Konstelacje bezsennych nocy - ebook
Konstelacje bezsennych nocy - ebook
Czy poczucie bliskości wystarczy, by pokonać mrok?
Siedemnastoletnia Sage Parker przeprowadza się do Blue Bell Hill po aresztowaniu ojca. Miasteczko zdaje się tak samo zimne i obce jak nowa rzeczywistość, w której przyszło jej żyć.
Dziewczyna poznaje Oriona Montgomery’ego – zamknięty w sobie chłopak intryguje ją z każdym dniem coraz bardziej. Oboje noszą ciężar przeszłości, która nie daje o sobie zapomnieć. Wspólne rozmowy, ukradkowe spojrzenia i wieczory pod gwiazdami sprawiają, że tworzy się między nimi więź. Ale gdy rodzinne sekrety wychodzą na jaw, ich świat zaczyna się rozpadać…
"Konstelacje bezsennych nocy" to poruszająca i pełna emocji opowieść o bliskości, która rozświetla nawet najciemniejsze chwile.
Książka wydana nakładem wydawnictwa Nie powiem, Hm zajmuje się dystrybucją.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68177-56-5 |
| Rozmiar pliku: | 6,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pakując torby do bagażnika, po raz ostatni zerknęłam na budynek, który nazywałam domem. Wyglądał na zaniedbany, zwłaszcza że w oczy rzucała się zniszczona, biała elewacja. Powierzchnia fasady pokryta była plamami, a miejscami tynk łuszczył się i odpadał, odkrywając fragmenty czerwonych cegieł. Budynek ewidentnie od dłuższego czasu nie był malowany ani konserwowany.
Niewielki taras przed domem również pozostawiał wiele do życzenia. Rdza i odpadająca farba zdradzały, że deski były stare i popękane. Trawnik wokół domu niegdyś starannie przycięty, teraz zdziczał, porośnięty wysoką trawą i chwastami. Z zardzewiałej skrzynki wystawała gnijąca gazeta, co potęgowało atmosferę opuszczenia i zapomnienia.
Każda kłótnia, którą słyszały ściany tego budynku, skutecznie zniechęcała właścicieli do pilnowania porządku. W mojej głowie pojawiały się głosy pełne rozgoryczenia. Po plecach przebiegł nieprzyjemny dreszcz, utwierdzając mnie w przekonaniu, że to miejsce, poza serią złych wspomnień, nie miało już nic więcej do zaoferowania.
Wyprowadzałam się z dnia na dzień, w połowie roku szkolnego, co mogło stanowić definicję szaleństwa. Jednak mając na uwadze, że za tym irracjonalnym pomysłem stała kobieta, która zaledwie kilka dni wcześniej zakończyła proces rozwodowy, zaczynał on nabierać sensu.
Zajęłam miejsce na tylnym siedzeniu samochodu. Między palcami obracałam końcówkę flanelowej koszuli, którą miałam na sobie. Matka usiadła za kierownicą i rzuciła mi poirytowane spojrzenie, zanim przekręciła kluczyk w stacyjce.
– Powiesz mi w końcu, dokąd jedziemy? – zapytałam cicho, kiedy powoli opuszczałyśmy miasto.
– To nie ma znaczenia, im dalej, tym lepiej.
W miarę jak pokonywałyśmy kolejne kilometry, miałam wrażenie, że cała negatywna energia emanująca od mamy zaczynała powoli się ulatniać. Napięty wyraz twarzy znacząco złagodniał, a na jego miejscu pojawił się pełen satysfakcji uśmiech. Szybko się zorientowałam, że wyjechałyśmy poza granice Londynu.
– Mam nadzieję, że w końcu zrozumiesz, że ten człowiek nie nadawał się do niczego. – Zerknęła spod przymrużonych powiek w lusterko wsteczne i posłała mi złowieszcze spojrzenie. – Zwłaszcza do ojcostwa.
Zagryzłam wargi, wiedząc, że wchodzenie w bezsensowną, pełną goryczy wymianę zdań niczego by nie zmieniło.
– Ojciec – prychnęła pogardliwie, próbując mnie sprowokować.
Słysząc to słowo, poczułam, jak wypełnia mnie tęsknota za ukochanym rodzicem.
Zignorowałam przeszywający ból w klatce piersiowej i oparłam czoło o szybę. Obserwowałam zmieniający się za nią obraz. Coraz mniej liczne zabudowania zostały w końcu zastąpione przez rozciągające się łany zbóż. Otworzywszy nieco okno, wpuściłam świeże powietrze nasycone zapachem wilgotnej ziemi.. Pola zajmujące całą okolicę sprawiały wrażenie nieskończoności.
