- W empik go
Kopciuszek: powieść dla dorastających panienek - ebook
Kopciuszek: powieść dla dorastających panienek - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 275 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wesoły to był pokój dziecinny, bo że tu młodzież mieszkała, na pierwszy rzut oka poznać było można: na ścianach wisiały mapy geograficzne, rozmaite ryciny ze świata zwierzęcego i roślinnego, pomiędzy niemi widać było półki, jedne z książkami, drugie z figurami gipsowemi: twarze, ręce, nogi, bryły, mięszały się tam bezładnie; u pułapu czerniały jakieś kółka i kółeczka, na których zapewne zawieszano czasami przyrządy gimnastyczne, z jednego kąta wyzierała czarna tablica, a na niej pozostały jeszcze wypisane kredą jakieś cyfry tajemnicze, pod oknem, w pięknie plecionym koszyku stały doniczki z szerokolistnemi roślinami, które temu przybytkowi nauki mniej surowy pozór nadawały. Było to wieczorem, zwieszająca się od sufitu lampa jasne, wesołe światło rzucała dokoła, a tuż pod nią, po samym środku pokoju, stał długi stół, czarną ceratą, pokryty, w około niego krzesła wygodne z poręczami, z których trzy były w obecnej chwili zajęte. Dwie dziewczynki, jedna lat czternastu, druga starsza o rok może i chłopczyk dziesięcioletni siedzieli przy nauce. Chłopiec coś pisał, młodsza z dziewczynek uczyła się wierszy francuskich półgłosem, starsza pogrążoną była w jakiemś poważnem rozmyślaniu; oparłszy łokcie o stół, palce zapuściła w ciemne zwoje włosów, a głowę zwiesiła nad zeszytem, leżącym przed nią. Na młodziutkiem jej czole wysuwały się trzy bruzdy poprzeczne, znać myślą pracowała usilnie; naraz czoło jej wygładziło się, uśmiech okrążył blade usta, z szarych oczu strzelił blask tryumfu.
– Już wiem, już wiem – rzekła sama do siebie i sięgnęła ręką po pióro, obok leżące, a umoczywszy je, żywo coś na papierze kreślić zaczęła. Na jej wykrzyknik chłopczyk i dziewczynka, siedzący obok niej przy stole, przerwali swoje zajęcia, oboje spojrzeli na nią i oboje rozśmieli się wesoło, lecz ona nie podniosła nawet głowy, jak przedtem cała zatopioną była w myślach, tak teraz w tem, co pisała; dzieci śmiały się coraz mocniej, tak głośno, tak serdecznie, jak tylko w tym wieku śmiać się można i wciąż patrzały na towarzyszkę, aż śmiech ich zwabił kogoś starszego: w przyległym pokoju coś zaszeleściło i niebawem potem w progu ukazała się kobieta lat średnich, w popielatej, gładkiej sukni, bez żadnych ozdób, w sztywnym kołnierzyku i czarnej krawatce, o twarzy bladej, zmęczonej…. Snać głośne śmiechy dzieci ją zaniepokoiły, bo wzrok jej był wylękły.
– Że też na chwilę odejść was nie można, – rzekła, przestępując próg. Dziatwa umilkła, starsza dziewczynka, która do tych śmiechów nie należała, przerwała pisanie, podniosła głowę i zwróciła spojrzenie ku wchodzącej, lecz wnet spuściła oczy i spokojnie dalej pisała. Wchodzącą była nauczycielka, snać coś się jej nie podobało w powierzchowności starszej dziewczynki, gdyż brew nieco ściągnęła i zbliżyła się do niej krokiem żywym.
– Niuniu, jak ty wyglądasz, na miłość boską, a toż przestraszyć się ciebie można – rzekła tonem, w którym brzmiała nagana.
Niunia ruszyła ramionami niecierpliwie.
– Nie mam teraz czasu patrzeć jak wyglądam, – odparła niezbyt grzecznym tonem. – Komu nieprzyjemny mój widok, niech nie patrzy na mnie.
Na tę odpowiedź dziatwa wybuchła na nowo śmiechem, nauczycielka zaś westchnęła.
