Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Kopciuszek: powieść dla dorastających panienek - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kopciuszek: powieść dla dorastających panienek - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 275 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

We­so­ły to był po­kój dzie­cin­ny, bo że tu mło­dzież miesz­ka­ła, na pierw­szy rzut oka po­znać było moż­na: na ścia­nach wi­sia­ły mapy geo­gra­ficz­ne, roz­ma­ite ry­ci­ny ze świa­ta zwie­rzę­ce­go i ro­ślin­ne­go, po­mię­dzy nie­mi wi­dać było pół­ki, jed­ne z książ­ka­mi, dru­gie z fi­gu­ra­mi gip­so­we­mi: twa­rze, ręce, nogi, bry­ły, mię­sza­ły się tam bez­ład­nie; u pu­ła­pu czer­nia­ły ja­kieś kół­ka i kó­łecz­ka, na któ­rych za­pew­ne za­wie­sza­no cza­sa­mi przy­rzą­dy gim­na­stycz­ne, z jed­ne­go kąta wy­zie­ra­ła czar­na ta­bli­ca, a na niej po­zo­sta­ły jesz­cze wy­pi­sa­ne kre­dą ja­kieś cy­fry ta­jem­ni­cze, pod oknem, w pięk­nie ple­cio­nym ko­szy­ku sta­ły do­nicz­ki z sze­ro­ko­list­ne­mi ro­śli­na­mi, któ­re temu przy­byt­ko­wi na­uki mniej su­ro­wy po­zór nada­wa­ły. Było to wie­czo­rem, zwie­sza­ją­ca się od su­fi­tu lam­pa ja­sne, we­so­łe świa­tło rzu­ca­ła do­ko­ła, a tuż pod nią, po sa­mym środ­ku po­ko­ju, stał dłu­gi stół, czar­ną ce­ra­tą, po­kry­ty, w oko­ło nie­go krze­sła wy­god­ne z po­rę­cza­mi, z któ­rych trzy były w obec­nej chwi­li za­ję­te. Dwie dziew­czyn­ki, jed­na lat czter­na­stu, dru­ga star­sza o rok może i chłop­czyk dzie­się­cio­let­ni sie­dzie­li przy na­uce. Chło­piec coś pi­sał, młod­sza z dziew­czy­nek uczy­ła się wier­szy fran­cu­skich pół­gło­sem, star­sza po­grą­żo­ną była w ja­kiemś po­waż­nem roz­my­śla­niu; oparł­szy łok­cie o stół, pal­ce za­pu­ści­ła w ciem­ne zwo­je wło­sów, a gło­wę zwie­si­ła nad ze­szy­tem, le­żą­cym przed nią. Na mło­dziut­kiem jej czo­le wy­su­wa­ły się trzy bruz­dy po­przecz­ne, znać my­ślą pra­co­wa­ła usil­nie; na­raz czo­ło jej wy­gła­dzi­ło się, uśmiech okrą­żył bla­de usta, z sza­rych oczu strze­lił blask try­um­fu.

– Już wiem, już wiem – rze­kła sama do sie­bie i się­gnę­ła ręką po pió­ro, obok le­żą­ce, a umo­czyw­szy je, żywo coś na pa­pie­rze kre­ślić za­czę­ła. Na jej wy­krzyk­nik chłop­czyk i dziew­czyn­ka, sie­dzą­cy obok niej przy sto­le, prze­rwa­li swo­je za­ję­cia, obo­je spoj­rze­li na nią i obo­je roz­śmie­li się we­so­ło, lecz ona nie pod­nio­sła na­wet gło­wy, jak przed­tem cała za­to­pio­ną była w my­ślach, tak te­raz w tem, co pi­sa­ła; dzie­ci śmia­ły się co­raz moc­niej, tak gło­śno, tak ser­decz­nie, jak tyl­ko w tym wie­ku śmiać się moż­na i wciąż pa­trza­ły na to­wa­rzysz­kę, aż śmiech ich zwa­bił ko­goś star­sze­go: w przy­le­głym po­ko­ju coś za­sze­le­ści­ło i nie­ba­wem po­tem w pro­gu uka­za­ła się ko­bie­ta lat śred­nich, w po­pie­la­tej, gład­kiej suk­ni, bez żad­nych ozdób, w sztyw­nym koł­nie­rzy­ku i czar­nej kra­wat­ce, o twa­rzy bla­dej, zmę­czo­nej…. Snać gło­śne śmie­chy dzie­ci ją za­nie­po­ko­iły, bo wzrok jej był wy­lę­kły.