Przejechałyśmy obok tablicy z napisem „Witamy w Blue Bell Hill”. Przyglądałam się otoczeniu, chcąc ocenić, co ciekawego miejscowość może mi zaoferować, ale ostatecznie stwierdziłam, że nie widać nic godnego uwagi. Miejsce wydawało się opuszczone, a wszechobecna, subtelna mgła tworzyła senną atmosferę. Miałam wrażenie, że czas stanął w miejscu, pozostawiając miasteczko w zapomnieniu.
Prawdopodobnie główny plac, gdzie znajdował się ratusz, który powinien stanowić centrum życia społecznego zwłaszcza w godzinach przedpołudniowych, świecił pustkami. Mieszkańcy zdawali się skrywać w domach, jakby za wszelką cenę chcieli uniknąć kontaktu z drugim człowiekiem.
Wzdłuż asfaltowej drogi ciągnęły się domy jednorodzinne. Niektóre miały idealnie przystrzyżone trawniki i sprawiały wrażenie bardziej wyszukanych, reszta zaś nie wyróżniała się niczym szczególnym.
Po chwili podjechałyśmy pod dom z cegły klinkierowej, przed którym widniał jeszcze szyld „Na sprzedaż”. Wysiadłam z samochodu i odetchnęłam z ulgą, mogąc wyprostować nogi. Oparłam się o maskę pojazdu, po czym odpaliłam papierosa i zaczęłam się przyglądać, jak Ruth walczy z zamkiem, by móc dostać się do środka budynku.
Wokół domu rosły stare klony oraz dęby z rozłożystymi gałęziami, na których ćwierkały ptaki. Wydawało się, że są jedynymi żywymi stworzeniami w tym ponurym miejscu. Przeniosłam wzrok na malujące się na horyzoncie pagórki porośnięte lasami. Obraz ten poruszył we mnie strunę spokoju. Panowała tutaj zadziwiająco błoga cisza, do której nie byłam przyzwyczajona, bo dotychczas mieszkałam niemal w samym sercu Londynu, gdzie po licznych ulicach przemykało mnóstwo rozmaitych pojazdów oraz tłumy ludzi będących wiecznie w pośpiechu.
– Będziesz tak stać i palić papierosy przez resztę dnia? – spytała zniecierpliwiona Ruth. Patrzyła na mnie w pretensjonalny sposób, stojąc w progu domu.
Rzuciłam niedopałek na chodnik i skierowałam się w stronę kobiety. Wchodząc po kamiennych schodkach na przestronny ganek, z fascynacją zerknęłam na bluszcz, który wił się pośród drewnianych belek.
– Na piętrze znajdują się trzy pokoje oraz łazienka – oznajmiła, widząc moją dezorientację. – Twój pokój znajduje się na końcu korytarza, po prawej stronie.
W odpowiedzi skinęłam głową, po czym weszłam po schodach na piętro.
Pokój był przestronny i jasny. Duże okno, zajmujące prawie całą ścianę, wpuszczało do środka naturalne światło. Szeroki parapet stanowił doskonałe miejsce do siedzenia i obserwowania otoczenia. Na przeciwległej ścianie znajdowała się pokaźnych rozmiarów szafa wykonana z jasnego drewna, której towarzyszyło stojące lustro. Dodatkowo wzdłuż ściany ustawiono niewielkie biurko, a naprzeciwko niego jednoosobowe łóżko. Mimo że pokój aż się prosił, aby dodać kilka elementów, by stworzyć z niego klasyczne miejsce dla nastolatki, wiedziałam, że się tego nie doczeka.
Kiedy uporałam się z wniesieniem wszystkich bagaży, podeszłam do okna. Widok kontrastował z tym, co zazwyczaj oglądałam w zatłoczonym Londynie. Tutaj wszystko skupiało się na przyrodzie oraz spokoju, jaki niosła ze sobą. Przede mną rozpościerały się rozległe lasy, gdzie drzewa sięgały nieba. W oddali rozciągały się łąki, na których dziko kwitły kwiaty, tworząc piękne mozaiki barw. Jedynie zaparkowany przed domem samochód dodawał odrobiny cywilizacji temu naturalnemu krajobrazowi. Otworzyłam okno i poczułam świeże powietrze pachnące lasem.
