- W empik go
Kontrakt - ebook
Kontrakt - ebook
Małgorzata, pełna energii i pasji sześćdziesięciolatka o ciętym języku i niezwykłym poczuciu humoru, wkrótce planuje przejść na emeryturę, a na ostatni w swoim życiu zawodowym urlop wyjeżdża nad morze. Spotyka tam Adama – swoją wielką miłość z lat szkolnych. Szybko okazuje się, że ideał męskości młodej dziewczyny w oczach dojrzałej kobiety to zupełne przeciwieństwo ideału. Kiedy jednak mężczyzna proponuje Małgorzacie pewien układ, kobieta decyduje się zaryzykować, by spełnić swoje wielkie marzenie… Realizacja tego kontraktu przyniesie im obojgu wiele zaskoczeń.
Jakie sekrety Adama odkryje Małgorzata?
Czego oboje dowiedzą się o związkach i miłości?
I czy to prawda, że stara miłość nie rdzewieje?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67184-85-4 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jasna cholera! To nie mogła być prawda... Małgorzata stała nieruchomo i wpatrywała się w widnokrąg jak urzeczona. Sierpniowe słońce zachodziło w otoczeniu ścielących się płasko barwnych chmur obiecujących nocne rozkosze. Ich kolory zapierały dech w piersiach. Kradły je od wszechmocnej gwiazdy, która teraz tonąc w kolorowej pościeli, kładła się spać. Zachód słońca był zachwycający. Właśnie tak sobie to wyobrażała.
Skurczysyn – pomyślała. – Specjalnie wybrał taką porę.
– I co powiesz? – odezwał się, kiedy osiągnął zamierzony cel. Stała jak zaklęta. Doskonale wiedział, jak ją otumanić. Przecież sama opowiedziała mu o swoim marzeniu. – O taki widok ci chodziło?
– Jest nieziemsko – westchnęła.
Uznała udawanie, że nie robi to na niej wrażenia, za poniżej swojej godności. Przecież całe dorosłe życie, od momentu kiedy zaczęła pisać i pokochała swoją samotność, wyobrażała sobie taras z takim widokiem i siebie zapatrzoną w zachód słońca. I ta romantyczna panorama... Każdego roku wyrywała się nad morze. Ostatnio nawet samotnie. Nie potrzebowała towarzystwa. Jej myśli go nie potrzebowały. Ale ona sama tym razem chciała pogadać... z kimkolwiek. I to właśnie wtedy nawiązała z nim kontakt. Po czterdziestu latach.
– Możesz oglądać go co dzień. O każdej porze roku – kusił, spoglądając jej szyderczo w oczy. Jakby był pewien, że mu nie odmówi.
Widziała tę pewność w jego uśmiechu. Znała ten uśmiech. Pamiętała go doskonale.
– Taaa. Akurat.
– Gośka, ja nie żartowałem. Apartament będzie twój, jeśli zgodzisz się na mój układ.
– Adam, przecież ja cię prawie nie znam.
– Jak to?
– Znam cię jako nastolatka... Byliśmy dzieciakami.
– Dwudziestolatka – poprawił ją.
– Dwudziestolatka. To prawda – przytaknęła. – Ale byliśmy jeszcze gówniarzami. I już wtedy mnie boleśnie zraniłeś.
– To ty mnie zawiodłaś – oburzył się.
– Widzisz... nigdy się nie dogadamy.
– Gosiu, ale nie o to tu przecież chodzi. Nie musimy się rozumieć.
– No nie wiem – zaczęła się wahać. Układ rzeczywiście porozumienia nie zakładał. Dotyczył zupełnie czegoś innego. Początkowo myślała, że to żart. Nawet całkiem niezły. – Dobra – podjęła decyzję. I natychmiast pomyślała, że będzie jej żałować. – Ale chcę zabezpieczenia.
– Nie ufasz mi?
– A dziwisz się? – Spojrzała na niego z ukosa. Nie dostrzegła grymasu zniechęcenia. Chyba nie ona jedna mu nie ufała.