– Że też na chwi­lę odejść was nie moż­na, – rze­kła, prze­stę­pu­jąc próg. Dzia­twa umil­kła, star­sza dziew­czyn­ka, któ­ra do tych śmie­chów nie na­le­ża­ła, prze­rwa­ła pi­sa­nie, pod­nio­sła gło­wę i zwró­ci­ła spoj­rze­nie ku wcho­dzą­cej, lecz wnet spu­ści­ła oczy i spo­koj­nie da­lej pi­sa­ła. Wcho­dzą­cą była na­uczy­ciel­ka, snać coś się jej nie po­do­ba­ło w po­wierz­chow­no­ści star­szej dziew­czyn­ki, gdyż brew nie­co ścią­gnę­ła i zbli­ży­ła się do niej kro­kiem ży­wym.

– Niu­niu, jak ty wy­glą­dasz, na mi­łość bo­ską, a toż prze­stra­szyć się cie­bie moż­na – rze­kła to­nem, w któ­rym brzmia­ła na­ga­na.

Niu­nia ru­szy­ła ra­mio­na­mi nie­cier­pli­wie.

– Nie mam te­raz cza­su pa­trzeć jak wy­glą­dam, – od­par­ła nie­zbyt grzecz­nym to­nem. – Komu nie­przy­jem­ny mój wi­dok, niech nie pa­trzy na mnie.

Na tę od­po­wiedź dzia­twa wy­bu­chła na nowo śmie­chem, na­uczy­ciel­ka zaś wes­tchnę­ła.

– Wstań na­tych­miast i idź umyć twarz, oraz ręce – rze­kła to­nem sta­now­czym – masz całe czo­ło za­smo­lo­ne.

W isto­cie Niu­nia mia­ła dwie czar­ne pla­my na czo­le, mu­sia­ła za­wa­lać pal­ce pió­rem, a gdy w za­my­śle­niu opar­ła gło­wę na ręku, śla­dy atra­men­tu zo­sta­ły na czo­le.

– Nie ma brzyd­szej wady dla ko­bie­ty, jak nie­po­rzą­dek – cią­gnę­ła da­lej na­uczy­ciel­ka – sta­niesz się nie­mi­łą ro­dzeń­stwu, wszy­scy cię ko­chać prze­sta­ną.

– I świę­te­mu cier­pli­wo­ści­by za­bra­kło; że też czło­wiek jed­nej chwi­li spo­ko­ju mieć nie może – prze­rwa­ła jej na­gle Niu­nia, i rzu­ciw­szy po­nu­re spoj­rze­nie do­ko­ła, wsta­ła z krze­sła, od­su­nę­ła je z ha­ła­sem i wy­szła z po­ko­ju.

Na­uczy­ciel­ka przy­zwy­cza­jo­ną wi­dać była do po­dob­nych wy­bu­chów uczen­ni­cy, gdyż zda­wa­ła się nie sły­szeć jej, sia­dła przy sto­le i przy­su­nę­ła so­bie kil­ka ka­je­tów tam le­żą­cych.

– Pro­szę cię, Jó­ziu, uspo­kój się – prze­mó­wi­ła po chwi­li, zwró­ciw­szy te­raz mowę do młod­szej dziew­czyn­ki, któ­ra śmia­ła się usta­wicz­nie – to bar­dzo brzyd­ko brać sio­strę za cel za­ba­wy i ty, Ole­siu, ucisz się, nad­to dziś gło­śni je­ste­ście.

Skar­co­na po raz wtó­ry dzia­twa wró­ci­ła do książ­ki i za­ję­ła się na­uką, lecz uśmiech fi­glar­ny uka­zy­wał się usta­wicz­nie na ustach oboj­ga, wtem we drzwiach sta­nę­ła zno­wuż Niu­nia. Oleś i Jó­zia, uj­rzaw­szy ją, pod­nie­śli gło­wy i po­raz trze­ci wy­buch­nę­li śmie­chem.

Niu­nia speł­ni­ła roz­kaz na­uczy­ciel­ki, umy­ła się, lecz za­miast zmyć z czo­ła pla­mę, roz­ma­za­ła ją tyl­ko.

– Ist­ny Kop­ciu­szek z tej na­szej sio­stry – rzekł Oleś – wszak praw­da, pan­no Ma­ryo?

Na­uczy­ciel­ka pod­nio­sła żywo gło­wę.

– Wiesz, iż nie lu­bię, gdy jej tę na­zwę da­jesz – od­par­ła su­ro­wo – ro­dzeń­stwo po­win­no się ko­chać.

Oleś umo­czył pió­ro i za­brał się po­wtór­nie do pra­cy; Jó­zia, ukryw­szy twa­rzycz­kę za książ­kę, tłu­miąc śmiech, pa­te­tycz­nym to­nem de­kla­mo­wa­ła:

"Le jour s'étend sur les col­li­nes,

O ter­re, ou lan­gu­is­sent mes pas".