Moje zmysły zanurzyły się w tej niesamowitej scenerii. Straciłam poczucie czasu, przez co nie od razu zwróciłam uwagi na ożywioną rozmowę dobiegającą z parteru. Nie udało mi się rozpoznać męskiego głosu, więc zeszłam do kuchni, która była połączona z salonem. Na mój widok szeroki uśmiech momentalnie zszedł z twarzy Ruth.
– Chyba nie miałeś jeszcze okazji poznać mojej córki, prawda? – Skinęła w moją stronę i oddaliła się w stronę pudeł z rzeczami, które nadal stały w korytarzu.
– Niestety nie, choć zaraz to zmienimy. – Mężczyzna, z którym rozmawiała moja matka, podszedł do mnie i wyciągnął dłoń w geście powitania. – Leonardo Montgomery.
– Sage Parker. – Ostrożnie ścisnęłam dłoń mężczyzny, dokładnie mu się przyglądając.
Górował nade mną wzrostem, co w połączeniu z jego eleganckim, całkowicie czarnym ubiorem, nadawał mu imponujący wygląd. Mężczyzna zapewne przywiązywał dużą wagę do wizerunku i prezentacji swojej pozycji społecznej. Jego sylwetka była smukła, a wyraz twarz wyważony i nienaturalnie spokojny. Uniesione brwi, lekko zaciśnięte usta i zimny, oceniający wzrok zdradzały wyższość oraz tendencję do patrzenia na innych z góry.
Z pewnością był to wpływowy mężczyzna, który odniósł niejeden sukces.
– Również postanowiłem przenieść się w to wyjątkowe miejsce, jakim jest Blue Bell Hill – oznajmił, a kąciki jego ust uniosły się w delikatnym uśmiechu. – Całe życie mieszkałem w Londynie, co prawda wciąż tam pomieszkuję, lecz nie jestem w stanie odmówić sobie weekendów tutaj.
W odpowiedzi uraczyłam go wymuszonym uśmiechem, jednak nie zraził go na tyle, by zaprzestał ciągnięcia rozmowy.
– Mam syna w twoim wieku, który również przechodził szok spowodowany szybką decyzją o zmianie miejsca zamieszkania. Jest duże prawdopodobieństwo, że będziecie chodzić do tej samej szkoły. Jestem przekonany, że chętnie pokaże ci okolicę oraz pomoże w adaptacji.
Nie czułam potrzeby zawierania znajomości, gdyż jednym towarzystwem, które tolerowałam, było moje własne, pomijając ojca, który dzięki Ruth skutecznie zniknął z mojego życia. Nauczyłam się polegać wyłącznie na sobie i zbudowałam wokół siebie mur obojętności. Było mi z tym wygodnie, choć czasem samotność potrafiła wbijać drobne szpile w moje myśli.
– Nie będę już was zatrzymywać. – Mężczyzna wyprostował się gwałtownie. – Na pewno macie jeszcze wiele rzeczy na głowie. Gdybyście czegokolwiek potrzebowały, dajcie znać, pozostaję do waszej dyspozycji. Tymczasem miło było cię poznać osobiście, Sage, i mam nadzieję, że do zobaczenia.
Obserwowałam gromadzące się na niebie chmury. Tutejsza pogoda wydawała się mieć jedną wspólną cechę z Londynem – deszcz wisiał w powietrzu, gotowy, by spaść, lecz sprawiał wrażenie niezbyt chętnego do zetknięcia się z ziemią.
Błądząc po nowym miejscu, nie napotkałam żadnego człowieka, co utwierdzało mnie w przekonaniu, że miasteczko jest całkowicie wymarłe. Kiedy dotarłam na rynek, dostrzegłam niewielki, lokalny sklepik.
Starsza kobieta za ladą bacznie mnie obserwowała, sprawiając, że czułam się jak potencjalna złodziejka.
– To wszystko? – Wskazała palcem butelkę wody postawioną przeze mnie na ladzie, a ja skinęłam głową. – Nowa twarz w miasteczku, czy się już starzeję? – Przechyliła głowę, lustrując mnie spod przymrużonych powiek, kiedy wyciągałam pieniądze z tylnej kieszeni spodni.
– Z pewnością ta pierwsza opcja. – Podałam jej kilka pensów.
– Byłabyś naprawdę uroczą dziewczyną, gdyby nie ilość tego niepotrzebnego makijażu.
Zmarszczyłam czoło, przyjmując resztę pieniędzy. Nie czułam potrzeby maskowania swojej twarzy warstwami kosmetyków, w przeciwieństwie do większości brytyjskich dziewczyn. Moje podejście do urody było minimalistyczne i naturalne. Złudne mogły okazać się moje ciemne, naturalne brwi oraz pełne, różowe usta.