– Jutro czeka na nas notariusz – powiedział pewnie. Był przygotowany. – Pasuje?
Klamka zapadła. Skurczysyn!Rozdział I
Jak czas zmienia punkt widzenia
Małgorzata siedziała na wydmie. Miała wątpliwości, czy może się na nią wdrapać, jednak gdy dostrzegła ogrodzenie, które kończyło się znacznie dalej, pozwoliła sobie na taki występek. Może nikt jej nie pogoni, a widok wart był lekkiego strachu i małej dawki adrenaliny.
– Ale cudnie – westchnęła sama do siebie, bo plaża była niemal pusta.
Wrześniowa aura ściągała nad morze już tylko emerytów i rodziców z małymi dziećmi. Za niespełna rok i ona będzie mogła do woli cieszyć się swobodą, kiedy tylko doczeka upragnionej emerytury. Jeszcze rok – powtarzała sobie w chwilach, kiedy już traciła zawodową cierpliwość.
Teraz tych kilka skradzionych wolnych chwil zyskała niemal z nakazu szefostwa.
– Kobieto, idź na urlop, bo ci przepadnie – usłyszała od przełożonego.
Małgorzata nigdy nie miała czasu na urlop. Pracowała w małej poradni psychologiczno-pedagogicznej i nie żeby się zaharowywała. Nic z tych rzeczy. Praca była trudna i wymagająca empatii, ale miała doskonałe doświadczenie i weszła w nowe zadania jak w masło. Empatii też miała w nadmiarze. Rozumiała więc, że to jej młodsze koleżanki potrzebują urlopu w czasie letnich wakacji. Miały dzieci wymagające troski rodziców albo choćby towarzystwa na letnim wyjeździe. Albo partnerów, z którymi musiały się dogadywać w sprawach urlopów. Ona nic już nie musiała. Wychowała swoją latorośl i puściła w świat. Teraz czasem cieszyła się obecnością małego wnuka, jednak na wspólne wakacje z babcią był jeszcze odrobinę za mały. No i żaden facet na co dzień nie szwendał się jej po domu... Z nikim nie musiała się liczyć.
Stwierdziła, że kilka wolnych dni nad morzem dobrze jej zrobi. Kilka dni samotnych, dzikich wakacji. Nie miała zamiaru szaleć, tylko tak nazwała nieplanowany wyjazd, na który spakowała wyłącznie trampki i dres.
Sięgnęła po telefon. Miała w nim mnóstwo zdjęć zachodów słońca, ale nigdy nie potrafiła się powstrzymać przed uchwyceniem jeszcze jednego. Jak teraz. Pstryknęła. Kolejna urocza widokówka zasiliła jej album w telefonie. Kolejne piękne wspomnienie.
„Pozdrowienia z Mielenka” napisała i wysłała do kilku osób. Nie umieszczała takich fotek na Facebooku z obawy przed złodziejami. Przecież jej dom został pusty. Nigdy nie zapraszała w ten sposób złodziei. Nie kusiła losu, choć uważała, że to ona jest w tym domu najcenniejsza. No i może jeszcze jej garnki, jednak bez niej i tak były bezwartościowe. Ale w końcu założyła monitoring.
Teraz tylko pragnęła chłonąć klimat. Cisza dookoła łaskotana cichym pluskiem fal wprawiła kobietę w melancholię. Morze było spokojne i ciche. Dobry moment na medytację – pomyślała. Usiadła po turecku i zamknęła oczy. Próbowała oczyścić myśli, ale zawsze kiepsko jej to wychodziło. Wolała tai-chi lub jogę, które, gdy spróbowała, szczerze polubiła. Może nawet z wzajemnością... Czego nie mogła powiedzieć o medytacji. Ta dotąd nie dała się jej okiełznać.