– Wstań natychmiast i idź umyć twarz, oraz ręce – rzekła tonem stanowczym – masz całe czoło zasmolone.
W istocie Niunia miała dwie czarne plamy na czole, musiała zawalać palce piórem, a gdy w zamyśleniu oparła głowę na ręku, ślady atramentu zostały na czole.
– Nie ma brzydszej wady dla kobiety, jak nieporządek – ciągnęła dalej nauczycielka – staniesz się niemiłą rodzeństwu, wszyscy cię kochać przestaną.
– I świętemu cierpliwościby zabrakło; że też człowiek jednej chwili spokoju mieć nie może – przerwała jej nagle Niunia, i rzuciwszy ponure spojrzenie dokoła, wstała z krzesła, odsunęła je z hałasem i wyszła z pokoju.
Nauczycielka przyzwyczajoną widać była do podobnych wybuchów uczennicy, gdyż zdawała się nie słyszeć jej, siadła przy stole i przysunęła sobie kilka kajetów tam leżących.
– Proszę cię, Józiu, uspokój się – przemówiła po chwili, zwróciwszy teraz mowę do młodszej dziewczynki, która śmiała się ustawicznie – to bardzo brzydko brać siostrę za cel zabawy i ty, Olesiu, ucisz się, nadto dziś głośni jesteście.
Skarcona po raz wtóry dziatwa wróciła do książki i zajęła się nauką, lecz uśmiech figlarny ukazywał się ustawicznie na ustach obojga, wtem we drzwiach stanęła znowuż Niunia. Oleś i Józia, ujrzawszy ją, podnieśli głowy i poraz trzeci wybuchnęli śmiechem.
Niunia spełniła rozkaz nauczycielki, umyła się, lecz zamiast zmyć z czoła plamę, rozmazała ją tylko.
– Istny Kopciuszek z tej naszej siostry – rzekł Oleś – wszak prawda, panno Maryo?
Nauczycielka podniosła żywo głowę.
– Wiesz, iż nie lubię, gdy jej tę nazwę dajesz – odparła surowo – rodzeństwo powinno się kochać.
Oleś umoczył pióro i zabrał się powtórnie do pracy; Józia, ukrywszy twarzyczkę za książkę, tłumiąc śmiech, patetycznym tonem deklamowała:
"Le jour s'étend sur les collines,
O terre, ou languissent mes pas".
Niunia odsunęła krzesło i zasiadła do przerwanego pisania, naraz w przedpokoju rozległ się głos dzwonka.
– Tatko! – zawołała Józia – dzięki Bogu, już lekcye wszystkie przygotowane. – I zrywając się żywo z krzesła, otworzyła szufladę od stołu: przykładny porządek w niej panował, kajety, książki leżały obok siebie symetrycznie i równo; Józia schowała i te, które wzięła ze stołu, poczem wybiegła z pokoju; po kilku minutach i Oleś podążył za nią, została tylko Niunia z nauczycielką, obie były zatopione w pracy: Niunia pisała z zapałem, nauczycielka poprawiała kajety. Właśnie brała trzeci z kolei do ręki, właśnie rozłożyła go, gdy zmarszczka niezadowolenia ukazała się na jej czole:
– Jesteś niepoprawną – rzekła, zwracając się do Niuni – jak mogłaś podać mi podobne ćwiczenie?
Lecz Niunia nie słyszała jej, czy może udawała, że nie słyszy.
– Żądam, byś raz jeszcze przepisała ćwiczenie, wiesz, jak ojciec gniewa się o twój nieporządek – ciągnęła dalej panna Marya – nie śmiałabym mu pokazać takiej pracy niestarannej.
To mówiąc, położyła przed dziewczynką kajet. Teraz dopiero Niunia podniosła głowę, blada jej twarz zarumieniła się.
– Pani zawsze starasz się przykrość mi sprawić – rzekła – niech pani nie sądzi, bym staranniej przepisała. – Nauczycielka zatrzymała na niej wzrok poważny.
– Nie wiesz zapewne, co mówisz w tey chwili, dla tego tylko przebaczam ci – odparła. To powiedziawszy, wyszła z pokoju.