Niu­nia od­su­nę­ła krze­sło i za­sia­dła do prze­rwa­ne­go pi­sa­nia, na­raz w przed­po­ko­ju roz­legł się głos dzwon­ka.

– Tat­ko! – za­wo­ła­ła Jó­zia – dzię­ki Bogu, już lek­cye wszyst­kie przy­go­to­wa­ne. – I zry­wa­jąc się żywo z krze­sła, otwo­rzy­ła szu­fla­dę od sto­łu: przy­kład­ny po­rzą­dek w niej pa­no­wał, ka­je­ty, książ­ki le­ża­ły obok sie­bie sy­me­trycz­nie i rów­no; Jó­zia scho­wa­ła i te, któ­re wzię­ła ze sto­łu, po­czem wy­bie­gła z po­ko­ju; po kil­ku mi­nu­tach i Oleś po­dą­żył za nią, zo­sta­ła tyl­ko Niu­nia z na­uczy­ciel­ką, obie były za­to­pio­ne w pra­cy: Niu­nia pi­sa­ła z za­pa­łem, na­uczy­ciel­ka po­pra­wia­ła ka­je­ty. Wła­śnie bra­ła trze­ci z ko­lei do ręki, wła­śnie roz­ło­ży­ła go, gdy zmarszcz­ka nie­za­do­wo­le­nia uka­za­ła się na jej czo­le:

– Je­steś nie­po­praw­ną – rze­kła, zwra­ca­jąc się do Niu­ni – jak mo­głaś po­dać mi po­dob­ne ćwi­cze­nie?

Lecz Niu­nia nie sły­sza­ła jej, czy może uda­wa­ła, że nie sły­szy.

– Żą­dam, byś raz jesz­cze prze­pi­sa­ła ćwi­cze­nie, wiesz, jak oj­ciec gnie­wa się o twój nie­po­rzą­dek – cią­gnę­ła da­lej pan­na Ma­rya – nie śmia­ła­bym mu po­ka­zać ta­kiej pra­cy nie­sta­ran­nej.

To mó­wiąc, po­ło­ży­ła przed dziew­czyn­ką ka­jet. Te­raz do­pie­ro Niu­nia pod­nio­sła gło­wę, bla­da jej twarz za­ru­mie­ni­ła się.

– Pani za­wsze sta­rasz się przy­krość mi spra­wić – rze­kła – niech pani nie są­dzi, bym sta­ran­niej prze­pi­sa­ła. – Na­uczy­ciel­ka za­trzy­ma­ła na niej wzrok po­waż­ny.

– Nie wiesz za­pew­ne, co mó­wisz w tey chwi­li, dla tego tyl­ko prze­ba­czam ci – od­par­ła. To po­wie­dziaw­szy, wy­szła z po­ko­ju.

Niu­nia nie ru­szy­ła się z miej­sca, nie pod­nio­sła na­wet gło­wy, pi­sa­ła bez prze­rwy. Upły­nął kwa­drans, w przy­le­głym po­ko­ju ze­gar wy­dzwo­nił ósmą, dziew­czyn­ka po­ło­ży­ła pió­ro, prze­bie­gła wzro­kiem za­pi­sa­ne kart­ki i uśmiech­nę­ła się sama do sie­bie.

– Mam na­dzie­ję, że pro­fe­sor bę­dzie za­do­wol­nio­ny z pana Alek­san­dra, – rze­kła – styl pro­sty, dzie­cin­ny, sens jest.

To po­wie­dziaw­szy, pod­nio­sła się i ka­jet po­ło­ży­ła na miej­scu, przed któ­rem brat przed chwi­lą sie­dział.

– Uda­ło mi się nie­źle, uda­ło na­praw­dę, choć mi cią­gle prze­szka­dza­no, – cią­gnę­ła da­lej swój mo­no­log – ta nie­zno­śna pan­na Ma­rya gde­rze i gde­rze usta­wicz­nie, już dziś to do­praw­dy nie było o co – tu się­gnę­ła po swój ka­jet, roz­two­rzy­ła go i przy­glą­dać się po­czę­ła ćwi­cze­niu.

– Mar­no­wać czas na prze­pi­sy­wa­nie, to mię naj­wię­cej gnie­wa, – szep­nę­ła sama do sie­bie – mia­łam dziś czy­tać Mic­kie­wi­cza, atu trze­ba bę­dzie prze­pi­sy­wać te nu­dziar­stwa… Nie­zno­śna jest z ta swo­ją sys­te­ma­tycz­no­ścią, lecz nie do­go­dzę jej, jesz­cze go­rzej na­ba­zgrzę; nie­chaj nie są­dzi, że się jej lę­kam – i mó­wiąc to pod­nio­sła gło­wę har­do, od­su­nę­ła gniew­nie ka­jet, wsta­ła z krze­sła i wy­szła.

