- W empik go
Konspiracja warszawska 1939–1944 - ebook
Konspiracja warszawska 1939–1944 - ebook
Wspomnienia uczestników warszawskiej konspiracji wybrane i przygotowane do druku z wielogodzinnych nagrań biograficznych zrealizowanych przez Archiwum Historii Mówionej Ośrodka KARTA i Domu Spotkań z Historią. Dotyczą one okresu od wybuchu wojny we wrześniu 1939 do wybuchu powstania w sierpniu 1944. Bohaterowie książki opowiadają o swoich motywacjach do udziału w konspiracji, okolicznościach przystąpienia do niej, codzienności konspiracyjnej – przydzielonych zadaniach i ich realizacji (kolportażu podziemnej prasy, łączności, akcjach likwidacyjnych konfidentów i funkcjonariuszy niemieckiego aparatu represji, działaniach sabotażowo-dywersyjnych, służbie sanitarnej), niebezpieczeństwach, na której byli narażeni w konfrontacji z niemieckim okupantem. Zebrane opowieści to żywy i barwny zapis bezpośrednich świadków historii, którzy w interesujący sposób pokazują codzienność pracy w podziemiu
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788366707672 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zamieszczone w tej antologii wspomnienia wybrane zostały z wielogodzinnych relacji biograficznych – najdłuższa z nich trwa ponad osiemnaście godzin – nagranych w ramach Archiwum Historii Mówionej Ośrodka KARTA i Domu Spotkań z Historią. Cezurę przedstawionych historii wyznaczają dwie daty: wybuch wojny we wrześniu 1939 oraz powstania warszawskiego w sierpniu 1944. Książka nie wyczerpuje, bo i nie może, całej złożoności historii warszawskiej konspiracji. Przy wyborze tekstów staraliśmy się oddać wielość doświadczeń uczestników podziemnej walki, pokazać ich ówczesne zaangażowanie z różnych perspektyw – zależnych od wieku, zadań, które im przydzielano, oddziałów, w których służyli. Zależało nam, by z równą mocą wybrzmiały historie kobiet i mężczyzn, bo decydując się na udział w konspiracji, wszyscy ryzykowali dokładnie tyle samo.
Chcieliśmy przypomnieć okupacyjną przeszłość stolicy, ale także pokazać, że historia ma konkretną ludzką twarz – historię tworzą ci, wśród których żyjemy. W zbieranych przez nas opowieściach doceniamy wagę doświadczeń zapisanych w jednostkowej pamięci. Jesteśmy zarazem świadomi, że nie wszystko może być zapamiętane, a z upływem czasu na pamięć nakłada się zdobyta wiedza. Fakty są bardzo ważne, ale ich drobiazgowa rekonstrukcja często jest niemożliwa. Ważne było dla nas, by te wspomnienia oddały atmosferę przeszłych zdarzeń, ukazały rzeczy znaczące i błahe, które tworzyły codzienność – dając tym samym możliwość lepszego zrozumienia opisywanego okresu, wyborów dokonywanych przez bohaterów, nastrojów, którym ulegali.
*
Wybrane fragmenty wspomnień poddaliśmy redakcji, której celem było uczynienie zapisu czytelnym, przy jednoczesnym zachowaniu specyfiki języka rozmówców i ich stylu. Staraliśmy się trzymać możliwie blisko języka mówionego, świadomi zarazem, że tekst nigdy nie odzwierciedla mowy, którą usłyszeć można w nagraniu, i stanowi inną – pod pewnymi względami uboższą – formę. Zrezygnowanie z redakcji nie oznaczałoby zatem wierności oryginałowi, bo w przypadku nagrań audio i wideo jest nim dźwięk i obraz, a nie transkrypcja – nawet najwierniejsza.
W tekstach nie zaznaczaliśmy skrótów znakami opuszczeń, zarazem w nawiasach kwadratowych wskazywaliśmy znaczące dopowiedzenia od redakcji, czasami korygowaliśmy omyłki dotyczące nazw lub dat. Z powodu specyfiki samego procesu wspominania i opowiadania, zaburzona bywa chronologia niektórych zdarzeń, którą nie zawsze przywracaliśmy. Metoda wywiadu biograficznego zakłada, że nasi rozmówcy mają swobodę konstruowania opowieści o własnym życiu – staramy się wtedy nie przerywać, pytania zachowując na czas, gdy zakończą opowieść. W pracy z tekstami korzystamy z tych późniejszych uzupełnień.
Teksty opatrzyliśmy przypisami rzeczowymi i biograficznymi dla większości przywołanych postaci. Czasami był to jedyny sposób, by przywrócić pamięć o ludziach, którzy w relacjach wymienieni są tylko z pseudonimu lub nazwiska. Przyjęliśmy, że biogramy zamieszczone w przypisach będą ograniczać się do okresu wyznaczonego końcem powstania warszawskiego i podawać tylko najważniejsze informacje. W ich przygotowaniu korzystaliśmy z literatury przedmiotu, informacji dostępnych w internecie, a dla biogramów powstańczych często ze strony Muzeum Powstania Warszawskiego. Tam, gdzie brakowało informacji lub były one niepewne – rezygnowaliśmy z przypisów.
Opracowując relacje do druku, sięgaliśmy do książek, które opisują historie niektórych oddziałów lub akcje podziemne. Bywało, że w pewnych szczegółach relacje zamieszczone w niniejszej publikacji różniły się od opisów zawartych w literaturze przedmiotu – w przypisach nie komentowaliśmy każdej zauważonej rozbieżności, bo, jak się wydaje, nie zawsze można orzec, który z opisów daje pewny obraz przeszłych zdarzeń. Warto przy tej okazji zauważyć, że historia wielu oddziałów oraz akcji podziemia opisanych w literaturze rekonstruowana była, co odnotowują autorzy, również na podstawie spisanych świadectw i historii mówionych, których nikt jeszcze nie określał tym mianem. Specyfika pracy w konspiracji sprawiała, że nie wszystko mogło być i zostało udokumentowane, a dotyczy to w szczególności mniej znanych akcji oraz osób, które pełniły mniej eksponowane funkcje.
Mamy nadzieję, że lektura książki zachęci też do korzystania z naszego Archiwum Historii Mówionej – właśnie poprzez słuchanie zgromadzonych w nim opowieści. Zbiór liczy ponad sześć tysięcy nagrań, w większości pełnych biografii. Stanowią one, nawiązując do tytułu klasycznej już książki Paula Thompsona, cenne „głosy przeszłości”. Jesteśmy przekonani, że mogą nam one wiele powiedzieć o minionym czasie, ale także o teraźniejszości, i że warto się w nie wsłuchać.
Dziękujemy naszym rozmówcom, którzy zgodzili się podzielić swoimi historiami i bez których ta książka by nie powstała, oraz ich najbliższym za okazaną życzliwość i pomoc.
Dominik CzapigoJERZY SIENKIEWICZ
„RUDY”
PODWÓJNA SŁUŻBA
6 października 1944. Jerzy Sienkiewicz na zdjęciu wykonanym do fałszywej kenkarty
Fot. ze zbiorów Jerzego Sienkiewicza
Urodziłem się na ulicy Chmielnej 58 w Warszawie. Później przenieśliśmy się na Czerniaków na ulicę Zagórną. Zamieszkaliśmy w nowo wybudowanych domach. Znałem Czerniaków jak własną kieszeń, wszyscy moi koledzy stamtąd pochodzili.
Należałem wtedy do 90 Drużyny Harcerskiej. Miałem też kolegów, którzy chodzili w niebieskich koszulach z czerwonym krawatem i należeli do OMTUR-u, lewicowej organizacji, której poglądów tak naprawdę nie znałem¹. W pewnym sensie uważano ich za odszczepieńców wśród młodzieży – w tamtych czasach jak ktoś nie należał do harcerstwa, to już był „innym” człowiekiem.
Nie miałem kolegów Żydów. W mojej szkole powszechnej nie było ani jednego Żyda. W tej dzielnicy mieszkali tylko pojedynczy wyrobnicy żydowscy, tacy jak krawiec czy szewc.
Ze szkoły z Zagórnej najwięcej uczniów szło do państwowego gimnazjum Batorego. Dostałem się tam dzięki temu, że moi rodzice zostali odznaczeni Krzyżem Niepodległości, a wówczas brano to pod uwagę – dzieci kombatantów miały pierwszeństwo w przyjęciach do szkół państwowych.
Gimnazjum Batorego to była tak zwana Jedynka. Wspaniałe gimnazjum prowadzone trochę na sposób angielski. Poziom nauczania był bardzo wysoki, uczyli nas profesorowie najwyższej klasy. Działała przy nim 23 Warszawska Drużyna Harcerska – to z niej wywodzili się późniejsi bohaterowie Grup Szturmowych, moi starsi koledzy².
Co roku jeździłem na piękne wakacje do Prażmowa . Bardzo mi się tam podobało również dlatego, że miałem tam własnego konia i własny flower . Bardzo też kochałem swojego wuja – Kazimierza Topczewskiego, gospodarza w Prażmowie. Dla mnie był jak drugi ojciec.
W ten sposób dotrwałem do roku 1939. I stało się – przyszedł trudny dzień. Zadzwoniła matka z Warszawy i powiedziała, że ojciec został zmobilizowany. Zdziwiłem się, bo dobijał już wtedy do pięćdziesiątki. Ponieważ z wykształcenia był inżynierem, zmobilizowali go do batalionu saperów w Puławach. Miał stopień porucznika rezerwy. Stamtąd został natychmiast wysłany jako dowódca 126 kompanii saperów na Oksywie. Całe dziewiętnaście dni obrony Oksywia i dni obrony Helu spędził nad morzem. Tam też został ranny.
25 sierpnia 1939 otrzymałem ostatnią wiadomość o ojcu, później przepadł. (Poszukiwaliśmy go nawet przez Polski Czerwony Krzyż). Wiem, że przeprawił się motorówką z Helu do Szwecji. I w tym miejscu urywa się jego ślad³.
Kiedy 1 września 1939 radio doniosło o wybuchu wojny, wieść o tym bardzo mnie ucieszyła, bo równocześnie z komunikatem zamknięto wszystkie gimnazja i w ten sposób przedłużały się wakacje. Byłem jednak przekonany, że będą trwały krótko, bo przecież z Niemcami damy sobie radę. Gdy byłem w gimnazjum, z obowiązku musiałem wysłuchać przemówienia Becka z 5 maja, w którym postawił sprawę na ostrzu noża – powiedział, że honor jest dla niego najważniejszą cechą, że niepodległość jest najwyższą wartością i że na pewno nie oddamy Polski⁴. Wszystko, co wtedy powiedział, wziąłem sobie do serca i naprawdę mocno wierzyłem, że uda się to utrzymać. Później się okazało, że byliśmy bardzo słabi.
W nocy z 5 na 6 września wuj Topczewski zarządził ładowanie rzeczy na wozy i wyjazd z Prażmowa. Niemcy podchodzili już pod Grójec, który był najbliższym miastem powiatowym. To była paniczna ucieczka promem przez Wisłę, w miejscowości Konary. W rejonie wsi Gończyce przekroczyliśmy szosę Warszawa–Lublin. To właśnie tam widziałem pierwszych zabitych, którzy zginęli w wyniku bombardowań. Szosa, którą uciekaliśmy, była zapchana przez pojazdy jadące w kierunku Lublina. Uciekali wtedy wszyscy – zarówno cywile, jak i wojsko. Początkowo nie mogłem pojąć, co się dzieje. Myślałem, że odbywa się jakieś przegrupowanie armii.
Najgorszym wrogiem w 1939 roku było niemieckie lotnictwo – nie żadne Gestapo, nie policja, ale lotnictwo. Wszyscy bali się samolotów. Przemieszczaliśmy się tylko po zmierzchu i w nocy, a w dzień spaliśmy w chałupach i stodołach. Wuj Topczewski jechał na wschód do swojego brata Mariana Topczewskiego, który w Prużanie był komisarzem rolnym.