Wdech i wydech. Skupiała się na tej czynności. Myślała o tym, jak unosi się jej klatka piersiowa i jak opada. Jeszcze raz. Przegonić wszystkie myśli, rozpuścić w wydychanym powietrzu. A jakby tak na emeryturę przenieść się nad morze? Natrętna myśl nijak nie chciała ulecieć z wydychanym powietrzem. Zignorowała ją. Jeszcze jedna próba.
Wdech i wydech. Ale gdzie bym mieszkała? Przecież nie mogę wciąż wynajmować. Nie z nauczycielskiej emerytury. Otworzyła oczy. To na nic. Zapatrzyła się w tonące słońce. Czerwona poświata rozścieliła się na wodzie od horyzontu aż po plażę. Na jej tle spacerowały pary. Wolno, nieśpiesznie. Upajały się tym samym, co ona. Spokojem. No dobra. Jeszcze jedna próba.
Wdech i wydech. Przecież mogłabym sprzedać swój dom.
– Szlag by to trafił! – sapnęła wściekła na upierdliwą myśl o jej odwiecznym marzeniu. Że też akurat teraz się przyplątała. Nie zdążyła się wkurzyć na siebie, kiedy usłyszała sygnał wiadomości w telefonie. – I tak nic mi nie wyjdzie z tej medytacji. Jak oni to robią?
Sięgnęła do kieszeni po aparat.
„Skoro już tam jesteś, to zadzwoń do Adama”.
Zwariowała chyba! – Małgorzata uśmiechnęła się, czytając odpowiedź przyjaciółki na fotkę. – Mam dzwonić po tylu latach? Po co jej o tym wszystkim mówiłam. Po co się do niego przyznałam? Nie zdążyła odpisać, kiedy znów usłyszała sygnał.
„Tu masz numer. Znalazłam w jakimś ogłoszeniu. Może uda ci się z nim skontaktować. Dla pewności napisz mu, że to ty, bo może nie zwykł odbierać. Niektórzy faceci tak mają”. I numer.
Zamyśliła się. Elwira nie wiedziała, że Małgorzata w swoim życiu już kilka razy próbowała złapać kontakt z Adamem. Zawsze kiedy było jej bardzo źle. Na próżno. Ale do tego się jej nie przyznała.
To była stara historia. Chodzili razem do szkoły średniej i wtedy byli parą. Strasznie się w nim kochała. Wysoki brunet, przystojny jak cholera, o niewiarygodnie szerokich barach. Małgorzata uwielbiała, kiedy ją tulił. Nie był ckliwy i grał twardziela, ale wykorzystał każdą okazję, żeby ją do siebie przygarnąć. Tonęła w jego objęciach i myślała, że zawsze tak będzie. Był taki opiekuńczy i silny. Traktował ją jak swoją księżniczkę. Czuła się przy nim bezpieczna.
Małgorzata spojrzała na horyzont. Szum łagodnych fal wypełniał ciszę. Pomyślała o Adamie, o jego życiu, którego tak naprawdę nie znała. Kiedy szła do ołtarza z innym, myślała tylko o nim i wystarczyłoby, że wyciągnąłby do niej ramiona, a uciekłaby z kościoła. Chyba o tym wiedział i się nie zjawił. Zjawił się za to dwa tygodnie później z olbrzymim bukietem czerwonych róż, żeby jej powiedzieć, jak bardzo ją kocha. Pierwszy raz. Za późno. Uwikłana w związek, zrozpaczona postanowiła w nim tkwić. Już po roku chciała się rozwieść, ale matka urządziła jej piekło. Rozwód w rodzinie? Nie do pomyślenia! Co miała zrobić? Mieszkała z rodzicami i poniekąd była od nich zależna. Przynajmniej lokalowo. Nie miała dokąd pójść. Całe życie żałowała, że wtedy nie nawiała. W każdej trudnej chwili – a było ich bez liku – myślała o swojej szkolnej miłości. Przywoływała momenty sprzed lat, żeby znów skryć się w jego ramionach, szukała tamtego poczucia bezpieczeństwa, które było jej bardzo potrzebne. Dopiero po następnych kilkunastu latach, kiedy poczuła się dość silna, by stawić czoło samodzielności, odeszła. Wzięła za rękę dziesięcioletniego synka i wyszła. Zamieszkała z nim w niewykończonym domu, który przez lata sama budowała, kolejne lata wykańczała i spłacała kredyty. Pracowała ciężko, ale poradziła sobie. Stała się silną, niezależną kobietą. I choć dawała poczucie bezpieczeństwa swojemu synowi, to wciąż śniła o bezpieczeństwie w objęciach swojego Adama.