Przy­le­gły po­kój słu­żył za sy­pial­nią, przed to­a­let­ką., sto­ją­cą na je­sio­no­wej ko­mo­dzie, pa­li­ła się świe­ca. Niu­nia zbli­ży­ła się do zwier­cia­dła i spoj­rza­ła w nie, na usta jej uśmiech wy­stą­pił.

– Że pięk­nie nie wy­glą­dam, to rzecz pew­na – rze­kła sama do sie­bie – nie­dar­mo żar­to­wa­li ze mnie, trze­ba to­a­le­tę po­pra­wić, boby się oj­czyk gnie­wał. – To mó­wiąc, wzię­ła ręcz­nik, umo­czy­ła w wo­dzie i wy­tar­ła czo­ło. Czar­ne smu­gi ze­szły w. czę­ści, ale nie­zu­peł­nie, dziew­czyn­ka nie mia­ła wszak­że cier­pli­wo­ści dłu­żej się nad tem mo­zo­lić.

– Toć prze­cie nie pla­ma na du­szy, – rze­kła i wy­ję­ła grze­bień z szu­flad­ki, przy­gła­dzi­ła wło­sy, lecz czy­niąc to po­śpiesz­nie, po­prze­cią­ga­ła całe pro­mie­nie z jed­nej stro­ny na dru­gą, co jej wca­le wdzię­ku nie do­da­ło. Niu­nia była brzyd­ką, mia­ła cerę twa­rzy żół­tą, usta bla­de, oczy sza­re, duże, ale wy­pu­kłe, nie mo­gły więc być ład­ne, była nie­zgrab­na, niz­ka, krę­pa, a przy­tem za­nie­dba­na za­wsze w ubra­niu. Pan Su­chec­ki, jej oj­ciec, utrzy­my­wał, że nig­dy jesz­cze nie wi­dział, aby mia­ła koł­nie­rzyk wło­żo­ny po­rząd­nie.

Wrzu­ciw­szy grze­bień do szu­flad­ki, dziew­czyn­ka po­śpie­szy­ła do ja­dal­ni, cała ro­dzi­na była tu już ze­bra­ną, to jest: oj­ciec, sio­stry, brat i na­uczy­ciel­ka, bo mat­ki daw­no już Niu­nia nie mia­ła. Gdy­by ta do­bra mat­ka była żyła, dziew­czyn­ka sta­ła­by się może po­rząd­niej­szą, ale umar­ła, kie­dy Niu­nia lat 9 li­czy­ła do­pie­ro; umar­ła, gdy przy­szła na świat naj­młod­sza z sio­strzy­czek, ślicz­na Zo­sia, któ­ra te­raz wła­śnie sie­dzia­ła z po­waż­ną min­ką przy sto­le obok ojca i nie­spo­koj­nie śle­dzi­ła oczka­mi, kie­dy Jó­zia poda jej her­ba­tę. Jó­zia była go­spo­sią z za­mi­ło­wa­nia, zaj­mo­wa­ła się zwy­kle roz­le­wa­niem her­ba­ty, wo­la­ła to za­ję­cie od ksią­żek, do któ­rych po­dob­no nie­bar­dzo się przy­kła­da­ła. Obok Zosi, z dru­giej stro­ny, sie­dzia­ła naj­star­sza sio­stra Niu­ni, do­ro­sła już pan­na. Anie­la, ta­kie było jej imię, przy­po­mi­na­ła nie­co Niu­nię, mia­ła jej sza­re duże oczy, ale głę­bo­ko osa­dzo­ne, przy­sło­nię­te dłu­gą czar­ną rzę­są, twarz bla­dą, jak tam­ta, lecz drob­niej­szą znacz­nie, no­sek kształt­ny, usta kar­mi­no­we, Te­raz za­ję­tą była kra­ja­niem buł­ki dla Zosi, już dwie grza­necz­ki przy­go­to­wa­ła, sma­ro­wa­ła je tyl­ko ma­słem i uśmie­cha­ła się słod­ko do dziec­ka, a z tym uśmie­chem wy­glą­da­ła cza­ru­ją­co. Sza­re jej oczy przy sztucz­nem świe­tle ży­wym ja­śnia­ły bla­skiem, na przej­rzy­stej twa­rzycz­ce po­ja­wi­ły się de­li­kat­ne ru­mień­ce, czar­ne, gład­ko ucze­sa­ne wło­sy ota­cza­ły jej gło­wę bo­ga­tym wień­cem war­ko­czy. Z uśmie­chem za­do­wo­le­nia przy­pa­try­wał się jej oj­ciec, a cza­sa­mi wzrok prze­no­sił na młod­szą cór­kę, któ­ra uwi­ja­ła się koło sa­mo­wa­ru. I Jó­zia była tak­że bar­dzo ład­ną, mia­ła błę­kit­ne, duże oczy, ja­sne wło­sy w loki uwi­nię­te spa­da­ły na jej czo­ło; krzą­ta­jąc się koło go­spo­dar­stwa, dziew­czyn­ka kie­dy nie­kie­dy po – trzą­sa­ła gło­wą, aby jej nie prze­szka­dza­ły, bo fi­glar­ne locz­ki cią­gle za­glą­da­ły jej do oczu, a przy­tem śmia­ła się wdzięcz­nie i z pod kar­mi­no­wych uste­czek uka­zy­wa­ła rząd bia­łych, rów­nych ząb­ków. Po­mię­dzy lo­ka­mi prze­bi­ja­ła się błę­kit­na wstąż­ka i przy koł­nie­rzy­ku mia­ła ko­kard­kę po­dob­ną, bo Jó­zia lu­bi­ła się stro­ić, cały jej ubiór był za­wsze wy­kwint­ny, pan Su­chec­ki na­zy­wał ją. "mod­ną damą." Anie­la, lubo do­ro­sła, o wie­le skrom­niej była ubra­ną: mia­ła na so­bie sza­rą weł­nia­ną su­kien­kę i czar­ną kra­wat­kę, lecz pro­sty ten ubiór był bar­dzo sta­ran­ny.

