Kopciuszek - ebook
Kopciuszek - ebook
Panna Joanna Radcliff nie pamięta swoich rodziców, nigdy nie doświadczyła też rodzinnego ciepła. Została wychowana przez panią Dubois i ukończyła jej elitarną szkołę dla guwernantek. Joanna miała nadzieję, że wykształcenie zapewni jej miejsce w szacownej rodzinie, gdzie będzie traktowana z sympatią i otwartością. Niestety rzeczywistość okazuje się inna. Dzieci traktują ją jak służącą, a Huntfordowie lekceważą. Na domiar złego musi również odgrywać rolę przyzwoitki najstarszej córki, co jest trudnym i niewdzięcznym zadaniem. Podczas pewnego balu poznaje majora Luke’a Prestona, który wkrótce zaczyna ją adorować. Joanna nie spodziewa się, że Luke pomoże jej odkryć prawdę o rodzicach i odmienić swój los…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3742-0 |
Rozmiar pliku: | 705 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Sierpień, 1811
– Joanno, co robisz w bibliotece? – spytała od progu Rachela.
– Ciekawe, czy madame Dubois zauważyłaby, gdybym zabrała tę książkę ze sobą. – Joanna Radcliff trzymała w ręku zbiór bajek. Spojrzała na przyjaciółkę z łobuzerskim uśmiechem. – Na wypadek, gdybym musiała się bronić przed synem przyszłego pracodawcy.
Rachela przewróciła brązowymi oczami.
– Synowie sir Rodgera to jeszcze chłopcy, zresztą są teraz w szkole. Nie będziesz ich nawet uczyła.
– W takim razie wykorzystam ją, by zmusić jego córki do odpowiedniego zachowania. – odparła Joanna i obie z Rachelą roześmiały się.
Joanna odstawiła książkę na półkę i jej rozbawienie minęło. To była jej ulubiona lektura w dzieciństwie. Przykro jej było się z nią rozstawać, podobnie jak z przyjaciółkami.
– Chodź, powóz zaraz przyjedzie. – Rachela wzięła Joannę za rękę i pociągnęła ją w stronę drzwi. – Nie mamy za wiele czasu.
Wybiegły z mrocznej biblioteki do jasno oświetlonego głównego holu. Szkoła Madame Dubois Dla Młodych Dam mieściła się w okazałym budynku naprzeciw katedry w Salisbury, dawniej zajmowanym przez miejscowego dziedzica. Umeblowanie prezentowało się mniej okazale, ale było solidne i z powodzeniem służyło rozlicznym młodym damom, które przewinęły się przez te pokoje w ciągu wielu lat. Wszystkim nowym uczennicom powtarzano starą plotkę, że budynek został podarowany madame Dubois przez jednego z jej kochanków. Nikt jednak, widząc tę kobietę w surowej czerni, z ciemnymi, przyprószonymi siwizną włosami związanymi w węzeł równie sztywny jak jej sylwetka, nie potrafiłby sobie wyobrazić, że madame mogła kiedyś ulec namiętności, wartej takiej posiadłości.
Rachela i Joanna, idąc w stronę schodów, minęły bawialnię pełną siedzących w ławkach małych dziewczynek.
– La plume de ma tante Est sur la table – mówiła madame La Roche, spacerując przed uczennicami.
– La plume de ma tante Est sur la table – powtarzały cienkimi głosikami uczennice.
Nie tak dawno Joanna, Rachela, Isabela i Grace siedziały w tej samej sali i powtarzały te same zdania. Ich czas nauki już jednak minął i wreszcie objęły posady guwernantek. Joanna wyjeżdżała jako pierwsza, już dzisiaj.
Szkoła madame Dubois była jedynym domem, jaki znała. Miała cichą nadzieję, że kiedy zostanie guwernantką u Huntfordów, przekona się wreszcie, jak to jest należeć do prawdziwej rodziny.