– Miłego dnia. – Wysiliłam się na sztuczny uśmiech, po czym opuściłam sklepik.
Ponieważ nie znałam jeszcze okolicy ani żadnych miejsc, w których mogłabym się zaszyć, niechętnie zdecydowałam się na powrót do nowego domu, by móc skończyć rozpakowywanie swoich rzeczy.
– Zapisałam cię do szkoły – oznajmiła bezceremonialnie Ruth, kiedy weszłam do kuchni.
– Dziwne by było, gdybyś tego nie zrobiła – mruknęłam, ściągając koszulę.
– Powinnaś być wdzięczna. – Posłała mi gniewne spojrzenie. – W Londynie chodziłaś do jednej z lepszych szkół. Teraz znowu będziesz się uczyła w prywatnej, która nie kosztuje mało.
– Nigdy o to nie prosiłam. – Podeszłam do wyspy kuchennej, by nalać sobie świeżo zaparzonej herbaty.
– Kiedyś mi za to podziękujesz, a tymczasem proszę cię, abyś wykorzystała okazję i zrobiła dobre wrażenie. Znudziły mi się wizyty u dyrektora.
– Gdybym wychowywała się w innej atmosferze, może niektóre rzeczy wyglądałby inaczej? – Szybko ugryzłam się w język. Nienawidziłam dawać Ruth satysfakcję, że udała jej się próba prowokacji. Chwyciłam kubek z taką siłą, że rozlało się kilka kropel. Na moment spuściłam wzrok, po czym szybko ruszyłam w stronę schodów, nie odwracając się za siebie.
W pokoju usiadłam na skraju łóżka. Moją uwagę przykuła sterta nowych podręczników, plan zajęć oraz ciemnozielony mundurek, który musiałam włożyć następnego dnia rano.
Dorastając w szybkim tempie miasta, gdzie dni przelatywały przez palce, a życie było pełne pośpiechu, spokój panujący w obecnym miejscu oraz wolniejszy tryb życia wydawały się przerażające. Moja wizja adaptacji w nowym środowisku stała się bardziej odległa, niż przypuszczałam.
Czekając na ganku na Ruth, zapaliłam papierosa. Myślami wróciłam do poprzedniej szkoły. Była to prywatna placówka o surowych regułach, w której nie potrafiłam poradzić sobie z wybuchami złości. Kiedy w pierwszej klasie zobaczyłam wściekle czerwony kolor mundurka, w przypływie emocji podarłam go, nie chcąc go na siebie włożyć. Z czasem zaczęłam skutecznie izolować się od ludzi, a niechęć do nich narastała, aż przestałam rozmawiać z kimkolwiek. Prowadziłam bardzo introwertyczny tryb życia, chroniąc się w ten sposób przed problemami, które nieśli ze sobą inni ludzie.
– Wrócisz autobusem albo pieszo. – Ruth zatrzymała samochód na parkingu szkoły, która mieściła się na obrzeżach miasteczka. – Muszę dokończyć parę spraw związanych z przeprowadzką.
– Mam nadzieję, że niedługo kupisz mi samochód – mruknęłam, odpinając pas. – Przecież nie byłabyś sobą, gdybyś nie oddała poprzedniego do kasacji tylko dlatego, że był prezentem od taty.
Nie czekając na odpowiedź, wysiadłam i skierowałam się do wejścia, przy którym rósł stary dąb. Obok tablicy z nazwą placówki stało dwóch uczniów palących papierosy. Pośpiesznie sprawdziłam kieszenie mundurka w poszukiwaniu swoich, jednak zorientowałam się, że zapomniałam ich zabrać.
– Zechcielibyście mnie poczęstować? – zapytałam niepewnie, podchodząc do chłopaków.
W milczeniu uważnie zlustrowali mnie wzrokiem, po czym wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Niecierpliwiąc się, skrzyżowałam ręce i zagryzłam wargę.
– Jesteś nowa, prawda? – zapytał jeden z nich, uśmiechając się nieznacznie, na co przytaknęłam. Łagodny wzrok zdradzał przyjazne nastawienie.
– Sage – sprostowałam, wyciągając papierosa z paczki, którą mi podsunął.
– Marcus Patel – przedstawił się. – A to Spencer Wright.
Skinął w stronę chłopaka o kruczoczarnych włosach, który posłał mi delikatny uśmiech. Zdecydowanie różnił się od Marcusa nie tylko tym, że był nieco niższy, ale również tym, że miał chaotyczne spojrzenie.
