temu wszystkiemu czuła się mniej zbrukana.
Kiedy otworzyła drzwi do sypialni, zdumiał ją widok czekającej na stole tacy z jedzeniem. Aż do teraz ignorowała ssanie w żołądku. Zresztą na samą myśl o nocnych wydarzeniach robiło jej się niedobrze. A jednak zapach dochodzący z tacy ją zaintrygował. Uniosła pokrywę i zobaczyła parującą jajecznicę, tosty i salaterkę ze świeżymi owocami. Na tacy stały także szklanka soku pomarańczowego, szklanka wody i dzbanek z kawą.
Najedzona, zrelaksowana po prysznicu i bez perspektyw na natychmiastowe odzyskanie wolności, Claire uznała, że drzemka to wcale nie taki zły pomysł. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że łóżko nie tylko zostało posłane, ale także zmieniono pościel. Pokój wyglądał tak, jakby nocne okropności w ogóle nie miały miejsca. Jej ciało mówiło coś zupełnie przeciwnego. Uniosła kołdrę, położyła się pod delikatną satyną i wdychając zapach świeżości, zamknęła oczy. Nie była to, co prawda, upragniona ucieczka, ale tymczasowe oderwanie od rzeczywistości owszem.
Ze snu wyrwało ją pukanie do drzwi. Obudziła się zdezorientowana nieznanym otoczeniem. Jak długo spała? Zza zasłon do pokoju nadal wpadało światło, choć już nie tak jasne. Ponownie rozległo się pukanie, gwałtownie przywołując jej emocje i myśli do teraźniejszości. Zdjął ją strach na myśl o tym, kto znajduje się po drugiej stronie drzwi. Zgoda, miała dwadzieścia sześć lat i była dorosła. A jednak w tej akurat chwili Claire postanowiła się zachowywać jak pięcioletnie dziecko: udawała, że śpi. Leżąc nieruchomo na łóżku, usłyszała, że drzwi się otwierają.
Ostrożnie uniosła powieki i zobaczyła, że do pokoju wchodzi cicho jakaś kobieta. Niełatwo to było ocenić z tej perspektywy, ale wydawała się wyższa od niej o kilka centymetrów, a włosy miała przyprószone siwizną. Claire uznała, że może być w wieku jej matki, gdyby ta oczywiście żyła. Kiedy kobieta zbliżyła się do łóżka, Claire zdecydowała się odezwać:
– Przepraszam, jeśli zajmuję pani pokój.
– Nie, panienko Claire, to pani apartament, nie mój. Ja przyszłam po to, aby pomóc się panience wyszykować na kolację. Proszę mówić mi Catherine.
Zdumiona Claire powoli usiadła. Co ta kobieta, u diaska, miała na myśli, mówiąc o wyszykowaniu się na kolację? Więziono ją w jakimś luksusowym apartamencie, cała była w siniakach, a ten ktoś miał jej pomóc przygotować się do kolacji.
– Nie chcę, aby zabrzmiało to niewdzięcznie, ale o co chodzi z tym szykowaniem się na kolację?
– Pan Rawlings zjawi się na kolację punktualnie o dziewiętnastej. Oczekuje, że będzie panienka gotowa i stosownie ubrana. Uznałam, że może się panience przydać pomoc.
Claire nie mieściło się to wszystko w głowie. On chciał, żeby się ubrała stosownie na kolację? Za kogo się, do cholery, uważał?
– Jeśli chcesz mi pomóc, to wypuść mnie stąd.
Claire bardzo się starała, aby słowa te zabrzmiały spokojnie, ale strach przed spotkaniem z Anthonym i perspektywa ucieczki sprawiły, że głos miała o oktawę wyższy niż zazwyczaj.
– Panienko Claire, to nie zależy ode mnie. Przyszłam tu, aby pomóc w takim zakresie, w jakim jestem w stanie. – To wszystko było pozbawione sensu. Jednak beznadziejność tej sytuacji sprawiła, że z jakiegoś powodu Claire uwierzyła tej kobiecie. – Mamy tylko godzinę – kontynuowała Catherine. – Może zaczniemy od fryzury.
Spokój starszej pani, niezrażonej jej wyglądem czy choćby okolicznościami towarzyszącymi jej obecności, udzielił się także Claire. Pokręciła głową i westchnęła. Przypomniawszy sobie o powziętym podczas kąpieli postanowieniu, oświadczyła przekonująco:
– Catherine, dziękuję za propozycję pomocy, ale nie planuję się przebierać do kolacji. Jestem przekonana, że zaszła pomyłka. Wkrótce mnie tu nie będzie. – Podczas gdy próbowała wyjaśnić nieporozumienie, Catherine udała się do garderoby i chwilę później wyszła z niej z niebieską koktajlową sukienką i pasującymi do niej butami. – Och, nie wiem, do kogo należą te ubrania.
– Jak to do kogo? Należą do panienki. No dobrze, naprawdę musimy się pospieszyć. A nawet jeśli nie ma panienka w planach jedzenia, to przecież trzeba się w coś ubrać, prawda?
Dla Claire jej słowa i szyk zdań brzmiały oficjalnie. Nie potrafiła określić ich pochodzenia. Z całą pewnością nie był to akcent z regionu Georgii, który tak bardzo jej się podobał i którego starała się nie powielać.
Catherine wzięła ją za rękę i zaprowadziła do łazienki. Claire posłusznie usiadła przed toaletką i postanowiwszy, że nie będzie protestować, pozwoliła się czesać. Energię wolała zachować na spotkanie z Anthonym.
– W szufladach znajdują się kosmetyki. Może zaczęłaby się panienka malować w czasie, gdy ja będę się zajmować fryzurą. – I dodała: – Bez nich jest panienka bardzo ładna, ale wydaje mi się, że po przespaniu większej części dnia lepiej się panienka poczuje w makijażu.
Claire spojrzała w lustro. Na widok swoich oczu, skroni i ust rozpłakała się. Nie był to wcześniejszy szloch, ale cichy potok płynących po policzkach łez.
– Panienko, no już, to nie poprawi sytuacji. Pan Rawlings ceni sobie punktualność. Płacz sprawi, że makijaż nie będzie się trzymał.
– Nie chcę się z nim spotykać. – Zawahała się. Nie znała tej kobiety. To było oczywiste, że pracuje dla Anthony’ego. Czemu miałaby jej ufać? Wtedy spojrzała w lustro, nie na siebie, ale na stojącą za nią Catherine. Kobieta miała oczy w kolorze stali, szare i łagodne. Na jej twarzy nie dało się dostrzec poczucia obowiązku czy litości, jednak Claire wyczuwała w niej współczucie. Może to było pobożne życzenie, ale postanowiła kontynuować: – Po tym, co się stało w nocy, czuję się taka… brudna. Nie masz pojęcia, co on robił, do czego mnie zmuszał. Jestem zbyt zażenowana. – Jej słowom towarzyszyły łzy.
Catherine nie osądzała zachowania Claire ani Anthony’ego, próbowała ją jedynie przekonać do wykazania się zrozumieniem, jakby coś takiego było w ogóle możliwe.
– Bardzo długo znam pana Rawlingsa. Czy w nocy zdarzyło się coś, czego sobie nie życzył?
Claire pokręciła przecząco głową.
– Wszystko się wydarzyło na jego życzenie.
– Wobec tego proszę nie czuć zażenowania. Dopiero kiedy zrobi panienka coś, czego pan Rawlings sobie nie życzy, nie będzie panienka chciała się z nim spotkać.
Catherine wyjęła z szafki myjkę i zmoczyła w umywalce. Podała ją Claire, która posłusznie wytarła twarz i zabrała się do nakładania makijażu. Nie minęło dużo czasu, a obie były usatysfakcjonowane efektem. Podkład i puder całkiem dobrze zakamuflowały sińce. Dzięki szmince usta nie wydawały się takie spuchnięte. Kiedy Catherine przyniosła do łazienki sukienkę, Claire uświadomiła sobie, że pod szlafrokiem jest zupełnie naga.
– Eee, nie mam bielizny.
– Zgadza się. Nie pamięta panienka zasad pana Rawlingsa? – Nie czekając na odpowiedź, wyjaśniła: – Żadnej bielizny, w żadnych okolicznościach.
Claire walczyła z mgłą spowijającą wczorajszą noc. Nie rozumiała, dlaczego wspomnienia były takie mętne. Coś jednak pamiętała z tamtej rozmowy. Choć w sumie nie była to rozmowa, lecz żądanie. To dopiero był absurd. Za kogo on się, u licha, uważał, żeby sądzić, że ma prawo wysuwać takie żądania i że zostaną one spełnione?
Catherine pomogła jej włożyć sukienkę, żeby nie popsuć fryzury czy makijażu. Claire przysięgła sobie w duchu, że ta farsa w końcu się skończy. „Nie jestem pewna jak ani kiedy. Ale wydostanę się stąd, ucieknę od niego i znajdę się tam, gdzie kobiety noszą bieliznę”.
Gdy stanęła przed lustrem, Catherine uśmiechnęła się z aprobatą.
– Pan Rawlings będzie zadowolony. Teraz muszę już iść. Niedługo tu przyjdzie.
Przypomnienie o zbliżającej się nieuchronnie wizycie osłabiło nieco determinację Claire. Catherine go znała. Może gdyby została, on… Nie wiedziała, jak dokończyć tę myśl. Byłby miły? Pozwoliłby jej odejść? W towarzystwie tej kobiety czuła się po prostu bezpieczniejsza.
– A nie mogłabyś zostać, dopóki on się nie zjawi?
Catherine nie odpowiedziała, ale malującą się na jej twarzy satysfakcję zastąpił smutek. Claire zrozumiała, że decyzja nie należy do żadnej z nich. Będzie musiała stanąć twarzą w twarz z własnym strachem i z mężczyzną, który zeszłej nocy skrzywdził ją i wykorzystał. Wiedziała także, że tylko on może zwrócić jej wolność. Choćby dlatego spotka się z nim.
– Jeszcze raz dziękuję ci za pomoc. Szczerze wątpię, abym jutro jeszcze tutaj była. Porozmawiamy o tym podczas kolacji.
Catherine kiwnęła głową. Nie potwierdzała w ten sposób słuszności słów Claire, lecz jedynie dała do zrozumienia, że je usłyszała. Następnie wyszła z łazienki. Gdy opuszczała apartament, Claire usłyszała ciche piknięcie, przypominające odgłos wydawany przez pilota podczas otwierania samochodu.
Kiedy piknięcie rozległo się ponownie, serce zaczęło jej walić jak młotem. Nie zapukał. Po prostu otworzył drzwi i wszedł. Wyobraziła go sobie, jak omiata spojrzeniem puste pomieszczenie. Czy gdyby została w łazience, w końcu by po nią przyszedł? A może by sobie poszedł? Czekał cicho w sypialni. Claire bardzo powoli otworzyła drzwi łazienki i z niej wyszła.
Pełna determinacji, aby odnieść się do jego gry w sposób zdecydowany, z całych sił tłumiła strach, który aż w niej krzyczał. Pierwsze, co zobaczyła, to jego oczy, ciemne, niemal czarne. Przypominały próżnię albo czarne dziury. Jego usta się poruszały. Coś mówił, tyle że Claire słyszała jedynie wspomnienia z zeszłej nocy. Podeszła do stojącej na końcu apartamentu biblioteczki, pozorując siłę.
Udawanie zdecydowania skończyło się, gdy odwróciła się i napotkała spojrzenie jego oczu. Niemal w tej samej chwili stanął przed nią. Jego bliskość sprawiła, że żołądek Claire ścisnął się boleśnie, a w ustach poczuła paskudny smak żółci.
Chwycił jej brodę i pociągnął ku mrocznej próżni. Głos miał głęboki, silny i stanowczy.
– Spróbujemy jeszcze raz. – To nie było pytanie, lecz stwierdzenie. – Przyjęło się, że jedna osoba odpowiada na powitanie drugiej. Powiedziałem „dobry wieczór”.
Claire nogi miała jak z galarety. Chciała wrzeszczeć, biec, ale nie była w stanie. Skoro nie potrafiła być silna, postara się przynajmniej nie zemdleć.
– Przepraszam. Nie czuję się dobrze. – Nadal trzymał jej brodę, więc musiał czuć, jak jej ciało drży.
Powtórzył:
– Dobry wieczór, Claire. – Powiedział to, przeciągając samogłoski. Oczy miał takie zimne. Claire nie potrafiła niczego z nich wyczytać. Ich mroczność wydawała się niezmierzona.
– Dobry wieczór, Anthony. – Mogła sobie wmawiać, że zabrzmiało to spokojnie i zdecydowanie, tak jednak nie było. W tym momencie drzwi ponownie się otworzyły i do apartamentu wszedł młody mężczyzna, pchający wózek z kolacją. Claire zrobiła krok w stronę stołu, ale silna dłoń chwyciła ją za ramię, zatrzymując w miejscu. Odwróciła się i spojrzała w te jego czarne oczy. Anthony drugą ręką podciągnął jej sukienkę i położył dłoń na pośladkach. Szok wywołany jego dotykiem szybko ustąpił miejsca gniewowi. Jej zielone oczy ciskały błyskawice. – Co, do cholery…? – Instynktownie miała ochotę go uderzyć, ale trzymająca jej ramię dłoń zwiększyła uścisk, przez co Claire zapomniała, co chciała powiedzieć.
– Widzę, że potrafisz przestrzegać przynajmniej jednej zasady. Siądziemy?
Jego uścisk zelżał, a ton głosu stał się spokojny. Anthony odsunął dla Claire krzesło przy niedużym stole. Przyjrzała się nakryciom i jej myśli podsumowały całą scenę: „Wszystko wygląda tak ładnie, a to przecież pozory”.
Jedzenie pachniało wspaniale, ale Claire nie była w stanie jeść. Udało jej się wcisnąć w siebie tylko kilka kęsów. Problemem było ich przełknięcie. Targana niepokojem, w ustach miała zupełnie sucho. Całe wcześniejsze dopingowanie się do tego, aby się postawić temu mężczyźnie, okazało się nic nie warte. Zamiast tego siedziała grzecznie, gmerała w jedzeniu i uprzejmie potakiwała.
Podjęta została nawet próba rozmowy. Przyglądając się nakrytemu stołowi, Claire odnosiła wrażenie, że czegoś, poza zdrowym rozsądkiem, tutaj brakuje. Chłopak napełnił kieliszki wodą, ale jeśli tę maskaradę miano uznać za kompletną, powinno być jeszcze wino lub szampan. Anthony chyba czytał w jej myślach, gdyż rzekł:
– Nie lubię alkoholu. Działa przytępiająco na zmysły.
Natychmiast pomyślała, jak by to było przyjemnie napić się w tej chwili Jacka Daniel’sa.
Jej dyskomfort sprawiał Anthony’emu przyjemność.
– Nie smakuje ci?
– Smakuje. Tyle że nie jestem zbyt głodna.
– Słyszałem, że jadłaś dzisiaj tylko śniadanie. Sugeruję, abyś teraz jednak coś zjadła. Będziesz potrzebować siły. – Uśmiechnął się szeroko, nakładając na widelec kolejny kęs. W jego oczach nie było jednak uśmiechu. Claire ze wszystkich sił powstrzymywała się przed zerwaniem z krzesła i pomknięciem ku drzwiom, choć były zamknięte, a kiedy kelner wyszedł, rozległo się ciche piknięcie.
Gdyby uciekła, uniknęłaby kolejnych potwornych wydarzeń. Wyglądało na to, że miniona noc stanowiła jedynie preludium. Kiedy Anthony skończył jeść, wstał i wziął Claire za rękę. Również się podniosła, cała roztrzęsiona. Uśmiechnął się i odsunął ją od siebie na odległość ramienia.
– Sama wybrałaś tę sukienkę?
– Nie, to wybór Catherine. – Stała wyprostowana i pełna determinacji, choć wiedziała, że jego plany nie uwzględniają jej woli.
– Tak, dobrze mnie zna. A teraz ją zdejmij. – Żadnych czułych słówek, żadnych pocałunków, nic. Wyłącznie żądanie, aby się rozebrała. Claire się nie poruszyła. Spojrzała najpierw na niego, a zaraz potem wbiła wzrok w podłogę.
Wzięła głęboki oddech i uniosła głowę.
– Chyba powinniśmy o tym porozmawiać…
Czekał, aż spełni jego rozkaz. Kiedy się okazało, że ma inne plany, zmienił kierunek rozmowy. Nagłym ruchem zdarł luksusowy materiał z jej ciała. Zaszokowana Claire nie miała na sobie w tej chwili niczego poza szpilkami.
– Najwyraźniej nie pamiętasz wszystkich reguł. Zasada numer jeden oznacza, że robisz wszystko, co ci każę.
Jej drżenie przybrało na sile, na skraju pomalowanych powiek pojawiły się łzy, z ust nie wydostały się żadne słowa. W porządku. Anthony miał względem jej ust inne plany. Pchnął ją w dół, gestem pokazał, aby uklękła, po czym rozpiął spodnie. Przekonała się, że przestrzega własnych zasad, a przynajmniej tej dotyczącej braku bielizny. Bez słowa przyciągnął jej głowę do swego krocza. Na początku Claire myślała, że się udusi. Próbowała walczyć, odsunąć się, ale on wplótł palce w jej włosy i kierował jej głowę tam, gdzie uznał za stosowne. I tak się to ciągnęło aż do pierwszej w nocy.
Kiedy w końcu sobie poszedł, Claire odrzuciła kołdrę, szybko włożyła szlafrok i podbiegła do drzwi. Chwyciła gładką szarą dźwignię i z całej siły pociągnęła. Klamka nie ustąpiła. Zacisnęła dłoń w pięść i zaczęła nią walić w lite drewno. Jedyną odpowiedzią była upiorna cisza.
Rozejrzała się za czymś, czymkolwiek. Jej wzrok padł na kryształowy wazon z kwiatami. Złapała go i cisnęła nim o ścianę. Dywan i ściana momentalnie zrobiły się mokre, a wazon zmienił się w setki drobnych odłamków. Rozrzucone po podłodze kwiaty z braku wody czekało zwiędnięcie. Claire opadła na dywan, po jej policzkach płynęły łzy. Poddając się wyczerpaniu i rozpaczy, zasnęła tam, gdzie leżała.
Następnego ranka do apartamentu wszedł Anthony. Claire zaskoczyło piknięcie i odgłos otwieranych drzwi. Wstała i ich spojrzenia się skrzyżowały. Rozejrzał się: obok łóżka przewrócona lampa, apaszka przywiązana do jednej z kolumn, a u ich stóp rozbity wazon. Uśmiechnął się.
– Dzień dobry, Claire.
– Dzień dobry, Anthony – rzekła z większą determinacją niż wczorajszego wieczoru. – Chcę, abyś wiedział, że postanowiłam wrócić do domu. Wyjadę stąd jeszcze dziś.
– Nie podobają ci się warunki, w jakich mieszkasz? – Jego czarne oczy rozbłysły, a uśmiech stał się jeszcze szerszy. – Nie wydaje mi się, żebyś w najbliższym czasie stąd wyjechała. Zawarliśmy prawnie wiążącą umowę. – Z kieszeni garnituru wyjął barową serwetkę. – Z datą i podpisami nas obojga.
Claire przyglądała mu się zdumiona, a tymczasem trybiki w jej głowie zaczęły się obracać. Ta cała sytuacja wydawała się tak idiotyczna, że nie mogła być prawdziwa. Kto przy zdrowych zmysłach uznałby serwetkę za prawomocną umowę? A nawet jeśli nią była – a prawdopodobieństwo tego można by przyrównać do opadów śniegu w piekle – w żadnym razie nie przyzwalała na wykorzystywanie, poniżanie ani skazywanie jednej strony na niewolę.
– Być może tego nie pamiętasz – kontynuował Anthony. – Zgodziłaś się dla mnie pracować, robić wszystko, co uznam za stosowne lub przyjemne, w zamian za to, że spłacę twoje długi.
Claire czuła bolesne pulsowanie w głowie. Mgliście pamiętała serwetkę, możliwe, że także propozycję pracy, ale wszystko było naprawdę mętne. Poza tym w życiu by się na coś takiego nie zgodziła, już wolałaby tonąć w długach i pracować w barze na dwóch albo i trzech etatach.
– Wygląda na to, że przez ostatnie dwadzieścia sześć lat byłaś mocno zajęta. Wliczając czesne za studia, czynsz, karty kredytowe i samochód, twoje długi wynoszą około dwustu piętnastu tysięcy dolarów. Umowa została zawarta piętnastego marca i tak jak w przypadku każdego prawnie wiążącego porozumienia oboje mieliśmy trzy dni na wycofanie się z niej. Dzisiaj jest dwudziesty dzień marca. Pozostajesz moją własnością, póki nie spłacisz długu. Nie wyjedziesz stąd, dopóki warunki umowy nie zostaną spełnione. Koniec dyskusji.
Jej ciało zaczęło drżeć, ale przynajmniej odzyskała zdolność mowy.
– To nie jest koniec dyskusji. To niedorzeczne. Umowa nie daje ci prawa do tego, aby mnie gwałcić! Wyjeżdżam.
Zerknęła na drzwi, które dzielił od niej niewiele ponad metr i które, o dziwo, były otwarte. Bez ostrzeżenia dłoń Anthony’ego wylądowała na jej lewym policzku. Siła uderzenia sprawiła, że Claire upadła. Powoli do niej podszedł. Nie kucnął, tylko spojrzał na nią z góry i powiedział:
– Możliwe, że z czasem pamięć ci się poprawi. Na razie to ona jest źródłem problemów. Przypomnę ci raz jeszcze: zasada numer jeden mówi o tym, że robisz to, co ci każę. Jeśli stwierdzam, że koniec dyskusji, to koniec. – Schował serwetkę do kieszeni marynarki. – I ta pisemna umowa obejmuje „wszystko, co sprawia mi przyjemność”, a to oznacza, że seks jest konsensualny i w żadnym razie nie można go uznać za gwałt. – Nadal nad nią górując, obciągnął poły marynarki i wygładził krawat. – Uznałem, że lepiej będzie, jeśli przez jakiś czas pozostaniesz w swoim apartamencie. Nie obawiaj się. Mamy mnóstwo czasu, czasu wartego dwieście piętnaście tysięcy. – Po tych słowach odwrócił się, aby wyjść. Pod podeszwami mokasynów od Gucciego rozległ się trzask zgniatanego kryształu. Opanowany ton Anthony’ego przerażał Claire bardziej niż wypowiadane przez niego słowa. Mówił z takim przekonaniem, że nie była w stanie się poruszyć ani odezwać. – Powiem służbie, że śniadanie dostaniesz dopiero, gdy posprzątasz to szkło. – I zniknął za dużymi białymi drzwiami.
Usłyszała piknięcie i dopiero wtedy dotknęła piekącego policzka. Ponownie nastała kompletna cisza. Popatrzyła na bałagan przed sobą. W ramach mało znaczącego protestu oświadczyła głośno:
– Wolę umrzeć z głodu, niż to posprzątać.
Jakiś czas później ze łzami w oczach zbierała z podłogi kryształowe odłamki. Raz za razem pociągała nosem. Pozbierała już większość dużych kawałków, kiedy zauważyła krew na szlafroku. Okazało się, że skaleczyła się w dłoń. Bez powodzenia próbowała usunąć z niej maleńki odłamek, a łzy wcale nie ułatwiały jej tego zadania. Nagle aż nadto znajome piknięcie sprawiło, że odwróciła się ku drzwiom, przerażona powrotem Anthony’ego.
Do pokoju weszła Catherine, rozejrzała się i pokręciła głową.
– Panienko Claire, zajmę się tym. Panienka się tylko pokaleczy.
– Już to zrobiłam.
Wyciągnęła rękę. Catherine z ogromną delikatnością zaprowadziła ją do łazienki i wyciągnęła odłamek. Następnie zdezynfekowała ranę i zabandażowała jej dłoń. Kiedy wróciły do sypialni, okazało się, że w międzyczasie zniknęły wszystkie ślady minionej nocy. Apartament był posprzątany, lampa znajdowała się na swoim miejscu, a po apaszce i resztkach wazonu nie było śladu. Na stole stała taca z jedzeniem.
Claire posłusznie zjadła śniadanie. Przepełniała ją obezwładniająca rozpacz. Była uwięziona. Zupełnie sama. I nie miała pojęcia, co zrobić. Postanowiła, że weźmie prysznic, a potem – taką miała nadzieję – coś wymyśli.Zaufanie niewinnych jest najużyteczniejszym narzędziem kłamców¹.
Stephen King
Rozdział 2
Pięć dni wcześniej
Dzień wypełniony zebraniami okazał się owocny. Najpierw spotkał się z dyrektorem stacji, potem przez kilka niekończących się godzin wysłuchiwał raportów zespołu z działu sprzedaży dotyczących budżetu, a następnie propozycji. Tego typu zebrania zazwyczaj nie wymagały obecności prezesa zarządu spółki macierzystej. Sądząc po sposobie, w jaki kierownictwo WKPZ prześcigało się nawzajem w uzasadnianiu każdego wydatku i dodawało znaczenia każdej propozycji, można uznać, że miało przynajmniej świadomość tego, iż ta wizyta jest czymś nadzwyczajnym. Anthony’ego Rawlingsa nieszczególnie interesowała owa podrzędna stacja telewizyjna. Zdążyła już spełnić swoją rolę. Gdyby jutro zdecydował się ją zamknąć, w ogóle by go to nie obeszło. Dzisiejsze spotkania pokazały mu jednak, że stacja przynosi dochody. A zważywszy na obecny stan gospodarki, dochodowa firma była aktywem, które warto mieć w swoim portfolio. Gdy wróci do głównej siedziby, każe swojemu zespołowi przeanalizować nieuchronną sprzedaż. Byłoby świetnie, gdyby dzięki tej niedawno nabytej stacji odniósł korzyści zarówno natury osobistej, jak i finansowej, prawda?
Kiedy zebrania dobiegły końca, przystał na wspólne wyjście z nowym dyrektorem działu kadr i jego asystentką. Nie wiedzieli, że to kompletnie nie w jego stylu. Przyjął zaproszenie pod jednym warunkiem: musieli się wybrać do Red Wing. Słyszał, że serwują tam najlepsze smażone zielone pomidory w Atlancie.
Na szczęście jego towarzysze mieli czekające na nich rodziny. Wypiwszy kufel piwa, stanowiącego specjalność Red Wing, i skonsumowawszy porcję smażonych pomidorów, pan Rawlings nalegał, aby udali się do domu, do swoich najbliższych. Podziękował za ich oddanie WKPZ i z uwagą wysłuchał planów związanych z kadrami. Gdyby jednak miał zeznawać pod przysięgą, nie byłby w stanie przypomnieć sobie ani jednego ich słowa. Jego uwaga skupiała się na zielonookiej barmance z kasztanowymi włosami. Dzisiejszą zmianę rozpoczynała o czwartej i wiedział, że ją tu zastanie. Zaraz po wyjściu swoich pracowników wysłał do kierowcy esemesa, że zostanie w Red Wing aż do późna. Następnie od niechcenia podszedł do pustego stołka na samym końcu baru, tuż pod ścianą. To o pięćdziesiąt procent zmniejszało prawdopodobieństwo, że ktoś go zagadnie. Wolałby sto procent, ale niestety nie można mieć wszystkiego. Jego jedynym obiektem uwagi była uśmiechnięta młoda kobieta po drugiej stronie błyszczącego kontuaru.
– Hej, przystojniaku, jeszcze jedno piwo?
Anthony uniósł głowę i spojrzał w jej szmaragdowe oczy. Rzeczywiście był przystojny i po wielu latach praktyki doskonale wiedział, jak ten fakt wykorzystywać. W tej chwili jednak jego uśmiech był szczery. W końcu się do niego odezwała. Podróż okazała się długa i samotna, ale nareszcie dojrzał jej cel.
– Dziękuję, chętnie.
Zerknęła na resztkę piwa w jego kuflu i zapytała:
– To jedno z naszych pszenicznych?
– Tak, La bière Blanche. – Uśmiechnęła się uroczo i odeszła, aby zrealizować zamówienie. Kiedy wróciła z bursztynowym napojem, sprawnie położyła przed nim świeżą serwetkę Red Wing i zabrała pusty kufel. – Chciałbym otworzyć rachunek.
– Oczywiście. Zaraz to zrobię, potrzebuję jednak na chwilę pańską kartę kredytową.
Anthony rozpiął marynarkę od Armaniego i z wewnętrznej kieszeni wyjął portfel. Chciał jej tyle powiedzieć, ale miał na to cały wieczór. Kończyła zmianę o dziesiątej i zaplanował sobie, że do tego czasu będzie siedział tu, gdzie teraz. Wręczył jej platynową Visę i bacznie obserwował, gdy odczytywała nazwisko.
– Dziękuję, panie Rawlings. Zaraz ją panu zwrócę.
Uśmiech nie zniknął z jej twarzy ani na chwilę. Odwróciła się w stronę kasy. Anthony rozsiadł się wygodnie na stołku, czując satysfakcję. A więc nie wiedziała, kim jest. Doskonale.
Przez kilka godzin obserwował, jak Claire gawędzi i niewinnie flirtuje z kolejnymi klientami. Jej zachowanie można uznać za przyjacielskie, ale nie było mowy o przesadnym spoufalaniu się. Niektóre osoby witała po imieniu. Wielu z kolei znało jej imię, jeszcze zanim zdążyła się przedstawić. Anthony uznał, że to muszą być stali bywalcy lokalu. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety wyglądali na zadowolonych z faktu, że to właśnie ona ich obsługuje.
Claire nieustannie się krzątała: sprzątała puste szklanki i talerze, na ich miejsce stawiała jeszcze raz to samo albo przyjmowała płatności. Wycierała błyszczący drewniany kontuar i uśmiechała się nawet wtedy, kiedy jakaś uwaga zasługiwała na ciętą ripostę. Po tak długim czasie obserwowania Claire z oddali, przebywanie w jej pobliżu stanowiło dla niego większą frajdę niż domknięcie transakcji wartej miliony dolarów. Być może była to kwestia świadomości tego, co się dopiero wydarzy.
Po latach pracy za barem Claire Nichols uważała, że zna się na ludziach. Co ważniejsze, autentycznie lubiła te ich małe dziwactwa. Na przykład Pan Przystojniak pijący La bière Blanche. Od kilku godzin obserwował ją niczym lew oceniający swoją zdobycz. Uznała, że jest od niej starszy o co najmniej dziesięć lat, ale nie wyglądał na swój wiek dzięki perfekcyjnemu uśmiechowi, ciemnym, falistym włosom i niesamowicie brązowym, niemal czarnym oczom. Claire uśmiechnęła się tajemniczo. Ona także go obserwowała.
– O której kończysz? – Mimo panującego w barze hałasu jego głos brzmiał zdecydowanie i lekko ochryple.
– No dobrze, Anthony, tak właśnie mówiłeś, że masz na imię? – W swobodnym tonie Claire dawało się wychwycić charakterystyczne dla Południa przeciąganie samogłosek. Był to tego rodzaju akcent, jaki się nabywało dzięki długiemu przebywaniu w jednym miejscu. Jednak fakt, że pochodziła z Indiany, a jej matka uczyła angielskiego, nie pozwalał jej na zbyt wyraźny zaśpiew, chyba że celowy.
Uśmiechnął się diabolicznie i spojrzał jej w oczy.
– Zgadza się. A, o ile dobrze pamiętam, ty masz na imię Claire.
– Choć mi to schlebia, nie mam w zwyczaju spotykać się z klientami poza murami tego szacownego przybytku.
– W porządku, o której godzinie kończysz? Być może posiedzielibyśmy w jednym z tych boksów, właśnie tutaj… w tym szacownym przybytku… i porozmawiali? Chciałbym się czegoś więcej o tobie dowiedzieć.
A niech to. Gadkę miał lepszą niż ci wszyscy stali bywalcy przesiadujący przy barze. A teraz, kiedy jedwabny krawat zdążył się ukryć w kieszeni garnituru od Armaniego, a górny guzik koszuli był rozpięty, jego swobodna postawa biznesmena okazywała się niezwykle seksowna.
– No to powiedz mi jeszcze raz, co cię sprowadza do Atlanty. Nie jesteś stąd, prawda? – zapytała, opierając się o bar.
– Sprawy służbowe, i nie jestem stąd, ale wydaje mi się, że to ja miałem zadawać pytania. – Choć w jego tonie pobrzmiewała żartobliwa nutka, wydawał się skupiony i opanowany. Intuicja mówiła Claire, że jest przyzwyczajony do otrzymywania tego, na co ma ochotę. Ciekawiło ją, czy właśnie dzięki temu odnosi sukcesy w biznesie, ponieważ jego wygląd ewidentnie o tym świadczył, i czy ma to odzwierciedlenie w życiu osobistym.
Claire słuchała i patrzyła, a Anthony’emu błyszczały oczy. Był wysoki. Teraz, kiedy zdjął marynarkę, widać było, że jest umięśniony, ma szeroki tors i szczupłą talię. Co ważniejsze, nie nosił obrączki. W przeciwnym razie w ogóle by się nawet nie zastanawiała. Choć rozsądek podpowiadał jej coś innego, zdecydowała, że chce odpowiedzieć na jego pytania.
– Dobrze. – Uśmiechnęła się czarująco. – Ale będę wtedy po sześciu godzinach stania za barem. Nie mogę obiecać, że okażę się duszą towarzystwa.
– Mogę więc przyjąć, że się zgadzasz? Ale czy powiedziałaś, o której to będzie godzinie? A może nadal czekam na tę akurat odpowiedź?
Przyłapała się na tym, że tonie w jego spojrzeniu.
– Hej, kotku, a może nas wreszcie obsłużysz, co?
Uwaga Claire nagle została odciągnięta od tych zadziwiających oczu. Jakiś dupek na drugim końcu kontuaru miał ochotę na kolejną whisky z colą. Zrobiła krok do tyłu. Anthony przykrył jej dłoń leżącą na drewnianym blacie zaledwie kilka centymetrów od jego dłoni. Jego dotyk był ciepły i łaskoczący. Nie zadał jej ponownie pytania, zrobiła to za niego jego mina.
– O dziesiątej, kończę o dziesiątej. – Zabrała rękę, pokręciła głową i odeszła, uśmiechając się do siebie. Musiała obsłużyć tego dupka.
Winylowa tapicerka w kolorze głębokiej czerwieni w półokrągłym boksie graniczącym z parkietem nieudolnie imitowała skórę. Muzyka była za głośna i za szybka. Według Anthony’ego stanowiła doskonałą zachętę do tego, aby podczas rozmowy siedzieli blisko siebie. Zamówił także butelkę najlepszego dostępnego w Red Wing cabernet sauvignon. Po raz setny zerknął na zegarek. Wskazówki pokazywały dziesiątą trzydzieści. I wtedy zobaczył, jak w jego stronę zmierza Claire.
To był zdecydowanie dzień nietypowych zachowań. Nie dość, że Anthony Rawlings zazwyczaj nie bratał się z regionalnymi pracownikami, to nigdy, ale to nigdy na nikogo nie czekał. W każdych innych okolicznościach pięć po dziesiątej wstałby i wyszedł. Przyjaciele, wspólnicy i pracownicy znali jego obsesję na punkcie punktualności. Jednak dzisiejszy wieczór był inny. Gdy Claire zajęła miejsce w boksie, posłała Anthony’emu zmęczony uśmiech i przeprosiła za spóźnienie. Pojawił się jakiś problem z kasą, ale wszystko już wyjaśniono.
Delikatnie dotknął jej dłoni. Na chwilę znieruchomiał, zaskoczony kontrastem – jego dłoń taka duża, jej taka mała.
– Zacząłem się już zastanawiać, czy nie chcesz mnie przypadkiem wystawić. – Uśmiechnął się. – Ale jako że przez cały czas widziałem cię na drugim końcu baru, nie opuszczała mnie nadzieja, że jednak mam szansę na miłą rozmowę. – Claire odetchnęła i uśmiechnęła się lekko. Widać było, że poczuła ulgę. Dlatego że nadal czekał, czy po prostu cieszyła się z końca pracy? – Może napilibyśmy się po kieliszku wina, a ty zamiast stać, trochę byś posiedziała.
– Chętnie.
Anthony napełnił kieliszki. Zauważył, że jego rozmówczyni wyraźnie się odpręża. Na jego oczach z barmanki zmieniała się w prawdziwą Claire Nichols. Obserwował, jak bierze kieliszek, zbliża usta do jego brzegu, zamyka oczy, a potem delektuje się gęstym czerwonym płynem. Zwalczył w sobie chęć analizowania jej wszystkich zachowań.
– No więc dlaczego dziewczyna z klasą obsługuje takich frajerów jak my?
Głęboki głos Anthony’ego sprawił, że Claire przestała się skupiać wyłącznie na winie. Gdy odwróciła się w stronę swego towarzysza, jej oczy błyszczały szmaragdowo.
– No wiesz, Anthony, to umniejszające twoją wartość stwierdzenie potraktuję jako swoisty komplement. – W jej mowie słychać było południowy akcent, tak różny od intonacji charakterystycznej dla jej rodzinnej Indiany. Uniósł brwi, czekając cierpliwie na odpowiedź. Claire pokręciła głową i oczywiście uległa jego czarowi. – Jestem bezrobotną meteorolożką. Moją stację telewizyjną mniej więcej przed rokiem postanowiono sprzedać. W swojej nieskończonej mądrości nowy właściciel uznał, że nie jestem już potrzebna, więc to – przesunęła otwartą dłonią nad blatem – jest moje nowe, wspaniałe życie. Ale nie zrozum mnie źle, nie narzekam. Dzięki tej pracy spłacam kredyt studencki, nie mówiąc o całym mnóstwie innych rachunków.