Isabela wybiegła zza narożnika i na ich widok zatrzymała się tak gwałtownie, że rąbek jej spódnicy załopotał, odsłaniając kostki nóg.
– Co tak długo? Umrę, jeżeli nie pożegnamy Joanny, jak należy, zanim wszystkie udamy się na wygnanie. – Isabela przycisnęła wierzch dłoni do czoła teatralnym gestem, podpatrzonym w przedstawieniu, jakie oglądały w ubiegłym roku w nadmorskim kąpielisku Sandhills.
– Na wygnanie? – Rachela skrzyżowała ramiona bez śladu rozbawienia. – Nie jest tak źle…
– Tak mówisz, bo jedziesz do Hurii, a nie do Hertfordshire. – Wskazała ręką Joannę, a potem skierowała ją na siebie. – Albo do Sussexu. Ale ja nie zostanę tam zbyt długo.
– Co ty knujesz, Isabelo? – Joanna obrzuciła przyjaciółkę podejrzliwym spojrzeniem.
– Nic. Nieważne. Chodź, Grace czeka. – Isabela pociągnęła Joannę w głąb korytarza, a Rachela podążyła za nimi.
– Pamiętaj, żeby napisać do mnie, kiedy to twoje „nic” zmieni się w „coś” – nalegała Joanna, która zbyt dobrze znała przyjaciółkę, żeby pozwolić tak łatwo się zbyć. – Nie chciałabym dowiedzieć się o tym z gazet.
– Powiedziałam ci, że to nic takiego – zapewniła Isabela, poprawiając spinkę, która wysunęła się z jej miedzianych włosów.
– Szkoda, mogę zatęsknić za jakąś pikantną historyjką, która ubarwiłaby monotonne dni na prowincji.
– Ja również. – Isabela trąciła ją łokciem w żebra i obie zaczęły się śmiać. Rachela położyła ręce na ich barkach i popchnęła je naprzód.
– Nie zatrzymujcie się, bo nie starczy nam czasu.
Szybkim krokiem podeszły do drzwi ostatniego pokoju w korytarzu, który dzieliły od dziewiątego roku życia.
– Zamknij oczy – rozkazała Rachela.
– Dlaczego? – Joanna nie lubiła niespodzianek.
– Zobaczysz. – Isabela podniosła ręce Joanny i zasłoniła jej oczy.
Przyjaciółki ze śmiechem wprowadziły Joannę do pokoju. W wilgotnym, chłodnym powietrzu, ogrzanym tylko odrobinę porannym słońcem, unosił się zapach lawendy używanej do odświeżania prześcieradeł, słodka woń ulubionych biszkoptów Racheli i konwaliowe perfumy Grace. To wszystko przypominało o nadchodzącej zimie, Joanna pomyślała o ubiegłorocznych świętach Bożego Narodzenia, które spędziły razem, i uświadomiła sobie ze smutkiem, jak daleko będą od siebie w grudniu tego roku.
– Dobrze, teraz otwórz oczy – poleciła Isabela.
Joanna opuściła ręce. Isabela, Rachela i Grace stały wokół niewielkiego stolika przykrytego obrusem. Rachela upiekła ulubione cytrynowe ciasto Joanny i ustawiła je na niewielkim podwyższeniu, wokół którego leżały trzy prezenty.
– Gratulacje! – zawołały chórem dziewczęta.
– Ponieważ ty pierwsza obejmujesz posadę, nie mogłyśmy pozwolić, byś wyjechała ze zwyczajnym „do widzenia” – oznajmiła Grace z powagą, która nie opuszczała jej od czasu tamtej nieszczęśliwej wpadki. – Nie wiadomo, kiedy znowu się spotkamy.
Joanna otoczyła Grace ramionami.
– Przestań, bo się rozpłaczę!
– Nie wygłupiaj się, ty nigdy nie płaczesz. – Grace uścisnęła ją mocno. – Zjedzmy to ciasto.
Zabrały się do jedzenia, a Joanna rozpakowała pióro od Racheli, papeterię od Isabeli i atrament od Grace.