Niunia nie ruszyła się z miejsca, nie podniosła nawet głowy, pisała bez przerwy. Upłynął kwadrans, w przyległym pokoju zegar wydzwonił ósmą, dziewczynka położyła pióro, przebiegła wzrokiem zapisane kartki i uśmiechnęła się sama do siebie.
– Mam nadzieję, że profesor będzie zadowolniony z pana Aleksandra, – rzekła – styl prosty, dziecinny, sens jest.
To powiedziawszy, podniosła się i kajet położyła na miejscu, przed którem brat przed chwilą siedział.
– Udało mi się nieźle, udało naprawdę, choć mi ciągle przeszkadzano, – ciągnęła dalej swój monolog – ta nieznośna panna Marya gderze i gderze ustawicznie, już dziś to doprawdy nie było o co – tu sięgnęła po swój kajet, roztworzyła go i przyglądać się poczęła ćwiczeniu.
– Marnować czas na przepisywanie, to mię najwięcej gniewa, – szepnęła sama do siebie – miałam dziś czytać Mickiewicza, atu trzeba będzie przepisywać te nudziarstwa… Nieznośna jest z ta swoją systematycznością, lecz nie dogodzę jej, jeszcze gorzej nabazgrzę; niechaj nie sądzi, że się jej lękam – i mówiąc to podniosła głowę hardo, odsunęła gniewnie kajet, wstała z krzesła i wyszła.
Przyległy pokój służył za sypialnią, przed toaletką., stojącą na jesionowej komodzie, paliła się świeca. Niunia zbliżyła się do zwierciadła i spojrzała w nie, na usta jej uśmiech wystąpił.
– Że pięknie nie wyglądam, to rzecz pewna – rzekła sama do siebie – niedarmo żartowali ze mnie, trzeba toaletę poprawić, boby się ojczyk gniewał. – To mówiąc, wzięła ręcznik, umoczyła w wodzie i wytarła czoło. Czarne smugi zeszły w. części, ale niezupełnie, dziewczynka nie miała wszakże cierpliwości dłużej się nad tem mozolić.
– Toć przecie nie plama na duszy, – rzekła i wyjęła grzebień z szufladki, przygładziła włosy, lecz czyniąc to pośpiesznie, poprzeciągała całe promienie z jednej strony na drugą, co jej wcale wdzięku nie dodało. Niunia była brzydką, miała cerę twarzy żółtą, usta blade, oczy szare, duże, ale wypukłe, nie mogły więc być ładne, była niezgrabna, nizka, krępa, a przytem zaniedbana zawsze w ubraniu. Pan Suchecki, jej ojciec, utrzymywał, że nigdy jeszcze nie widział, aby miała kołnierzyk włożony porządnie.
Wrzuciwszy grzebień do szufladki, dziewczynka pośpieszyła do jadalni, cała rodzina była tu już zebraną, to jest: ojciec, siostry, brat i nauczycielka, bo matki dawno już Niunia nie miała. Gdyby ta dobra matka była żyła, dziewczynka stałaby się może porządniejszą, ale umarła, kiedy Niunia lat 9 liczyła dopiero; umarła, gdy przyszła na świat najmłodsza z siostrzyczek, śliczna Zosia, która teraz właśnie siedziała z poważną minką przy stole obok ojca i niespokojnie śledziła oczkami, kiedy Józia poda jej herbatę. Józia była gosposią z zamiłowania, zajmowała się zwykle rozlewaniem herbaty, wolała to zajęcie od książek, do których podobno niebardzo się przykładała. Obok Zosi, z drugiej strony, siedziała najstarsza siostra Niuni, dorosła już panna. Aniela, takie było jej imię, przypominała nieco Niunię, miała jej szare duże oczy, ale głęboko osadzone, przysłonięte długą czarną rzęsą, twarz bladą, jak tamta, lecz drobniejszą znacznie, nosek kształtny, usta karminowe, Teraz zajętą była krajaniem bułki dla Zosi, już dwie grzaneczki przygotowała, smarowała je tylko masłem i uśmiechała się słodko do dziecka, a z tym uśmiechem wyglądała czarująco. Szare jej oczy przy sztucznem świetle żywym jaśniały blaskiem, na przejrzystej twarzyczce pojawiły się delikatne rumieńce, czarne, gładko uczesane włosy otaczały jej głowę bogatym wieńcem warkoczy. Z uśmiechem zadowolenia przypatrywał się jej ojciec, a czasami wzrok przenosił na młodszą córkę, która uwijała się koło samowaru. I Józia była także bardzo ładną, miała błękitne, duże oczy, jasne włosy w loki uwinięte spadały na jej czoło; krzątając się koło gospodarstwa, dziewczynka kiedy niekiedy po – trząsała głową, aby jej nie przeszkadzały, bo figlarne loczki ciągle zaglądały jej do oczu, a przytem śmiała się wdzięcznie i z pod karminowych usteczek ukazywała rząd białych, równych ząbków. Pomiędzy lokami przebijała się błękitna wstążka i przy kołnierzyku miała kokardkę podobną, bo Józia lubiła się stroić, cały jej ubiór był zawsze wykwintny, pan Suchecki nazywał ją. "modną damą." Aniela, lubo dorosła, o wiele skromniej była ubraną: miała na sobie szarą wełnianą sukienkę i czarną krawatkę, lecz prosty ten ubiór był bardzo staranny.
Niunia stanęła we drzwiach jadalni i zatrzymawszy się w progu, objęła wzrokiem zgromadzoną przy stole rodzinę, a gdy tak patrzała, z piersi jej wyrwało się ciche westchnienie. Cóż je wywołało? Może w myśli porównywała siebie z siostrami, przed chwilą spoglądała w zwierciadło, a zwierciadło prawdę mówi, nie pochlebia, jak ludzie.
Wtem Zosia ją spostrzegła.
– Kopciuszek! – zawołała wesoło – chodźże, usiądź przy mnie, Kopciuszku.
Snać dziewczyna przyzwyczajoną była do tej nazwy, bo ani się rozgniewała, ani zdziwiła, uśmiechnęła się nawet życzliwie, podchodząc do dziecka. W tej chwili właśnie Józia wyciągnęła do Zosi rękę z filiżanką herbaty. Niunia, chcąc usłużyć małej siostrzyczce, sięgnęła po filiżankę, lecz nie uważała, że na stole stał garnuszek z mlekiem, trąciła go, garnuszek się wywrócił i biała struga potoczyła się po świeżym obrusie.
– Brzydki Kopciuszek! – zawołała Zosia – teraz nikt nie będzie miał śmietanki do herbaty – i na tę myśl nastroiła minkę do płaczu.
Niunia spuściła oczy, nie śmiejąc spojrzeć na nikogo.
– Któż to taki niezgrabny? – odezwał się pan Suchecki, podnosząc wzrok od filiżanki, a powiódłszy oczyma w około, zatrzymał spojrzenie na Niuni.
– A któż, jak nie panna Helena – dodał. Niunia niżej jeszcze głowę zwiesiła i zamiast się tłómaczyć, zmarszczyła chmurnie czoło, a z tym marsem było jej bardzo nie do twarzy, pan Suchecki wzrok z niechęcią odwrócił od niej, panna Marya wzruszyła ramionami nieznacznie, Oleś i Józia śmiać się cicho poczęli, tylko Aniela zdawała się brać udział w zmartwieniu biedaczki, podniosła się z krzesła i łyżeczką poczęła zbierać z serwety rozlane mleko.
– Nie martw się, Zosiu, – rzekła łagodnie do małej siostrzyczki – przyniosę zaraz więcej śmietanki; spójrz na Niunię, jaka smutna, ona biedaczka niechcący to zrobiła, pocałuj ją, każdemu zdarzyć się może przypadek; a pamiętasz szklany koszyczek Niuni? nie łajała cię, choć go stłukłaś. – Zosia zarumieniła się, pochyliła główkę ku Niuni i uśmiechnęła się do niej.
– No, pocałuj mię – rzekła.
W siwych oczach Kopciuszka zaświeciły łzy, lecz nie potoczyły się po twarzy, Niunia umiała powstrzymać je, poczem sama poszła po śmietankę i niebawem wróciła z pełnym garnuszkiem.
Tymczasem pan Suchecki wziął gazetę do ręki: opis wylewu Wisły zwrócił jego uwagę, więc czytać zaczął głośno, Oleś i Józia uspokoili się natychmiast, wszyscy zapomnieli o drobnym wypadku, który zaszedł przed chwilą, nawet Zosia zdawała się rozumieć, o co rzecz idzie, gdyż popijając herbatę, patrzała uważnie na ojca.
Okropny los dotkniętych powodzią nastręczył przedmiot do gawędki: dzieci rozpytywały ojca o różne szczegóły, robiły projekta, jak pomogą nieszczęśliwym i godzina ubiegła niepostrzeżenie. Służąca uprzątnęła samowar, filiżanki, a nikt tego nie zauważył, dopiero uderzenie zegara, przerwało rozmowę. Wybiła dziesiąta, Oleś przypomniał sobie, że ma jeszcze jakieś ćwiczenie przepisać, więc zbliżył się do ojca, by mu dobranoc powiedzieć, lecz zwinna, psotna Józia, spostrzegłszy to, zerwała się z krzesła i odepchnąwszy brata wyprzedziła go, oplotła ręce koło szyi ojca, poczem usiadła mu na kolanach.
Jakże tu było nie odpowiedzieć na takie pieszczoty? Pan Suchecki uśmiechnął się do dziewczynki, pogładził jasna jej główkę i w czoło pocałował, a Józia przytuliła się do jego piersi; Oleś próbował ją zepchnąć, lecz, gdy mu się to nie udało, wspiął się na palce, prosząc choć o jednego całusa. Pan Suchecki nie usunął Józi z kolan, tylko obrócił się do jedynaka, objął go drugiem ramieniem i do serca przycisnął. Dobry to był ojciec, chciał dziatwie pieszczoty macierzyńskie zastąpić. Uśmiechnęła się do tego wdzięcznego obrazka Aniela, i Niunia spojrzała także w tę stronę, ale na niej widok ten inne wywarł wrażenie: twarz jej zasępiła się znowu, a z oczu błysnęło coś nakształt zazdrości.
– No, idźcie już, idźcie – rzekł po chwili pan Suchecki, całując jeszcze raz z kolei każde z dwojga dzieci.
Józia zsunęła się z kolan ojca, pochyliła do jego ręki z pocałunkiem, toż samo uczynił Oleś, poczem, pożegnawszy skinieniem głowy pannę Marja i siostry, wybiegli z pokoju, on lekcye pokończyć, ona schować herbatę i cukier do szafy.
Teraz z kolei podniosła się Niunia, i na nią był czas: o dziesiątej odprowadzała zwykle małą Zosię do sypialni, podniosła się przeto i nieśmiała, zgarbiona, z głową zwieszoną przystąpiła do ojca, pochyliwszy się do jego ręki.
Pan Suchecki pocałował ją w czoło, poczem wziął gazetę, binokle na nos włożył i miał już zacząć czytać, gdy wtem widocznie coś sobie przypomniał, bo nagle gazetę na stole położył, binokle opuścił.
– Wróćno tu jeszcze – rzekł tonem surowym.
Dziewczynka zatrzymała się.
– Czy zawsze będziesz mnie martwić? – przemówił ostro.
Niunia spojrzała pytająco na ojca, bo nie wiedziała jeszcze, o co rzecz idzie, poczem spuściła oczy, ujęła ręką koniec fartuszka i miąć go poczęła niemiłosiernie.
– Dla czego przepisałaś tak nieporządnie ćwiczenie? – mówił dalej ojciec.
Czoło dziewczynki sfałdowało się, rzuciła ponure spojrzenie na siedzącą przy stole nauczycielkę i nic nie odpowiedziała.
– Czemże się wytłomaczysz? – rozdrażnionym tonem zapytał pan Suchecki.
– Miałam dziś bardzo dużo do roboty, śpieszyłam się – odparła Niunia, nie podnosząc głowy.
– Czy więcej od Józi? Wszakże jednakowe macie zawsze zadania.
Tym razem dziewczynka znowu nie dała odpowiedzi.
– Niedobre z ciebie dziecko, martwisz mnie codzień więcej, wiesz, ile twój nieporządek, twoje niedbalstwo przykrości mi sprawiają, przecież nie starasz się poprawić, nawet do winy przyznać się nie chcesz, zawsze znajdziesz wymówkę,
Ciężkie westchnienie, jakie wydobyło się z piersi dziewczynki, było całą odpowiedzią na uczynione jej zarzuty, postała chwilę jeszcze przed ojcem, zawsze pokorna, nieśmiała, z głową zwieszoną, a gdy pan Suchecki, rozgniewany tem jej milczeniem, odwrócił się, ona podeszła ku Zosi, pochyliła się do niej i wzięła ją na ręce, a uczyniła to tak lekko, tak zręcznie, iż dziecko nie przebudziło się wcale.
Z sypialnym pokojem Józi i Niuni łączył się drugi, który zajmowała Aniela z Zosią, tam podążyła dziewczynka: pod jedną ścianą stało maleńkie łóżeczko hebanowe, kratką otoczone, usłane biało, świeżo; Niunia, nie wołając piastunki, złożyła ostrożnie siostrę na małej safianowej kanapce, posłała łóżko, rozebrała dziewczynkę i położyła. Dziecina zbudziła się na chwilę, uśmiechnęła do siostry i nadstawiła jej buzi, poczem przytuliła jasną główkę do poduszki i znowu zamknęła oczy. Niunia usiadła obok łóżeczka, łokieć oparła na jego krawędzi, głowę na dłoni położyła i w zamyśleniu wpatrywała się w okno.
Szare, mgliste obłoki przesuwały się chyżo po niebie, zdawały się ścigać, gonić jedne za drugiemi, lecieć w jakąś dal niedoścignioną, po za niemi przezierał księżyc blady. Niunia wzrokiem krążyła po niebie, a myśli jej na – kształt owych obłoków przesuwały się szybko po jej głowie: czuła się w tej chwili bardzo nieszczęśliwą, była tak brzydką, tak niezgrabną, Józia, Oleś, panna Marya, byli tak dla niej okrutni, ojciec taki surowy. Mieli słuszność nazywać ją, Kopciuszkiem, była nieszczęśliwą, jak ów Kopciuszek z bajki i zdawało się jej, że równie niesprawiedliwie prześladowaną.
O! stokroć wolałaby umrzeć, gdyby nie Zosia, którą bardzo kochała, gdyby nie Anielka, która była dla niej ideałem dobroci, piękności, rozumu; opuściłaby dom, i poszła w świat daleki, do dzikich ludzi, nawracać ich, lub do Kalifornii, nazbierałaby tam dużo, dużo złota, a potem powróciłaby do kraju i odpłacałaby dobrem za złe tym wszystkim, którzy byli dla niej niesprawiedliwi.
Zosia spała smacznie, księżyc świecił blado, obłoki goniły się ciągle po niebie, a Niunia marzyła o rzeczach niepodobnych do spełnienia… Alabastrowa lampa, zawieszona u pułapu, słabe rzucała światło na jej twarzyczkę i na całe otoczenie.
Wykwintny to był pokoik: w rogach stały doniczki z kameliami, sięgającemi prawie do sufitu, pod oknami na małych stoliczkach pełno było ozdobnych roślin, świetnemi kwiatami okrytych, przy łóżku Zosi stało drugie większe, a obok jednej z doniczek kamelij ładne biórko, zastawione kosztownemi gracikami.
Dziwnie odbijała zaniedbana postać dziewczęcia od tego wytwornego otoczenia, stanowiła z niem sprzeczność rażącą, nawet księżyc zdawał się spoglądać na nią ze zdumieniem. Wtem coś zaszeleściało w przyległym pokoju, Niunia nie dosłyszała jednak tego, nadto była w myślach zatopioną.
– Helenko – odezwał się głos miły, wdzięczny, melodyjny, dziewczynka podniosła głowę.
– A, to ty, Anielko, rzekła.
Aniela przysunęła sobie krzesło, siadła obok siostry i dłoń swą białą, miękką położyła na czerwonej ręce Niuni.
– Siostrzyczko – szepnęła, – przyszłam z tobą pogawędzić.
Niunia westchnęła.
– Powiedz lepiej "przyszłam połajać".
– I połajać trochę, boś zadłużyła. Niunia podniosła żywo głowę.