Jego śmiech był głęboki i nie brzmiał tak, jakby Anthony ją oceniał.
– Nie wolałabyś jednak zajmować się pogodą?
– Pewnie, że tak, ale jeśli mam być szczera, nie jest wcale tak źle. Mam tutaj paru naprawdę świetnych przyjaciół. Zawsze coś się dzieje, no i poznaję fajnych ludzi, takich jak ty. – Claire pociągnęła kolejny łyk wina i nachyliła się ku rozmówcy. – No więc taka jest w skrócie moja historia. Teraz twoja kolej. Mówiłeś, że jesteś tu służbowo. W jakiej branży pracujesz?
– Prawdę mówiąc, w wielu. Do Atlanty przyleciałem nabyć nowe aktywa i dałem się namówić na odwiedziny twojego szacownego przybytku w celu spróbowania słynnych na cały świat smażonych zielonych pomidorów.
– I co, spróbowałeś?
Anthony kiwnął głową.
– Owszem.
Zachichotała i skierowała spojrzenie na trzymany w ręku kieliszek.
– Smakowały ci?
On też spojrzał na swój kieliszek.
– Nie bardzo, chyba kuchnia stanu Georgia mnie nie przekonuje. – Śmiech Claire sprawił, że uniósł wzrok. – Dlaczego się śmiejesz?
– Bo uważam, że są paskudne! Za każdym razem, kiedy ktoś je zamawia, mam ochotę szepnąć: „Człowieku, nie rób tego”. Chodzi o to, że są takie…
– Oślizgłe? – powiedzieli jednym głosem i się roześmieli.
Rozmowa toczyła się lekko i bez wysiłku. Claire zapytała o jego nowy nabytek. Czy podróż służbowa okaże się udana? Anthony’ego autentycznie zaskoczyła jej znajomość tematu i ogólna wiedza. Naprawdę szkoda, że stacja telewizyjna podziękowała tej dziewczynie za współpracę. Zasługiwała na znacznie więcej niż pracę kelnerki. Co jej oczywiście powiedział. Prowadzili dywagacje na temat potencjalnych ścieżek jej zawodowej kariery. Anthony, zaangażowany w wiele przedsięwzięć, zaproponował pomoc w znalezieniu lepiej płatnej pracy. Claire podziękowała, ale wątpiła w jego możliwości czy rzeczywistą chęć udzielenia pomocy.
– Wiesz, twoje przeznaczenie może być tak proste jak propozycja i podpis. – Nie był w stanie zliczyć przeprowadzonych przez siebie transakcji. Rozłożył na stole serwetkę i pokazał palcem na znajdujący się na jej środku napis. – Wyobraź sobie, że zamiast zawijasów tworzących słowa „Red Wing” napisano tutaj „Weather Channel”².
Butelka cabernet sauvignon była prawie pusta. Claire zamknęła oczy i zrobiła to, co kazał jej Anthony: wyobraziła sobie. Odetchnęła głęboko i rzekła:
– Byłoby wspaniale. O takiej propozycji marzy każdy meteorolog.
– Cóż, Claire, gdyby ta serwetka była tą umową… – z kieszeni na piersi wyjął pióro i napisał na górze: „Umowa o pracę” – …byłabyś skłonna złożyć podpis? Naprawdę byś to wszystko rzuciła dla nowej pracy?
Nawet nie mrugnęła.
– W ułamku sekundy! – Wzięła od niego pióro i obok nazwy baru podpisała się: „Claire Nichols”.
Koło północy podziękowała za miłe towarzystwo i wyjaśniła, że jest zmęczona po całym dniu pracy i musi jechać do domu.
– Spędzę w Atlancie kilka dni. A może dałabyś się zaprosić na kolację? Nie powinno się proponować damie alkoholu i niczego do jedzenia.
– Dziękuję. Jestem zaszczycona, ale chyba dam sobie spokój z tym wyjątkowym dżentelmenem i wrócę do swojego olśniewającego życia. Obawiam się, że w najbliższym czasie nie mam co liczyć na kontakt ze strony Weather Channel.
Choć zaskoczyła go jej odmowa, nie dał tego po sobie poznać. Na dłuższą metę to i tak nie będzie miało znaczenia, ale w porządku, na razie się dostosuje.
– Doskonale cię rozumiem, niebezpieczny mężczyzna spoza miasta próbuje poznać twoje sekrety i oferuje ci pomoc w realizacji zawodowych marzeń. Mądrze robisz, że zachowujesz dystans. – Chociaż jego uśmiech miał w sobie coś szatańskiego, uznał, że Claire go rozgryzie.
– Ostrożności nigdy za wiele. Poważnie, jestem zaszczycona i według mnie wcale się nie wydajesz szczególnie niebezpieczny. – Wstała, ale Anthony chwycił jej dłoń. Ich spojrzenia się skrzyżowały. Pochylił się i pocałował ją w rękę.
– Cudownie było cię poznać, Claire Nichols. – Z uśmiechem zabrała dłoń i powoli wysunęła się z boksu. Chwilę później był już sam. Wziął pióro i na serwetce dopisał datę i złożył swój podpis. Poskładał ją starannie i schował do kieszeni marynarki. Następnie wyjął telefon i napisał do kierowcy: „Przyjedź po mnie”. Nigdy nie używał skrótów. Nie znosił tej esemesowej nowomowy. Zamknął oczy i pomyślał: „Tak, mój nowy nabytek jest obiecujący. Dziękuję, że pytasz”.