I co się stało? Rozstali się. Tak po prostu. Pewnego dnia powiedział jej, że marzy o takiej żonie jak ona, i pragnie, żeby to właśnie ona nią była, ale chciałby mieć jeszcze inne dziewczyny. Szlag ją wtedy trafił. Palant! Przez dekady kłuło ją to jak cierń, którego nijak nie dało się wydłubać. Tkwił głęboko w sercu... a może w dumie? Nadawała się na żonę, a na dziewczynę to już nie? Bo co? Była zbyt porządna? Za mało wyzywająca? Bo miała swoje zdanie i potrafiła go bronić? Pamiętała Lucynkę, z którą tak często flirtował Adam. Ona była hałaśliwa, wyzywająca i wciąż chichotała... nawet wtedy, gdy groziło jej powtarzanie klasy. Była o nią zazdrosna. Może niepotrzebnie, bo to przecież ona wciąż lądowała w objęciach swojego chłopaka. Jednak i tak bolało. Do dziś nie potrafiła myśleć o tamtej propozycji bez emocji.
„Pozdrowienia z Mielna od Gośki O. Słyszałam, że gdzieś tu mieszkasz, więc gdybyś chciał powspominać szkolne czasy, zadzwoń”. Dołączyła fotkę z zachodem słońca i wysłała. Miała nadzieję, że Adam zidentyfikuje nadawcę. A gdyby nawet nie zadzwonił, to ten mały margines anonimowości posłuży jej za usprawiedliwienie jego obojętności. Zostawiła sobie tę furtkę. Ponowne odrzucenie bardzo by ją zabolało. Choć jej duma pewnie i to by zniosła.
* * *
Skradzione wrześniowe dni upływały jej w spokoju. Rano bieganie, kawa i słońce, potem słońce, woda i książki. Bez książki nie ruszała się z pokoju. Tylko one dotrzymywały jej towarzystwa. Zresztą nigdy jej nie zawiodły. W najgorszych chwilach wracały ją do życia. Były jednak momenty, w których czytanie przestało być remedium na złe myśli, zaczęła przerabiać swój ogród... i pisać o tym książkę. Swoją własną. Wyszło całkiem nieźle i dało początek jej nowej pasji. Teraz obecność drugiej osoby nie była jej do niczego potrzebna.
Jak tu. Kiedy chciała popatrzeć na ludzi, maszerowała do Mielna. Tam zawsze był gwar, nawet już po sezonie. Lubiła wędrówkę plażą, brodzenie w wodzie, nawet gdy fala mroziła kostki. Mokre nogawki dresowych spodni stanowiły komplet z zimnymi stopami. Z daleka widziała piętrzące się apartamentowce. Kiedyś ich nie było. Jeszcze zupełnie niedawno – pomyślała. – O, stamtąd muszą być piękne widoki – westchnęła.
Choć wolała mieszkać bardziej sielsko, to niewielkie mieszkanie na piętrze nowoczesnego bloku, pozwalające na chłonięcie pięknych zachodów słońca, było jej marzeniem. Od kiedy pisała, wyobrażała sobie siebie na tarasie takiego lokum. Z głową pełną pomysłów i laptopem. Pomysłów nigdy jej nie brakowało. Czasami bała się, czy zdąży napisać te książki, które błądzą jej po głowie. Laptopa też wszędzie ze sobą zabierała. Gorzej było z widokami. Dlatego każdy utrwalała na zdjęciu, by zachować namiastkę jego klimatu. Wychodziła z założenia, że jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Nie miała z tym problemu. Za to miała marzenia.
Z zamyślenia wyrwał ją dzwonek telefonu. Przez chwilę walczyła z kieszonką dżinsowej kurteczki, gdzie na siłę wcisnęła aparat. Teraz siłowała się z nią, by go z niej uwolnić. Zmrużyła oczy i spojrzała na ekran. Tylko tak widziała cokolwiek bez okularów.
– O, szlag! – wrzasnęła i odebrała. – Hej, Adam! – zaszczebiotała. Zupełnie nie była przygotowana na rozmowę. Wielokrotne szukanie z nim kontaktu nauczyło ją, że ma na to marne szanse. – Pamiętasz mnie jeszcze? – brnęła.
– Cześć, Gosiu. Jak dobrze, że napisałaś. I dobrze, że się podpisałaś.
O, Elwira miała nosa. Jego głos brzmiał spokojnie i zupełnie tak samo jak czterdzieści lat temu. Wszędzie by go poznała. Słyszała dużo bardziej męskie głosy, wprawiające ją w drżenie, ale żaden po nim nie wywołał podskoku serca.
– Jestem na dzikich wakacjach – zaczęła pleść trzy po trzy – i pomyślałam sobie, że się do ciebie odezwę.
– Dobrze zrobiłaś. Cieszę się – powiedział zupełnie normalnie. Uwierzyła mu. – Gdzie teraz jesteś?
– Właśnie wchodzę na plażę w Mielnie. W ramach wieczornego spaceru szłam brzegiem.
– To świetnie. Czekam tu na ciebie – rzucił i się rozłączył.
Zbladła. Tu? Właśnie teraz? Spojrzała na przemoczone nogawki szarych dresowych spodni i bose stopy. Trampki niosła w ręku.
– Jasna cholera! – zaklęła i pośpiesznie usiadła na betonowych stopniach prowadzących na deptak. Zaczęła otrzepywać jeszcze mokre stopy. Niezupełnie tak sobie to wyobrażała... jeśli w ogóle sobie wyobrażała. Wybrała się przecież na wakacje z jedną małą walizeczką, i tak zapakowaną w większości książkami i laptopem. Z zapamiętaniem otrzepywała piasek z chłodnych stóp.
– Witaj, Gosiu – usłyszała za sobą.
Odwróciła się. Rozpoznała ten głos. To nie mógł być nikt inny. A jednak był. Wielki mężczyzna nie przypominał jej Adama. Rysy przystojnego dwudziestolatka utonęły w nalanej twarzy, zniknęły szerokie bary, które w młodości stanowiły dla niej ulubione schronienie. To w nich odnajdywała spokój i poczucie bezpieczeństwa. Teraz tę przestrzeń wypełniał nadmiar wagi. Tak na oko... czterdzieści kilo – oceniła. Czyli zaledwie o jakieś osiem kilogramów mniej, niż sama wtedy ważyła.
– Nic się nie zmieniłaś – odezwał się i podał jej rękę. Potem silnym szarpnięciem postawił do pionu. – Tylko ważysz nieco więcej.
Przełknęła obelgę i uśmiechnęła się z wyrozumiałością. Zawsze mówił to, co myślał. Choć nieraz mógłby się powstrzymać. Pamiętała, że czasami dla świętego spokoju zbywała jego docinki milczeniem. Teraz zaśmiała się w duchu – przytyła przecież zaledwie dziesięć kilo – i nie wytrzymała. Co jej zależy? Przecież porzuconej już drugi raz nie porzuci.
– Przyganiał kocioł garnkowi.
– Co mówiłaś?
– Nic. – Machnęła ręką. Uznała, że kolejny raz nie zmilczy jego głupich uwag, więc wolała nie ciągnąć tematu.
Usiedli w ogródku kawiarni, skąd widzieli i plażę, i piętrzące się przy niej apartamentowce.
– Tęskniłam za tobą – wypaliła nagle. Powiedziała to tonem, jakim człowiek zwraca się do długo niewidzianego przyjaciela.