Niu­nia sta­nę­ła we drzwiach ja­dal­ni i za­trzy­maw­szy się w pro­gu, ob­ję­ła wzro­kiem zgro­ma­dzo­ną przy sto­le ro­dzi­nę, a gdy tak pa­trza­ła, z pier­si jej wy­rwa­ło się ci­che wes­tchnie­nie. Cóż je wy­wo­ła­ło? Może w my­śli po­rów­ny­wa­ła sie­bie z sio­stra­mi, przed chwi­lą spo­glą­da­ła w zwier­cia­dło, a zwier­cia­dło praw­dę mówi, nie po­chle­bia, jak lu­dzie.

Wtem Zo­sia ją spo­strze­gła.

– Kop­ciu­szek! – za­wo­ła­ła we­so­ło – chodź­że, usiądź przy mnie, Kop­ciusz­ku.

Snać dziew­czy­na przy­zwy­cza­jo­ną była do tej na­zwy, bo ani się roz­gnie­wa­ła, ani zdzi­wi­ła, uśmiech­nę­ła się na­wet życz­li­wie, pod­cho­dząc do dziec­ka. W tej chwi­li wła­śnie Jó­zia wy­cią­gnę­ła do Zosi rękę z fi­li­żan­ką her­ba­ty. Niu­nia, chcąc usłu­żyć ma­łej sio­strzycz­ce, się­gnę­ła po fi­li­żan­kę, lecz nie uwa­ża­ła, że na sto­le stał gar­nu­szek z mle­kiem, trą­ci­ła go, gar­nu­szek się wy­wró­cił i bia­ła stru­ga po­to­czy­ła się po świe­żym ob­ru­sie.

– Brzyd­ki Kop­ciu­szek! – za­wo­ła­ła Zo­sia – te­raz nikt nie bę­dzie miał śmie­tan­ki do her­ba­ty – i na tę myśl na­stro­iła min­kę do pła­czu.

Niu­nia spu­ści­ła oczy, nie śmie­jąc spoj­rzeć na ni­ko­go.

– Któż to taki nie­zgrab­ny? – ode­zwał się pan Su­chec­ki, pod­no­sząc wzrok od fi­li­żan­ki, a po­wiódł­szy oczy­ma w oko­ło, za­trzy­mał spoj­rze­nie na Niu­ni.

– A któż, jak nie pan­na He­le­na – do­dał. Niu­nia ni­żej jesz­cze gło­wę zwie­si­ła i za­miast się tłó­ma­czyć, zmarsz­czy­ła chmur­nie czo­ło, a z tym mar­sem było jej bar­dzo nie do twa­rzy, pan Su­chec­ki wzrok z nie­chę­cią od­wró­cił od niej, pan­na Ma­rya wzru­szy­ła ra­mio­na­mi nie­znacz­nie, Oleś i Jó­zia śmiać się ci­cho po­czę­li, tyl­ko Anie­la zda­wa­ła się brać udział w zmar­twie­niu bie­dacz­ki, pod­nio­sła się z krze­sła i ły­żecz­ką po­czę­ła zbie­rać z ser­we­ty roz­la­ne mle­ko.