– Żebyś mogła do nas pisać – wyjaśniła Rachela niewyraźnie, przełykając kęs ciasta.
– Dziękuję, bardzo dziękuję. – Joanna z wdzięcznością przycisnęła prezenty do piersi. Dziewczęta były jej bliskie jak siostry. Nie chciała zerwać łączących je więzi.
Nagłe pukanie przerwało ich radosne świętowanie.
Znieruchomiały, gdy do pokoju weszła panna Fanworth.
– A co to? Jedzenie w sypialni? – Niska nauczycielka o brązowych włosach, puszysta jak kwoka, upomniała je, postukując nogą w podłogę. – Madame wpadnie w szał, jak się o tym dowie.
– Ale nie powie jej pani, prawda? – błagała Isabel, choć więcej w tym było aktorstwa niż autentycznej obawy.
Pełne usta panny Fanworth rozciągnęły się w uśmiechu.
– Oczywiście, że nie! Ukrójcie mi kawałek.
To nie był jedyny sekret, jaki ich ulubiona nauczycielka zachowała w tajemnicy przed przełożoną. Poprzedni skompromitowałby Grace i nieodwracalnie zniszczył zaufanie madame Dubois do najlepszej nauczycielki i ulubionych uczennic.
– Ja też mam dla ciebie prezent – powiedziała panna Fanworth i zamieniła podarek na talerzyk z ciastem.
Joanna odpakowała niewielki skórzany woreczek do połowy wypełniony monetami.
– To na opłaty pocztowe, żebyś mogła do nas pisać – wyjaśniła panna Fanworth, pałaszując ciasto.
– Oczywiście… Jak mogłabym do was nie pisać?
Panna Fanworth odstawiła swój talerzyk i wstała. Położyła ręce na ramionach Joanny. W jej okrągłych oczach zakręciły się łzy.
– Byłaś maleńkim dzieckiem, kiedy znalazłyśmy cię na progu owiniętą w kocyk, do którego była przypięta karteczka z twoim imieniem. A teraz popatrz, jesteś dorosła i wkrótce nas opuścisz.
– Mam nadzieję, że będziecie ze mnie dumne: pani, madame Dubois i szkoła.
– Będziemy, jeżeli nie zapomnisz tego, czego się tutaj nauczyłaś. – Otoczyła barki Joanny pulchnym ramieniem i zwróciła się twarzą do pozostałych. – Wszystkie musicie pamiętać odebrane tutaj lekcje, szczególnie to, co wam mówiłam o niektórych dżentelmenach. Nie dajcie się zwieść ich pięknym słówkom, to nigdy nie kończy się dobrze… Wystarczy popatrzeć na biedną madame.
Cmoknęła ze współczuciem i potrząsnęła głową, wprawiając w ruch brązowe loczki okalające jej twarz.
– Co to znaczy? – zapytała Isabela. Wszystkie przysunęły się, bardzo zaciekawione. Nie pierwszy raz Joanna i jej przyjaciółki słyszały z ust panny Fanworth aluzje do przeszłości madame. Może teraz, kiedy były już blisko wyjazdu, panna Fanworth zdradzi wreszcie sekret przełożonej, który fascynował je od pierwszego dnia w szkole.
Pełne policzki panny Fanworth nabrały dziwnego odcienia czerwieni. Była przerażona zarówno własną niedyskrecją, jak i ich zainteresowaniem. A potem z ulicy dobiegły uderzenia kopyt o bruk i okrzyk woźnicy. Panna Fanworth odetchnęła z ulgą, że została wybawiona z kłopotu, ale i ze smutkiem.
– Czas na ciebie, Joanno. Jesteś gotowa?
– Jestem. – Joanna postanowiła być dzielna, choć chciała krzyknąć, że nie. Najchętniej zostałaby tutaj jako nauczycielka, ale madame Dubois nalegała, żeby poszukała posady. Nie protestowała, zresztą jak zawsze.