– Wiecie, gdzie znajdę gabinet dyrektora? Muszę się do niego zgłosić.
– Drugie piętro, pierwsze drzwi po lewej – odpowiedział Spencer. – Powinnaś zobaczyć tabliczkę z jego nazwiskiem.
– Dzięki. – Minęłam ich, chowając papierosa do kieszeni, i weszłam do szkoły.
Poprawiłam torbę na ramieniu i ruszyłam w stronę schodów. Mimo że byłam znacznie wcześniej, niż miała się rozpocząć pierwsza lekcja, na korytarzach zgromadziło się już wielu uczniów. Starałam się uniknąć ciekawskich spojrzeń, jednak na szczęście nikt nie zwrócił na mnie większej uwagi. Kiedy zatrzymałam się przed drzwiami prowadzącymi do gabinetu dyrektora, zrobiłam głęboki wdech. To miejsce na zawsze będzie mi się kojarzyło z problemami.
– Panna Parker. – Mężczyzna siedzący za biurkiem uśmiechnął się, a następnie podniósł i podał mi rękę, którą uścisnęłam. – George Wells.
Szybkim ruchem wskazał miejsce przed biurkiem.
– Nie będę ukrywał, że byłem pod wrażeniem, studiując twoje osiągnięcia z poprzedniej szkoły. – Rzucił spojrzeniem na leżące przed nim papiery. – Doskonałe oceny, liczne nagrody w konkursach literackich. Aczkolwiek zaniepokoiła mnie ocena z zachowania.
– Nie można mieć wszystkiego – odparłam krótko, zdając sobie sprawę, że oczekiwał ode mnie usprawiedliwienia.
– Nie będę ukrywał, że w tej szkole zwracam olbrzymią uwagę na kulturę osobistą, a dobre samopoczucie naszych uczniów jest jednym z priorytetów. – Zmarszczył czoło.
Skinęłam głową, dając sygnał, że doskonale rozumiem jego przekaz.
– Mamy w szkole wybitnego psychologa, który na pewno będzie chętny do pomocy, gdyby zaszła taka potrzeba. Mimo wszystko cieszę się, że grono uczniów poszerzy się o nową, obiecującą uczennicę. Może nasuwają ci się jakieś pytania?
W odpowiedzi pokręciłam głową, zastanawiając się, ile nieprawdziwych informacji musiała przekazać Ruth, gdy zapisywała mnie do tej szkoły.
– W takim razie zapraszam cię na krótkie oprowadzenie.
Dyrektor pokazywał mi kolejne pomieszczenia w szkole, podczas gdy ja byłam ciekawa, gdzie znajduje się biblioteka. Uwielbiałam w niej przesiadywać, zwłaszcza podczas przerw obiadowych. Ciężko było mi sobie wyobrazić, że miałabym zmienić swoje dotychczasowe nawyki.
– Zwykle proszę o taką przysługę przewodniczącego lub chętną osobę, jednak rzadko przyjmujemy nowych uczniów – wyznał, zamykając drzwi od sali gimnastycznej, w której rozgrzewała się drużyna siatkarska. – Dlatego tą przyjemność zostawiłem dla siebie. Chyba pokazałem ci już wszystko.
– Nie pominął pan jednej rzeczy? – zapytałam, kiedy kierowaliśmy się w stronę klasy, w której miałam mieć pierwszą lekcję.
Mężczyzna przystanął, po czym drapiąc się po głowie, zaczął intensywnie myśleć.
– Nie wydaje mi się – odpowiedział ostrożnie.
– Biblioteka?
Jego twarz momentalnie się rozluźniła. Obdarował mnie przepraszającym spojrzeniem i zawrócił.
– Wybacz mi, ale niewielu uczniów się nią interesuje. W dobie wysoko rozwiniętej technologii prawdziwa książka przestaje istnieć. – Zatrzymał się pod masywnymi drzwiami, które uchylił. – Zawsze uważałem, że fizycznego kontaktu z książką nic nie jest w stanie zastąpić. Zaproponowałbym, żebyś się tutaj rozgościła, ale goni nas czas. Chyba nie chciałabyś się spóźnić na pierwszą lekcję w tej szkole, prawda?
Nie zdążyłam nawet rzucić okien na bibliotekę, przez co odczułam lekki zawód. Posłusznie dotrzymywałam kroku mężczyźnie, kiedy szliśmy wzdłuż szkolnych korytarzy. Po drodze przydzielił mi szafkę, a następnie zatrzymaliśmy się pod jedną z wielu klas. Po wcześniejszym zapukaniu weszliśmy do środka, a ja momentalnie poczułam na sobie spojrzenia wszystkich zgromadzonych osób.
Klasa pełna była uczniów w ciemnozielonych mundurkach. Od razu można było tu wyczuć atmosferę dyscypliny. Rozejrzałam się niepewnie. Naliczyłam dwunastu uczniów, w tym Marcusa i Spencera. Każdy przyglądał mi się z wymalowaną na twarzy ciekawością.
– Poznajcie nową uczennicę. – Dyrektor spojrzał wymownie na siedzącą za biurkiem nauczycielkę. – Mam nadzieję, że przyjmiecie ją najlepiej, jak potraficie.
Zanim mężczyzna opuścił klasę, poklepał mnie po ramieniu, posyłając mi pełen otuchy uśmiech.
– Powiesz nam kilka słów o sobie? – zapytała ciepło nauczycielka. – Na pewno każdy jest ciekaw nowej uczennicy.
– Nazywam się Sage Parker, przeprowadziłam się z Londynu.
Nie miałam ochoty na długi monolog oraz na rozczulanie się nad moimi zainteresowaniami, ale intensywne spojrzenie kobiety zmusiło mnie do powiedzenia czegoś więcej.
– Wiem, że być może nie powinnam tego mówić, ale jeśli ktoś miałby ochotę podzielić się ze mną papierosami, w zamian mogę podzielić się sporą wiedzą o literaturze. – Uśmiechnęłam się pod nosem. – Uwielbiam czytać książki w tradycyjnym wydaniu, raczej unikam tego elektronicznego.
– Zajmij, proszę, wolne miejsce – poleciła nauczycielka, kręcąc z niedowierzaniem głową, po czym wskazała pustą ławkę w przedostatnim rzędzie.
Przelotnie zerknęłam na chłopaka, który zajmował miejsce zaraz za mną. Siedział w skupieniu, całkowicie pochłonięty książką, którą trzymał w dłoniach. Nie zwracał uwagi na to, co działo się wokół niego, ponieważ świat zapisany na kartkach wydawał się ważniejszy i bardziej fascynujący niż rzeczywistość. Jasne, niemal platynowe przydługawe kosmyki włosów zakrywały część jego twarzy, ale najwyraźniej nie przeszkadzały mu w czytaniu. Były niemal jak zasłona oddzielająca go od zewnętrznego świata.
– Romantyk z ciebie – stwierdziłam, przyglądając się okładce, na której widniał tytuł: Dzieje Tristana i Izoldy. – Moment, w którym z grobu Tristana wyrósł krzak głogu i połączył się z grobem Izoldy, był jednym z piękniejszych.
– Nie palę. – Chłopak spiorunował mnie wzrokiem, a na jego bladej twarzy pojawiła się konsternacja. Szarobłękitne tęczówki gniewnie błysnęły, po czym wrócił do czytania.
Chciałam coś odpowiedzieć, ale nauczycielka głośno zakomunikowała temat lekcji, więc odwróciłam się w jej stronę i sięgnęłam po zeszyt.
Kiedy rozległ się dzwonek, kobieta poprosiła, bym została w sali podczas przerwy w celu omówienia, ile materiału zdążyłam przerobić w poprzedniej szkole. Stojąc przy jej biurku, odprowadzałam wzrokiem każdego ucznia, aż natrafiłam na tego niemiłego chłopaka. Rzucił mi pogardliwe spojrzenie i przyśpieszył kroku.
Podczas przerwy obiadowej kobieta stojąca za bufetem w pośpiechu nakładała posiłki. Zabrałam tackę i kiedy się odwróciłam, zauważyłam Marcusa, który gestem ręki zachęcał, bym podeszła do stolika, gdzie siedział wraz ze Spencerem oraz z dziewczyną, która chodziła do tej samej klasy, ale nie zdążyłam jej jeszcze poznać.
– Mamy wolne miejsce. – Wskazał ruchem głowy puste krzesło. – Chcesz usiąść z nami?
– Pewnie. –Zajęłam wskazane miejsce. – Jeżeli chodziło o mój żart, to właściwie mówiłam poważnie.
– Zorientowaliśmy się – odezwał się Spencer, podsuwając mi paczkę papierosów. – Weź, ile chcesz.
Uśmiechnęłam się z wdzięcznością, zabrałam kilka sztuk i schowałam je do tylnej kieszeni spódniczki.
– Jestem Chloe. – Dziewczyna zlustrowała niemal czarnymi oczami moją twarz, po czym poprawiła równo ścięte włosy do ramion w tym samym kolorze.
– Chyba nie muszę się przedstawiać po raz kolejny, prawda? – jęknęłam błagalnie.
– Nie, nie musisz – zaśmiała się. – Dlaczego przeprowadziłaś się z Londynu akurat do tej dziury?
– Sprawy rodzinne – odpowiedziałam wymijająco, nie chcąc poruszać drażliwego tematu, który dotyczył mojego ojca.
– Już to kiedyś słyszeliśmy – wtrącił Marcus.
Spojrzałam na niego pytająco.
– W pierwszej klasie dołączył do nas jeden chłopak, również z Londynu – wyjaśnił Spencer, rozglądając się. – I również z powodów rodzinnych. Pokazałbym ci go, ale chyba znowu zdążył się wymknąć.
– Gdyby jego ojciec nie należał do sponsorów tej szkoły, wyleciałby, zanim otworzyłby usta – mruknął Marcus, zabierając kanapkę ze swojej tacki.
–Nie mam pojęcia, o czym mówicie – wtrąciłam ostrożnie.
–Mamy w klasie pewien ewenement – sprostowała dziewczyna. – Orion Montgomery. Siedział za tobą podczas lekcji. Jeżeli nie zdążyłaś go poznać, to zaufaj mi, nic nie straciłaś.
– Moja rada dla ciebie, Sage, jeżeli nie masz nerwów ze stali, to trzymaj się od niego jak najdalej – wtrącił Marcus.
– Patel – rzucił Spencer, dając znać, że nie było potrzeby kontynuować rozmowy. – Zanim się rozkręcisz w swojej mowie nienawiści, chciałbym zaprosić Sage na imprezę w piątek.
Gdy tylko chłopak zmienił temat, atmosfera panująca przy stoliku znacznie się rozluźniła.
– Musisz przyjść – oznajmiła podekscytowana Chloe. – Zawsze jest zapraszana cała klasa.
– Nie chcę wyjść na nudną osobę, ale nie przepadam za imprezami – przyznałam, licząc na to, że ugaszę ich entuzjazm, ale tak się nie stało.
– To zaczniesz – odparł Marcus. – To idealna okazja, by poznać innych ludzi.
Zagryzłam wargę. Nie chciałam wspominać, że nie mam potrzeby zawierania nowych znajomości. Zmuszając się do uśmiechu, skinęłam głową.
– Zobaczę, co się da zrobić.
– Świetnie! – Spencer klasnął. – W takim razie wyślę ci adres.
Próba bycia asertywną zdecydowanie nie należała do tych udanych. Kiedy rozmowa zeszła na inne tematy, wgryzłam się w jabłko, udając zaciekawioną. Próbowałam zagłuszyć wewnętrzną potrzebę uwolnienia się od nowo poznanych osób.
– Idę zapalić – ogłosiłam, podnosząc się.
– Wspaniały pomysł, Sage – przyznał Spencer, również wstając.
Próbując zatuszować wszelkie oznaki rozczarowania, dołączyłam do nich, gdy wychodzili ze stołówki. Choć byłam wdzięczna za życzliwe przyjęcie, potrzebowałam chwili samotności. Wydawali się sympatyczni, ale dłuższe przebywanie w ich towarzystwie zaczynało mnie przytłaczać.
Kiedy wszystkie lekcje nareszcie dobiegły końca, z uczuciem ulgi opuściłam szkolny budynek.
– Wiecie, gdzie jest przystanek autobusowy? – zapytałam, przemierzając dziedziniec.
– Nie masz prawa jazdy? – zapytał zaskoczony Spencer.
– Mam – zaoponowałam. – Jednak samochodu już nie.
– Podwiozę cię – zaproponował Marcus, a na jego piegowatej twarzy zagościł delikatny uśmiech.
– Wyjąłeś mi z ust tę propozycję – fuknął Spencer, posyłając mu złowieszcze spojrzenie.
– Naprawdę nie jest to konieczne – zapewniłam. – Wystarczy, że wskażecie mi, gdzie jest ten przystanek.
– Sage, tutaj jeździ tylko jeden autobus, na dodatek raz na godzinę – wtrąciła spokojnie Chloe. – Gdybym nie musiała jechać do pracy, z chęcią bym przerwała tę scenę i sama cię podwiozła.
– Dzisiaj ci odpuszczam – rzucił Spencer w stronę Marcusa, udając urażonego.
Ich wymiana zdań sprawiła, że poczułam się niezręcznie.