– Wszystkie tęsknią – zareagował natychmiast, posyłając jej triumfujący uśmiech. – A wiesz, że nigdy nie spałem z kobietą starszą niż czterdzieści lat?
Zamurowało ją. O mało nie zadławiła się wisienką z deseru. Co to było, do cholery!? Zaćmienie umysłu? Szczyt arogancji czy tylko sygnał: „Nie masz szans, kobieto”? No tak. Spotkał się z nią pewnie tylko po to by sprawdzić, jak się zestarzała. Małgorzata otrząsnęła się z szoku. Wiedziała, że opuścił żonę, kiedy ta nie miała jeszcze trzydziestki, a jego dzieci były całkiem małe.
– Źle mnie zrozumiałeś. – Uśmiechnęła się kwaśno. Zwłaszcza że nie miała upojnie erotycznych wspomnień. – Tęskniłam za poczuciem bezpieczeństwa, jakie pamiętam z młodości. Kiedy było mi w życiu źle... a było, wtedy zamykałam oczy i przywoływałam chwile, w których mnie tuliłeś. Kiedy byłeś blisko. To za tym tęskniłam.
Nie uwierzył. Albo wolał swoją wersję. Patrzył na nią z drwiącym uśmiechem. Ten uśmiech też pamiętała. Mówiła prawdę, te chwile były dla niej bardzo cenne. Dodawały jej siły i pozwalały przetrwać najgorsze. Potem już nikt nie był jej potrzebny. Nauczyła się troszczyć sama o siebie i swojego syna. Ale i tak zmęczona trudami walki z życiem lubiła myślami odpływać w ramiona Adama.
– Lubię, jak kobiety się do mnie tulą – wyznał nagle. Tego akurat była pewna. Pamiętała to. Zawsze znalazł okazję, by na korytarzu szkolnym przytulić ją do siebie. Sama rzadko to inicjowała, więc znalazł sposób. Gdy się wzbraniała, bo to przecież w końcu była szkoła, popychał ją lekko, by się zachwiała i natychmiast wpadła w jego objęcia. To też lubiła. – Opowiadaj o sobie – zażądał.
Opowiadała. Opowiadała o wszystkim, co złego ją w życiu spotkało i jak sobie z tym poradziła. O zszarganych nerwach i sposobie, jaki znalazła, by wyjść na prostą.
– Piszesz książki? – Nawet specjalnie się nie zdziwił. – Zawsze miałaś do tego dryg. Jesteś sławna?
– Dlaczego zaraz muszę być sławna?
– Jak nie jesteś i nie masz kupy kasy, to znaczy, że jesteś kiepska.
I czar prysł! Małgorzatę zatkało. Kolejny raz. Już zapomniał, jak pisała mu ściągi na maturze z polskiego? Kto wie, czy bez tego w ogóle by ją zdał. Nie miał zwyczaju czytać książek, zwłaszcza lektur. Co prawda ona też nie, ale żeby mimo tego poradzić sobie z maturą, trzeba było mieć wyobraźnię i lekkie pióro. Lektury przeczytała dopiero po maturze. Wtedy już nie musiała.
– Czyżbyś czytał? – spytała po chwili z przekąsem. Nie wyglądał na pożeracza książek. Milczał przez chwilę i patrzył jej zaczepnie w oczy. – Powiesz, że nie masz czasu – zadrwiła.
– Mam mnóstwo czasu.
– Nie pracujesz?
– Pracuję... ale po swojemu. Na własnych zasadach.
Nie pytała więcej. Nie musiała. Widziała, że miał kupę kasy. Przez kilka chwil szukała tematu do rozmowy, bo szybko się okazało, że polityka też nie wchodziła w grę. Był zwolennikiem przeciwnego niż ona obozu, i to nie za bardzo zorientowanym, co się wokół dzieje. Próbowała pogadać o polityce światowej, ale wnet i tu dostrzegła jego ignorancję. Cholera, o czym mam z nim rozmawiać? – zastanawiała się.
– To czym się zajmujesz dla przyjemności?
– Pomnażaniem pieniędzy i obdarowywaniem kobiet – odpalił bez cienia zażenowania. – Takie mam hobby.
Nie zdziwiło jej to. Ani jego brak zażenowania, ani fakt posiadania sporych zasobów. Pieniądze potrafił zarabiać, jeszcze będąc w szkole. A co do kobiet dwadzieścia lat młodszych? No cóż... bez kasy też już się nie obejdzie – pomyślała. Przerzedzone na czubku głowy czarne włosy wyraźnie wskazywały obszar rychłej łysiny. Bardzo rychłej. Będzie przypominał braciszka Tucka z Robin Hooda. Nie zdziwiłaby się, gdyby przeszczepił sobie kilka kępek. Zawsze był próżny. I ta tusza. Nie był typem mięśniaka, choć wagą takim dorównywał. Ramiona bez muskułów świadczyły, że nie spędzał czasu na siłowni. Nie czytał, nie rozmawiał z sensem o polityce ani o codzienności, to i nie dziwota, że musiał uciekać się do obdarowywania kobiet. To chyba już jedyna dla niego droga do seksu z dużo młodszymi kobietami – podsumowała go w myślach. Czuła się zawiedziona. Gdzie podział się ideał z jej młodości? Gdzie jej Rhett Butler z Przeminęło z wiatrem?
– A ty? Co robisz, kiedy nie piszesz?
– Różnie. Maluję, robię witraże... przez długi czas projektowałam i tworzyłam biżuterię.
– Ze złota?
– Co? Nie – zaprzeczyła szybko. – Nie tego typu biżuterię. Autorską. Z kamieni półszlachetnych, stali, czasem srebra.
– To kiepsko. Na złocie można nieźle zarobić.
– Nie wszystko robi się dla pieniędzy. Mam sporo pięknej biżuterii swojego autorstwa...
– Pewnie – przerwał jej obcesowo. – Bo nie mogłaś jej sprzedać, nikt jej nie chciał, to ci została.
I na tym mogliby już skończyć. Co za kretyn! Nie miała ochoty mówić mu o pięknie tkwiącym w niektórych kamieniach i o tym, jak trudno było jej się z nimi rozstać. To nie ten poziom duchowości. Nie zrozumiałby, co czuła, kiedy ściskała w dłoni gładki kryształ, nie uwierzyłby, że czuła jego moc i z tego czerpała własną. W swoje prace wkładała nie tylko kreatywność, tworząc niepowtarzalne formy... lecz także serce. Najpiękniejsze powstawały ze, zdawałoby się, beznadziejnych kamieni. Z takich, które nie przyciągały spojrzenia, nie mówiąc o wizji zawieszenia ich sobie na piersi. To właśnie one po obróbce stawały się najpiękniejsze. Jak dusza sponiewierana, zraniona i zduszona, kiedy zdrowieje, wygładza zagniecenia i wychodzi na prostą... lśni wewnętrznym światłem. To dlatego z niektórymi pracami trudno było się jej rozstać. I właśnie z tego powodu najpiękniejsze zostawiała dla siebie. Nie powiedziała mu tego. Nie pojąłby.
– Smakuje ci ciasto?
Ocknęła się z zadumy. Nawet nie zauważyła, że on już swoje zjadł. A właściwie... wciągnął nosem. Na pierwszy rzut oka było widać, że lubił dobre jedzenie. Co się z nim stało? – zastanawiała się, patrząc, jak popija kawę posłodzoną sporą ilością cukru. Swój też mu odstąpiła.
– Jesteś szczęśliwa?
– Jestem spełniona. – Uśmiechnęła się.
– Ale czy szczęśliwa?
– Tak, jestem szczęśliwa – odpowiedziała bez zastanowienia. Nad tym nie musiała dywagować. Czuła się szczęśliwa i była tego pewna. To nie podlegało dyskusji. – A ty?