– Chciałabym pojechać z tobą – mruknęła Rachela i wzięła ją za rękę.
– Ja też. – Isabela sięgnęła po jej drugą dłoń.
– Najlepiej, żebyśmy wszystkie wyjechały razem – odezwała się Grace, stojąca z tyłu, obok panny Fanworth.
– Nie miałybyśmy, co robić, gdybyśmy wszystkie trafiły do jednego domu – roześmiała się Joanna, choć dławiło ją w gardle.
Schodziły po schodach znacznie wolniej, niż wchodziły, pociągając nosem, żeby się nie rozpłakać, pomimo żartów i wspominków.
Madame Dubois czekała przy drzwiach frontowych, obserwując schodzące dziewczęta. W czarnej, bombazynowej sukni bez jednej zmarszczki wyglądała jak królowa. W pierwszej chwili budziła przerażenie i niejedna mała dziewczynka na jej widok wybuchała płaczem, ale szybko okazywało się, że ta niedostępna kobieta dbała o każdą ze swych podopiecznych z matczyną troską. Nie przytulała ich i nie roniła nad nimi łez jak panna Fanworth, ale to nie oznaczało, że ich nie kochała.
Dziewczęta pożegnały się wśród uścisków i obietnic, że będą do siebie pisać. Joanna niechętnie oderwała się od nich i podeszła do dyrektorki
– To dla ciebie wielki dzień, panno Radcliff, możesz być z siebie dumna. Opuszczasz nas, by wreszcie zostać guwernantką. – Madame Dubois skrzyżowała ramiona przed sobą z surową miną, ale zdradziła ją miękkość w głosie i podejrzana wilgoć w kącikach oczu.
Joanna przełknęła z trudem, na usta cisnęła jej się prośba o zgodę na pozostanie w szkole. Ale powstrzymała ją. Nie było sensu prosić o coś, czego nie otrzyma. Madame nie ulegnie własnym pragnieniom i nie pozwoli, by Joanna uległa swoim.
– Tak, madame. – Joanna miała ochotę objąć przełożoną z całej siły i uściskać ją tak, jak inne dziewczęta ściskały swoje matki, żegnając się z nimi pierwszego dnia w szkole, ale nie mogła tego zrobić. Z madame Dubois nie było mowy o łzach czy objęciach. To nie w jej stylu.
– Jesteś bystrą, inteligentną, wykształconą młodą damą i z pewnością na swojej pierwszej posadzie wystawisz najlepsze świadectwo kwalifikacjom uczennic naszej szkoły.
– Tak, madame. Dobrze mnie pani przygotowała.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Miesiąc później
Na to mnie madame Dubois nie przygotowała!
Joanna stała w ciemnym kącie biblioteki w Huntford Place i przyciskając książkę do piersi, obserwowała, jak Frances, najstarsza córka Huntforda, oraz porucznik Foreman oddają się namiętnemu pocałunkowi. Nie pierwszy raz nie zważali na obecność Joanny, jakby w tym domu miała ten sam status, co zwykły mebel.
Tymczasem porucznik Foreman przyparł Frances do ściany; jedną ręką złapał ją za pierś, a drugą za biodro. A Frances, zamiast zdecydowanie sprzeciwić się tak śmiałemu zachowaniu i zaprotestować, przywarła do niego i zarzuciła swą szczupłą nóżkę w jedwabnej pończoszce na jego biodro.
Joanna tęsknie zerknęła na drzwi. W pokoju rozlegały się westchnienia i pomruki parki, a ona zastanawiała się, jak powinna teraz się zachować.
Nie. Nie mogę uciec. Jestem guwernantką! – powiedziała sobie w duchu i zebrała się na odwagę. Nie mogła pozwolić na kompromitację swojej podopiecznej. Nigdy wcześniej nie znalazła się w takiej sytuacji i zupełnie nie wiedziała, jak rozdzielić zakochanych. Kiedy jednak ręka porucznika Foremana zawędrowała pod suknię Frances, Joanna chrząknęła donośnie.