– Nie martw się, Zo­siu, – rze­kła ła­god­nie do ma­łej sio­strzycz­ki – przy­nio­sę za­raz wię­cej śmie­tan­ki; spójrz na Niu­nię, jaka smut­na, ona bie­dacz­ka nie­chcą­cy to zro­bi­ła, po­ca­łuj ją, każ­de­mu zda­rzyć się może przy­pa­dek; a pa­mię­tasz szkla­ny ko­szy­czek Niu­ni? nie ła­ja­ła cię, choć go stłu­kłaś. – Zo­sia za­ru­mie­ni­ła się, po­chy­li­ła głów­kę ku Niu­ni i uśmiech­nę­ła się do niej.

– No, po­ca­łuj mię – rze­kła.

W si­wych oczach Kop­ciusz­ka za­świe­ci­ły łzy, lecz nie po­to­czy­ły się po twa­rzy, Niu­nia umia­ła po­wstrzy­mać je, po­czem sama po­szła po śmie­tan­kę i nie­ba­wem wró­ci­ła z peł­nym gar­nusz­kiem.

Tym­cza­sem pan Su­chec­ki wziął ga­ze­tę do ręki: opis wy­le­wu Wi­sły zwró­cił jego uwa­gę, więc czy­tać za­czął gło­śno, Oleś i Jó­zia uspo­ko­ili się na­tych­miast, wszy­scy za­po­mnie­li o drob­nym wy­pad­ku, któ­ry za­szedł przed chwi­lą, na­wet Zo­sia zda­wa­ła się ro­zu­mieć, o co rzecz idzie, gdyż po­pi­ja­jąc her­ba­tę, pa­trza­ła uważ­nie na ojca.

Okrop­ny los do­tknię­tych po­wo­dzią na­strę­czył przed­miot do ga­węd­ki: dzie­ci roz­py­ty­wa­ły ojca o róż­ne szcze­gó­ły, ro­bi­ły pro­jek­ta, jak po­mo­gą nie­szczę­śli­wym i go­dzi­na ubie­gła nie­po­strze­że­nie. Słu­żą­ca uprząt­nę­ła sa­mo­war, fi­li­żan­ki, a nikt tego nie za­uwa­żył, do­pie­ro ude­rze­nie ze­ga­ra, prze­rwa­ło roz­mo­wę. Wy­bi­ła dzie­sią­ta, Oleś przy­po­mniał so­bie, że ma jesz­cze ja­kieś ćwi­cze­nie prze­pi­sać, więc zbli­żył się do ojca, by mu do­bra­noc po­wie­dzieć, lecz zwin­na, psot­na Jó­zia, spo­strze­gł­szy to, ze­rwa­ła się z krze­sła i ode­pchnąw­szy bra­ta wy­prze­dzi­ła go, oplo­tła ręce koło szyi ojca, po­czem usia­dła mu na ko­la­nach.

Jak­że tu było nie od­po­wie­dzieć na ta­kie piesz­czo­ty? Pan Su­chec­ki uśmiech­nął się do dziew­czyn­ki, po­gła­dził ja­sna jej głów­kę i w czo­ło po­ca­ło­wał, a Jó­zia przy­tu­li­ła się do jego pier­si; Oleś pró­bo­wał ją ze­pchnąć, lecz, gdy mu się to nie uda­ło, wspiął się na pal­ce, pro­sząc choć o jed­ne­go ca­łu­sa. Pan Su­chec­ki nie usu­nął Józi z ko­lan, tyl­ko ob­ró­cił się do je­dy­na­ka, ob­jął go dru­giem ra­mie­niem i do ser­ca przy­ci­snął. Do­bry to był oj­ciec, chciał dzia­twie piesz­czo­ty ma­cie­rzyń­skie za­stą­pić. Uśmiech­nę­ła się do tego wdzięcz­ne­go ob­raz­ka Anie­la, i Niu­nia spoj­rza­ła tak­że w tę stro­nę, ale na niej wi­dok ten inne wy­warł wra­że­nie: twarz jej za­sę­pi­ła się zno­wu, a z oczu bły­snę­ło coś na­kształt za­zdro­ści.

– No, idź­cie już, idź­cie – rzekł po chwi­li pan Su­chec­ki, ca­łu­jąc jesz­cze raz z ko­lei każ­de z dwoj­ga dzie­ci.