– Nie – przyznał bez ogródek. – Wciąż szukam właściwej kobiety. I wciąż mam nadzieję, że umrę szczęśliwy.
Jak wystarczy ci kasy – chciała złośliwie dodać, ale w porę ugryzła się w język. Nie należała do osób, które sprawiają innym przykrość. Choć jemu akurat by się to przydało. I nie do końca była zorientowana w zasobności jego konta.
– Tylko w ramionach kobiet szukasz szczęścia?
– Co? – Spojrzał na nią zdezorientowany. Nie zrozumiał jej wątpliwości. Najwyraźniej szczęście definiował zupełnie inaczej niż ona. Zrezygnowała z tłumaczeń.
– Już nic – westchnęła. – Nie szukasz czasami zbyt młodych? – zapytała, zanim przeszło jej przez myśl, że on może odczytać to jako sprawdzanie przez nią gruntu. – Nie czujesz się przy nich staro?
– Nie. – Odpowiedź padła natychmiast. – Wciąż czuję się młody. Niektórzy myślą, że jestem po trzydziestce.
– Ściemniasz – zaśmiała się.
Chyba tylko idiota albo jakiś dupowłaz mógł mu tak powiedzieć. Nawet ktoś, kto nie znał jego metryki, nie byłby w stanie się aż tak z nią rozminąć. Dostrzegła chłód w jego spojrzeniu. Aaa, tu cię boli – pomyślała z niemałą satysfakcją.
– Nie. Ostatnio ktoś na imprezie pytał mnie o wiek, a ja kazałem mu zgadywać. Jak powiedział, że wyglądam na trochę więcej niż trzydzieści, to przytaknąłem.
To nie to samo, facet, co ocenianie czyjegoś wieku – zaśmiała się myślach. No i zależy, co to znaczy... trochę – pomyślała z przekąsem. – Gościu, ależ ty masz kompleksy!
Kiedy odwoził ją do Mielenka, popisywał się szybką jazdą, mimo że na krótkiej trasie jego sportowe porsche nie mogło w pełni zaprezentować swoich możliwości.
Małgorzata nie wierzyła w Boga, ale i tak zanosiła modły do czuwającego, by jeszcze kiedyś zobaczyła swojego syna. Próbowała wyhamować rozmową.
– Mieszkasz z kimś? – zapytała.
– Tak, ale już niedługo.
– Co się stało?
– Nie jestem szczęśliwy.
– Zrywasz z nią? Rozwodzisz się?
– Nie. Nie jestem żonaty. Czekam, aż ona odejdzie. Nigdy nie zrywam pierwszy. Taka taktyka.
Małgorzatę oświeciło. No jasne! To przecież na niej ją przetestował.
– Ale żonę porzuciłeś – wytknęła mu. – Przecież się rozwiodłeś. – O porzuceniu żony z dziećmi powiedziały jej klasowe koleżanki, nie on. Jakoś to zgrabnie pominął. Nie zaprzeczył rozwodowi.
– No tak – przyznał. – Ale to było bardzo dawno temu. Jakby w innym życiu. Wiesz co, Gosiu... – zawiesił głos i pewnie przez tę chwilę zastanawiał się, czy może to powiedzieć na głos – ...nie znoszę jej. Ale to jedyna kobieta, z którą mógłbym mieszkać na starość.
– Ironia losu – powiedziała do siebie.
– Co mówiłaś?
– Nic takiego.
Obiecał jej ponowne odwiedziny, ale nie wiedziała, czy ma na nie ochotę. Nie była masochistką, a rozmowa z Adamem okazała się torturą. Bolała ją dusza. I nawet nie dlatego, że nie odnalazła w nim swojego dawnego ukochanego. Pożarł go ten obecny... i to pewnie na raz. Raczej dlatego, że spotkała wyjątkowego dupka. Nawet jeśli był to dupek z supersamochodem.
* * *
Spotkali się jeszcze dwukrotnie... i każde spotkanie kończyła u niej ta sama refleksja. Co za kretyn!
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------