– Do zobaczenia jutro. – Pomachałam Spencerowi i Chloe na pożegnanie, po czym zrównałam krok z Marcusem. Kiedy zatrzymaliśmy się przy starym mercedesie, dokładnie zlustrowałam wzrokiem samochód.
– Nie daj się zmylić pozorom, Sage – oznajmił chłopak, uśmiechając się. – Mój tata zajmuje się renowacją starych samochodów, a ten należy do jego większych dzieł.
– Może znalazłby coś dla mnie? – zapytałam niepewnie. –Nie należę do wymagających klientów.
– Zorientuję się, co dzieje się u niego w warsztacie, i dam ci znać.
– Byłabym wdzięczna. – Wsiadłam do pojazdu, jego właściciel również.
– Jak podobał ci się pierwszy dzień w szkole? – Marcus zerknął na mnie, przekręcając kluczyki w stacyjce.
– Było całkiem w porządku. – Wzruszyłam lekko ramionami, wciąż czując żal, że nie mogłam odwiedzić biblioteki ani znaleźć chwili upragnionej samotności.
– Nie brzmisz przekonująco, Sage.
– Co masz na myśli?
– Sprawiasz wrażenie przytłoczonej.
– A ty nie czułbyś się przytłoczony, będąc na moim miejscu? – zapytałam z zawadiackim uśmiechem.
– Pewnie doszukałaś się mnóstwa różnic między nową a starą szkołą.
– Niezupełnie – niechętnie ciągnęłam rozmowę. –Sprawiacie wrażenie, jakbyście znali się od zawsze.
– To jest akurat prawda. Poznałem Spencera oraz Chloe w przedszkolu.
– Na pewno miło jest mieć przyjaciół, których zna się aż za dobrze.
– Ciężko ci było zostawić swoich, gdy wyjeżdżałaś z Londynu?
– Nigdy nie miałam bliższych znajomych – przyznałam. – Zanim się rozczulisz, uprzedzę, że jest mi z tym dobrze. Cenię własne towarzystwo.
– Teraz wszystko nabiera sensu. Za dużo czasu spędziłaś z ludźmi, dobrze celuję?
Spojrzałam na niego zaskoczona. Marcus uśmiechał się pod nosem.
– To tutaj. – Wskazałam na rząd domów. – Możesz się zatrzymać.
– Sage – zawołał za mną, kiedy wysiadałam. – Na przyszłość: nie bój się tutaj mówić wprost, czego chcesz.
– Nie boję się – prychnęłam. – Nie miałam po prostu okazji zrobić tego w taktowny sposób.
– Do zobaczenia!
Uśmiechnęłam się z wdzięcznością.
W domu napotkałam Ruth wypełniającą przy kuchennym stole jakieś dokumenty. Przyglądając się jej badawczo, zabrałam jabłko z kosza na owoce, a następnie oparłam się plecami o blat kuchenny.
– Naprawdę potrzebuję samochodu – wyznałam.
– Po prostu znajdź odpowiedni, a ja zapłacę – mruknęła. Ani na chwilę nie oderwała wzorku od arkuszy.
– Nie mam nawet jak pojechać do jakiegokolwiek komisu.
– Myślę, że dla chłopaka, który cię dzisiaj podwiózł, nie będzie to problem.
– Być może nie, ale to mało istotne.
– Czyżby należał do złego towarzystwa, które tak uwielbiasz? – zapytała z przekąsem, zerkając na mnie z satysfakcją w oczach.
– Jedyne złe towarzystwo, z którym miałam i wciąż mam styczność, jesteś ty – fuknęłam i wyszłam z kuchni.
Zamknęłam drzwi swojego pokoju i podeszłam do łóżka. Podniosłam materac i wyciągnęłam jedyne zdjęcie taty, które zdążyłam ukryć przed Ruth. Usiadłam na łóżku i podkuliłam nogi. Przejechałam palcem po pogniecionej fotografii, która przedstawiała postać uśmiechniętego mężczyzny. Jego sylwetka malowała się na tle London Eye. Jasne włosy unosiły się na wietrze, dodając lekkości i naturalności nie tylko tacie, ale też całemu zdjęciu. Nie miał wtedy pojęcia, co przygotowało dla niego życie. Czując gromadzące się pod powiekami szczypiące łzy, szybko schowałam zdjęcie z powrotem pod materac. Nie chciałam zatracać się w pytaniach, na które nie byłam w stanie uzyskać odpowiedzi. Sięgnęłam po książkę, która skutecznie mi pomogła zapomnieć o rzeczywistości.