Jó­zia zsu­nę­ła się z ko­lan ojca, po­chy­li­ła do jego ręki z po­ca­łun­kiem, toż samo uczy­nił Oleś, po­czem, po­że­gnaw­szy ski­nie­niem gło­wy pan­nę Mar­ja i sio­stry, wy­bie­gli z po­ko­ju, on lek­cye po­koń­czyć, ona scho­wać her­ba­tę i cu­kier do sza­fy.

Te­raz z ko­lei pod­nio­sła się Niu­nia, i na nią był czas: o dzie­sią­tej od­pro­wa­dza­ła zwy­kle małą Zo­się do sy­pial­ni, pod­nio­sła się prze­to i nie­śmia­ła, zgar­bio­na, z gło­wą zwie­szo­ną przy­stą­pi­ła do ojca, po­chy­liw­szy się do jego ręki.

Pan Su­chec­ki po­ca­ło­wał ją w czo­ło, po­czem wziął ga­ze­tę, bi­no­kle na nos wło­żył i miał już za­cząć czy­tać, gdy wtem wi­docz­nie coś so­bie przy­po­mniał, bo na­gle ga­ze­tę na sto­le po­ło­żył, bi­no­kle opu­ścił.

– Wróć­no tu jesz­cze – rzekł to­nem su­ro­wym.

Dziew­czyn­ka za­trzy­ma­ła się.

– Czy za­wsze bę­dziesz mnie mar­twić? – prze­mó­wił ostro.

Niu­nia spoj­rza­ła py­ta­ją­co na ojca, bo nie wie­dzia­ła jesz­cze, o co rzecz idzie, po­czem spu­ści­ła oczy, uję­ła ręką ko­niec far­tusz­ka i miąć go po­czę­ła nie­mi­ło­sier­nie.

– Dla cze­go prze­pi­sa­łaś tak nie­po­rząd­nie ćwi­cze­nie? – mó­wił da­lej oj­ciec.

Czo­ło dziew­czyn­ki sfał­do­wa­ło się, rzu­ci­ła po­nu­re spoj­rze­nie na sie­dzą­cą przy sto­le na­uczy­ciel­kę i nic nie od­po­wie­dzia­ła.

– Czem­że się wy­tło­ma­czysz? – roz­draż­nio­nym to­nem za­py­tał pan Su­chec­ki.

– Mia­łam dziś bar­dzo dużo do ro­bo­ty, śpie­szy­łam się – od­par­ła Niu­nia, nie pod­no­sząc gło­wy.

– Czy wię­cej od Józi? Wszak­że jed­na­ko­we ma­cie za­wsze za­da­nia.

Tym ra­zem dziew­czyn­ka zno­wu nie dała od­po­wie­dzi.

– Nie­do­bre z cie­bie dziec­ko, mar­twisz mnie co­dzień wię­cej, wiesz, ile twój nie­po­rzą­dek, two­je nie­dbal­stwo przy­kro­ści mi spra­wia­ją, prze­cież nie sta­rasz się po­pra­wić, na­wet do winy przy­znać się nie chcesz, za­wsze znaj­dziesz wy­mów­kę,

Cięż­kie wes­tchnie­nie, ja­kie wy­do­by­ło się z pier­si dziew­czyn­ki, było całą od­po­wie­dzią na uczy­nio­ne jej za­rzu­ty, po­sta­ła chwi­lę jesz­cze przed oj­cem, za­wsze po­kor­na, nie­śmia­ła, z gło­wą zwie­szo­ną, a gdy pan Su­chec­ki, roz­gnie­wa­ny tem jej mil­cze­niem, od­wró­cił się, ona po­de­szła ku Zosi, po­chy­li­ła się do niej i wzię­ła ją na ręce, a uczy­ni­ła to tak lek­ko, tak zręcz­nie, iż dziec­ko nie prze­bu­dzi­ło się wca­le.

Z sy­pial­nym po­ko­jem Józi i Niu­ni łą­czył się dru­gi, któ­ry zaj­mo­wa­ła Anie­la z Zo­sią, tam po­dą­ży­ła dziew­czyn­ka: pod jed­ną ścia­ną sta­ło ma­leń­kie łó­żecz­ko he­ba­no­we, krat­ką oto­czo­ne, usła­ne bia­ło, świe­żo; Niu­nia, nie wo­ła­jąc pia­stun­ki, zło­ży­ła ostroż­nie sio­strę na ma­łej sa­fia­no­wej ka­nap­ce, po­sła­ła łóż­ko, ro­ze­bra­ła dziew­czyn­kę i po­ło­ży­ła. Dzie­ci­na zbu­dzi­ła się na chwi­lę, uśmiech­nę­ła do sio­stry i nad­sta­wi­ła jej buzi, po­czem przy­tu­li­ła ja­sną głów­kę do po­dusz­ki i zno­wu za­mknę­ła oczy. Niu­nia usia­dła obok łó­żecz­ka, ło­kieć opar­ła na jego kra­wę­dzi, gło­wę na dło­ni po­ło­ży­ła i w za­my­śle­niu wpa­try­wa­ła się w okno.