Z tych kilkunastu dni ucieczki pamiętam bardzo charakterystyczny moment – dojechaliśmy dwoma wozami i bryczką do miejscowości Niesuchojeże nad rzeką Turią . Tam były tylko dwie czy trzy drogi, a reszta to były tak zwane trakty – ubite, szerokie pasmo drogi, nad którym podczas jazdy wznosiły się tumany kurzu. W czasie deszczu nie były przejezdne, gdyż tworzyło się tam straszne błoto. Nocowaliśmy wtedy w szkole. Nauczycielka – Polka – miała radio na kryształki. W tym radiu mój wuj usłyszał coś, co go bardzo zdenerwowało. Przyszedł do nas roztrzęsiony i powiedział, że bolszewicy wkraczają do Polski. To była tragedia, realizował się straszny scenariusz! Mój wuj całe życie się ich bał – jego brata w okolicach Żytomierza czerwoni Ukraińcy wsadzili między dwie deski i przerżnęli piłą na pół. On służył w latach 1918–19 w kawalerii Jaworskiego⁵, która zajmowała się ochroną majątków na Wschodzie.
Nagle zawróciliśmy na zachód i z powrotem udaliśmy się w kierunku Bugu, który kilka dni wcześniej przekroczyliśmy w miejscowości Sławatycze. Wuj zdecydował, że będziemy jechać na Brześć. Uważał, że tam są mosty, przez które uda nam się przeprawić na drugą stronę rzeki. Pamiętam, że po prawej było widać miasto, a szosa prowadziła przez łąki. Nagle wokół naszej kolumny zaroiło się od cywilów z czerwonymi opaskami, niemówiących po polsku. Byli uzbrojeni w karabiny i pistolety, próbowali rewidować wozy. Obok naszego wozu, trzymając się go jedną ręką, szedł polski policjant i prowadził rower. Na jego plecach zauważyłem karabin, przerzucony na sposób kawaleryjski. W pewnym momencie jeden z tych łapserdaków zażądał, by ten oddał mu rower. Może gdyby podszedł do niego sowiecki żołnierz, to by oddał. Ale cywil chce mu zabrać jego własność? Zaczął się z nim szamotać. Wtedy drugi z tych cywilów podszedł do niego i strzelił mu w głowę. To była pierwsza ofiara Katynia – polski policjant. Potem odciągnięto go na brzeg szosy i zabrano mu rower. Nawet nie zdjęto mu karabinu z pleców. To wszystko działo się przy mnie.
Dojechaliśmy do Bugu, do mostu drogowego. Okazało się, że został wysadzony. Problem udało się rozwiązać, bo niedaleko był bród (tam, za pięć złotych, Ukrainiec przeprawiał ludzi pontonem wojskowym na drugą stronę). Wuj kazał zaprząc cztery konie do wozu i przejechaliśmy. W tym miejscu rzeka była wąska i płytka, więc zamoczyło się tylko dno wozu.
Noc spędziliśmy w jakimś gospodarstwie. W końcu dojechaliśmy do Międzyrzeca Podlaskiego, zatrzymaliśmy się obok szpitala. Nagle dało się słyszeć kilka strzałów i wszyscy Żydzi, którzy byli na ulicy, uciekli. Chwilę później wjechał niemiecki samochód pancerny. Na otwartej wieżyczce siedział czołgista w czarnym mundurze i strzelał, do kogo mu się podobało. Schroniłem się za wozem, kobiety, które siedziały na wozie, pochyliły się i osłaniały głowy. Widziałem uśmiechniętą twarz tego czołgisty, którego bawił ten nasz strach.
Gdy następnego dnia wyjechaliśmy z Międzyrzeca w kierunku Radzynia Podlaskiego, na skraju lasu zobaczyliśmy 37-milimetrowe polskie działko przeciwpancerne. Jego obsługa blokowała szosę. Po obydwu stronach stały ciężkie karabiny maszynowe, wokół nich krzątali się żołnierze. Nikt wtedy na nas nie zwrócił uwagi, poza jednym oficerem, który zapytał mojego wuja, jak daleko są Niemcy. Wuj powiedział, że widział ich w Międzyrzecu Podlaskim i pojechaliśmy dalej. Zanocowaliśmy na terenie opanowanym przez Wojsko Polskie. Kręciło się tam dużo marynarzy w mundurach, widziałem też lotników. Jak się później okazało, tam koncentrowała się grupa generała Kleeberga⁶. Pamiętam taką scenę: u gospodarza, u którego nocowaliśmy w stodole, zatrzymało się dwóch oficerów. Przyjechali na koniach. Rano się golili i nagle z domu wyszedł gospodarz, który miał radio na baterię, i powiedział: – Panowie, Warszawa padła... – To było 28 września. Oficerowie nie chcieli wierzyć, że tak się stało. A ja nie bardzo rozumiałem, jaki to ma związek z armią, która się obok nas grupowała. W każdym razie wieść o upadku Warszawy odczułem jako klęskę Polski. Stolica była przecież symbolem walki z Niemcami!
Naszym celem było jak najszybciej dotrzeć z powrotem do Prażmowa. Wyjechaliśmy z terenu zajętego przez Wojsko Polskie na szosę Lublin–Warszawa i kierowaliśmy się w stronę Garwolina. Na skrzyżowaniu w Rykach spotkaliśmy pierwszych niemieckich policjantów: na środku drogi stał ręczny karabin maszynowy MG-34 przykryty plandeką, a policjanci segregowali ludzi idących szosą. Wszystkich, którzy mieli jakikolwiek polski mundur, odstawiali na pobliską łączkę, gdzie siedziało już kilkudziesięciu jeńców.
Niemcy bardzo dokładnie sprawdzali wozy. Nam udało się przejechać bez zaczepki – tylko jeden z nich odrzucił kawałek derki na naszym wozie, machnął ręką i pozwolił jechać dalej. W końcu dotarliśmy do Garwolina.
Następnego dnia dojechaliśmy do Prażmowa. W Prażmowie rozlokowała się jednostka niemieckiej artylerii, która zajęła nasz budynek mieszkalny, stodołę i stajnię. Zobaczyłem wtedy młodych, wysportowanych chłopaków. Zachowywali się bardzo przyjacielsko, nie sprawiali wrażenia wielkich zdobywców Polski, tylko śmiali się i grali w piłkę. Byłem zaskoczony tym widokiem – bo z jednej strony była nasza klęska, a z drugiej grupa ludzi zachowujących się bardzo beztrosko, jakby przyjechali na wycieczkę. Jednostka stacjonowała tam jeszcze kilka dni, potem zabrała amunicję rozłożoną w parku i odjechała. Następnego Niemca zobaczyłem dopiero rok później.
W listopadzie 1939 matka z wujostwem ustalili, że wrócę do Warszawy i będę kontynuował naukę w Gimnazjum imienia Stefana Batorego.
Zebraliśmy się w auli gimnazjum przy ulicy Myśliwieckiej. To było jedyne spotkanie w czasie wojny ze wszystkimi moimi kolegami. Kilka dni później w wejściu do naszej szkoły znalazł się szyld Deutsche Schule i cały Batory został zajęty przez niemieckich nauczycieli i formację Hitlerjugend, do której należały dzieci Niemców z administracji i folksdojczów mieszkających w Warszawie.
A ja znowu wyjechałem do Prażmowa – rodzina postanowiła, że będę się uczył prywatnie. Został do tego zaangażowany oficer Wojska Polskiego nazwiskiem Kasprzak. Wiem, że ukrywał się na plebanii kościoła parafialnego w Prażmowie, u księdza Kowieskiego. O ile dobrze pamiętam, był nawet członkiem jego rodziny. Ten „dzielny” podporucznik, który jeszcze pamiętał wiele rzeczy ze szkoły, próbował ze mną kontynuować program nauczania pierwszej klasy gimnazjum. Było mi to na rękę, bo w Prażmowie miałem wspaniałe warunki – było co jeść, dwór był ogrzany, nie było widać Niemców i nie czuło się tej całej okupacji. Dopiero latem 1940 zaczęły się łapanki ludzi do pracy w Niemczech. Pewnego dnia zbudził nas dźwięk strzałów z karabinu. Okazało się, że przyjechała policja z Grójca, penetrowała okoliczne wsie i wyciągała chłopską młodzież na roboty. Kilka osób zabrano również z majątku wuja.
Zanim nastąpiła nasza ewakuacja z Prażmowa, w grudniu 1939 przyjechał do mnie „na odżywienie” mój przyjaciel, Ryszard Ryszka, uczeń gimnazjum Bolesława Prusa. Był bardzo wysoki – wybujały jak roślina, która nie rośnie wszerz, a tylko w górę. Bardzo przyjemny i koleżeński. Tuż przed świętami Bożego Narodzenia wrócił do domu i zniknął mi z pola widzenia. Nie wiedziałem, co się z nim stało. Dopiero gdy wróciłem z Prażmowa do Warszawy jesienią 1940, dowiedziałem się, że rozstrzelano go w Wawrze⁷, dwa lub trzy dni po tym, jak wyjechał z Prażmowa. Dowiedziałem się również, że był najmłodszym zakładnikiem wziętym wtedy przez Niemców. Ta wiadomość była dla mnie wstrząsem. Wiedziałem już o rzezi wawerskiej i o rozstrzeliwaniach, ale nawet nie przypuszczałem, że zginął tam mój przyjaciel...------------------------------------------------------------------------
¹ Organizacja Młodzieży Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego (OMTUR) – założona w 1926 roku, związana z Polską Partią Socjalistyczną (PPS). Prowadziła działalność kulturalno-oświatową i sportową wśród młodzieży robotniczej, uczestniczyła w akcjach politycznych PPS. W latach 30. jej działacze nawiązali współpracę z radykalnym ruchem chłopskim i komunistycznym, wobec czego władze PPS w 1936 roku rozwiązały organizację i utworzyły Wydział Młodzieży PPS. OMTUR został odtworzony pod koniec 1944 roku, by ostatecznie w 1948 roku wejść w skład kontrolowanego przez komunistów Związku Młodzieży Polskiej.
² Grupy Szturmowe (GS) – harcerskie zespoły konspiracyjne skupiające członków w wieku powyżej 18 lat, które przygotowywały młodzież do zadań bojowo-dywersyjnych. Powstały w listopadzie 1942 w czasie podziału Szarych Szeregów (kryptonim Związku Harcerstwa Polskiego w konspiracji) na szczeble wiekowe. Jeden z batalionów GS – „Zośka”– tworzyli w dużej mierze wychowankowie Gimnazjum im. Stefana Batorego, w tym Aleks Dawidowski „Alek”, Jan Bytnar „Rudy” i Tadeusz Zawadzki „Zośka”, od którego batalion wziął swoją nazwę.
³ Przebieg służby ojca Autora w kampanii 1939 roku i jego późniejsze losy trudno potwierdzić w zachowanych dokumentach źródłowych. Znana jest jedna udana ucieczka z Półwyspu Helskiego do Szwecji – 16 osób na pokładzie kutra pościgowego ORP „Batory” wypłynęło z portu helskiego 1 października i dotarło do Szwecji następnego dnia. W tym samym czasie próbę ucieczki podjęły jeszcze dwie jednostki – „Hel 111” i „Hel 117”, ale zostały zatrzymane niedaleko wybrzeża przez okręty niemieckie.
⁴ Chodzi o przemówienie ministra spraw zagranicznych Józefa Becka wygłoszone w Sejmie 5 maja 1939.
⁵ Feliks Jaworski (1892–?) – major kawalerii, w kwietniu 1917 tworzył Polski Szturmowy Szwadron Huzarów, walczył z chłopami atakującymi dwory w okolicach Płoskirowa, następnie podjął się ochrony rezydencji Józefa Potockiego w Antoninach. Od stycznia 1918 walczył w składzie III Korpusu Polskiego, w 1919 roku w wojnie polsko-ukraińskiej (w marcu przejął dowodzenie po poległym Leopoldzie Lisie-Kuli), a w sierpniu 1920 brał udział w Bitwie Warszawskiej.
⁶ Samodzielna Grupa Operacyjna (SGO) „Polesie” – wyższy związek taktyczny organizowany od 9 września 1939 i dowodzony przez generała Franciszka Kleeberga (1888–1941). Zadaniem SGO było ubezpieczenie Frontu Północnego Wojska Polskiego przed głębokim obejściem wojsk niemieckich od wschodu. Mimo zwycięstwa taktycznego, na skutek wyczerpania amunicji, zgrupowanie zmuszone było skapitulować 6 października po bitwie pod Kockiem.
⁷ Masowa egzekucja 107 cywilów dokonana przez Niemców 27 grudnia 1939 w Wawrze pod Warszawą. Był to odwet za zastrzelenie przez dwóch polskich kryminalistów zbiegłych z więzienia świętokrzyskiego dwóch niemieckich podoficerów w wawerskiej restauracji.