– Uhm… – chrząknęła, a kiedy roznamiętniona parka nie zareagowała, powtórzyła: – Uhm!
Porucznik Foreman obejrzał się i odwrócił przodem do Joanny, podczas gdy ukryta za jego plecami Frances poprawiała stanik kosztownej sukni z żółtego jedwabiu. Joanna próbowała nie zauważać wciąż wyraźnej oznaki podniecenia, którego kształt rysował się na jego spodniach tuż poniżej paska. Białe bryczesy bezlitośnie wszystko zdradzały.
– Proszę wybaczyć, panno Radcliff. – Skłonił się i wypadł z pokoju, zostawiając Frances na pastwę losu.
Joanna na przemian zaciskała i rozluźniała palce na okładce książki. Miała nadzieję, że jego zachowanie nauczy tę zarozumiałą Frances czegoś o mężczyznach i pozwoli jej zrozumieć swój błąd. Tymczasem Frances zaczerwieniła się z gniewu, a nie ze wstydu. Utkwiła w guwernantce wściekły wzrok i syknęła:
– Jak śmiesz wtrącać się tak bezceremonialnie w moje sprawy?
– Byłam w bibliotece, kiedy ty i porucznik Foreman…
– Nie waż się o tym mówić ani ze mną, ani z nikim innym, rozumiesz? – Frances podbiegła do Joanny i wytrąciła jej książkę z ręki. Tomik wylądował z łoskotem na podłodze.
– Nie, oczywiście, że nie – jąkała wstrząśnięta Joanna. To ona powinna udzielać reprymendy i wydawać nakazy, a tymczasem milczała w obawie, że jeśli się odezwie, to tylko pogorszy sprawę.
– Dobrze, bo jeśli nie, to dopilnuję, żebyś została stąd odesłana bez referencji. – Frances odrzuciła do tyłu głowę otoczoną blond lokami i opuściła pokój, jakby to ona była właścicielką tego domu, a nie jej ojciec, sir Roger. Wszystkie cztery panny Huntford były równie rozpieszczone i bezczelne. I wszystkie odnosiły się do Joanny pogardliwie.
Joanna namacała ręką oparcie stojącego za nią fotela i ciężko opadła na zakurzoną tapicerkę. Nie tak wyobrażała sobie pracę guwernantki. Powinna powiedzieć sir Rogerowi i lady Huntford o skandalicznym zachowaniu córki, ale zdawała sobie sprawę, że pracodawcy mieliby pretensję do niej, a nie do Frances.
Jaka szkoda, że nie ma tu Racheli…! – westchnęła w duchu. Przyjaciółka umiała postępować z dziećmi, a nawet z niektórymi starszymi dziewczętami w szkole. Wiedziałaby, co zrobić w tej sytuacji.
Ale nie było jej tutaj, madame Dubois czy panny Fanworth także; nikt nie mógł jej pomóc. Znowu została sama, zdana wyłącznie na siebie.
Luke szybko wbiegł po schodach rezydencji w Mayfair. Miał na sobie czerwoną, wełnianą kurtkę munduru, przesiąkniętą zapachem stęchlizny i wilgoci panującym na statku, którym przypłynął z Francji. Przesunął ręką po zarośniętym podbródku. Powinien po przyjeździe wpaść do klubu, żeby wykąpać się i ogolić, ale od chwili, gdy zszedł na ląd w Greenwich, pragnął tylko jednego: spotkać się z narzeczoną, Dianą Tomalin.
Został sprowadzony do domu z poleceniem znalezienia sobie żony i spłodzenia rodzinie dziedzica. Im szybciej sfinalizuje sprawę z Dianą, tym prędzej osiągnie cel i będzie mógł powrócić do swego regimentu w Hiszpanii. Piekielnie zabolała go konieczność sprzedaży patentu oficerskiego i to zaledwie w cztery miesiące po awansie na stopień majora. I niech go licho porwie, jeśli zrezygnuje na zawsze z tego, co zdobył, ryzykując własne życie!
Collins, kamerdyner Tomalinów, otworzył drzwi i na widok Luke’a wytrzeszczył małe oczka w nalanej twarzy.
– Major Preston.
– Dzień dobry, Collins. Czy zastałem pannę Tomalin? – Luke zdjął z głowy czako i podał mu je, wchodząc do holu rezydencji.
– Tak, sir, ale… – Kamerdyner miętosił w drżących rękach wojskowe nakrycie głowy, zdobiące je pióro trzęsło się, podobnie jak jego głos.
– Collins, kto to? – dobiegł z salonu głos Diany.
– To ja. – Luke wpadł do zalanego słońcem pokoju i stanął jak wryty. Podniecenie wyparowało z niego jak dym z lufy działa.
Diana stała na środku dywanu i nie podnosząc na niego oczu, położyła rękę na zaokrąglonym brzuchu. Na jej palcu lśniła złota obrączka.
– Witam w domu, majorze Preston.
– Kiedy zamierzałaś mnie zawiadomić, że nie jesteśmy już zaręczeni? – zapytał Luke. – A może miałaś nadzieję, że Napoleon załatwi to za ciebie?
Diana przesuwała po palcu ślubny pierścień z wielkim kamieniem, zbyt dużym na tak delikatnej dłoni.
– Matka powiedziała, żebym nie pisała, bo masz dość zmartwień i bez tego. Przekonywała, że nie powinnam już dłużej na ciebie czekać, że pięć lat to i tak za długo, że możesz zginąć, a moja młodość przeminie i stracę jakiekolwiek szanse na małżeństwo.
– Tak, stosunek twojej matki do naszych zaręczyn był zawsze nadzwyczaj praktyczny. – Dlatego właśnie zgodził się trzymać ich zaręczyny w tajemnicy, dopóki nie wróci z wojny z pełną sakiewką i wyższym stopniem wojskowym. Boże broń, żeby pani Tomalin zaakceptowała zięcia podporucznika i w dodatku młodszego syna hrabiego. – Kim jest ten szczęśliwy dżentelmen?
– Lord Follet – wyszeptała Diana, raczej zawstydzona niż rozkochana w swoim wybranku.
– Rozumiem. – Jak niemal wszystkie kobiety, z którymi Luke miał do czynienia, zanim zaciągnął się do wojska, wybrała mężczyznę, który górował nad nim tytułem i majątkiem. – Więc jesteś już lady Follett. A gdzie twój czcigodny małżonek? Pewnie w Bath, gdzie zażywa kąpieli, by wyleczyć reumatyzm?
– Nie miałam wyboru, musiałam go przyjąć, żeby spłacić długi ojca… Nie wiedziałam, czy jeszcze kiedykolwiek cię zobaczę! – krzyknęła Diana, poirytowana jego sarkazmem. – W Anglii wiele się zmieniło od twojego wyjazdu. Surowe zimy spowodowały nieodwracalne straty w rolnictwie, przez kilka lat z rzędu praktycznie nie było plonów i ojciec zaczął popadać w długi, jak wielu innych.
Bez wątpienia upodobanie do hazardu skutecznie powiększyło jego zadłużenie, pomyślał Luke, ale ugryzł się w język, pełen współczucia dla Diany, nawet jeśli na to nie zasługiwała. Nie tylko jej rodzinie ruina zajrzała w oczy i nie ona jedna starała się to ukryć. Ojciec i dziadek Luke’a przez wiele lat starali się postawić na nogi Pensum Manor, który o mało nie został przegrany w karty przez jego nieodpowiedzialnego pradziadka. Powtarzające się nieurodzaje ponownie zagroziły majątkowi. I Luke, podobnie jak Diana, musiał zawrzeć korzystne małżeństwo, kierując się przede wszystkim względami materialnymi. Nienawidził się za to.
– Z pewnością mogłaś wybrać kogoś, kto pasowałby do ciebie lepiej niż ten starzec.
– Przede wszystkim mam obowiązek wobec ojca i rodziny, nie wobec ciebie, a nawet siebie samej. – Usiadła w fotelu i w końcu podniosła na niego brązowe oczy, pełne milczącego błagania o zrozumienie. Nie mógł znieść tego spojrzenia. Przecież właśnie opuścił swoich ludzi i porzucił karierę wojskową, żeby wrócić do domu i spełnić obowiązek wobec rodziny. Nie powinien mieć pretensji do Diany, że zrobiła to samo.
– Wydaje się, że oboje zostaliśmy zmuszeni do poświęcenia. Ty przyjęłaś lorda Follett, a ja dziedzictwo.
– A twój brat i jego żona?
– Po dziesięciu latach małżeństwa nie doczekali się potomstwa. Jeśli to się nie zmieni…
– To ty odziedziczysz tytuł… – Przycisnęła rękę do czoła, kiedy uświadomiła sobie, z czego zrezygnowała, ulegając żądaniom rodziców. Ale ewentualny tytuł i niepewna przyszłość to nie to samo, co stary, bogaty baron, który pojawił się pewnego dnia na progu ze specjalnym zezwoleniem na ślub.
Tymczasem Luke nie chciał dłużej dręczyć Diany swoją obecnością i pretensjami, więc wziął od kamerdynera czako i wsunął je pod pachę.
– Życzę ci wszystkiego najlepszego, miłego dnia.
Wyszedł z domu, nie czekając na odpowiedź, i wskoczył do dorożki czekającej przy krawężniku. Zrzucił z siedzenia stopę kapitana Reginalda Crowthera, który wyciągnął się i uciął sobie drzemkę.
Przyjaciel drgnął gwałtownie i uniósł czako, którym zasłonił sobie oczy. Już miał rzucić jakiś żart, ale spoważniał na widok wyrazu twarzy Luke’a.
– Rozumiem, że nie poszło najlepiej z tą twoją ślicznotką?
Luke zastukał w dach, dając woźnicy sygnał do odjazdu. W drodze z Mayfair do Bull na Bishops Street, opowiedział przyjacielowi, co się wydarzyło u Tomalinów.
– Nie tak to sobie wyobrażałem – zakończył.
– Widzę, że jesteś całkowicie załamany, a to przecież tylko chwilowa niedogodność. – Kapitan Crowther oparł ramiona na poduszkach kanapy. – Myślałeś, że poślubisz jakąś okrągłą sumkę, bez specjalnego wysiłku zmajstrujesz dziedzica i w niespełna dwa lata będziesz z powrotem w Hiszpanii, w swoim regimencie.
Luke dotknął oznaki oddziału przytwierdzonej z przodu czaka, był zmieszany tak otwartym przedstawieniem jego planów przez kapitana Crowthera. Czuł też jednak pewną ulgę. Gdyby on i Diana przystąpili do omawiania intercyzy ślubnej, nieuchronnie wyszłyby na jaw długi Inghamów. Rodzina zmusiłaby Dianę do zerwania zaręczyn i cała Anglia dowiedziałaby się o stanie finansów jego rodziny.
– Przez cały czas nurtowało mnie pytanie, dlaczego nie chciała wyjść za mnie przed moim wyjazdem i dlaczego nalegała na zachowanie naszych zaręczyn w tajemnicy.
– Teraz musisz zamienić piekło wojny na piekło małżeńskiego targowiska. – Przyjaciel zachichotał. – Chciałbym zostać i zobaczyć cię pląsającego na balu niczym londyński dandys.
– Zgadzając się przyjechać do domu, nie liczyłem się z taką ewentualnością. – Położył czako obok siebie. To, co czekało go na prowincji, było jeszcze gorsze. Przyszłość hrabstwa Ingham spoczywała teraz na jego barkach, więc te wszystkie rozchichotane dzierlatki i ich mamusie, które dotychczas ignorowały Luke’a, ponieważ nie dziedziczył tytułu, najadą teraz Pensum Manor i rozpoczną oblężenie.
– Nie musisz tego robić. Poradź bratu, żeby poświęcał trochę więcej czasu swojej żonie, i wracaj do Hiszpanii – zaproponował kapitan Crowther.
– Ich bezdzietność nie wynika z braku starań, a poza tym rodzina potrzebuje nie tylko dziedzica, ale i pieniędzy. – Luke wyjrzał przez okno dorożki, tłum ludzi przechodził przez rzekę po dalekim London Bridge. Nie mógł odmówić powrotu do domu, nawet gdyby chciał. Jego ojciec zwrócił się do swego starego przyjaciela, podpułkownika Henry’ego Beckwitha, by wykorzystał znajomości i zakończył karierę wojskową Luke’a. Luke’owi zdarzało się czasem zignorować rozkazy podczas bitwy – co było mu wybaczane, ponieważ odnosił zwycięstwa – ale nie mógł zlekceważyć wyraźnego rozkazu powrotu do domu lorda Beckwith.
Powóz zakołysał się i stanął pod tętniącą życiem gospodą Pod Bykiem. Luke wsadził czako pod pachę i wyskoczył. Woźnica zdjął z dachu tylko bagaże Luke’a, rzeczy kapitana Crowthera pozostały. Reginald wracał do Hiszpanii po odwiedzinach u siostry; jego misja dostarczenia meldunków została wypełniona.
Luke miał złapać dyliżans do Pensum Manor, rodowej posiadłości Inghamów w Hertfordshire, żeby objąć stanowisko drugiego w linii dziedziczenia tytułu hrabiowskiego i przyszłego męża nieznanej jeszcze żony.
– Chciałbym, żebyś przyjął moją propozycję i kupił dowództwo mojego oddziału.
– Wiesz, że nie chcę ani dowództwa, ani długów, jakie musiałbym zaciągnąć, aby je nabyć. Nie rób takiej ponurej miny. – Reginald klepnął Luke’a w ramię. – Nie wszyscy chcą dowodzić, jak ty. Będzie nam brakowało twojej inteligencji, rozsądku i odwagi.
– Ale pozostanie wam twój urok i zdolność dogadywania się z miejscowymi, szczególnie tymi podatnymi na hazard.
Reginald uśmiechnął się z samozadowoleniem.
– Ja rzeczywiście mam talent do języków.
– Uważaj na siebie.
Reginald spoważniał na moment, ale szybko jego mina uległa zmianie.
– To ty powinieneś na siebie uważać. Słyszałem, że niezamężne damy potrafią być niebezpieczne. – Reginald uścisnął rękę Luke’a, wrócił do dorożki i wystawił łokieć przez okno. – Jedź do Hertfordshire, znajdź sobie żonę i daj rodzinie długo oczekiwanego dziedzica.
– A ty spraw Napoleonowi krwawą łaźnię – zawołał Luke.
– Taki właśnie mam zamiar. – Reginald zasalutował żartobliwie i cofnął się w głąb powozu, który ruszył, włączając się w ruch panujący na zatłoczonych ulicach Londynu.
Z każdym obrotem kół dorożki odjeżdżało w przeszłość dziesięć najpełniejszych i najbardziej satysfakcjonujących lat z życia Luke’a. W Hertfordshire czekało go to, przed czym uciekł do armii: przygniatający ciężar przodków, dziedziców Pensum Manor, i poczucie niższości, potęgowane przez znaczenie starszego brata.
Luke wszedł energicznie do gospody, żeby załatwić miejsce w dyliżansie do Hertfordshire. Spełni swój obowiązek wobec rodziny, tak szybko i sprawnie, jak to tylko możliwe, a potem wróci do armii i jedynego życia, które daje mu poczucie spełnienia.