Sza­re, mgli­ste ob­ło­ki prze­su­wa­ły się chy­żo po nie­bie, zda­wa­ły się ści­gać, go­nić jed­ne za dru­gie­mi, le­cieć w ja­kąś dal nie­do­ści­gnio­ną, po za nie­mi prze­zie­rał księ­życ bla­dy. Niu­nia wzro­kiem krą­ży­ła po nie­bie, a my­śli jej na – kształt owych ob­ło­ków prze­su­wa­ły się szyb­ko po jej gło­wie: czu­ła się w tej chwi­li bar­dzo nie­szczę­śli­wą, była tak brzyd­ką, tak nie­zgrab­ną, Jó­zia, Oleś, pan­na Ma­rya, byli tak dla niej okrut­ni, oj­ciec taki su­ro­wy. Mie­li słusz­ność na­zy­wać ją, Kop­ciusz­kiem, była nie­szczę­śli­wą, jak ów Kop­ciu­szek z baj­ki i zda­wa­ło się jej, że rów­nie nie­spra­wie­dli­wie prze­śla­do­wa­ną.

O! sto­kroć wo­la­ła­by umrzeć, gdy­by nie Zo­sia, któ­rą bar­dzo ko­cha­ła, gdy­by nie Aniel­ka, któ­ra była dla niej ide­ałem do­bro­ci, pięk­no­ści, ro­zu­mu; opu­ści­ła­by dom, i po­szła w świat da­le­ki, do dzi­kich lu­dzi, na­wra­cać ich, lub do Ka­li­for­nii, na­zbie­ra­ła­by tam dużo, dużo zło­ta, a po­tem po­wró­ci­ła­by do kra­ju i od­pła­ca­ła­by do­brem za złe tym wszyst­kim, któ­rzy byli dla niej nie­spra­wie­dli­wi.

Zo­sia spa­ła smacz­nie, księ­życ świe­cił bla­do, ob­ło­ki go­ni­ły się cią­gle po nie­bie, a Niu­nia ma­rzy­ła o rze­czach nie­po­dob­nych do speł­nie­nia… Ala­ba­stro­wa lam­pa, za­wie­szo­na u pu­ła­pu, sła­be rzu­ca­ła świa­tło na jej twa­rzycz­kę i na całe oto­cze­nie.

Wy­kwint­ny to był po­ko­ik: w ro­gach sta­ły do­nicz­ki z ka­me­lia­mi, się­ga­ją­ce­mi pra­wie do su­fi­tu, pod okna­mi na ma­łych sto­licz­kach peł­no było ozdob­nych ro­ślin, świet­ne­mi kwia­ta­mi okry­tych, przy łóż­ku Zosi sta­ło dru­gie więk­sze, a obok jed­nej z do­ni­czek ka­me­lij ład­ne biór­ko, za­sta­wio­ne kosz­tow­ne­mi gra­ci­ka­mi.

Dziw­nie od­bi­ja­ła za­nie­dba­na po­stać dziew­czę­cia od tego wy­twor­ne­go oto­cze­nia, sta­no­wi­ła z niem sprzecz­ność ra­żą­cą, na­wet księ­życ zda­wał się spo­glą­dać na nią ze zdu­mie­niem. Wtem coś za­sze­le­ścia­ło w przy­le­głym po­ko­ju, Niu­nia nie do­sły­sza­ła jed­nak tego, nad­to była w my­ślach za­to­pio­ną.

– He­len­ko – ode­zwał się głos miły, wdzięcz­ny, me­lo­dyj­ny, dziew­czyn­ka pod­nio­sła gło­wę.

– A, to ty, Aniel­ko, rze­kła.

Anie­la przy­su­nę­ła so­bie krze­sło, sia­dła obok sio­stry i dłoń swą bia­łą, mięk­ką po­ło­ży­ła na czer­wo­nej ręce Niu­ni.

– Sio­strzycz­ko – szep­nę­ła, – przy­szłam z tobą po­ga­wę­dzić.

Niu­nia wes­tchnę­ła.

– Po­wiedz le­piej "przy­szłam po­ła­jać".

– I po­ła­jać tro­chę, boś za­dłu­ży­ła. Niu­nia pod­nio­sła żywo gło­wę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: